Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Archiwa Podziemnego Ministerstwa Magii
AutorWiadomość
Archiwa Podziemnego Ministerstwa Magii
Archiwa Podziemia znajdują się na lewobrzeżu rzeki Prym, w jednym z niepozornie wyglądających budynków. Na pierwszy rzut oka można zaryzykować stwierdzenie, że jest nieprzystosowany do przechowywania tak dużej ilości dokumentów.
Wewnątrz kręci się zazwyczaj kilkoro pracowników Biura Informacji, pracujących w skupieniu, choć zawsze gotowych do udzielenia pomocy. Obładowani teczkami, księgami i pergaminami szukają odpowiednio oznaczonych półek, by kolekcjonować zbiory Ministerstwa. Do serca archiwum schodzi się szerokimi, zupełnie zwyczajnymi schodami. Trzeba pokonać trzy pary drzwi, a każda z nich jest magicznie zabezpieczona. Za pomocą zaklęć zapewniana jest również odpowiednia wilgotność i temperatura, tak aby zachować integralność fizyczną i chemiczną dokumentów. Podziemne archiwa składają się z pięciu długich pomieszczeń, w których mieszczą się dziesiątki metalowych, ustawionych równolegle do siebie półek. Wciąż jest dużo miejsca na kolejne zbiory, wszak lwia część dokumentacji pozostaje w Londynie.
Wewnątrz kręci się zazwyczaj kilkoro pracowników Biura Informacji, pracujących w skupieniu, choć zawsze gotowych do udzielenia pomocy. Obładowani teczkami, księgami i pergaminami szukają odpowiednio oznaczonych półek, by kolekcjonować zbiory Ministerstwa. Do serca archiwum schodzi się szerokimi, zupełnie zwyczajnymi schodami. Trzeba pokonać trzy pary drzwi, a każda z nich jest magicznie zabezpieczona. Za pomocą zaklęć zapewniana jest również odpowiednia wilgotność i temperatura, tak aby zachować integralność fizyczną i chemiczną dokumentów. Podziemne archiwa składają się z pięciu długich pomieszczeń, w których mieszczą się dziesiątki metalowych, ustawionych równolegle do siebie półek. Wciąż jest dużo miejsca na kolejne zbiory, wszak lwia część dokumentacji pozostaje w Londynie.
data do ustalenia!
Tęsknił za londyńskim prestiżem swojej pracy, choć miał świadomość, że z najpiękniejszych lat jego kariery pozostały jedynie zgliszcza. Dosłownie. Ministerstwo Magii spłonęło w czerwcu 1965 roku, a oddelegowany na wieczny urlop zdrowotny wilkołak powrócił do Biura Autorów niedługo potem. Nikt nigdy nie powiedział Michaelowi w twarz, że braki w spalonych kadrach mogły odegrać rolę w jego powrocie, ale kompleksy likantropa dyktowały mu czasem takie pochmurne myśli (w rzeczywistości zadecydował o tym raczej fakt wynalezienia eliksiru tojadowego i pozytywna opinia prowadzących Tonksa alchemików i uzdrowicieli). W gmachu odbudowanego Ministerstwa gościł zaledwie kilka miesięcy, usiłując udowodnić na powrót swoją wartość i unikając socjalizowania się z dawnymi kolegami—ugryzienie wilkołaka przemieniło duszę towarzystwa w nieufnego odludka. Bezksiężycowa Noc ostatecznie rozłączyła go z Londynem i wmawiał sobie, że tak jest lepiej, ale i tak nachodziła go czasem nostalgia. Za ministerialną stołówką, w której jako kawaler pożerał zachłannie obiady, za biurkiem na którym trzymał rozpiskę meczów Zjednoczonych z Puddlemere, a nawet za schowkiem na miotły, do którego zaciągnął kiedyś Addę w chwili ryzykanctwa i frywolności.
Była jedna rzecz, za którą nie tęsknił. Papierkowa robota, szczególnie skrupulatna w czasach, zanim londyńskie archiwa spłonęły. W podziemiu było jej zdecydowanie mniej, a pracy w terenie więcej, ale Michaelowi wydawało się, że i tak wypełnia skrupulatnie swoje obowiązki. Pozostały w nim dawne nawyki, a choć jego raporty były bardziej oszczędne i mógł je spisywać na zwykłych kartkach zamiast przez kilkanaście szukać druczku 169-8B w stosie formularzy 167-8A, to wydawało mu się, że składa je terminowo. Zwłaszcza, że szczerze przejmował się swoją rolą podczas sądów wojennych—z uwagi na nieobecność Wizengamotu w pełnym składzie, aurorzy wchodzili czasami w rolę sędziów.
Dlatego nieprzyjemnie zaskoczył go list, wzywający do wyjaśnień w sprawie sprawy-której-numeru-nie-pamiętał i wydarzeń-które-pamiętał doskonale. Zmarszczył z namysłem brwi, próbując przypomnieć sobie, kto odpowiadał za raport ze Staffordshire. W noc ataku Rycerzy była pełnia, ale stawił się na miejscu rano, z innym aurorem—czy to on zaniedbał jakiejś dokumentacji? Nie miał zamiaru kablować, że jego kolega jest niechlujem, zwłaszcza, że samemu bywał po pełni przemęczony—czy mógł zapomnieć?
Serce ścisnęła mu bolesna niepewność, przez moment odezwały się nękające go wraz z każdą pełnią wątpliwości: czy nadal mógł sobie ufać, czy miał nad swoim umysłem pełniejszą kontrolę niż nad ciałem, co jeśli—? Zacisnął mocno zęby, przecież był pod opieką magipsychiatry, przecież z każdym miesiącem kontrolował swoje wilcze "ja" lepiej. Chyba. Nie zapomniałby o raporcie. Na pewno nie. Na pewno...?
Odwlekałby wizytę w archiwum do skutku, ale na nieszczęście dostał konkretny dzień i datę. Zgrzytnął zębami, przecież aurorzy byli zajęci, zwłaszcza w okresie apokalipsy. Od Lovegoode'a, z którym walczył w ramię w ramię, nie spodziewał się tak nagannego tonu i nawet o wiele milszy dopisek go nie obłaskawił. Najpierw postanowił się popisowo spóźnić, potem uznał taką pokusę za szczeniacką, a potem spóźnił się i tak, bo patrol w Dorset nieco się rozwlókł.
Przeszedł przez pierwsze magicznie zabezpieczone drzwi, by napotkać drugie i trzecie. Wziął bardzo głęboki wdech.
-Dzień dobry, panie Lovegood? - rozejrzał się, mrużąc lekko oczy. Zapach kurzu wdzierał się do nadwrażliwych nozdrzy, a widok regałów i teczek kojarzył mu się z pierwszym bogiem, jakiego ujrzał w życiu. Był nastolatkiem na zajęciach OPCM, a stwór przybrał formę biurka z mugolskim urzędzie. Jeśli młody Michael lękał się czegokolwiek w życiu to nudy (tak powiedział kolegom) i tego, że okaże się niegodny czarodziejskiego świata.
Nie zazdrościł urzędnikom, naprawdę.
-Przychodzę w tej sprawie 140...coś. I coś zatrzymało mnie po drodze, a wieczorem mam kolejny patrol, długo to potrwa? I jest tu ten pana kolega, Deerdemauw? - chętnie przeszedłby na "ty" z młodym człowiekiem, z którym łączyły go już przejścia w boju, ale świadomość, że jakiś sztywniak-służbista podsłuchuje ich rozmowę była nieco nieprzyjemna. Nie kojarzył żadnego Deerdemauwa, to pewnie ktoś z kontynentu. Co cudzoziemcy robili w angielskich archiwach?
Drugiego archiwisty nigdzie nie było jednak widać, a spojrzenie Michaela odrobinę złagodniało na widok Artemisa.
-Wszystko u ciebie w porządku, Lovegood? - zapytał grzecznościowo, z powrotem przechodząc na "ty". Nie udusiłeś się w tym biurze? Był zdolny w akcji, choć nieco chaotyczny, a Mike zawsze wyobrażał sobie archiwistów jako stuletnich starców, którym biurowa depresja nie zaszkodzi już ani trochę bardziej.
