Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Huntingdonshire
Wioska Little Paxton
AutorWiadomość
Wioska Little Paxton
Udając się na południe od gwarnego miasta Huntington, dotrzeć można wprost do urokliwej osady Little Paxton. Pośród niewielkiej ilości domostw wznosi się kościelna wieża, życie mieszkańców od wieków toczyło się tutaj powoli, w ciszy i zadumie. Spokój ten zaburzyły jednak w ostatnich latach zintensyfikowane prace przy wydobyciu żwiru z obszarów pobliskiego Paxton Park – wydobycie stało się głównym zajęciem pomieszkujących w okolicy mugoli, a nawet przyczyniło się do wzrostu populacji. Little Paxton znajduje się parę kroków od obszaru zalewowego, w otoczeniu przyuważyć można kilka jezior, a wyrastająca wokół dzika roślinność stanowi dom dla tłumnie gromadzącego się ptactwa: kormoranów, perkozów czy kaczek. Liczne ptasie kolonie przyciągają magizoologów, ale przede wszystkim łowców.
We don´t talk, we´re not enough, and the storms slowly arise
dziesiąty października pięćdziesiątego ósmego
Nigdy nie sądziła, że będzie to tak trudne, by zaakceptować obecność ciężkiego metalu przywiązania na palcu. Był w tym niesmak i chyba prościej byłoby zaakceptować chłód czy wściekłość narzeczonego, co jego próby załagodzenia czegoś, w co uparcie chciała przeć. Chyba po prostu prościej byłoby go nienawidzić, spoglądać z niesmakiem i tupać nogą na każdą myśl o niesionym obowiązku. Miast tego, lord Yaxley okazywał się w mniemaniu Imogen naprawdę, cholernie dobrym człowiekiem. Zbyt dobrym, jak na to co chciałaby się spodziewać ze strony Yaxley'ów. Zbyt troskliwym, zbyt ludzkim, zbyt żywym.
Bo uczyli się rozmawiać, niekiedy pozwalali sobie na śmiech i choć były to raczej zgaszone, krótkie chrypnięcia, to kruszyły lód obojętności i ukazywały to, czego chyba najbardziej na świecie nie chciała ujrzeć — przyjacielskość. Ten stan słabszy od zauroczenia, ale silniejszy od obojętności względem znajomego. Ten stan, który odbierał mu w jej oczach imię mężczyzny, a nadawał bycie człowiekiem, a tym było to trudniejsze, im silniej chciałaby czuć coś, cokolwiek silniejszego. A może wcale nie chciała czuć?
Nie teraz, gdy świat legł w gruzach, a przed ich oczami obserwowała ruiny niegdyś przepiękniej wioski, którą odwiedzała z matką, gdy razem przyjeżdżały do ciotek. Nie teraz, gdy ślub odbyć się miał skromnie i w zaciszu rodzinnych włości, aby podkreślić kryzys, jaki spotkał ich kraj. Politykowi nie wypadało przecież balować, gdy cała Anglia karmiła się przez ostatnie miesiące katastrofą. Nie miało być więc piękna, błysków i wielkopomnego przyjęcia, które jej własna matka — mimo początkowej niechęci wobec pana ojca — wspominała wybitnie. Im pozostała szarość, ten cały chłód, który matka Efrema wydawała się tracić w rozmowach z młodą damą, w otoczeniu innym niż Yaxley's Hall, gdzie na powrót gasła. Czy ją miało spotkać to samo, a może właśnie ona odpowiadała tym wymaganiom, gdy ostatnie lata spędziła zamknięta niczym księżniczka na wieży?
Była zbyt młoda, niedoświadczona i nieświadoma rozmów w kuluarach, aby wiedzieć, co ma o tym myśleć. Była też zbyt dojrzała i rozsądna, by niczym podlotek, nieroztropnie skakać z radości na wieść o zamążpójściu, bo w przeciwieństwie do wielu panien, doświadczyła tego, z czym może się to wiązać. Ten lęk odchodził jednak o fragment dalej, wystarczyło przecież, by przejęła kontrolę. To ponoć nie zawsze boli, nie zawsze musi cierpieć, może tego chcieć, bo przecież napięcie w podbrzuszu było czymś, co była w stanie odczuwać.
Ale teraz spoglądała na niego, gdy spokojnym stępem kierowali się na polanę przed wioską, obserwując w dole próby odbudowy Little Paxon, i nie czuła tego, co tak bardzo chciałaby czuć. Był przystojnym mężczyzną, elokwentnym i o dziwo, czuła się przy nim bezpiecznie. Szorstkość dłoni spowitych zgrubieniami skóry świadczyła, że tradycja szermierki była w nim kultywowana, a inne panny spoglądały na niego tak, jak ona by chciała, by ten świat był prostszy. Zamiast tego, cieszyła się po prostu — jakże prozaicznie — na krótkie momenty, gdy mogli po prostu rozmawiać i gdy widział w niej to, co zawsze chciała, by upatrzono. Jak gdyby odrzucał od siebie rodzące się naturalnie przy półwili pożądanie, a zastępował je po prostu wsparciem, jakie powinna mieć od starszego znajomego.
— To tutaj odbywają się jesienne polowania na kaczki? — krótkie pytanie stanowiło przerwanie od ciszy. Jesienne słońce błyszczało wprost w oczy, co zmusiło damę do zakrycia oczu ręką skrytą w skórzanej rękawiczce z brązowej skóry. Instynktownie wybierała bardziej stonowane barwy, rodzinne połączenie błękitu i kobaltu zastępując brązami i burgundem, niekiedy w tęsknocie spoglądając na fuksję, ale tą wszakże odrzucała. Nie chciała odstawać, strofowana przez matkę, zdawała sobie z konieczności dopasowania do jego funkcji, aparycji, statusu. Wymagano od niej dyplomatycznego wprost wpasowania się w otoczenie narzeczonego, co tylko uczyło ją tego, że wraz z obrączką winna żyć w jego cieniu. Jak ciemne musiało być to miejsce.
— Słyszałam od twojej pani matki, że tegoroczne ma się nie odbyć, a zamiast tego wsparliście mieszkańców wioski finansowo. Myślę, że organizacja czegoś takiego miałaby jednak większy profit — budowanie wypowiedzi po niemiecku było dla niej trudne, mimo początkowej nauki tego języka. Wymagano od niej jednak pełnej elokwencji, którą wypracowywało się latami. Ona miała ledwie kilka miesięcy, poza własnymi obowiązkami, aby posiąść na tyle dobry język, aby móc wyjechać z Anglii i nie pokusić się na faux pas wśród niemieckich salonów. Tego wymagano, obligatoryjnie, a babcine wymagania były konieczne do spełnienia pod ciężarem lodowatego spojrzenia.
Musiała być idealna.
