Główne pomieszczenie
AutorWiadomość
Główne pomieszczenie
Gdy przekraczasz progi tego domostwa, natychmiast otacza Cię subtelny zapach ziół unoszący się nad kominkiem, jak mistyczna aura witająca każdego gościa. Główne pomieszczenie stanowi serce tego wyjątkowego zakątka, harmonijnie łącząc najważniejsze jego aspekty. Naturalne światło promieniujące przez największe okna tej części domu zalewa wnętrze ciepłym blaskiem, odkrywając piękno otaczającej przyrody. Kominek, stojący dumnie naprzeciwko wejścia, nie tylko dostarcza ciepła, ale także dodaje uroku temu miejscu, tworząc atmosferę przytulności i spokoju. Stół z dwoma parami krzeseł stoi z boku, zachęcając do wspólnego dzielenia się posiłkami i rozmów przy blasku płomieni kominka. Niezliczona ilość świec, które ożywiają pomieszczenie swoim płomieniem, tworząc taneczną grę świateł i cieni. Na podłodze leżą futra, które nadają wnętrzu przytulności i sprawiają, że każdy krok staje się miękki i komfortowy. Schody ulokowane w dalszej części prowadzą na piętro, ukryte drzwi do ciągle budowanej, przydomowej kuźni właściciela.
15 października, wieczór
Był przemoczony. Całkowicie. Kaszkiet, koszula, spodnie. Przy każdym kroku chlupotało mu w butach. Miał wrażenie, że nie przemierza lasu, a rzekę. Do tego wszystkiego zapadał się w odmokłej ziemi po kostki. Kilka razy zgubił buta. Jeszcze chwilę temu próbował przemieszczać się na sfatygowanej życiem miotle, lecz ta była tak przesiąknięta, że lecąc nawet z niewielką prędkością momentami tracił nad nią panowanie. Należało pominąć fakt, że gęsty deszcz kompletnie go oślepiał. Przeszło mu przez myśl, że może powinien się deportować, lecz przecież nie miał dokąd. Mógł przenieść się do jakiegoś sobie znanego baru, lecz co dalej...? Wszystko kosztuje, a on od przeszło pół miesiąca nie zarabiał. Co jednak potem? Siąpiło dzień w dzień. Co za różnica jeżeli dziś byłby suchy skoro jutro znów byłby mokry. Dziwnie trudno było brnąć przed siebie bez planu, bez swojego miejsca. Psiakość, nie przypuszczał, że aż tak się odzwyczaił. Co on w ogóle robił ze swoim życiem? To jakiś żart. Powinien wziąć się w garść. Zamiast tego kręcił się po Huntingdonshire jak wesz po psim grzbiecie. Już szykował się na spędzenie nocy przemoczonym w mokrym dole zajadając rozmokłe suchary pewne, ze przynajmniej nie umrze z pragnienia, kiedy dostrzegł coś co przypominało dach.
Pełen sceptycyzmu zaczął się zbliżać. Leśna ściółka została zastąpiona przez ścieżkę będącą dziełem człowieka. Sam budynek nie wyglądał zachęcająco chociaż drzwi wiodące do wnętrza wyglądały na nowe. Misterne żłobienia w drewnie świadczyły też o wartości. Nim je szarpnął zapukał kilkukrotnie zajrzał przez okna nie dostrzegając niczego poza półmrokiem. Nie wyglądało na to, że ktoś teraz tamprzebywał mieszkał. Stał pod drzwiami zastanawiając się i warząc pewne myśli. Z ciężkim sercem poruszył różdżką wywołując zaklęcie carpiene, a zaraz potem z cierpką miną sforsował drzwi za pomocą alohomory. Nie lubił tego robić.
Każdy krok pozostawiał kałuże. Dostrzegając dywany z futer starał się je wymijać. Przy kominku zrzucił lniany tobołek z dobytkiem, miotłę oraz wierzchnią pelerynę która w kontakcie z deskami zachlupotała. Drewniane ściany niechętnie oddawały temperaturę więc wewnątrz było cieplej. Leonard wzdrygną się szukając po wnętrzu sporej misy lub wiadra. Po tym, jak zaklęciem rozpalił ogień wykorzystując suche drewno leżąco obok usiadł przed ogniem na podłodze po turecku Będąc w spodniach i podkoszulku był w trakcie dokładnego wyrzynania swojej garderoby. Tym sposobem w powietrzu unosiło się kilka par skarpetek, bielizny, dwie koszule, spodnie, buty. Wszystko kołysało się w powietrzu aby szybciej wyschnąć. Wyciągną z lnianego tobołka rozciągnięty przemoczony sweter i tak jak poprzednio zabrał się za wyciskanie z niego wody. Różdżkę trzymał w zębach gotowy zaraz po nią sięgnąć by zakląć kolejną część swojej garderoby do lewitowania.
