Hypatia Crescentia Crouch
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Pallas Manor, Londyn
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Debiutantka, dama, początkująca badaczka historii
Wzrost: 169 centymetrów
Waga: 52 kilogramów
Kolor włosów: Ciemny blond
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Bladość, szczupła sylwetka, wysokie kości policzkowe
15 cali, Drzewo życia, Łuska Kappy
Hogwart, Slytherin
Płytę mojego nagrobka
Kwiatowymi olejkami, świeżymi piwoniami, atramentem i białym winem
Siebie; jestem ubrana w najpiękniejszą suknię, na moich skroniach spoczywa korona
Historią, polityką, filozofią, tajemnicami przyszłości
drużynie narodowej
oddaję się tańcom balowym lub grze w szachy
muzyki klasycznej
Alina Ji
It can only be accepted.
Jej pojawienie się na świecie nie było niczym więcej niż powidokiem — ostatnim tchnieniem obowiązku, który zrzucono na ramiona matki, zawsze naznaczonej melancholią. Owa skaza charakteru była już dobrze znana w ich rodzinie, Pallas Manor przyjmował to w milczeniu, odwracając wzrok, gdy próby “pobudzenia do życia” spełzły na niczym. Przez kilka miesięcy przed narodzeniem ostatniej córki i ostatniego dziecka Charlotte Crouch zd. Slughorn wydawało się nawet, że wreszcie przezwyciężyła swoje demony. Dbała o siebie i swój stan, osobiście wybrała mamki i bony, które miały zaopiekować się dzieckiem. Odwiedziła nawet proroka imienia, który miał podobno ściszonym głosem przekazać jej coś więcej, niż tylko wskazanie imienia, które spośród wszystkich znaków od losu miało dać nowej istocie powodzenie, a nawet szczęście. W to ostatnie Charlotte zdawała się powątpiewać, lecz ostatecznie, zgodnie z jej życzeniem i wyrokiem proroka, narodzonej nad ranem dziewczynce ojciec dał na imię Hypatia Crescentia Crouch. Pierwsze imię pochodziło od greckiego słowa “hypatos”, znaczącego “najwyższego” lub “najpotężniejszego”. Związane było ze słynną neoplatońską filozofką, matematyczką i astronomką Hypatią, mieszkającą w Aleksandrii czarownicą. Drugie z kolei miało symbolizować wzrastanie, przede wszystkim jako osoba — stanowiło ciekawą, choć wymagającą do sprostania wróżbę. W szczególności dla dziewczynki, dziewczęcia, a potem — kobiety.
Szczęśliwie przyjściu na świat nie towarzyszyły komplikacje, a przynajmniej tak wydawało się w pierwszej chwili. Dziecko uznano za zdrowe, trafiło pod opiekę wybranych przez matkę kobiet, doświadczonych już w opiece nad kilkunastoma młodymi Crouchami, w tym starszym rodzeństwem Hypatii. Dziewczynka zdawała się rozwijać się prawidłowo. Nie sprawiała problemów, płakała niezbyt często w porównaniu do swych kuzynek w podobnym wieku. Inaczej sprawy miały się z matką — kobiety, której towarzystwa mała Hypatia wyglądała wieczorami, gotowa na usłyszenie następnej bajki, najlepiej tej opowiadającej o pięknych księżniczkach i złotych jabłkach, o wilczycach będących matkami dla porzuconych bliźniąt. Do wizyt dochodziło sporadycznie, najczęściej do snu tuliła ją babcia. Wzór postępowania już od najmłodszych lat, były swoimi faworytkami. Babcia, choć dla Hypatii długo pozostawało to tajemnicą, była również osobiście odpowiedzialna za nieregularne wizyty pomiędzy matką i córką. Uznawszy dość wcześnie, że w pierwszych latach życia dziecko mogło nasiąknąć podobną melancholią co matka, pozwalała jedynie na nadzorowane przez siebie wizyty, co z kolei jeszcze bardziej negatywnie odbijało się na zdrowiu lady Charlotte.