Jesienny płaszcz nie otulał wystarczająco na coraz silniejszy wiatr, siwy wałach pożyczony ze stajni z terenów włości Yaxley'ów puszył się, przestępując z nogi na nogę, najwidoczniej przyzwyczajony do biegu na tych terenach. Może to złośliwość stajennych, iż ostatnimi razy dostała ledwie poruszającego się staruszka fryzyjskiego, a teraz młodzika z nadmiarem werwy?
— Nie było cię na ostatniej premierze opery, spotkałam się z twoimi kuzynami. Rozmowy w ministerstwie nie poszły pomyślnie?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Uniesione salwy matczynego głosu były dla niego niczym natrętny cień, który nie opuszczał go ani na chwilę. Prześladowały go w każdym zakamarku umysłu, powracając z niezmienną intensywnością za każdym razem, gdy przekraczał progi rodzinnej posiadłości. Niegdyś stanowiące ostoję spokoju i pewności, teraz było dla niego sceną ciągłych napięć, miejscem, gdzie jego prywatne myśli i uczucia miały być nieustannie kwestionowane i analizowane przez bezlitosną logikę matczynej troski. Gdy tylko próbował znaleźć wytchnienie, salwy pytań, jakże często przerysowane i dramatyczne, odbijały się echem w jego głowie.
Co sądzisz… Czy podjąłeś decyzję… Czy w końcu zamierzasz…?
Nie, nie i jeszcze raz nie.
Pozornie niewinne, wbijały się w niego niczym ostrza, zadając ból nie tyle fizyczny, ile psychiczny. I choć odpowiedzi cisnęły się na jego usta, każda z nich była zamrożona w martwym punkcie, zatrzymana między konwenansami a jego własnym nieuchwytnym pragnieniem, by uciec od tej emocjonalnej pułapki. Cisza, która mogłaby kiedyś dawać ukojenie, teraz była jedynie pauzą przed kolejnym atakiem, przerywaną jedynie przez echa kobiecych spotkań, których niekończące się sabaty rozbrzmiewały w każdym kącie domu. Szarlatańskie sabaty kobiecych spotkań, które rozbrzmiewały w domu, tylko potęgowały jego frustrację. Głośne, pełne emocji rozmowy, które w jego odczuciu były pozbawione jakiegokolwiek sensu, zagłuszały spokój, który kiedyś uważał za nieodzowną część tego miejsca. Dźwięk ich śmiechu, przekomarzań i plotek był dla niego niczym bzyczenie os wokół głowy, nieustannie przypominające mu o jego własnym obowiązku, o jego zobowiązaniach wobec rodziny. Kiedyś potrafił odciąć się od tego chaosu, znaleźć w sobie siłę, by zignorować matczyne napomnienia i plotkarskie rozmowy kobiet. Teraz jednak to wszystko wydawało się nieuniknione, jakby było częścią losu, który nie mógł zostać odrzucony. W miarę jak debaty o ślubie trwały w najlepsze, coraz trudniej było mu znaleźć przestrzeń, w której mógłby być sobą. Z każdym dniem czuł się coraz bardziej niż pionek w grze, której zasad nie mógł pojąć, a nawet jeśli rozumiał, to nie chciał brać w niej udziału.
- Hm? - nagłość poruszenia wybiła go z plątania się między ucisku myśli, gdy kary koń zdawał się dopomagać młodszej towarzyszce nagłym szarpnięciem. - Obszary zalewowe są idealnym terenem lęgowym dla wszelkiego ptactwa, niezmienne od wielu lat cieszą obfitością tutejszych mieszkańców i arystokrację - odpowiedział, jak miał to w zwyczaju, z wrodzonym chłodem, niemal mechanicznie pociągając za wodze, aby powściągnąć nieco niespokojny temperament swojego towarzysza, wiernego konia, który dotąd niezłomnie znosił jego leśne podboje. W tej chwili gest ten wydawał się bardziej symbolicznym przypomnieniem o konieczności opanowania własnych emocji niż rzeczywistą potrzebą uspokojenia zwierzęcia. Jego zmęczone spojrzenie, jakby na chwilę znużone całym tym przymusem społecznych konwenansów, niemo przeprosiło za chłód, którego nie potrafił się wyzbyć. Wiedział jednak, że nikt nie spodziewał się od niego więcej — bo taki właśnie był. - Podsunąłem pod nos nestorowi pomysł porzucenia na najbliższe miesiące tradycji, politykowi nie przystoi bawić się, gdy inni cierpią - Nie spodziewał się zgody na wspólny przełaj po tych surowych, dzikich terenach, na których tylko on czuł się w pełni swobodnie. Skupił na niej uwagę, będąc zdziwionym użytkiem przez nią obcej mowy jakże taktownie. Czyżby większy przymus? Prowadził ciekawy jej opinii, bo pomysły miewała nieszablonowe i ciekawe. Inteligentne i niezbyt narzucające się innym, mieszanka nieoczywista jak na znane mu szlachcianki. - Myślisz, że warto coś zorganizować? Tym bardziej dla mieszkańców? - zastanowił się, wodząc spojrzeniem na rozgrywającą się poniżej odbudowę miasteczka. Małe społeczeństwa lokalne zdawały się pracować najbardziej prężnie, gdy każdy nie był sobie wrogiem. Katastrofy łączyły ludzi bardziej niż cokolwiek innego. - Słyszałem o twych działaniach społecznych, godne podziwu lady Travers.
Zwolnił tempo rozmowy, używając ulubionej przez siebie mowy, który płynnie brzmiał na jego ustach, choć z rzadkością opuszczał jego wargi. Chciał, by każde słowo było dla niej zrozumiałe. Zwolnił krok, jakby tempo ich rozmowy miało odzwierciedlać spokój, który chciał jej dać w tym momencie, lecz wiedział, że było to jedynie chwilowe. Był ciekaw, jak się czuła w tym skomplikowanym tańcu obowiązków, gdzie triumfy rodzin liczyły się bardziej niż osobiste szczęście. Czy czuła się przygnieciona przez ciężar tego symbolu — zimnego metalu pierścionka, który bardziej przypominał okowy niż obietnicę? On, choć sam zanurzony w wirze politycznych intryg i ministerialnych obowiązków, nie mógł oderwać myśli od tego pytania. Choć wypełniał swoje zadania z oddaniem, nierzadko przekładając interes rodziny nad własne potrzeby, to teraz zastanawiał się, co właściwie działo się w jej umyśle. Nie znał do końca jej emocji, a chaos ich codziennego życia rzadko pozwalał na głębszą refleksję.
