VESNA KRUM
AutorWiadomość
Vesna Krum
Data urodzenia: 07.04.1938
Nazwisko matki: Dolohov
Miejsce zamieszkania: Hemingford Grey, Huntingdonshire
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: adeptka sztuki uzdrawiania, uczennica u lokalnego uzdrowiciela
Wzrost: 173
Waga: 60
Kolor włosów: Naturalny, słowiański blond jak złoto przyłapane w tanecznym objęciu słońca.
Kolor oczu: Szare oczy, zatopione w tonacji niebieskiej, ujawniającej swoją obecności pośród rzewnych łez wewnętrznych emocji.
Znaki szczególne: Nos niczym mapka skradzionych całusów od pięknego słońca, okraszony licznymi piegami.
Nazwisko matki: Dolohov
Miejsce zamieszkania: Hemingford Grey, Huntingdonshire
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: adeptka sztuki uzdrawiania, uczennica u lokalnego uzdrowiciela
Wzrost: 173
Waga: 60
Kolor włosów: Naturalny, słowiański blond jak złoto przyłapane w tanecznym objęciu słońca.
Kolor oczu: Szare oczy, zatopione w tonacji niebieskiej, ujawniającej swoją obecności pośród rzewnych łez wewnętrznych emocji.
Znaki szczególne: Nos niczym mapka skradzionych całusów od pięknego słońca, okraszony licznymi piegami.
10 cali Amboina Róg kozłaga
Instytut Magii Durmstrang
Matula z poderźniętym gardłem
Ziołami, poranną rosą, spalanym drwem w kominku, krwią
Szczęśliwego brata, pozbawionego wszelkich trosk
Medycyna, zielarstwo, poezja, sztuka manipulacji
Kochanemu bratu
Pomagam potrzebującym, jeżdżę konno, tańczę i śpiewam, uczę się nowej codzienności
Własnego śpiewu przy akompaniamencie subtelnego szumu otoczenia
Rebecca Leigh Longendyke
Wszechpotężna Matko Naturo, jakże słodka jest Twoja moc, a jednocześnie jak gorzka jest Twoja przewrotność. Dlaczego, oh Wielka Matko, zawiązałaś swój mściwy węzeł na naszych sercach? Czyż nie czujesz bólu, gdy patrzysz na swe dzieci tonące w potoku łez, a ich krew ofiarna płynąca na ołtarze świadczy o cierpieniu? Czy to nie zbyt wiele, gdy świat tonie w morzu zła?
Tęskniąc za bułgarskimi polanami, czuję się jak skryta wróżka w krainie stworzonej z letniego szumu wiatru. Moje serce bije rytmem tęsknoty, jak delikatny żart letniego powiewu, a moje oczy płoną jak zapalone świece w świątyni wspomnień. Jestem jak strażnik zaklętych wspomnień, schowanych głęboko w zakamarkach duszy. W cichym zakątku mojej duszy melodia wiatru staje się niewypowiedzianym hymnem miłości do tych malowniczych miejsc. Nucę pamiętną kołysankę, a mój głos splata się z szumem wiatru, jakby przywracał dawne rozterki i uśmierzał wspomnienia dziecięcych lęków. Koszmary i nocne mary, jak cienie przemykające przez sen, tracą swoją moc, rozpływając się w zapomnieniu. Bułgarskie polany, moje osobiste królestwo, otaczają mnie matczynym ciepłem i ochroną. Tam, w letnim objęciu natury, moja dusza odnajduje spokój, zanurzając się w morzu miłości i bezpieczeństwa, jakie tylko matka potrafi stworzyć. To miejsce jest moim schronieniem przed burzami życia, gdzie kruchość staje się siłą, a wspomnienia kwitną jak barwne kwiaty na bułgarskich polanach.
Vesna
Promyk nadziei w rodzinie przepełnionej mrokiem, przywitano mnie na tym świecie podobnymi słowami. Byłam oczkiem w głowie mojej matki i pozostałych krewnych. Jednym z nielicznych dzieci, które zdołało przeżyć pierwsze dni życia, a zarazem nie zabierając ze sobą rodzicielki. Czy to fatum, czy narzucona klątwa? To pytanie zawieszone było w powietrzu, a odpowiedzi ukrywały się głęboko w nieprzeniknionej tajemnicy. W małe rączki spływały wszelkie troski i niepewność jak deszcz atakujące wiotkie liście. Każdy poranek stawał się darem niepewności, a zmierzch mógł przywlec ze sobą smutek. Okoliczna znachorka, zaszywająca się w podszeptach, przepowiadała, że jeśli przetrwam, stanę się jedynie słabym ogniwem. Ogniwem delikatnym, kruchym niczym szkiełko. Choć krucha jak porcelanowa laleczka, tliła się we mnie nieuchwytna siła. Moja delikatność była jak wiosenny kwiat, który przetrwał zimę. Mimo słabości, w moich oczach kryły się morza siły woli, a mój duch był odporny na strach. Mym spojrzeniem nie obdarowałam każdego, jakbym miała je zarezerwowane dla wybranych. Mój uśmiech był klejnotem, wysyłanym jedynie do dwóch serc, które były dla mnie jak rajskie ogrody. Mój płacz niepewności unosił się, gdy dostrzegałam nieznajome twarze, wywierające presję swoimi zachciankami. Mimo że jeszcze malutka, zdawałam sama wybierać sobie towarzystwo. Mój najszczerszy uśmiech ukazywał się tylko dla dwóch najważniejszych osób w moim krótkim życiu. Dla matki, otulonej zapachem ziół, przesyłałam ciepło jak lekki podmuch wiatru. Tam, gdzie matka była skarbnicą bezpieczeństwa, jej obecność była jak magiczny eliksir łagodzący rany duszy. Dla mojego braciszka, który potrzebował taborecika, by dostać się do mojej kołyski, mój uśmiech był jak rozświetlająca gwiazda na nocnym niebie. Patrzyliśmy na siebie, moja malutka rączka chwytająca za jego największy palec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to mój kochany braciszek, osoba, której spojrzenie stanie się dla mnie jak magiczne lustro odbijające miłość i bezpieczeństwo. Wpatrzona w niego, budowałam moje małe królestwo miłości, gdzie kruchość zamieniała się w siłę więzi rodzinnej.