Bliskość rodzeństwa — starszych sióstr i brata — w połączeniu z towarzystwem babci sprawiało, że nie czuła się samotna. Jako najmłodsza nie mogła narzekać zresztą na brak uwagi, który prędko sprawił, że polubiła być w jej centrum. Babcia zwykła zabierać ją na spotkania z innymi dojrzałymi damami, bardziej w kategorii akcesorium, wnuczki, którą mogła się pochwalić. Mała Hypatia odziedziczyła blond włosy po matce, lecz Evelyn Crouch lubiła twierdzić, że to jej geny sprawiły, że mała była uznana za piękną już w dzieciństwie. Uwielbiała chwalić się w towarzystwie, przed takimi spotkaniami spędzała z wnuczką szczególnie dużo czasu, uzupełniając lekcje etykiety odbierane od pierwszych guwernantek. Zaznajamiała ją ze swymi gośćmi, ulubionymi tematami do rozmowy tej lub innej damy, imionami ich wnuczek, aby swym cienkim, dziecięcym głosikiem mogła zapytać się także o nie. Przygotowanie do spotkań nie wydawało się jej wtedy obowiązkiem, raczej rodzajem szczególnej zabawy, której zwykła później przewodzić wśród swoich sióstr, a gdy te nie były zainteresowane, trenowała przed rozmowami bogatą kolekcję własnych lalek, najdroższych poza sukienkami prezentami od ojca. Nawyk tak prędko wypracowany w niej przez babcię — dokładnego poznania tych, z kim miało się poznawać, uważności na wypowiadane przez siebie i innych słowa miał w końcu zostać z nią na całe życie. Podobnie jak miłość do brylowania na wszelakich spotkaniach i uroczystościach. Mawiano zresztą, że prędkie przebudzenie magii — mała lady miała wtedy zaledwie dwa lata — świadczyć miało o jej olbrzymiej ambicji i nieprzebranym potencjale magicznym.
Lata mijały, a edukacja Hypatii przybrała kierunek klasyczny dla przedstawicieli rodu Crouch.
Zadowolona z rosnącej elokwencji wnuczki babcia poczęła angażować się z nią w dyskusje. Dobrze wiedziała, czym zajmowała się wnuczka na lekcjach historii, geografii i filozofii. Zawsze wybierała temat, z którym dziewczynka dopiero miała mieć styczność — przepytywała ją z dat, map, heraldyki i postaw filozoficznych z zapamiętaniem, a dopiero wtedy, gdy poczuła, że wnuczka rozumie więcej, niż tylko puste sformułowania, zadawała jej pytania. Pozwalała na swobodne odpowiedzi, chociaż z początku potrafiła nakierowywać ją na te, które uznawała za prawidłowe. Babcia Hypatii była wszak z urodzenia Malfoyem, wiernie wierzyła nie tylko w ideę czystości krwi, ale przede wszystkim wyższość tych, którzy mogli poszczycić się krwią szlachetną. Ten sam pogląd zaszczepiła w swej wnuczce, która od pewnego momentu poczęła samodzielnie poruszać się w trudnej sztuce dyskusji z babcią. Wspólnie sięgały po literaturę, przede wszystkim historyczną, aby później razem analizować największe wydarzenia oraz postacie magicznej historii świata, ze szczególnym uwzględnieniem przodków Hypatii. Wszak rodowa dewiza Crouchów mówiła jasno: żyj zaszczytami przodków.
Poza rozwijaniem umysłu młodej damy, szczególny nacisk kładziono także na aktywność fizyczną. Rozpoczęła od podstaw tańca klasycznego, który miał z kolei pozytywnie wpłynąć na koordynację ruchową wzrastającej dziewczynki, choć nigdy nie miała rozwinąć w nim skrzydeł. Nie martwiło ją to szczególnie, zawód baletnicy był zawodem hańbiącym dla damy. Z zaangażowaniem uczyła się natomiast tańców balowych — przez większość dzieciństwa i lat nastoletnich, osiągając w nim zadowalającą dla siebie biegłość, pomimo alarmujących sygnałów, które dawało jej ciało. Męczyła się znacznie szybciej od rówieśniczek, potrzebowała dłuższej chwili na złapanie oddechu i odzyskanie sił. Mimo to opanowała także podstawy jazdy konnej, chociaż nie zależało jej na rozwinięciu tej umiejętności. Zawsze wolała wygodniejsze metody transportu, a za polowaniami szczególnie nie przepadała. Odbieranie życia zwierzynie mogło być dla niej lekcją, oczywiście. Lekcją o tym, że wszystko i wszyscy mieli swój początek i koniec. Że ziemia, którą Crouchowie objęli była ich do władania, ich do wykonywania wyroków. A te zawsze były słuszne. Bo Crouchowie nie potrzebowali prawa, które legitymizowałoby ich władzę. Oni byli Troią Novą. Oni byli Londynem. To ich krew wsiąknęła w ziemię Surrey i Middlesexu. Inni mogli rościć sobie prawa — prawa, których nie mieli. Historia stała po stronie Crouchów, jak na dłoni pokazując kolejne nieudane próby pokoleń uzurpatorów.