- Zawiodłem tamtego dnia znacznie - wytłumaczył, acz nie krył wewnętrznie zadowolenia tamtym występkiem. Gdy przygotowywał się do wyjścia na operę, z myślą o umówionym przedstawieniu, coś przerwało ten starannie zaplanowany wieczór. W momencie, gdy służba wręczyła mu list, poczuł, że cała jego koncentracja przeniosła się na ten niepozorny kawałek papieru, który skrywał w sobie nieoczekiwane wieści. Już po pierwszych linijkach wiedział, że to, co trzyma w rękach, zmieni nie tylko przebieg nadchodzącego wieczoru, ale być może i całe jego plany na najbliższe tygodnie. List od jednego ze szwajcarskich uczonych, na którego ekspertyzę ministerstwo tak bardzo liczyło, okazał się niczym więcej niż wykwintnie wyrażoną odmową. Chłodne, surowe słowa wbiły się w niego jak ostre sztylety, uderzając w czuły punkt jego ambicji. - Jednak obiecałem pewne ekspertyzy uczonych z kontynentu dostarczyć czym szybciej, a jeden haniebnie mi odmówił. Musiałem naprostować sytuację, poruszyć… adekwatne jednostki, by upomniały grzecznie adresata. - Z nowymi obowiązkami nie było mu po drodze, gdy nazwisko panieńskie narzeczonej nie pasowało do całokształtu jego ulubionych zajęć. Tym bardziej, gdy kroki musiał kierować ku dokształceniu się w dziedzinie sztuki i teatralnych występów. -Jak się czujesz w ostatnim czasie?
Co sądzisz… Czy podjąłeś decyzję… Czy w końcu zamierzasz…?
Nie, nie i jeszcze raz nie.
Pozornie niewinne, wbijały się w niego niczym ostrza, zadając ból nie tyle fizyczny, ile psychiczny. I choć odpowiedzi cisnęły się na jego usta, każda z nich była zamrożona w martwym punkcie, zatrzymana między konwenansami a jego własnym nieuchwytnym pragnieniem, by uciec od tej emocjonalnej pułapki. Cisza, która mogłaby kiedyś dawać ukojenie, teraz była jedynie pauzą przed kolejnym atakiem, przerywaną jedynie przez echa kobiecych spotkań, których niekończące się sabaty rozbrzmiewały w każdym kącie domu. Szarlatańskie sabaty kobiecych spotkań, które rozbrzmiewały w domu, tylko potęgowały jego frustrację. Głośne, pełne emocji rozmowy, które w jego odczuciu były pozbawione jakiegokolwiek sensu, zagłuszały spokój, który kiedyś uważał za nieodzowną część tego miejsca. Dźwięk ich śmiechu, przekomarzań i plotek był dla niego niczym bzyczenie os wokół głowy, nieustannie przypominające mu o jego własnym obowiązku, o jego zobowiązaniach wobec rodziny. Kiedyś potrafił odciąć się od tego chaosu, znaleźć w sobie siłę, by zignorować matczyne napomnienia i plotkarskie rozmowy kobiet. Teraz jednak to wszystko wydawało się nieuniknione, jakby było częścią losu, który nie mógł zostać odrzucony. W miarę jak debaty o ślubie trwały w najlepsze, coraz trudniej było mu znaleźć przestrzeń, w której mógłby być sobą. Z każdym dniem czuł się coraz bardziej niż pionek w grze, której zasad nie mógł pojąć, a nawet jeśli rozumiał, to nie chciał brać w niej udziału.
- Hm? - nagłość poruszenia wybiła go z plątania się między ucisku myśli, gdy kary koń zdawał się dopomagać młodszej towarzyszce nagłym szarpnięciem. - Obszary zalewowe są idealnym terenem lęgowym dla wszelkiego ptactwa, niezmienne od wielu lat cieszą obfitością tutejszych mieszkańców i arystokrację - odpowiedział, jak miał to w zwyczaju, z wrodzonym chłodem, niemal mechanicznie pociągając za wodze, aby powściągnąć nieco niespokojny temperament swojego towarzysza, wiernego konia, który dotąd niezłomnie znosił jego leśne podboje. W tej chwili gest ten wydawał się bardziej symbolicznym przypomnieniem o konieczności opanowania własnych emocji niż rzeczywistą potrzebą uspokojenia zwierzęcia. Jego zmęczone spojrzenie, jakby na chwilę znużone całym tym przymusem społecznych konwenansów, niemo przeprosiło za chłód, którego nie potrafił się wyzbyć. Wiedział jednak, że nikt nie spodziewał się od niego więcej — bo taki właśnie był. - Podsunąłem pod nos nestorowi pomysł porzucenia na najbliższe miesiące tradycji, politykowi nie przystoi bawić się, gdy inni cierpią - Nie spodziewał się zgody na wspólny przełaj po tych surowych, dzikich terenach, na których tylko on czuł się w pełni swobodnie. Skupił na niej uwagę, będąc zdziwionym użytkiem przez nią obcej mowy jakże taktownie. Czyżby większy przymus? Prowadził ciekawy jej opinii, bo pomysły miewała nieszablonowe i ciekawe. Inteligentne i niezbyt narzucające się innym, mieszanka nieoczywista jak na znane mu szlachcianki. - Myślisz, że warto coś zorganizować? Tym bardziej dla mieszkańców? - zastanowił się, wodząc spojrzeniem na rozgrywającą się poniżej odbudowę miasteczka. Małe społeczeństwa lokalne zdawały się pracować najbardziej prężnie, gdy każdy nie był sobie wrogiem. Katastrofy łączyły ludzi bardziej niż cokolwiek innego. - Słyszałem o twych działaniach społecznych, godne podziwu lady Travers.
Zwolnił tempo rozmowy, używając ulubionej przez siebie mowy, który płynnie brzmiał na jego ustach, choć z rzadkością opuszczał jego wargi. Chciał, by każde słowo było dla niej zrozumiałe. Zwolnił krok, jakby tempo ich rozmowy miało odzwierciedlać spokój, który chciał jej dać w tym momencie, lecz wiedział, że było to jedynie chwilowe. Był ciekaw, jak się czuła w tym skomplikowanym tańcu obowiązków, gdzie triumfy rodzin liczyły się bardziej niż osobiste szczęście. Czy czuła się przygnieciona przez ciężar tego symbolu — zimnego metalu pierścionka, który bardziej przypominał okowy niż obietnicę? On, choć sam zanurzony w wirze politycznych intryg i ministerialnych obowiązków, nie mógł oderwać myśli od tego pytania. Choć wypełniał swoje zadania z oddaniem, nierzadko przekładając interes rodziny nad własne potrzeby, to teraz zastanawiał się, co właściwie działo się w jej umyśle. Nie znał do końca jej emocji, a chaos ich codziennego życia rzadko pozwalał na głębszą refleksję.
