Łaźnia damska
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łaźnia damska
Znajdujące się w podziemiach, niewielkie ale na swój sposób przytulne pomieszczenie przygotowane zostało z myślą o czarownicach, które potrzebują odmładzających i rewitalizujących kąpieli. Panuje tu stała, dość wysoka temperatura, a w centralnie położonym zbiorniku znajduje się woda wzbogacona mlekiem i płatkami róż. Woda wypływa ze środka, tworząc delikatne bąbelki, a subtelny, zapewniając subtelny, przyjemny masaż stóp. W powietrzu unosi się zapach miodu, mleka i różanego olejku.
13 września 1958 r.
Wieść o wydarzeniu organizowanym w Zaciszu Kirke tchnęła we mnie nowego ducha. Bezsprzecznie. Od miesiąca trudno było mówić o odpoczynku, a wszelkie chwile wytchnienia zdawały się kurczyć w zastraszającym tempie, a niekiedy nawet całkowicie znikać z mojego przepchanego terminarza. Rozkoszna wydawała się zatem wizja pielęgnacyjnych, kąpielowych rytuałów w opatrzonym dobrą sławą londyńskim przybytku. Bywałam już w boskim Kirke, spięcie mięśni ustępowało, a ja wychodziłam z tego miejsca młodsza i zrelaksowana. Wrześniowa propozycja mogła być zbawienna dla wielu umęczonych ostatnimi wydarzeniami czarodziejów. Dla nas również. Nie kryłam zaintrygowania propozycją organizatorów. Czułam, że nasza rodzina powinna pozwolić sobie po ciężkich tygodniach na tę jedną noc całkowitego ukojenia. Musieli zebrać siły, bo przed nami dalsza droga, niełatwa, szorstka, bez wątpienia zadręczająca. Nęciły wzmianki o zabiegach i degustacjach alkoholowych. Na uwadze miałam także lecznicze właściwości kąpieli oraz fakt, że kontakt z tajemniczym pyłem gwiezdnym okrutnie skończył się dla wielu mieszkańców Suffolk, choć czyniliśmy starania, by powstrzymać szerzącą się modę na niewłaściwie obracanie się z parzącymi drobinami. Przeciwdziałanie temu było kolejnym powodem. My, Macnairowie, wspólnie z wybranką mego bratanka wybraliśmy się tego wieczoru do angielskiej stolicy.
- Znakomicie – wymruczałam, od progu witana już kieliszkiem musującego wina, który przyjęłam jakże chętnie. – Wiedzą, czego nam trzeba – dodałam, zwracając spojrzenie ku Lucindzie. – Byłaś tu kiedyś? – w poprzednim życiu? W holu eleganckiego lokalu powitałam nieprzesadnym uśmiechem kilka pojedynczych, dość znajomych twarzy. To jasne, że tej nocy tutejsze łaźnie wypełnią się obficie czarodziejami. Któż nie skorzystałby z podobnej propozycji? Po tym wszystkim, co przeszliśmy, należało nam się te kilka chwil zapomnienia. Oby domostwo stało w jednym kawałku, gdy tylko powrócimy. I obym w lustrze ujrzała Irinę gładszą i bardziej sprężystą, jak ta sprzed kilku lat. Co zaś tyczyło się towarzyszącej mi… kobiety, wiedziałam, że już najwyższa pora. Minął miesiąc, nie spodziewałam się trudności, choć niektóre spojrzenia mogły nazbyt łakomie prześlizgnąć się po młodej twarzy tej panienki. Te wejrzenia i wszystkie nieodpowiednie komentarze zamierzałam jednak poucinać prędko, zanim rozrosną się do niewygodnych scen. Ona również tej nocy miała odpocząć i nasycić się przyjemnościami darowanymi przez właścicieli obiektu. Wiele przeszła, bez wątpienia dobremu samopoczuciu nie mogła służyć całkowita izolacja. Powinniśmy się wydostać, uczynić wreszcie coś dla siebie. Okazja wydawała się znakomita. Wiedziałam jednak, że muszę być czujna. Nie zamierzałam spuszczać jej z oka. Zaproszone do kobiecej łaźni miałyśmy trzymać się blisko. Goście gromadzili się, odebrałam zestaw miękkich ręczników, zastanawiając się przy tym, co takiego mogło na nas czekać. Doświadczałam w przeszłości podobnych rozkoszy jako kobieta świadoma i dbająca o nienaganny wizerunek. Nawet jeżeli pod pięknem czaić się miała największa groza. Albo może szczególnie dlatego.
Znakomity zapach roznosił się wokół. - Masz jakieś specjalne oczekiwania, moja droga? – spytałam mą towarzyszkę, pozwalając sobie na subtelne zapoznanie się z pobliskim otoczeniem.
Wieść o wydarzeniu organizowanym w Zaciszu Kirke tchnęła we mnie nowego ducha. Bezsprzecznie. Od miesiąca trudno było mówić o odpoczynku, a wszelkie chwile wytchnienia zdawały się kurczyć w zastraszającym tempie, a niekiedy nawet całkowicie znikać z mojego przepchanego terminarza. Rozkoszna wydawała się zatem wizja pielęgnacyjnych, kąpielowych rytuałów w opatrzonym dobrą sławą londyńskim przybytku. Bywałam już w boskim Kirke, spięcie mięśni ustępowało, a ja wychodziłam z tego miejsca młodsza i zrelaksowana. Wrześniowa propozycja mogła być zbawienna dla wielu umęczonych ostatnimi wydarzeniami czarodziejów. Dla nas również. Nie kryłam zaintrygowania propozycją organizatorów. Czułam, że nasza rodzina powinna pozwolić sobie po ciężkich tygodniach na tę jedną noc całkowitego ukojenia. Musieli zebrać siły, bo przed nami dalsza droga, niełatwa, szorstka, bez wątpienia zadręczająca. Nęciły wzmianki o zabiegach i degustacjach alkoholowych. Na uwadze miałam także lecznicze właściwości kąpieli oraz fakt, że kontakt z tajemniczym pyłem gwiezdnym okrutnie skończył się dla wielu mieszkańców Suffolk, choć czyniliśmy starania, by powstrzymać szerzącą się modę na niewłaściwie obracanie się z parzącymi drobinami. Przeciwdziałanie temu było kolejnym powodem. My, Macnairowie, wspólnie z wybranką mego bratanka wybraliśmy się tego wieczoru do angielskiej stolicy.
- Znakomicie – wymruczałam, od progu witana już kieliszkiem musującego wina, który przyjęłam jakże chętnie. – Wiedzą, czego nam trzeba – dodałam, zwracając spojrzenie ku Lucindzie. – Byłaś tu kiedyś? – w poprzednim życiu? W holu eleganckiego lokalu powitałam nieprzesadnym uśmiechem kilka pojedynczych, dość znajomych twarzy. To jasne, że tej nocy tutejsze łaźnie wypełnią się obficie czarodziejami. Któż nie skorzystałby z podobnej propozycji? Po tym wszystkim, co przeszliśmy, należało nam się te kilka chwil zapomnienia. Oby domostwo stało w jednym kawałku, gdy tylko powrócimy. I obym w lustrze ujrzała Irinę gładszą i bardziej sprężystą, jak ta sprzed kilku lat. Co zaś tyczyło się towarzyszącej mi… kobiety, wiedziałam, że już najwyższa pora. Minął miesiąc, nie spodziewałam się trudności, choć niektóre spojrzenia mogły nazbyt łakomie prześlizgnąć się po młodej twarzy tej panienki. Te wejrzenia i wszystkie nieodpowiednie komentarze zamierzałam jednak poucinać prędko, zanim rozrosną się do niewygodnych scen. Ona również tej nocy miała odpocząć i nasycić się przyjemnościami darowanymi przez właścicieli obiektu. Wiele przeszła, bez wątpienia dobremu samopoczuciu nie mogła służyć całkowita izolacja. Powinniśmy się wydostać, uczynić wreszcie coś dla siebie. Okazja wydawała się znakomita. Wiedziałam jednak, że muszę być czujna. Nie zamierzałam spuszczać jej z oka. Zaproszone do kobiecej łaźni miałyśmy trzymać się blisko. Goście gromadzili się, odebrałam zestaw miękkich ręczników, zastanawiając się przy tym, co takiego mogło na nas czekać. Doświadczałam w przeszłości podobnych rozkoszy jako kobieta świadoma i dbająca o nienaganny wizerunek. Nawet jeżeli pod pięknem czaić się miała największa groza. Albo może szczególnie dlatego.
Znakomity zapach roznosił się wokół. - Masz jakieś specjalne oczekiwania, moja droga? – spytałam mą towarzyszkę, pozwalając sobie na subtelne zapoznanie się z pobliskim otoczeniem.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nigdy wcześniej nie odwiedziła tego miejsca. Zacisze Kirke, słyszała o tym, zapewniało głęboki relaks, jednak do tej pory podobne przyjemności znajdowały się daleko poza jej zasięgiem; nawet, gdyby miała na to pieniądze, brakowało jej przecież czasu. Wiele ją, co prawda, doszło w ostatnim czasie słuchów o tym, jak przepracowane są panny z wyższych sfer, lecz doskonale wiedziała, że zdecydowana większość z nich mimo wszystko nie miała bladego pojęcia o tym, czym ciężka praca w rzeczywistości była. Ale teraz, dzięki Ramseyowi, ona też nie musiała już martwić się własnym utrzymaniem. Jej starsza córka była wystarczająco duża, żeby zająć się synem, zwłaszcza, gdy doglądał ich Smętek. A tu - tu tak pięknie pachniało, a woda była tak przyjemnie gorąca.
Przez półprzymknięte powieki wspierała policzek oparty o przedramię wyłożone na brzegu zbiornika, na jej twarzy malowało się kocie zadowolenie. Nieopodal leżał jej ręcznik i lekka podomka, którą zabrała ze sobą na tę okazję. Spieniona woda przysłaniała nagość ciała, obnażenie się do niej nie sprawiło jej większej trudności, nie tylko dlatego, że daleka była podlotkowi ogarniętemu wstydem, eliksir młodości, który wypiła przed paroma tygodniami, z satysfakcją obserwując, jak ledwie zauważalna zmarszczka przy oku zanikła całkiem, dodawał jej pewności siebie. Cofnął jej ciało tylko o dwa lata, a jednak przez te dwa lata jej ciało przeszło przez drugi poród. Czuła się naprawdę dobrze. Czy wody rzeczywiście mogły oczyścić ich ciała z gwiezdnego pyłu, nie wiedziała, ale skłonna była w to uwierzyć, dając tej metodzie szansę. Nad bladym karkiem spięła krucze włosy w niedbały kok, nie pozwalając się im zamoczyć, ale i nie siląc się na fryzurę, która i tak opadnie od unoszącej się pary. Z niezadowoleniem pominęła dokładny makijaż, na subtelny węgielek przy oku i delikatną pomadkę na czerwieni ust nakładając zaczarowaną maść, która miała ochronić je przed wilgocią parującej wody.
Westchnęła z przyjemności, dotąd do zbiornika weszło niewiele kobiet, nie przyglądała się im, w podobnych okolicznościach wydałoby się to bardzo niestosowne. Nie rozpoznawszy nikogo, pozostała sama, raz za czas oglądając się na zejście w poszukiwaniu znajomej lub chociażby rozpoznawanej twarzy, wszak dzisiejszy dzień był też doskonałą okazją do zawarcia nowych znajomości. Zadarła głowę, gdy dobiegł ją głos Iriny.
- Ta woda spełnia wszystkie oczekiwania, drogie panie - zwróciła się do nich mrukliwie, a dostatecznym dowodem jej słów była błogość plastycznie odmalowana na twarzy. Dłoń prześlizgnęła się po wilgotnym nagim ramieniu, strącając zeń zaplątane białe płatki róż. - Wchodźcie powoli, jest bardzo ciepła - podpowiedziała, gdy obok przemknęła dziewczyna z tacą alkoholi. - Och, dziękuję - zwróciła się do niej, zwracając na siebie uwagę - gdy dziewczę nachyliło się, by Cassandra mogła wziąć udział w poczęstunku, bez zawahania sięgnęła po kielich z winem, powoli oplatając nóżkę smukłymi palcami dłoni.
