Salon
AutorWiadomość
Salon
Już od progu pomieszczenie emanuje atmosferą tajemniczości i intelektualnej pasji, przesiąkniętej nutą staroświeckiego uroku.
Drewniana podłoga choć zadbana wydaje się być świadkiem życia nie jednego czarodzieja. Niektóre deski w końcu potrafią pod ciężarem ugiąć się ze skrzypnięciem. Wzorzysty dywan w kremowo-brązowej tonacji nieznacznie tłumi ich jęki, dodając przytulności pomieszczeniu. W centralnym punkcie salonu dominuje kominek, a przed nim stoi kanapa oraz fotel, który otaczają kawowy stolik.
Ściany obłożone są kredensami w starym stylu z mosiężnymi zdobieniami. Przepełnione są książkami, ceramiką oraz bibelotami. Znaleźć tu można i wahadłowy zegar oraz kilka roślin - paprotki i hoje różowe. Właścicielka wyraźnie dba o estetykę, chociaż widać, że jej naukowe zainteresowania pozostawiły swoje ślady na każdym centymetrze przestrzeni. Na stoliku zawsze znajdują się dwie lub trzy wierze książek z powtykanymi weń zakładkami z przypisami. Rulony pergaminów z numerologicznymi lub architektonicznymi planami wystają z pustych wazonów, w wiklinowym koszu przy fotelu można zobaczyć więcej naukowej makulatury. Na dywanach i kanapie bystrzejsze oko dostrzeże plamy atramentu.
Szerokie okna wypuszczają do wnętrza miękkie promienie światła, a wzorzyste zasłony kołyszą się na powiewie wiatru, odsłaniając widok na podwórko. To właśnie stąd można już z oddali dostrzec rzadko widywanych w okolicy gości. Pod karniszami na sznurkach podwieszone są pęki pospolitych leczniczych ziół.
Drewniana podłoga choć zadbana wydaje się być świadkiem życia nie jednego czarodzieja. Niektóre deski w końcu potrafią pod ciężarem ugiąć się ze skrzypnięciem. Wzorzysty dywan w kremowo-brązowej tonacji nieznacznie tłumi ich jęki, dodając przytulności pomieszczeniu. W centralnym punkcie salonu dominuje kominek, a przed nim stoi kanapa oraz fotel, który otaczają kawowy stolik.
Ściany obłożone są kredensami w starym stylu z mosiężnymi zdobieniami. Przepełnione są książkami, ceramiką oraz bibelotami. Znaleźć tu można i wahadłowy zegar oraz kilka roślin - paprotki i hoje różowe. Właścicielka wyraźnie dba o estetykę, chociaż widać, że jej naukowe zainteresowania pozostawiły swoje ślady na każdym centymetrze przestrzeni. Na stoliku zawsze znajdują się dwie lub trzy wierze książek z powtykanymi weń zakładkami z przypisami. Rulony pergaminów z numerologicznymi lub architektonicznymi planami wystają z pustych wazonów, w wiklinowym koszu przy fotelu można zobaczyć więcej naukowej makulatury. Na dywanach i kanapie bystrzejsze oko dostrzeże plamy atramentu.
Szerokie okna wypuszczają do wnętrza miękkie promienie światła, a wzorzyste zasłony kołyszą się na powiewie wiatru, odsłaniając widok na podwórko. To właśnie stąd można już z oddali dostrzec rzadko widywanych w okolicy gości. Pod karniszami na sznurkach podwieszone są pęki pospolitych leczniczych ziół.
|18 sierpnia
Zacisnęła mocniej powieki i roztworzyła je szerzej. Zmęczonym spojrzeniem ponownie przesunęła po tym samym akapicie. Westchnęła cicho. Brak snu sprawiał, że gubiła wątki, a jej skupienie nie było we właściwym miejscu. Nie odmawiała odpoczynku z wyboru. Od dnia w którym nieopodal jej domu uderzył kawałek meteorytu miała wrażenie, że doświadcza dziwnego zjawiska rezonowania, którego nie jest wstanie uchwycić swoimi bieżącymi umiejętnościami. Powietrze zdawało się miejscami rozgrzewać, ramy obrazów kołysały się, a podłoga trzeszczała częściej. Z drugiej strony mogło być to zwykłe przewrażliwienie. Mimo wszystko, nie było tak daleko od tragedii - kawał kruszcu mógł zmieść z powierzchni jej chatkę z nią wewnątrz. Może był to utrzymujący się szok. Nie była pewna. Dlatego się kształciła. Opasły tom "Teorii magicznych rezonansów" przelewał się w jej dłoni.
Od lektury odwiódł ją cień, którego ruch na podwórku dostrzegła przez okno salonu. Była nieco wyczulona na ruch przez wzgląd na to, że zakłócenie spowodowane spadająca gwiazdą zmiotło z jej mieszkania wszelkie ochronne zaklęcia. Rozluźniła się jednak po tym, jak przypomniała sobie czyich odwiedzin oczekiwała. Odłożyła książkę na kawowym stoliku wśród mieszaniny pergaminów ze skomplikowanymi obliczeniami. Sprasowała dłonią wgniecenia w prostej zielonej sukience z długimi rękawami. Odsunęła swobodnie zwisające kosmyki za uszy.
- Już idę...! - zawołała będąc w połowie korytarza. Chwilę później zamaszystym ruchem otworzyła skrzydło drzwi witając przybyłego entuzjastycznym uśmiechem - ...tylko nie ściągaj butów. Wszystko co mogło wypaść z regałów i się potłuc to też uczyniło. Ciągle wynajduję jakieś zawieruszone kawałki porcelany... Zresztą wszystko ci opowiem, jak siądziemy. Cieszę się, że znalazłeś chwilę i jesteś cały - zrobiła miejsca na tyle by mógł znaleźć się w przedpokoju, a gdy zamknęła drzwi przywitała go w uścisku. Naprawdę była wdzięczna. Prowadząc go do salonu gestem różdżki zaczarowała przez otwarte drzwi kuchni czajnik - Nie mam kawy ani czarnej herbaty ale może napijesz się zaparzonej leśnej mieszanki? Ach, dziś rano robiłam też naleśniki, jakbyś był głodny - tak naprawdę sierpień był dość chudym miesiącem więc korzystała z dobroci lasu w którym mieszkała. Salon był względnie uporządkowany choć faktycznie - przepełnione porcelanowymi figurkami, naczyniami lub fikuśnymi wazonami gablotki wyglądały pusto i nędznie. Ich potrzaskana zawartość zebrana była w dwóch wiadrach stojących pod ścianą.
Zacisnęła mocniej powieki i roztworzyła je szerzej. Zmęczonym spojrzeniem ponownie przesunęła po tym samym akapicie. Westchnęła cicho. Brak snu sprawiał, że gubiła wątki, a jej skupienie nie było we właściwym miejscu. Nie odmawiała odpoczynku z wyboru. Od dnia w którym nieopodal jej domu uderzył kawałek meteorytu miała wrażenie, że doświadcza dziwnego zjawiska rezonowania, którego nie jest wstanie uchwycić swoimi bieżącymi umiejętnościami. Powietrze zdawało się miejscami rozgrzewać, ramy obrazów kołysały się, a podłoga trzeszczała częściej. Z drugiej strony mogło być to zwykłe przewrażliwienie. Mimo wszystko, nie było tak daleko od tragedii - kawał kruszcu mógł zmieść z powierzchni jej chatkę z nią wewnątrz. Może był to utrzymujący się szok. Nie była pewna. Dlatego się kształciła. Opasły tom "Teorii magicznych rezonansów" przelewał się w jej dłoni.
Od lektury odwiódł ją cień, którego ruch na podwórku dostrzegła przez okno salonu. Była nieco wyczulona na ruch przez wzgląd na to, że zakłócenie spowodowane spadająca gwiazdą zmiotło z jej mieszkania wszelkie ochronne zaklęcia. Rozluźniła się jednak po tym, jak przypomniała sobie czyich odwiedzin oczekiwała. Odłożyła książkę na kawowym stoliku wśród mieszaniny pergaminów ze skomplikowanymi obliczeniami. Sprasowała dłonią wgniecenia w prostej zielonej sukience z długimi rękawami. Odsunęła swobodnie zwisające kosmyki za uszy.
- Już idę...! - zawołała będąc w połowie korytarza. Chwilę później zamaszystym ruchem otworzyła skrzydło drzwi witając przybyłego entuzjastycznym uśmiechem - ...tylko nie ściągaj butów. Wszystko co mogło wypaść z regałów i się potłuc to też uczyniło. Ciągle wynajduję jakieś zawieruszone kawałki porcelany... Zresztą wszystko ci opowiem, jak siądziemy. Cieszę się, że znalazłeś chwilę i jesteś cały - zrobiła miejsca na tyle by mógł znaleźć się w przedpokoju, a gdy zamknęła drzwi przywitała go w uścisku. Naprawdę była wdzięczna. Prowadząc go do salonu gestem różdżki zaczarowała przez otwarte drzwi kuchni czajnik - Nie mam kawy ani czarnej herbaty ale może napijesz się zaparzonej leśnej mieszanki? Ach, dziś rano robiłam też naleśniki, jakbyś był głodny - tak naprawdę sierpień był dość chudym miesiącem więc korzystała z dobroci lasu w którym mieszkała. Salon był względnie uporządkowany choć faktycznie - przepełnione porcelanowymi figurkami, naczyniami lub fikuśnymi wazonami gablotki wyglądały pusto i nędznie. Ich potrzaskana zawartość zebrana była w dwóch wiadrach stojących pod ścianą.
Ostatnio zmieniony przez Riana Vane dnia 17.03.24 17:38, w całości zmieniany 1 raz
Drogę do chaty Riany znałem na pamięć. Pokonać polanę z paśnikami, skręcić przy powalonym dębie, przekroczyć wąski strumyk. Minąć jezioro, później wspiąć krętą ścieżką na niewielkie, gęsto porośnięte wzniesienie. Trasę tę pokonywałem dość regularnie, nie tylko gdy składałem kuzynce wizyty. Teraz jednak – okolica wydawała się obca. Złowróżbnie wprost cicha, a przez to wzbudzająca niepokój. Czy sytuacja wróci kiedyś do normy? Kiedykolwiek? Gdy już opadnie kurz, wspomnienia niezliczonych katastrof i ofiar staną choćby odrobinę mniej wyraźne...? Czułbym się wiele lepiej, spokojniej, gdyby podczas wędrówki towarzyszył mi wyraźny trel ptaków, zaś mijane drzewa znaczyły ślady zwierzęcej obecności. Może dlatego spłynęła na mnie aż tak wyraźna ulga, gdy w końcu ujrzałem wyłaniające się spomiędzy drzew zarysy Rezonansu. Był wiekowy, jasne, i przysiągłbym, że choćby silniejszy powiew wiatru mógłby zdmuchnąć go niczym domek z kart, lecz mimo to przetrwał deszcz meteorytów. Na to przynajmniej wyglądało: dach wciąż cały, okna na swoim miejscu.
– Riana? – zawołałem, wsuwając ściskaną do tej pory różdżkę do kieszeni spodni. Żwawym krokiem zbliżyłem się do drzwi wejściowych, błądzącym tu i tam wzrokiem wciąż poszukując ewentualnych uszczerbków czy zniszczeń, o których krewniaczka mogła przypadkiem nie wspomnieć. Co prawda w listach zaręczała, że jest cała i zdrowa, że wciąż ma gdzie mieszkać, mimo to musiałem przekonać się o tym wszystkim na własne oczy.
