Morsmordre :: Wprowadzenie :: Media :: Walczący Mag
Noblesse Oblige - 03.09.1958
AutorWiadomość
Noblesse Oblige
Międzynarodowy Kodeks Tajności, ustawa, którą podpisano w 1689 roku i ostatecznie uchwalono niespełna trzy lata później. Ustawa, mająca na celu ochronę czarodziejskiej społeczności przed mugolami, przed słynnymi łowcami czarownic, groźbą stosów i wydania na męki. Początkowy cel przyświecający Magicznej Konfederacji Czarodziejów był prawdziwie chwalebny i godny naśladowania ― na pierwszym miejscu postawiono dobro naszej społeczności, drastycznie malejącej przez kolejne prześladowania. Jednak za jaką cenę? Czy kolejne wieki spędzone w ukryciu, spowite ciasną szarfą obowiązującego prawa, były tego warte? Czy na przestrzeni lat ustawa nie została wypaczona przez czarodziejów i czarownice o podważalnym rodowodzie, w którym można było znaleźć mugoli? Czy my, potomkowie czystej krwi, mielibyśmy wierzyć, że coraz szerzej akceptowane szlamy nie będą próbowały w sposób tajny przesunąć tej granicy i działać na korzyść niemagicznych?
Do tego bowiem została sprowadzona ustawa o tajności, gdy dodano do niej Klauzulę 73, zobowiązującą nas do ochrony słabych, mugolskich istnień. Zostaliśmy spętani niczym bydło na rzeź, a im dalej, tym więcej swobód nam odbierano. Bytność magicznych stworzeń została ściśle uregulowana, a świat przestał być tym samym miejscem pełnym niespodzianek, bowiem każde ze stworzeń trzeba było ukryć, a mugolom wymazać pamięć. Magiczne gry i sporty? Mecze Quidditcha, które musieliśmy przez lata ukrywać na najdalszych zakątkach Anglii? Ukrywanie przejawów magii naszych dzieci, by nie narazić mugoli na tę wiedzę, że nie są na świecie sami? Wiele nam odebrano, a odgórny przymus maskowania magii dziecięcej, momentu, który rodzina powinna celebrować huczniej i intensywniej niż same narodziny, zdawał się być na samej granicy tolerancji czarodziejskiej społeczności.
Jeszcze nie tak dawno temu kraj spowijała moda szlamolubstwa. W najważniejszej instytucji kraju, Ministerstwie Magii, wysokie stanowiska obejmowały osoby o podważalnym rodowodzie, a chlubę brytyjskiej edukacji, Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, zainfekowały szlamy. W cień odsunięto pamięć o czystej krwi; także świadomość o niepodważalnych badaniach profesora Palmera (skrótowe objaśnienie na stronie 3) dotyczących mocy drzemiącej w czystej krwi została wygodnie wyparta z przestrzeni publicznej. Stare, szlachetne rody, od lat pilnujące własnych rodowodów coraz częściej uznawano za echo historii i przeżytek, a szeroko pojęta nowoczesność nakazywała otworzyć umysł i serca na wszechobecny szlam. Kontrowersyjny przedmiot mugoloznawstwa kalał czarodziejskie umysły ideą zmieszania się, zachętą do związków z czarodziejami o wątpliwej historii rodzinnej i pełnej asymilacji.
Sytuacja rodów szlacheckich do roku 1955 stała pod znakiem zapytania. Owszem, historia doskonale pamięta przykłady ich opieki nad ziemiami i nad mieszkającymi tam ludźmi; pamiętamy wielkie akcje charytatywne, pamiętamy spotkania na szczycie, wystawne bale pobudzające wyobraźnie czytelników gazet i naocznych świadków. Pamiętamy także to, że arystokracja coraz bardziej była postrzegana pod kątem bajkowej, rycerskiej fantazji pełnej skrzydlatych abraskanów, potężnych warowni i pięknych sukni, a nie faktycznych panów ziem, honorowych, walecznych strażników tradycji, czarodziejów o krwi prawdziwie czystej, potwierdzonej wielowiekowym rodowodem rodziny.