Przez półprzymknięte powieki wspierała policzek oparty o przedramię wyłożone na brzegu zbiornika, na jej twarzy malowało się kocie zadowolenie. Nieopodal leżał jej ręcznik i lekka podomka, którą zabrała ze sobą na tę okazję. Spieniona woda przysłaniała nagość ciała, obnażenie się do niej nie sprawiło jej większej trudności, nie tylko dlatego, że daleka była podlotkowi ogarniętemu wstydem, eliksir młodości, który wypiła przed paroma tygodniami, z satysfakcją obserwując, jak ledwie zauważalna zmarszczka przy oku zanikła całkiem, dodawał jej pewności siebie. Cofnął jej ciało tylko o dwa lata, a jednak przez te dwa lata jej ciało przeszło przez drugi poród. Czuła się naprawdę dobrze. Czy wody rzeczywiście mogły oczyścić ich ciała z gwiezdnego pyłu, nie wiedziała, ale skłonna była w to uwierzyć, dając tej metodzie szansę. Nad bladym karkiem spięła krucze włosy w niedbały kok, nie pozwalając się im zamoczyć, ale i nie siląc się na fryzurę, która i tak opadnie od unoszącej się pary. Z niezadowoleniem pominęła dokładny makijaż, na subtelny węgielek przy oku i delikatną pomadkę na czerwieni ust nakładając zaczarowaną maść, która miała ochronić je przed wilgocią parującej wody.
Westchnęła z przyjemności, dotąd do zbiornika weszło niewiele kobiet, nie przyglądała się im, w podobnych okolicznościach wydałoby się to bardzo niestosowne. Nie rozpoznawszy nikogo, pozostała sama, raz za czas oglądając się na zejście w poszukiwaniu znajomej lub chociażby rozpoznawanej twarzy, wszak dzisiejszy dzień był też doskonałą okazją do zawarcia nowych znajomości. Zadarła głowę, gdy dobiegł ją głos Iriny.
- Ta woda spełnia wszystkie oczekiwania, drogie panie - zwróciła się do nich mrukliwie, a dostatecznym dowodem jej słów była błogość plastycznie odmalowana na twarzy. Dłoń prześlizgnęła się po wilgotnym nagim ramieniu, strącając zeń zaplątane białe płatki róż. - Wchodźcie powoli, jest bardzo ciepła - podpowiedziała, gdy obok przemknęła dziewczyna z tacą alkoholi. - Och, dziękuję - zwróciła się do niej, zwracając na siebie uwagę - gdy dziewczę nachyliło się, by Cassandra mogła wziąć udział w poczęstunku, bez zawahania sięgnęła po kielich z winem, powoli oplatając nóżkę smukłymi palcami dłoni.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Przepełniał ją lęk. Od nocy trzynastego sierpnia zdarzało jej się wychylać poza granice Przeklętej Warowni, ale rzadko przebywała wśród innych ludzi. Przyzwyczaiła się już do obecności domowników, czuła się przy nich swobodnie, jednakże myśl o spotkaniu z obcymi wypełniała jej serce niepokojem. W głębi duszy bała się ocen ich spojrzeń i niepewności, jakie mogłyby wyniknąć z rozmów. Choć nie pamiętała powodów, przez które inni mogliby oceniać ją w negatywny sposób, to przewidywała, że takowych było wiele. Wątpiła by jej obecność w Kirke była dobrym pomysłem. Może było jeszcze za wcześnie? Może stosowniej byłoby dawkować wrażenia innym niżeli zagwarantować im szok i to jeszcze w takim dniu, w takiej chwili. Wszak czy przygotowana w łaźniach uroczystość nie miała być okazją do pełnego relaksu, regeneracji, odjęcia trosk? Przeczuwała, że zamiast odejmować bagażu doświadczeń zapewni obecnym kilka dodatkowych zmarszczek. Nigdy jednak nie wróciłaby do normalności skryta w czterech ścianach sypialni lub otwierając się jedynie na ludzi, którzy okazali jej wsparcie i sympatię, a na powrocie do życia jej zależało nawet bardziej niż na odkryciu prawdy. Nigdy nie była osobą, która ulegała panice. Wychodziła z utkanej strefy komfortu tylko po to by nie okazać własnej słabości, nie nastawiać drugiego policzka. Znajomość cudzych lęków gwarantowała przewagę, władzę, a tej nigdy nie chciała oddawać z łatwością co chyba w ogólnej sytuacji i tak nie wychodziło jej najlepiej. Pomimo chaosu panującego w jej głowie opuściła mury bezpiecznego domostwa i razem z Iriną skierowała się w stronę Kirke, a tym samym do damskich łaźni.
Nie miała zamiaru pozwolić by to co czuła było dla innych widoczne na pierwszy rzut oka. Niwelowała napięcie gromadzące się w jej ciele dzięki głębokim oddechom, a myśli skupiała przede wszystkim na zmieniającym się otoczeniu. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarz od razu po przekroczeniu progu łaźni. Para unosząca się w pomieszczeniu utrudniała oddech, ale taki był jej cel. Sięgnęła po podany jej kieliszek i zamoczyła delikatnie usta w musującym trunku. – Nie wydaje mi się – odpowiedziała szczerze zamyślona. – Choć nie wierzyłabym własnym wspomnieniom – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Nie był to powód do radości, nie bawiło ją własne upośledzenie, ale nie reagowała już na każdą wzmiankę o tym w tak emocjonalny sposób. – Uznajmy, że to mój pierwszy raz – odwróciła wzrok od kobiety i skoncentrowała się na wnętrzu pomieszczenia. Choć widoczność była lekko ograniczona to podejrzewała, że trafiły tu jako jedne z pierwszych.
Była kobietą i lubiła dbać o swój wygląd, choć nigdy nie przywiązywała wielkiej wagi do noszonych kreacji czy ułożonych nienagannie włosów. Dzięki genom wyglądała na kilka lat mniej i z czasem nauczyła się to doceniać. Tym bardziej, że lata życia w stresie – tak przynajmniej zakładała – odcisnęły na niej swe piętno. Jej towarzyszka prezentowała się nienagannie choć za sobą miała kilka lat więcej. Czas nie odcisnął na niej wielkiego piętna, był litościwi. Słysząc pytanie wzruszyła jedynie delikatnie ramionami. – Pytasz szczerze? – zaczęła, ale wtedy do rozmowy włączyła się inna kobieta. Lucinda skupiła na niej swe spojrzenie i potrzebowała chwili by przypomnieć sobie skąd się znają. Przed oczami pojawiło jej się wspomnienie, ale wcale nie należało do najprzyjemniejszych. Uzdrowicielka lata wcześniej uratowała jej życie i tak naprawdę w permanentnej pustce przeżyć dziwnie było doświadczyć własnej przeszłości. Błogość malująca się na twarzy czarownicy zachęcała do zanurzenia się w wodzie. Blondynka zrzuciła cienki materiał otulający jej ciało i idąc za radą kobiety zanurzyła się delikatnie. Ta faktycznie otulała ciepłem, a przyjemny zapach koił natręctwo myśli. – Wspaniała – odparła zajmując miejsce obok nieznajomej znajomej i pozostawiając wolną przestrzeń dla swojej towarzyszki. Czy ta martwiła się przebiegiem dzisiejszego wydarzenia? Czy zastanawiała się jak przyjdzie Lucindzie sprawdzić się wśród socjety? – Więc jakich efektów powinnam oczekiwać? – spytała kierując pytanie do obu kobiet, kiedy Irina zajęła miejsce obok. Już w domu obiecała sobie nie poruszać tematu własnej skomplikowanej sytuacji. Dopóki nie padną pytania będzie nieznośnie normalna, nieznośnie niewzruszona.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie miała zamiaru pozwolić by to co czuła było dla innych widoczne na pierwszy rzut oka. Niwelowała napięcie gromadzące się w jej ciele dzięki głębokim oddechom, a myśli skupiała przede wszystkim na zmieniającym się otoczeniu. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarz od razu po przekroczeniu progu łaźni. Para unosząca się w pomieszczeniu utrudniała oddech, ale taki był jej cel. Sięgnęła po podany jej kieliszek i zamoczyła delikatnie usta w musującym trunku. – Nie wydaje mi się – odpowiedziała szczerze zamyślona. – Choć nie wierzyłabym własnym wspomnieniom – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Nie był to powód do radości, nie bawiło ją własne upośledzenie, ale nie reagowała już na każdą wzmiankę o tym w tak emocjonalny sposób. – Uznajmy, że to mój pierwszy raz – odwróciła wzrok od kobiety i skoncentrowała się na wnętrzu pomieszczenia. Choć widoczność była lekko ograniczona to podejrzewała, że trafiły tu jako jedne z pierwszych.
Była kobietą i lubiła dbać o swój wygląd, choć nigdy nie przywiązywała wielkiej wagi do noszonych kreacji czy ułożonych nienagannie włosów. Dzięki genom wyglądała na kilka lat mniej i z czasem nauczyła się to doceniać. Tym bardziej, że lata życia w stresie – tak przynajmniej zakładała – odcisnęły na niej swe piętno. Jej towarzyszka prezentowała się nienagannie choć za sobą miała kilka lat więcej. Czas nie odcisnął na niej wielkiego piętna, był litościwi. Słysząc pytanie wzruszyła jedynie delikatnie ramionami. – Pytasz szczerze? – zaczęła, ale wtedy do rozmowy włączyła się inna kobieta. Lucinda skupiła na niej swe spojrzenie i potrzebowała chwili by przypomnieć sobie skąd się znają. Przed oczami pojawiło jej się wspomnienie, ale wcale nie należało do najprzyjemniejszych. Uzdrowicielka lata wcześniej uratowała jej życie i tak naprawdę w permanentnej pustce przeżyć dziwnie było doświadczyć własnej przeszłości. Błogość malująca się na twarzy czarownicy zachęcała do zanurzenia się w wodzie. Blondynka zrzuciła cienki materiał otulający jej ciało i idąc za radą kobiety zanurzyła się delikatnie. Ta faktycznie otulała ciepłem, a przyjemny zapach koił natręctwo myśli. – Wspaniała – odparła zajmując miejsce obok nieznajomej znajomej i pozostawiając wolną przestrzeń dla swojej towarzyszki. Czy ta martwiła się przebiegiem dzisiejszego wydarzenia? Czy zastanawiała się jak przyjdzie Lucindzie sprawdzić się wśród socjety? – Więc jakich efektów powinnam oczekiwać? – spytała kierując pytanie do obu kobiet, kiedy Irina zajęła miejsce obok. Już w domu obiecała sobie nie poruszać tematu własnej skomplikowanej sytuacji. Dopóki nie padną pytania będzie nieznośnie normalna, nieznośnie niewzruszona.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 17.02.24 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zacisze Kirke powitało ją ciepłem, korzennym aromatem rozpuszczonym w powietrzu i przyjemnym półmrokiem, szybko pozwalającym zniknąć wśród czarodziejów, przybywających do luksusowego przybytku na Noc Oczyszczenia. Długo wahała się, czy wziąć udział w tym wydarzeniu, lecz w końcu się na nie zdecydowała - potrzebowała odpoczynku, nawet krótkiego. Czas płynął szybko, zbyt szybko, już od miesiąca stawiała czoła konskwencjom końca świata i a miała wrażenie, że przespała w ciągu tych tygodni może kilka całych nocy. Dawno nie była tak zmęczona, głównie psychicznie, dała się więc skusić perspektywie spędzenia kilku godzin w relaksującej atmosferze. Bez obowiązków, bez nadchodzących raz po raz listów, bez kolejnych trzech spotkań umówionych tego wieczoru, bez skarg i interwencji w kolejnej zniszczonej dzielnicy. A także - bez ubrań. Nie krępowało jej to - do czasu, dopiero gdy wyszła z przebieralni, z rozkoszą wdychając ciepłe, przesycone wonią olejków eterycznych powietrze, wyczuła na sobie kilka ciekawskich spojrzeń. Zdziwiły ją, wyglądała przecież niepozornie, nie przyciągała uwagi; bez obcasów, bez grama typowego dla siebie makijażu, z włosami związanymi w warkocz wyglądała młodziej i niewinniej niż posągowa madame Mericourt. Miała też wrażenie, że wzrok zaciekawionych kobiet nie mknął ku czarnemu tatuażowi na przedramieniu, a na ledwie odkryte plecy. Przystając przed jednym z luster zrozumiała, co mogło wywołać zaintrygowanie; blizny, ciągnące się od łopatek w dół. Lśniące perłowo, słabo widoczne, ale jednak istniejące, znikające za puszystym materiałem ręcznika. Udawało się jej o nich zapomnieć, nie pracowała już ciałem, na głowie miała problemy całego magicznego świata; powinna pomyśleć wcześniej o wymazaniu, cóż, w tym momencie nie była w stanie nic z tym zrobić. Tym szybciej ruszyła w stronę głębszego basenu, z którego unosiło się najwięcej pary, po drodze rozpuszczając włosy. Mało praktyczne rozwiązanie, ale te spływały jej niemal do pasa, skutecznie skrywając szpeczące rany. Szybko zsunęła z siebie ręcznik, po czym wkroczyła do wody, z trudem powstrzymując westchnienie ulgi. Ogarnęło ją rozkoszne ciepło, różany zapach otulił ją równie mocno, a para na moment przesłoniła wzrok. Gdy go odzyskała, dostrzegła twarz Cassandry; Vablatsky rozpoznałaby wszędzie. Również towarzyszące jej kobiety okazały się znajome. Zrezygnowała z fałszywej skromności, niepotrzebnej w łaźni i podeszła do trójki czarownic, zanurzając się po drugiej stronie Vablatsky. - Cassandro, Irino. Lucindo - powitała je, a na Lucindzie jej wzrok skupił się najdłużej. Nienachalnie; tajemnicza zabawka - inwestycja? program badawczy? - Drew była intrygująca, lecz nie znalazła się tu ani dla zabawy ani dla zaspokojenia ciekawości. Wygodniej umościła się na kamiennej ławie, nie przejmując się zamoczonymi włosami. - Nie oczekiwałabym cudów, ale kto wie, może miło się zaskoczę - odpowiedziała swobodnie Lucindzie, nie wierzyła w magiczne działanie kąpieli; wystarczyło jej, że chociaż na chwile odpocznie. - Dobrze wyglądasz - zwróciła się do Cassie, nawet w półmroku twarz przyjaciółki prezentowała się promiennie, gładziej, młodziej. Na pewno lepiej od Deirdre, z lekko fioletowymi sińcami pod oczami, nadającymi jej lekko niezdrowego wyglądu. Tym też się jednak nie przejmowała, przymykając oczy, dając pochłonąć się atmosferze łaźni. Pozwoliła sobie na lekkie ruchy nóg, złota bransoleta, ciągle zdobiąca lewą kostkę, migotała w wodzie, odbijając blask świec.