Tęsknił za londyńskim prestiżem swojej pracy, choć miał świadomość, że z najpiękniejszych lat jego kariery pozostały jedynie zgliszcza. Dosłownie. Ministerstwo Magii spłonęło w czerwcu 1965 roku, a oddelegowany na wieczny urlop zdrowotny wilkołak powrócił do Biura Autorów niedługo potem. Nikt nigdy nie powiedział Michaelowi w twarz, że braki w spalonych kadrach mogły odegrać rolę w jego powrocie, ale kompleksy likantropa dyktowały mu czasem takie pochmurne myśli (w rzeczywistości zadecydował o tym raczej fakt wynalezienia eliksiru tojadowego i pozytywna opinia prowadzących Tonksa alchemików i uzdrowicieli). W gmachu odbudowanego Ministerstwa gościł zaledwie kilka miesięcy, usiłując udowodnić na powrót swoją wartość i unikając socjalizowania się z dawnymi kolegami—ugryzienie wilkołaka przemieniło duszę towarzystwa w nieufnego odludka. Bezksiężycowa Noc ostatecznie rozłączyła go z Londynem i wmawiał sobie, że tak jest lepiej, ale i tak nachodziła go czasem nostalgia. Za ministerialną stołówką, w której jako kawaler pożerał zachłannie obiady, za biurkiem na którym trzymał rozpiskę meczów Zjednoczonych z Puddlemere, a nawet za schowkiem na miotły, do którego zaciągnął kiedyś Addę w chwili ryzykanctwa i frywolności.
Była jedna rzecz, za którą nie tęsknił. Papierkowa robota, szczególnie skrupulatna w czasach, zanim londyńskie archiwa spłonęły. W podziemiu było jej zdecydowanie mniej, a pracy w terenie więcej, ale Michaelowi wydawało się, że i tak wypełnia skrupulatnie swoje obowiązki. Pozostały w nim dawne nawyki, a choć jego raporty były bardziej oszczędne i mógł je spisywać na zwykłych kartkach zamiast przez kilkanaście szukać druczku 169-8B w stosie formularzy 167-8A, to wydawało mu się, że składa je terminowo. Zwłaszcza, że szczerze przejmował się swoją rolą podczas sądów wojennych—z uwagi na nieobecność Wizengamotu w pełnym składzie, aurorzy wchodzili czasami w rolę sędziów.
Dlatego nieprzyjemnie zaskoczył go list, wzywający do wyjaśnień w sprawie sprawy-której-numeru-nie-pamiętał i wydarzeń-które-pamiętał doskonale. Zmarszczył z namysłem brwi, próbując przypomnieć sobie, kto odpowiadał za raport ze Staffordshire. W noc ataku Rycerzy była pełnia, ale stawił się na miejscu rano, z innym aurorem—czy to on zaniedbał jakiejś dokumentacji? Nie miał zamiaru kablować, że jego kolega jest niechlujem, zwłaszcza, że samemu bywał po pełni przemęczony—czy mógł zapomnieć?
Serce ścisnęła mu bolesna niepewność, przez moment odezwały się nękające go wraz z każdą pełnią wątpliwości: czy nadal mógł sobie ufać, czy miał nad swoim umysłem pełniejszą kontrolę niż nad ciałem, co jeśli—? Zacisnął mocno zęby, przecież był pod opieką magipsychiatry, przecież z każdym miesiącem kontrolował swoje wilcze "ja" lepiej. Chyba. Nie zapomniałby o raporcie. Na pewno nie. Na pewno...?
Odwlekałby wizytę w archiwum do skutku, ale na nieszczęście dostał konkretny dzień i datę. Zgrzytnął zębami, przecież aurorzy byli zajęci, zwłaszcza w okresie apokalipsy. Od Lovegoode'a, z którym walczył w ramię w ramię, nie spodziewał się tak nagannego tonu i nawet o wiele milszy dopisek go nie obłaskawił. Najpierw postanowił się popisowo spóźnić, potem uznał taką pokusę za szczeniacką, a potem spóźnił się i tak, bo patrol w Dorset nieco się rozwlókł.
Przeszedł przez pierwsze magicznie zabezpieczone drzwi, by napotkać drugie i trzecie. Wziął bardzo głęboki wdech.
-Dzień dobry, panie Lovegood? - rozejrzał się, mrużąc lekko oczy. Zapach kurzu wdzierał się do nadwrażliwych nozdrzy, a widok regałów i teczek kojarzył mu się z pierwszym bogiem, jakiego ujrzał w życiu. Był nastolatkiem na zajęciach OPCM, a stwór przybrał formę biurka z mugolskim urzędzie. Jeśli młody Michael lękał się czegokolwiek w życiu to nudy (tak powiedział kolegom) i tego, że okaże się niegodny czarodziejskiego świata.
Nie zazdrościł urzędnikom, naprawdę.
-Przychodzę w tej sprawie 140...coś. I coś zatrzymało mnie po drodze, a wieczorem mam kolejny patrol, długo to potrwa? I jest tu ten pana kolega, Deerdemauw? - chętnie przeszedłby na "ty" z młodym człowiekiem, z którym łączyły go już przejścia w boju, ale świadomość, że jakiś sztywniak-służbista podsłuchuje ich rozmowę była nieco nieprzyjemna. Nie kojarzył żadnego Deerdemauwa, to pewnie ktoś z kontynentu. Co cudzoziemcy robili w angielskich archiwach?
Drugiego archiwisty nigdzie nie było jednak widać, a spojrzenie Michaela odrobinę złagodniało na widok Artemisa.
-Wszystko u ciebie w porządku, Lovegood? - zapytał grzecznościowo, z powrotem przechodząc na "ty". Nie udusiłeś się w tym biurze? Był zdolny w akcji, choć nieco chaotyczny, a Mike zawsze wyobrażał sobie archiwistów jako stuletnich starców, którym biurowa depresja nie zaszkodzi już ani trochę bardziej.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Tego dnia popełnił duży błąd. Przekroczył granicę, której żaden archiwista nie powinien nawet tknąć. Dlatego teraz i on, i Michael Tonks mieli zapłacić za niedbalstwo. Na szczęście nikogo innego nie było w podziemiach.
Wiele dni wcześniej, na różne kreatywne sposoby Artemis próbował porozumieć się z Dyrdymałem i przekonać go, że należy zerwać z okrutną formalnością dokumentacji, która spływała w ostatnich miesiącach. Przynajmniej dopóki Wielką Brytanię trawiła wojna. Odpowiedzialnością Memortka było ułatwienie kolekcjonowania informacji o wojennych procederach, Lovegood nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Sam Artemis spędzał w podziemiach coraz mniej czasu, werbowany coraz częściej do projektów w terenie, gdzie zamiast kolekcjonować historię, tworzył ją, ramię w ramię z innymi sojusznikami Zakonu. Naprawdę nie było teraz czasu na druczki 169-8B w stosie formularzy 167-8A. Braki w zbiorach były dziś ogromne, podobnie jak braki w kadrach Ministerstwa. Sztywność reguł i kilkupoziomowa metodyka zaklęta Dyrdymale czyniła archiwum miejscem potrójnie nieatrakcyjnym, które zamiast pomagać, obciążało i tak już udręczonych pracowników. Księga wprowadzała jednak formalny terror i nie zamierzała ustąpić. Ani się jej nie śniło przyjmować sprawozdań w żadnej uproszczonej formie. Byłaby to pełna degrengolanda, pomieszanie z poplątaniem, koniec światów.
Mimo to Artemis próbował wszystkiego - pieścił grzbiet wolumina, szepcąc czułe słówka i wplatając między wierszami swoje zuchwałe pomysły; opowiadał o innych kulturach archiwizacji w Skandynawii, Europie Wschodniej czy Kanadzie; karmił księgę co lepszymi historycznymi smaczkami poczynań aurorów, pełnymi zwrotów akcji, gdzie Michael odgrywał zwykle główną rolę.
Dyrdymał kłapał niecierpliwie na to wszystko swoimi papierowymi szczękami. Odmawiał.