- Zawiodłem tamtego dnia znacznie - wytłumaczył, acz nie krył wewnętrznie zadowolenia tamtym występkiem. Gdy przygotowywał się do wyjścia na operę, z myślą o umówionym przedstawieniu, coś przerwało ten starannie zaplanowany wieczór. W momencie, gdy służba wręczyła mu list, poczuł, że cała jego koncentracja przeniosła się na ten niepozorny kawałek papieru, który skrywał w sobie nieoczekiwane wieści. Już po pierwszych linijkach wiedział, że to, co trzyma w rękach, zmieni nie tylko przebieg nadchodzącego wieczoru, ale być może i całe jego plany na najbliższe tygodnie. List od jednego ze szwajcarskich uczonych, na którego ekspertyzę ministerstwo tak bardzo liczyło, okazał się niczym więcej niż wykwintnie wyrażoną odmową. Chłodne, surowe słowa wbiły się w niego jak ostre sztylety, uderzając w czuły punkt jego ambicji. - Jednak obiecałem pewne ekspertyzy uczonych z kontynentu dostarczyć czym szybciej, a jeden haniebnie mi odmówił. Musiałem naprostować sytuację, poruszyć… adekwatne jednostki, by upomniały grzecznie adresata. - Z nowymi obowiązkami nie było mu po drodze, gdy nazwisko panieńskie narzeczonej nie pasowało do całokształtu jego ulubionych zajęć. Tym bardziej, gdy kroki musiał kierować ku dokształceniu się w dziedzinie sztuki i teatralnych występów. -Jak się czujesz w ostatnim czasie?
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jego odseparowanie od tematyki ślubu nie uszło jej uwadze, nie kwitowała tego nań zbyt ambitnie, bo przecież nie w jego rękach miała leżeć cała ceremonia. Zresztą, nie była to też ambitna tematyka, bo sam ślub nie miał opływać w luksusach i lśnić na pierwszej stronie Czarownicy. Zamiast tego dzieła z bajki, istnego piękna rozkwitającego pośród bogatych murów Corbenic — miała otrzymać skromną ceremonię, jeszcze skromniejszą niż w najgorszych snach mogłaby lśnić. Zgodzili się natomiast na spokojne spotkanie w gronie zaufanych znajomych. Była święcie przekonana, że była w tym jakaś komitywa obu matek, ale zadowolona z takiego obrotu spraw, po prostu zaakceptowała to i przyjęła z wdzięcznością.
— Myślę, że... można byłoby coś zorganizować. Jeszcze w listopadzie, jako oficjalnie przedstawienie... mnie — głos się lekko załamał, pozostała jednak twarda w swojej mimice, obdarzając mężczyznę jedynie subtelnym uśmiechem, wprost przyszytym do półwilego lica. Chwilę zawahała się, delikatne przesunięcie opuszkami palców po szyi finalnie nadało jej słowom odwagi, której od niej wymagano.
— Może zorganizowanie polowania, a następnie przygotowanie z niego strawy dla miejscowej ludności, pozwoliłoby utrzymać tradycję i cykliczność, a jednocześnie nie unosić się przywilejami naszego życia? — Gdzieś z tyłu usłyszała nerwowe zaczerpnięcie oddechu, gdy nagle zmieniła język z niemieckiego na angielski. Przyzwoitka zdawała się momentalnie chcieć odezwać, gdy jednak tylko pierwsza sylaba wypadła z jej ust, wyprostowany, wskazujący palec Imogen powędrował za plecy, piorunując kobietę nieznoszącym odmowy spojrzeniem.
— Lud to doceni, a nasz ślub nie będą odbierać jako luksus możliwości prowadzenia normalnego życia, a symbol nadziei i wsparcia — bo wiedziała, że tak właśnie działała na ludzi. Wiedziała o tym doskonale, niejednokrotnie widząc w ludzkich oczach zaufanie, gdy widzieli wśród siebie młodą, acz ambitą arystokratkę. Czy w ich świecie, świecie wojów, świecie mężczyzn, kobiecy charakter nie będzie symbolizował nowe życie? To nowe, które musiała wnieść wraz z rolą żony, ale i to nowe, które mogła dać ludności niezauważalnej w cieniu katastrofy?
Miała wejść w nową rolę z przytupem godną uderzenia wodami sztormu wprost w nienaruszony klif. Miał pęknąć, odpuścić, poddać się jej woli.
Bo niezmiennie były w niej dwa wilki, jeden nakazujący współpracę, drugi kontrolę. Nie dało się ich pogodzić, a ona w zawiłości natury przodkiń, nie potrafiła podjąć decyzji.
— Jestem przekonana, że udało ci się zażegnać ten problem — skwitowała krótko, po chwili powracając do mężczyzny spojrzeniem, by dodać w przypływie jakiejś głębokiej potrzeby prowokacji — Albrecht i Wulff wydawali się natomiast urzeczeni spektaklem. Z pewnością ci o tym opowiedzieli. — Wolała nie dopowiadać, że skrupulatnie o to zadbała, w pewnej złośliwości poprawiając głęboką czerwień sukni tamtejszego wieczoru, łechtając męskie morale odrobiną kobecego szyku i niewymuszonej, nienachalnej kokieterii. Nawet bez tego nie mogliby oderwać od nie oczu, a z tymże dodatkiem, musieli wrócić do Yaxley's Hall pełni euforii i furii, bowiem walcząc o to, który otrzymał od damy więcej uwagi. Odpowiedź była prosta, prostsza niż prozaiczne 'nie'mężczyzny obok. Żaden, lady siedziała zgoła niezadowolona, zauważywszy u swojego boku posłańca z przeprosinami za nieobecność narzeczonego.
— Jeśli miast rozmowy, chciałbyś odpłacić mi się za swoją nieobecności... — łydki dołożyła za popręgiem wierzchowca, wprawiając go w nerwowy ruch, który ukróciła na chwilę napięciem wodzy. Wędzidło zadzwoniło na końskich zębach, zaś pojedyncze pasma srebrzystych włosów zalśniły blaskiem nieproporcjonalnym wprost do tego, które w tym samym momencie rozbłysło w zielonym spojrzeniu. Było w tym spojrzeniu coś głębszego, prowokującego i wyzywającego na pojedynek, ale jednocześnie kuszącego na tyle, by kobieca brew uniosła się w geście spotęgowania rozbudzanych w mężczyźnie emocji.
Efriemie, nudzi mi się.
— Złap mnie! — Rzuciła, momentalnie dokładając do końskich boków łydki, wraz z ruchem bioder wpędzając siwka w obiecywany dotąd pęd. Przed nimi nie było prostej trasy, zaś wiele zakrętów z pewnością stanowiłoby niebezpieczeństwo. Nie zdołała Efemowi wcześniej wspomnieć o swoich umiejętnościach, o tych jednak przekonał się całkiem szybko, by schylona delikatnie nad końską szyją, odwróciła się za ramię, spoglądając z czymś na kształt prowokacyjnego uśmiechu na mężczyznę, by uderzeniem wodzy zmotywować konia do czym dłuższych fouli galopu. Wiedziała, że służba nie radziła sobie na tyle na swoim spokojnym, starym koniu, toteż poza pogonią, cel miał pozwolić im na chwilę samotności samotnego wyrównania porachunków.