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wieści o mającej odbyć się w Zaciszu Kirke Nocy Oczyszczenia szybko rozprzestrzeniła się pomiędzy czarodziejami stając się wyraźnie najmocniej pojawiającym się tematem od kiedy została ogłoszona. Nie była to zła decyzja - zewsząd docierały przecież informacje o używaniu pyłu w pogoni za obietnicą piękności. Ale Melisande w samym wydarzeniu widziała szansę, której nie miała zamiaru przepuścić, czy zostawić za sobą. Poza tym, lubiła kąpiele - te w towarzystwie męża zdecydowanie bardziej - ale wraz z mijającym czasem i pojawieniem się w okolicy kobiet, które zdecydowanie wybijały się nad miałkość większości salonowych koleżanek poza szansą na informacje, mogła też właśnie zyskać szansę na interesujące chwilę. Zastanawiała się czy i Deirdre pojawi się w Zaciszu. Cóż, powinna, nierozważnie było odsunąć od siebie możliwość pojawiania się na wydarzeniu o którym tyle mówiono. Choć pozornie miało być jedynie możliwością spędzenia czasu na relaksie i odpoczynku, to w ich sferach, sprawy zawsze składały się z warstw - tak samo jak cele, prośby czy przysługi. I choć własną decyzję podjęła szybko, to cierpliwie poczekała aż propozycja pojawienia się w tym miejscu wypadnie z ust Manannana. A gdy to nastąpiło, uniosła wargi w uroczym uśmiechu z przyjemnością na nią przystając. Szybko się zorientowała, że żadne z nich nie umykało w popłochu przed wodą. Na miejsce dotarli w trójkę, rozdzielając się już na początku, żegnając zadartym kącikiem ust i krótkim spojrzeniem, niewypowiedzianą obietnicą powrotu do siebie później. Odeszły razem ze szwagierką, ale i ona miała własne plany na dzisiejszy wieczór. Nie wstrzymywała jej i nie podążyła za nią. Tęczówkami przesuwając po zabierających się we wnętrzu kobietach. Dostrzegła kilka znajomych twarzy, ale na chwilę dłużej zatrzymała się przy tej należącej do Iriny. W końcu poruszając ciałem kierując je w stronę w której się znajdowały. W pięknych sukniach, czy całkowicie ich pozbawiona jej kroki pozostały lekkie, nie wątpiła w siebie - bo nie miała ku temu powodów. Czarne włosy spinała z tyłu klamra w luźny, niemal niedbały, kok. Twarzy nie pokryła niczym więcej, pozostawiła ją naturalną. Uszy pozbawione były kolczyków. Na łabędziej szyi znajdował się biały kryształ, który nie znikał z niej od dnia w którym go dostała. Dłonie znaczyły jedynie pierścienie świadczące o jej przynależności.
- Drogie panie. - zaanonsowała swoją obecność, kiedy znalazła się już dostatecznie blisko. Wiedziała że mogła przyciągnąć kilka spojrzeń swoim własnym wyborem, ale nie dokonała go nieświadomie. Nie była to część wielkiego planu, ale działania, którego przecież podejmowała się systematycznie od kiedy określiła ścieżkę, która zamierzała zmierzać. - Intuicja mi mówi, że ten wieczór winnam spędzić z przyjaciółmi. - orzekła bez zwątpienia przesuwając spojrzeniem po Cassandrze, Irinie, Deirdre na dłużej zawieszając je na Lucindzie, krzyżując z nią spojrzenie. Twarz pozostawała przyjemnie uprzejmą, wargi okalał uśmiech. Tylko jedną z nich znała lepiej - i z tylko jedną nakreśliła swoistego rodzaju kontrakt, ale jej słowa niekoniecznie miały odnosić się do relacji łączącej ją z kobietami. - Pozwolicie że się przyłączę? - zapytała, ale nie czekając na odpowiedź pozwoliła opaść tkaninie wchodząc do przyjemnie ciepłej wody. Już w niej odebrała kieliszek z szampanem, znajdując dla siebie pozycję. - Jeśli zdecydowali się na róże, wierzę że wiedzą co robią. - wygłosiła stwierdzenie spoglądając na Deirdre posyłając jej rozbawiony uśmiech, pozwalając sobie by jej usta wypuściły westchnienie zadowolenia.
- Drogie panie. - zaanonsowała swoją obecność, kiedy znalazła się już dostatecznie blisko. Wiedziała że mogła przyciągnąć kilka spojrzeń swoim własnym wyborem, ale nie dokonała go nieświadomie. Nie była to część wielkiego planu, ale działania, którego przecież podejmowała się systematycznie od kiedy określiła ścieżkę, która zamierzała zmierzać. - Intuicja mi mówi, że ten wieczór winnam spędzić z przyjaciółmi. - orzekła bez zwątpienia przesuwając spojrzeniem po Cassandrze, Irinie, Deirdre na dłużej zawieszając je na Lucindzie, krzyżując z nią spojrzenie. Twarz pozostawała przyjemnie uprzejmą, wargi okalał uśmiech. Tylko jedną z nich znała lepiej - i z tylko jedną nakreśliła swoistego rodzaju kontrakt, ale jej słowa niekoniecznie miały odnosić się do relacji łączącej ją z kobietami. - Pozwolicie że się przyłączę? - zapytała, ale nie czekając na odpowiedź pozwoliła opaść tkaninie wchodząc do przyjemnie ciepłej wody. Już w niej odebrała kieliszek z szampanem, znajdując dla siebie pozycję. - Jeśli zdecydowali się na róże, wierzę że wiedzą co robią. - wygłosiła stwierdzenie spoglądając na Deirdre posyłając jej rozbawiony uśmiech, pozwalając sobie by jej usta wypuściły westchnienie zadowolenia.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Od pewnego momentu nie odpuszczała żadnej z możliwości pokazana się w szerszym czy węższym gronie. Konieczność załatania dziury po wielu latach pozostawania w cieniu dobierała się matczynym spojrzeniem do każdego kręcenia nosem, kiedy więc informacja o rytuale oczyszczenia i chęci uczestnictwa w nim Melisande i Manannana dobyła się do uszu Imogen, to nie musiała nawet spoglądać w kierunku rodzicielki ani wypowiadać własnej opinii — po prostu wiedziała, że się na nim pojawi.
Wcześniejsza korespondencja wymieniona z Primrose pozwoliła na odetchnęcie z ulgą; choć lady Travers była ostatnią, której zazdrość mogłaby się tyczyć, to na wieść o łaźni nie była nader zachwycona, pod skórą przeczuwając potencjalne, wrogie spojrzenia i opinie, które wypływałyby spoza zasięgu jej uszu. Schemat był prosty, codzienny, doskonale półwili znany — podczas gdy inne kobiety uczestniczyły, ona zapewne się ''obnosiła'' swoją obecnością i ciałem, bo ciężko byłoby szukać akceptacji w oczach tych, którym wpojona była wrogość do półwilej atrakcyjności. Choć z wiekiem uszczypliwości schodziły na drugi plan, wspomnienia spędzonych w Hogwarcie chwil nastrajały ją negatywnie — nawet najbardziej irracjonalne kłamstwa pozostawały z tyłu młodego umysłu. Nogi jak szczudła, bo w swojej proporcjonalności szczupłe i dość długie; grube biodra, bo wcześnie ukazujące się kobiece krągłości; siano na głowie, bo odziedziczony po matce blond długich kosmyków — im starsza się stawała, tym tkliwsze niuanse wypowiadano tylko po to, by zaburzyć to, co jej sama obecność zaburzała w innych — pewność siebie.
Ufała Primrose, temu nie mogła zaprzeczyć. Daleko im było do przyjaciółek, a jednak zbudowana nić porozumienia była tym silniejsza, im dalej było kobietom do wspólnych aspiracji i celów. Zacierały się, szły w dwóch różnych kierunkach, ale gdy spojrzeć na to szerzej, nie bacząc na swoje własne poglądy, chciały dla siebie jak najlepiej. Lady Burke była niekonwencjonalnie piękną kobietą, jednocześnie przez lata nierównej, systemowej wprost walki, wydawała się w oczach Imogen sięgać po coś na kształt niepewności własnych walorów. Czy ich spotkanie tutaj powinno mieć miejsce? Czy nie sprawi tym brunetce nieprzyjemności? Czy hipokryzją i wywyższaniem się były w ogóle myśli na ten temat? Lekkie pokiwanie głową odsunęło od lady Travers ostatnie, zakorzenione głęboko lęki i pozostawiły ją w krótki pożegnaniu z bratową, w oczekiwaniu na Primrose i Valerie, którą również miała tego wieczoru spotkać. Bez grama poprawek, jedynie z luźnym kokiem spiętym z tyłu głowy, wydawała się bardziej przypominać siebie w swoim wieku. Nie sprawiała wrażenia dojrzalszej, jak miało to zwykle miejsce, a młoda twarz zdradzała ledwie dojrzalsze rysy, skomponowane z drobną dozą piegów, które gdyby nie rozrzedzona, półwila krew, nie miałby prawa zaistnieć. Klamra z kości słoniowej, przywieziona przez ojca z podróży, wplatała się w barwę włosów, naszyjnik z białego złota delikatnie podkreślał odkryte spod ręcznika obojczyki, swoim kształem — muszli rozkolca — przypominał o rodowym herbie. Wszystko i zawsze, nawet w momencie negliżu, miało się zgrywać. Czy więc aby na pewno to inni byli niepewni? Ręcznik opadł i odsłonił na krótki moment ciało, nim skryła się w wodzie kawałek dalej od reszty zgromadzonych. Gdzieś kącikiem oczu widziała już Primrose i Val, oczekiwanie umilał jej więc spokojne alkohol, który chłodził gardło w parnej atmosferze. Zauważając pierwszą z kobiet na horyzoncie, podniosła delikatnie dłoń, wskazując tym zajęte im miejsce. Ten sam gest pozwolił jej przesunąć spojrzenie po reszcie zgromadzonych, gdzie poza znaną jej Iriną Macnair ujrzała też twarz, która w pierwszym momencie wprowadziła bladość na półwilim licu. Nie wierzyła w legendy o zmartwychwstaniu, a jednak podobieństwo do kobiety z plakatów wydawało jej się ogromne, co machinalnie sprowokowało kolejny łyk alkoholu. Czy tutaj też umysł płatał jej figle?
Wcześniejsza korespondencja wymieniona z Primrose pozwoliła na odetchnęcie z ulgą; choć lady Travers była ostatnią, której zazdrość mogłaby się tyczyć, to na wieść o łaźni nie była nader zachwycona, pod skórą przeczuwając potencjalne, wrogie spojrzenia i opinie, które wypływałyby spoza zasięgu jej uszu. Schemat był prosty, codzienny, doskonale półwili znany — podczas gdy inne kobiety uczestniczyły, ona zapewne się ''obnosiła'' swoją obecnością i ciałem, bo ciężko byłoby szukać akceptacji w oczach tych, którym wpojona była wrogość do półwilej atrakcyjności. Choć z wiekiem uszczypliwości schodziły na drugi plan, wspomnienia spędzonych w Hogwarcie chwil nastrajały ją negatywnie — nawet najbardziej irracjonalne kłamstwa pozostawały z tyłu młodego umysłu. Nogi jak szczudła, bo w swojej proporcjonalności szczupłe i dość długie; grube biodra, bo wcześnie ukazujące się kobiece krągłości; siano na głowie, bo odziedziczony po matce blond długich kosmyków — im starsza się stawała, tym tkliwsze niuanse wypowiadano tylko po to, by zaburzyć to, co jej sama obecność zaburzała w innych — pewność siebie.