Sięgając pamięcią w najmłodsze lata mojego życia, wspominam każdy przytyk brata jak delikatne liście, spadające z gałęzi obłokami niezrozumienia. Zdawałam się tupać nóżką z niezadowolenia, krzyżując ręce na klatce piersiowej, jakby to miało zatrzymać bieg czasu, który płynął zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Niesiona frustracją i niezadowoleniem, czułam się jak ptak, którego skrzydła chciały się rozwijać, ale ograniczał mnie niewidzialny krąg klatki. Nie mogłam podążać za bratem do kuźni, bo w oczach innych, mój los miał być inny, opatulony miękkością, dla mnie nie było miejsca w świecie ognia i żelaza. Brat był słońcem, rozświetlającym nasze cztery ściany nadzieją i radością, a ja jedynie kruchym cieniem, którym każdy traktował z najwyższą ostrożnością. Rzucono mi wtedy przekorne uwagi, że to nie dla dziewczynki, jakby kruchość musiała być zawsze uzupełniana delikatnością. Jednak w moim sercu tętniła siła, równie skryta, co piękna, gotowa do rozkwitnięcia w swoim czasie.
O ukochanym papie miałam niewiele wspomnień, jak gdyby chwile były pochwycone naprędce, tworząc małe, pozytywne kawałki mojej pamięci. Nie umiałam jednoznacznie określić jego działań jako złych, choć wspominałam jego nieudolne próby związania moich blond włosów w warkocze. Długie spacery pośród ukochanych łąk, gdzie niósł mnie na swych barkach, bym mogła dotknąć nieba, były jak malowane obrazy w mojej duszy. To przy nim, pierwszy raz poczułam poruszenie magicznych pokładów zamkniętych we mnie, chociaż zrobiłam to dużo później. To przy jednym z pierwszych styczności z majestatycznym koniem, pod wpływem euforii spowodowało nagłą lewitację pojedynczych ziaren owsa. Głaskając zwierzę z iskrzącym spojrzeniem w oku, praktycznie odcięłam się od świata. Byłam jak liść na wietrze, różniący się znacząco od innych moich rówieśników — cieszyły mnie najprostsze rzeczy. Moje siły witalne nie dorównywały energii mojego braciszka. Spoglądałam na świat zza szyby domowego zacisza, gdzie matka uczyła mnie podstawowych rzeczy, angażowała w swoją codzienność. Korzystając z obecności tylko naszej dwójki, śpiewała znane nam tylko piosenki w tak ukochanym języku. Z czasem przełamałam wstyd, mrucząc słowa po swojemu pod nosem, cichutko. Jednak przy papie było inaczej. Jego obecność zacierała narzucone granice, a zasady godnego zachowania dziewczynki topniały w powietrzu. Nie chciał słyszeć o konwencjonalnych oczekiwaniach. Przy nim czułam, że mogę być sobą, jak ptak, który odlatuje z klatki. Był jak otwarta księga, gotowy odkryć zakamarki mojej duszy, gdzie magiczne siły budziły się do życia. Jego akceptacja była jak magiczny klucz, otwierający drzwi do mojej prawdziwej tożsamości. Działał niczym dobra wróżka, pragnący uchylić mi ziemię i niebo, byle tylko pozostać w mojej pamięci jako idealna głowa rodziny. To były te momenty, kiedy zdawał się blisko, jak opiekun i twórca wspólnych, pięknych chwil. Dziś wiem jedynie, że był uzdolnionym magikowalem, mistrzem swojego fachu, który pokonał w nim swoich dwóch braci i własnego ojca. Był niezłomnym czarodziejem, oddanym swojej sprawie, i choć matula nie wspomina o nim wcale, to ja zachowuję te cenne wspomnienia o dobrym ojcu, który podarował mi chwile magii i bezpieczeństwa.
W obliczu obecnej tęsknoty ściągam nieodłączny element mojej codzienności — srebrny wisiorek. Pięknie zdobiony, misternie uwieczniający liście winorośli, a w ich centrum tli się niewielki kamień szlachetny. Otwieram to srebrne zamknięcie z delikatnością, a łzy napływają mi z oczu, gdy spojrzenie przyciąga mnie do jedynego zdjęcia, które posiadam, na którym cała rodzina jest razem. Pięcioletnia ja, niewinna i beztroska, w otoczeniu najbliższych, nie zdając sobie sprawy, że to zdjęcie ukrywało cienie i kłamstwa, w których musiałam dorastać.