Wszakże, mieli kultywować tradycje germańskich wojowników.
| Mamy II poziom jeździectwa, więc proponuję 3x k100 i wygrywa ta postać, która ma więcej punktów! <3
— Myślę, że... można byłoby coś zorganizować. Jeszcze w listopadzie, jako oficjalnie przedstawienie... mnie — głos się lekko załamał, pozostała jednak twarda w swojej mimice, obdarzając mężczyznę jedynie subtelnym uśmiechem, wprost przyszytym do półwilego lica. Chwilę zawahała się, delikatne przesunięcie opuszkami palców po szyi finalnie nadało jej słowom odwagi, której od niej wymagano.
— Może zorganizowanie polowania, a następnie przygotowanie z niego strawy dla miejscowej ludności, pozwoliłoby utrzymać tradycję i cykliczność, a jednocześnie nie unosić się przywilejami naszego życia? — Gdzieś z tyłu usłyszała nerwowe zaczerpnięcie oddechu, gdy nagle zmieniła język z niemieckiego na angielski. Przyzwoitka zdawała się momentalnie chcieć odezwać, gdy jednak tylko pierwsza sylaba wypadła z jej ust, wyprostowany, wskazujący palec Imogen powędrował za plecy, piorunując kobietę nieznoszącym odmowy spojrzeniem.
— Lud to doceni, a nasz ślub nie będą odbierać jako luksus możliwości prowadzenia normalnego życia, a symbol nadziei i wsparcia — bo wiedziała, że tak właśnie działała na ludzi. Wiedziała o tym doskonale, niejednokrotnie widząc w ludzkich oczach zaufanie, gdy widzieli wśród siebie młodą, acz ambitą arystokratkę. Czy w ich świecie, świecie wojów, świecie mężczyzn, kobiecy charakter nie będzie symbolizował nowe życie? To nowe, które musiała wnieść wraz z rolą żony, ale i to nowe, które mogła dać ludności niezauważalnej w cieniu katastrofy?
Miała wejść w nową rolę z przytupem godną uderzenia wodami sztormu wprost w nienaruszony klif. Miał pęknąć, odpuścić, poddać się jej woli.
Bo niezmiennie były w niej dwa wilki, jeden nakazujący współpracę, drugi kontrolę. Nie dało się ich pogodzić, a ona w zawiłości natury przodkiń, nie potrafiła podjąć decyzji.
— Jestem przekonana, że udało ci się zażegnać ten problem — skwitowała krótko, po chwili powracając do mężczyzny spojrzeniem, by dodać w przypływie jakiejś głębokiej potrzeby prowokacji — Albrecht i Wulff wydawali się natomiast urzeczeni spektaklem. Z pewnością ci o tym opowiedzieli. — Wolała nie dopowiadać, że skrupulatnie o to zadbała, w pewnej złośliwości poprawiając głęboką czerwień sukni tamtejszego wieczoru, łechtając męskie morale odrobiną kobecego szyku i niewymuszonej, nienachalnej kokieterii. Nawet bez tego nie mogliby oderwać od nie oczu, a z tymże dodatkiem, musieli wrócić do Yaxley's Hall pełni euforii i furii, bowiem walcząc o to, który otrzymał od damy więcej uwagi. Odpowiedź była prosta, prostsza niż prozaiczne 'nie'mężczyzny obok. Żaden, lady siedziała zgoła niezadowolona, zauważywszy u swojego boku posłańca z przeprosinami za nieobecność narzeczonego.
— Jeśli miast rozmowy, chciałbyś odpłacić mi się za swoją nieobecności... — łydki dołożyła za popręgiem wierzchowca, wprawiając go w nerwowy ruch, który ukróciła na chwilę napięciem wodzy. Wędzidło zadzwoniło na końskich zębach, zaś pojedyncze pasma srebrzystych włosów zalśniły blaskiem nieproporcjonalnym wprost do tego, które w tym samym momencie rozbłysło w zielonym spojrzeniu. Było w tym spojrzeniu coś głębszego, prowokującego i wyzywającego na pojedynek, ale jednocześnie kuszącego na tyle, by kobieca brew uniosła się w geście spotęgowania rozbudzanych w mężczyźnie emocji.
Efriemie, nudzi mi się.
— Złap mnie! — Rzuciła, momentalnie dokładając do końskich boków łydki, wraz z ruchem bioder wpędzając siwka w obiecywany dotąd pęd. Przed nimi nie było prostej trasy, zaś wiele zakrętów z pewnością stanowiłoby niebezpieczeństwo. Nie zdołała Efemowi wcześniej wspomnieć o swoich umiejętnościach, o tych jednak przekonał się całkiem szybko, by schylona delikatnie nad końską szyją, odwróciła się za ramię, spoglądając z czymś na kształt prowokacyjnego uśmiechu na mężczyznę, by uderzeniem wodzy zmotywować konia do czym dłuższych fouli galopu. Wiedziała, że służba nie radziła sobie na tyle na swoim spokojnym, starym koniu, toteż poza pogonią, cel miał pozwolić im na chwilę samotności samotnego wyrównania porachunków.
Wszakże, mieli kultywować tradycje germańskich wojowników.
| Mamy II poziom jeździectwa, więc proponuję 3x k100 i wygrywa ta postać, która ma więcej punktów! <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
The member 'Imogen Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Ona była niczym pułapka utknięta w aksamicie pozorów, hipnotyczną siłą wabiąca tych, którzy nie zdołali utrzymać na wodzy swej słabości. Jej uroda, tak bezdyskusyjna, była subtelnym kusicielem, obłudnie niewinna, a jednak mogąca złamać wolę niejednego, kto spojrzałby w jej oczy nieco dłużej, niż pozwalały normy dobrych manier. Jemu samemu przypadł zaszczyt poślubienia tej perły, a nawet więcej – otrzymania kobiety, którą inni określiliby jako klejnot rodzinnej korony, nad wyraz pożądaną pośród tych, którzy rozumieli znaczenie umocnienia rodowych więzi i perspektyw politycznych. Nie zamierzał jednak nigdy myśleć o niej jako o kimś pozbawionym wartości, mimo że jej przewaga, drażniła go bardziej, niż kiedykolwiek by się przyznał. Zdawało się, że jest ona dokładnie tym, przed czym go przestrzegano – nieprzewidywalnym przeciwnikiem w masce sprzymierzeńca, cichym żądłem, którego ostrości nie potrafił do końca ocenić. To ona miała władzę, choć ledwie dostrzegalną, a nawet on, mężczyzna racjonalny i daleki od fantazji, potrafił rozpoznać w niej to przebłysk niebezpieczeństwa – drzemiącą siłę, której powinien się obawiać, jeśli miałby zachować względny spokój w nadchodzących latach.