Matka zaczęła wkraczać do jej życia po piątych urodzinach Hypatii. Na początku wręczyła jej kieszonkowe lusterko — bogato zdobione, dobrze mieszczące się w dłoni, stanowiło prezent dość praktyczny, choć nie taki, którego spodziewała się mała dama. Matka poczęła zapraszać ją na spacery po jej ulubionych ogrodach. Czasami towarzyszył im Bartemius, ze względu na różnicę wieku i płci zajęty innymi rzeczami niż jego najmłodsza siostra, czasami — szczególnie, gdy brat uczył się już w Hogwarcie — spacerowały same. Hypatia nie do końca wiedziała, o czym powinna rozmawiać z rodzicielką. Ta wydawała się być myślami gdzieś indziej, miała zupełnie inny temperament od swej teściowej, która z zamiłowaniem trenowała wnuczkę, aby gotowa była na odbicie każdej odpowiedzi. Problem pojawiał się wtedy, gdy matka nie odpowiadała wcale. Spoglądała tylko w taflę wody, choć gdy Hypatia jej się przyglądała, miała przedziwne wrażenie, że lady Charlotte wcale nie spogląda w wodę, że patrzy gdzieś daleko dalej. Szeptała wtedy słowa, które nie wydawały się mieć dużo sensu, jednak jej córka miała wtedy tylko pięć lub sześć lat. Nauczona bezwzględnego szacunku do starszych nie kontestowała niczego, co padało z ust matki. Martwiła się tylko, gdy widziała jej blednącą twarz, drżące dłonie, gdy zdawała się wracać do siebie, do niej, do świata rzeczywistego.
Po jednym z takich spotkań, wieczorem, Hypatia brała kąpiel. Bojąc się zamoczenia książek, nie zabrała ich ze sobą, zamiast tego znajdując dość prostą rozrywkę w obserwowaniu wody. Krople, które spadały z wyciągniętej ponad taflę ręki tworzyły regularne wzory, deformując jej odbicie. Mówiono jej, że była śliczną małą lady, sama w to wierzyła, a w obrazie, który właśnie miała przed oczami, nie było nic z dziecięcego piękna. Spoglądała na nią stara kobieta o pomarszczonej twarzy i intensywnie niebieskich, niepokojących oczach. Jej włosy, zszarzałe i zmatowiałe, wyglądały jakby nigdy nie były czesane. Cienkie, spierzchnięte usta poruszyły się, ale dziewczynka nie słyszała, co mówią. Zniknął świat wokół niej, zniknęła woda i zapach kwiatowych olejków dodawanych do kąpieli dla zmiękczenia skóry, nie było wanny i białych marmurów, bo obie — ona i tajemnicza kobieta — stały pośrodku niczego. Nawet, gdy próbowała, jej ciało nie miało wystarczająco sił, aby mogła się poruszyć. Nieznajoma w kolei zbliżała się do niej, krok za krokiem, szepcząc swe tajemnice, których i tak Hypatia nie mogła zrozumieć. Dopiero gdy wysunęła rękę, pragnąc sięgnąć do dziecięcego gardła, z piersi małej damy wyrwał się przeraźliwy krzyk.
Krzyk, który sprowadził na nią uwagę domowej służby, która w mgnieniu oka pojawiła się w łazience, aby znaleźć świeżo wynurzoną spod tafli wody, dziewczynkę. Pobladłą i z zsiniałymi wargami.
Tak, jak lady Charlotte pierwszego wieczoru po przeprowadzce do Pallas Manor.
Do tamtej chwili o specjalnych talentach matki nie wiedziała nic. Ta odnalazła ją sama, zakradła się do dziecięcej sypialni w środku nocy, aby przebudzić swą najmłodszą latorośl i podzielić się sekretem. Brzemieniem, które tak mocno ciążyło na sercu lady Crouch, a które — najwyraźniej ku swojej rozpaczy — przekazała z krwią swej córce. Mówiła o obrazach, które widziała w swoim lusterku, dokładnie takim samym, jakie podarowała jej na urodziny, wierząc, że może w ten sposób przełamać błędne koło dziedziczenia, o tym, że przyszłość przeplata się z teraźniejszością i kiedyś, jeszcze jako dziecko, widziała siebie, dorosłą, z czwórką dzieci. Trzema córkami i ukochanym synem. Hypatia wsłuchiwała się w słowa matki, próbując jak najprędzej powiązać ze sobą wszystkie rzucane okruchy, ale dopiero po dłuższym czasie, gdy wyglądało na to, że sprawa była już jasna i tamten przypadek w wannie wcale przypadkiem nie był, zadała pytanie. Co nas czeka, mamo?, brzmiało zaskakująco niewinnie, sprowadzając do tej pory dojrzałą ponad wiek dzięki zdolnościom tutorskim babci Hypatię do tego, kim tak naprawdę była — przestraszoną sześciolatką. Matka wzruszyła jednak ramionami, pozostawiając ją w typowym dla siebie milczeniu. Jedynie przed wyjściem z sypialni ułożyła dziewczynkę w łóżku i ucałowała w czoło na dobranoc.