Laleczka
W jednej chwili, pośród malowniczej doliny, ludzie zdawali się przygaszać na emocjach. Nasz dom, niegdyś tętniący życiem i stanowiący przystań spotkań dla większości kobiet z okolicy, stał się ponury i cichy. Zamilkły śmiechy, a głośno rzucane żarty zamieniły się w szary obłok melancholii. Tatulek znów zniknął, tym razem na dłużej, nie wracając w pośpiechu. Pytanie krążyło w powietrzu — czy nas nie kochał? Przecież zapewniał, że zawsze powróci do swojej oazy spokoju. Rzewne łzy matki, rozlewające się po płótnie jej twarzy, były odpowiedzią na nieobecność tatulka. Rosyjskie cioteczki, jakby zamieszkałe na dobre w pobliskiej tawernie, zastępowały brak ojcowskiej opieki swoją, choć może bardziej surową, obecnością. Najstarsza z nich przejęła nade mną opiekę, wyciskając z głowy nawyki, jakie zbudowałam z kochanym papą. Zaczęły się dni, kiedy ojciec stał się tylko wspomnieniem, a życie toczyło się bez niego, pozostawiając nasze serca wypełnione tęsknotą.
Nazwano mnie prześmiewczo porcelanową laleczką, gdyż nic nie wychodziło tak, jak siostry matuli się spodziewały. Rozmawiały między sobą niewyraźnie w języku, którego używała matka, gdy była zirytowana braciszkiem. Usłyszałam, że nie jestem brzydka, jedyny pozytyw, jaki widziały we mnie. Wpadłam w bezkres nowych obowiązków i nauk, które miały mnie ukształtować na ideał przyszłej panny do wydania. Jednak w parze z niedoskonałością, wychodzą niezapowiedziane pozytywy. To, co uważano za moją jedyną zaletę, sprawiło, że zaczęłam podążać ścieżką, na której wymagania i oczekiwania innych decydowały o moim życiu. W tym nowym świetle byłam jedynie przedmiotem, który miał być doprowadzony do perfekcji, jak dzieło sztuki, gotowe do wystawienia.
Odkąd tylko pamiętam, przyglądałam się matuli i jej niezwykłym zdolnościom w obchodzeniu się z ziołami. Zawsze wydawały się wszechobecne, już od pierwszych dni mojego życia, a ich aromat przenikał każdy zakamarek domu. Zapach ten był jak balsam, uspokajający i łagodzący ból zatracanej tęsknoty. Z biegiem czasu zaczęłam prosić, by nauczyła mnie więcej. Matula pokazywała mi sekrety i tajniki, które wkrótce same stały się moim codziennym nawykiem. Zaczęłam się kształcić, korzystając z licznych książek znalezionych na niewielkim stryszku w kufrze. Ich treść była spisana dziwnym językiem, który wydawał się plątaniną znaków i kropek. Niektóre słowa po rosyjsku nauczyłam się sama, naśladując matkę. Chociaż raz dostałam w twarz za przytyk, zastanawiając się, czy to było traktowane jako obelga. Tym samym zaczęła się nauka obycia pośród nieznanych mi język. Rosyjski bywał przeplatany z mocniej brzmiącym językiem północnych krajów, argumentując to większą możliwością w przyszłym życiu. Z radością udzielałam się w domowych obowiązkach, śledząc uważnie działania tymczasowych mieszkanek naszych czterech ścian. Uczyłam się gotować, choć niejednokrotnie za duża ilość soli niszczyła całe dania. Na wszelkiego rodzaju krawieckie podrygi, tym bardziej próby wyszywania wychodziły topornie. Bez ładu i składu, a jednak z wiekiem iście polubiłam sztuki kreatywne, często niszcząc dotychczasowe tworu przez katastroficzny kaprys własnego gustu. Przez ingerencję dziadka w moje wychowanie, mogłam powziąć w dłonie pracę z zwierzętami, zwłaszcza końmi, jakie pozostawił po sobie tatulek. Wyrastałam na piękną dziewczynkę, wyuczoną przez cioteczki sztuki korzystania z darów natury. Pozwalały mi śpiewać najrozmaitsze piosenki ludowe i uczyły podstaw tańca. Przełamanie muru szeregu zakazów mateczki, otworzyły mi drzwi do świata jakiego nie zaznałam. Dzięki powoli nawiązywanym znajomościom, pokochałam na nowo spędzać czas pośród łąk okolicznych terenów. To tam, pośród rozmów i ploteczek, nauczyłam się powoli i skrzętnie wiązać włosy w najróżniejsze upięcia. Dotąd niewypracowane palce nabrały zręczności, gdy moje wianki zdawały się być coraz to lepsze. Brylowałam na wiejskich festynach, przyciągając uwagę tłumów, zwłaszcza mężczyzn. Był tylko ja, moje długie warkocze i skrzętnie upleciony wianuszek z dzikiego kwiatu. To była ja i mój świat, pośród muzyki, gdy wirowałam z dłońmi podpierającymi boki mojego smukłego ciała. Byłam jednym z tych pięknych obrazków, które zdobiły wiejskie festyny, a jednocześnie czułam, że to moja forma wolności, gdzie mogłam wyrazić siebie, chociaż w codziennym życiu była mi ona często odmawiana. Muzyka była moim sojusznikiem, a taniec moim środkiem wyrazu, gdzie mogłam poczuć się wolna i piękna.