Szczerze poirytowany Artemis nie dawał jednak za wygraną. Pod osłoną nocy próbował składać na zakurzonych półkach te nieco bardziej niedbale spisane (choć pełnoprawne i wartościowe!) dokumenty, pomijając kontrolę jakości w paszczy magicznego woluminu. Archiwum, w którym się znajdowali było jednak domem przeklętego Dyrdymała i sama księga, lewitując między półkami niczym straszny duch, swymi magicznymi zmysłami wyczuwała papiery, których wcześniej nie przeżuła. Wtedy winną mogła być tylko jedna osoba. Starszy archiwista Artemis Lovegood, lat 25, zatrudniony niegdyś w London Library, gdzie na pewno nauczyli go takiego niedbalstwa! Jeśli Michael przyjrzy się potem dłoniom Artemisa, dostrzeże, że są posiniaczone, a palce zaklejone plastrami. Dyrdymał sam wymierzał sprawiedliwość i ustalał standardy porządkowania dokumentów.
W akcie desperacji i sprawiedliwej furii Lovegood skontaktował się pewnego dnia z łamaczem klątw, którego nigdy już nikomu nie poleci. Został przez niego poinstruowany jakimi zaklęciami jest w stanie złamać Dyrdymała i przekonać go do zmian zasad panujących w archiwum. Na parę minut przed pojawieniem się Michaela, Artemis, postać tragiczna tej historii, podniósł pocharataną i uzbrojoną w różdżkę rękę na magiczny wolumin. Ukrywając się za jednym z regałów, zerkając między folderami, wyszeptał inkatancję i wycelował ją w przemierzającego korytarze Dyrdymała. Księga zawisła w powietrzu na parę, jakby spetryfikowana. Następnie zaczęła drżeć, rosnąć - ku przerażeniu Artemisa pęczniała,
- O rety, rety, rety - jęczał Artemis, żałując swojej decyzji. W tej samej chwili dosłyszał męski głos, wypowiadający pozdrowienia i jego nazwisko. Był to Michael Tonks we własnej osobie, którego wcześniej wezwał listownie do złożenia dokumentów do archiwum. W innych okolicznościach ucieszyłby się szczerze, bo darzył aurora ogromną sympatią. Teraz jednak odwrócił się do niego, blady i przerażony, po czym zaczął biec w jego kierunku.
- NA ZIEMIĘ, PADNIJ!!! - krzyknął Artemis w jego stronę i zamachał chaotycznie rękami. - Protego! Na wszystkie klątwy świata, Dyrdymale!
Powiększona kilkukrotnie i tymczasowo wrogo nastawiona księga, zaczęła wypluwać ogromne ilości papieru pod ogromnym ciśnieniem. Papier świszczał, a foldery poustawiane na półkach zaczęły drżeć, również gotowe do pościgu za winnym. Podziemia zadrżały, podobnie jak serca pracowników Ministerstwa.
Wiele dni wcześniej, na różne kreatywne sposoby Artemis próbował porozumieć się z Dyrdymałem i przekonać go, że należy zerwać z okrutną formalnością dokumentacji, która spływała w ostatnich miesiącach. Przynajmniej dopóki Wielką Brytanię trawiła wojna. Odpowiedzialnością Memortka było ułatwienie kolekcjonowania informacji o wojennych procederach, Lovegood nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Sam Artemis spędzał w podziemiach coraz mniej czasu, werbowany coraz częściej do projektów w terenie, gdzie zamiast kolekcjonować historię, tworzył ją, ramię w ramię z innymi sojusznikami Zakonu. Naprawdę nie było teraz czasu na druczki 169-8B w stosie formularzy 167-8A. Braki w zbiorach były dziś ogromne, podobnie jak braki w kadrach Ministerstwa. Sztywność reguł i kilkupoziomowa metodyka zaklęta Dyrdymale czyniła archiwum miejscem potrójnie nieatrakcyjnym, które zamiast pomagać, obciążało i tak już udręczonych pracowników. Księga wprowadzała jednak formalny terror i nie zamierzała ustąpić. Ani się jej nie śniło przyjmować sprawozdań w żadnej uproszczonej formie. Byłaby to pełna degrengolanda, pomieszanie z poplątaniem, koniec światów.
Mimo to Artemis próbował wszystkiego - pieścił grzbiet wolumina, szepcąc czułe słówka i wplatając między wierszami swoje zuchwałe pomysły; opowiadał o innych kulturach archiwizacji w Skandynawii, Europie Wschodniej czy Kanadzie; karmił księgę co lepszymi historycznymi smaczkami poczynań aurorów, pełnymi zwrotów akcji, gdzie Michael odgrywał zwykle główną rolę.
Dyrdymał kłapał niecierpliwie na to wszystko swoimi papierowymi szczękami. Odmawiał.
Szczerze poirytowany Artemis nie dawał jednak za wygraną. Pod osłoną nocy próbował składać na zakurzonych półkach te nieco bardziej niedbale spisane (choć pełnoprawne i wartościowe!) dokumenty, pomijając kontrolę jakości w paszczy magicznego woluminu. Archiwum, w którym się znajdowali było jednak domem przeklętego Dyrdymała i sama księga, lewitując między półkami niczym straszny duch, swymi magicznymi zmysłami wyczuwała papiery, których wcześniej nie przeżuła. Wtedy winną mogła być tylko jedna osoba. Starszy archiwista Artemis Lovegood, lat 25, zatrudniony niegdyś w London Library, gdzie na pewno nauczyli go takiego niedbalstwa! Jeśli Michael przyjrzy się potem dłoniom Artemisa, dostrzeże, że są posiniaczone, a palce zaklejone plastrami. Dyrdymał sam wymierzał sprawiedliwość i ustalał standardy porządkowania dokumentów.
W akcie desperacji i sprawiedliwej furii Lovegood skontaktował się pewnego dnia z łamaczem klątw, którego nigdy już nikomu nie poleci. Został przez niego poinstruowany jakimi zaklęciami jest w stanie złamać Dyrdymała i przekonać go do zmian zasad panujących w archiwum. Na parę minut przed pojawieniem się Michaela, Artemis, postać tragiczna tej historii, podniósł pocharataną i uzbrojoną w różdżkę rękę na magiczny wolumin. Ukrywając się za jednym z regałów, zerkając między folderami, wyszeptał inkatancję i wycelował ją w przemierzającego korytarze Dyrdymała. Księga zawisła w powietrzu na parę, jakby spetryfikowana. Następnie zaczęła drżeć, rosnąć - ku przerażeniu Artemisa pęczniała,
- O rety, rety, rety - jęczał Artemis, żałując swojej decyzji. W tej samej chwili dosłyszał męski głos, wypowiadający pozdrowienia i jego nazwisko. Był to Michael Tonks we własnej osobie, którego wcześniej wezwał listownie do złożenia dokumentów do archiwum. W innych okolicznościach ucieszyłby się szczerze, bo darzył aurora ogromną sympatią. Teraz jednak odwrócił się do niego, blady i przerażony, po czym zaczął biec w jego kierunku.
- NA ZIEMIĘ, PADNIJ!!! - krzyknął Artemis w jego stronę i zamachał chaotycznie rękami. - Protego! Na wszystkie klątwy świata, Dyrdymale!
Powiększona kilkukrotnie i tymczasowo wrogo nastawiona księga, zaczęła wypluwać ogromne ilości papieru pod ogromnym ciśnieniem. Papier świszczał, a foldery poustawiane na półkach zaczęły drżeć, również gotowe do pościgu za winnym. Podziemia zadrżały, podobnie jak serca pracowników Ministerstwa.
Ostatnio zmieniony przez Artemis Lovegood dnia 09.04.24 16:00, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
opowiadanie z wykonywaniem zawodu
28 X 1958
Doskonale pamiętał dzień kiedy po ucieczce z niewoli znalazł się w Plymouth, aby zgłosić się z powrotem do czynnej służby. Był dziewiąty sierpnia, słońce grzało go niemiłosiernie w kark i pot spływał mu z czoła, kiedy czekał pod gospodą „Złoty Dąb” w miasteczku Borwick na kogoś z Biura Aurorów. Wtedy na miejscu spotkania pojawił się auror James Hopkirk, stary druh zawsze pokładający w nim dużo wiary. Byli sobie bliscy, co nie powinno dziwić, kiedy dzielili ze sobą prawie trzy dekady różnych doświadczeń w zawodzie. Nic nie łączy ludzi bardziej niż wspólne sukcesy i upadki. Jako żółtodzioby popełniali błędy, przez pryzmat lat z coraz większym rozbawieniem rozliczali się z tych starych potknięć, potrafiąc wyrecytować sobie wzajemnie całą ich listę. Dobrze było zobaczyć się po długim czasie i pewne kwestie omówić. Hopkirk jako pierwszy zweryfikował jego tożsamość, potem za pomocą świstoklika przenieśli się razem do Plymouth, gdzie kompan stał się jego przewodnikiem po Podziemnym Ministerstwie Magii. Kieran zdążył się przekonać, że wiele rzeczy go ominęło, jednak było w nim wiele chęci, aby nadgonić wszystkie informacyjne braki w jak najszybszym tempie. I tak w pierwszej kolejności musiał znaleźć dla siebie różdżkę, co nie trwało aż tak długo dzięki uprzejmości lorda Ollivandera, który dobrał drewno i rdzeń nowej różdżki w taki sposób, aby w żaden sposób nie odbiegała walorami do tej pierwotnej.