Był przemoczony. Całkowicie. Kaszkiet, koszula, spodnie. Przy każdym kroku chlupotało mu w butach. Miał wrażenie, że nie przemierza lasu, a rzekę. Do tego wszystkiego zapadał się w odmokłej ziemi po kostki. Kilka razy zgubił buta. Jeszcze chwilę temu próbował przemieszczać się na sfatygowanej życiem miotle, lecz ta była tak przesiąknięta, że lecąc nawet z niewielką prędkością momentami tracił nad nią panowanie. Należało pominąć fakt, że gęsty deszcz kompletnie go oślepiał. Przeszło mu przez myśl, że może powinien się deportować, lecz przecież nie miał dokąd. Mógł przenieść się do jakiegoś sobie znanego baru, lecz co dalej...? Wszystko kosztuje, a on od przeszło pół miesiąca nie zarabiał. Co jednak potem? Siąpiło dzień w dzień. Co za różnica jeżeli dziś byłby suchy skoro jutro znów byłby mokry. Dziwnie trudno było brnąć przed siebie bez planu, bez swojego miejsca. Psiakość, nie przypuszczał, że aż tak się odzwyczaił. Co on w ogóle robił ze swoim życiem? To jakiś żart. Powinien wziąć się w garść. Zamiast tego kręcił się po Huntingdonshire jak wesz po psim grzbiecie. Już szykował się na spędzenie nocy przemoczonym w mokrym dole zajadając rozmokłe suchary pewne, ze przynajmniej nie umrze z pragnienia, kiedy dostrzegł coś co przypominało dach.
Pełen sceptycyzmu zaczął się zbliżać. Leśna ściółka została zastąpiona przez ścieżkę będącą dziełem człowieka. Sam budynek nie wyglądał zachęcająco chociaż drzwi wiodące do wnętrza wyglądały na nowe. Misterne żłobienia w drewnie świadczyły też o wartości. Nim je szarpnął zapukał kilkukrotnie zajrzał przez okna nie dostrzegając niczego poza półmrokiem. Nie wyglądało na to, że ktoś teraz tam
Każdy krok pozostawiał kałuże. Dostrzegając dywany z futer starał się je wymijać. Przy kominku zrzucił lniany tobołek z dobytkiem, miotłę oraz wierzchnią pelerynę która w kontakcie z deskami zachlupotała. Drewniane ściany niechętnie oddawały temperaturę więc wewnątrz było cieplej. Leonard wzdrygną się szukając po wnętrzu sporej misy lub wiadra. Po tym, jak zaklęciem rozpalił ogień wykorzystując suche drewno leżąco obok usiadł przed ogniem na podłodze po turecku Będąc w spodniach i podkoszulku był w trakcie dokładnego wyrzynania swojej garderoby. Tym sposobem w powietrzu unosiło się kilka par skarpetek, bielizny, dwie koszule, spodnie, buty. Wszystko kołysało się w powietrzu aby szybciej wyschnąć. Wyciągną z lnianego tobołka rozciągnięty przemoczony sweter i tak jak poprzednio zabrał się za wyciskanie z niego wody. Różdżkę trzymał w zębach gotowy zaraz po nią sięgnąć by zakląć kolejną część swojej garderoby do lewitowania.
Leonard Begmann
Zawód : Myśliwy
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Łatwiej jest walczyć o wolność, niż doświadczać wszystkich jej przejawów.