- Nie jest to głupi pomysł, zwierzyny na pęczki jest w naszych lasach. Wystarczy się wyzbyć zakazu odstrzału na terenach tutejszych, by każdy mógł skosztować zabawy - uciec czym dalej myślami od katastrofy. Niech na nowo wybrzmią radosne głosy i śmiechy ludności, choć na chwilę niech każdy zapomni o czyhającym widmie zimy po feralnej katastrofie. Tak winno robić niż zostawiać zbrataną społeczność samej sobie. - Możesz być spokojna, nikt nie wtyka ciekawskich spojrzeń w ponurość rodzinnego zakamarku pośród bagien - ostatnie lata spowodowały niemalże tragiczny upadek na znaczeniu. Choć sam uciekł, kreował ich sytuację na bardziej złożoną i postawioną na jakimś znaczącym piedestale. Obciążenie historią rodu stało się jak kamień u szyi, nieodwracalnie ciągnący ku przepaści, gdy kolejne pokolenia powielały te same nieefektywne schematy, poddając się stagnacji i przestarzałym wzorcom. Niemieccy kuzyni, choć dzielili tę samą krew, zdawali się działać w zupełnie odmiennym duchu, dbając o miejsce rodziny na kontynentalnej arenie z żelazną konsekwencją i nieustającą czujnością. W tamtych kręgach jego nazwisko wybrzmiewało z szacunkiem i autorytetem, pozostawali lojalni wobec dziedzictwa, ale jednocześnie zuchwale reagowali na zmieniające się czasy i wyzwania. - Zajmę się wszystkim, będziesz nowym początkiem dla tutejszej szarości. - Tutaj, w angielskich realiach, sprawy wyglądały inaczej. Rodzina, która niegdyś wyznaczała kurs społecznych i polityczny, uległa uprzedzeniom, stereotypom, naiwnej dumie z dawno przebrzmiałych sukcesów. Wyglądało na to, że przeszłość skupiła się bardziej na pielęgnowaniu pozorów niż na faktycznej inicjatywie, którą znamionowali ich kontynentalni krewni. Obciążona dumą, która szybko przerodziła się w ociężałość, angielska gałąź rodu była jak zaniedbany ogród – pełen chwastów i krzewów o dawnych kolcach, ale pozbawiony żywotnych pąków. Stali się symbolem tego, czego tak głęboko nienawidził, pustego trwania, niezdolności do zmiany, głuchego obstawania przy tym, co nie działało. - Dodatkowo planuje narzucić kilka zmian, by żyło ci się tutaj wygodnie. Niestety to nie jest Norfolk, nie chciałem cię skazać na taki żywot.
Wielbił słowne utarczki nakreślone sprytem, zaś jej tego nie mógł szczerze odmówić. Dostrzegał nie tylko powierzchowność – nie tylko młodą twarz obiecaną na przyszłość, lecz młodość samą w sobie, niewinność dość kruchą, by mogła rozpłynąć się w mrokach jego posępnej rezydencji. Ta kruchość mieszała się z inteligencją i rozbudzoną ciekawością świata, które czyniły ją kimś więcej niż tylko ozdobą bądź kolejnym elementem w układance arystokratycznych planów.
- Kimże bym był, gdybym nie podjął się tak łatwych w zbyciu kwestii? - Zadziwiająco była świadoma swojego otoczenia, poszukiwała zrozumienia w rozmowach i spojrzeniach, podejmowała myśli w sposób niemal nieprzewidywalny – z perspektywy młodego wieku aż imponujący. Jej rozważania miały dziwną moc oddziaływania, wpływając na niego jak ledwo wyczuwalne naciągnięcie struny, którą próbował trzymać w ryzach, odsuwając się od niej przy każdej możliwej okazji. Udał jednak niewzruszonego śmiałymi słowami. Nie musiała wiedzieć, że wtedy przebywał w Londynie odnajdując adekwatne zwieńczenie wieczoru w doborowym towarzystwie. - Nie miałem okazji ich posłuchać - tamtej dwójki dziwnie nie mógł polubić. Wprawiali go niekiedy w irytację. Choć na co dzień nie można było odmówić im sprytowi w działaniach, byli niekiedy zbyt dziecinni. - Jedynie wiem, że swą kłótnią powodowali boleści głowy u połowy domowników. - Zadrwił w cichym akompaniamencie śmiechu, gdy ojciec przedstawił mu groteskową kłótnię o spojrzenie kobiety. - Najwidoczniej spektakl był jedynie dodatkiem, piękno towarzystwa musiało ich mocno wybić z trzeźwości umysłu, nieprawdaż?
Gwałtowny zwrot sytuacji rozpalił w nim ukryte pokłady zaintrygowania, jakby sama natura tego nieprzewidywalnego impulsu prowadziła go ku starej, nieodpartej potrzebie rywalizacji. Zdawało mu się, że dziewczęta z tej okolicy prędzej zasiadłyby w cieniu wiekowych drzew z książką, niż rzucały wyzwania, tym bardziej w wyścigu. A jednak śmiała prowokacja, błysk w oku i szybki ruch szpicrutą podsyciły jego zapał – w końcu znalazł kogoś, kto wytrzyma z nim szaleńczą gonitwę. Gdy tylko oddaliła się o długie metry, zasmakował krótko w zamyśleniu, lecz nie było mu dane długo rozpamiętywać tego gestu. Powziąwszy natychmiastową decyzję, skinął przyzwoitce, która z widocznym zakłopotaniem zostawała w tyle, pozostawiając ich samych na łasce popędzających ich wiatru i adrenaliny. Pochylony nad grzbietem wierzchowca, westchnął lekko, jakby sam proces pogoni miał wydobyć z niego coś dawno zapomnianego, coś, co odżywało tylko w rzadkich chwilach prawdziwego uniesienia.
| Rzut na wyścig w pierwszej rundzie
- Nie jest to głupi pomysł, zwierzyny na pęczki jest w naszych lasach. Wystarczy się wyzbyć zakazu odstrzału na terenach tutejszych, by każdy mógł skosztować zabawy - uciec czym dalej myślami od katastrofy. Niech na nowo wybrzmią radosne głosy i śmiechy ludności, choć na chwilę niech każdy zapomni o czyhającym widmie zimy po feralnej katastrofie. Tak winno robić niż zostawiać zbrataną społeczność samej sobie. - Możesz być spokojna, nikt nie wtyka ciekawskich spojrzeń w ponurość rodzinnego zakamarku pośród bagien - ostatnie lata spowodowały niemalże tragiczny upadek na znaczeniu. Choć sam uciekł, kreował ich sytuację na bardziej złożoną i postawioną na jakimś znaczącym piedestale. Obciążenie historią rodu stało się jak kamień u szyi, nieodwracalnie ciągnący ku przepaści, gdy kolejne pokolenia powielały te same nieefektywne schematy, poddając się stagnacji i przestarzałym wzorcom. Niemieccy kuzyni, choć dzielili tę samą krew, zdawali się działać w zupełnie odmiennym duchu, dbając o miejsce rodziny na kontynentalnej arenie z żelazną konsekwencją i nieustającą czujnością. W tamtych kręgach jego nazwisko wybrzmiewało z szacunkiem i autorytetem, pozostawali lojalni wobec dziedzictwa, ale jednocześnie zuchwale reagowali na zmieniające się czasy i wyzwania. - Zajmę się wszystkim, będziesz nowym początkiem dla tutejszej szarości. - Tutaj, w angielskich realiach, sprawy wyglądały inaczej. Rodzina, która niegdyś wyznaczała kurs społecznych i polityczny, uległa uprzedzeniom, stereotypom, naiwnej dumie z dawno przebrzmiałych sukcesów. Wyglądało na to, że przeszłość skupiła się bardziej na pielęgnowaniu pozorów niż na faktycznej inicjatywie, którą znamionowali ich kontynentalni krewni. Obciążona dumą, która szybko przerodziła się w ociężałość, angielska gałąź rodu była jak zaniedbany ogród – pełen chwastów i krzewów o dawnych kolcach, ale pozbawiony żywotnych pąków. Stali się symbolem tego, czego tak głęboko nienawidził, pustego trwania, niezdolności do zmiany, głuchego obstawania przy tym, co nie działało. - Dodatkowo planuje narzucić kilka zmian, by żyło ci się tutaj wygodnie. Niestety to nie jest Norfolk, nie chciałem cię skazać na taki żywot.