-Dlaczego jesteś ranny, braciszku…- przez rzewne łzy zdołała wydukać niepewne słowa, gdy za jej plecami silnie trzasnęły drzwi. Pośród wszechobecnego mroku, jedynie pojedyncza świeca nie poddała się nagłemu poruszeniu powietrza. Jej kochany braciszek uśmiechał się, jak zawsze miał to w zwyczaju. Nigdy nie przejawia złości, gdy zdawała się wychodzić z ukrycia. -Dziadek przecież nigdy nie bije bez powodu, prawda?
-Zwyczajnie tak bywa pośród dorosłych, gdy pokłosie niedomówień atakuje — przyglądał się jej bacznie, kawałkiem rękawa wycierając krew z rozciętej wargi. Nie spodziewał się, że jego pierwszy mistrz, kochany dziadek nie zastosuje taryfy ulgowej. - Vesnko, pamiętaj… Najbliższe lata będą najcięższe w Twoim życiu. Pamiętaj, że tylko dwa lata z siedmiu, mogę zapewnić Ci bezpieczeństwo.
Zachwyt malował się na mojej twarzy jak promienie słoneczne na porannej rosie, gdy ukochany braciszek wracał ze szkoły. Bez względu na przerwę świąteczną czy okres wakacji, wyczekiwałam go zawsze kilka kroków przed matką lub dziadkiem, dłonie ściskając za plecami z ekscytacji. To było mój mały rytuał, związany z radosnym powrotem brata do domu. Niejednokrotnie przynosiłam mu skubnięty z łąki kwiat lub drobiazg wykonany przeze mnie — niewielką radość zamkniętą w najprostszych gestach. Czekając, utrzymywałam ostatnie siły woli, wpatrzona w horyzont, gotowa na przyjęcie wiadomości z jego szkolnego świata. Pragnęłam opowieści ze szkolnych murów, siedząc cierpliwie, ale wewnętrznie pulsując optymizmem i energią. Moje serce wibrowało z ekscytacji, gdy opowiadał o szkolnych przygodach, a ja sama byłem niezwykle podekscytowana myślą o tym, jakie przygody będą czekać mnie, kiedy kiedyś wejdę tam własnymi krokami. To była jak magiczna kraina, której drzwi miałam nadzieję otworzyć, zanurzając się w tajemnicze historie i nauki, które tam czekały. Jeszcze wtedy nieświadoma, jakie piekło przyjdzie mi poznać na chudych barkach.
Przygotowania do wyjazdu w nieznane przeszły bez większego echa jak wiele kwestii związanych ze mną. Matka i brat zorganizowali zakupy, antycypując potrzeby, jakie mogą mnie spotkać w tamtym nowym miejscu. Mimo to, w moich oczach widziałam, jak wiele uwagi jest poświęcane na przygotowania, podczas gdy moje ciało, moje słabości, wydawały się schodzić na drugi plan. W pamięci głęboko wrył się moment, kiedy od dziadka otrzymałam prezent. Była to swoista monotonia rodzinna, gdzie on otrzymał najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek pojawiło się w moim życiu. Piękny, puszysty śnieżny puchacz, który zdawał się mieć swój własny charakter, marudzący na większość zdarzeń wokół niego. Był podobny do mnie — kłamliwy, zwodzący ludzi na swoje korzyści. Czyżby też był najsłabszym z miotu? Chociaż porównania były tylko cieniem myśli, ukazały mi, że każde stworzenie, niezależnie od wyglądu czy charakteru, skrywa w sobie swoją wyjątkowość.
Gdy tylko mój braciszek wrócił po pierwszym roku w szkole na wakacje, dziwiłam się, dlaczego wrócił tak odmieniony. Z większą ilością blizn, bardziej wyprany z uczuć, taki... obcy? Gdy poznałam boleści pierwszych tygodni życia w Durmstrangu, odpowiedź nasunęła mi się sama. Spostrzegłam na własne oczy, dlaczego nie powiedziano mi więcej na temat tej szkoły. Durmstrang egzekwował zasadę: walcz albo giń. Zdawałam się zaliczać do tej drugiej grupy, gdy nałożono na mnie łatkę laleczki z Krumów. Pierwszy raz stawiano mnie na równi z bratem, którego albo kochano, albo nienawidzono. To były trudne doświadczenia, które zmieniły mnie na zawsze. Durmstrang wpajał surowe zasady, a ja musiałam nauczyć się, jak przetrwać w tej bezlitosnej rzeczywistości. Stawienie czoła wyzwaniom, z którymi nie spotkałam się wcześniej, było jak próba własnych granic. W tej szkole uczono mnie, że życie to walka i że czasami trzeba być gotowym na wszystko, by przetrwać. Było to pierwsze w moim życiu doświadczenie bycia postrzeganym na równi z bratem, ale za cenę utraty niewinności i bezpieczeństwa dzieciństwa. Dwa lata obecności szkolnego gwiazdora upłynęły w spokoju, uczniowie rzucali mi tylko napastliwe spojrzenia. Byłam dla nich niczym łowna ofiara pośród drapieżników, gotujących się na moment idealny. Nikola jednak nie pozostawił mnie w słabościach. Tam, pośród bułgarskich przyjaciół, wyciągnięto do mnie pomocną dłoń. Przez dwa lata jego obecności w szkole, wykorzystując każdy wolny moment, poddawano mnie ćwiczeniom fizycznym. Z uporem walczyłam o każdą przeciwność, zmieniając mankamenty w swoją siłę. Nie mogłam przegrać, gdy tylko opuszczą mury szkoły. Durmstrang był dumą dla ambitnych, ja nie mogłam pozostać na dnie.