Wpierw usłyszałem przytłumiony, dobiegający z wnętrza chaty głos, zlał się on z dudnieniem kobiecych kroków, coraz głośniejszych i coraz bliższych. Zaraz później drzwi stanęły przede mną otworem, a w nich uśmiechnięta, gestem zapraszając mnie do środka czarownica. Blada, jak zwykle, wciąż jednak zdolna do dźwignięcia kącików ust w górę. – Na pewno? No dobra – zareagowałem, gdy powstrzymała mnie przed ściągnięciem zapiaszczonego obuwia. Jej wybór. – Rozumiem, że Reparo nic nie daje? Dość dziwne, ale czasem i tak bywa. Na szczęście to tylko porcelana. Znaczy, wiem, że lubisz te swoje bibeloty i w ogóle, ale najważniejsze, że chata wciąż stoi... Dobrze cię widzieć, Riana. – Zamknąłem ją w przelotnym uścisku, nie potrafiąc powstrzymać bolesnego, powodowanego troską westchnięcia. Jak sobie radziła? Z napływającymi zewsząd doniesieniami, ze wszechobecnym strachem? Pokiwałem krótko głową w reakcji na propozycję napitku. – Chętnie, mam tylko nadzieję, że w tej mieszance nie ma wilczych jagód – mruknąłem pod nosem, przywołując na usta krzywy uśmiech; najłatwiej było teraz sięgać po czarny humor. – Co, co, naleśniki powiadasz? Wiesz, że zawsze jestem głodny, a już zwłaszcza jak ktoś wspomina o takich specjałach... – zawiesiłem głos; może powinienem oponować, odmówić poczęstunku, w końcu wojenna zawierucha skutecznie utrudniała zapełnianie domowych spiżarek, wolałem jednak wierzyć, że od podzielenia się ze mną jednym naleśnikiem nie zbiednieje.
– Czy są jeszcze jakieś szkody? Oprócz tych z wiader – zapytałem, kiedy już zasiedliśmy w salonie, wskazując przy tym głową na wypełnione odłamkami zniszczonych ozdób kubły. Gdyby potrzebowała z czymś wsparcia, z prowizorycznym załataniem jakiejś dziury albo uporządkowaniem gratów, zrobiłbym co w mojej mocy. – Chciałbym powiedzieć, że i my mieliśmy szczęście, bo Gawra wciąż stoi, jednak wtedy, tamtego wieczoru... byliśmy w Weymouth, na festiwalu. Brałem udział w wyścigu, kiedy nagle... Sama wiesz. – Wzruszyłem ramieniem, przelotnie uciekając przez kuzynką wzrokiem. Wspomnienia były zbyt świeże, bolesne. Dopiero po krótkiej chwili zdołałem wrócić spojrzeniem ku kobiecej twarzy. – Co się stało, Riana? Rozumiesz coś z tego wszystkiego? – westchnąłem, nerwowo pocierając przy tym podbródek.
Cholerna kometa. Cholerne plaże z cholernymi przepowiedniami. Cholerny koniec świata.
– Riana? – zawołałem, wsuwając ściskaną do tej pory różdżkę do kieszeni spodni. Żwawym krokiem zbliżyłem się do drzwi wejściowych, błądzącym tu i tam wzrokiem wciąż poszukując ewentualnych uszczerbków czy zniszczeń, o których krewniaczka mogła przypadkiem nie wspomnieć. Co prawda w listach zaręczała, że jest cała i zdrowa, że wciąż ma gdzie mieszkać, mimo to musiałem przekonać się o tym wszystkim na własne oczy.
Wpierw usłyszałem przytłumiony, dobiegający z wnętrza chaty głos, zlał się on z dudnieniem kobiecych kroków, coraz głośniejszych i coraz bliższych. Zaraz później drzwi stanęły przede mną otworem, a w nich uśmiechnięta, gestem zapraszając mnie do środka czarownica. Blada, jak zwykle, wciąż jednak zdolna do dźwignięcia kącików ust w górę. – Na pewno? No dobra – zareagowałem, gdy powstrzymała mnie przed ściągnięciem zapiaszczonego obuwia. Jej wybór. – Rozumiem, że Reparo nic nie daje? Dość dziwne, ale czasem i tak bywa. Na szczęście to tylko porcelana. Znaczy, wiem, że lubisz te swoje bibeloty i w ogóle, ale najważniejsze, że chata wciąż stoi... Dobrze cię widzieć, Riana. – Zamknąłem ją w przelotnym uścisku, nie potrafiąc powstrzymać bolesnego, powodowanego troską westchnięcia. Jak sobie radziła? Z napływającymi zewsząd doniesieniami, ze wszechobecnym strachem? Pokiwałem krótko głową w reakcji na propozycję napitku. – Chętnie, mam tylko nadzieję, że w tej mieszance nie ma wilczych jagód – mruknąłem pod nosem, przywołując na usta krzywy uśmiech; najłatwiej było teraz sięgać po czarny humor. – Co, co, naleśniki powiadasz? Wiesz, że zawsze jestem głodny, a już zwłaszcza jak ktoś wspomina o takich specjałach... – zawiesiłem głos; może powinienem oponować, odmówić poczęstunku, w końcu wojenna zawierucha skutecznie utrudniała zapełnianie domowych spiżarek, wolałem jednak wierzyć, że od podzielenia się ze mną jednym naleśnikiem nie zbiednieje.
– Czy są jeszcze jakieś szkody? Oprócz tych z wiader – zapytałem, kiedy już zasiedliśmy w salonie, wskazując przy tym głową na wypełnione odłamkami zniszczonych ozdób kubły. Gdyby potrzebowała z czymś wsparcia, z prowizorycznym załataniem jakiejś dziury albo uporządkowaniem gratów, zrobiłbym co w mojej mocy. – Chciałbym powiedzieć, że i my mieliśmy szczęście, bo Gawra wciąż stoi, jednak wtedy, tamtego wieczoru... byliśmy w Weymouth, na festiwalu. Brałem udział w wyścigu, kiedy nagle... Sama wiesz. – Wzruszyłem ramieniem, przelotnie uciekając przez kuzynką wzrokiem. Wspomnienia były zbyt świeże, bolesne. Dopiero po krótkiej chwili zdołałem wrócić spojrzeniem ku kobiecej twarzy. – Co się stało, Riana? Rozumiesz coś z tego wszystkiego? – westchnąłem, nerwowo pocierając przy tym podbródek.
Cholerna kometa. Cholerne plaże z cholernymi przepowiedniami. Cholerny koniec świata.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Na pewno, na pewno... - zapewniała mechanicznie - Jak na razie nie działa. Jak na razie - podkreśliła, a w głosie dało się wyłapać nutę uporu. Na pewno nie zamierzała tego tak zostawić. Skoro był skutek, musiała być i przyczyna. Z tego też powodu nie pozbywała się zgliszczy, a skrupulatnie je kolekcjonowała w rozstawionych to tu, to tam koszach i wiadrach.
- Aby powalić kawał takiego chłopa należało by go napaść 15-20 owocami. Obawiam się, że tak szczodra nie jestem - uśmiechnęła się tajemniczo, a w jasnych oczach błysnęło coś figlarnego. Tak naprawdę nie wiele osób ją odwiedzało. Z potencjalnymi klientami spotykała się poza domem, a wraz z coraz to bardziej niestabilną sytuacją polityczną jedynie utwierdzała się w słuszności swojej decyzji. Nie odmawiając gościnności Everett robił jej więc przyjemność, a rozmawiając swobodnie o czymś innym niż świstoklikach sprawiał, że chciała go rozpieścić.
- Uderzenie rozproszyło zabezpieczenia nałożone na mój dom. Szczęśliwie obecnie jeszcze mniej osób kreci się po okolicy niż dawniej ale jeżeli jesteś wstanie mi w tym pomóc lub znasz kogoś zaufanego z odpowiednimi umiejętnościami to będę wdzięczna za polecenie - to zdecydowanie był większy problem niż potrzaskana porcelana. Zwłaszcza, kiedy żyła w pojedynkę - Jest jeszcze coś... - Uśmiechnęła się płasko poprawiając w niezręcznym geście rąbek rękawa sukienki. Wydawało się, że walczy przez chwilę z sobą, czy powinna o tym mówić. Ostatecznie wypuściła ze zrezygnowaniem powietrze i podjęła temat. Nie wiedząc czemu ściszyła głos - Mam wrażenie, że moje mieszkanie dygocze. Nie ciągle, lecz co jakiś czas. Przykładowo podłogowa deska zaskrzypi chociaż nikt po niej nie chodzi, innym razem zauważę, że obraz jest przekrzywiony pomimo tego, że dzień wcześniej go poprawiłam... Do tego powietrze w niektórych pomieszczeniach staje się bardziej gorące, duszące i rety... teraz jak to wszystko mówię na głos to brzmi to jak atak paranoi ale sama już nie jestem pewna. Staram się dokształcić by znaleźć wyjaśnienie - wskazała dwie grube książki z zakładkami leżące na kawowym stoliku - ale może powinnam zmienić otoczenie lub zatrudnić jakąś spirytystkę. Tak sobie myślałam, że może uderzenie rozkopało jakiś grób poprzedniego właściciela, który mnie nawiedza...- spekulowała starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie. Naturalnie dopuszczała do myśli fakt, że potrzebuje może kilku dawek eliksiru uspokajającego by jej świat "magicznie" stał się stabilniejszy ale o tym już nie miała odwagi mówić na głos.
Skinęła potakująco głową niemo rozumiejąc i nie dopytując. Dzień świąteczny przeistoczył się dla wielu w koniec świata. Okrzyki radości przeistoczyły się w rozpacz. Wyobraźnia czarownicy była na tyle plastyczna, że szybko odczuła współczucie - Cieszę się, że cię widzę, Everett - powtórzyła powitanie, które w tym momencie miało zdecydowanie głębszy wydźwięk niosący ze sobą szczera ulgę. Zamyśliła się po chwili na dłużej zastanawiając się nad postawionym pytaniem - Niestety, jak na razie nie. To wszystko zdecydowanie ma coś wspólnego z magią. Upadłe fragmenty zdają się w jakiś sposób oddziaływać na okolice lub tych który weszli z nim w interakcję. Jak na razie zaczynają zalewać mnie różne zgłoszenia w tej sprawie za które nie mam pojęcia jak się zabrać - zdradziła tematykę korespondencji, która do niej docierała. Była numerologiem więc w naturalny sposób kiedy magia się wypaczała to właśnie od niej oczekiwano odpowiedzi. W chwili obecnej żadnej nie miała. Jak na razie. Myślała jednak nad możliwościami. Zjawisko ciągle było jej obce. Musiała je zbadać - Magia jednak od dłuższego czasu jest wyjątkowo niestabilna, a naturalne katastrowy się nasilają. Może istnieć faktyczna korelacja. Nie wiem jednak czy jej odkrycie pomoże skierować nas na trop przyczyny - czuła się nieco bezradna w obliczu rozmiarów zaistniałej katastrofy. Nie potrafiła też znaleźć słów by ewentualnie pocieszyć kuzyna. Była czarownica nauki więc widząc dowody na to co się dzieje nie potrafiła pusto zapewnić go, że będzie lepiej. Problem zdawał się eskalować.
- Aby powalić kawał takiego chłopa należało by go napaść 15-20 owocami. Obawiam się, że tak szczodra nie jestem - uśmiechnęła się tajemniczo, a w jasnych oczach błysnęło coś figlarnego. Tak naprawdę nie wiele osób ją odwiedzało. Z potencjalnymi klientami spotykała się poza domem, a wraz z coraz to bardziej niestabilną sytuacją polityczną jedynie utwierdzała się w słuszności swojej decyzji. Nie odmawiając gościnności Everett robił jej więc przyjemność, a rozmawiając swobodnie o czymś innym niż świstoklikach sprawiał, że chciała go rozpieścić.