Dwadzieścia siedem rodów powoli spowijał cień zapomnienia. Gęsty i duszący, zacierający prawdziwe znaczenie krwi. Stawiający arystokrację na równi z przeciętnymi czarodziejami, ze szlamami i mugolami. I wydawać by się mogło, że tak właśnie się stanie, że taka czeka nas przyszłość. Że potężne zamki staną się wkrótce siedzibami opustoszałymi, stanowiącymi punkty zwiedzania dla ciekawskich mugoli, zawartość skarbców przepalą coraz to nowsze podatki, a prawo będzie coraz mocniej ograniczać czarodziejskie swobody, aż staniemy się gatunkiem nie tyle zagrożonym, co na wyginięciu.
I stałoby się tak. Gdyby tylko nie pojawił się Czarny Pan.
Początek roku 1956 okazał się dla angielskiej ziemi początkiem zmian na lepsze, choć horyzont spowijała krwawa łuna noworocznego morderstwa, którego dopuścił się Gellert Grindelwald. Nestorzy znamienitych rodów zginęli prawdziwie tragicznie, pozostawiając po sobie luki do wypełnienia i pustki w sercach najbliższych. Dotychczasowa nadzieja na normalność w postaci Grindelwalda wygasła, ale zainteresowane obroną własnego dziedzictwa rody szybko opowiedziały się po stronie innego czarodzieja, którego pojawienie się znacznie wyprzedzały wieści o potędze i czynach. Szczyt w Stonehenge dał szansę na normalność, na rzeczywistość w której krew znowu ma znaczenie, w której nie ma miejsca na szlam i brud.
Poplecznicy Czarnego Pana, Rycerze Walpurgii, aktywnie przyczynili się do tego stanu rzeczy. Wykonując rozkazy, poświęcając własne zdrowie i życie doprowadzili do tego, że Londyn jest miejscem w pełni bezpiecznym i czystym. Jawnie działający dla organizacji arystokraci zdołali oczyścić swoje ziemie z terrorystów, wykazując się prawdziwym patriotyzmem i spełniając swój obowiązek wobec ziemi, powierzonego im hrabstwa i kraju. Z powodzeniem można uznać, że gdyby nie działalność Rycerzy, dziś żylibyśmy w innej rzeczywistości, zdecydowanie gorszej i niestabilnej.
Niezrozumiałym zatem jest nastawienie synów znamienitych rodzin, którzy migają się od obowiązków i jasnej deklaracji swoich poglądów, tym samym rzucając cień zwątpienia na własnych nestorów, ojców rodu. Szlachectwo wpajane im od maleńkości nie opierało się jedynie na grze cieni w wystawnych salonach, nie były nim także suche aspiracje czy zdolności manipulatorskie. Liczył się obowiązek. Wpierw - wobec rodziny, potem wobec ziemi, a na końcu wobec kraju, a tchórzostwo zwykło się zarysowywać w najgorszych i najbardziej haniebnych barwach.
Nic więc dziwnego, że w towarzystwie socjety znów powrócił temat białych piór, które damy wieki temu wręczały czarodziejom możnych rodów migającym się od obowiązków wojennych i wybierających życie salonowca ponad powinności. Kolor czystości i niewinności w połączeniu z pospolitym, kogucim piórem jest symbolem prawdziwie wstydliwym, przynoszącym hańbę i niesławę, biorącym swoje początki z przekonania, że jedynie ptaki odbywające regularne walki mają zabarwione wszystkie pióra i tylko takie egzemplarze warte są uwagi. Porównanie co najmniej poniżające, ale w obecnej dobie coraz bardziej potrzebne; wystarczył bowiem niespełna rok, by niektóre rody osiadły na laurach, zapomniały o obowiązkach i zaniechały pracy nad własną reputacją, co odbiło się wyraźnie w późniejszych wydarzeniach.
Kwiecień przyniósł nam uroczystość rozdania medali za zasługi, orderów Czaszki i Węża. I wydaje się, że trzeci kwartał tego roku przynieść może zgoła inne wydarzenie, w którym królować będzie białe pierze, wstyd i hańba.
Noblesse Oblige - 03.09.1958
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Wprowadzenie :: Media :: Walczący Mag