Nigdy wcześniej i nigdy później tego nie zrobiła.
Nie odwiedziła jej nawet w wizji. Gdy pewnego dnia siedmioletnia Hypatia szykowała się do kolacji, otworzyła bogato zdobione pudełeczko; zdobienie złotej jemioły rozgrzało się od niecierpliwości dziecięcych palców. I gdy spoglądała w lustro, gdy patrzyła w swe odbicie, znów nie widziała siebie — proste włosy zmieniły się w kręcone, pojaśniały w kolorze, twarz wydoroślała i dojrzała w jednej sekundzie, przyjmując rysy znane, ale nie jej własne. Tylko oczy pozostały dokładnie takiej samej barwy. Usta, dla świata milczące, poruszyły się jeszcze jeden, ostatni raz. Żegnaj, córeczko.
I zniknęła, tak po prostu. Przez chwilę Hypatia nie widziała nikogo, nie było jej nawet we własnym pokoju, nie siedziała już na łóżku, dryfując tam, gdzie obie — matka i córka — czuły się zagubione. Gdzieś w fałdach czasu była przecież jej matka, ale nawet siedmiolatka wiedziała, że gdy przychodziło do żegnań — żegnało się na zawsze. A kto raz zaplącze się w nitkach losu, nie wyplącze się z nich nigdy.
Rodzina milczała, przyjmując nagłe zniknięcie tak, jakby dokładnie tego się spodziewali. Ona nigdy nie wróci, mówi starsza siostra, w trakcie jednej z kolacji, a moje spojrzenie ucieka wprost w puste miejsce. To, które powinna zajmować lady Charlotte Crouch. Wystarczyło jednak przechylić nieco głowę, aby dostrzec przewrotnie zadowolonego z tejże konkluzji dziadka. Nie podobał jej się jego uśmiech, w przedziwny sposób przepełniony ulgą i dumą. Postanowiła więc skupić się tylko na Bartemiusie. Starszy brat był wszak żywym przykładem wypracowywanej latami perfekcji. Wtedy też naśladowała jego pozornie niewzruszoną minę. On też był porzucony, też pozostawiony bez odpowiedzi, ale miał w sobie siłę, aby iść dalej. A ona, cóż. Ona nie mogła być gorsza.
Nigdy nie lubiła kobiety, która weszła na miejsce jej matki. Była bardziej wygadana, ale dorastającej w wysokim poczuciu własnej wartości Hypatii wydawała się przy tym zupełnie bezwartościowa. Ojciec ją lubił, dziadek też, babcia nakazała być grzeczną i słuchać się tej nowej kobiety, a dla zwiększenia drygu z Pallas Manor zniknęły wszystkie rzeczy należące wcześniej do lady Charlotte. Ciężko było patrzeć na jej róże, więdnące bez czułej opieki i widziała w przebłyskach sekund, jakie wrażenie robiło to na starszym bracie. Sama niedługo pozostała w rodzinnym domu, dni zupełnie umyślnie próbując wypełnić sobie nauką i towarzystwem babci. Wszystko, aby być jeszcze lepszą, wszystko, aby wybiec przed szereg, przed los, który próbował ją pochwycić, wszystko, aby nie skończyć jak matka, a tym bardziej jako nowa lady Crouch.
Ojciec i dziadek wyjechali w jakąś istotną dla interesów Ministerstwa podróż, gdy Hypatia, po otrzymaniu listu ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przygotowywała się do pierwszego roku nauki. Macocha próbowała zainteresować ją swoją osobą, pragnęła zjednać ją, chociażby przy pomocy prezentów i wbrew dobrym radom ze strony teściowej, uparła się, że kupno nowej sukienki nie wystarczy, że musi wybrać się z dziewczynką także na Pokątną, dopełnić formalności zakupowych. Gdy zjawiła się w drzwiach komnaty Hypatii, aby zakomunikować jej, że wybierają się w drogę wspólnie, czara niewypowiadanych, tłumionych w sobie emocji przelała się, zalewając ciało jedenastolatki. Po początkowych próbach pokojowego przekonania kobiety, że pomysł ten nie przypadł do gustu dziewczynce, wobec porażki argumentów logicznych, przyszedł czas na krzyk. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz lady Crouch, więc przestań wreszcie udawać, że jest inaczej! Nie jesteś moją matką!