Kieran dokładnie zapamiętał tę datę z jeszcze jednego powodu, niezwykle szczególnego z jego perspektywy, bo jawił się niczym największa i najpodlejsza ujma na honorze. Został skierowany do uzdrowiciela, który już na pierwszy rzut oka powiedział mu, że wygląda jak łajno buchorożca. Z pewności doceniłby brutalną szczerość specjalisty i to w przedmiocie jego ekspertyzy, a jakże, jednak ten nie zaprzestał na tym jednym sformułowaniu. Medyk zbyt szybko doszedł do wniosku, że Rineheart w najbliższym czasie powinien skupić się wyłącznie na swoim zdrowiu, a podobna opinia została poparta właściwie jego wiekiem. Po pięćdziesiątce ciało nie regeneruje się tak szybko, panie Kieranie. Może i się nie regeneruje szybko, ale jednak wciąż się regeneruje nieco wolniejszym tempem, w którego przyspieszeniu zawsze dopomogą odpowiednie zaklęcia albo eliksiry lecznicze! Gdyby Rineheart był wtedy sobą, rozpętałby o to niemałą awanturę, ale wówczas zabrakło mu pokładów sił i tej iskry determinacji. Wcześniej specjalista, chwilę później nadgorliwy służbista, spisał na pergaminie swoje wytyczne, ledwie zezwalając do pracy za biurkiem w określonym wymiarze czasu, do czego Kieran cierpliwości na tamten moment nie miał. Chwilę poszwendał się po domach przyjaciół, dłużej zabawiając w Dolinie Godryka, a potem zaszył się na kilka tygodni w Irlandii, tam odbudowując utraconą godność i kondycję. Widok znanych okolic pomógł mu uporać się z kłopotliwymi myślami, lecz to dopiero pióro pozostawione przez feniksa całkowicie otrzeźwiło jego umysł. Śpiewne wezwanie mistycznego stworzenia stało się impulsem do działania. Chciał ze wszystkich sił wesprzeć Zakon Feniksa, ale w głębi duszy od zawsze był aurorem, tym bardziej chciał przysłużyć się również Biurowi Aurorów, gdy sam je współtworzył przez ponad trzy dekady.
Dwudziestego ósmego sierpnia raz jeszcze zjawił się w Plymouth, tym razem stawiając się w zdecydowanie lepszej formie przed Hopkirkiem, a potem przed swoim przełożonym. James zadał mu kilka kontrolnych pytań celem potwierdzenia jego tożsamości. Jakie powidła mojej żony uwielbiam najbardziej? Jesteś pewien, że śliwkowe? A kogo ujęliśmy podczas swojego pierwszego śledztwa? Tak, wiedziałem, że dobrze odpowiesz, takich rzeczy się nie zapomina! Gdy pierwszy etap weryfikacji miał już za sobą, przyszła pora na rozmowę z samym szefem, Aaronem Bagnoldem. Wyraził zrozumienie dla postawy Kierana, powody wycofania się na dłuższą chwilę z działań były dla niego logiczne, zwłaszcza po wystawionej przez uzdrowiciela sierpniowej opinii, ale cała trójka aurorów zgromadzona w jego ciasnym gabinecie dość dobrze rozumiała, że każda różdżka gotowa do walki jest na wagę złota. Braki w zaopatrzeniu i ludziach nie dawały zbyt dużego pola do manewru, więc możliwości były ograniczone, a przez aktywność cienistych istot zrodzonych z czarnej magii nie brakowało roboty.
– Śladów po czarnej magii jest teraz pełno – stwierdził bolesnym tonem Hopkirk. – Trudno nadążyć, zwłaszcza jak ludzie w panice zgłaszają wszystko jako dowód na stosowanie czarnej magii czy obecność cieni. Ogólna panika nie pomaga.
– Z drugiej strony nie możemy ignorować takich zgłoszeń. Pomiędzy wieloma nietrafnymi może znaleźć się jakieś istotne, więc tym bardziej jesteś potrzebny, Kieran. Na początek mógłbyś pomagać w kategoryzacji zgłoszeń aurorom o krótszym stażu. Ty już wiesz na jakie szczegóły zwracać uwagę.
Po twarzy Bagnolda widać było zmęczenie, nawet siedząc za biurkiem zdawał się lekko przytłoczony, na co może miał wpływ widok wiszącej za nim mapy, gdzie pełno było różnych znaczników.
– Czyli w pierwszej kolejności chcecie spróbować rozwiązać kwestię cieni?
– A czy mamy inne wyjście? – odparł szef dość retorycznym pytaniem, na co Kieran od razu zmarszczył brwi, rozumiejąc zasadność walki z cieniami nim padły jakiekolwiek wyjaśnienia. – Nawet jeśli spróbujemy przeprowadzić akcję z większym rozmachem na jednego z naczelnych skurwieli, to i tak po drodze po rzuceniu kilka silniejszych zaklęć ściągniemy sobie na głowę kolejny kłopot. Co wcale nie znaczy, że nic nie planujemy, potrzebna nam jakaś sposobność. O tym porozmawiamy, jak już magomedyk dopuści cię do służby.
Walka z cieniami zrodzonymi z czarnej magii również była powinnością aurorów, którzy mieli zwalczać to plugastwo niezależnie od formy, Kieran dobrze to rozumiał i zapewne czarodziejskie społeczeństwo miało podobne zapatrywanie na tę kwestię. Nie istniała jeszcze wypracowana solidna formuła obrony przez mrokiem przybierającym różne kształty, jednak sprawdzał się ogień, światło, w niektórych przypadkach pewien efekt dawał wyczarowany patronus. Rineheart nie podzielił się jednak swoimi przemyśleniami, chwila temu nie sprzyjała. Dowódca na koniec machnął niedbale ręką, kończąc nie tylko wątek, co całe ich spotkanie. Z gabinetu wyszedł za Hopkirkiem, jeszcze kilka słów zamieniając z nim tuż za drzwiami.
Miał jeszcze tylko – może aż – wyjść od uzdrowiciela z pozytywnym wynikiem do przywrócenia go do służby. Udało mu się bez problemu odnaleźć budynek w Plymouth, gdzie jeden ze sprawdzonych przez Biuro Aurorów magomedyków prowadził swoją praktykę. Tym razem trafił na innego czarodzieja, z którym, ku swojej przezorności, na początek zamienił kilka zdań o pogodzie. Sierpniowe niepowodzenie przy klasyfikacji zdrowotnej mogło być wynikiem jego małomówności i posępności, wolał zatem nie ryzykować. Na polecenie mężczyzny zdjął płaszcz i koszulę, pozwolił się obejrzeć z każdej strony, zbadać krzywiznę kręgosłupa, a potem z niezwykłym posłuszeństwem pozwalał rzucać na siebie zaklęcia diagnostyczne i do każdego otrzymywał krótkie wyjaśnienie. Diagno coro – praca serca w normie. Diagno haemo – nie wykryto żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu któregokolwiek z organów. Jeszcze uważnym spojrzeniem lekarz sprawdził stan gardła i przegrody nosowej, a potem nawet kanały uszne. Uzdrowiciel zaraz podszedł do swojego biurka, wyciągnął z szuflady pergamin i po nakreśleniu kilka zdań oraz przybiciu stempla oddał swoja opinię Kieranowi.
– Jest pan zdrowy, prosiłbym tylko, aby w miarę możliwości spożywał pan więcej tłuszczy i warzyw. Właściwie każdemu zalecam taką zbilansowaną dietę, choć czasy są ciężkie. Po prostu proszę o siebie dbać.