OPCM : 7 +3
UROKI : 3 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dni płynęły niepostrzeżenie, stopniowo zlewając się w jedną nieokreśloną masę. Odseparowany od znajomych obliczy, zatopił się w introspekcji, próbując uporządkować chaos minionych wydarzeń. Stopniowo odczuwał ulgę, gdy spokój osiadł w jego umyśle, działając jak lekarstwo na jego dążenia. Zmiany, choć trudne, były potrzebne, przynosząc wewnętrzny spokój, który zdobił jego oblicze rzadkim, ledwie zauważalnym uśmiechem. Zdjął ciężar z serca, konwertując nabyte doświadczenia w motywację do dalszego działania. Deszcz płynący gęsto, jakby wyrzucany prosto z bębna nieba, zmienił malownicze krajobrazy w ponury obraz. Przeklinał go pod nosem, wściekły na niszczycielską moc natury, która burzyła jego spokój i plany. Krok za krokiem przemierzał gąszcze leśne, wzdychając ciężko pod ciężarem mokrego ubioru. Chłód przesiąkał przez każdy palec, a dźwięk chlupotania w butach jak echo jego niezadowolenia. Jesienna aura, która kiedyś rozgrzewała, teraz przynosiła jedynie udrękę i złość. Czuł się jak tonący w morzu deszczu, który pozbawiał go przyjemności bycia z naturą. Zastając chłód i kurz w swojej chatce, przyjął to jako nieunikniony los. Westchnął, szukając w sobie siły do zaakceptowania sytuacji. Gdy jego uwagę odwróciło przebiegające wystraszone zwierzę, spojrzał w tamtym kierunku, wytężając wzrok. Ślady na przemokniętej ziemi przykuły jego uwagę, powstrzymując go w kolejnym kroku. Uważnie obserwował otoczenie, zastanawiając się nad nietypowymi zmianami. Nagle dostrzegł dym unoszący się z niedużego komina oraz nikły blask w ciemności wnętrza.
Vesna? Wiedząc, że jego siostrzyczka jest daleko, skupiona na nauce i pracy w lecznicy, nie mógł uwierzyć, że to ona zrobiła mu niespodziankę. Matka wyraźnie poinformowała go o nieobecności młodszej siostry. Którejś lekcji na pewno nie przegapił, wiedział, że jest zbyt daleko, aby zrobić mu niespodziankę. Jednakże, gdy spostrzegł dym unoszący się z komina i nikły blask w ciemności wnętrza, podejrzewał, że coś jest nie tak. Zboczył z wyznaczonej ścieżki, skradał się ku chatce, starając się nie zdradzić swojej obecności. Nigdy jeszcze nie miał gościa w takiej atmosferze. Złodziej? Skłonił się niżej, spoglądając przez zaparowaną szybę. Jego dłoń zacisnęła się wokół różdżki, gotując się do ewentualnej obrony. Przez gęstą ciemność dostrzegł postać, której nie powinno być w jego azylu. Złość wzbierała w nim gwałtownie, ale jednocześnie poczuł nagłe ciepło, które przeszyło go dreszczem emocji. Uczucie niedoczekania, które narastało w nim coraz bardziej.
- Irytujące - szepnął pod nosem, odkładając dotąd niesiony tobołek z pleców w bezpieczne miejsce. Zbyt dużo miał do stracenia, by nijak zareagować na takie wtargnięcie. Ominął zdradliwy schodek, który zawsze powodował skrzypnięcie, przeskakując do samego wejścia. Szarpnął za drzwi, stają otworem w jedynym wyjściu ze swoistego potrzasku mieszkania. Krople spływały irytująco po jego twarzy, postępując pierwszy krok ku chłodnemu wnętrzu. Powierzchnia uderzyła z hukiem, całkowicie zapowiadając jego przybycie. - Nie dostrzegłem napisu, który jawi o przytułku dla złodziejaszków - odparł, kierując towarzyszkę pośród zawieruchy przed siebie.
Vesna? Wiedząc, że jego siostrzyczka jest daleko, skupiona na nauce i pracy w lecznicy, nie mógł uwierzyć, że to ona zrobiła mu niespodziankę. Matka wyraźnie poinformowała go o nieobecności młodszej siostry. Którejś lekcji na pewno nie przegapił, wiedział, że jest zbyt daleko, aby zrobić mu niespodziankę. Jednakże, gdy spostrzegł dym unoszący się z komina i nikły blask w ciemności wnętrza, podejrzewał, że coś jest nie tak. Zboczył z wyznaczonej ścieżki, skradał się ku chatce, starając się nie zdradzić swojej obecności. Nigdy jeszcze nie miał gościa w takiej atmosferze. Złodziej? Skłonił się niżej, spoglądając przez zaparowaną szybę. Jego dłoń zacisnęła się wokół różdżki, gotując się do ewentualnej obrony. Przez gęstą ciemność dostrzegł postać, której nie powinno być w jego azylu. Złość wzbierała w nim gwałtownie, ale jednocześnie poczuł nagłe ciepło, które przeszyło go dreszczem emocji. Uczucie niedoczekania, które narastało w nim coraz bardziej.