Dźwięk uderzenia otwartej dłoni w jasny policzek wrył się w pamięć Hypatii, wgryzł w samą strukturę, w samo sedno tego, kim była. Przerażone spojrzenie wzniosło się na wciąż zastygłą w pozie pouderzeniowej kobietę. Nie spodziewała się tego po niej, tak prymitywnego przecież pokazu siły i mocy. Jej matka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Konsekwencje tego przedpołudnia położyły się cieniem na dalszą relację Hypatii z macochą, a w szczególności to, że owa relacja praktycznie przestała istnieć. Jedynym szczęściem była świadomość, że przy zdarzeniu nie byli obecni ojciec i dziadek. Gdyby tylko byli w pobliżu, usłużność i grzeczność smakowałaby zupełnie inaczej.
Smakowałaby krwią.
O całym zdarzeniu poinformowała Bartemiusa i siostry w listach; od tamtej pory nie odzywała się do macochy ani słowem, chyba, że było to zupełnie konieczne i podyktowane wyraźnym rozkazem ze strony ojca lub dziadka. Odliczała dni do początku września, aż wreszcie, po zapakowaniu bagażu do Hogwart Expressu, zostawiła za sobą ukochany przecież Londyn, aby wyruszyć w długą podróż do szkockiego zamku. Za punkt honoru obrała sobie nieuciekanie w objęcia i krąg starszego rodzeństwa. Jeżeli miała coś znaczyć, jeżeli to ona miała być Crouchem, musiała poradzić sobie samodzielnie. Lata rozwijania skrzydeł w towarzystwie pod surowym okiem babci miały być ledwie początkiem. Nim przyszło jej się pożegnać z Londynem, musiała znaleźć sobie zajęcie, aby przekierować swe uczucia, w tym złość i rozżalenie w inną stronę. Próbowała więc swych sił w sztuce, nauczyła się podstaw gry na fortepianie, lecz tym, co przyciągnęło ją najbardziej, okazało się być słowem pisanym. Z zaparciem studiowała teksty pochodzące z antyku, zarówno greckiego jak i rzymskiego, dzięki czemu opanowała podstawy starogreki i łaciny, lecz było to swoistym efektem ubocznym jej fascynacji literaturą. Począwszy od dzieł Homera i Horacego, przez Safonę i Hezjoda, Owizjusza i Pindara, zaznajamiała się ze wszystkimi dziełami, do których tylko miała dostęp w rodowej bibliotece. W naturalnym postępie zdarzeń wreszcie sama chwyciła za pióro i choć pierwsze próby pisania poezji, przede wszystkim przez wzgląd na przesadną patetyczność charakterystyczną dla dziecięcych jeszcze styli, należało wyrzucić do kosza, nigdy nie zaprzestała pisać wierszy, traktując to jako jedyną możliwą formę bezpiecznej samoekspresji. Wiersze te bowiem nigdy nie miały zostać wydane, służyły jej przede wszystkim do wyrzucenia z siebie emocji, których ujawnienie w inny sposób nie przystawało damie. Dzienniki, w których zapisywała swe emocje, wrażenia, z czasem także doznawane wizje, stały się jej najlepiej strzeżonymi własnościami, których istnienie skrzętnie skrywała przed całym światem.
Tiara Przydziału nie zastanawiała się nad nią niemalże wcale. Slytherin! był oczywistym wyrokiem i gdy tylko padł, z dumnie uniesionym podbródkiem przeszła od ceremonialnego stołka do stołu, przy którym siedzieli Ślizgoni. Wiele z tych twarzy widziała już któryś raz, z częścią dziewcząt ze swojego rocznika znała się nawet wcześniej, dzięki spotkaniom zapoznawczym jej babci. Była częścią tej wspólnoty, pasowała do reszty tak, jak zagubiony niegdyś element układanki.