Twarz czarodzieja ozdobił wątły uśmiech, na który Kieran jedynie potrafił przytaknąć bez głębszej refleksji. Na ten moment daleki był od rozmyślania skąd zdobyć jedzenie, na razie w tej materii sprzyjało mu duże szczęście, zawsze jakieś przyjazne grono wsparło go chociaż kromką chleba. Najważniejsze, że udało mu się zdobyć pozytywną opinię, niczego więcej nie potrzebował. Po wyjściu z tej małej kliniki udał się z powrotem do Biura Aurorów, gdzie Hopkirk powitał go z otwartymi ramionami. Stary druh wskazał mu biurko, potem podrzucił do przejrzenia kilkanaście raportów związanych z aktywnością grasujących cieni.
– Sam nie wiem jakich wzmianek powinieneś szukać, ale może na coś wpadniesz z całkiem świeżym spojrzeniem na temat. Zaraz podeślę do ciebie młodego Mallarda, on też miał przejrzeć trochę z tych zgłoszeń.
Kilka minut później rzeczywiście podszedł do niego młody wiekiem i stażem auror, który próbował jak najbardziej składnie dzielić się swoimi spostrzeżeniami. Oczywiście łatwiej było pozyskiwać informację z terenów, gdzie większość mieszkańców sprzyjała Zakonowi, jednak było też parę relacji o cieniach z innych rejonów Anglii. Po kataklizmie wywołanym przez deszcz meteorytów tereny pogrążone w chaosie stały się nieco przystępniejsze dla rebeliantów, więc nieco lepsze niż szczątkowe informacje napływały także do Biura Aurorów z takich zakątków jak Gloucestershire czy Yorkshire, Surrey oraz Sussex. Zdesperowani ludzie nie wiedzieli często po której stronie mogą szukać ratunku, w dużej mierze kierował nimi głód i strach. Wojenna zawierucha nie zmusiła wszystkich do myślenia o szkodliwym wpływie władzy Malfoya, ale kiedy do chorej polityki doszły dotkliwe skutki kataklizmu, panujący wokół chaos skłonił część czarodziejskiego społeczeństwa do ponownego wysnucia pewnych konkluzji. Co prawda brak zaufania do władzy nie stawał się automatycznie głosem poparcia dla Podziemnego Ministerstwa Magii czy Zakonu Feniksa, jednak łatwiej było dotrzeć do innych, kiedy w ich głowach rozrastało się pole do przemyśleń.
– Jest gdzieś mapa z oznaczeniami tych zdarzeń? Zauważono w jakimś miejscu skoncentrowanie niepokojących zjawisk związanymi z cieniami?
– To musimy przejść do pokoju obok, tam staramy się aktualizować mapę po wstępnej weryfikacji zgłoszeń, ale nie zauważyliśmy jeszcze jakiegoś punkt centralnego. – Ruszyli razem do wskazanego przez młodego aurora pomieszczenia, gdzie Kieran na własne oczy mógł się przekonać, że pinezki oznaczające zgłoszenia są rozsiane po różnych częściach hrabstw w Półwyspu Kornwalijskiego, jakby nie istniała żadna konkretna zasada pojawiania się cieni związana z ich przynależnością do konkretnego miejsca.
– Może to dlatego, że nie mamy informacji o wszystkich incydentach – stwierdził ponuro Kieran, marszcząc brwi w konsternacji. To było bardzo prawdopodobne.
– Naukowcy współpracujący z nami głowią się także nad tą kwestią.
Jeszcze chwile obaj rozważali kolejne scenariusze, dokonując kolejnych oznaczeń na mapie. W którymś momencie ich rozmowa zeszła na temat planu treningów sprawnościowych, co do którego Kieran miał swoje oczekiwania. Był świadom tego, że musi należycie zadbać o swoje ciało, jeśli nie chciał na polu walki okazać się słabym ogniwem, co pociągnie towarzyszy różdżki za sobą w dół w chwili jakiegokolwiek kryzysu. Przy okazji podpytał jak wyglądają obecnie inne kwestii organizacyjne, choćby warunki zaopatrywania się w eliksiry bojowe czy przekazywanie składników na stworzenie takowych.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
opowiadanie z wykonywaniem zawodu
2 XI 1958
Noc Duchów odcisnęła na nim piętno. Było ono inne od wszystkich wcześniejszych, nie przybrało kształtu kolejnej blizny do kolekcji tych zdobiących jego ciało. Jeszcze nie potrafił wyrzucić z głowy tamtych szeptów wypowiadanych w obcej mowie, lecz czuł towarzyszący im gniew. Ktoś kierował ku niemu swą furię, a on nie mógł określić rodzaju zagrożenia, a co dopiero go zlokalizować. Pod czaszką gotowało się przekonanie, że gdzieś tam leży źródło tego zła, które skalało go swoją mocą, tym bardziej nie zamierzał ustawać w walce. Miał szansę przespać się z tym problemem i po nocy, wraz ze wstającym przy leniwym brzasku nowym dniem, przeanalizować swoją sytuację dokładniej, z mniejszym bagażem emocji. Nad kubkiem gorącego mleka kalkulował jeszcze ryzyko i własne możliwości, będąc pewnym swojej poczytalności. Szybko wrócił do pełni sił, a wydarzenia z tamtej kluczowej dla Zakonu Feniksa nocy nie zachwiały jego hartem ducha bardziej od zaznanej niewoli. Przeżył, Jackie i Justine również, jednak myśl o poległym Percivalu czaiła się z tyłu głowy, jego koniec był niczym ostatnie ostrzeżenie dla samego aurora. Będzie tylko trudniej, Kieranie. Tchórzliwie odpuścisz? Nie boisz się śmierci? Naprawdę? Kłamca.
Po ostatnich przeżyciach dość ironicznie był głównym aktorem zwyczajowej scenki, gdy racząc się mlekiem, lewą dłoń grzejąc ciepłem bijącym jeszcze od kubka, spisywał już ostatnie zdania swojego raportu, manewrując pomiędzy tym, czym podzielić się mógł, a o czym wspominać nie powinien. Zajście w ruinach Stonehenge, teraz już odbudowanych, miało wpływ także na kształt przyszłych działań Biura Aurorów. Nie miał wiedzy ile już informacji i w jakim zakresie Minister Harold Longbottom zdołał przekazać Szefowi Aaronowi Bagnoldowi, lecz podejrzewał, że były one dawkowane zgodnie z bieżącymi potrzebami. Wymiana informacji pomiędzy Zakonem Feniksa a Podziemnym Ministerstwem Magii z pewnością stała się płynniejsza, kiedy na czele obu struktur stanął jeden człowiek, mimo to prowadzone działania tych organizacji nie były z sobą całkowicie scalone. Pewne kwestie nie były ujawniane, Rineheart zaś bardzo nie chciał wyjść przed szereg i bez potrzeby mielić jęzorem. W swojej pisemnej relacji zawarł opis kreatury, jednak nie wspomniał o innych elementach – obrzydliwym tułowiu jelenia, sztyletów powstałych z poroża, a już na pewno nie o głosach w głowie. Skupił się na napotkanych przeciwnikach, wiele uwagi poświęcił nakreśleniu spotkania z podejrzaną grupą, oszacowania jej liczebności, ustawienia w szyku do eskorty, jej potencjalnych motywów, ale szczególnie chętnie dzielił się wieścią o zabiciu dwóch kłopotliwych figur reżimu – Alberta Crawleya i Ernsta McCullocha. Jeden był niewymownym z ciągotami do czarnej magii, drugi zwyrodnialcem czerpiącym przyjemność z mordowania, które usprawiedliwiał ochroną czarodziejów przed mieszańcami. Do Kierana dotarły słuchy, że całkiem szybko przerzucił się z wilkołaków na mugoli. Wciąż trudno było uwierzyć jak wielkie szczęście mieli, że zdołali unieszkodliwić tych dwóch osobników bez większego rozlewu krwi. Duża była w tym zasługa Percivala właśnie – rzucone przez niego potężne Satiso skutecznie uniemożliwiło działanie ich przeciwnikom. Szkoda, że dopiero w takich okolicznościach auror przekonał się jak wielki talent do uroków drzemał w tym czarodzieju. Nawet na odczuwanie żalu było za późno.