Ufała Primrose, temu nie mogła zaprzeczyć. Daleko im było do przyjaciółek, a jednak zbudowana nić porozumienia była tym silniejsza, im dalej było kobietom do wspólnych aspiracji i celów. Zacierały się, szły w dwóch różnych kierunkach, ale gdy spojrzeć na to szerzej, nie bacząc na swoje własne poglądy, chciały dla siebie jak najlepiej. Lady Burke była niekonwencjonalnie piękną kobietą, jednocześnie przez lata nierównej, systemowej wprost walki, wydawała się w oczach Imogen sięgać po coś na kształt niepewności własnych walorów. Czy ich spotkanie tutaj powinno mieć miejsce? Czy nie sprawi tym brunetce nieprzyjemności? Czy hipokryzją i wywyższaniem się były w ogóle myśli na ten temat? Lekkie pokiwanie głową odsunęło od lady Travers ostatnie, zakorzenione głęboko lęki i pozostawiły ją w krótki pożegnaniu z bratową, w oczekiwaniu na Primrose i Valerie, którą również miała tego wieczoru spotkać. Bez grama poprawek, jedynie z luźnym kokiem spiętym z tyłu głowy, wydawała się bardziej przypominać siebie w swoim wieku. Nie sprawiała wrażenia dojrzalszej, jak miało to zwykle miejsce, a młoda twarz zdradzała ledwie dojrzalsze rysy, skomponowane z drobną dozą piegów, które gdyby nie rozrzedzona, półwila krew, nie miałby prawa zaistnieć. Klamra z kości słoniowej, przywieziona przez ojca z podróży, wplatała się w barwę włosów, naszyjnik z białego złota delikatnie podkreślał odkryte spod ręcznika obojczyki, swoim kształem — muszli rozkolca — przypominał o rodowym herbie. Wszystko i zawsze, nawet w momencie negliżu, miało się zgrywać. Czy więc aby na pewno to inni byli niepewni? Ręcznik opadł i odsłonił na krótki moment ciało, nim skryła się w wodzie kawałek dalej od reszty zgromadzonych. Gdzieś kącikiem oczu widziała już Primrose i Val, oczekiwanie umilał jej więc spokojne alkohol, który chłodził gardło w parnej atmosferze. Zauważając pierwszą z kobiet na horyzoncie, podniosła delikatnie dłoń, wskazując tym zajęte im miejsce. Ten sam gest pozwolił jej przesunąć spojrzenie po reszcie zgromadzonych, gdzie poza znaną jej Iriną Macnair ujrzała też twarz, która w pierwszym momencie wprowadziła bladość na półwilim licu. Nie wierzyła w legendy o zmartwychwstaniu, a jednak podobieństwo do kobiety z plakatów wydawało jej się ogromne, co machinalnie sprowokowało kolejny łyk alkoholu. Czy tutaj też umysł płatał jej figle?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Trwała w wiecznym obowiązku i powinności, zapominając nieraz o sobie, teraz było ucieczką przed wiecznymi koszmarami. Miała nie obawiać się cieni, a jednak co noc rozrywały jej ciało, darły ostrymi pazurami na strzępy płótno skóry, barwiły czerwienią krwi podłogi i śnieżnobiałe pościele - zostawiły ją martwą, w bolesnym uczuciu bezsilności. Każda pobudka zdawała się być coraz trudniejsza, jakby koszmar odbierał wszelkie siły. Chciała móc odpocząć, zaznać snu, nabrać sił, ale nie mogła. Noc była przekleństwem, świt zaś wybawieniem.
Nikt nie zadawał pytań. Jedynie patrzyli, szeptali za jej plecami, a ona chciała się rozpaść na tysiące kawałków, gdy mieszanina strachu, lęku i zapętlonych emocji nie dawały jej spokoju. Ból brzucha, tak charakterystyczny, był jedną dobrą informacją, która odegnała część obaw i lęków. Nie musiała już się bać, że chwilę zapomnienia opłaci wielkimi konsekwencjami. Tłumaczenie nie miałoby sensu, a szukanie innych sposobów było bardziej niż oczywiste. Nie musiała się jednak z tym mierzyć.
Podobnie jak ze snami, które z czasem zaczynały blednąć, aż pewnej nocy nie przyszły. Spała, długo, na tyle, że aż służba zaczęła się niepokoić. Ciało pragnęło wypoczynku, tak samo jak udręczony umysł.
Wizja łaźni jawiła się tym, czego teraz potrzebowała, choć głęboko pod skórą podszyte lęki nie pozwalały w pełni cieszyć się swobodą jaką dawały takie miejsca. Jednak, należało to zwalczyć, tak jak zwalczało się wszystkie inne lęki i obawy.
Patrząc w swoje odbicie w lustrze, uśmiechając się do siebie niepewnie wiedziała, że nie spogląda w brzydką twarz. Jednak nie na tyle piękną, aby kogoś zachwycić. Nieświadoma obaw jakie tłoczyły myśli w umyśle lady Travers udała się na spotkanie, na które przystała jakiś czas temu.
Z włosami zebranymi jedynie w warkocz i upiętymi nad karkiem, bez zbędnej w takim miejscu biżuterii, ale za to ozdobiona piegami zarówno na jasności policzków i ramion znalazła się w miejscu, który miał dać wypoczynek i oddech. Złapanie równowagi i spokoju, tego im właśnie teraz było trzeba. Wkraczając do wnętrza łaźni nie czuła się nagle onieśmielona, wręcz przeciwnie, miała wrażenie niesamowitego spokoju i bezpieczeństwa, choć przecież miała ukazać się w pełnym negliżu. Wahanie trwało jedynie chwilę, ułamek sekundy, nim ręcznik opadł obok innych, a Primrose ostrożnie wkroczyła do wody starając się nie myśleć o tym jak wygląda jej ciało. Wcześniej dostrzegła gest Imogen więc niespiesznie zbliżyła się do czarownicy zajmując miejsce obok.
Dostrzegła z daleka inne kobiety, znane jej twarze mniej lub bardziej. Każda z nich potrzebowała tej chwili wytchnienia. Krótkiego momentu odpoczynku kiedy nie będą się pochylać nad potrzebującymi, kiedy nie będą musiały ponownie unosić ciężaru ludzkich trosk na własnych barkach. Jedna z twarzy sprawiła, że zmarszczyła nieznacznie brwi, ale być może to jeszcze, nadal zmęczony umysł płata jej figle w przygaszonym świetle.
Przymknęła oczy oddając się atmosferze tego miejsca w pełni.
-Cudowne uczucie…
Nikt nie zadawał pytań. Jedynie patrzyli, szeptali za jej plecami, a ona chciała się rozpaść na tysiące kawałków, gdy mieszanina strachu, lęku i zapętlonych emocji nie dawały jej spokoju. Ból brzucha, tak charakterystyczny, był jedną dobrą informacją, która odegnała część obaw i lęków. Nie musiała już się bać, że chwilę zapomnienia opłaci wielkimi konsekwencjami. Tłumaczenie nie miałoby sensu, a szukanie innych sposobów było bardziej niż oczywiste. Nie musiała się jednak z tym mierzyć.
Podobnie jak ze snami, które z czasem zaczynały blednąć, aż pewnej nocy nie przyszły. Spała, długo, na tyle, że aż służba zaczęła się niepokoić. Ciało pragnęło wypoczynku, tak samo jak udręczony umysł.
Wizja łaźni jawiła się tym, czego teraz potrzebowała, choć głęboko pod skórą podszyte lęki nie pozwalały w pełni cieszyć się swobodą jaką dawały takie miejsca. Jednak, należało to zwalczyć, tak jak zwalczało się wszystkie inne lęki i obawy.
Patrząc w swoje odbicie w lustrze, uśmiechając się do siebie niepewnie wiedziała, że nie spogląda w brzydką twarz. Jednak nie na tyle piękną, aby kogoś zachwycić. Nieświadoma obaw jakie tłoczyły myśli w umyśle lady Travers udała się na spotkanie, na które przystała jakiś czas temu.
Z włosami zebranymi jedynie w warkocz i upiętymi nad karkiem, bez zbędnej w takim miejscu biżuterii, ale za to ozdobiona piegami zarówno na jasności policzków i ramion znalazła się w miejscu, który miał dać wypoczynek i oddech. Złapanie równowagi i spokoju, tego im właśnie teraz było trzeba. Wkraczając do wnętrza łaźni nie czuła się nagle onieśmielona, wręcz przeciwnie, miała wrażenie niesamowitego spokoju i bezpieczeństwa, choć przecież miała ukazać się w pełnym negliżu. Wahanie trwało jedynie chwilę, ułamek sekundy, nim ręcznik opadł obok innych, a Primrose ostrożnie wkroczyła do wody starając się nie myśleć o tym jak wygląda jej ciało. Wcześniej dostrzegła gest Imogen więc niespiesznie zbliżyła się do czarownicy zajmując miejsce obok.
Dostrzegła z daleka inne kobiety, znane jej twarze mniej lub bardziej. Każda z nich potrzebowała tej chwili wytchnienia. Krótkiego momentu odpoczynku kiedy nie będą się pochylać nad potrzebującymi, kiedy nie będą musiały ponownie unosić ciężaru ludzkich trosk na własnych barkach. Jedna z twarzy sprawiła, że zmarszczyła nieznacznie brwi, ale być może to jeszcze, nadal zmęczony umysł płata jej figle w przygaszonym świetle.
Przymknęła oczy oddając się atmosferze tego miejsca w pełni.
-Cudowne uczucie…
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
13.09.
Do you always trust your first initial feeling
Special knowledge holds truth bears believing
Choć nie przepadała za kąpielami w towarzystwie; za negliżowaniem się, które - przynajmniej w rodzinie Greengrass - nie było powszechną praktyką nawet wśród sióstr, wiedziała, że odmawiając sobie tej wyjątkowej okazji bardzo wiele by straciła. Przebywanie tam gdzie inne kobiety z socjety należało do jej obowiązków. Zwykle to lubiła. Rozmowę, obserwację, pamięć. Wiedzę. Wspólna oczyszczająca kąpiel w Zaciszu Kirke nie była co prawda zwyczajną okolicznością towarzyską, lecz im dłużej o zaproszeniu myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że jest ona niezwykle mocno zakorzeniona w starych celtyckich rytuałach pielęgnujących tradycyjną bliskość i solidarność czarownic. Tak, w rzeczywistości wiele by straciła, nawet jeśli musiała uprzednio spędzić wiele czasu przed lustrem dopatrując się każdej niedoskonałości godnej plotek. Ale była szczupła, nawet nieco zbyt szczupła, brzuch wklęsł jej po niedoszłej ciąży, nie miała ani blizn ani znamion rzucających się w oczy, a nierówności na tylnej powierzchni ud nie były chyba aż taką niezwykłością. Daleko jej było do wili, ale równie daleko do brzydkiej kobiety. Jedno zmartwienie z głowy mniej.
W pierwszej kolejności obejrzała przygotowaną przez skrzatkę szatę jedwabną z inspirowanym rodową symboliką wzorem połyskujących płomieni, zbyła ją jednak machnięciem ręki, bo w obecnym klimacie zdawała się nie na miejscu i prowokacyjna. W miękkim wiązanym w pasie szlafroku przypominającym zielony mech czuła się znacznie swobodniej i na to też zdecydowała się, gdy w Zaciszu Kirke oporządzała się w szatniach żeńskich. Włosy, zwykle splatane skromnie, rozpuściła i wyczesała, przesunęła palcami po lekko połyskujących policzkach i zdecydowała, że jest gotowa.
W łaźni w pierwszej chwili zawróciło jej się w głowie od gorąca, zdołała jednak przymknąć oczy i odetchnąć głębiej parą dość, by utrzymać się bez chwiania. Z serdecznym uśmiechem przyjęła oferowaną lampkę szampana (lekkiego, białego) i zsunęła materiał z ramion, by zanurzyć się w rozkosznie wonnej wodzie. Kobiece głosy mieszały się w powietrzu, sylwetki rozmywały w cieple, ale baseny były wystarczająco duże, by pomieścić je wszystkie i zostawić komfortową ilość miejsca.
- Drogie panie - witała się skinięciem i uśmiechem z każdym z kim zetknęła się spojrzeniem, lecz kiedy jej ciemne oczy zawiesiły się na Lucindzie, nie zdołała w porę skryć niewinnego wyrazu zaskoczenia, rozchylonych ust i uniesionych brwi. Złapała się na tym dość prędko, by złagodzić ten grymas w sekundzie i posłać szwagierce uśmiech życzliwszy i cieplejszy niż komukolwiek. - Lucindo, jak wielką radością jest widzieć cię tu z nami - przesunęła spojrzeniem po jej towarzyszkach, każdej okazała równą uprzejmość. Nie widziała wśród nich miejsca dla siebie i być może tak było lepiej; kiedy przysiadła ostatecznie obok Primrose, serce wciąż waliło jej wściekle, w głowie miała mętlik.