- Irytujące - szepnął pod nosem, odkładając dotąd niesiony tobołek z pleców w bezpieczne miejsce. Zbyt dużo miał do stracenia, by nijak zareagować na takie wtargnięcie. Ominął zdradliwy schodek, który zawsze powodował skrzypnięcie, przeskakując do samego wejścia. Szarpnął za drzwi, stają otworem w jedynym wyjściu ze swoistego potrzasku mieszkania. Krople spływały irytująco po jego twarzy, postępując pierwszy krok ku chłodnemu wnętrzu. Powierzchnia uderzyła z hukiem, całkowicie zapowiadając jego przybycie. - Nie dostrzegłem napisu, który jawi o przytułku dla złodziejaszków - odparł, kierując towarzyszkę pośród zawieruchy przed siebie.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie często pozwalał sobie na podobne ekscesy. Mimo wszystko czuł się nieswojo i wiedział, że to co robił było wątpliwe moralnie. Jeżeli miał wybór wolał już żebrać lub zgrywać żałosnego chociaż im starszy był tym ludzie wokół byli mniej skłonni do uległości. W końcu bliżej mu było już do młodego mężczyzny niż nieokrzesanego chłopca. Miał dwie sprawne ręce, nogi, był zdrowy. Oczekiwano zaradności. Do kogo jednak miał się zresztą zwrócić w środku leśnej gęstwiny? Do niedźwiedzi i zajęcy? Swoje postępowanie poparł koniecznością - koniecznie musiał się osuszyć, koniecznie musiał się ogrzać, odpocząć.
Zaczął od osuszenia dobytku. Poszło całkiem sprawnie. Już po chwili ubrani były ułożone w kostkę jedno na drugim. Tylko buty i miotła wciąż wytracały przy kominku resztki wilgoci. Nad ogniem w kociołku grzała się woda. Nie posiadał herbaty, czy kawy więc miał zamiar zadowolić się rozgrzewającym wrzątkiem. Nie był wybrednym. Oczekując wytracał czas przeglądając mapę Anglii przy stoliku pozwalając odpoczywać plecom w oparciu o krzesło. Mapa była mało szczegółowa, lecz najważniejsze miasta, czy charakterystyczne punkty były na niej zaznaczone. Rozłożona w pełni zajmowała sporą przestrzeń. Chłopiec umiejętnie zgiął pergamin kilkukrotnie tym samym zmniejszając mapę do hrabstwa w którym przebywał. Miał wrażenie, że przez ostatnie dni błądził bez celu wmawiając sobie, że jest w tym jakaś ukryta metoda. Z przygnębieniem i narastającym zmęczeniem wyznaczył wątpliwy kierunek dalszej wędrówki. Wstając z krzesła przeciągnął się leniwie rozglądając od niechcenia po wnętrzu. Wiedział, że nie było szans na to by to miejsce było porzucone. Unoszący się w powietrzu zapach ziół był zbyt świeży, a warstwa kurzu rozpościerająca się po blatach była zbyt cienka. Jeżeli zdecyduje się na nocleg prawdopodobnie nie zmruży oka.
Zaczerpał wyciągniętym z tobołka metalowym kubkiem zagotowanej wody z kociołka. Stojąc przy kominku ostrożnie obejmował naczynie czerpiąc z niego ciepło. To właśnie wtedy usłyszał łoskot za plecami. Jeszcze nim zimny wiatr z zewnątrz uderzył w plecy przeszedł go dreszcz niepokoju. Zamarł i z zaskoczeniem przyglądał się mężczyźnie. Zawieszonej uwadze pozwolił wybrzmieć i nie odezwał się od razu wlepiając swoje ciemne oczy z niepokojem w wymierzoną różdżkę.
- Wiem, że dom nie jest mój i nie powinienem się wpraszać. Niczego nie ukradłem. Nie krzątałem się gdzie nie trzeba - zapewniał mając uniesione poddańczo obie dłonie na wysokości głowy. W jedna była pusta w drugiej trzymał metalowy kubek - Przepraszam. Wiem, gdzie leży mój błąd. Proszę tylko pozwolić osuszyć mi miotłę i zniknę. Po prostu deszcz się nasilił na tyle, że nie dało się podróżować dalej. Byłem zdesperowany i dlatego tu wszedłem. Jeżeli mam wyjść natychmiast to usunę się panu z oczu - wystarczy słowo, przemoc nie jest potrzebna - zapewniał. Starł się mówić spokojnie, lecz postawa zdradzała zdenerwowanie. Mężczyzna wyglądał dość rośle, a obcy akcent tylko pogłębiał obawę przed nieznanym i to, czy zostanie dobrze zrozumiany. Na podłodze pod nogami chłopca blisko paleniska znajdowały się złożone ubrania, różdżka, lniana torba, miotła i kilka sucharów. Na stole widać było niespakowaną mapę. Bez względu na to jak na to spojrzeć wyglądało, że nie kłamał. Czy faktycznie wyglądał na tak aroganckiego złodzieja? Czujne oczy chłopca wpatrywały się w mężczyznę będącego najpewniej Panem domu. Niewątpliwie wystarczył jeden gest by z uległego przekształcił się w walczącego o własną skórę.
