Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Huntingdonshire
Wioska Hemingford Grey
AutorWiadomość
Wioska Hemingford Grey
Malownicza wioska ukryta w sercu hrabstwa Huntingdonshire emanuje urokiem sprzed lat. Senna miejscowość ukazuje swój idylliczny krajobraz. Otoczona wiekowymi kamienicami o ceglanym murze, wąskimi uliczkami i przepięknymi ogrodami, Hemingford Grey zdaje się miejscem z zamierzchłej baśni. Centralnym punktem wioski jest zamek, który opowiada wiele historii, zachowując ducha minionych wieków. Kamienne mosty nad urokliwymi strumieniami wprowadzają w sielski nastrój. Pośród licznych uliczek, skryte są najróżniejsze sklepiki, zapewniające wszelkie kwestie życia codziennego. Wioska znana jest przede wszystkim pokaźnych zasobów wszelkich ziół, potrzebnych do wszelkich sposobności czarodziejów.
Obszar poza wioską sprzyja wypoczynkowi. Oczy można cieszyć zielenią bujnych pastwisk, a złocistym kolorem zbóż falujących pod wpływem delikatnego wiatru. Otoczone lasami, które zdają się głęboko oddychać historią, tereny te oferują prawdziwą oazę spokoju i harmonii. Rzeki leniwie wiją się między zielonymi pagórkami, oferując malownicze widoki na ptasie bagna oraz kolorowe łąki, gdzie kwitną dzikie kwiaty. Wieczorami, zachód słońca rozświetla niebo płomieniami pomarańczy i różu, tworząc magiczny krajobraz, który sprawia, że serca mieszkańców biją rytmem natury.
Obszar poza wioską sprzyja wypoczynkowi. Oczy można cieszyć zielenią bujnych pastwisk, a złocistym kolorem zbóż falujących pod wpływem delikatnego wiatru. Otoczone lasami, które zdają się głęboko oddychać historią, tereny te oferują prawdziwą oazę spokoju i harmonii. Rzeki leniwie wiją się między zielonymi pagórkami, oferując malownicze widoki na ptasie bagna oraz kolorowe łąki, gdzie kwitną dzikie kwiaty. Wieczorami, zachód słońca rozświetla niebo płomieniami pomarańczy i różu, tworząc magiczny krajobraz, który sprawia, że serca mieszkańców biją rytmem natury.
30.09.1958
________________________________________________________________________Zwolniła kroku na chwilę, pozwoliła sobie na ukradkowy wdech, wypełniając płuca powietrzem pełnym jesiennych aromatów. W tym krótkim momencie odetchnęła od natłoku codziennych zadań, pochłonięta przestrzenią, która wydawała się wypełniona nie tylko blaskiem nikłego słońca, ale także obietnicą nowego dnia. Swe prace wykonywała z precyzją, wciąż dążąc do doskonałości, aby sprostać oczekiwaniom swojej mentorki. Uzdolniona uzdrowicielka, majestatyczna w swojej postawie, przyglądała się czynnościom Vesny uważnie, zanurzając się w każdym detalu, jakby odkrywała coś nowego, nawet w najbardziej rutynowych czynnościach. Być może dla niej sama praca była jak lekarstwo, pomagając zapomnieć o tęsknocie za domem i o przeszłości pozostawionej za murami Durmstrangu. Tutaj, wśród letnich krajobrazów i codziennych obowiązków, odnalazła swoje miejsce, stając się ucieleśnieniem skrytej, ale niezachwianej siły charakteru. Wędrując pośród malowniczego lasu, cieszyła się chwilą samotności, która pozwalała jej na zatopienie się w naturalnej harmonii otaczającej przyrodę. Każdy krok wśród mchu i każdy oddech pełen zapachów lasu było dla niej nie tylko zbieraniem zapasów, lecz także oddychaniem życiem. Zdawała się tańczyć z przyrodą, zbierając i wkładając w koszyczek znalezione grzyby. Melodie, które nuciła, przepływały przez jej usta niczym strumienie dźwięków, które mieszały się z szumem wiatru i szelestem liści. Ta muzyka natury była dla niej jak balsam dla duszy, przywracając spokój i równowagę nawet w najtrudniejszych chwilach.