Kolejne dwa lata nauki zdawały się najważniejsze, przełomowe. Samotnie budowałam swoją pozycję, nie zamierzając się poddać. Pewnego dnia poprosiłam pewną osobę o pomoc. Na początku obrzucono mnie ostrym spojrzeniem, jednak zaciętość nie dała mi odpuścić. Równie szybko powaga zastąpiła luźniejszą atmosferę, jaką zawsze opisywał mi braciszek w związku ze swoją rywalką od utarczek i przekomarzań. Rozwijałam podstawy, choć wymagało to wielu wysiłków. Wzmacniałam ciało, ucząc się na nowo jego możliwości. Nauczono mnie walczyć o swoje, przełamano bariery strachu. Pokazano, jak chodzić z dumą, nie zatracając tego, kim faktycznie wewnątrz siebie byłam. Nawiązałam znajomości i później przyjaźnie, które pomagały mi przetrwać w tym trudnym środowisku. Z bacznych obserwacji wyciągałam wnioski, analizując zachowania i maniery nielicznych tutaj arystokratek. W ustronnych chwilach układałam własny schemat zachowania starając się zdobyć przewagę. Skupiałam się również na nauce transmutacji, nadążając za brakami w zaklęciach. Wiedziałam, że nie tylko obrona jest istotna; równie ważny jest atak. Odmawiałam użycia wszelkich aspektów czarnej magii, nie potrafiąc skrzywdzić drugiego człowieka. Choć pomagałam rannym i równie pozostawionym na dnie społeczności jednostkom, zadawanie ran było ponad moje siły. Obrałam sobie słuszną drogę, której nigdy nie zamierzałam porzucać.
Podczas pewnych wakacji, jedyna odwiedzająca nas cioteczka zmrużyła swoje spojrzenie, obserwując moje ciało. Zasłyszała o trudnościach i niebezpieczeństwach, jakie rozgrywały się na szkolnych korytarzach. Uśmiechnęła się cwanie, jakże było to odmienne spojrzenie, które otrzymywałam dotąd. Jeśli nie siłą, to własną sposobnością atakuj, zdawała się szepnąć. Duma, czar i majestat znamienitego rodu Dolohov nigdy nie przemijały. Był to element mnie, jak i mojej matuli oraz cioteczki. Przez dwa miesiące zdawało się, że wiele się zmienia. Dano mi podstawy nauki do dalszego rozwoju, wykorzystania swojego piękna i delikatności. Połączone z inteligencją i manipulacją, bywały równie niebezpieczne, co siła magii. To był czas, gdy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że istnieją różne sposoby na przetrwanie w tym okrutnym świecie, a spuścizna rodowego dziedzictwa była jednym z nich. Choć w szkole nie mogłam sprostać oczekiwaniom względem większości zasad i nauk, starałam się wytrwać. Zdawałam się mieć talent do zaklęć obronnych i zielarstwa, angażując się w pomoc w skrzydle szpitalnym. Choć nie mogłam zapewnić bezpieczeństwa i walczyć, pragnęłam opatrywać rany, pomagać, być w trudnościach chwil. Tego mnie nauczono, gdy nieopodal wioski pomagałam tamtejszemu uzdrowicielowi, któremu matula zapewniała potrzebne zioła. Pierwszy raz zgłębiałam tak usilnie anatomię, tajemnice prosperowania i budowy ciała. Z czasem, jednak niepewnie, starałam się wykorzystać pierwsze próby podanych mi na tacy nauk. Spostrzegłam rzucane czasem spojrzenia w moim kierunku, gdy ciskałam na ramie długie, dokuczające blond włosy. Metodą prób i błędów wykorzystałam słabość młodych uczniów, uśmiechem i poetyckim stylem wypowiedzi mącąc z głowy. Subtelnie manipulowałam, kokieteryjnie na ostatnich latach nauki obracając sławne jednostki wokół siebie. Na siódmym roku zdawałam się bezpieczna, gdy obronną ręką stali przede mną rośli, młodzi duchem i ciałem dorastający chłopcy. Z łatwością rzucałam przekoloryzowane słowa, pełne pochwał ich ambicji i wielkości na szkolnym parkiecie wyzwań. Byłam idealnym kontrastem dla mojej różdżki, która skrzętnie chroniła moje tajemnice i prawdy jej szeptane. Amboina zdawała się moim cichym ideałem, zdradzając swoją obecnością w subtelnym potrzasku mych palców, jaka jestem naprawdę.