Wielbił słowne utarczki nakreślone sprytem, zaś jej tego nie mógł szczerze odmówić. Dostrzegał nie tylko powierzchowność – nie tylko młodą twarz obiecaną na przyszłość, lecz młodość samą w sobie, niewinność dość kruchą, by mogła rozpłynąć się w mrokach jego posępnej rezydencji. Ta kruchość mieszała się z inteligencją i rozbudzoną ciekawością świata, które czyniły ją kimś więcej niż tylko ozdobą bądź kolejnym elementem w układance arystokratycznych planów.
- Kimże bym był, gdybym nie podjął się tak łatwych w zbyciu kwestii? - Zadziwiająco była świadoma swojego otoczenia, poszukiwała zrozumienia w rozmowach i spojrzeniach, podejmowała myśli w sposób niemal nieprzewidywalny – z perspektywy młodego wieku aż imponujący. Jej rozważania miały dziwną moc oddziaływania, wpływając na niego jak ledwo wyczuwalne naciągnięcie struny, którą próbował trzymać w ryzach, odsuwając się od niej przy każdej możliwej okazji. Udał jednak niewzruszonego śmiałymi słowami. Nie musiała wiedzieć, że wtedy przebywał w Londynie odnajdując adekwatne zwieńczenie wieczoru w doborowym towarzystwie. - Nie miałem okazji ich posłuchać - tamtej dwójki dziwnie nie mógł polubić. Wprawiali go niekiedy w irytację. Choć na co dzień nie można było odmówić im sprytowi w działaniach, byli niekiedy zbyt dziecinni. - Jedynie wiem, że swą kłótnią powodowali boleści głowy u połowy domowników. - Zadrwił w cichym akompaniamencie śmiechu, gdy ojciec przedstawił mu groteskową kłótnię o spojrzenie kobiety. - Najwidoczniej spektakl był jedynie dodatkiem, piękno towarzystwa musiało ich mocno wybić z trzeźwości umysłu, nieprawdaż?
Gwałtowny zwrot sytuacji rozpalił w nim ukryte pokłady zaintrygowania, jakby sama natura tego nieprzewidywalnego impulsu prowadziła go ku starej, nieodpartej potrzebie rywalizacji. Zdawało mu się, że dziewczęta z tej okolicy prędzej zasiadłyby w cieniu wiekowych drzew z książką, niż rzucały wyzwania, tym bardziej w wyścigu. A jednak śmiała prowokacja, błysk w oku i szybki ruch szpicrutą podsyciły jego zapał – w końcu znalazł kogoś, kto wytrzyma z nim szaleńczą gonitwę. Gdy tylko oddaliła się o długie metry, zasmakował krótko w zamyśleniu, lecz nie było mu dane długo rozpamiętywać tego gestu. Powziąwszy natychmiastową decyzję, skinął przyzwoitce, która z widocznym zakłopotaniem zostawała w tyle, pozostawiając ich samych na łasce popędzających ich wiatru i adrenaliny. Pochylony nad grzbietem wierzchowca, westchnął lekko, jakby sam proces pogoni miał wydobyć z niego coś dawno zapomnianego, coś, co odżywało tylko w rzadkich chwilach prawdziwego uniesienia.
| Rzut na wyścig w pierwszej rundzie
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy złośliwi mówili, że to jemu się trafiło, to w głębi ponurych przepowiedni i dama Norfolku nie trafiła źle. Niewielu znało jej ciągoty do podróży, wszakże dobrowolnie zamknęła się niczym księżniczka na wieży, to jednak jego podróże dyplomatyczne, ale także i ciągota do poznawania innych kultur, pchała ją w poczucie, że życie u boku Efrema mogło być tym, co dałoby jej spełnienie. W takich rozważaniach na boczny plan schodziła małżeńskich obowiązków, które nastręczały wizją wspólnej alkowy — potrafiła się miast tego rozmarzyć. O Bawarii, o Wenecji, o Jurze z dalekim poglądem na piękne Mont Blanc. Nawet Szwajcaria, choć biedna, kusiła pięknem genewskiego jeziora pośród szczytów. Wyobrażała sobie, jak spaceruje wzdłuż alejek ogrodów Tuileries, z drzewami porośniętymi złotymi liśćmi, a powietrze nasycone było zapachem elegancji. Imogen marzyła o tych podróżach, o każdej krainie, o każdym zakątku, który czekał na odkrycie przezeń. Te wyobrażenia dawały jej poczucie wolności, jakby na chwilę mogła oderwać się od swojego półwilego jestestwa i stać się częścią tych wszystkich pięknych miejsc, które w marach sennych zwiedziła nie raz.
— Ależ... tu wcale nie jest tak ponuro — zaczęła, przyhamowując konia lekkim, nerwowym ściągnięciem wodzy. Kołyszące się biodra zdradzały przyszły cel, nim jednak to się stało, rozmowa trwała w najlepsze.
— Huntingdonshire tętni życiem... mniej niż przed katastrofą, ale nie przesiąkło tym, za czym zwykliście się kryć — a może była po prostu optymistką? Brwi zmarszczyły się lekko, bo miała coś jeszcze do dodania. — Zbyt surowo się oceniasz... i nie tylko siebie, ale wszystko wokół. Zaakceptowałam fakt spędzenia tu reszty życia, więc mówiąc to, nie mówisz o swoich ziemiach i swoich ludziach, ale naszych. Doceniam twoje starania... naprawdę — delikatny uśmiech zawitał na kobiecej twarzy, nawet mimo ich pozornej obojętności, ukazując w oczach drobne iskry zauroczenia tymże szlachetnym gestem — ale lubię to takim, jakim jest. Pasuje mi. Jestem Traversem, a my nie kryliśmy się w szarości, tylko w ciemnościach morskich głębin.