Jej spojrzenie przeskakiwało sprawnie między zbieranymi dobrodziejstwami lasu a otaczającym krajobrazem, czujne na wszelkie ruchy i dźwięki. Nie tylko szukała pożywienia dla ciała, lecz także dla ducha, podziwiając harmonię natury. Wzrok jej unosił się ku niebu, gdzie ptaki śpiewały swój pieśń, a owady tańczyły pośród gałęzi drzew. Tutejsze lasy, choć odmienne od tych rodzinnych, przynosiły poczucie spokoju i ukojenia, jakby odzwierciedlały ducha i piękno natury niezależnie od miejsca.
Jej ruchy nagle zastygły w bezruchu, gdy poczuła wewnętrzny sygnał ostrzegawczy. Zaskoczona tym nagłym przerwaniem, Vesna skarciła się w myślach za chwilową dezorientację. Ostrożnie odłożyła nożyk, a jej dłoń sięgnęła po różdżkę, gotowa na ewentualne zagrożenie. Trzask suchych gałązek pod naciskiem stopy, znacznie się powtórzył. Zadrżała, napinając zmysły, kiedy dostrzegła postać wyłaniającą się z gęstwiny lasu. Skupiła swoje spojrzenie na zbliżającej się postaci, starannie analizując każdy jej ruch i gest. Zauważyła, że postać była dość smukła i delikatna, co wskazywało na to, że mogła być kobietą. Pomimo tego, że podtrzymywała swoją rękę w jednym miejscu przez dłuższy czas, kroczyła pewnie i zdecydowanie, okazując pewne siebie ścieżki, które wytyczała. W jej umyśle odżyły wspomnienia, ukazując podobieństwo między obecną postacią a pewną starszą dziewczyną, którą kiedyś znała. To, jak ta postać kroczyła, przypominało o pewnej osobie, która była dla niej wsparciem i pomocą w trudnych chwilach. Chociaż w sercu Vesny budziło się ciche pragnienie, żeby ta postać była kimś znaczącym dla niej, wstała zdecydowanie, strzepując z materiału spodni drobiny mchu.
- Nie jestem zagrożeniem - łamana angielszczyzna przeszła powietrze. Odłożyła różdżkę na swoje miejsce, unosząc dłonie w geście podkreślenia własnych słów. Przetrzymała powietrze na dłużej w płucach, gdy stanęła twarzą w twarz z napotkaną jednostką. Zmrużyła oczy, skanując wzrokiem sylwetkę kobiety. Czy właściwie… Trafiła na tak znaną jej postać? Jej braciszek napomknął o jej obecności tutaj, pośród Angielskich włości. Jednak wtedy jedynie pacnęła go w czoło, gdy oceniała stan jego zdrowia, bo bitce pośród leśnego azylu. Dzieci, tak skwitowała dwóch Bułgarów, gdy dowiedziała się szczegółów. - Varya?
W jednym mgnieniu niepewność, jak mgła w słońcu, rozproszyła się, ustępując miejsca niezwykłemu niedowierzaniu i nieokreślonemu uczuciu szczęścia. A jednak słowa, które dotąd brzmiały jak echa marzeń, okazały się realne. Naprawdę miała ją przed sobą, w całej jej okazałości. Z kuszą przewieszoną na plecach, trzymającą się niepewnie w jednym punkcie, jakby coś ciążyło jej na sercu. Stała tam, przed nią, postać, którą zawsze uważała za swoją przyjaciółkę, jedną z najbliższych.
- Nie uwierzyłam na słowo Nikoli, a jednak wszystkie okazały się prawdą… - Z nieukrywaną przyjemnością przerzuciła się na język starogermański, który sprawiał jej znaczną łatwość wśród odmętów rozmowy. Odstawiła wiklinowy kosz obok swojej nogi, przyglądając się z zainteresowaniem. - Miło widzieć znajomą twarz, doprawdy… Przepraszam za moja ciekawość, czy jednak wszystko jest dobrze?