Zaczął od osuszenia dobytku. Poszło całkiem sprawnie. Już po chwili ubrani były ułożone w kostkę jedno na drugim. Tylko buty i miotła wciąż wytracały przy kominku resztki wilgoci. Nad ogniem w kociołku grzała się woda. Nie posiadał herbaty, czy kawy więc miał zamiar zadowolić się rozgrzewającym wrzątkiem. Nie był wybrednym. Oczekując wytracał czas przeglądając mapę Anglii przy stoliku pozwalając odpoczywać plecom w oparciu o krzesło. Mapa była mało szczegółowa, lecz najważniejsze miasta, czy charakterystyczne punkty były na niej zaznaczone. Rozłożona w pełni zajmowała sporą przestrzeń. Chłopiec umiejętnie zgiął pergamin kilkukrotnie tym samym zmniejszając mapę do hrabstwa w którym przebywał. Miał wrażenie, że przez ostatnie dni błądził bez celu wmawiając sobie, że jest w tym jakaś ukryta metoda. Z przygnębieniem i narastającym zmęczeniem wyznaczył wątpliwy kierunek dalszej wędrówki. Wstając z krzesła przeciągnął się leniwie rozglądając od niechcenia po wnętrzu. Wiedział, że nie było szans na to by to miejsce było porzucone. Unoszący się w powietrzu zapach ziół był zbyt świeży, a warstwa kurzu rozpościerająca się po blatach była zbyt cienka. Jeżeli zdecyduje się na nocleg prawdopodobnie nie zmruży oka.
Zaczerpał wyciągniętym z tobołka metalowym kubkiem zagotowanej wody z kociołka. Stojąc przy kominku ostrożnie obejmował naczynie czerpiąc z niego ciepło. To właśnie wtedy usłyszał łoskot za plecami. Jeszcze nim zimny wiatr z zewnątrz uderzył w plecy przeszedł go dreszcz niepokoju. Zamarł i z zaskoczeniem przyglądał się mężczyźnie. Zawieszonej uwadze pozwolił wybrzmieć i nie odezwał się od razu wlepiając swoje ciemne oczy z niepokojem w wymierzoną różdżkę.
- Wiem, że dom nie jest mój i nie powinienem się wpraszać. Niczego nie ukradłem. Nie krzątałem się gdzie nie trzeba - zapewniał mając uniesione poddańczo obie dłonie na wysokości głowy. W jedna była pusta w drugiej trzymał metalowy kubek - Przepraszam. Wiem, gdzie leży mój błąd. Proszę tylko pozwolić osuszyć mi miotłę i zniknę. Po prostu deszcz się nasilił na tyle, że nie dało się podróżować dalej. Byłem zdesperowany i dlatego tu wszedłem. Jeżeli mam wyjść natychmiast to usunę się panu z oczu - wystarczy słowo, przemoc nie jest potrzebna - zapewniał. Starł się mówić spokojnie, lecz postawa zdradzała zdenerwowanie. Mężczyzna wyglądał dość rośle, a obcy akcent tylko pogłębiał obawę przed nieznanym i to, czy zostanie dobrze zrozumiany. Na podłodze pod nogami chłopca blisko paleniska znajdowały się złożone ubrania, różdżka, lniana torba, miotła i kilka sucharów. Na stole widać było niespakowaną mapę. Bez względu na to jak na to spojrzeć wyglądało, że nie kłamał. Czy faktycznie wyglądał na tak aroganckiego złodzieja? Czujne oczy chłopca wpatrywały się w mężczyznę będącego najpewniej Panem domu. Niewątpliwie wystarczył jeden gest by z uległego przekształcił się w walczącego o własną skórę.
Leonard Begmann
Zawód : Myśliwy
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Łatwiej jest walczyć o wolność, niż doświadczać wszystkich jej przejawów.
OPCM : 7 +3
UROKI : 3 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Główne pomieszczenie
Szybka odpowiedź