- Uderzenie rozproszyło zabezpieczenia nałożone na mój dom. Szczęśliwie obecnie jeszcze mniej osób kreci się po okolicy niż dawniej ale jeżeli jesteś wstanie mi w tym pomóc lub znasz kogoś zaufanego z odpowiednimi umiejętnościami to będę wdzięczna za polecenie - to zdecydowanie był większy problem niż potrzaskana porcelana. Zwłaszcza, kiedy żyła w pojedynkę - Jest jeszcze coś... - Uśmiechnęła się płasko poprawiając w niezręcznym geście rąbek rękawa sukienki. Wydawało się, że walczy przez chwilę z sobą, czy powinna o tym mówić. Ostatecznie wypuściła ze zrezygnowaniem powietrze i podjęła temat. Nie wiedząc czemu ściszyła głos - Mam wrażenie, że moje mieszkanie dygocze. Nie ciągle, lecz co jakiś czas. Przykładowo podłogowa deska zaskrzypi chociaż nikt po niej nie chodzi, innym razem zauważę, że obraz jest przekrzywiony pomimo tego, że dzień wcześniej go poprawiłam... Do tego powietrze w niektórych pomieszczeniach staje się bardziej gorące, duszące i rety... teraz jak to wszystko mówię na głos to brzmi to jak atak paranoi ale sama już nie jestem pewna. Staram się dokształcić by znaleźć wyjaśnienie - wskazała dwie grube książki z zakładkami leżące na kawowym stoliku - ale może powinnam zmienić otoczenie lub zatrudnić jakąś spirytystkę. Tak sobie myślałam, że może uderzenie rozkopało jakiś grób poprzedniego właściciela, który mnie nawiedza...- spekulowała starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie. Naturalnie dopuszczała do myśli fakt, że potrzebuje może kilku dawek eliksiru uspokajającego by jej świat "magicznie" stał się stabilniejszy ale o tym już nie miała odwagi mówić na głos.
Skinęła potakująco głową niemo rozumiejąc i nie dopytując. Dzień świąteczny przeistoczył się dla wielu w koniec świata. Okrzyki radości przeistoczyły się w rozpacz. Wyobraźnia czarownicy była na tyle plastyczna, że szybko odczuła współczucie - Cieszę się, że cię widzę, Everett - powtórzyła powitanie, które w tym momencie miało zdecydowanie głębszy wydźwięk niosący ze sobą szczera ulgę. Zamyśliła się po chwili na dłużej zastanawiając się nad postawionym pytaniem - Niestety, jak na razie nie. To wszystko zdecydowanie ma coś wspólnego z magią. Upadłe fragmenty zdają się w jakiś sposób oddziaływać na okolice lub tych który weszli z nim w interakcję. Jak na razie zaczynają zalewać mnie różne zgłoszenia w tej sprawie za które nie mam pojęcia jak się zabrać - zdradziła tematykę korespondencji, która do niej docierała. Była numerologiem więc w naturalny sposób kiedy magia się wypaczała to właśnie od niej oczekiwano odpowiedzi. W chwili obecnej żadnej nie miała. Jak na razie. Myślała jednak nad możliwościami. Zjawisko ciągle było jej obce. Musiała je zbadać - Magia jednak od dłuższego czasu jest wyjątkowo niestabilna, a naturalne katastrowy się nasilają. Może istnieć faktyczna korelacja. Nie wiem jednak czy jej odkrycie pomoże skierować nas na trop przyczyny - czuła się nieco bezradna w obliczu rozmiarów zaistniałej katastrofy. Nie potrafiła też znaleźć słów by ewentualnie pocieszyć kuzyna. Była czarownica nauki więc widząc dowody na to co się dzieje nie potrafiła pusto zapewnić go, że będzie lepiej. Problem zdawał się eskalować.
– Nawet nie będę pytać, skąd w tobie ta pewność... – odparłem powoli, spowalniając pod wpływem wymownego uśmiechu Riany, tańczącej w jej oku iskry. Zupełnie jak gdyby zwiększenie dzielącej nas odległości mogło uchronić mnie przed wprowadzeniem w życie tej zupełnie hipotetycznej, rozpoczętej przeze mnie samego groźby. Jasne, mieszkała w lesie nie od wczoraj, do tego zawsze kierował nią głód wiedzy, mimo wszystko miałem cichą nadzieję, iż nie została trucicielką tak w ramach szukania nowego hobby. Reagowałem na wyrost, w ramach żartu, próbując wykrzesać z siebie choćby namiastkę lekkości.
– Och. Tego się nie spodziewałem. – Znaczy, przerwania działania zaklęć zabezpieczających. Lecz to może dlatego, że wciąż nie obłożyłem Gawry żadnymi pułapkami, albo raczej – nie poprosiłem o to żadnego specjalisty. Łudziłem się, że skrycie domu w gęstwinie, za labiryntem niepozornych ścieżek, zapewni nam święty spokój. Tylko czy na pewno wciąż powinienem przy tym obstawać? – Hm, nie jestem specem, znam tylko najprostsze zaklęcia... Przy czym o ile nie mieszam właśnie osób i nazwisk, to mój daleki krewniak, Steffen, powinien wiedzieć na ten temat wiele więcej. Pracuje w Gringottcie, robi przy zabezpieczeniach. Mogę do niego napisać. – Zmarszczyłem brwi, drapiąc się przy tym po brodzie. Próbowałem odnaleźć w otchłani pamięci informacje, które pomogłyby wysunąć jeszcze jakąś kandydaturę. – Ach. Nie wiem również, czy jesteś tego świadoma, ale w okolicy pomieszkuje jedna z rebeliantek... Podejrzewam, że mogłaby pomóc z zabezpieczeniem chaty. Nie wiem tylko, czy chciałabyś kontaktować się z groźnymi i poszukiwanymi przez Ministerstwo terrorystami. – Ostatnie zdanie wymówiłem z przekąsem, ironią, prztyczkiem wymierzonym w stronę zasiadających w Londynie urzędasów. Nie obierałem żadnej ze stron, wszyscy mieli coś za uszami, wszyscy mieli krew na rękach. Tak czy inaczej, wybór pozostawiałem w rękach kuzynki. Doskonale rozumiałem, że nie przed każdym chciałaby odkrywać drogę do swego domu.
Wyprostowałem się, przyciskając plecy do oparcia kanapy, gdy czarownica wyraźnie się czymś skrępowała; zdradzały ją gesty, przygaszony uśmiech. Cierpliwie czekałem, czy będzie kontynuować, czy raczej będę ją musiał względnie taktownie zachęcić do rozwinięcia tematu. A kiedy już zdradziła, co leży jej na sercu, otworzyłem szerzej oczy i pozwoliłem sobie na przeciągłe westchnięcie.
– Dygocze? I dzisiaj też miałaś takie wrażenie? – upewniłem się. Do tej pory nie zauważyłem, nie poczułem, nic dziwnego. Nie zamierzałem przy tym ignorować obaw Riany; wyglądała na przejętą, pewną swych słów. – Sam nie wiem, to znaczy... Czy gdybyś dorobiła się takiego ducha, czy nie objawiałby ci się częściej? I wprost? Nie jestem specem, ale mógłby potrzebować czyjejś pomocy, by załatwić swoje ziemskie sprawunki... na przykład zakopać ten grób... – Aż się wzdrygnąłem na tę myśl. – Może to raczej pokłosie tragedii? Efekt deszczu meteorytów. Zaburzenia równowagi magii. Tylko to żadne pocieszenie, skoro nikt jeszcze nie pojmuje ogromu zmian... Dobrze sypiasz? – zapytałem nagle, obejmując kobiecą twarz uważnym spojrzeniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby dręczyły ją koszmary, albo strach przed kolejnym nieszczęściem utrudniał zmrużenie oka. Z kolei bezsenność mogła wpływać na odbiór rzeczywistości, podsuwać przewidzenia, dziwne odczucia. – Tak czy inaczej, znam też kogoś, kto pracował kiedyś w Wydziale Duchów. Z nim też mógłbym cię skontaktować. Choć muszę przyznać, że nie do końca wierzę w tę akurat teorię.
Riana powtórzyła powitanie, a kącik ust drgnął mi w nieco wyraźniejszym uśmiechu. – I ja również. Że cię widzę, że stamtąd uciekliśmy. – Westchnąłem po raz kolejny, w milczeniu wysłuchując wypowiedzi gospodyni. W sumie nie powinienem spodziewać się niczego więcej; kometa eksplodowała ledwie kilka dni temu, a to zdecydowanie zbyt mało czasu, by rozpoznać wszelkie wyrządzone kataklizmami szkody, co dopiero zrozumieć ich przyczynę. – Podejrzewam, że tych zgłoszeń będzie jedynie przybywać. Przy czym nie rób sobie wyrzutów... Wierzę, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, ale pewne rzeczy muszą potrwać. Sytuacja na Wyspach od dawna jest niestabilna. Jak nie anomalie, to dziwne, śmierdzące czarną magią burze. Zlokalizowanie sedna problemu nie może być proste. – Nie byłem pewien, czy krewniaczka potrzebuje słów pocieszenia, ale i tak próbowałem je odnaleźć. [bylobrzydkobedzieladnie]
– Och. Tego się nie spodziewałem. – Znaczy, przerwania działania zaklęć zabezpieczających. Lecz to może dlatego, że wciąż nie obłożyłem Gawry żadnymi pułapkami, albo raczej – nie poprosiłem o to żadnego specjalisty. Łudziłem się, że skrycie domu w gęstwinie, za labiryntem niepozornych ścieżek, zapewni nam święty spokój. Tylko czy na pewno wciąż powinienem przy tym obstawać? – Hm, nie jestem specem, znam tylko najprostsze zaklęcia... Przy czym o ile nie mieszam właśnie osób i nazwisk, to mój daleki krewniak, Steffen, powinien wiedzieć na ten temat wiele więcej. Pracuje w Gringottcie, robi przy zabezpieczeniach. Mogę do niego napisać. – Zmarszczyłem brwi, drapiąc się przy tym po brodzie. Próbowałem odnaleźć w otchłani pamięci informacje, które pomogłyby wysunąć jeszcze jakąś kandydaturę. – Ach. Nie wiem również, czy jesteś tego świadoma, ale w okolicy pomieszkuje jedna z rebeliantek... Podejrzewam, że mogłaby pomóc z zabezpieczeniem chaty. Nie wiem tylko, czy chciałabyś kontaktować się z groźnymi i poszukiwanymi przez Ministerstwo terrorystami. – Ostatnie zdanie wymówiłem z przekąsem, ironią, prztyczkiem wymierzonym w stronę zasiadających w Londynie urzędasów. Nie obierałem żadnej ze stron, wszyscy mieli coś za uszami, wszyscy mieli krew na rękach. Tak czy inaczej, wybór pozostawiałem w rękach kuzynki. Doskonale rozumiałem, że nie przed każdym chciałaby odkrywać drogę do swego domu.
Wyprostowałem się, przyciskając plecy do oparcia kanapy, gdy czarownica wyraźnie się czymś skrępowała; zdradzały ją gesty, przygaszony uśmiech. Cierpliwie czekałem, czy będzie kontynuować, czy raczej będę ją musiał względnie taktownie zachęcić do rozwinięcia tematu. A kiedy już zdradziła, co leży jej na sercu, otworzyłem szerzej oczy i pozwoliłem sobie na przeciągłe westchnięcie.