W końcu opuścił Opokę, gdy poczuł, że powinien znajdować się gdzieś indziej, w miejscu gdzie mógł wziąć się do roboty, stanowić minimalną różnicę. Teleportował się do Plymouth bez większych trudności, równie łatwo dotarł do siedziby Biura Aurorów. Nie było go tu od trzech dni, ale nie dostrzegł żadnych drastycznych zmian w tej przestrzeni, właściwie nie zastał żadnych – każde biurko znajdowało się na swoim miejscu, za nimi te same twarze i czujne spojrzenia. Czuł ulgę, w tym chaotycznym czasie stałość była źródłem ukojenia, przynajmniej dla niego. Wiedział jednak, że większość aurorów podczas jego nieobecności została postawiona do pełnej gotowości, choć niektórzy głośno życzyli sobie spokojnej celebracji w Noc Duchów. I może rzeczywiście byłaby to spokojna noc, gdyby wszyscy zajęli się świętowaniem. Kieran z należytym wyprzedzeniem zgłosił, że w ostatnią noc października pozostanie niedostępny i nie będzie w stanie odpowiedzieć na żadne aurorskie wezwanie. Widział po minach kilku osobników młodszych stażem, że podobna deklaracja nie była im w smak, mimo to Kieran nie zamierzał szukać u nich zrozumienia poprzez szastanie nazwiskiem Ministra w ramach usprawiedliwienia swojej postawy. Znów mierzył się z konsekwencją niescalonych w pełni działań rebelianckich struktur, jednak misja z ramienia Zakonu była dla niego priorytetem.
W jednej chwili przy jego boku pojawił się Mallard, gotowy zaraportować swoje najnowsze przemyślenia dotyczące cieni i ich aktywności, lecz Kieran przerwał mu w pół słowa uniesieniem dłoni. – Za chwilę. Najpierw muszę podejść do szefa i coś obgadać. – Energicznie przeszedł w stronę gabinetu Bagnolda, zapukał, a po otrzymaniu werbalnego zaproszenia wszedł do środka, szczelnie zamykając za sobą drzwi.
– Co cię do mnie sprowadza?
– Podejrzewam, że Minister w jakiś sposób przekazał pewne wieści o wydarzeniach do jakich doszło w ostatniej nocy października. – Skinienie głowy musiało mu wystarczyć za odpowiedź. – Chciałem podzielić się także swoimi spostrzeżeniami do tego co wydarzyło się w Stonehenge, gdzie udałem się na polecenie Ministra właśnie. Byli tam ze mną Justine Tonks, Jacqueline Rineheart i Percival Blake, który poległ w walce. – Przyzwyczajony był w sprawach służbowych podawać pełne personalia własnej córki, w ten sposób starając się wykazać profesjonalizmem, na który nie mogły mieć wpływu konotacje rodzinne. Żaden mięsień jego twarzy nie drgnął, bo i ten sam profesjonalizm pomógł mu wypracować należyte niewzruszenie wobec mówienia o śmierci.
– Wyklęty szlachcic z listów gończych – dopowiedział sobie pod nosem Bagnold, na razie wstrzymując się od pytań. Kieran zbliżył się do biurka, sprawnie przekazując zwinięty w rulon pergamin, przy okazji zauważając uniesione w zaciekawieniu brwi czarodzieja, który ruchem dłoni wskazał mu krzesło. Usiadł zatem, czekając na ewentualny rozwój dysputy, wzrok skupiając na meblu.
Od razu w oczy rzuciła mu się sterta dokumentów na nim leżąca. Zdawał sobie sprawę z tego, że koordynacja działań całego Biura Aurorów to ciężka robota, fucha wyczerpująca umysł do tego stopnia, że potem te cholerne papierzyska śnią się człowiekowi po nocach. Nad strategią pracował wąski sztab, jednak końcowa decyzja o obraniu kierunku zawsze należała do szefa. Ten szybko zapoznał się z jego zapiskami w raporcie, potem odłożył pergamin na jedną ze stert przed nim i podniósł spojrzenie, wyraźnie trawiąc niektóre szczegóły.
– Waszej czteroosobowej grupie udało się zdobyć przewagę nad nieprzyjacielem przy jego liczbowej przewadze, zabić Crawleya i McCullocha, a potem po walce z jakąś kreaturą i innymi pomniejszymi cieniami ustabilizować sytuację w Stonehenge. – Palcami potarł skroń, znów intensywnie nad czymś myśląc. – Ciekawe kto teraz obejmie dowództwo nad Brygadą Uderzeniową. – To rzeczywiście była kwestia godna zastanowienia, bo z tego McCullocha była dobrze przeszkolona w walce kanalia, ale przynajmniej już im znana, nowa osoba pełniąca tak ważną funkcję mogła okazać się większym problemem. – Sprzyjający nam badacze rzeczywiście informowali o skupiskach energii w różnych częściach kraju, więc to nic dziwnego, że wróg także zdobył o nich wiedzę. Zresztą, Minister Longbottom trzymał pieczę nad badaniami w tej materii.
– Obu stronom zależy na zbadaniu natury cieni, my chcemy je wyplenić, druga strona raczej szykuje się do tego, aby wykorzystać ich nieczyste moce – ostrożnie wysunął swoją tezę, pamiętając bardzo dobrze potyczki w miejscach anomalii, których moc po jakimś czasie nauczyli się ujarzmiać członkowie Zakonu oraz ich przeciwnicy. – Może w przyszłości do jednego z tych miejsc zajrzą jeszcze ministerialni badacze, co moglibyśmy wykorzystać. To tylko moje domysły, część z tych miejsc leży na terenach pozostających pod mniej lub bardziej silnym wpływem wroga.
Do zadania monitorowania tych miejsc musieliby oddelegować ludzi, a przecież brakowało im odpowiednio przeszkolonych osób do znacznie pilniejszych i ważniejszych zadań. Warto jednak rozważyć każdą propozycję działania, czasem wypowiedziane pomysły bywały tak nagłe i zaskakujące, że aż stawały się rewolucyjne.
– Nie jestem pewien, czy będzie to miało sens, jeśli magia w takich punktach już się ustabilizowała, ale gdyby pojawiły się nowe skupiska tego typu. Nie życzę nam tego, ale wówczas rozważymy takie działanie. Nie rozumiem tylko co dokładnie za magia sprawiła, że kamienny krąg powrócił do swojej pierwotnej postaci.
– Dla mnie to też zagadkowa sprawa, jakby samo to miejsce miało siłę sprawczą.
– Domyślam się, że to powinno mi wystarczyć – stwierdził spokojnie, lecz w tonie szefa było też coś kategorycznego, co wzbudziło w Kieranie podejrzenie, że naruszył jakieś pokłady cierpliwości i zrozumienia u swojego przełożonego. – Dobrze, że wróciłeś do formy. Zresztą, nie tylko ty. Twoja córka też się sprawdza, Weasley również, ale Tonks… Jest zdolna, to się rzuca w oczy, ale żeby ubić Crawleya…
– Czy jest może szykowana jakaś akcja na jednego z tych przodujących zwyrodnialców? – miał na myśli persony zdobywające kolejne tytuły i ordery, a swoje pytania uznawał za zasadne, skoro w jakiś sposób udowodnił, że radzi sobie w walce. Nadeszła pora na wciągnięcie go do jeden z grup operacyjnych, kiedy nie istniały żadne kategoryczne przeciwwskazania ze strony uzdrowiciela.
– Utknęliśmy na etapie planowania. Dokładnie kalkulujemy każde ryzyko związane z bezpośrednim uderzeniem, aby nie posyłać przeszkolonych ludzi w ciemno lub, gorzej, na pewną śmierć. Gdybyśmy mieli Wszystkie masowe uroczystości czy inne wystąpienia odbywają się przeważnie w Londynie i ciężko przemknąć do stolicy niepostrzeżenie, nawet uderzenie komety tego nie zmieniło.
Obecnie ustalenie miejsca uderzenia było kłopotliwe, rozumiał ten fakt. Musieli mieć pewność, że atak wywoła oczekiwany skutek, pomyłka mogłaby się na nich zbyt mocno zemścić.
– Skontaktuj się z Hopkirkiem, dołączysz do niego i wprowadzi cię w szczegóły bieżącej sprawy.