W szkolne życie weszła z charakterystyczną pewnością siebie. Nie mogła uniknąć porównań do rodzeństwa, zwłaszcza wśród szkolnej kadry. Zwracano uwagę na to, że jej temperament odbiega od raczej wycofanego starszego brata, choć w ich oczach odbijało się to samo pragnienie, realizowane z tym samym zaparciem. Iść wyżej, sięgać dalej, wiedzieć i osiągać więcej. Dała porwać się historii magii, często wchodząc w dysputy z profesorem, które zdawały się wybudzać część przysypiających studentów, a z pewnością dyskusje owe urozmaicały nudne, w obiegowej opinii, zajęcia. Dla Hypatii były one jednak szansą na zapoznanie się z czymś znacznie większym, niż tylko ona sama, niż jej życie, a czasami nawet (w swych najbardziej kontrowersyjnych myślach) cały jej ród. Często pozostawała po lekcjach, dyskutując już w bardziej przyjemnej atmosferze, poruszając swe własne doświadczenia, źródła, do których miała dostęp w Pallas Manor. Z czasem stała się nawet ulubienicą starego profesora, a tytuł ten nosiła z dumą, uznając go za w pełni zasadny.
Próbowała podążać śladami Bartemiusa, z uporem kontynuując naukę wszystkich przedmiotów, które do zaoferowania miał Hogwart. Często spędzała noce bezsennie, w całości oddając się zapamiętywaniu manuskryptów, co jakiś czas ginąc pod stertami zgromadzonych wokół, a zawsze składanych w jedno miejsce przed snem pergaminów. Zależało jej na dobrych wynikach w nauce, co zauważył także sam profesor Slughorn, żartobliwie wskazując, że nareszcie odnalazł się Crouch, który miał szansę podołać trudnej sztuce alchemii. I może to był pożegnalny prezent od matki, ta wstępna alchemiczna biegłość, tak nieistotna wobec tego, kim stawała się jej córka.
Z biegiem lat zdrowie Hypatii podupadało. Naturalna niechęć do uprawiania sportów wymagających od niej więcej wysiłku wzmocniła się, podobnie jak częstotliwość krwotoków z nosa i stanów zbliżonych omdleniu. Zaniepokojona babcia jako pierwsza podjęła się kontaktu z uzdrowicielami, którzy — biorąc pod uwagę wcześniejszą historię chorób Hypatii, dojść musieli wreszcie do dewastującej diagnozy. Serpentyna była wyrokiem, w dodatku takim, który — z perspektywy czasu — wydawał się oczywisty. Wczesne przebudzenie magii, towarzyszące jej przez całe dzieciństwo nagłe wybuchy mocy, często kończące się w spektakularny sposób, wreszcie także słabość, jaka napadała jej organizm po każdej doznanej wizji, która wszak była kolejnym nagromadzeniem magii w ciele, które nie mogło znieść jej w takiej ilości. Eliksir wzmacniający miał przynieść jej ulgę, ale niebieskawa barwa i słodki zapach nawiedzały ją w snach widmem porażki.
Ostatecznie okazała się przecież słaba.
Okazała się córką swojej matki.
To właśnie ta realizacja sprawiła, że od pierwszych zajęć wróżbiarstwa postawiła sobie za cel uzyskanie z tego przedmiotu najlepszych ocen. Nie jak najlepszych, jej uwaga skoncentrowana była na zrozumieniu i przyswojeniu nie tylko materiałów obowiązkowych, ale także lektur pozaprogramowych. Profesor prędko wyłuskała ją z szarej masy studentów, skwapliwie wypytując o możliwość posiadania przez pannę Crouch trzeciego oka. Po początkowej niechęci do zwierzeń Hypatia zdecydowała się otworzyć na pomoc nauczycielki, a gdy tylko to się stało, podlotek poczynał czuć pierwszy swąd dyssatysfakcji. Miała nadzieję, że lekcje pomogą jej opanować dar. Otwierać trzecie oko na zawołanie, skorzystać z niego do własnych celów. Marzenia mogła wcisnąć w kąt, dar był równie kapryśny, jak i ona sama. Nauka cierpliwości z kolei przychodziła z trudem i w bólach, w nocach ślęczenia nad woskiem kapiącym w miskę z wodą, odciśniętych w pamięci kart Tarota, szklaną kulą, której powierzchnię boleśnie zarysowała paznokciem w akcie desperacji. Mnogość zapamiętywanych symboli i znaczeń potrafiła ją przytłoczyć, ale wszystkie widziała dalej w lusterku, z którym nie potrafiła się rozstać. Zdarzało jej się spoglądać w nie godzinami, bez skutku, aby pewnego dnia dostrzec jedynie mglisty cień tego, co los próbował jej przekazać. Z każdą nieudaną próbą rosło w niej przekonanie, że nie powinna korzystać z wystandaryzowanych znaczeń i rozwiązań. Że powinna zaufać sobie, intuicji, wrażeniu. Jeżeli magia w jej ciele miała ją zabić, niech zrobi z niej proroka. Niech zrobi kogoś, kto na wieki odciśnie piętno w historii tego świata. Kogoś, kto nie znajdzie naśladowcy, bo nikt po niej i nikt przed nią nie robił tego, co ona. Fantasmagoria dorastającej damy dała początek snom o potędze — a w przyszłości miała legitymizować wszystkie jej wybory.