– Dygocze? I dzisiaj też miałaś takie wrażenie? – upewniłem się. Do tej pory nie zauważyłem, nie poczułem, nic dziwnego. Nie zamierzałem przy tym ignorować obaw Riany; wyglądała na przejętą, pewną swych słów. – Sam nie wiem, to znaczy... Czy gdybyś dorobiła się takiego ducha, czy nie objawiałby ci się częściej? I wprost? Nie jestem specem, ale mógłby potrzebować czyjejś pomocy, by załatwić swoje ziemskie sprawunki... na przykład zakopać ten grób... – Aż się wzdrygnąłem na tę myśl. – Może to raczej pokłosie tragedii? Efekt deszczu meteorytów. Zaburzenia równowagi magii. Tylko to żadne pocieszenie, skoro nikt jeszcze nie pojmuje ogromu zmian... Dobrze sypiasz? – zapytałem nagle, obejmując kobiecą twarz uważnym spojrzeniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby dręczyły ją koszmary, albo strach przed kolejnym nieszczęściem utrudniał zmrużenie oka. Z kolei bezsenność mogła wpływać na odbiór rzeczywistości, podsuwać przewidzenia, dziwne odczucia. – Tak czy inaczej, znam też kogoś, kto pracował kiedyś w Wydziale Duchów. Z nim też mógłbym cię skontaktować. Choć muszę przyznać, że nie do końca wierzę w tę akurat teorię.
Riana powtórzyła powitanie, a kącik ust drgnął mi w nieco wyraźniejszym uśmiechu. – I ja również. Że cię widzę, że stamtąd uciekliśmy. – Westchnąłem po raz kolejny, w milczeniu wysłuchując wypowiedzi gospodyni. W sumie nie powinienem spodziewać się niczego więcej; kometa eksplodowała ledwie kilka dni temu, a to zdecydowanie zbyt mało czasu, by rozpoznać wszelkie wyrządzone kataklizmami szkody, co dopiero zrozumieć ich przyczynę. – Podejrzewam, że tych zgłoszeń będzie jedynie przybywać. Przy czym nie rób sobie wyrzutów... Wierzę, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, ale pewne rzeczy muszą potrwać. Sytuacja na Wyspach od dawna jest niestabilna. Jak nie anomalie, to dziwne, śmierdzące czarną magią burze. Zlokalizowanie sedna problemu nie może być proste. – Nie byłem pewien, czy krewniaczka potrzebuje słów pocieszenia, ale i tak próbowałem je odnaleźć. [bylobrzydkobedzieladnie]
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Ostatnio zmieniony przez Everett Sykes dnia 22.03.24 9:32, w całości zmieniany 1 raz
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zaśmiała się. Była zadowolona z siebie. Nie zawsze się przekomarzała, lecz była usatysfakcjonowana osiągniętym rezultatem. Opłacało się być dla takich chwil córką uzdrowicieli.
- To mi zbiłeś ćwieka... - zmarszczyła czoło moszcząc się obok gościa na kanapie. Słysząc o Kuzynie była już pewna, że to właśnie jego zaprosi w swe skromne progi. Ktoś pracujący przy zabezpieczeniach przy Gringottcie na pewno miał kwalifikacje. Nawet jeżeli było to trochę jak strzelanie do muszki owocówki z dirigentes stella, lecz ani trochę jej to nie przeszkadzało. Ceniła sobie własne bezpieczeństwo. Kwestia rebeliantów... cóż - wciąż ceniła sobie swoje bezpieczeństwo i nie bardzo była skłonna zaprosić nieznajomego pod dach, lecz jeżeli Sykes znał jakiegoś osobiście to przeszła jej przez głowę inna myśl - Mimo wszystko wolałabym pomoc przy nałożeniu zabezpieczeń ze strony twojego kuzyna. Czułabym się swobodniej korzystając z pomocy rodziny. W końcu kuzyn mojego kuzyna jest moim kuzynem. Zaintrygowałeś mnie trochę tą rebeliantką... Nie chciałabym raczej zapraszać jej do siebie - staram się nie zapraszam obcych - wyjaśniła krótko nie chcąc zostać źle zrozumianą. Rodziny nie uważała za obcych więc inaczej rozpatrywała kwestię Steffena - Jednak jeżeli byłaby możliwość chciałabym popytać ją o pewną kwestię... Nie wiem czy słyszałeś o tajemniczych cienistych istotach, które są przywoływane przez magię. Być może miała okazję być naocznym światkiem incydentów z takową. Szukam ostatnio kogoś kto mógłby wiedzieć coś więcej, lecz większość czarodziejów wiodąca przeciętne życie tylko o nich słyszała. Może ktoś prowadzący się bardziej ekstrawagancko by coś wiedział.
Zwierzając się ze swoich niepokojów czuła się trochę niekomfortowo. Komuś jednak musiała powiedzieć by nie dopuścić do skończenia na jednym z oddziałów zamkniętych Munga
- Dziś nie, lecz wczoraj pod wieczór już tak - poskarżyła się, a potem zaczęła się otwierać bardziej - Mimo wszystko mieszkam w lesie więc ciężko by coś, gdzieś nie skrzypnęło, nie stuknęło, nie zazgrzytało. Taki urok tego miejsca. Teraz jednak nie wiem czy to może zwiastować kolejne trzęsienie szafek i witryn. Trzy dni temu miałam wrażenie, że zadrgała doniczka na parapecie i w konsekwencji przesunęła się nieznacznie więc całą noc spędziłam na zabezpieczaniu regałów w alchemicznej pracowni - nie chciała nawet sobie wyobrażać możliwości ponownego sprzątania tego bałaganu - Po wczorajszym wieczornym incydencie się już nie tyle co wystraszyłam, a zdenerwowałam i zaczęłam się uczyć bo też sądzę, że bliżej temu do jakiejś numerologicznej zagadki - poklepała wierzch grubej książki pozostawionej na stoliku. Ton stał się narzekający, lecz co mogła zrobić? - Też nie wierzę - że to byłby duch. Wygodnie jednak czasem było wymyślić teorię z poza swoich kompetencji i poprosić jakiegoś innego speca by się pocił.
- Ach, nie mam zamiaru, spokojnie. Jestem przekonana, że obecnie wielu bardziej doświadczonych numerologów i nie tylko zastanawia się nad tym samym co ja. Nie sposób jednak nie mieć wobec siebie jakichś oczekiwać skoro posiada się jakąś wiedzę w temacie - wygięła usta w łagodnym uśmiechu i zaraz po tym czajnik zaczął piszczeć - Och, poczekaj chwilę... - mruknęła i powędrowała do kuchni. Wróciła z drewnianą tacką na której wznosiła się górka naleśników. Tuż za nią lewitowały kubki leśnego naparu. Jeden kubek miał odłamane ucho, a drugi nieco niepokojące pęknięcie, lecz nie przeciekał! Wszystko wylądowało na stoliku - Tak trochę prowizorycznie ale sam rozumiesz - zmoknęła ustami, a potem nieco bezceremonialnie palcami zwinęła jednego naleśnika w rulon zachęcając kuzyna by poszedł za przykładem.
- To mi zbiłeś ćwieka... - zmarszczyła czoło moszcząc się obok gościa na kanapie. Słysząc o Kuzynie była już pewna, że to właśnie jego zaprosi w swe skromne progi. Ktoś pracujący przy zabezpieczeniach przy Gringottcie na pewno miał kwalifikacje. Nawet jeżeli było to trochę jak strzelanie do muszki owocówki z dirigentes stella, lecz ani trochę jej to nie przeszkadzało. Ceniła sobie własne bezpieczeństwo. Kwestia rebeliantów... cóż - wciąż ceniła sobie swoje bezpieczeństwo i nie bardzo była skłonna zaprosić nieznajomego pod dach, lecz jeżeli Sykes znał jakiegoś osobiście to przeszła jej przez głowę inna myśl - Mimo wszystko wolałabym pomoc przy nałożeniu zabezpieczeń ze strony twojego kuzyna. Czułabym się swobodniej korzystając z pomocy rodziny. W końcu kuzyn mojego kuzyna jest moim kuzynem. Zaintrygowałeś mnie trochę tą rebeliantką... Nie chciałabym raczej zapraszać jej do siebie - staram się nie zapraszam obcych - wyjaśniła krótko nie chcąc zostać źle zrozumianą. Rodziny nie uważała za obcych więc inaczej rozpatrywała kwestię Steffena - Jednak jeżeli byłaby możliwość chciałabym popytać ją o pewną kwestię... Nie wiem czy słyszałeś o tajemniczych cienistych istotach, które są przywoływane przez magię. Być może miała okazję być naocznym światkiem incydentów z takową. Szukam ostatnio kogoś kto mógłby wiedzieć coś więcej, lecz większość czarodziejów wiodąca przeciętne życie tylko o nich słyszała. Może ktoś prowadzący się bardziej ekstrawagancko by coś wiedział.
Zwierzając się ze swoich niepokojów czuła się trochę niekomfortowo. Komuś jednak musiała powiedzieć by nie dopuścić do skończenia na jednym z oddziałów zamkniętych Munga
- Dziś nie, lecz wczoraj pod wieczór już tak - poskarżyła się, a potem zaczęła się otwierać bardziej - Mimo wszystko mieszkam w lesie więc ciężko by coś, gdzieś nie skrzypnęło, nie stuknęło, nie zazgrzytało. Taki urok tego miejsca. Teraz jednak nie wiem czy to może zwiastować kolejne trzęsienie szafek i witryn. Trzy dni temu miałam wrażenie, że zadrgała doniczka na parapecie i w konsekwencji przesunęła się nieznacznie więc całą noc spędziłam na zabezpieczaniu regałów w alchemicznej pracowni - nie chciała nawet sobie wyobrażać możliwości ponownego sprzątania tego bałaganu - Po wczorajszym wieczornym incydencie się już nie tyle co wystraszyłam, a zdenerwowałam i zaczęłam się uczyć bo też sądzę, że bliżej temu do jakiejś numerologicznej zagadki - poklepała wierzch grubej książki pozostawionej na stoliku. Ton stał się narzekający, lecz co mogła zrobić? - Też nie wierzę - że to byłby duch. Wygodnie jednak czasem było wymyślić teorię z poza swoich kompetencji i poprosić jakiegoś innego speca by się pocił.
- Ach, nie mam zamiaru, spokojnie. Jestem przekonana, że obecnie wielu bardziej doświadczonych numerologów i nie tylko zastanawia się nad tym samym co ja. Nie sposób jednak nie mieć wobec siebie jakichś oczekiwać skoro posiada się jakąś wiedzę w temacie - wygięła usta w łagodnym uśmiechu i zaraz po tym czajnik zaczął piszczeć - Och, poczekaj chwilę... - mruknęła i powędrowała do kuchni. Wróciła z drewnianą tacką na której wznosiła się górka naleśników. Tuż za nią lewitowały kubki leśnego naparu. Jeden kubek miał odłamane ucho, a drugi nieco niepokojące pęknięcie, lecz nie przeciekał! Wszystko wylądowało na stoliku - Tak trochę prowizorycznie ale sam rozumiesz - zmoknęła ustami, a potem nieco bezceremonialnie palcami zwinęła jednego naleśnika w rulon zachęcając kuzyna by poszedł za przykładem.