Wstał z krzesła bez grama żalu i wycofał się z gabinetu, mając w głowie sporo przemyśleń. Zgodnie z poleceniem udał się prosto do biurka swojego starego druha, zaglądając mu przez ramię w otwartą teczkę z aktami.
| z tematu
[bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 18.11.24 19:36, w całości zmieniany 1 raz
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| jedno z biur w podziemnym MM - 25 listopad(czy dzień później?)
Farsa.
Tym było spotkanie, którego byli świadkami na Stonehenge, które powróciło do dawnej formy dzięki im walce i im działaniu. Minę miała nieprzeniknioną tego dnia - skupiona na zadaniu. Spokojnie, choć zachowawczo wyglądając niebezpieczeństwa, przeczuwając, że niewiele dobrego winni się spodziewać. Całość była jasna już następnego dnia, kiedy w jej ręce wpadło wydanie Walczącego Maga. Oczywiście, że tak. Przesunęła wtedy tęczówkami po znajdujących się tam słowach wzdychając ciężko nad kubkiem czegoś, co nawet nie przypominało kawy. Krótka rozmowa, szybki plan - sprawy nie mogły zostać pozostawione w taki sposób. Musieli jednak zająć się wcześniej zadaniami, które mieli i nie cierpiały zwłoki. I wezwać kogoś, kto mógł im pomóc sprostować całą sprawę możliwie szybko.
Niewiele przed umówionym czasem zgarnęła ponownie gazetę i udała się do jednego z wolnych pomieszczeń w którym znajdowała się kanapa i kilka foteli. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Justine Tonks niegdyś wiecznie spóźniona, dzisiaj stawiająca się na miejscu jako pierwsza. Na niewielki stolik pośrodku rzuciła wydanie szmatławca, który karmił propagandowymi treściami ich przeciwników każdego, kto ją przeczytał. Może powinni informacje podać też przez Ptasie Radio? Zmarszczyła odrobinę brwi z zamyśleniu. To nadal nadawało dzięki pluskwom które roznieśli wcześniej. Powinni spróbować dotrzeć do ludzi każdą z możliwych dróg, wyprostować to, co zostało przekłamane. W końcu odnalazła miejsce dla siebie - fotel znajdujący się na przeciw drzwi którymi wchodziło się do pomieszczenia. Zasiadła na nim, kubek z lurą odkładając na stolik. Zanim to zrobiła upiła z niego trochę krzywiąc się mimowolnie. Westchnęła. Tęskniła za porządną kawą. Uniosła dłonie zakładając za uszy kosmyki jasnych włosów, chwilę później łokcie opierając o kolana, a dłonie splatając ze sobą tak, by móc wygodnie ułożyć na nich podbródek. Zaraz wszyscy powinni zjawić się na miejscu. To, kogo powinni tu dziś zawołać zdawało się stosunkowo łatwe. Baron został wysłany gdzieś w ciągu dnia mając odnaleźć adresata który na miejscu miał dowiedzieć się dokładnie jakie czekało na niego zadanie. Najefektywniej było, by znaleźli się tutaj w kilku - tak nic im nie umknie. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Uniosła niebieskie tęczówki, nie poruszając się - zobaczyć miała jedną ze znajomych twarzy.
| dołożymy sobie termin odpisu, jak już będziemy wiedzieli co jak i gdzie
Farsa.
Tym było spotkanie, którego byli świadkami na Stonehenge, które powróciło do dawnej formy dzięki im walce i im działaniu. Minę miała nieprzeniknioną tego dnia - skupiona na zadaniu. Spokojnie, choć zachowawczo wyglądając niebezpieczeństwa, przeczuwając, że niewiele dobrego winni się spodziewać. Całość była jasna już następnego dnia, kiedy w jej ręce wpadło wydanie Walczącego Maga. Oczywiście, że tak. Przesunęła wtedy tęczówkami po znajdujących się tam słowach wzdychając ciężko nad kubkiem czegoś, co nawet nie przypominało kawy. Krótka rozmowa, szybki plan - sprawy nie mogły zostać pozostawione w taki sposób. Musieli jednak zająć się wcześniej zadaniami, które mieli i nie cierpiały zwłoki. I wezwać kogoś, kto mógł im pomóc sprostować całą sprawę możliwie szybko.
Niewiele przed umówionym czasem zgarnęła ponownie gazetę i udała się do jednego z wolnych pomieszczeń w którym znajdowała się kanapa i kilka foteli. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Justine Tonks niegdyś wiecznie spóźniona, dzisiaj stawiająca się na miejscu jako pierwsza. Na niewielki stolik pośrodku rzuciła wydanie szmatławca, który karmił propagandowymi treściami ich przeciwników każdego, kto ją przeczytał. Może powinni informacje podać też przez Ptasie Radio? Zmarszczyła odrobinę brwi z zamyśleniu. To nadal nadawało dzięki pluskwom które roznieśli wcześniej. Powinni spróbować dotrzeć do ludzi każdą z możliwych dróg, wyprostować to, co zostało przekłamane. W końcu odnalazła miejsce dla siebie - fotel znajdujący się na przeciw drzwi którymi wchodziło się do pomieszczenia. Zasiadła na nim, kubek z lurą odkładając na stolik. Zanim to zrobiła upiła z niego trochę krzywiąc się mimowolnie. Westchnęła. Tęskniła za porządną kawą. Uniosła dłonie zakładając za uszy kosmyki jasnych włosów, chwilę później łokcie opierając o kolana, a dłonie splatając ze sobą tak, by móc wygodnie ułożyć na nich podbródek. Zaraz wszyscy powinni zjawić się na miejscu. To, kogo powinni tu dziś zawołać zdawało się stosunkowo łatwe. Baron został wysłany gdzieś w ciągu dnia mając odnaleźć adresata który na miejscu miał dowiedzieć się dokładnie jakie czekało na niego zadanie. Najefektywniej było, by znaleźli się tutaj w kilku - tak nic im nie umknie. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Uniosła niebieskie tęczówki, nie poruszając się - zobaczyć miała jedną ze znajomych twarzy.
| dołożymy sobie termin odpisu, jak już będziemy wiedzieli co jak i gdzie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Odkąd dołączył do Zakonu Feniksa przylatujące do niego sowy nie tyle zrobiły się częstsze, co ciekawsze. Jak nie feniks to... czy to był jastrząb? Cecil nie był pewien, ale na wszelki wypadek nakarmił go krakersem, pomny humorów własnego ptaka. Z rosnącą ekscytacją odwinął list, a potem rozłożył żeby dostrzec krótką notkę. Jego wzrok najdłużej zatrzymał się na podpisie, na widok którego na jego policzki wystąpił rumieniec. Chciał się komuś pochwalić, że właśnie dostał list, skierowany bez wątpienia do niego, od samej Justine Tonks, ale przypomniał sobie, że może nie jest to coś, o czym powinien paplać wokół. Przez resztę dnia więc chodził podekscytowany w milczeniu. A o godzinie siedemnastej trzynaście zabrał przygotowaną wcześniej torbę, do której wrzucił dwa pióra (i trzecie na wszelki wypadek), kałamarz (i drugi jakby ten pierwszy miał nie działać) oraz papier (w ilości dużo, bo jak wiadomo papier ma to do siebie, że lubi się psuć). Tak uzbrojony we wszystko, co mogło mu się przydać tego wieczora poprawił włosy przed lustrem i wyszedł z domu, udając się do szopy w ogródku, z której bezpiecznie teleportował się do Plymouth. Na wszelki wypadek pojawił się z dala od miejsca docelowego, pozwalając sobie na dłuższy spacer, podczas którego upewnił się, że nikt go nie śledził. Pod gmachem Ministerstwa był równo o siedemnastej czterdzieści osiem, co dało mu dokładnie dwanaście minut by odszukać panią Tonks. Okazało się to zadaniem stosunkowo łatwym, bo kiedy stanął przed drzwiami, za którymi miała na niego czekać, zostało mu jeszcze pięć minut do spotkania. Odczekał więc trzy. W tym czasie dokładnie obejrzał drzwi, ścianę, korytarz, cztery razy poprawił włosy, upewnił się, że ma wszystkie pióra, kałamarze i papier, odchrząknął cicho (oddalając się od wejścia, żeby nie zdradzić swojej obecności), wziął piętnaście głębokich oddechów i wreszcie ponownie zajął miejsce przy progu. Dwie minuty brzmiały jak optymalny czas przybycia. Odrobinę za wcześnie, w ogóle nie za późno. Zapukał znacznie bardziej zdecydowanie niż się czuł, a potem wszedł do środka, natychmiast tracąc cały rezon, który wykorzystał na uderzanie knykciem w drzwi.