Któż lepiej nadawał się do tego zadania, niż ta, co oddawała swój umysł przeszłości, a ciało przyszłości.
Któż bardziej zasługiwał na rację, niż umierający.
Jak dalece postępowała jej choroba i jak bardzo magia potrafiła wykańczać tę, której była przyrodzonym prawem dowiedziała się po prawdzie dzięki wprowadzonemu przez Grindelwalda do podstawy programowej Hogwartu przedmiotowi poświęconemu poznaniu annałów czarnej magii. Ambitnie podchodząca do naukowych wyzwań Hypatia nie zawahała się nawet na sekundę, gdy nauczyciel poprosił ją o przygotowanie się do rzucenia pierwszego zaklęcia, uznając, że wiedza teoretyczna młodej damy znajdowała się na odpowiednim poziomie. Zaklęcie wydawało się uderzyć jednocześnie w manekin do ćwiczeń, jak i w nią samą. Natychmiast poczuła przecież charakterystyczny, tak dobrze jej znany smak własnej krwi, krwi zalewającej jej usta, spływającej do gardła. Drapanie zmusiło ją do kaszlu, który z kolei uświadomił jej, że właśnie krztusi się własną krwią. Z początku myślała, że zamknięty w jej ciele potencjał magiczny znów stanął przeciwko niej, jednak po upływie pierwszego szoku przypomniała sobie zdanie zapisane na karcie księgi. ”Każda moc ma swoją cenę, czarna magia upomina się o zapłatę pierwsza”; dobitnie pokazując, jak kruche było jej zdrowie, jak łatwo można było szarpać strunami jej życia. I jak wielką uwagę musiała przywiązywać do swego stanu, wszak lady Crouch nie mogła być nieodpowiedzialna.
Zawieszona pomiędzy światami — wczoraj, dziś i jutro; istnieniem i nieistnieniem — za następny cel postawiła sobie stworzenie idealnej fasady. Rodzina wiedziała o jej bolączkach, wyczulona na samopoczucie najmłodszej z rodzeństwa obawiała się o potencjalne prospekty małżeńskie, stąd informacja o chorobie damy, choć ta pochodziła wszak ze szlachetnego źródła, była dowodem wprost na czystość krwi płynącej w jej żyłach, miała nie wyjść poza krąg rodzinny, a jeżeli już miało się to wydarzyć, Crouchowie musieli być pewni, że w świat pójdzie także wieść o znakomitym poziomie opieki, pod którą się znalazła i jej wpływu na stan zdrowia. Przez jakiś czas Hypatia starała się ukrywać objawy choroby, jak mogła, lecz mieszkające z nią w dormitorium dziewczęta nie były ani ślepe, ani głuche. Hypatia zbudowała wokół siebie grupę dziewcząt, którą obdarzyła zaufaniem i które w sytuacjach kryzysowych zdolne były jej pomóc, chociażby przez zawiadomienie kadry i skrzydła szpitalnego. Każdy jednak, kto nie należał do grona Ślizgonów, karmiony był obrazem niezwykle pewnej siebie panny, skupionej na sukcesach w nauce i dopiero później brylowaniu w towarzystwie. Wszak choroba nie mogła zniszczyć w niej ogromnej radości, jaką czuła w kontakcie z ludźmi, gdy z coraz to większą swobodą potrafiła wpływać na ich opinię starannie dobranymi słowami, w zależności od usposobienia rozmówcy, przybierając pozy od spolegliwej i wyrozumiałej, przez rozsądnie stoicką, na gorąco zdeterminowanej kończąc. Sztuki rozmowy uczyła się przecież przez całe życie, jako dama, mając świadomość, że nigdy nie może z niej zrezygnować. To, co dla jej gorzej urodzonych rówieśników miało być wstępem do dorosłości i rozpoczęciem marnej codzienności, dla niej było kolejnym etapem gry na śmierć i życie.