Powiodłem dookoła wzrokiem, bezwiednie poszukując na ścianach oraz sklepieniu złowróżbnych pęknięć – co prawda Riana nie wspominała o takowych, działałem jednak podświadomie, kierując się głęboko zakorzenioną troską – jednocześnie dając kuzynce czas na rozważenie wszelkich za i przeciw, a także oswojenie się z informacją o pomieszkującej w okolicy rebeliantce. Nie chciałem podawać imienia i nazwiska Tonks, jeszcze nie, na wypadek, gdyby gospodyni uznała, iż niewiedza będzie dlań bardziej komfortowa. – O tak, koniec końców wychodzi na to, że wszyscy jesteśmy kuzynami – parsknąłem cicho, choć niewątpliwie tak właśnie wyglądały powiązania rodzinne większości czarodziejów o magicznych korzeniach sięgających przynajmniej kilku pokoleń wstecz. – Rozumiem, naturalnie. Też nie zapraszam do Gawry osób spoza najbliższej rodziny, albo grona zaufanych przyjaciół, bo jednak im mniej osób wie, gdzie mieszkamy, tym lepiej. Bezpieczniej. I w takim razie napiszę do niego jeszcze dzisiaj – obiecałem; pewnie w pierwszej kolejności zagaję Jade, ona powinna kojarzyć Steffena lepiej, podtrzymywać z nim jakiś kontakt, toteż mogła potwierdzić me przypuszczenia co do jego ścieżki kariery lub też wyprowadzić z błędu. Zmarszczyłem czoło na wspomnienie tajemniczych, wzbudzających w pełni uzasadniony niepokój cieni. – Słyszałem tylko plotki, dzięki Merlinowi. Choć i one są wystarczająco straszne, by stać się pożywką dla koszmarów... zupełnie jak gdyby brakowało nam powodów do zmartwień, co? Tak czy inaczej, pewnie masz rację, że ktoś jej pokroju – znaczy ktoś, kto zapuszczał się w najodleglejsze i najdziksze zakątki Anglii – może zaoferować informacje z pierwszej ręki. Spróbuję ją o to podpytać. Gdyby była skłonna uciąć pogawędkę o tych cieniach, gdzie chciałabyś się z nią spotkać? W mieście? – W pierwszej chwili pomyślałem o Lancaster, nie byłem jednak pewien, czy obie strony byłyby zadowolone z takiego akurat gruntu nie-do-końca-neutralnego. Nie zamierzałem więc nic sugerować, decyzję pozostawiałem w rękach Riany; zresztą, w tym momencie nie było to aż tak istotne. Wpierw musiałem spróbować dowiedzieć się, czy Justine posiadała poszukiwane przez nią informacje, a później – czy miałaby czas i chęć, by się nimi podzielić. Czym mógłbym ją przekupić? Kanapką? Alkoholem? Porcją tytoniu...?
Zmartwiły mnie dalsze słowa krewniaczki. Te dotyczące przesuwających się doniczek czy przekrzywianych obrazów. Istniała szansa, że to tylko wyobraźnia płatała jej figla, że niedawne katastrofy zostawiły na jej psychice ślad, który jeszcze nie zdołał się zagoić. Lecz co, jeśli miała rację? Jeśli intuicja naukowca słusznie ostrzegała przed dalszymi trzęsieniami ziemi? – Mam nadzieję, że nie musimy szykować się na powtórkę z rozrywki... Cholera. – Odnalazłem dłonią kark, pocierając go w nerwowym geście. – Żaden ze mnie mędrzec, ale może to nic takiego? W sensie, żeby doszło do aż takich zniszczeń co wtedy, do aż takich wstrząsów, potrzeba byłoby równie silnego impulsu. Te drgania, o których mówisz, może to pokłosie katastrofy, zaburzonej równowagi... i tej magicznej, i tej w naturze. Wstrząsy wtórne. Coś takiego. – Westchnąłem cicho, nie mając pojęcia, czy to, co mówię, ma jakikolwiek sens, czy po prostu próbowałem uspokoić samego siebie, chwytając się najlichszej i najnaiwniejszej nadziei. – Obyś odnalazła w nich odpowiedź na swe pytania – mruknąłem jeszcze, wskazując głową na porozkładane wszędzie księgi, zwoje, pergaminy. – Ale gdybyś znowu poczuła coś dziwnego, bała się... Napisz do mnie, dobrze? Albo po prostu przyjdź. – Znała przecież drogę do Gawry, nie mieszkaliśmy od siebie aż tak daleko. Rozumiałem jednak, iż samotne spacery mogą nie być tym, na co Riana ma teraz ochotę. Las sprawiał wrażenie innego, groźniejszego niż jeszcze kilka dni temu.
– Podejrzewam, że nawet ci mózgowcy z Departamentu Tajemnic nie mają bladego pojęcia, co się wydarzyło i dlaczego – przytaknąłem; dobrze, że nie nakładała na siebie presji, nie biczowała się z powodu braku odpowiedzi. Tylko czas mógł pomóc zrozumieć, czym była ta przeklęta, łypiąca na nas z wysokości kometa i dlaczego doszło do jej rozszczepienia. Jak nie anomalie, to takie cuda. Czy jeszcze kiedykolwiek miał zapanować spokój? Chociażby względny. Ten kraj – i jego mieszkańcy – dość już mieli ciągłej walki, bratobójczego konfliktu. Tak przynajmniej czułem.
Zatarłem ręce z wyraźnie odmalowującym się na twarzy entuzjazmem, gdy zostałem poczęstowany zapowiadanym wcześniej naparem, a także obiecanymi naleśnikami. Od razu oderwałem plecy od kanapy i bezzwłocznie sięgnąłem po smakowitą przekąskę, nawet nie rozważając, czy powinienem czekać na sztućce albo talerze; doceniałem swobodę, skoro już kuzynka przetarła szlak, złapała naleśnika między palce, nie zamierzałem pozostać w tyle. – Take tam plowizoycznie – odparłem z wciąż pełną gębą, po czym oblizałem palce i ostrożnie sięgnąłem po kubek pozbawiony ucha, by przypadkiem się o niego nie oparzyć. – Dziękuję, tego mi było trzeba – dodałem jeszcze, gdy już przełknąłem, racząc rozmówczynię wdzięcznym uśmiechem. Dopiero wtedy pomyślałem, że mógłbym zapytać ją o coś poniekąd związanego z niedawnym końcem świata. – W tych zgłoszeniach, które otrzymujesz... czy ktoś wspominał może o bardzo plastycznych koszmarach? Nie takich normalnych, a takich... hm... widziadłach na jawie – zagaiłem, próbując utrzymać opanowanie, choć między wypowiadane zgłoski zakradło się zdradliwe napięcie. Martwiłem się o Jarvisa, choć może po prostu jego zachowanie było tylko i wyłącznie skutkiem tego, co mały zobaczył podczas wyścigu, lęku o mnie, przytłaczającej paniki falującego wokół tłumu.
Zmartwiły mnie dalsze słowa krewniaczki. Te dotyczące przesuwających się doniczek czy przekrzywianych obrazów. Istniała szansa, że to tylko wyobraźnia płatała jej figla, że niedawne katastrofy zostawiły na jej psychice ślad, który jeszcze nie zdołał się zagoić. Lecz co, jeśli miała rację? Jeśli intuicja naukowca słusznie ostrzegała przed dalszymi trzęsieniami ziemi? – Mam nadzieję, że nie musimy szykować się na powtórkę z rozrywki... Cholera. – Odnalazłem dłonią kark, pocierając go w nerwowym geście. – Żaden ze mnie mędrzec, ale może to nic takiego? W sensie, żeby doszło do aż takich zniszczeń co wtedy, do aż takich wstrząsów, potrzeba byłoby równie silnego impulsu. Te drgania, o których mówisz, może to pokłosie katastrofy, zaburzonej równowagi... i tej magicznej, i tej w naturze. Wstrząsy wtórne. Coś takiego. – Westchnąłem cicho, nie mając pojęcia, czy to, co mówię, ma jakikolwiek sens, czy po prostu próbowałem uspokoić samego siebie, chwytając się najlichszej i najnaiwniejszej nadziei. – Obyś odnalazła w nich odpowiedź na swe pytania – mruknąłem jeszcze, wskazując głową na porozkładane wszędzie księgi, zwoje, pergaminy. – Ale gdybyś znowu poczuła coś dziwnego, bała się... Napisz do mnie, dobrze? Albo po prostu przyjdź. – Znała przecież drogę do Gawry, nie mieszkaliśmy od siebie aż tak daleko. Rozumiałem jednak, iż samotne spacery mogą nie być tym, na co Riana ma teraz ochotę. Las sprawiał wrażenie innego, groźniejszego niż jeszcze kilka dni temu.
– Podejrzewam, że nawet ci mózgowcy z Departamentu Tajemnic nie mają bladego pojęcia, co się wydarzyło i dlaczego – przytaknąłem; dobrze, że nie nakładała na siebie presji, nie biczowała się z powodu braku odpowiedzi. Tylko czas mógł pomóc zrozumieć, czym była ta przeklęta, łypiąca na nas z wysokości kometa i dlaczego doszło do jej rozszczepienia. Jak nie anomalie, to takie cuda. Czy jeszcze kiedykolwiek miał zapanować spokój? Chociażby względny. Ten kraj – i jego mieszkańcy – dość już mieli ciągłej walki, bratobójczego konfliktu. Tak przynajmniej czułem.
Zatarłem ręce z wyraźnie odmalowującym się na twarzy entuzjazmem, gdy zostałem poczęstowany zapowiadanym wcześniej naparem, a także obiecanymi naleśnikami. Od razu oderwałem plecy od kanapy i bezzwłocznie sięgnąłem po smakowitą przekąskę, nawet nie rozważając, czy powinienem czekać na sztućce albo talerze; doceniałem swobodę, skoro już kuzynka przetarła szlak, złapała naleśnika między palce, nie zamierzałem pozostać w tyle. – Take tam plowizoycznie – odparłem z wciąż pełną gębą, po czym oblizałem palce i ostrożnie sięgnąłem po kubek pozbawiony ucha, by przypadkiem się o niego nie oparzyć. – Dziękuję, tego mi było trzeba – dodałem jeszcze, gdy już przełknąłem, racząc rozmówczynię wdzięcznym uśmiechem. Dopiero wtedy pomyślałem, że mógłbym zapytać ją o coś poniekąd związanego z niedawnym końcem świata. – W tych zgłoszeniach, które otrzymujesz... czy ktoś wspominał może o bardzo plastycznych koszmarach? Nie takich normalnych, a takich... hm... widziadłach na jawie – zagaiłem, próbując utrzymać opanowanie, choć między wypowiadane zgłoski zakradło się zdradliwe napięcie. Martwiłem się o Jarvisa, choć może po prostu jego zachowanie było tylko i wyłącznie skutkiem tego, co mały zobaczył podczas wyścigu, lęku o mnie, przytłaczającej paniki falującego wokół tłumu.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Otóż tak, tak właśnie jest. Zdawała się potwierdzać wymownym kiwnięciem oraz spojrzeniem. Nie było czemu zaprzeczać!
- Fantastycznie - ucieszyła się, że odpowiedni list trafi do odpowiedniej osoby. Być może było w jej zachowaniu trochę paranoi, lecz nie mogła nie mieć obaw. Kiedyś nawet nie zaprzątałaby sobie tym szczególnie głowy, lecz wojna potrafiła popychać ludzi do desperackich czynów. Co jeżeli mugole lub czarodzieje postanowią uznać jej mieszkanie za swoje lub będą chcieli je splądrować? To nie była już kwestia posiadania bujnej wyobraźni, a niestety ponura możliwość.
- Mi to tam w zasadzie bez większej różnicy. Niech wskaże miejsce i czas tak by było to dla niej komfortowe - nie chciała narzucać miejsca. Na pewno były takie w których nie powinna się pokazywać. Vane się na tym nie znała. Nie była nigdy ścigana przez prawo - Może napisać do mnie bezpośrednio w tej sprawie jeżeli się zdecyduje. Możesz dać jej znać, że potrafię być wdzięczna więc niech nie traktuje tego jako bezowocnej przysługi - powiedziała mając nadzieję, ze przekona to rebeliantkę do tego by się jednak pofatygować. Riana była wyjątkowo świadoma swojej wartości jako twórca świstoklików więc w zasadzie nie spodziewała się odmowy.
Słuchała teorii Everetta i chociaż nie było w nich nic naukowego było to na swój sposób pocieszające oraz uspokajające. Może faktycznie trochę za bardzo przeżywała te wszystkie drobne sprawy. Być może sama katastrofa wpłynęła na nią bardziej niż chciała przyznać. Najgorsze już nastąpiło, nie powinno być takie dziwne, że magia wciąż w jakiś sposób rezonowała.
- Może i masz rację. Wszystko wydarzyło się tak niedawno, magia wywróciła się do góry nogami... nie powinno to być zaskakujące, że gdzieś coś jeszcze rezonuje lub odbija się na rzeczywistości w taki czy inny sposób. pewnie będzie to robić jeszcze przez jakiś czas - mówiła, przekonując również samą siebie - Ostatecznie nie zwracałam uwagi, czy te "trzęsienia" występują częściej, czy rzadziej. Jeżeli będą się nasilały nie tylko przyjdę ale będziesz musiał mi zorganizować nocleg. Mam nadzieję jednak, że to moja wyobraźnia, albo faktycznie coś przejściowego. Szkoda by było domu... rok temu spłaciłam hipotekę - podsumowała mimo wszystko żartobliwie, lecz wypowiadane słowa były poważne. Jeżeli sytuacja się nie poprawi najpewniej będzie musiała poszukać nowego miejsca do życia bo w takich warunkach kontynuować swojej egzystencji nie zamierzała. Ostatecznie może napisać również pracę naukową traktując swoje mieszkanie jako studium przypadku - w ten sposób mogłaby odzyskać nieco wcześniejszego wkładu w nieruchomość.
Oczy przypominały pełne szczęścia, wygięte półksiężyce, kiedy patrzyła na zajadającego się kuzyna. Sama miała usta jeszcze pełne. Nie przejmowała się etykietą przy rodzinie, wydawało się to niepotrzebne. Jak głupio by wyglądała gdyby musiała męczyć naleśnika sztućcami? Nie wiedziała, lecz była pewna, że Everett prezentowałby się jeszcze bardziej niedorzeczniej.
- Plastycznych koszmarów...Sny na jawie... Nie, nie przypominam sobie. W tym momencie więcej przyjmuję zgłoszeń na świstokliki co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę okoliczności - ludzie potrzebowali czuć się choć trochę bezpieczniej, a możliwość swobodnej deportacji do wybranego przez siebie miejsce łatwo tę potrzebę wypełniało - Zetknęłam się też z kilkoma nietypowymi zgłoszeniami związanymi z unoszącym się pyłem z opadłej gwiazdy, którego nie da się pozbyć znanymi magicznymi metodami. Pewnie z czasem będzie... różnorodniej - Zadumała się, popiła herbatki by przepłukać smak ciasta - ...mogę popytać znajomego uzdrowiciela. Czasem odwiedzam ten szpital w plymouth jako wsparcie dla personelu więc też mam kilka wtyk. - mówiąc to wygalała na wyjątkowo dumną z siebie - Biorąc pod uwagę okoliczności przez jakiś czas będę tam rzadziej ale mogłabym podpytać, jeżeli cię to interesuje. Tylko musiałbyś mi uściślić czy chodzi ci o jakiś nagły wylew osób o podobnych objawach bo jeżeli nie - potrzebowałabym szerszego kontekstu. Takie objawy są dość ogólne. Mogą wskazywać na coś tak względnie prozaicznego jak nadmierną ekspozycję na stres lub poważniejszego jak skrzacią grypę, czy plagę koszmarów i wiele więcej- nie miała akademickiego wykształcenia pod kątem medyczny, lecz posiadała pewną wiedzę - Mam jednak nadzieję, że jeżeli sam cierpisz na takie mary to jesteś świadomy siebie na tyle by samemu zaciągnąć się do uzdrowiciela - zagrodziła mu majtając przed twarzą niedojedzonym, wątłym naleśnikiem. Spojrzała mu przy tym głęboko w oczy i wyczekując tego co powie. Wyjaśnij mi swoje zainteresowania.
- Fantastycznie - ucieszyła się, że odpowiedni list trafi do odpowiedniej osoby. Być może było w jej zachowaniu trochę paranoi, lecz nie mogła nie mieć obaw. Kiedyś nawet nie zaprzątałaby sobie tym szczególnie głowy, lecz wojna potrafiła popychać ludzi do desperackich czynów. Co jeżeli mugole lub czarodzieje postanowią uznać jej mieszkanie za swoje lub będą chcieli je splądrować? To nie była już kwestia posiadania bujnej wyobraźni, a niestety ponura możliwość.
- Mi to tam w zasadzie bez większej różnicy. Niech wskaże miejsce i czas tak by było to dla niej komfortowe - nie chciała narzucać miejsca. Na pewno były takie w których nie powinna się pokazywać. Vane się na tym nie znała. Nie była nigdy ścigana przez prawo - Może napisać do mnie bezpośrednio w tej sprawie jeżeli się zdecyduje. Możesz dać jej znać, że potrafię być wdzięczna więc niech nie traktuje tego jako bezowocnej przysługi - powiedziała mając nadzieję, ze przekona to rebeliantkę do tego by się jednak pofatygować. Riana była wyjątkowo świadoma swojej wartości jako twórca świstoklików więc w zasadzie nie spodziewała się odmowy.
Słuchała teorii Everetta i chociaż nie było w nich nic naukowego było to na swój sposób pocieszające oraz uspokajające. Może faktycznie trochę za bardzo przeżywała te wszystkie drobne sprawy. Być może sama katastrofa wpłynęła na nią bardziej niż chciała przyznać. Najgorsze już nastąpiło, nie powinno być takie dziwne, że magia wciąż w jakiś sposób rezonowała.
- Może i masz rację. Wszystko wydarzyło się tak niedawno, magia wywróciła się do góry nogami... nie powinno to być zaskakujące, że gdzieś coś jeszcze rezonuje lub odbija się na rzeczywistości w taki czy inny sposób. pewnie będzie to robić jeszcze przez jakiś czas - mówiła, przekonując również samą siebie - Ostatecznie nie zwracałam uwagi, czy te "trzęsienia" występują częściej, czy rzadziej. Jeżeli będą się nasilały nie tylko przyjdę ale będziesz musiał mi zorganizować nocleg. Mam nadzieję jednak, że to moja wyobraźnia, albo faktycznie coś przejściowego. Szkoda by było domu... rok temu spłaciłam hipotekę - podsumowała mimo wszystko żartobliwie, lecz wypowiadane słowa były poważne. Jeżeli sytuacja się nie poprawi najpewniej będzie musiała poszukać nowego miejsca do życia bo w takich warunkach kontynuować swojej egzystencji nie zamierzała. Ostatecznie może napisać również pracę naukową traktując swoje mieszkanie jako studium przypadku - w ten sposób mogłaby odzyskać nieco wcześniejszego wkładu w nieruchomość.
Oczy przypominały pełne szczęścia, wygięte półksiężyce, kiedy patrzyła na zajadającego się kuzyna. Sama miała usta jeszcze pełne. Nie przejmowała się etykietą przy rodzinie, wydawało się to niepotrzebne. Jak głupio by wyglądała gdyby musiała męczyć naleśnika sztućcami? Nie wiedziała, lecz była pewna, że Everett prezentowałby się jeszcze bardziej niedorzeczniej.
- Plastycznych koszmarów...Sny na jawie... Nie, nie przypominam sobie. W tym momencie więcej przyjmuję zgłoszeń na świstokliki co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę okoliczności - ludzie potrzebowali czuć się choć trochę bezpieczniej, a możliwość swobodnej deportacji do wybranego przez siebie miejsce łatwo tę potrzebę wypełniało - Zetknęłam się też z kilkoma nietypowymi zgłoszeniami związanymi z unoszącym się pyłem z opadłej gwiazdy, którego nie da się pozbyć znanymi magicznymi metodami. Pewnie z czasem będzie... różnorodniej - Zadumała się, popiła herbatki by przepłukać smak ciasta - ...mogę popytać znajomego uzdrowiciela. Czasem odwiedzam ten szpital w plymouth jako wsparcie dla personelu więc też mam kilka wtyk. - mówiąc to wygalała na wyjątkowo dumną z siebie - Biorąc pod uwagę okoliczności przez jakiś czas będę tam rzadziej ale mogłabym podpytać, jeżeli cię to interesuje. Tylko musiałbyś mi uściślić czy chodzi ci o jakiś nagły wylew osób o podobnych objawach bo jeżeli nie - potrzebowałabym szerszego kontekstu. Takie objawy są dość ogólne. Mogą wskazywać na coś tak względnie prozaicznego jak nadmierną ekspozycję na stres lub poważniejszego jak skrzacią grypę, czy plagę koszmarów i wiele więcej- nie miała akademickiego wykształcenia pod kątem medyczny, lecz posiadała pewną wiedzę - Mam jednak nadzieję, że jeżeli sam cierpisz na takie mary to jesteś świadomy siebie na tyle by samemu zaciągnąć się do uzdrowiciela - zagrodziła mu majtając przed twarzą niedojedzonym, wątłym naleśnikiem. Spojrzała mu przy tym głęboko w oczy i wyczekując tego co powie. Wyjaśnij mi swoje zainteresowania.
– W porządku. – Pokiwałem głową, gdy odpowiedziała na moje pytania dotyczące potencjalnego spotkania z Justine, a tym samym ustaliliśmy plan działania. – Napiszę do niej, obiecam, że nie spróbujesz jej aresztować – to dość istotna informacja, bez dwóch zdań – i dam ci później znać, czego udało mi się dowiedzieć. Jeśli będzie zainteresowana... a jednak obietnica zapłaty za jej czas, w takiej czy innej formie, może okazać się dość istotna... to poproszę, żeby kontaktowała się z tobą bezpośrednio. No i gdybyś czuła się bezpieczniej z obstawą, daj znać. – Puściłem kuzynce oczko, jednocześnie przywołując na usta uśmiech. Nie byłem mięśniakiem, ani też mistrzem klubu pojedynków, lecz czasem i sama obecność drugiej osoby wystarczała, by zmniejszyć strach, albo też zniechęcić potencjalnego agresora. Jasne, nie podejrzewałem Tonks o złe zamiary, nie miała powodu, by podnosić różdżkę na Merlina ducha winną Rianę, ale przecież na miejsce spotkania trzeba było jakoś dotrzeć. To z kolei oznaczało, że zawsze ktoś, jakiś zdesperowany nieznajomy czy pozbawiony skrupułów oportunista, mógł spróbować wykorzystać sytuację i napaść kobietę gdzieś w drodze.
– Nie ma sprawy. Zorganizowanie noclegu to nie problem, mogę odstąpić ci swoje łóżko, najwyżej poproszę Jarvisa, żeby zrobił dla mnie trochę miejsca u siebie – zapewniłem w podobnym tonie, lekkim i podszytym żartobliwością. W ten sposób chciałem odegnać wciąż odmalowujący się na twarzy rozmówczyni niepokój. Nie była sama, nawet jeśli spędzała znaczną część swojego czasu zakopując się w księgach i pergaminach, prowadząc badania, tworząc świstokliki, i powinna o tym pamiętać. – Ten dom przetrwał deszcz meteorytów, musisz być dobrej myśli, Riana. Zagrozić mogłoby mu chyba tylko spadające na nas słońce, a tego, mam nadzieję, nie doświadczymy – dodałem, podchwytując spojrzenie krewniaczki. Doskonale rozumiałem jej obawy, sam nie chciałbym utracić dachu nad głową, choć przecież zawsze moglibyśmy szukać schronienia u innych członków rodziny. Istotnym jednak był komfort posiadania własnego kąta, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, iż czarownica dopiero co pozbyła się ciężaru długu.
Zaoferowany poczęstunek skutecznie poprawiał nastrój; naturalnie, nie potrafiłem całkiem zapomnieć o niedawnej tragedii czy wszelkich spędzających mi sen z powiek kłopotach, ale dobrze zrobione naleśniki zawsze podnosiły mnie na duchu. Wsunąłem jednego, po czym niemalże od razu – robiąc sobie krótką przerwę na pociągnięcie z parującego kubka – sięgnąłem po kolejny placuszek. Lecz wtedy pozornie beztroską atmosferę zakłóciła pewna myśl, myśl powstała pod wpływem poruszonych wcześniej tematów i dopiero co omawianych problemów. Słuchałem gospodyni w milczeniu, raz po raz kiwając głową na znak, że uważam i przyjmuję wypowiadane przezeń słowa do wiadomości. Zacmokałem krótko, gdy pochwaliła się wtykami w szpitalu. – No, no, proszę, kto by pomyślał. Dobrze wiedzieć. – Odnotowałem tę rewelację w pamięci; pewnie prędzej czy później okaże się przydatna. – Tak, rozumiem, o co ci chodzi. Po prostu... – urwałem, wciąż ściskając między palcami do połowy zjedzonego naleśnika. Westchnąłem cicho, a między brwiami musiała mi się pojawić niewielka zmarszczka, gdy na powrót skupiałem się na tym, co złe i martwiące. – Nie ja na nie cierpię – wyjaśniłem cicho, bez choćby śladu niedawnego humoru. Przelotnie podchwyciłem spojrzenie kuzynki, podejrzewając, że ta krótka wypowiedź naprowadzi ją na właściwe tory, pozwoli na prędkie połączenie ze sobą kropek. – Jarvisowi ostatnio zdarza się wspominać, że widzi pewne rzeczy, których nie ma. I jasne, wiem, że to mały chłopiec o dość bujnej wyobraźni, ale uwierz mi, nie brzmi to jak, nie wiem, zwykłe snucie opowieści. To nie zabawa w smoki i ich jeźdźców, odważnych poszukiwaczy przygód i fajtłapowatych antagonistów... Zawołał mnie w nocy, zapłakany, mówiąc, że ktoś jest w naszym domu. Że patrzył na niego z kąta pokoju. – Na co, oczywiście, zareagowałem dość nerwowo; nawet wspominając tamtą chwilę teraz, w blasku dnia, bezwiednie zaciskałem wolną dłoń w pięść. Gdyby naprawdę ktokolwiek postanowił zakraść się do Gawry, broniłbym syna choćby i gołymi rękami. Jednak nigdzie nie znalazłem ani tajemniczego intruza, ani śladów włamania. A nie wierzyłem, by Jarvis mógł kłamać. – Zastanawiałem się, czy to po prostu kwestia stresu, obawiam się, że festiwal przyniósł mu więcej nerwów i traum niż beztroski, czy może raczej to pokłosie komety i tego, co zrobiła z magią. – Wzruszyłem ramieniem, wzdychając przy tym przeciągle i boleśnie. – Mój znajomy jest magipsychiatrą. Chyba i tak poproszę go, by zerknął na małego. Tak na wszelki wypadek – dodałem jeszcze, choć wznosiłem modły, by to nie była plaga koszmarów, by przeszło mu za tydzień lub dwa, kiedy już wspomnienia przedziwnej kuli z przepowiednią i dramatycznego wyścigu przestaną być aż tak wyraźne.
Może naprawdę powinienem mu sprawić tego szczeniaka. Albo miotełkę. Byle tylko odwrócić jego uwagę.
– Nie ma sprawy. Zorganizowanie noclegu to nie problem, mogę odstąpić ci swoje łóżko, najwyżej poproszę Jarvisa, żeby zrobił dla mnie trochę miejsca u siebie – zapewniłem w podobnym tonie, lekkim i podszytym żartobliwością. W ten sposób chciałem odegnać wciąż odmalowujący się na twarzy rozmówczyni niepokój. Nie była sama, nawet jeśli spędzała znaczną część swojego czasu zakopując się w księgach i pergaminach, prowadząc badania, tworząc świstokliki, i powinna o tym pamiętać. – Ten dom przetrwał deszcz meteorytów, musisz być dobrej myśli, Riana. Zagrozić mogłoby mu chyba tylko spadające na nas słońce, a tego, mam nadzieję, nie doświadczymy – dodałem, podchwytując spojrzenie krewniaczki. Doskonale rozumiałem jej obawy, sam nie chciałbym utracić dachu nad głową, choć przecież zawsze moglibyśmy szukać schronienia u innych członków rodziny. Istotnym jednak był komfort posiadania własnego kąta, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, iż czarownica dopiero co pozbyła się ciężaru długu.
Zaoferowany poczęstunek skutecznie poprawiał nastrój; naturalnie, nie potrafiłem całkiem zapomnieć o niedawnej tragedii czy wszelkich spędzających mi sen z powiek kłopotach, ale dobrze zrobione naleśniki zawsze podnosiły mnie na duchu. Wsunąłem jednego, po czym niemalże od razu – robiąc sobie krótką przerwę na pociągnięcie z parującego kubka – sięgnąłem po kolejny placuszek. Lecz wtedy pozornie beztroską atmosferę zakłóciła pewna myśl, myśl powstała pod wpływem poruszonych wcześniej tematów i dopiero co omawianych problemów. Słuchałem gospodyni w milczeniu, raz po raz kiwając głową na znak, że uważam i przyjmuję wypowiadane przezeń słowa do wiadomości. Zacmokałem krótko, gdy pochwaliła się wtykami w szpitalu. – No, no, proszę, kto by pomyślał. Dobrze wiedzieć. – Odnotowałem tę rewelację w pamięci; pewnie prędzej czy później okaże się przydatna. – Tak, rozumiem, o co ci chodzi. Po prostu... – urwałem, wciąż ściskając między palcami do połowy zjedzonego naleśnika. Westchnąłem cicho, a między brwiami musiała mi się pojawić niewielka zmarszczka, gdy na powrót skupiałem się na tym, co złe i martwiące. – Nie ja na nie cierpię – wyjaśniłem cicho, bez choćby śladu niedawnego humoru. Przelotnie podchwyciłem spojrzenie kuzynki, podejrzewając, że ta krótka wypowiedź naprowadzi ją na właściwe tory, pozwoli na prędkie połączenie ze sobą kropek. – Jarvisowi ostatnio zdarza się wspominać, że widzi pewne rzeczy, których nie ma. I jasne, wiem, że to mały chłopiec o dość bujnej wyobraźni, ale uwierz mi, nie brzmi to jak, nie wiem, zwykłe snucie opowieści. To nie zabawa w smoki i ich jeźdźców, odważnych poszukiwaczy przygód i fajtłapowatych antagonistów... Zawołał mnie w nocy, zapłakany, mówiąc, że ktoś jest w naszym domu. Że patrzył na niego z kąta pokoju. – Na co, oczywiście, zareagowałem dość nerwowo; nawet wspominając tamtą chwilę teraz, w blasku dnia, bezwiednie zaciskałem wolną dłoń w pięść. Gdyby naprawdę ktokolwiek postanowił zakraść się do Gawry, broniłbym syna choćby i gołymi rękami. Jednak nigdzie nie znalazłem ani tajemniczego intruza, ani śladów włamania. A nie wierzyłem, by Jarvis mógł kłamać. – Zastanawiałem się, czy to po prostu kwestia stresu, obawiam się, że festiwal przyniósł mu więcej nerwów i traum niż beztroski, czy może raczej to pokłosie komety i tego, co zrobiła z magią. – Wzruszyłem ramieniem, wzdychając przy tym przeciągle i boleśnie. – Mój znajomy jest magipsychiatrą. Chyba i tak poproszę go, by zerknął na małego. Tak na wszelki wypadek – dodałem jeszcze, choć wznosiłem modły, by to nie była plaga koszmarów, by przeszło mu za tydzień lub dwa, kiedy już wspomnienia przedziwnej kuli z przepowiednią i dramatycznego wyścigu przestaną być aż tak wyraźne.
Może naprawdę powinienem mu sprawić tego szczeniaka. Albo miotełkę. Byle tylko odwrócić jego uwagę.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uśmiech poszerzył się na jej ustach. Lubiła kiedy sprawy układały się gładko, po jej myśli i jeszcze przyjemniej było kiedy wszystko robiło się trochę samo. Tak też trochę było kiedy wypłyną temat buntowniczki, która mogła okazać się przydatna, a kuzyn gładko wyszedł z inicjatywą sparowania kobiet. Przyjemnie było na nim polegać.
Parsknęła dźwięcznym śmiechem
- Och, o to nie musiałbyś się martwić. Moglibyśmy zobaczyć jakie przedmioty w twoim domu nie uległyby transmutacji pod moją różdżką - uniosła brwi z pewną zuchwałością bo była całkiem pewna tego, że spodek filiżanki byłaby wstanie przekształcić w łoże godne królowej. Potem już z dozą stonowania pokiwał głowa upijając herbaty. Wiedziała, że miała szczęście wciąż mając swój kąt. Wiedziała też, że wyolbrzymiała problem. Przed kim jednak mogła sobie pozwolić na skomlenie, oczekując rozpieszczenia, jak nie przed rodziną? - Może powinnam znaleźć sobie jakieś hobby by trochę rozproszyć myśli. Lubię numerologię, lecz to trochę niezdrowe traktować ją jako pasję, pracę i coś co się robi od niechcenia dla zabicia czasu. Potem pojawia się coś dziwnego i efekt jest jaki jest - w końcu niewiele spała bo nie potrafiła znaleźć rozwiązania dla doświadczanego fenomenu, który prawdopodobnie został przez nią sobie urojony. Cmoknęła z dezaprobatą. Tak się kończy staropanieństwo - Opiekujesz się Jarvisem... Masz jakieś pojęcie na temat jakichś modnych lub ciekawych zainteresowań? - Czy Sykes mógł posiadać jakąś wiedzę mogącą ją zainspirować? Podniosła wyżej brwi zamierając je w pytającym oczekiwaniu.
- Nie ma co spekulować. Idź do specjalisty, zwłaszcza kiedy znasz osobiście jakiegoś i nie zastanawiaj się nawet dwa razy. Większość chorób objawiającymi się majakami leczy się łagodnymi terapiami więc też nie zamartwiaj się przesadnie - starała się pocieszyć Kuzyna bo choć temat mógł budzić ciarki na grzbiecie to tak w zasadzie był to strach przed nieznanym. Mężczyznę najpewniej niepokoiło najbardziej to, że nie umiał wskazać przyczyny, lecz po to właśnie byli odpowiedni specjaliści.
Parsknęła dźwięcznym śmiechem
- Och, o to nie musiałbyś się martwić. Moglibyśmy zobaczyć jakie przedmioty w twoim domu nie uległyby transmutacji pod moją różdżką - uniosła brwi z pewną zuchwałością bo była całkiem pewna tego, że spodek filiżanki byłaby wstanie przekształcić w łoże godne królowej. Potem już z dozą stonowania pokiwał głowa upijając herbaty. Wiedziała, że miała szczęście wciąż mając swój kąt. Wiedziała też, że wyolbrzymiała problem. Przed kim jednak mogła sobie pozwolić na skomlenie, oczekując rozpieszczenia, jak nie przed rodziną? - Może powinnam znaleźć sobie jakieś hobby by trochę rozproszyć myśli. Lubię numerologię, lecz to trochę niezdrowe traktować ją jako pasję, pracę i coś co się robi od niechcenia dla zabicia czasu. Potem pojawia się coś dziwnego i efekt jest jaki jest - w końcu niewiele spała bo nie potrafiła znaleźć rozwiązania dla doświadczanego fenomenu, który prawdopodobnie został przez nią sobie urojony. Cmoknęła z dezaprobatą. Tak się kończy staropanieństwo - Opiekujesz się Jarvisem... Masz jakieś pojęcie na temat jakichś modnych lub ciekawych zainteresowań? - Czy Sykes mógł posiadać jakąś wiedzę mogącą ją zainspirować? Podniosła wyżej brwi zamierając je w pytającym oczekiwaniu.
- Nie ma co spekulować. Idź do specjalisty, zwłaszcza kiedy znasz osobiście jakiegoś i nie zastanawiaj się nawet dwa razy. Większość chorób objawiającymi się majakami leczy się łagodnymi terapiami więc też nie zamartwiaj się przesadnie - starała się pocieszyć Kuzyna bo choć temat mógł budzić ciarki na grzbiecie to tak w zasadzie był to strach przed nieznanym. Mężczyznę najpewniej niepokoiło najbardziej to, że nie umiał wskazać przyczyny, lecz po to właśnie byli odpowiedni specjaliści.