Kochała Norfolk. W powietrzu zawsze unosił się zapach soli, a wiatr, ostry i przenikliwy, rozwiewał trawy porastające szczyty klifów, które zdawały się trzymać ziemi, jakby obawiając się, że kolejny podmuch zabierze je do morza tak, jak zabierał ich panów. Nad klifami krążyły mewy, ich krzyki przecinały ciszę wraz z tętentem galopujących tam niegdyś koni i krzykami ludności, gromadzącej się na połowy przy brzegu. To tam należało jej serce, gdy spoglądała w ciemny horyzont odbijający chowający się za wodę księżyc. Ale nawet tutaj, gdzie okiem sięgnąć, równiny pokryte złotawymi trawami, odbijały ciepłe światło jesieni i tworzyły pejaże godne najlepszych malarzy. Stawy, lśniące jak płynne lustra, odbijały otaczające je krzewy i niskie drzewa w odcieniach pomarańczu i brązu. Na ich powierzchni unosiły się liście, które wiatr przeniósł z dalekich zakątków, a woda była spokojna, cicha, wręcz zamyślona, zakłócana jedynie delikatnymi kręgami, gdy ptaki wodne zanurzały się w poszukiwaniu pożywienia. W zieleni kobiecego spojrzenia to było piękno, którego on — choć potomek tychże ziem — zdawał się teraz nie zauważać, pogrążony w poczuciu konieczności. Ale nie to winien robić; powinien być dobrym mężem i przyszłym ojcem, opoką i fundamentem — w jej rękach, niechże będzie tego pewnym, było uczynienie z ich wspólnego życia namiast znanego arystokratom z książek — domu.
Pognali więc, wprost szaleńczo. Na ustach rozkwitał jej uśmiech, ale ręce nieustannie rysowały szlak rozluźniania wodzy, coby końska szyja wydłużała się wraz z foulami galopu. Nogi uderzały o tafle kałuży, tworząc naturalne fontanny jesiennego krajobrazu, a głowa damy wyglądała co rusz za ramię, co niefrasobliwie pozwalało przybliżyć się jej rywalowi. Tereny wydawały się idealne do konnych przebieżek, zdecydowanie lepsze niż wyspa z zamkiem Corbenic, bo idealnie równe i obsadzone licznymi ścieżkami. Nawet pomniejsze kamienie usunięto z drogi, pozwalając kopytym na nienaruszalną możliwość pełnego galopu. Nie lubiła przegrywać, ale póki co musiała akceptować nadgonioną przewagę, którą skwitowała jedynie chwilowym przejęciem wodzy w jedną dłoń. Druga, na ledwie sekundę, poprawiła zaczepiającą się o łydki suknię, pozwalając materiałowi unieść się w bardziej wygodnej, choć dalej irracjonalnie nieprzemyślanej pozie. Choć to ujawniło fragment nóg, to ujawniło też sprószone błotem, damskie oficerki, przyjmujące w wyścigu formę błotników.
| meh.
— Ależ... tu wcale nie jest tak ponuro — zaczęła, przyhamowując konia lekkim, nerwowym ściągnięciem wodzy. Kołyszące się biodra zdradzały przyszły cel, nim jednak to się stało, rozmowa trwała w najlepsze.
— Huntingdonshire tętni życiem... mniej niż przed katastrofą, ale nie przesiąkło tym, za czym zwykliście się kryć — a może była po prostu optymistką? Brwi zmarszczyły się lekko, bo miała coś jeszcze do dodania. — Zbyt surowo się oceniasz... i nie tylko siebie, ale wszystko wokół. Zaakceptowałam fakt spędzenia tu reszty życia, więc mówiąc to, nie mówisz o swoich ziemiach i swoich ludziach, ale naszych. Doceniam twoje starania... naprawdę — delikatny uśmiech zawitał na kobiecej twarzy, nawet mimo ich pozornej obojętności, ukazując w oczach drobne iskry zauroczenia tymże szlachetnym gestem — ale lubię to takim, jakim jest. Pasuje mi. Jestem Traversem, a my nie kryliśmy się w szarości, tylko w ciemnościach morskich głębin.
Kochała Norfolk. W powietrzu zawsze unosił się zapach soli, a wiatr, ostry i przenikliwy, rozwiewał trawy porastające szczyty klifów, które zdawały się trzymać ziemi, jakby obawiając się, że kolejny podmuch zabierze je do morza tak, jak zabierał ich panów. Nad klifami krążyły mewy, ich krzyki przecinały ciszę wraz z tętentem galopujących tam niegdyś koni i krzykami ludności, gromadzącej się na połowy przy brzegu. To tam należało jej serce, gdy spoglądała w ciemny horyzont odbijający chowający się za wodę księżyc. Ale nawet tutaj, gdzie okiem sięgnąć, równiny pokryte złotawymi trawami, odbijały ciepłe światło jesieni i tworzyły pejaże godne najlepszych malarzy. Stawy, lśniące jak płynne lustra, odbijały otaczające je krzewy i niskie drzewa w odcieniach pomarańczu i brązu. Na ich powierzchni unosiły się liście, które wiatr przeniósł z dalekich zakątków, a woda była spokojna, cicha, wręcz zamyślona, zakłócana jedynie delikatnymi kręgami, gdy ptaki wodne zanurzały się w poszukiwaniu pożywienia. W zieleni kobiecego spojrzenia to było piękno, którego on — choć potomek tychże ziem — zdawał się teraz nie zauważać, pogrążony w poczuciu konieczności. Ale nie to winien robić; powinien być dobrym mężem i przyszłym ojcem, opoką i fundamentem — w jej rękach, niechże będzie tego pewnym, było uczynienie z ich wspólnego życia namiast znanego arystokratom z książek — domu.
Pognali więc, wprost szaleńczo. Na ustach rozkwitał jej uśmiech, ale ręce nieustannie rysowały szlak rozluźniania wodzy, coby końska szyja wydłużała się wraz z foulami galopu. Nogi uderzały o tafle kałuży, tworząc naturalne fontanny jesiennego krajobrazu, a głowa damy wyglądała co rusz za ramię, co niefrasobliwie pozwalało przybliżyć się jej rywalowi. Tereny wydawały się idealne do konnych przebieżek, zdecydowanie lepsze niż wyspa z zamkiem Corbenic, bo idealnie równe i obsadzone licznymi ścieżkami. Nawet pomniejsze kamienie usunięto z drogi, pozwalając kopytym na nienaruszalną możliwość pełnego galopu. Nie lubiła przegrywać, ale póki co musiała akceptować nadgonioną przewagę, którą skwitowała jedynie chwilowym przejęciem wodzy w jedną dłoń. Druga, na ledwie sekundę, poprawiła zaczepiającą się o łydki suknię, pozwalając materiałowi unieść się w bardziej wygodnej, choć dalej irracjonalnie nieprzemyślanej pozie. Choć to ujawniło fragment nóg, to ujawniło też sprószone błotem, damskie oficerki, przyjmujące w wyścigu formę błotników.
| meh.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Wioska Little Paxton
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Huntingdonshire