To były chwile, gdy niewinność przeplatała się z radością, a pierwsze kroki na lodzie stawały się symbolem wolności. Starsza koleżanka, zafascynowana magią zimy, wciągnęła mnie w świat łyżwiarstwa na zamarzniętych jeziorach i stawach. Pośród śmiechów i okrzyków radości, zaczęłam zdobywać pewność siebie na lodowej tafli. Na początku było trudno. Każdy krok był oporną walką z własnymi oporami, ale nie zamierzałam się poddawać. Powoli, z uporem jednej nogi za drugą, zaczęłam wytyczać sobie własne trasy. To było moje własne małe zwycięstwo nad trudnościami, a jednocześnie symbolem wolności od szkolnych zobowiązań. Światło słońca odbijające się od świeżo pokrytej śniegiem powierzchni sprawiało, że te chwile stawały się magiczne. Radość i beztroska, które towarzyszyły każdemu kolejnemu przejazdowi, pozwalały mi na chwilowe zapomnienie o codziennych troskach. To był czas, gdy czułam się wolna, pełna energii i gotowa na nowe wyzwania, jakie niesie życie w szkolnych murach.
Pośród szkolnych murów, coś w moim życiu zaczęło się zmieniać. Poznałam nieliczną, ale znaczącą zgraję, która nie tylko kształtowała mnie jako jednostkę, ale także namawiała do dalszej walki o siebie. To było jakby odkrycie nowego światła po długotrwałej ciemności. Zdawałam się podnosić z dna tutejszej hierarchii społecznej. Siły i chęci walki, które zapominałam, że posiadam, powróciły, napawając mnie pewnością siebie. Nie chciałam już poddawać się łatwo, postanowiłam stawić czoła wyzwaniom z podniesioną głową. W miarę jak zawierałam sojusze, zaczęły pojawiać się też pierwsze niezobowiązujące miłostki. Jednak jeden towarzysz był zawsze obok mnie — wierny druh, który, choć dla mnie był tylko przyjacielem, zaczynał zdawać się czymś więcej. W tym nowym otoczeniu nie byłam jednak wolna od błędów. Moje uparte upatrywanie przelotnego spojrzenia w jednym z mistrzów, starszym o rocznik, mogło być jednym z tych błędów. Ambitny, silny, mistrzowski — był w nim coś, co przyciągało moją uwagę. Czy to jednak był wybór wart podjęcia, czy też jedno z wielu potencjalnych nieporozumień? Najpewniej. Ten mężczyzna wydawał się ideałem — inteligentny, z poczuciem humoru, które zdawało się doskonale współgrać z moim. Mimo ostrzeżeń zdecydowałam się na pierwszą miłość, fascynującą wizję, którą znałam z książek. Wkrótce zrozumiałam, że nie chodziło o to, kim naprawdę jestem, lecz o mój status społeczny. Stałam się zakładem, a położenie brudnych łap na siostrze byłego mistrza szkoły stało się dla mnie godne głupich pomysłów. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili dzięki przyjacielowi, który ocalił mnie przed popełnieniem błędu. Czy zemściłam się? Nie od razu. Byłam Vesną Krum, cieniem swego brata. A cień, jak się okazało, potrafił zdziałać wiele. Teraz zastanawiam się, czy ta bolesna lekcja pomoże mi kształtować moją tożsamość i podejście do miłości w przyszłości.
Nabrałam pewności, zainspirowana głosem mojej cioteczki i przyjaciółek — użyj swojej broni. Wtedy zdecydowałam się działać inaczej, postępować według swoich wewnętrznych zasad i pragnień. Zacząłem grać grę równie tajemniczo, jak łajdak, który pragnął zdobyć to, co oferowała szanująca się dziewczyna z bułgarskiego odludzia. Wreszcie go dopadłam, wysyłając mu zalotne spojrzenie. Grałam z zainteresowaniem właśnie nim, tak jak starsze roczniki arystokratek, o których opowiadały młodsze dziewczyny. Byłam zwodnicza, ale czy czułam się źle? Niezbyt. Czy użycie eliksiru miłosnego, aby sprawić, że zakocha się w najgorszej opcji na roku, było czymś złym? Zdecydowanie nie. Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal. To była gra, a ja miałam zamiar wygrać. To mnie zmieniło, ugrałam dwie pieczenie na jednym ogniu. Postawiłam wszystko na jedną kartkę, zyskując do końca siódmego roku nauki spokój. Uczyłam się dalej kwestii, które najbardziej mnie interesowały. Zaczęłam postrzegać świat w realnych barwach, porzucając dziecinną słodkość. Świat nie był dobry, zepsuty od środka, śmiało porównując go do padliny. Zacisze Bułgarskiej doliny były oazą bezpieczeństwa, a przecież nie zamierzałam całe życie zamykać się na świat. Mury się rozsypały, przestałam być laleczką.
Vesna Krum
Ukończenie wszelkimi siłami piekła, jak zdawałam się nazywać Durmstrang, było swoistym wyczynem. Pierwszym, poważnym, narzuconym mi przez rodzinne zasady. Powrót do zwyczajnej, bułgarskiej codzienności był niczym miód na boleści serca. Choć jakże odmienny, gdy widywałam go dziecięcymi wspomnieniami. Jakże złudnymi. Mój brat zdawał się niczym ojciec, znikał w odmętach niewiedzy. Nie wiedziałam, gdzie jest i co wyczynia. Dziadek zapewniał jedynie o bezpieczeństwie jego osoby, przekazując mi pieniądze i kilka skromnych słów spisanych na kartce. Choć byłam wściekła na jego pogrywanie, matula zdawała się potrzebować pomocy, jak nikt inny. Sytuacja pośród rodzinnych relacji też znacząco napięta, beznadziejna. Senior rodu podupadł na zdrowiu, wujowie zdawali się walczyć o miano mistrza i następcy kunsztu rodzinnego dziedzictwa. Jednak to miano już dawno było przepisane komuś innemu, osobie młodego mężczyzny, który zdawał się nie interesować tutejszymi wydarzeniami. Owo miano, choć zapisane na kartach rodowego losu, było jedynie cieniem przeszłości, nieprzydatnym w obliczu współczesnych realiów. Wewnętrzne walki, zdrady i zawiść zdawały się podkopywać fundamenty tego, co kiedyś było dumą rodu. Cienie przeszłości unoszące się nad chwilą, która miała być spokojem i jednością.
Choć jeszcze nie pojmowałam świata poza rodzinną doliną tak bardzo, jak inni, nosiłam dumnie uniesioną głowę. Zakasałam rękawy, przejmując większość matczynych obowiązków. Swą pracą początkującej zielarki i pani rodzinnego domostwa, z dumą głosiłam, że nie byłam już laleczką. Byłam Vesną Krum, już nie tylko cieniem umiłowanego brata. Chciałam być jego wsparciem, uzdrowicielem wszelkich ran i bolączek życia. Od tego było rodzeństwo, prawda? Choć byliśmy praktycznie sobie obcy. W moim sercu tliła się chęć przekroczenia granic, odkrycia tego, co kryje się poza bułgarskimi dolinami, poza naszym rodowodem. Odczuwałam, że w moich żyłach płynęła magia nie tylko tej ziemi, lecz także magia mojej własnej istoty, gotowej do odkrywania nowych ścieżek.
Ku granicy niebezpieczeństwa pośród rodzinnego konfliktu, pośród licznych łez opłakiwania straty, na horyzoncie pojawił się on. Nie zapowiedział przybycia, nikt zwyczajnie nie wiedział, kto poinformował go o tragicznym losie naszego dziadka. Choć dotąd, wykorzystując swój uśmiech i całokształt próbowałam dowiedzieć się wiele od jego szkolnych znajomych, nikt nie otworzył warg. Nikt nie zamierzał wydawać swych bułgarskich braci, nawet gdy byli za granicami ojczyzny. Jego nadejście było jak ciepły wiatr niosący zapach bezpieczeństwa. Mój brat, który tak długo był, jak obcy, powrócił. Widok jego sylwetki był jak oaza w pustyni jak promień słońca przebijający się przez gęstą mgle. Z jego obecnością zniknęły chwilowe konflikty, a w oczach matuli zabłysło iskierką nadziei. Oto on, który miał zapanować nad dziedzictwem rodowym, pojawił się w kluczowym momencie, by wesprzeć nas w obliczu tragedii.
Utraciłam niespodziewanie przytomność, gdy po pogrzebie doszło do swoistej tragedii. Napływ negatywnych emocji, rozszalała boleść serca i brak tchu. To było jedyne, gdy usłyszałam kłótnie w rodzinnej kuźni. Poprosiłam przyjaciela o pomoc, by wezwał sąsiadów do zareagowania na buchający zaczątek pożaru. Pragnęłam rzucić się na ratunek, jednak widok ran odniesionych przez mojego brata, zabolał dwukrotnie bardziej. Obudziłam się nazajutrz kolejnego dnia, czując resztki unoszącego się dymu. Dostrzegłam tak odmienionego Nikole, obwiązanego bandażem na szyi i ramieniu. A zapach ziół ponownie ukoił moje serce i nerwy, jakbym ponownie powróciła do czasów, gdy byliśmy rodziną. Wtedy zdałam sobie sprawę, że choć los rzucił nas w wir wyzwań, a boleść dotknęła nas głęboko, nadal jesteśmy rodziną. Ta tragedia zjednoczyła nas silniejszymi więzami, a zapach ziół stał się symbolem naszej wzajemnej troski i miłości, która przetrwała próby czasu. Choć pożar zabrał kuźnie i jednego z wujów, mieliśmy jeszcze siebie.
Porzucenie bułgarskiej codzienności było bardziej bolesne i trudniejsze, niż tego sobie życzyłam. Spakowanie najważniejszych rzeczy i długa podróż zapowiadały szereg zmian. Nie wiedziałyśmy, co dotąd postanowił robić mój braciszek. Czy nadal prawił się magikowalstwem? Czy przerażał swoim widokiem słabszych? Nie odpowiadał całymi zdaniami bądź niemo kiwał głową. W takich sytuacjach przypominał mi jego widok z przeszłych lat, gdzie trącał mnie palcem wskazującym w czoło, rzucając, bym nie interesowała się światem dorosłych. Nie mogłam oprzeć się myśli, że może teraz, po tylu latach, nasze drogi znowu się skrzyżują. Może wrócimy do wspólnego życia, jak to było kiedyś, zanim świat stawiał przed nami trudne wybory i wyznaczał inny los. Czy zdołamy odbudować utraconą więź rodzinna i znaleźć nowy punkt zaczepienia w życiu? Zastanawiałam się, jakie przyszłości nas czekają, gdy zapuszczaliśmy się w nieznane. Realia życia na tutejszej ziemi były znaczące, niepewnie wkroczyłam między nie. Tutejszy język znałam w stopniu rozumiejącym kwestie, jakie do mnie wypowiadano. Gorzej było z moją odpowiedzią, niepewność się kryła między nimi, gdy zdawałam się odpowiedzieć rozmówcy. Choć ćwiczyłam, nic nie zdawało się tak samo przyjemnie. Dalej nuciłam znajome melodie bałkańskie, rozświetlając nieduże mieszkanko, skąd mogłam doglądać stan matuli. Nie wyzbyła się żałobnej czerni, jednak pierwszy raz od dawna zanuciła razem ze mną. Szepnęła nasz ukochany wiersz, który napisał dla niej ojciec, gdy byli jeszcze młodzi. Miłość, której nikt nie mógł rozerwać, nawet sama śmierć. Żyłam powoli, odbierając nauki u okolicznego uzdrowiciela. Odwiedzałam ponurą chatę braciszka, skrzętnie dbając o jego gęste kudły, znak rozpoznawczy. Czas płynął, choć ja pozostawała niezmienna. Nadal traktowano mnie półsłówek wiadomości. Podróż ukazała mi prawdę o świecie, która była tak druzgocąca. Walki i starcia trwały w najlepsze, ale komu można było zaufać? Jedni szeptali o największych potworach, plugawych istotach, niszczących naszą codzienność — szlamach, mugolach? Ale przecież każdy miał prawo żyć na tym świecie. Spoglądając na angielską rzeczywistość, byłam przerażona zmianami, jakie chcieli wprowadzić tutejsze władze. A władza się zmieniła, przynosząc chaos i cierpienie. Widziałam propagandę sianą na ulicach i większych miasteczkach, gdy po raz pierwszy udałam się w podróż z bratem. Tak bardzo zatęskniłam za spokojem bułgarskiego zaścianka. Choć zadawałam wiele pytań bratu w ustronnym miejscu, kazał mi milczeć. Mogliśmy rozmawiać w domowym zaciszu, w jego kuźni, jednak własne zdanie musiałam skrzętnie zachować dla siebie. W sercu, czy umyśle, nie było to ważne. Mogłam pomagać potrzebującym, uczyć się dalej upragnionego zawodu, jednak milczenie było złotem.
Nadszedł dzień, kiedy odkryłam, że życie na szlaku pomiędzy konfliktami, w swoistej strefie neutralnej, jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Nie chciałam być częścią walki, która szalała na ulicach, zatruwając serca i dusze ludzi. Chociaż widziałam cierpienie innych, mój brat, będący jak zawsze w pierwszym rzędzie, chroniący nas rodzinę, nie pozwalał mi wkroczyć w wir walki. Zawsze mnie zatrzymywał, pouczając o cenach, jakie płaci się za zaangażowanie w spory, które tracą sens w zawiłych realiach życia. Rozwijając umiejętności zielarskie, pozyskiwane od miejscowej znachorki, znalazłam sposób, aby pomagać innym bez konieczności bezpośredniego uczestnictwa w walkach. Przekładałam moje pasje i zainteresowania na pomoc potrzebującym, ucząc się jednocześnie od miejscowej zielarki. W zamian za jej nauki wspierałam ją w codziennych obowiązkach, przywracając trochę spokoju i harmonii w jej życie. Było to moje miejsce, gdzie mogłam być użyteczna, nie ryzykując utraty zdrowia czy życia na polu bitwy. Zawsze pozostawałam w cieniu mojego brata, chroniącego mnie przed bezpośrednim zagrożeniem, ale również niepozwalającego mi wkroczyć na pole walki. Wiedziałam, że to dla mojego dobra, a jednocześnie poczułam, że moja rola jako zielarki to coś więcej niż tylko pasywne przetrwanie. Miałam szansę przekształcić swoje umiejętności w coś wartościowego, co przynosiło korzyść ludziom wokół mnie.
Ile to już minęło miesięcy? Zdawałam sobie to pytanie stale, gdy pośród nurtu nowych obowiązków w nowej to, Angielskiej codzienności uciekałam pośród połacie ukochanych łąk. Może już nie Bułgarskich, pięknych, bo rodzimych. Starałam się znaleźć zastępstwo za tamtejsze wspomnienia, spoglądając na trzymany w dłoni medalion. Skąd spoglądały na mnie uśmiechnięte cztery twarze, rodzina. Nagły powiew uderzył w moją twarz, rozwiewając blond włosy z twarzy. Wiatr jakby dobry omen pragnął wyzbyć się z mojego umysłu czerń wydarzeń i wspomnień.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +2 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 12 | +3 (różdżka) |
Transmutacja: | 3 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 9 | 0 |
Zwinność: | 16 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Bułgarski | II | 0 |
Norweski | II | 2 |
Rosyjski | I | 1 |
Angielski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
Geomancja | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Kokieteria | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie poezji ) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | II | 7 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Krawiectwo | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec ludowy | II | 7 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Jazda konna | I | 0.5 |
Łyżwiarstwo | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 3.5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Vesna Krum dnia 03.03.24 23:23, w całości zmieniany 6 razy
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[31.08.24] Sierpień-listopad
VESNA KRUM
Szybka odpowiedź