Choć fakt tego, że Lucinda zamieszkała w Suffolk nie był jej zupełnie obcy, nie miała żadnej okazji porozmawiać z nią na temat tego co skłoniło ją do tak nagłej zmiany nastawienia. Czyżby wśród mugoli spotkała ją jakaś krzywda? Czy jej własna rodzina, Greengrassowie, trzymałaby wciąż stronę ludzi, którzy krzywdzą czarownice?
- Potrzebowałyśmy tego, czyż nie? - spytała Primrose cicho, retorycznie, z zamyśleniem. Gorąco było relaksujące, ale nie odejmowało zmartwień i bólu. W Essex pozostawało tak wiele pracy, że nadal błądziła myślami wokół swoich ludzi.
Łyk musującego szampana był słodki i cierpki zarazem.
Do you always trust your first initial feeling
Special knowledge holds truth bears believing
Choć nie przepadała za kąpielami w towarzystwie; za negliżowaniem się, które - przynajmniej w rodzinie Greengrass - nie było powszechną praktyką nawet wśród sióstr, wiedziała, że odmawiając sobie tej wyjątkowej okazji bardzo wiele by straciła. Przebywanie tam gdzie inne kobiety z socjety należało do jej obowiązków. Zwykle to lubiła. Rozmowę, obserwację, pamięć. Wiedzę. Wspólna oczyszczająca kąpiel w Zaciszu Kirke nie była co prawda zwyczajną okolicznością towarzyską, lecz im dłużej o zaproszeniu myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że jest ona niezwykle mocno zakorzeniona w starych celtyckich rytuałach pielęgnujących tradycyjną bliskość i solidarność czarownic. Tak, w rzeczywistości wiele by straciła, nawet jeśli musiała uprzednio spędzić wiele czasu przed lustrem dopatrując się każdej niedoskonałości godnej plotek. Ale była szczupła, nawet nieco zbyt szczupła, brzuch wklęsł jej po niedoszłej ciąży, nie miała ani blizn ani znamion rzucających się w oczy, a nierówności na tylnej powierzchni ud nie były chyba aż taką niezwykłością. Daleko jej było do wili, ale równie daleko do brzydkiej kobiety. Jedno zmartwienie z głowy mniej.
W pierwszej kolejności obejrzała przygotowaną przez skrzatkę szatę jedwabną z inspirowanym rodową symboliką wzorem połyskujących płomieni, zbyła ją jednak machnięciem ręki, bo w obecnym klimacie zdawała się nie na miejscu i prowokacyjna. W miękkim wiązanym w pasie szlafroku przypominającym zielony mech czuła się znacznie swobodniej i na to też zdecydowała się, gdy w Zaciszu Kirke oporządzała się w szatniach żeńskich. Włosy, zwykle splatane skromnie, rozpuściła i wyczesała, przesunęła palcami po lekko połyskujących policzkach i zdecydowała, że jest gotowa.
W łaźni w pierwszej chwili zawróciło jej się w głowie od gorąca, zdołała jednak przymknąć oczy i odetchnąć głębiej parą dość, by utrzymać się bez chwiania. Z serdecznym uśmiechem przyjęła oferowaną lampkę szampana (lekkiego, białego) i zsunęła materiał z ramion, by zanurzyć się w rozkosznie wonnej wodzie. Kobiece głosy mieszały się w powietrzu, sylwetki rozmywały w cieple, ale baseny były wystarczająco duże, by pomieścić je wszystkie i zostawić komfortową ilość miejsca.
- Drogie panie - witała się skinięciem i uśmiechem z każdym z kim zetknęła się spojrzeniem, lecz kiedy jej ciemne oczy zawiesiły się na Lucindzie, nie zdołała w porę skryć niewinnego wyrazu zaskoczenia, rozchylonych ust i uniesionych brwi. Złapała się na tym dość prędko, by złagodzić ten grymas w sekundzie i posłać szwagierce uśmiech życzliwszy i cieplejszy niż komukolwiek. - Lucindo, jak wielką radością jest widzieć cię tu z nami - przesunęła spojrzeniem po jej towarzyszkach, każdej okazała równą uprzejmość. Nie widziała wśród nich miejsca dla siebie i być może tak było lepiej; kiedy przysiadła ostatecznie obok Primrose, serce wciąż waliło jej wściekle, w głowie miała mętlik.
Choć fakt tego, że Lucinda zamieszkała w Suffolk nie był jej zupełnie obcy, nie miała żadnej okazji porozmawiać z nią na temat tego co skłoniło ją do tak nagłej zmiany nastawienia. Czyżby wśród mugoli spotkała ją jakaś krzywda? Czy jej własna rodzina, Greengrassowie, trzymałaby wciąż stronę ludzi, którzy krzywdzą czarownice?
- Potrzebowałyśmy tego, czyż nie? - spytała Primrose cicho, retorycznie, z zamyśleniem. Gorąco było relaksujące, ale nie odejmowało zmartwień i bólu. W Essex pozostawało tak wiele pracy, że nadal błądziła myślami wokół swoich ludzi.
Łyk musującego szampana był słodki i cierpki zarazem.
woman
Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza
To nie było zwykłe wyjście do łaźni, nie dla Valerie. Valerie, która ostatni miesiąc spędziła przede wszystkim skuta strachem — o dziecko, które nosiła pod sercem, o córkę, która już była na świecie, o rodzinę i rodzinną siedzibę, o siebie samą, o męża, wreszcie obawami docierając także do świata takiego, jakim go znała. Prawdopodobnie prorocze sny, próby zajrzenia za zasłonę przyszłości, przerwany obrządek za zmarłych, wszystko to zlepiało się w nieprzyjemną substancję, z której nie potrafiła się oczyścić, nie do końca. Towarzyszyła jej przecież od pamiętnego polowania z Averymi, od upadku z konia i dojrzenia strasznego stworzenia o rubinowych oczach, mężczyzny przebitego gałęzią. Naturalna skłonność do emocjonalności przybrała na sile, podpowiadając jej — jako matce i żonie — konieczność przygotowania na najgorsze scenariusze. Nie mogła pozwolić, żeby stała się krzywda — czy to rodzinie, czy jej, zwłaszcza jej, jeżeli chciała ją obronić. Wiadomość o seansie oczyszczenia w Zaciszu Kirke zastała śpiewaczkę oczekującą podobnego wydarzenia. Podobnej szansy na powrót do normalności, zapewnienia choć krzty bezpieczeństwa.
Wciąż pozostawała w kontakcie z uzdrowicielem, który monitorował rozwój jej ciąży od czasu wypadku. To do niego zwróciła się z pytaniem, czy będzie mogła w ogóle spróbować odżywczej kąpieli, czy nie zaszkodzi to dziecku. Specjalista zapewnił ją, że wszystko będzie w porządku, o ile uczyni sobie stosowne przerwy, a w momencie jakiejkolwiek niepewności zakończy to przedsięwzięcie. Valerie czuła, że nie może przegapić tegoż wydarzenia, że udział w nim był konieczny, aby rozpocząć myślenie o powrocie do normalności, o końcu umykania przed światem, który nagle zachowywał się jak spłoszony koń, próbujący za wszelką cenę uwolnić się spod jeźdźca. To oni, czarodzieje, byli panami świata. Nie mogła pozwolić sobie na przedłużający się strach.
Hersilia pozostała pod opieką dziadków w Sallow Coppice, Valerie w podróży towarzyszyła nieustannie Beksa, domowa skrzatka. Magia skrzatów okazała się ostatnimi czasy wyjątkowo przydatna i to właśnie jej madame Sallow ufała najmocniej, gdy przychodziło do konieczności prędkiego przemieszczania się przez długie dystanse. Rozsądek podpowiadał, że rozedrgana mogła nie panować nad ładunkami własnej magii, a myśl o potencjalnym urazie, który mógł zostać wywołany u dziecka, sprawiała, że odkąd dowiedziała się o ciąży, zupełnie zaprzestała prób teleportacji.
Rola matki zaprzątała ją jeszcze bardziej przez wzgląd na to, że przez ostatni miesiąc brzuch urósł na tyle, że nie dało się już go ukrywać. Ciąża dochodziła do piątego miesiąca, choć dla świata, jak ustalili to wcześniej z Corneliusem, miał to być ledwie trzeci miesiąc. Drobna, krucha postura śpiewaczki i fakt, że już wcześniej była matką, miały grać na jej korzyść — po prostu brzuch wydawał się większy, przez zmiany zachodzące w jej organizmie. Dzisiaj obnaży go, zapewne w doborowym towarzystwie, ale nie oczekiwała, że ktokolwiek mógłby wyrazić zdziwienie. Byli z Corneliusem małżeństwem, on ożenił się będąc starym kawalerem, logiczne, że zależało mu na poczęciu dziecka najprędzej, jak to tylko możliwe. Z tego też powodu bardziej, niż zdenerwowana, czuła się podekscytowana możliwością uprzedzenia świata, że oczekuje potomka. Zwłaszcza że wśród świata znajdować się miała lady Imogen, do której pałała olbrzymią sympatią. Och, gdyby tylko Valerius był dziewczynką, poprosiłaby ją o zostanie matką chrzestną dziecka.
Niezobowiązujący charakter kąpieli oraz wysoka klasa przybytku, którym było Zacisze Kirke, sprawiła, że Valerie pojawiła się w łaźniach w niemalże nonszalancko, jak na jej codzienną, sceniczną ekstrawagancję, upiętych włosach oraz cienkim, choć długim szlafroku w ulubionym odcieniu karminu. Przewiązała go luźno w pasie, aby zrzucić go z siebie dopiero w chwili, w której poczęła wchodzić — ostrożnie — do wody. Unoszący się wokół zapach przyjemnie koił zmysły, a towarzystwo wydawało się doprawdy doborowe. Nim to się stało, miała okazję dojrzeć, kto jeszcze nie odpuścił sobie możliwości kąpieli. Obecność Iriny, Deirdre i lady Travers była spodziewana, nie wywołała w niej takich emocji, co dojrzenie przepięknej, jak na siebie (co Valerie pomyślała z nieukrywanym podziwem i... radością? Wszak kobiece piękno było istotne tak bardzo, jak męskie bogactwo) Cassandry, oraz — co było chyba mniej dziwne — Lucindy Selwyn. Tej samej Lucindy Selwyn, której podobizna zdobiła swego czasu większą część wolnej przestrzeni pionowej w Londynie. Żadna z obecnych kobiet nie zachowywała się względem niej wrogo (tutaj szczególna uwaga padła zwłaszcza na Deirdre; gdyby ta miała jakąkolwiek wątpliwość odnośnie stosowności pobytu w tym miejscu Lucindy, pewnie zareagowałaby pierwsza, zatem musiała wiedzieć więcej i krył się w tym jakiś sens). Wszystkie kobiety powitała uśmiechem oraz skinieniem głowy, nie chcąc przeszkadzać im w relaksie i rozmowie. Zanurzyła się do wody obok Imogen, niemalże od razu posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Dobrze cię widzieć — też była wtedy, na Elfim Szlaku, gdy zaczęła się panika. Jedno omiotanie spojrzeniem wystarczyło, aby dostrzec, że nie nosiła na sobie — przynajmniej na odsłoniętej przed wodą skórze — żadnych śladów cierpienia. Dłoń śpiewaczki wzniosła się wyżej, zagarniając jeden kosmyk srebrzystych włosów, który umknął jej spince, za ucho półwili. — Całą i zdrową — dodała następnie przenosząc wzrok na siedzące dalej Primrose i Magdalene. Obie rozpoznała od razu, wszak była na bierząco z działalnością elit, chociaż z żadną do tej pory nie miała przyjemności.
— Drogie lady wybaczą, nie miałyśmy jeszcze sposobności — skinęła powoli głową, na znak szacunku. Okoliczności sprzyjały niezobowiązującej rozmowie, lecz nie znała ani lady Burke, ani lady Selwyn równie dobrze, co Imogen, aby móc sobie pozwolić na podobną bezpośredniość. — Valerie Sallow, niezwykle mi miło.
Wciąż pozostawała w kontakcie z uzdrowicielem, który monitorował rozwój jej ciąży od czasu wypadku. To do niego zwróciła się z pytaniem, czy będzie mogła w ogóle spróbować odżywczej kąpieli, czy nie zaszkodzi to dziecku. Specjalista zapewnił ją, że wszystko będzie w porządku, o ile uczyni sobie stosowne przerwy, a w momencie jakiejkolwiek niepewności zakończy to przedsięwzięcie. Valerie czuła, że nie może przegapić tegoż wydarzenia, że udział w nim był konieczny, aby rozpocząć myślenie o powrocie do normalności, o końcu umykania przed światem, który nagle zachowywał się jak spłoszony koń, próbujący za wszelką cenę uwolnić się spod jeźdźca. To oni, czarodzieje, byli panami świata. Nie mogła pozwolić sobie na przedłużający się strach.