- Dzień dob.... Dobry wieczór - odezwał się, oczami omiatając całe pomieszczenie, dostrzegając fotel i bardzo starając nie gapić się zbyt nachalnie na siedzącą w nim kobietę. - Przyniosłem wszystko, o co pani prosiła.
Stał niezgrabnie miętoląc w palcach pasek torby wiszącej na jego ramieniu, zatrzymany w pół kroku, pomiędzy fotelem zwróconym do wejścia a drzwiami. Idealnie tak by następny wchodzący gość wpadł prosto na niego. Ale w tym momencie Cecilowi nawet przez myśl nie przyszło, że może przeszkadzać. Co on tu w ogóle robił?
- Dzień dob.... Dobry wieczór - odezwał się, oczami omiatając całe pomieszczenie, dostrzegając fotel i bardzo starając nie gapić się zbyt nachalnie na siedzącą w nim kobietę. - Przyniosłem wszystko, o co pani prosiła.
Stał niezgrabnie miętoląc w palcach pasek torby wiszącej na jego ramieniu, zatrzymany w pół kroku, pomiędzy fotelem zwróconym do wejścia a drzwiami. Idealnie tak by następny wchodzący gość wpadł prosto na niego. Ale w tym momencie Cecilowi nawet przez myśl nie przyszło, że może przeszkadzać. Co on tu w ogóle robił?
Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przemierzał ulice Plymouth zdecydowanym krokiem, trochę poganiając samego siebie, kiedy jednocześnie rozglądał się po otoczeniu w miarę możliwości jak najuważniej. Zaglądał w wąskie szczeliny obecne pomiędzy kamienicami i nawet w okna, jeśli zabudowa pozostawała ściśnięta w jednym szeregu. Szczerze wierzył, że w mieście nie wydarzy się nic złego, jak na razi miał dość wrażeń po całym tym politycznym zamieszaniu w Stonehenge. Cudownie przywróconym do dawnej postaci Stonehenge, za co zasługi zebrał reżim Malfoya, a Kieran w tym temacie milczał. Nieprzyznawanie się do sukcesu było dobrą strategią, kiedy kryła się za nim złożona historia, których szczegółów nie powinien znać każdy.
Doskonale znał drogę do Podziemnego Ministerstwa Magii, a raczej drogi prowadzące do różnych jego komórek organizacyjnych, jednak najczęściej wędrował prosto do Biura Aurorów. Wiedział z kim i na jaki temat przyjdzie mu prowadzić rozmowę, dlatego zamierzał się stawić na spotkaniu i dodać swoje trzy knuty, może nawet zabrzmi mądrze. Omówienie sytuacji w większym gronie mogło pomóc mu ujrzeć inną perspektywę dla tych całych dyplomatycznych starć pomiędzy różnymi Ministerstwami Magii.
Wszedł do pomieszczenia, mając w sobie odrobinę kultury, aby nie otworzyć drzwi z impetem. Ledwie przekroczył próg, a już na swoje drodze napotkał przeszkodę w postaci innego człowieka. Sunąłbyś się dalej. – Przepraszam – wymamrotał pod nosem, odbijając w bok, aby stanąć pod jedną ze ścian. Zerknął na Tonks, potem na Blishwicka, którego twarz zapamiętał po ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa. Choć niewiele wiedział o młodziku, to jednak był coś pocieszającego w myśli, że udało mu się przeżyć w Noc Duchów. – Cholerne wietrzysko – rzucił dość swobodnie uwagę o pogodzie, zerkając jednak w sufit niż po zgromadzonych w pokoju osobach. Policzki miał czerwone od spaceru, bo listopadowy chłód wdzierał się aż do samych kości. Ciekawe czy inni zjawią się mniej lub bardziej zziębnięci.
Rineheart nie znał się na polityce, ale od zawsze był zwolennikiem prawdy i chciał wierzyć, że każdy swój rozum ma. Problem był taki, że propaganda działała prężnie, a oni, Zakon Feniksa i Podziemne Ministerstwo Magii, za swój obowiązek mieli prostowanie rzekomych faktów, gdy te stawały się niedorzeczne. Wszystkim należała się prawda o tym, co wydarzyło się na szczycie w Stonehenge. Świat przejął się brytyjską wojną, kiedy sam odczuł jej dalekosiężne skutki. Panoszący się po wyspiarskim państwie czarnoksiężnicy nie stanowili aż tak naglącego problemu, póki nie zaczęto podejrzewać, że plugawa magia rosnąca w siłę dzięki ich wypaczonym wysiłkom może być źródłem sierpniowej katastrofy. O zagranicznych incydentach z cieniami może i dało się coś usłyszeć, jednak trudno było skupiać się na sygnałach z oddali, kiedy sytuacja najgorzej przedstawiała się na Wyspach Brytyjskich. Poniekąd rozumiał studzenie emocji przez amerykańską stronę, nikt nie chciał eskalować już i tak trudnego konfliktu, więc łatwiej było spisać na straty jedno państwo, niż zachęcać do zbrojnej walki kolejne.
Doskonale znał drogę do Podziemnego Ministerstwa Magii, a raczej drogi prowadzące do różnych jego komórek organizacyjnych, jednak najczęściej wędrował prosto do Biura Aurorów. Wiedział z kim i na jaki temat przyjdzie mu prowadzić rozmowę, dlatego zamierzał się stawić na spotkaniu i dodać swoje trzy knuty, może nawet zabrzmi mądrze. Omówienie sytuacji w większym gronie mogło pomóc mu ujrzeć inną perspektywę dla tych całych dyplomatycznych starć pomiędzy różnymi Ministerstwami Magii.
Wszedł do pomieszczenia, mając w sobie odrobinę kultury, aby nie otworzyć drzwi z impetem. Ledwie przekroczył próg, a już na swoje drodze napotkał przeszkodę w postaci innego człowieka. Sunąłbyś się dalej. – Przepraszam – wymamrotał pod nosem, odbijając w bok, aby stanąć pod jedną ze ścian. Zerknął na Tonks, potem na Blishwicka, którego twarz zapamiętał po ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa. Choć niewiele wiedział o młodziku, to jednak był coś pocieszającego w myśli, że udało mu się przeżyć w Noc Duchów. – Cholerne wietrzysko – rzucił dość swobodnie uwagę o pogodzie, zerkając jednak w sufit niż po zgromadzonych w pokoju osobach. Policzki miał czerwone od spaceru, bo listopadowy chłód wdzierał się aż do samych kości. Ciekawe czy inni zjawią się mniej lub bardziej zziębnięci.
Rineheart nie znał się na polityce, ale od zawsze był zwolennikiem prawdy i chciał wierzyć, że każdy swój rozum ma. Problem był taki, że propaganda działała prężnie, a oni, Zakon Feniksa i Podziemne Ministerstwo Magii, za swój obowiązek mieli prostowanie rzekomych faktów, gdy te stawały się niedorzeczne. Wszystkim należała się prawda o tym, co wydarzyło się na szczycie w Stonehenge. Świat przejął się brytyjską wojną, kiedy sam odczuł jej dalekosiężne skutki. Panoszący się po wyspiarskim państwie czarnoksiężnicy nie stanowili aż tak naglącego problemu, póki nie zaczęto podejrzewać, że plugawa magia rosnąca w siłę dzięki ich wypaczonym wysiłkom może być źródłem sierpniowej katastrofy. O zagranicznych incydentach z cieniami może i dało się coś usłyszeć, jednak trudno było skupiać się na sygnałach z oddali, kiedy sytuacja najgorzej przedstawiała się na Wyspach Brytyjskich. Poniekąd rozumiał studzenie emocji przez amerykańską stronę, nikt nie chciał eskalować już i tak trudnego konfliktu, więc łatwiej było spisać na straty jedno państwo, niż zachęcać do zbrojnej walki kolejne.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Archiwa Podziemnego Ministerstwa Magii
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth