Przed chatą
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przed chatą
Miejscowa ludność niedalekiego miasteczka szeptała, że niegdyś stary rzemieślnik zamieszkiwał okoliczne lasy. W chacie, którą nieliczni potrafili dostrzec pośród zarośli. Mówiono, że odnajdą ja ludzie, którzy raz zostali tam doprowadzeni. Bądź przeprowadzą zasadzkę na właściciela, by zapamiętać punkty wędrówki. Gdy już tam dotrzesz, między zagmatwanymi punktami orientacyjnymi, dostrzeżesz między listowiem potężnych drzewa ścieżkę. Dość niepozorna, jednak świadcząca o częstym użytkowaniu. Świeżo wkopane kamienie na krawędziach, dodają otoczeniu swoistej elegancji, zadbaniu o najmniejsze szczegółu. Po kilku metrach dostrzeżesz chatkę z trzema schodkami prowadzącymi do niej. Niepozorna, jednak doprowadzona do stanu używalności. Szara jakby porzucona na wieczność ku zapomnieniu. Dym wydobywający się z komina zakłamuje, świadcząc, że jednak ktoś tam przebywa. Zapukaj w odnowione drzwi, podczas oczekiwania podziwiając czasochłonne rzeźbienia na nich.
Nic nie poszło tak, jak tego oczekiwał na samym początku. W jego planach miało być spokojnie, rozmowa miała przynieść pojednanie, a nie eskalację konfliktu. Oboje jednak zawinili szczeniackim zachowaniem, temperamentem dziedziczonym z dalekich stron. W ich żyłach płynęła krew przodków, którzy nigdy nie bali się walczyć o swoje. Ta dziedziczona duma i zaciętość były teraz ich przekleństwem. Myśl pojednania zgładzili ruchem pięści, zadając bolesne rany. Ich starcie nie było tylko fizyczne, było to starcie dwóch dusz, dwóch braci, których różniło niemal wszystko. Ciosy, które zadawali, były nie tylko wymierzone w ciało, ale i w serce. Krzywdzić własnego brata było okropnym ruchem, niegodnym tego, co wyniósł z rodzinnego domu. Jawnie mawiano o powadze relacji i ważności w życiu każdego z nich. Tam, w ciepłym blasku kominka, matka opowiadała im historie o lojalności, o braterstwie, które miało przetrwać wszystko. Byłem najgorszy w tym wszystkim, Igorze.
A teraz? Wraz z głośnym trzaskiem drzwi wyjściowych, ponownie został sam. Tylko on i głucha cisza, będąca od wielu miesięcy zwyczajną codziennością. Nikt tutaj na niego nie czekał, przyjmował to bez obiekcji. Każdy z nich miał swoją prawdę, swoje racje, swoje bóle i żale. Nie chcieli się do tego przyznać, ale byli tacy sami. Obaj mieli serca przepełnione własnymi negatywami. Ich drogi się rozeszły, a przeszłość naznaczyła ich bliznami, które teraz próbowały się zjednoczyć na obczyźnie. Spoglądał na swoje zaciśnięte pięści, niosące ślady zaschniętej posoki. Co ja narobiłem? Zawiódł też dawną towarzyszkę rywalizacji, może i przyjaciółkę, choć nigdy nie powiedział jej tego wprost. Był słabym mówcą w pewnych kwestiach, acz lepszym słuchaczem. Ona była tam zawsze, na linii startu, w każdej konkurencji, w każdej zabawie, która w ich młodości była tak istotna. Przeżyli razem wiele, a ich relacja była pełna niewypowiedzianych słów i nieodwzajemnionych gestów. Zawsze z niej kpił, drażnił się, szukał rywalizacji, ale nigdy nie potrafił jej powiedzieć, jak wiele dla niego znaczyła. Była tą, która dodawała mu siły, tą, której obecność zawsze dodawała mu odwagi. Teraz gdy wszystko się zmieniło, czuł, że ją zawiódł. Zawiódł ich dwójkę w pełnej okazałości tego konfliktu. Jego serce ścisnęło się na myśl o wszystkich tych niewypowiedzianych słowach, o tych chwilach, kiedy mógł być lepszym przyjacielem, ale nie był.
- Psia mać - przeciął ciszę w mowie przodków, sięgając nagle do stojącej blisko butelki. Solidnie powziął zamach, posyłając niczemu winne naczynie na pobliską ścianę. Szkło rozprysło się na wszystkie strony, zaś zawartość rozlała się dookoła. Miał to gdzieś, wszelkie kwestie starał się wyprzeć. Zjechał na zajmowanym miejscu niżej, ramieniem zakrywając oczy. Zawiodłem. Pozostał sam z boleściami na duszy. Jeszcze bardziej niszczącym rozłamem w środku, niczym grzesznik.
| zt
A teraz? Wraz z głośnym trzaskiem drzwi wyjściowych, ponownie został sam. Tylko on i głucha cisza, będąca od wielu miesięcy zwyczajną codziennością. Nikt tutaj na niego nie czekał, przyjmował to bez obiekcji. Każdy z nich miał swoją prawdę, swoje racje, swoje bóle i żale. Nie chcieli się do tego przyznać, ale byli tacy sami. Obaj mieli serca przepełnione własnymi negatywami. Ich drogi się rozeszły, a przeszłość naznaczyła ich bliznami, które teraz próbowały się zjednoczyć na obczyźnie. Spoglądał na swoje zaciśnięte pięści, niosące ślady zaschniętej posoki. Co ja narobiłem? Zawiódł też dawną towarzyszkę rywalizacji, może i przyjaciółkę, choć nigdy nie powiedział jej tego wprost. Był słabym mówcą w pewnych kwestiach, acz lepszym słuchaczem. Ona była tam zawsze, na linii startu, w każdej konkurencji, w każdej zabawie, która w ich młodości była tak istotna. Przeżyli razem wiele, a ich relacja była pełna niewypowiedzianych słów i nieodwzajemnionych gestów. Zawsze z niej kpił, drażnił się, szukał rywalizacji, ale nigdy nie potrafił jej powiedzieć, jak wiele dla niego znaczyła. Była tą, która dodawała mu siły, tą, której obecność zawsze dodawała mu odwagi. Teraz gdy wszystko się zmieniło, czuł, że ją zawiódł. Zawiódł ich dwójkę w pełnej okazałości tego konfliktu. Jego serce ścisnęło się na myśl o wszystkich tych niewypowiedzianych słowach, o tych chwilach, kiedy mógł być lepszym przyjacielem, ale nie był.
- Psia mać - przeciął ciszę w mowie przodków, sięgając nagle do stojącej blisko butelki. Solidnie powziął zamach, posyłając niczemu winne naczynie na pobliską ścianę. Szkło rozprysło się na wszystkie strony, zaś zawartość rozlała się dookoła. Miał to gdzieś, wszelkie kwestie starał się wyprzeć. Zjechał na zajmowanym miejscu niżej, ramieniem zakrywając oczy. Zawiodłem. Pozostał sam z boleściami na duszy. Jeszcze bardziej niszczącym rozłamem w środku, niczym grzesznik.
| zt
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Niezapowiedziani goście – ci, którzy wkraczali w jego świat bez zaproszenia, wydawali się być najgorszym sortem ludzi, burzącym kruche konstrukcje jego odosobnionego spokoju. A jednak ten dzień, tak odmienny od innych, zdawał się mieć w sobie pewną niezrozumiałą ironię. Oczekiwał na to spotkanie, choć nie wiedział jeszcze, co go czeka. Kreował w myślach scenariusze, w których wszystko miało przebiec gładko, niemal perfekcyjnie, jakby kierowane ręką doświadczonego dyrygenta. Idealnie skrojony moment, subtelne słowa, gesty bez cienia fałszu – wyobrażenie tego wszystkiego przynosiło mu pewne dziwne ukojenie.
A jednak rzeczywistość, jak zwykle, była odmienna. Ten sam las, który zwykle budził w nim poczucie nieskończoności i odosobnienia, zdawał się dziś oddychać ciężej, jakby drzewa kryły w sobie tajemnice, których nie chciały mu zdradzić. Krople rosy na liściach migotały w popołudniowym słońcu, jednak było w nich coś niepokojącego, coś, co przypominało mu o chaosie, który nieustannie czaił się za rogiem jego codzienności. Wszystko było takie samo – ten sam zapach mokrego drewna, ten sam cichy szum wiatru, przemykający przez szczeliny starego dachu, który łatał wielokrotnie. A jednak dzisiaj czuł się inaczej, jakby każdy szczegół tego miejsca przypominał mu o czymś, co dawno starał się wyprzeć z pamięci. Śmiech, który wyrywał się z jego gardła, miał w sobie nutę goryczy, jakby śmiał się z samego siebie, z tego, że znów znalazł się w sytuacji, którą myślał, że dawno już zostawił za sobą.
Tych chwil, które zdawały się dawno przeminąć, a jednak wciąż smużyły się cieniem po jego myślach, jak stare ślady na zakurzonym szkle. Wybryki na bułgarskiej prowincji – młodzieńcze, niepohamowane, pełne bezczelności – teraz jawiły się jak odległy sen. Nawet to cholerne przekomarzanie, które niedawno znów ożyło w czterech ścianach tej chaty, zdawało się być tylko cieniem dawnej intensywności. Słowa, jak ostre szpilki, wbijały się w siebie nawzajem, a mimo to, było w tym coś znajomego, coś, co na swój sposób przypominało o tym, kim byli dla siebie kiedyś. Czy to nadal była przyjaźń? Zadał sobie to pytanie, czując jak echo tej myśli odbija się o ściany jego umysłu. Oboje oddali się w grze, która kiedyś była codziennością spotkań, pewnym niepisanym rytuałem – igrania na nerwach drugiego, sprawdzania granic wytrzymałości. Niegdyś w tym tkwiła lekkość, naturalność, jakby żadna z ich potyczek nie niosła za sobą prawdziwych konsekwencji. Teraz jednak pojawiła się subtelna zmiana. Coś cięższego wisiało w powietrzu, coś, co sprawiało, że każde słowo wydawało się mieć większy ciężar, oraz upierdliwa duma.
- Wchodź - zawołał, wsłuchując się w majak dewastacyjnej siły atakującej przeżarte czasem niedoskonałości drzwi. Solidne i pewne uderzenie, nie takie jak ostatnim razem. - Nie zamierzam szlachcie otwierać drzwi - niezbyt zwrócił sobie nim głowę, odstawiając z cichym trzaskiem to, o co zbytecznie upomniał się w niezobowiązującej wiadomość. Alkohol w ich rodzinnych stronach od zawsze stanowił naturalny akcent codzienności. Był nieodłącznym towarzyszem zarówno radosnych chwil, jak i tych, które wymagały zapomnienia. Rozmowy, spotkania i transakcje, prędzej czy później kończyła się przy butelce. Mocniejszy niż niedobre trunki tutejszych twórców, ostry, gorzki smak, który palił w gardło, zdawał się być mostem pomiędzy nimi a czasem utraconym. - Nie przytachałeś ze sobą ogona, racja? - zlustrował dopiero podejrzliwie, doszukując się trzeciej persony, tej najbardziej surowej i wygadanej inaczej. - Cuda się zdarzają, czym byłeś tak zapracowany, Karkaroff? - niczym przeżywając ostatni schemat, zajął swoje miejsce z dozą cierpkiego wydźwięku głosu sprawdzając jego nastawienie. - Albo może kim?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Leśna ściółka skrzypiała pod masywnością wartkich kroków, roznosząc ze sobą zdradliwe echo jego obecności. Zupełnie jakby był kawałkiem gotowego do upolowania mięsa, wychylającego się beztrosko zza kory drzewa jednego i drugiego; zupełnie jakby gdzieś w okolicy czyhać miał wróg, ze strzałą już od dłuższej chwili drżącą na cięciwie, gotową uderzyć pomiędzy żebra, prosto w bijące nieskładnie serce, wprost pomiędzy tkanki naiwnej ofiary, jakże żałośnie zmierzającej teraz do samej pieczary bystrego myśliwego.
Tak właśnie wyobrażał sobie przeprawę wzdłuż ścieżek Huntingdonshire, z dala od miejskiego zgiełku, który z wolna przyprawiał już o zawrót głowy; tak właśnie rozplanowywał drogę pozostałą do pokonania, ostatnim razem naznaczoną świeżością metalicznej posoki, natrętnie cieknącej z poharatanego ciała i chyba też sfatygowanego ducha. Teraz wracał w pełni zdrowia, oczyszczony z win i niezagojonych pretensji, choć te przypomnieć mogły o sobie już po pierwszym z wymienionych w samotności spojrzeń. Teraz wracał jednak z twarzą skamieniałą nie z zadry, a dziwacznego wrażenia nostalgii; wrażenia tego samego, które przed kilkoma dniami wzburzyła migawka wspomnień obudzonych przez jego siostrę. Na chwilę zapomniał o Anglii, na chwilę wyzbył się tej przebrzydłej, brytyjskiej mowy i na chwilę porzucić miał wyspiarską wilgoć zaległą w nozdrzach; bodaj na chwilę wracał do utęsknionej Bułgarii. Oni obydwaj, Krum też, wracali do niej przy wódce, przy ostrym ogniu przepełniającym surowe palenisko, przy ukochanej głęboko w sercu prymitywności, nie pamiętającej eleganckiego spodka od filiżanki czy zapiętej po samą szyję koszuli. Tym razem zechcieli przyjrzeć się jej razem, w dziecięcej niepamięci za dawne niesnaski, w infantylnym zapomnieniu, że jeden nie znosił drugiego, i na odwrót.
Zimno osiadło na jasnych policzkach, księżyc zaś górował nad horyzontem, choć błyszczał leciwie, niewyraźnie; drewniana chata wyłoniła się zza zasłony spowijającego mroku, w powietrzu zaś zafalował przedostatni już, parujący resztkami ciepła oddech, nim dłoń zdecydowanie nie zadudniła w płaską konstrukcję wejściowych drzwi. Z wnętrza wyległ się tylko głos, drzwi uchyliły się więc dopiero pod naciskiem palców zziębniętego gościa; do oczu dobiegło parę świetlików z żarzących się leniwie świec, potem uderzył zaduch przytulnego wnętrza, aż wreszcie wzrok spoczął na majaczącej w oddali sylwetce.
Dobrze cię widzieć, utknęło gdzieś pomiędzy wargami a przełykiem, nigdy niewypowiedziane, choć skryte gdzieś w rozszerzonych źrenicach.
— Zapomniałeś jeszcze dygnąć, ale przymknę oko na to fatalne faux pas — podtrzymał konwencję ironicznej gadki, w ewidentnym żarcie okraszonym nawet bladym uśmiechem, by w części dalszej wyciągnąć doń dłoń pojednawczego powitania. Od czasów nieudanego zawarcia sojuszu widzieli się jeszcze może ze dwa, albo i trzy razy, ale zawsze w towarzystwie kobiet, zawsze w jakimś wyższym celu, na moment stąpając ponad granicami konfliktu, który już dawno temu powinien zostać wygaszony. — Rozczarowany? — dopytał, teatralnie oglądając się za siebie, w dobitnym wyrazie wskazując, że tym razem musieli znosić się bez łagodzących obyczaje kompanek. — Dajże spokój, Nikola, nie musisz być o mnie taki zazdrosny — odpowiedział od razu, bez ogródek sięgając do niewielkiego, skórzanego plecaka, skąd wygrzebał półlitrową butelkę. Bo przecież nie zwykło się odwiedzać przyjaciół bez prezentów. — Chcesz poznać szczegóły, wygraj w pokera. Stawką są tajemnice — dodał wkrótce, tak po prostu, oczekującym spojrzeniem wwiercając się w zawartość ukrytego w szkle dobrodziejstwa. W międzyczasie zdążył jeszcze zrzucić kurtkę i zasiąść przy stabilnym blacie stołu. — наздраве — mruknął po krótkiej chwili, unosząc inicjujący kieliszek do góry, jeszcze zanim tamten zdołałby wznieść toast jako pierwszy.
| k100 na wynik pierwszej rundy gry w karty, bonus +30 do rzutu
Tak właśnie wyobrażał sobie przeprawę wzdłuż ścieżek Huntingdonshire, z dala od miejskiego zgiełku, który z wolna przyprawiał już o zawrót głowy; tak właśnie rozplanowywał drogę pozostałą do pokonania, ostatnim razem naznaczoną świeżością metalicznej posoki, natrętnie cieknącej z poharatanego ciała i chyba też sfatygowanego ducha. Teraz wracał w pełni zdrowia, oczyszczony z win i niezagojonych pretensji, choć te przypomnieć mogły o sobie już po pierwszym z wymienionych w samotności spojrzeń. Teraz wracał jednak z twarzą skamieniałą nie z zadry, a dziwacznego wrażenia nostalgii; wrażenia tego samego, które przed kilkoma dniami wzburzyła migawka wspomnień obudzonych przez jego siostrę. Na chwilę zapomniał o Anglii, na chwilę wyzbył się tej przebrzydłej, brytyjskiej mowy i na chwilę porzucić miał wyspiarską wilgoć zaległą w nozdrzach; bodaj na chwilę wracał do utęsknionej Bułgarii. Oni obydwaj, Krum też, wracali do niej przy wódce, przy ostrym ogniu przepełniającym surowe palenisko, przy ukochanej głęboko w sercu prymitywności, nie pamiętającej eleganckiego spodka od filiżanki czy zapiętej po samą szyję koszuli. Tym razem zechcieli przyjrzeć się jej razem, w dziecięcej niepamięci za dawne niesnaski, w infantylnym zapomnieniu, że jeden nie znosił drugiego, i na odwrót.
Zimno osiadło na jasnych policzkach, księżyc zaś górował nad horyzontem, choć błyszczał leciwie, niewyraźnie; drewniana chata wyłoniła się zza zasłony spowijającego mroku, w powietrzu zaś zafalował przedostatni już, parujący resztkami ciepła oddech, nim dłoń zdecydowanie nie zadudniła w płaską konstrukcję wejściowych drzwi. Z wnętrza wyległ się tylko głos, drzwi uchyliły się więc dopiero pod naciskiem palców zziębniętego gościa; do oczu dobiegło parę świetlików z żarzących się leniwie świec, potem uderzył zaduch przytulnego wnętrza, aż wreszcie wzrok spoczął na majaczącej w oddali sylwetce.
Dobrze cię widzieć, utknęło gdzieś pomiędzy wargami a przełykiem, nigdy niewypowiedziane, choć skryte gdzieś w rozszerzonych źrenicach.
— Zapomniałeś jeszcze dygnąć, ale przymknę oko na to fatalne faux pas — podtrzymał konwencję ironicznej gadki, w ewidentnym żarcie okraszonym nawet bladym uśmiechem, by w części dalszej wyciągnąć doń dłoń pojednawczego powitania. Od czasów nieudanego zawarcia sojuszu widzieli się jeszcze może ze dwa, albo i trzy razy, ale zawsze w towarzystwie kobiet, zawsze w jakimś wyższym celu, na moment stąpając ponad granicami konfliktu, który już dawno temu powinien zostać wygaszony. — Rozczarowany? — dopytał, teatralnie oglądając się za siebie, w dobitnym wyrazie wskazując, że tym razem musieli znosić się bez łagodzących obyczaje kompanek. — Dajże spokój, Nikola, nie musisz być o mnie taki zazdrosny — odpowiedział od razu, bez ogródek sięgając do niewielkiego, skórzanego plecaka, skąd wygrzebał półlitrową butelkę. Bo przecież nie zwykło się odwiedzać przyjaciół bez prezentów. — Chcesz poznać szczegóły, wygraj w pokera. Stawką są tajemnice — dodał wkrótce, tak po prostu, oczekującym spojrzeniem wwiercając się w zawartość ukrytego w szkle dobrodziejstwa. W międzyczasie zdążył jeszcze zrzucić kurtkę i zasiąść przy stabilnym blacie stołu. — наздраве — mruknął po krótkiej chwili, unosząc inicjujący kieliszek do góry, jeszcze zanim tamten zdołałby wznieść toast jako pierwszy.
| k100 na wynik pierwszej rundy gry w karty, bonus +30 do rzutu
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Igor Karkaroff' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego, gdyż naprzeciw niego siedział ktoś, kto nie był zwykłym przeciwnikiem. W jego oczach tamten zajmował posadę naczelnego cwaniaka – człowieka o zbyt wielkim mniemaniu i ego, które zdawało się przysłaniać wszystko wokół. Ten ulizaniec, noszący się z typową dla tych stron swadą, wywoływał u niego mieszankę irytacji i złośliwego rozbawienia. Był jak odbicie w lustrze przeszłości – obraz młodzieńczej brawury i arogancji, który kiedyś, dawno temu, tak dobrze znał. Teraz jednak ten sam człowiek był nieodłączną częścią jego życia na nowo, irytujący, ale jednocześnie bliski w sposób, który trudno było wyjaśnić słowami. Może dlatego, że każdy gest, każde spojrzenie między nimi było przesiąknięte latami wspólnych doświadczeń, triumfów i porażek, przyjaźni zabarwionej wzajemną rywalizacją. Światło świec, rozproszone wokół, tańczyło po drewnianych ścianach chaty, tworząc ciepłe, niemal sielskie tło dla ich spotkania. Iluzoryczny spokój wieczoru, złamany jedynie przez trzask płonącego sosnowego drewna w kominku, nie mógł zmylić go co do prawdziwej natury potencjału zgromadzenia.
Czując pod palcami szorstkie drewno starego stołu, musiał powstrzymać uśmiech, który czaił się gdzieś na granicy warg. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy. Może będzie to nieznaczący gest, może jedno zdanie, które sprowokuje iskrę, a ta wznieci dawno zapomniane ognie. Bo chociaż obaj grali rolę spokojnych uczestników tego wieczoru, obaj byli świadomi, że to tylko maskarada. Gdzieś pod powierzchnią czaiła się stara, niewygasła rywalizacja, która nigdy tak naprawdę nie miała końca.
- Do lizania butów załatw sobie idiotów łaknących uwagi nadętego panicza - zadrwił pewną gatkom, mocno oddając uścisk dłoni na powitanie. Godny ich dwójki, autentyczny i najlepszy w swej całości, odrobinę za tym zatęsknił. - Zadowolony - poprawił niemal natychmiast, czując należyty spokój, że nie musiał dziś hamować swego słownictwa. Jak mógł przypuszczać, ten wieczór od samego początku nie miał być nudny. Nic nie zapowiadało spokojnego zakończenia. W ciszy, przerywanej tylko odległym trzaskiem płonącego drewna, rozlał z wolna przyniesiony alkohol. Butelka, wyciągnięta z kolekcji Igora, miała coś w sobie – staroświecki sznyt, pospolitość gorzałki, która uderzała prosto do głowy, i ta dziwna melancholia, która towarzyszyła każdemu kieliszkowi, wypełniając powietrze wspomnieniami dawnych, wściekłych nocy. - Igorze, nie musisz wiecznie być w centrum zainteresowania innych, lalusiu - Rozbawienie w jego spojrzeniu, towarzyszące pierwszemu łykowi, mówiło jedno – to dopiero początek. - Nigdy nie przepuszczę takiej okazji, zdrowie - mruknął, ciesząc gardło przyjemnym grzaniem cieczy spływającej coraz niżej. - Szykuj się na przegraną bądź rozpacz.
Porzucone przed laty, sfatygowane karty były większym wyzwaniem, niż mógł tego początkowo przewidzieć. Tkwiły gdzieś głęboko, niemal zapomniane, jak wspomnienia starych gier, które zostawia się za sobą, myśląc, że już nigdy nie będą potrzebne. Porzucone przed laty karty okazały się trudniejsze do znalezienia, niż się spodziewał. Leżały zapomniane gdzieś w głębi szuflad, dawno nieprzeszukiwanych i wypełnionych resztkami jego pracy. Przegarnął dłonią stare opiłki metalu, które przylegały do wnętrza szuflady, i kawałki węgla, pozostałości po nieukończonych projektach. Między nimi w końcu znalazł sfatygowaną talię kart – zużytą, brudną, ale wciąż kompletną. Przetasował karty, starannie prostując kilka z nich, które były wygięte od lat nieużywania. W głębi liczył na szczęście w pierwszym rozdaniu, jakby sama rutyna mogła mu przynieść przewagę. Gdy rozdał karty i spojrzał na swój zestaw, w umyśle zaklął siarczyście. Beznadziejność wylosowanych kart uderzyła go od razu. Zbyt szybko wpadł w pułapkę własnej pewności siebie, a teraz musiał się zmierzyć, z tym że los znów go wykiwał. Jak zwykle, zbyt wielka wiara we własne możliwości obróciła się przeciwko niemu.
- Znowu chcesz wtykać nos tam, gdzie nie powinieneś sięgać ciekawością? - oddał dwie karty na nowo powstały kopczyk, biorąc kolejne to na zamianę. Jeśli spodziewał się nudnych rozmów, to starszy znacząco był głupcem. Czego chciał właściwie się dowiedzieć? - Nie dziwi mnie to, acz sam nie mówisz za wiele o tutejszych realiach - wytknął, faktycznie niedawno zdawał się omijać te tematy.
| Rzut na wynik pierwszej rundy gry w karty
Czując pod palcami szorstkie drewno starego stołu, musiał powstrzymać uśmiech, który czaił się gdzieś na granicy warg. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy. Może będzie to nieznaczący gest, może jedno zdanie, które sprowokuje iskrę, a ta wznieci dawno zapomniane ognie. Bo chociaż obaj grali rolę spokojnych uczestników tego wieczoru, obaj byli świadomi, że to tylko maskarada. Gdzieś pod powierzchnią czaiła się stara, niewygasła rywalizacja, która nigdy tak naprawdę nie miała końca.
- Do lizania butów załatw sobie idiotów łaknących uwagi nadętego panicza - zadrwił pewną gatkom, mocno oddając uścisk dłoni na powitanie. Godny ich dwójki, autentyczny i najlepszy w swej całości, odrobinę za tym zatęsknił. - Zadowolony - poprawił niemal natychmiast, czując należyty spokój, że nie musiał dziś hamować swego słownictwa. Jak mógł przypuszczać, ten wieczór od samego początku nie miał być nudny. Nic nie zapowiadało spokojnego zakończenia. W ciszy, przerywanej tylko odległym trzaskiem płonącego drewna, rozlał z wolna przyniesiony alkohol. Butelka, wyciągnięta z kolekcji Igora, miała coś w sobie – staroświecki sznyt, pospolitość gorzałki, która uderzała prosto do głowy, i ta dziwna melancholia, która towarzyszyła każdemu kieliszkowi, wypełniając powietrze wspomnieniami dawnych, wściekłych nocy. - Igorze, nie musisz wiecznie być w centrum zainteresowania innych, lalusiu - Rozbawienie w jego spojrzeniu, towarzyszące pierwszemu łykowi, mówiło jedno – to dopiero początek. - Nigdy nie przepuszczę takiej okazji, zdrowie - mruknął, ciesząc gardło przyjemnym grzaniem cieczy spływającej coraz niżej. - Szykuj się na przegraną bądź rozpacz.
Porzucone przed laty, sfatygowane karty były większym wyzwaniem, niż mógł tego początkowo przewidzieć. Tkwiły gdzieś głęboko, niemal zapomniane, jak wspomnienia starych gier, które zostawia się za sobą, myśląc, że już nigdy nie będą potrzebne. Porzucone przed laty karty okazały się trudniejsze do znalezienia, niż się spodziewał. Leżały zapomniane gdzieś w głębi szuflad, dawno nieprzeszukiwanych i wypełnionych resztkami jego pracy. Przegarnął dłonią stare opiłki metalu, które przylegały do wnętrza szuflady, i kawałki węgla, pozostałości po nieukończonych projektach. Między nimi w końcu znalazł sfatygowaną talię kart – zużytą, brudną, ale wciąż kompletną. Przetasował karty, starannie prostując kilka z nich, które były wygięte od lat nieużywania. W głębi liczył na szczęście w pierwszym rozdaniu, jakby sama rutyna mogła mu przynieść przewagę. Gdy rozdał karty i spojrzał na swój zestaw, w umyśle zaklął siarczyście. Beznadziejność wylosowanych kart uderzyła go od razu. Zbyt szybko wpadł w pułapkę własnej pewności siebie, a teraz musiał się zmierzyć, z tym że los znów go wykiwał. Jak zwykle, zbyt wielka wiara we własne możliwości obróciła się przeciwko niemu.
- Znowu chcesz wtykać nos tam, gdzie nie powinieneś sięgać ciekawością? - oddał dwie karty na nowo powstały kopczyk, biorąc kolejne to na zamianę. Jeśli spodziewał się nudnych rozmów, to starszy znacząco był głupcem. Czego chciał właściwie się dowiedzieć? - Nie dziwi mnie to, acz sam nie mówisz za wiele o tutejszych realiach - wytknął, faktycznie niedawno zdawał się omijać te tematy.
| Rzut na wynik pierwszej rundy gry w karty
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W zakurzonej, pachnącej drzewnym dymem i metalem izbie, majaczyło coś kojąco pierwotnego. Może to siła tutejszego powietrza, zgoła niesionego wonią lasu i bliżej nienazwanej surowości, może zaś blade wspomnienie ostatniego z ich spotkań, w finale zwieńczonego poharatanym duchem i ciałem. Bynajmniej nie potrafił zdefiniować tego osobliwego uroku skromnej chaty, drażniącego odoru samogonów, wypłowiałej talii kart, wreszcie — pokaźnej sylwety ni to przyjaciela, ni wroga; głośne przyznanie, że tak po prostu, po ludzku za nim tęsknił, wydawało się dość żałosne, ale ta właśnie konstatacja trzymała w swoim brzmieniu sedno współtowarzyszącej myśli.
Bo przez ostatnie lata, gdy dźwięk jego nazwiska na dobre zaginął w pamięci, a powidok napiętej twarzy zmył się sprzed mrugających pospiesznie oczu, przez moment nawet nie wrócił reminiscencją do beztroskich chwil dzieciństwa; bo przez ostatnie lata nie dywagował już nad niefortunnością rozstania niewinnych dzieci Bułgarii, zapomniawszy o samotności i wrażeniu zdrady, na które go skazano. Nie myślał aż do teraz — do chwili uświadczenia jego obecności w parującej łaźni; do czasu spontanicznej próby naprawienia tego, co już dawno zardzewiało; do momentu, w którym młodsza siostra zerknęła na niego wzrokiem łaskawszym, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać.
I tak mógłby wymieniać dalej, wskazując na klisze codzienności, które na powrót osadzały ich w dalekiej, bałkańskiej przeszłości, w marzycielskich refleksjach o porzuconym domu, pozostawionym języku i niegdysiejszym ja; i tak mógłby wymieniać dalej, nieśmiało zauważając, że tutaj — na lądzie wciąż mu obcym i niedostatecznie polubionym — oni obydwoje, wydoroślałe już rodzeństwo z krwi Krumów, byli jedyną godną namiastką tego, co Anglia zdołała mu zabrać i doszczętnie zniszczyć. Cała jego dawna tożsamość, niczym ten brzydki chwast w rządku wypielęgnowanych rabatek, wyplewiona została na rzecz innej, iście brytyjskiej; cała jego dawna tożsamość zniknąć mogła za maskami popieprzonej teatralności, a on, jak na ironię, ze sceny schodził sporadycznie.
— Och, tych na pewno znajdę wielu — zadrwił w półżarcie i na wpół serio, bo już w chłodzie Durmstrangu potrafił zjednywać sobie ludzi lojalnych i oddanych, nierzadko gotowych poświęcić wiele dla jego uznania, pozorowanej sympatii, albo dumy z otrzymanej odeń nagrody; bezsprzecznie dzierżył w sobie coś elektryzująco charyzmatycznego, a może to ta uroda, nazbyt łagodna, delikatna, wreszcie — idealna jak na chłopca, teraz — mężczyznę, łaskawie otwierała mu kolejne drzwi do zasobów sprawowania kontroli nad innymi. Wiele kwestii uchodziło mu płazem i wiele poczynionych niegodziwości zalegało w niepamięci, gdy poznał siłę sprawnej manipulacji, ale nimi, przybranym bratem i przyszywaną siostrą, nigdy przedtem nie chciał rządzić.
Teraz, być może, i ta kwestia uległa zmianie.
— Tobie mógłbym powiedzieć to samo. Nie myśl, że zapomniałem, jak w siódmej klasie narcystycznie prężyłeś mięśnie przed tą blondynką, która miesiącami gorliwie dopytywała cię o wspólne treningi quidditcha... — wypomniał cwaniacko, zapewne też nieoczekiwanie, bo w tamtych czasach istnieli już jako zagorzali wrogowie, na pierwszy rzut oka niezwracający uwagi na tego drugiego. Zasłyszane pomruki plotek trafiały jednak i do niego, zwłaszcza gdy szumnie opowiadano wtedy o jego zerwaniu z Tatianą i dziewczęciu na pocieszenie, które coraz częściej objawiało się wówczas w jego otoczeniu. — Choć wszyscy dobrze wiedzieli, że pewnie nie miała nawet pojęcia, który koniec miotły należy trzymać w locie z przodu — skwitował żartobliwie, już zaraz racząc się mocnym trunkiem, dłonie zaś mocując na wysłużonych kartach, którymi wojować mieli o dawkę nęcących sekretów. Los łaskawie przyniósł mu pierwsze zwycięstwo, więc uzupełniając kieliszki o kolejną dawkę alkoholu, bezwstydnie zadał pytanie, które nurtowało go chyba najbardziej:
— Ty i Varya, co jest między wami? Poderwałeś ją wreszcie? — leciwy uśmiech spoczął na twarzy, gdy karty poddawał tasowaniu, a na twarzy tamtego dojrzał kwaśny wyraz. — Nawet nie próbuj się wykręcać od odpowiedzi, wygrałem, więc ty odpowiadasz. Rzeczowo, ze szczegółami — dopowiedział od razu, upijając kolejkę wódeczki w niemym toaście i manewrując kartami w geście kolejnej rozgrywki.
Masz jeszcze szansę się odkuć, skorzystasz z niej?
| k100 na wynik drugiej rundy gry w karty, bonus +30 do rzutu
Bo przez ostatnie lata, gdy dźwięk jego nazwiska na dobre zaginął w pamięci, a powidok napiętej twarzy zmył się sprzed mrugających pospiesznie oczu, przez moment nawet nie wrócił reminiscencją do beztroskich chwil dzieciństwa; bo przez ostatnie lata nie dywagował już nad niefortunnością rozstania niewinnych dzieci Bułgarii, zapomniawszy o samotności i wrażeniu zdrady, na które go skazano. Nie myślał aż do teraz — do chwili uświadczenia jego obecności w parującej łaźni; do czasu spontanicznej próby naprawienia tego, co już dawno zardzewiało; do momentu, w którym młodsza siostra zerknęła na niego wzrokiem łaskawszym, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać.
I tak mógłby wymieniać dalej, wskazując na klisze codzienności, które na powrót osadzały ich w dalekiej, bałkańskiej przeszłości, w marzycielskich refleksjach o porzuconym domu, pozostawionym języku i niegdysiejszym ja; i tak mógłby wymieniać dalej, nieśmiało zauważając, że tutaj — na lądzie wciąż mu obcym i niedostatecznie polubionym — oni obydwoje, wydoroślałe już rodzeństwo z krwi Krumów, byli jedyną godną namiastką tego, co Anglia zdołała mu zabrać i doszczętnie zniszczyć. Cała jego dawna tożsamość, niczym ten brzydki chwast w rządku wypielęgnowanych rabatek, wyplewiona została na rzecz innej, iście brytyjskiej; cała jego dawna tożsamość zniknąć mogła za maskami popieprzonej teatralności, a on, jak na ironię, ze sceny schodził sporadycznie.
— Och, tych na pewno znajdę wielu — zadrwił w półżarcie i na wpół serio, bo już w chłodzie Durmstrangu potrafił zjednywać sobie ludzi lojalnych i oddanych, nierzadko gotowych poświęcić wiele dla jego uznania, pozorowanej sympatii, albo dumy z otrzymanej odeń nagrody; bezsprzecznie dzierżył w sobie coś elektryzująco charyzmatycznego, a może to ta uroda, nazbyt łagodna, delikatna, wreszcie — idealna jak na chłopca, teraz — mężczyznę, łaskawie otwierała mu kolejne drzwi do zasobów sprawowania kontroli nad innymi. Wiele kwestii uchodziło mu płazem i wiele poczynionych niegodziwości zalegało w niepamięci, gdy poznał siłę sprawnej manipulacji, ale nimi, przybranym bratem i przyszywaną siostrą, nigdy przedtem nie chciał rządzić.
Teraz, być może, i ta kwestia uległa zmianie.
— Tobie mógłbym powiedzieć to samo. Nie myśl, że zapomniałem, jak w siódmej klasie narcystycznie prężyłeś mięśnie przed tą blondynką, która miesiącami gorliwie dopytywała cię o wspólne treningi quidditcha... — wypomniał cwaniacko, zapewne też nieoczekiwanie, bo w tamtych czasach istnieli już jako zagorzali wrogowie, na pierwszy rzut oka niezwracający uwagi na tego drugiego. Zasłyszane pomruki plotek trafiały jednak i do niego, zwłaszcza gdy szumnie opowiadano wtedy o jego zerwaniu z Tatianą i dziewczęciu na pocieszenie, które coraz częściej objawiało się wówczas w jego otoczeniu. — Choć wszyscy dobrze wiedzieli, że pewnie nie miała nawet pojęcia, który koniec miotły należy trzymać w locie z przodu — skwitował żartobliwie, już zaraz racząc się mocnym trunkiem, dłonie zaś mocując na wysłużonych kartach, którymi wojować mieli o dawkę nęcących sekretów. Los łaskawie przyniósł mu pierwsze zwycięstwo, więc uzupełniając kieliszki o kolejną dawkę alkoholu, bezwstydnie zadał pytanie, które nurtowało go chyba najbardziej:
— Ty i Varya, co jest między wami? Poderwałeś ją wreszcie? — leciwy uśmiech spoczął na twarzy, gdy karty poddawał tasowaniu, a na twarzy tamtego dojrzał kwaśny wyraz. — Nawet nie próbuj się wykręcać od odpowiedzi, wygrałem, więc ty odpowiadasz. Rzeczowo, ze szczegółami — dopowiedział od razu, upijając kolejkę wódeczki w niemym toaście i manewrując kartami w geście kolejnej rozgrywki.
Masz jeszcze szansę się odkuć, skorzystasz z niej?
| k100 na wynik drugiej rundy gry w karty, bonus +30 do rzutu
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Igor Karkaroff' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Strona 2 z 2 • 1, 2
Przed chatą
Szybka odpowiedź