Hersilia pozostała pod opieką dziadków w Sallow Coppice, Valerie w podróży towarzyszyła nieustannie Beksa, domowa skrzatka. Magia skrzatów okazała się ostatnimi czasy wyjątkowo przydatna i to właśnie jej madame Sallow ufała najmocniej, gdy przychodziło do konieczności prędkiego przemieszczania się przez długie dystanse. Rozsądek podpowiadał, że rozedrgana mogła nie panować nad ładunkami własnej magii, a myśl o potencjalnym urazie, który mógł zostać wywołany u dziecka, sprawiała, że odkąd dowiedziała się o ciąży, zupełnie zaprzestała prób teleportacji.
Rola matki zaprzątała ją jeszcze bardziej przez wzgląd na to, że przez ostatni miesiąc brzuch urósł na tyle, że nie dało się już go ukrywać. Ciąża dochodziła do piątego miesiąca, choć dla świata, jak ustalili to wcześniej z Corneliusem, miał to być ledwie trzeci miesiąc. Drobna, krucha postura śpiewaczki i fakt, że już wcześniej była matką, miały grać na jej korzyść — po prostu brzuch wydawał się większy, przez zmiany zachodzące w jej organizmie. Dzisiaj obnaży go, zapewne w doborowym towarzystwie, ale nie oczekiwała, że ktokolwiek mógłby wyrazić zdziwienie. Byli z Corneliusem małżeństwem, on ożenił się będąc starym kawalerem, logiczne, że zależało mu na poczęciu dziecka najprędzej, jak to tylko możliwe. Z tego też powodu bardziej, niż zdenerwowana, czuła się podekscytowana możliwością uprzedzenia świata, że oczekuje potomka. Zwłaszcza że wśród świata znajdować się miała lady Imogen, do której pałała olbrzymią sympatią. Och, gdyby tylko Valerius był dziewczynką, poprosiłaby ją o zostanie matką chrzestną dziecka.
Niezobowiązujący charakter kąpieli oraz wysoka klasa przybytku, którym było Zacisze Kirke, sprawiła, że Valerie pojawiła się w łaźniach w niemalże nonszalancko, jak na jej codzienną, sceniczną ekstrawagancję, upiętych włosach oraz cienkim, choć długim szlafroku w ulubionym odcieniu karminu. Przewiązała go luźno w pasie, aby zrzucić go z siebie dopiero w chwili, w której poczęła wchodzić — ostrożnie — do wody. Unoszący się wokół zapach przyjemnie koił zmysły, a towarzystwo wydawało się doprawdy doborowe. Nim to się stało, miała okazję dojrzeć, kto jeszcze nie odpuścił sobie możliwości kąpieli. Obecność Iriny, Deirdre i lady Travers była spodziewana, nie wywołała w niej takich emocji, co dojrzenie przepięknej, jak na siebie (co Valerie pomyślała z nieukrywanym podziwem i... radością? Wszak kobiece piękno było istotne tak bardzo, jak męskie bogactwo) Cassandry, oraz — co było chyba mniej dziwne — Lucindy Selwyn. Tej samej Lucindy Selwyn, której podobizna zdobiła swego czasu większą część wolnej przestrzeni pionowej w Londynie. Żadna z obecnych kobiet nie zachowywała się względem niej wrogo (tutaj szczególna uwaga padła zwłaszcza na Deirdre; gdyby ta miała jakąkolwiek wątpliwość odnośnie stosowności pobytu w tym miejscu Lucindy, pewnie zareagowałaby pierwsza, zatem musiała wiedzieć więcej i krył się w tym jakiś sens). Wszystkie kobiety powitała uśmiechem oraz skinieniem głowy, nie chcąc przeszkadzać im w relaksie i rozmowie. Zanurzyła się do wody obok Imogen, niemalże od razu posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Dobrze cię widzieć — też była wtedy, na Elfim Szlaku, gdy zaczęła się panika. Jedno omiotanie spojrzeniem wystarczyło, aby dostrzec, że nie nosiła na sobie — przynajmniej na odsłoniętej przed wodą skórze — żadnych śladów cierpienia. Dłoń śpiewaczki wzniosła się wyżej, zagarniając jeden kosmyk srebrzystych włosów, który umknął jej spince, za ucho półwili. — Całą i zdrową — dodała następnie przenosząc wzrok na siedzące dalej Primrose i Magdalene. Obie rozpoznała od razu, wszak była na bierząco z działalnością elit, chociaż z żadną do tej pory nie miała przyjemności.
— Drogie lady wybaczą, nie miałyśmy jeszcze sposobności — skinęła powoli głową, na znak szacunku. Okoliczności sprzyjały niezobowiązującej rozmowie, lecz nie znała ani lady Burke, ani lady Selwyn równie dobrze, co Imogen, aby móc sobie pozwolić na podobną bezpośredniość. — Valerie Sallow, niezwykle mi miło.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sama do końca nie wiedziała, czemu się na to skusiła, w dotychczasowym życiu raczej nie była fanką tego typu rozrywek. Ale nie była już nastolatką i może nadszedł moment, żeby zaczęła spędzać czas jak dorosła kobieta, i nawiązywać znajomości z innymi dorosłymi kobietami. W miejscu takim jak Zacisze Kirke raczej nie miała zastać kogoś nieodpowiedniego, a jako przykładna córa dobrej, czystokrwistej rodziny, powinna zacząć bardziej baczyć na bywanie w odpowiednich miejscach i zawieranie odpowiednich znajomości. To zawsze powtarzał jej ojciec. Skończył się Hogwart i nastoletnia beztroska, była dorosła i musiała tak też postępować.
Nie była pewna, na ile taka kąpiel pomoże ze skutkami wydarzeń sprzed miesiąca. Yana nie uległa jednak głupiej modzie na gwiezdne kąpiele, które podobno często kończyły się różnymi nieprzyjemnymi dolegliwościami. Była rozsądna i podchodziła bardzo ostrożnie do wszelkich pozostałości po Nocy Tysiąca Gwiazd, ale nie miała pojęcia, czy pył, który wzbił się w powietrze tamtej nocy, i tak nie zatruł jej ciała maleńkimi, niewidocznymi drobinkami, których efekty mogły być widoczne dopiero za dłuższy czas. Miała nadzieję, że tak nie będzie, że nie odczuje żadnych długofalowych skutków tamtych zdarzeń. Czuła się dobrze i oby tak pozostało, oby wszelkie szeptane przez niektórych obawy okazały się nieprawdziwe. Strach przed nieznanym był rzeczą naturalną, a nikt z żyjących wcześniej nie przeżył czegoś podobnego i każdy na swój sposób mógł bać się potencjalnych skutków.
Gdyby jej matka żyła z pewnością by tu przybyła, uwielbiała rozmaite wydarzenia, w których mogła się pokazać i oddać towarzyskim ploteczkom, kobiece towarzystwo zawsze było dla niej przyjemną odskocznią od obowiązków żony i matki. Yana była od niej bardziej stonowana i naturalna pod tym względem, ale była Blythe i wiedziała, że znajomości są cenne. Dawno skończył się czas, kiedy mogła być krnąbrnym dzieckiem, w tym wieku wiele rzeczy, które uchodziły jej płazem w dzieciństwie, już by nie wypadało. Poza tym nawet w tamtych czasach rozumiała, że są sytuacje, w których trzeba umieć się odpowiednio zachować. Potrafiła zatem dostosowywać się do okoliczności i do towarzystwa, w którym była, wychowanie w czystokrwistej rodzinie nauczyło ją odpowiedniej ogłady. Dlatego ostatecznie dała się skusić na ten wypad do Londynu, kierowała nią także ciekawość jak to jest. Yana lubiła doświadczać nowych rzeczy, więc miała nadzieję, że miło i przyjemnie spędzi czas. Przyda jej się relaks, bo ten rok nie był dla niej łaskawy. Dobrze jednak, że Londyn wydawał się nieco odżyć po wydarzeniach sprzed miesiąca, choć wciąż doskonale pamiętała widoki, które wtedy ukazywały się jej oczom, i tych obrazów raczej nie zapomni nigdy.
Ubrała się schludnie i odpowiednio do okoliczności, ale jednocześnie wygodnie. Zdawała sobie sprawę, że w miejscu takim jak łaźnia będzie musiała odłożyć na bok wstyd, ale przecież miała przebywać wśród samych kobiet. Przy wejściu odebrała komplet ręczników podany jej przez obsługę, a także kieliszek wina, którym mogła się uraczyć. W odpowiednim do tego miejscu zdjęła z siebie wierzchnie okrycie i otuliła się ręcznikiem, po czym wkroczyła do łaźni.
Powietrze w damskiej łaźni było przesycone wonią pachnących olejków, które podsycały w niej chęć jak najszybszego zanurzenia się w przyjemnie ciepłej wodzie. Było tam całkiem sporo innych kobiet, w większości trochę starszych od niej. Uprzejmie skinęła głową wszystkim, którzy mogli akurat patrzeć w jej kierunku. Płynnym ruchem zsunęła z siebie ręcznik, odsłaniając wysokie i smukłe ciało, po czym powoli wsunęła się do wody, gdzie puszysta piana przykryła jej nagość, a ciepło przyjemnie otuliło jej bladą skórę. Na moment przymknęła oczy, to było naprawdę przyjemne. Dopiero po chwili otworzyła je z powrotem i zaczęła rozglądać się uważniej po twarzach innych kobiet, taktownie nie patrząc jednak na ich ciała. Wydawało jej się, że dostrzegła niedaleko Primrose i posłała jej ciepły uśmiech. A więc nie tylko ona oderwała się dziś od spraw związanych z wytwórstwem i komponentami i oddała się przyjemnej, leniwej i jakże kobiecej rozrywce.
Nie była pewna, na ile taka kąpiel pomoże ze skutkami wydarzeń sprzed miesiąca. Yana nie uległa jednak głupiej modzie na gwiezdne kąpiele, które podobno często kończyły się różnymi nieprzyjemnymi dolegliwościami. Była rozsądna i podchodziła bardzo ostrożnie do wszelkich pozostałości po Nocy Tysiąca Gwiazd, ale nie miała pojęcia, czy pył, który wzbił się w powietrze tamtej nocy, i tak nie zatruł jej ciała maleńkimi, niewidocznymi drobinkami, których efekty mogły być widoczne dopiero za dłuższy czas. Miała nadzieję, że tak nie będzie, że nie odczuje żadnych długofalowych skutków tamtych zdarzeń. Czuła się dobrze i oby tak pozostało, oby wszelkie szeptane przez niektórych obawy okazały się nieprawdziwe. Strach przed nieznanym był rzeczą naturalną, a nikt z żyjących wcześniej nie przeżył czegoś podobnego i każdy na swój sposób mógł bać się potencjalnych skutków.
Gdyby jej matka żyła z pewnością by tu przybyła, uwielbiała rozmaite wydarzenia, w których mogła się pokazać i oddać towarzyskim ploteczkom, kobiece towarzystwo zawsze było dla niej przyjemną odskocznią od obowiązków żony i matki. Yana była od niej bardziej stonowana i naturalna pod tym względem, ale była Blythe i wiedziała, że znajomości są cenne. Dawno skończył się czas, kiedy mogła być krnąbrnym dzieckiem, w tym wieku wiele rzeczy, które uchodziły jej płazem w dzieciństwie, już by nie wypadało. Poza tym nawet w tamtych czasach rozumiała, że są sytuacje, w których trzeba umieć się odpowiednio zachować. Potrafiła zatem dostosowywać się do okoliczności i do towarzystwa, w którym była, wychowanie w czystokrwistej rodzinie nauczyło ją odpowiedniej ogłady. Dlatego ostatecznie dała się skusić na ten wypad do Londynu, kierowała nią także ciekawość jak to jest. Yana lubiła doświadczać nowych rzeczy, więc miała nadzieję, że miło i przyjemnie spędzi czas. Przyda jej się relaks, bo ten rok nie był dla niej łaskawy. Dobrze jednak, że Londyn wydawał się nieco odżyć po wydarzeniach sprzed miesiąca, choć wciąż doskonale pamiętała widoki, które wtedy ukazywały się jej oczom, i tych obrazów raczej nie zapomni nigdy.
Ubrała się schludnie i odpowiednio do okoliczności, ale jednocześnie wygodnie. Zdawała sobie sprawę, że w miejscu takim jak łaźnia będzie musiała odłożyć na bok wstyd, ale przecież miała przebywać wśród samych kobiet. Przy wejściu odebrała komplet ręczników podany jej przez obsługę, a także kieliszek wina, którym mogła się uraczyć. W odpowiednim do tego miejscu zdjęła z siebie wierzchnie okrycie i otuliła się ręcznikiem, po czym wkroczyła do łaźni.