Musiała być na to przygotowana. W chwilach wolnych od nauki, gdy wreszcie odrobinę luzowała lejce własnych ambicji, próbowała sztuczek podejrzanych niegdyś u starszych sióstr. Do odpowiednio wysoko urodzonych rówieśników zwracała się po pomoc, nawet gdy jej zupełnie nie potrzebowała. Nauczyła się spoglądać wszędzie, tylko nie w oczy młodzieńca, nim nie ujrzała na jego twarzy zalążku uśmiechu, dowiedziała się, że jeżeli chłopiec czy mężczyzna naprawdę pragnęli jej uwagi, potrafili zrobić wiele, aby tylko dojrzeć zadowolenie lub wdzięczność na jej twarzy. Wreszcie pogodziła się z kruchością, która miała jej towarzyszyć już do końca życia — co więcej, poczęła wykorzystywać ją na swoją korzyść. Zdarzało jej się umyślnie nie ukrywać symptomów choroby, za każdym razem dziwiąc się po fakcie, że zakrwawiona chusteczka była w stanie rozbudzić w tylu ludziach niespotykane i niespodziewane często pokłady wrażliwości i opiekuńczości. Potrafiła zresztą nagradzać tych, którym zdarzało się popadać w sidła jej uroku — pozwalała zajmować miejsce przy sobie w trakcie posiłków, raczyła rozmową i momentami szczerą ciekawością co do stanowiska i planów tejże osoby, czasem, pozornie przypadkiem, inicjując nawet kontakt fizyczny, czy to przy sięgnięciu po leżące dalej książki, czy też poprzez odbieranie jakiegoś przedmiotu. Nic jednak nie cieszyło jej bardziej od naprawienia nadszarpniętej pojawieniem się macochy relacji z ojcem. Zbyt dumna, aby otwarcie przepraszać ojca, sięgnęła po swoją cielesność, po towarzyszące jej przez chorobę wrażenie kruchości. Gdy mówiła ojcu o tym, że bardzo boi się odejść z tego świata, gdy był na nią zły, słowa uderzały tym mocniej, im więcej kropel krwi spływało z jej nosa, im bardziej drżały palce, próbujące je zebrać. W tamtym momencie, gdy spoglądała na swojego ojca z dołu, wyraźnie przerażona, widziała, jak kruszy się jego wstrzemięźliwość i rezerwa. Była jego dzieckiem i choć nigdy nie mówił jej, że ją kocha, nie musiał tego robić. Jego reakcja, niezapowiedziane objęcie wystarczyło za wszystkie słowa, za każdą przysięgę. Porzuciła więc próby bycia dla niego córką, której — jak jej się wydawało — pragnął widzieć na jej miejscu. Dla własnej wygody i spokoju ducha poddawała się jego czułej opiece, propozycjom spędzania wspólnie czasu, wszak tego pozostało im bardzo niewiele, ale największym zyskiem okazał się, oczywiście, ułatwiony dostęp do spełnienia zachcianek, bo przecież nie miała tyle czasu, co inni. A rodzina była silna siłą swego najsłabszego ogniwa.
Myślała o tym, gdy otrzymała wyniki egzaminów końcowych. Gdy Pallas Manor znów stał się jej domem. Myślała o tym nad gazetą, obwieszczającą wrogie dla Crouchów przejęcie Londynu, myślała o tym każdego poranka i każdego wieczora, myślała o tym w kąpieli i w trakcie przeglądania się w lusterku.
A jakaś siła, pragnąc wykorzystać jej zapał, płomyk niegasnący wśród ironii losu, pragnęła popchnąć ją do działania.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +2 (różdżka) |
Uroki: | 5 | 0 |
Czarna magia: | 2 | +3 (różdżka) |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 2 | 0 |
Alchemia: | 2 | 0 |
Sprawność: | 8 | 0 |
Zwinność: | 15 | 0 |
Reszta: 2 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
język angielski | II | 0 |
język łaciński | I | 1 |
język starogrecki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | II | 10 |
Kłamstwo | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Starożytne Runy | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie poezji) | II | 7 |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Sztuka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (gra na fortepianie) | I | ½ |
Wróżbiarstwo | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Taniec klasyczny | I | ½ |
Jeździectwo | I | ½ |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Szachy czarodziejów | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Jasnowidz | - | 5 (+24) |
Reszta: 4 |
Ostatnio zmieniony przez Hypatia Crouch dnia 02.03.24 22:13, w całości zmieniany 5 razy
wine-dark and wanting.
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: William Moore
[03.03.24] Sierpień-listopad
[03.04.24] Zdobycie Osiągnięcia: dusza Towarzystwa; +100 PD
[22.05.24] [G] Opłacenie podróży do Stanów Zjednoczonych; -200 PM
[29.09.24] Wydarzenie: Wszyscy mamy źle w głowach; +50 PD
[11.10.24] Wykorzystanie darmowej zmiany wizerunku
[18.11.24] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD
[20.11.24] Podsumowanie wydarzenia: Spokojnie jak na wojnie: +50 PD