– Ciekawe wyzwanie, choć muszę przyznać, że wolałbym, żebyś nie transmutowała wszystkiego co ci się pod różdżkę nawinie, dobra? – Zmarszczyłem czoło, przy okazji wznosząc brwi wyżej. Gdyby tak mogła sobie wyczarować dodatkowe łóżko, nie miałbym nic na przeciw, byle później odwróciła działanie czaru; wolałbym nie rozstawać się z żadnym z upchniętych w Gawrze mebli czy bibelotów, nawet jeśli niektórzy twierdzili, że jest ich już nieco za dużo jak na tak niewielką powierzchnię.
– Uszy do góry, a naleśnik do buzi, musimy ćwiczyć pozytywne myślenie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie rodzi się optymistą, że to kwestia praktyki. – Próbowałem dodać jej w ten sposób otuchy, choć Merlin mi świadkiem, nie wiedziałem, czy sam jeszcze wierzyłem w podobne teorie i czy potrafiłem wykrzesać z siebie tyle uśmiechu, co kiedyś. Choćby rok temu.
– Hobby brzmi sensownie, powinno pomóc oderwać ci myśli od numerologicznych zagwozdek. Próbowałaś już czegoś? Jesteś mądra, może krzyżówki...? Albo haftowanie. Słyszałem, że niektóre czarownice potrafią się przy tym nieźle zrelaksować. O ile, oczywiście, nie dziubią się igłą w palec... ale na pewno są i takie zaczarowane, którymi nie można sobie zrobić krzywdy. Nie? To miałoby sens – zadumałem się, urwałem jednak, gdy zapytała, czy wychowywanie małego urwipołcia nasuwa mi jakieś ciekawe pomysły. Nie sądziłem, by bieganie dookoła domu z patykiem udającym różdżkę uznała za prawdziwie interesujące, albo zbieranie szyszek i kamieni. – Eee... budowanie fortów z koca chyba nie wlicza się w poczet modnych zainteresowań? Ale za to zbieranie kart z czekoladowych żab chyba nigdy nie przestanie być popularne. No i ma same plusy. Po pierwsze: czekolada. Po drugie: ruchome podobizny czarodziejów, którzy robili ciekawe rzeczy. Po trzecie: doskonały temat rozmów z innymi. A i niektóre z kart są na tyle rzadkie, że można na nich nieźle zarobić... Smaczne z pożytecznym – napomknąłem z niekłamanym entuzjazmem; bycie ojcem miało swoje zalety, na przykład taką, że mogłem bez choćby najmniejszych wyrzutów sumienia dbać o stałe powiększanie naszej kolekcji.
Pokiwałem krótko głową i westchnąłem boleśnie, upijając kolejny łyk naparu. Miała rację. Znałem Hectora, powinienem skorzystać z jego wiedzy oraz doświadczenia. Możliwe, że przesadzałem, że nie było powodów do aż takich zmartwień. – Postaram się. Poza tym, muszę robić dobrą minę do złej gry, żeby nie pogłębiać lęków młodego – mruknąłem jeszcze, zanim z pewnym zawahaniem sięgnąłem do talerza z naleśnikami. Mogłem wziąć jeszcze jednego? To nie będzie problem? Chyba nie.
Miło było móc sobie pomarudzić. Zwierzyć się z obaw o młodego. I zapchać naleśnikami.
– Nadal nie czuję żadnych drgań, jakby co – rzuciłem nagle, bo przecież wezwała mnie tu nie bez powodu, martwiła się o siebie i swój dom.
– Uszy do góry, a naleśnik do buzi, musimy ćwiczyć pozytywne myślenie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie rodzi się optymistą, że to kwestia praktyki. – Próbowałem dodać jej w ten sposób otuchy, choć Merlin mi świadkiem, nie wiedziałem, czy sam jeszcze wierzyłem w podobne teorie i czy potrafiłem wykrzesać z siebie tyle uśmiechu, co kiedyś. Choćby rok temu.
– Hobby brzmi sensownie, powinno pomóc oderwać ci myśli od numerologicznych zagwozdek. Próbowałaś już czegoś? Jesteś mądra, może krzyżówki...? Albo haftowanie. Słyszałem, że niektóre czarownice potrafią się przy tym nieźle zrelaksować. O ile, oczywiście, nie dziubią się igłą w palec... ale na pewno są i takie zaczarowane, którymi nie można sobie zrobić krzywdy. Nie? To miałoby sens – zadumałem się, urwałem jednak, gdy zapytała, czy wychowywanie małego urwipołcia nasuwa mi jakieś ciekawe pomysły. Nie sądziłem, by bieganie dookoła domu z patykiem udającym różdżkę uznała za prawdziwie interesujące, albo zbieranie szyszek i kamieni. – Eee... budowanie fortów z koca chyba nie wlicza się w poczet modnych zainteresowań? Ale za to zbieranie kart z czekoladowych żab chyba nigdy nie przestanie być popularne. No i ma same plusy. Po pierwsze: czekolada. Po drugie: ruchome podobizny czarodziejów, którzy robili ciekawe rzeczy. Po trzecie: doskonały temat rozmów z innymi. A i niektóre z kart są na tyle rzadkie, że można na nich nieźle zarobić... Smaczne z pożytecznym – napomknąłem z niekłamanym entuzjazmem; bycie ojcem miało swoje zalety, na przykład taką, że mogłem bez choćby najmniejszych wyrzutów sumienia dbać o stałe powiększanie naszej kolekcji.
Pokiwałem krótko głową i westchnąłem boleśnie, upijając kolejny łyk naparu. Miała rację. Znałem Hectora, powinienem skorzystać z jego wiedzy oraz doświadczenia. Możliwe, że przesadzałem, że nie było powodów do aż takich zmartwień. – Postaram się. Poza tym, muszę robić dobrą minę do złej gry, żeby nie pogłębiać lęków młodego – mruknąłem jeszcze, zanim z pewnym zawahaniem sięgnąłem do talerza z naleśnikami. Mogłem wziąć jeszcze jednego? To nie będzie problem? Chyba nie.
Miło było móc sobie pomarudzić. Zwierzyć się z obaw o młodego. I zapchać naleśnikami.
– Nadal nie czuję żadnych drgań, jakby co – rzuciłem nagle, bo przecież wezwała mnie tu nie bez powodu, martwiła się o siebie i swój dom.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Lubiła się droczyć z rodziną. Widząc wzniesione brwi na twarzy kuzyna nie mogła nie poczuć pewnego zadowolenia. Milcząco zamiennie złożyła obietnicę odnośnie transmutacyjnej wstrzemięźliwości. To nie tak, że miała w zwyczaju rozwiązywać problemy magią, lecz jako ktoś pracujący z nią na co dzień była wobec niej bardziej świadoma.
- Ach... - krzyżówki, haftowanie? - Myślałam, że jako ojciec młodego dżentelmena przynajmniej ty jesteś "na czasie" - zauważyła prześmiewczo. Trudno było się jednak o to obrażać, kiedy figlarnie spoglądała na kuzyna. Słuchając kolejnych pomysłów zamyśliła się już. Wyrosła już z traktowania koca jako budulca, lecz magiczna architektura nie była dla niej czymś obcym. Karty czarodziejów...cóż, tak - kiedyś poświęcała im uwagę, kiedy była małą dziewczynką. Zainteresowanie tyczyło się słodyczą niż zawartości kolekcjonerskiej. Teraz trochę żałowała słysząc, ze można było na tym zarobić - Nie wiedziałam, że dalej je robią - karty czarodziejów - mruknęła wskazując, że nieco ją ten wątek zainteresował. Da temu drugą myśl. Wszystko było w porządku biorąc pod uwagę to, że najwyraźniej doskwierały jej lekkie omamy, jak sadziła, z przepracowania oraz stresu. Innego wyjaśnienia na to nie miała. Rozmowa zajęła jej myśli kierując ją na dziecko Everetta, czy też zainteresowania. Żegnając gościa czuła spokój, lecz niepokój i niewygodne pytania zaczęły się pojawiać w momencie kiedy czarownica została sama w domu. W końcu może Sykes pojawił się o niewłaściwej porze. Sama też bowiem nie czuła żadnych wstrząsów czy drgań, tak więc trudno by on coś odczuł... Łamała sobie tym głowę przez kolejną godzinę by ostatecznie przyznać, że znów panikuje. By odprężyć myśli postanowiła udać się na spacer po okolicy. Może gdzieś dalej spadł kamień który w jakiś sposób emituje jakiś rodzaj energii rozprzestrzeniającej się cyklicznie po okolicy? Wyjaśniałoby to drgania. Jeżeli nic nie znajdzie to przynajmniej może zmęczy się na tyle by spokojnie zasnąć. Tak też zrobiła. Nie wiedzą, że w momencie kiedy opuściła budynek - niedawno poprawiony obraz zadygotał i ponownie się przekrzywił. Nieświadoma tego czarownica w tym czasie spacerowała po lesie. Może i nie znalazła tego, czego oczekiwała, lecz w jej ręce trafił niewielki odłamek niezwykłego kamienia, jak się domyśliła - gwiazdy, która spadła kilka dni temu. Zafascynowana postanowiła zachować odkrycie.
|zt x2
- Ach... - krzyżówki, haftowanie? - Myślałam, że jako ojciec młodego dżentelmena przynajmniej ty jesteś "na czasie" - zauważyła prześmiewczo. Trudno było się jednak o to obrażać, kiedy figlarnie spoglądała na kuzyna. Słuchając kolejnych pomysłów zamyśliła się już. Wyrosła już z traktowania koca jako budulca, lecz magiczna architektura nie była dla niej czymś obcym. Karty czarodziejów...cóż, tak - kiedyś poświęcała im uwagę, kiedy była małą dziewczynką. Zainteresowanie tyczyło się słodyczą niż zawartości kolekcjonerskiej. Teraz trochę żałowała słysząc, ze można było na tym zarobić - Nie wiedziałam, że dalej je robią - karty czarodziejów - mruknęła wskazując, że nieco ją ten wątek zainteresował. Da temu drugą myśl. Wszystko było w porządku biorąc pod uwagę to, że najwyraźniej doskwierały jej lekkie omamy, jak sadziła, z przepracowania oraz stresu. Innego wyjaśnienia na to nie miała. Rozmowa zajęła jej myśli kierując ją na dziecko Everetta, czy też zainteresowania. Żegnając gościa czuła spokój, lecz niepokój i niewygodne pytania zaczęły się pojawiać w momencie kiedy czarownica została sama w domu. W końcu może Sykes pojawił się o niewłaściwej porze. Sama też bowiem nie czuła żadnych wstrząsów czy drgań, tak więc trudno by on coś odczuł... Łamała sobie tym głowę przez kolejną godzinę by ostatecznie przyznać, że znów panikuje. By odprężyć myśli postanowiła udać się na spacer po okolicy. Może gdzieś dalej spadł kamień który w jakiś sposób emituje jakiś rodzaj energii rozprzestrzeniającej się cyklicznie po okolicy? Wyjaśniałoby to drgania. Jeżeli nic nie znajdzie to przynajmniej może zmęczy się na tyle by spokojnie zasnąć. Tak też zrobiła. Nie wiedzą, że w momencie kiedy opuściła budynek - niedawno poprawiony obraz zadygotał i ponownie się przekrzywił. Nieświadoma tego czarownica w tym czasie spacerowała po lesie. Może i nie znalazła tego, czego oczekiwała, lecz w jej ręce trafił niewielki odłamek niezwykłego kamienia, jak się domyśliła - gwiazdy, która spadła kilka dni temu. Zafascynowana postanowiła zachować odkrycie.
|zt x2
Salon
Szybka odpowiedź