Powietrze w damskiej łaźni było przesycone wonią pachnących olejków, które podsycały w niej chęć jak najszybszego zanurzenia się w przyjemnie ciepłej wodzie. Było tam całkiem sporo innych kobiet, w większości trochę starszych od niej. Uprzejmie skinęła głową wszystkim, którzy mogli akurat patrzeć w jej kierunku. Płynnym ruchem zsunęła z siebie ręcznik, odsłaniając wysokie i smukłe ciało, po czym powoli wsunęła się do wody, gdzie puszysta piana przykryła jej nagość, a ciepło przyjemnie otuliło jej bladą skórę. Na moment przymknęła oczy, to było naprawdę przyjemne. Dopiero po chwili otworzyła je z powrotem i zaczęła rozglądać się uważniej po twarzach innych kobiet, taktownie nie patrząc jednak na ich ciała. Wydawało jej się, że dostrzegła niedaleko Primrose i posłała jej ciepły uśmiech. A więc nie tylko ona oderwała się dziś od spraw związanych z wytwórstwem i komponentami i oddała się przyjemnej, leniwej i jakże kobiecej rozrywce.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Szukanie sensu stało się ostatnio jej ulubionym zajęciem. Nazbyt często łapała się na tym, że w jej myślach pojawiały się pytania „po co?” i „dlaczego?”. Po co ludziom zasady, skoro ciągle je łamią? Dlaczego większość ignorowała ciszę na poczet ciągłego paplania? Po co tracą energię na budowanie świata, przelewają krew często rezygnując z ostatnich oznak człowieczeństwa, skoro natura w tak łatwy sposób jest w stanie im to odebrać? Patrząc na świat wokół siebie, widziała jedynie beznadziejną spirale nieustannego zniszczenia i egoizmu. Zawsze coś naprawiaj, zawsze o coś się staraj. Nagroda była sowita, łechtała ego i budowała pozorne poczucie kompetencji. Nie narzekała, a jedynie sprawdzała prawdziwość własnych założeń. Przykładała rękę do tego zniszczenia, była przepełniona egoizmem i wcale nie musiała znać sensu własnych poczynań. Łamała zasady, pomagała budować ten świat i świadomie rezygnowała z ostatnich oznak człowieczeństwa. Nie odnajdowała jednak sensu w kataklizmie, który nawiedził angielskie ziemie i był to fakt. Pytanie po co? Pytanie dlaczego? Parszywość losu, kara za zbyt późną reakcje? Opamiętali się, ale plugastwo zdążyło się już rozprzestrzenić i może w chaosie tego wszystkiego natura postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce? Właśnie z myślą o oczyszczeniu, zrzuceniu z siebie całego ciężaru nie tylko ostatniego czasu, ale i poprzednich miesięcy wyruszyła do Kirke.
Miejsce to słynęło z tego typu spędów. Każda czarownica pragnęła wyglądać młodo, powabnie, zdrowo. Wojna sprzyjała wielu rzeczom, ale na pewno nie pomagała na kurze łapki, osiadający na ciele stres. Skóra z czasem szarzała, stawała się mniej sprężysta, mniej gładka. Dbanie o siebie dawniej przychodziło jej łatwiej. Wygląd pomagał w wielu kwestiach i nie wstydziła się tego, ale ten z czasem uległ pogorszeniu. Najpierw przez napędzające jej życie używki, a później przez więzienne kraty. Powrót do dawnej świetności wydawał się niemal niemożliwy, ale nie odzyskałaby zdrowia psychicznego, gdyby porzuciła jeden z największych atrybutów. Może brzmiało to płytko, próżno. Znała własne atuty i te nie oscylowały jedynie między drobną posturą a gładką twarzą. Tutaj jednak chodziło tylko o wygląd, o młodość. Wątpiła by którakolwiek z dam zażyczyła sobie słuchać o polityce, historii czy runach.
Przekroczyła próg łaźni otulona cienkim ręcznikiem i rozejrzała się po pomieszczeniu. W powietrzu unosił się delikatny zapach olejków i róż, a para wodna ograniczała zachowując choć namiastkę intymności. Zsunęła delikatnie ręcznik i niemal od razu wkroczyła do zachęcającej ciepłem wody. Choć nie powiedziałaby o własnej słabości głośno, to po przytrzymywaniu nie radziła sobie z zimnem. Każda szpilka chłodu wbijająca się w jej ciało przypominała jej o zdarzeniach z tamtego okresu, a ostatnie czego chciała w chwili pełnej relaksacji to powrotu do koszmaru i złości z tym związanej. Zwróciła uwagę na pierwszą grupkę siedzących w wodzie kobiet. Niektóre twarze rozpoznała od razu, ale przy niektórych musiała zastanowić się chwilę dłużej. Przez te kilka miesięcy nie zdążyła jeszcze poznać każdej nowej osoby i choć pewne z nowości okazywały się być szokujące nie miała zamiaru dać tego po sobie poznać. – Drogie panie – przywitała się i ruszyła dalej w głąb wypełnionej wodą łaźni. Poczuła jak woda delikatnie łaskocze jej skórę, otula ciepłem. Dotarła do drugiej grupy kobiet i tu ponownie rozpoznała znajome oblicze, ale większość była jej całkowicie obca. – Wspaniałej kąpieli – pożyczyła im w gestii przywitania i zajęła miejsce nieco oddalone od kobiet dając im przy tym przestrzeń do intymności. W końcu tego typu spotkania to przede wszystkim okazja do rozmów, plotek i wcale się temu nie dziwiła choć w takowych raczej nie miała w zwyczaju uczestniczyć. Zanurzyła się w wodzie i odchyliła delikatnie głowę przymykając oczy. Tak, w istocie kąpiel była wspaniała.
Miejsce to słynęło z tego typu spędów. Każda czarownica pragnęła wyglądać młodo, powabnie, zdrowo. Wojna sprzyjała wielu rzeczom, ale na pewno nie pomagała na kurze łapki, osiadający na ciele stres. Skóra z czasem szarzała, stawała się mniej sprężysta, mniej gładka. Dbanie o siebie dawniej przychodziło jej łatwiej. Wygląd pomagał w wielu kwestiach i nie wstydziła się tego, ale ten z czasem uległ pogorszeniu. Najpierw przez napędzające jej życie używki, a później przez więzienne kraty. Powrót do dawnej świetności wydawał się niemal niemożliwy, ale nie odzyskałaby zdrowia psychicznego, gdyby porzuciła jeden z największych atrybutów. Może brzmiało to płytko, próżno. Znała własne atuty i te nie oscylowały jedynie między drobną posturą a gładką twarzą. Tutaj jednak chodziło tylko o wygląd, o młodość. Wątpiła by którakolwiek z dam zażyczyła sobie słuchać o polityce, historii czy runach.
Przekroczyła próg łaźni otulona cienkim ręcznikiem i rozejrzała się po pomieszczeniu. W powietrzu unosił się delikatny zapach olejków i róż, a para wodna ograniczała zachowując choć namiastkę intymności. Zsunęła delikatnie ręcznik i niemal od razu wkroczyła do zachęcającej ciepłem wody. Choć nie powiedziałaby o własnej słabości głośno, to po przytrzymywaniu nie radziła sobie z zimnem. Każda szpilka chłodu wbijająca się w jej ciało przypominała jej o zdarzeniach z tamtego okresu, a ostatnie czego chciała w chwili pełnej relaksacji to powrotu do koszmaru i złości z tym związanej. Zwróciła uwagę na pierwszą grupkę siedzących w wodzie kobiet. Niektóre twarze rozpoznała od razu, ale przy niektórych musiała zastanowić się chwilę dłużej. Przez te kilka miesięcy nie zdążyła jeszcze poznać każdej nowej osoby i choć pewne z nowości okazywały się być szokujące nie miała zamiaru dać tego po sobie poznać. – Drogie panie – przywitała się i ruszyła dalej w głąb wypełnionej wodą łaźni. Poczuła jak woda delikatnie łaskocze jej skórę, otula ciepłem. Dotarła do drugiej grupy kobiet i tu ponownie rozpoznała znajome oblicze, ale większość była jej całkowicie obca. – Wspaniałej kąpieli – pożyczyła im w gestii przywitania i zajęła miejsce nieco oddalone od kobiet dając im przy tym przestrzeń do intymności. W końcu tego typu spotkania to przede wszystkim okazja do rozmów, plotek i wcale się temu nie dziwiła choć w takowych raczej nie miała w zwyczaju uczestniczyć. Zanurzyła się w wodzie i odchyliła delikatnie głowę przymykając oczy. Tak, w istocie kąpiel była wspaniała.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
U progu wonnych bram pielęgnacyjnego przybytku zawahałam się, pamiętając aż nazbyt dobrze ostatnią wizytę w podobnym miejscu, tę z początku lata. To wtedy sceptycznym spojrzeniem szurałam po pięknie i słodkiej obietnicy odmiany, nie mogąc pozwolić sobie na dostateczne odprężenie, kiedy obce, wprawne dłonie masowały napięte ciało. Czy dziś byłam pewniejsza? Czy przez ten czas cokolwiek się zmieniło? Zmęczenie wyrazistą smugą odznaczało się tuż pod powiekami. Seria sierpniowych podłości, które skutecznie zadręczały każdy mój sen, pozostawiła po sobie dosadną pamiątkę - bardziej, niż skłonna byłam w to uwierzyć. Niedawno jednak obiecałam sobie, że spróbuję zrzucić garść ciężkich niepewności, że ośmielę się wkroczyć na drogi różne od tych, które zazwyczaj przemierzałam z wielką zawziętością. Że poszukam dopasowania. Zaproszenie na kąpielowe rytuały w londyńskich łaźniach wydawało się dobrą okazją do wtopienia się między angielską socjetę. Potrzebowałam zmyć z siebie garść szorstkiego zniechęcenia, własnych wątpliwości skrzętnie odmawiających mi dokonania wyboru, który mógł wesprzeć moją angielską próbę. Potrzebowałam przeistoczyć się w postać tutejszą, potrzebowałam wymyć się ze złowrogiej plagi księżyca. Odkryć się na nowo. Czy ten rytuał, czy to przeżycie mogło być właściwym ku temu krokiem? Nie mogłam mieć żadnej pewności. Lecz czułam, że im dłużej będę się bronić i opierać, tym bardziej mozolne i zadręczające staną się dni pośród brytyjskich krain. Nie taki obraz doprowadził mnie kilka miesięcy temu do tej krainy. Nie tego w głębi duszy pragnęłam.
Przyjęłam zapas ręczników i udałam się w głąb korytarza, na moment ledwie zamykając oczy. Kobiety i mężczyźni, którzy przybyli na oczyszczenie, celebrować mieli zdrowie i piękno. Czy ja też tak potrafiłam? Już stąd dopadały mnie wilgotne opary, kwieciste, nęcące przyrzeczenia, których nigdy dotąd nie potrzebowałam. Które nigdy nie były moje. Tym razem posuwałam się do przodu, zupełnie sama, wprost do basenów i wielkich wanien, gdzie kobiety już pławiły się w mydlanej rozkoszy. By mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami musiałam być zdrowa, dbać o ciało i wystrzegać się choroby. To chyba sprawiło, że mimo obaw zjawiłam się w Zaciszu Kirke. Mijałam wiele patrzących oczu, wydawało mi się, że ślizgają się po mnie z ciekawością, której nie rozumiałam, choć tak naprawdę pozostawały kompletnie niezainteresowane. Na wargach czułam ślad trunku, którym poczęstowano mnie na powitanie. Miał smak odmienny od moich ulubionych, ale nie pozwoliłam sobie na grymas. Ze spokojem wkroczyłam do wodnej sali, owinięta ręcznikiem, dyskretnie podglądająca twarze zanurzonych w pienistej fali sylwetek. Odnalezione oblicze pięknej Cassandry dodało mi nieco odwagi, ale nie zdecydowałam się dołączyć do niej i kobiet, z którymi rozmawiała. Podążałam dalej, dłonią w dziwnej obawie ściskając kawałek ręcznika ponad piersią. Choć byłam dumna ze swojego ciała, siły i wytrwałości, czym innym okazała się pora odjęcia osłony i objawienie sekretu wielu obcym oczom. Odsłonięte skrawki skóry już teraz nawiedzały ciepłe opary, do których starałam się przywyknąć. Domyślałam się, że w wodzie ciało wygrzeje się jeszcze bardziej. Przy brzegu minęłam czarującą jak zwykle damę z Norfolku, a obok niej i tę drugą, szlachetną Primrose. Zawahałam się, przystając na chwilę i poważnie rozważając, czy powinnam do nich dołączyć. Wkraczające do pomieszczenia kobiety zdawały się nie mieć podobnych rozmyślań. A może tylko mi się zdawało? Postanowiłam jednak ruszyć dalej, choć wspomnianym damom posłałam na przywitanie spojrzenie nasączone odrobiną pogody i serdeczności. Chyba wolałam jednak oddać im przestrzeń i poszukać samotniejszego kawałka wanny. Wtedy też ujrzałam poznaną niedawno w zaułku ponurego Nokturnu pannę Borgin - najwidoczniej i ona stroniła od wielu towarzyskich dusz. Zupełnie się temu nie dziwiłam. To właśnie nieopodal niej ostrożnie przysiadłam na brzegu i, zamoczywszy najpierw same łydki, wreszcie pozwoliłam ciału zanurzyć się w pachnącej fali. Ręcznik bardzo szybko odłączył się od ciała. Porzucony na brzegu stanowił ledwie wspomnienie ostatniej bezpiecznej osłony. Końcówki puszczonych luźno włosów zmoczyły się prędko, a ja oparłam wygodnie plecy, ostrożnie kierując wejrzenie ku Antonii. Najwyraźniej obydwie nie uczestniczyłyśmy w coraz głośniejszych rozmowach. Nienachalny wyraz twarzy dyskretnie powitał znajomą, nie wtrącając się przy tym w jej ciszę. Byłam gotowa, by rozpocząć. Również przymknęłam powieki.
Przyjęłam zapas ręczników i udałam się w głąb korytarza, na moment ledwie zamykając oczy. Kobiety i mężczyźni, którzy przybyli na oczyszczenie, celebrować mieli zdrowie i piękno. Czy ja też tak potrafiłam? Już stąd dopadały mnie wilgotne opary, kwieciste, nęcące przyrzeczenia, których nigdy dotąd nie potrzebowałam. Które nigdy nie były moje. Tym razem posuwałam się do przodu, zupełnie sama, wprost do basenów i wielkich wanien, gdzie kobiety już pławiły się w mydlanej rozkoszy. By mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami musiałam być zdrowa, dbać o ciało i wystrzegać się choroby. To chyba sprawiło, że mimo obaw zjawiłam się w Zaciszu Kirke. Mijałam wiele patrzących oczu, wydawało mi się, że ślizgają się po mnie z ciekawością, której nie rozumiałam, choć tak naprawdę pozostawały kompletnie niezainteresowane. Na wargach czułam ślad trunku, którym poczęstowano mnie na powitanie. Miał smak odmienny od moich ulubionych, ale nie pozwoliłam sobie na grymas. Ze spokojem wkroczyłam do wodnej sali, owinięta ręcznikiem, dyskretnie podglądająca twarze zanurzonych w pienistej fali sylwetek. Odnalezione oblicze pięknej Cassandry dodało mi nieco odwagi, ale nie zdecydowałam się dołączyć do niej i kobiet, z którymi rozmawiała. Podążałam dalej, dłonią w dziwnej obawie ściskając kawałek ręcznika ponad piersią. Choć byłam dumna ze swojego ciała, siły i wytrwałości, czym innym okazała się pora odjęcia osłony i objawienie sekretu wielu obcym oczom. Odsłonięte skrawki skóry już teraz nawiedzały ciepłe opary, do których starałam się przywyknąć. Domyślałam się, że w wodzie ciało wygrzeje się jeszcze bardziej. Przy brzegu minęłam czarującą jak zwykle damę z Norfolku, a obok niej i tę drugą, szlachetną Primrose. Zawahałam się, przystając na chwilę i poważnie rozważając, czy powinnam do nich dołączyć. Wkraczające do pomieszczenia kobiety zdawały się nie mieć podobnych rozmyślań. A może tylko mi się zdawało? Postanowiłam jednak ruszyć dalej, choć wspomnianym damom posłałam na przywitanie spojrzenie nasączone odrobiną pogody i serdeczności. Chyba wolałam jednak oddać im przestrzeń i poszukać samotniejszego kawałka wanny. Wtedy też ujrzałam poznaną niedawno w zaułku ponurego Nokturnu pannę Borgin - najwidoczniej i ona stroniła od wielu towarzyskich dusz. Zupełnie się temu nie dziwiłam. To właśnie nieopodal niej ostrożnie przysiadłam na brzegu i, zamoczywszy najpierw same łydki, wreszcie pozwoliłam ciału zanurzyć się w pachnącej fali. Ręcznik bardzo szybko odłączył się od ciała. Porzucony na brzegu stanowił ledwie wspomnienie ostatniej bezpiecznej osłony. Końcówki puszczonych luźno włosów zmoczyły się prędko, a ja oparłam wygodnie plecy, ostrożnie kierując wejrzenie ku Antonii. Najwyraźniej obydwie nie uczestniczyłyśmy w coraz głośniejszych rozmowach. Nienachalny wyraz twarzy dyskretnie powitał znajomą, nie wtrącając się przy tym w jej ciszę. Byłam gotowa, by rozpocząć. Również przymknęłam powieki.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby należała do osób mniej powściągliwych, bardziej ekspresyjnych, tak buzia godna porcelanowej lalki nosiłaby ślady grymasu, zaś wąskie ramiona ciągnęłyby się ku ziemi, zamiast pozostawać w wyuczonej, prostej linii składającej się na poprawną postawę. Zamiast tego jednak musiało wystarczyć jej jedynie pełne zrezygnowania westchnienie osiadające na wargach oraz szkliste, nieruchome spojrzenie spozierające bardziej w dal, niż w to co faktycznie znajdowało się przed nią. Wielkie wydarzenie, tak opiewały to gazety, straszne konsekwencje uderzenia meteorytu, tak oto grzmiały. Nie było więc dziwnym, iż szanowna lady Augusta Flint z domu Nott postanowiła, iż jej najmłodsza (w rzeczywistości nie była wcale najmłodsza, jednak lady Augusta miała w naturze ignorowanie członków rodziny, którzy nie wpasowywali się w jej wygórowane gusta) wnuczka weźmie w podobnym przedsięwzięciu udział. I to nie wydawało się aż tak nieprzyjemne, kąpiel pośród eterycznych olejków kojąca trudy minionego miesiąca, wielogodzinnego przeglądania ksiąg, słuchania wujów oraz braci zaniepokojonych stanem lasów wydawała się cudownym wręcz odwróceniem uwagi. Oznaczało to jednak, iż raz jeszcze musiała się ukazać, opuścić odosobnione lasy Charnwood i skazać się na wątpliwą, acz jakże niezbędną przyjemność socjalizowania się z innymi. Czy to nie za wcześnie? Mogłaby zapytać babki, jednak widok starczych dłoni zaciskających się kurczowo na złotej lasce, gdzie skrywała się różdżka czarownicy sprawiała, że wolała zachować tak niezbędną jej neutralną ciszę. Decyzja jednak zapadła, a ona pojawiła się w towarzystwie kuzynek, damską szatnię opuszczając finalnie sama. Delikatną sylwetkę oplatał srebrny, jedwabny szlafrok sięgający nieco za kształtne łydki, w drobnych rękach natomiast trzymała ofiarowany wcześniej miękki ręcznik oraz kieliszek z musującym winem. Niespieszny krok, niespieszne spojrzenie skierowało ją w stronę liczniejszych grupek. Być może to instynkt przetrwania sprawił, iż raz jeszcze skryje swoją prezencję za olśniewającą Imogen, która ściągnie na siebie wystarczająco uwagi oraz słów, tak aby sama Euphemia mogła skorzystać z dobrodziejstw kąpieli bez zbędnego zmęczenia. Z początku przysiadła na brzegu, mocząc stopy, nie bacząc na wilgoć podciągniętego wcześniej materiału muskającego czule jasną skórę. Po ledwie kilku minutach oraz kolejnym westchnieniu, zsunęła z siebie tkaninę, pozwalając, aby złoto długich kosmyków służyło jej za zasłonę dla klatki piersiowej. Przymknęła na ledwie kilka sekund powieki, nim zbliżyła się do reszty dam.
- Drogie panie - przywitała cicho lady Travers, lady Selwyn, lady Burke oraz najwyraźniej panią Sallow - Mam nadzieję, że nie będzie kłopotem, jeśli się do was przyłączę - ton głosu pozostaje łagodny, brak w nim jednak nieśmiałości. Łapiąc na chwilkę zieleń oczu Imogen, zaciska usta nim szepnie - Nastąpiła zmiana planów - nastąpiła pani babka, mogła usłyszeć zarówno urodziwa pół wila jak i droga Primrose. Nie dodała nic więcej, uznając w lekkiej ignorancji, iż dość już rzekła. Obecne kobiety z pewnością miały przyjemniejsze tematy do rozmowy, niż wstępne grzeczności wypowiadane we własnym gronie.
- Drogie panie - przywitała cicho lady Travers, lady Selwyn, lady Burke oraz najwyraźniej panią Sallow - Mam nadzieję, że nie będzie kłopotem, jeśli się do was przyłączę - ton głosu pozostaje łagodny, brak w nim jednak nieśmiałości. Łapiąc na chwilkę zieleń oczu Imogen, zaciska usta nim szepnie - Nastąpiła zmiana planów - nastąpiła pani babka, mogła usłyszeć zarówno urodziwa pół wila jak i droga Primrose. Nie dodała nic więcej, uznając w lekkiej ignorancji, iż dość już rzekła. Obecne kobiety z pewnością miały przyjemniejsze tematy do rozmowy, niż wstępne grzeczności wypowiadane we własnym gronie.
A może to właśnie przemiana jest tym, przez co ludzie lękają się owadów. Nawet to, co najbardziej znane, może stać się obce, a na świecie nic nie jest stałe.
Euphemia Flint
Zawód : Dama, botanik teoretyczny, entomolog
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
You believe me like a God
I betray you like a man
I betray you like a man
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zapowiadana w odpowiednich kręgach szansa na chwilę wytchnienia i odpoczynku dla Addy oznaczała tylko jedno: okazję na węszenie. Choć w Zaciszu Kirke mogłaby pojawić się osobiście w dniu wydarzenia, jako wspierająca nową władzę Adriana Chernov, i w ten sposób włączyć się w rozmowę, nawiązać nowe znajomości bądź po prostu wtopić się w tłum, tak uznała, że zdecydowanie lepiej będzie pojawić się dzień później, postawić na niepozorność drobnej sylwetki i zmysły kota.
Zmieniła postać znacznie wcześniej, uprzednio okrywając ramiona elegancką opończą uszytą z sierści przyczajacza, która miała gwarantować jej niewykrywalność. Teren był jej znany, Zacisze odwiedziła na przestrzeni lat wielokrotnie, czy to pod postacią ludzką, czy kocią; wiedziała, że wieczorową porą, w górnym przejściu, panuje zwyczaj krótkiego wietrzenia by wypędzić zbierające się pod sufitem kłęby pary sączące się z podziemi i tym samym oczyścić powietrze. Gdy okienko uchyliło się zgodnie z przewidywaniami, Adda odczekała dobrą minutę, nim wślizgnęła się bezszelestnie do środka. Światło rozlewające się w korytarzu było przytłumione, kreowało intymny, przyjemny nastrój; nawet dochodzący z niższych poziomów zapach mleka i róż zdawał się dobrany idealnie pod okazję.
Pod postacią czarnego kota prześlizgnęła się najpierw w stronę wejścia i dyżurujących tam pracowników Zacisza, których zadaniem było odpowiednie powitanie gości i zadbanie o ich komfort od pierwszych sekund pobytu. Nie chcąc ryzykować wykrycia – trzymała się ścian i głębokich cieni rzucanych przez porozstawiane tu i ówdzie rzeźby, pękate donice pełne egzotycznych roślin czy eleganckie meble polerowane na wysoki połysk. Gdy dotarła na miejsce, przycupnęła pod jedną z mahoniowych ław i nadstawiła ucha. Kto zawitał do Zacisza? Czy wydarzyło się coś nieoczekiwanego? Liczyła na jakieś plotki, liczyła na informacje, liczyła na trop.
Przystanek przy wejściu nie był jej jedynym celem na ten wieczór. Gdy uznała, że pora na zmianę miejsca, skierowała się w stronę pomieszczeń w których szykowano mieszanki soli do kąpieli, kropiono świeże ręczniki perfumami, czy rozkładano kwiaty na tacach z szampanem. Każdy jej krok był przemyślany i ostrożny, a gra cieni weszła na nowy poziom; doświadczenie animaga i wyczucie kociego ciała okazało się tutaj kluczowym atutem, dzięki niemu była w stanie w porę reagować na potencjalne zagrożenie i czytać ruch powietrza z wibrysów. Poruszała się pomiędzy przedmiotami z gracją baletnicy i zwinnością cienia, podążała za tropem słów i głosów sugerujących trop lub informację. Który lord lub inny szanowany obywatel zdecydował się na wizytę? Znała któregoś? A miłe oku panie? Czy ktoś popełnił już jakąś gafę, którą pracownicy omówią między sobą wzdłuż i wszerz? Sensacja? Dramat?
Adda zastrzygła uszkami, poruszyła giętkim ogonem. Miejsce za elegancką donicą z dużym fikusem wydawało się idealne do obserwacji i podsłuchiwania krzątających się przy pracy ludzi.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łaźnia damska
Szybka odpowiedź