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dłonie miały być bezszelestne albo – jakże przeciwnie – łączyć się w liściastym szumie w naturalnym tańcu natury. Jakbym nie była intruzem, lecz częścią żyjącej bez pośpiechu, w zwyczajowej ciszy leśnej krainie. Donikąd bym dotarła, gwałcąc zielony obyczaj. Skoro chciałam coś stąd zabrać, musiałam pozwolić, by mnie wypuszczono. Musiałam pojmować, z czym się mierzę. Wyszkolone, chłonne zmysły pod najmniejszym krokiem łowcy przetwarzały olbrzymią ilość informacji. Robiły to niewyczuwalnie, pod szeroko otwartymi oczami, za nieporuszoną nitką różowych warg, w łaskotaniu wzburzonych podmuchem ciemnych wstęg wokół twarzy. Istniałam, ale nikt nie miał o tym wiedzieć, istniałam, ale istnieć miałam jako oczywisty element drzewnego grona. Tutaj stawałam się drapieżnikiem, z pleców ściągałam czarodziejskie działo, by po namierzeniu życia, ugodzić je i przerwać krąg życia. A może właśnie wpędzić go w ruch?
Nie inaczej było tego dnia. Nad wyspami stygło już słońce, wysysając z liści resztki ulubionej zieleni. Czerwieniały, żółkły, opadały wprost na moje ścieżki. Zmiana pory roku oznaczała dla myśliwego wejście w nowy tryb. Gdzie indziej należało szukać, kogoś innego i w inny sposób. Nawykłam do tego, wręcz z ulgą przyjmowałam stopniowe ochładzanie się dni. Okryta liśćmi powierzchnia wprawnemu tropicielowi tylko nieznacznie utrudniała poszukiwania. Nie mogło mnie to powstrzymać, niczego mi odebrać. Wręcz z zachętą przyjmowałam nadejście innej pory. Zimą lasy staną się niemal puste, ale póki co godziłam się na obecność innych. Widywałam ich niekiedy już z oddali, czasami ludzki okrzyk niweczył czynione przeze mnie od wielu kilometrów podchody. Hańba przelewała się wtedy między drzewami, a pochowane gdzieś oczy wciskały się tylko głębiej do kryjówek. Żaden las nie należał jednak do mnie, wchodziliśmy do niego wszyscy i w duchu oczekiwałam jedynie, że nie przetną się nasze wspólne szlaki. Czasami jednak odbite w ziemi ślady skręcały w stronę człowieka. Czasami odnaleziona obecność okazywała się czymś więcej niż koniecznym dla wyprawy przypadkiem. Czasami okazywała się znajoma.
Pierś napuchła, łykając konkretną porcję zielonego powietrza. Rozprostowane ciało tuż przed progiem dziewczęcego istnienia zamanifestowało kształt sztywnej powagi, wnikliwym widzeniem rozlało się po całej delikatnej sylwetce. Znajdowałam się gdzieś na ziemiach bliskich ostatniej wyprawie do leśnej chaty Kruma. Teraz spotykałam i ją. Siostrę. Sprzyjająca mojej naturze barwa zupełnej, nieodgadnionej beznamiętności przywitała ją ciszą i niemal żadną wyrazistą odpowiedzią. Pojęłam, że ustąpił pierwotny lęk, gdy rozszyfrowała moje personalia. Nie groziła jej ani moja kusza, ani moja różdżka. Byłyśmy solidarnymi duchami, nigdy gniewną sobie pokusą.
– To ja, Vesno – przyznałam skąpo w mowie moich syberyjskich dziadów, choć nawet i to potwierdzenie wydawało się zbędne. Bułgarka już bowiem miała utwierdzić się we własnym podejrzeniu. – Co mówił? – zapytałam, ledwie otwierając usta, niby bez wielkiego zainteresowania. Jeżeli poznałabym odpowiedź, być może otrzymałabym ułamek jego szczerego odczucia. W tamtym zamieszaniu doszło do dziwnej konfrontacji – więcej niż jednej, więcej niż to jedno zmierzenie bułgarskich pięści. Zastygła na miękkim podłożu otulonym mchem ani drgnęłam, wciąż zachowując dystans. Ci, którzy mnie znali, wiedzieli, że było to dość typowe dla mnie zachowanie. Vesna przemówiła, a ja poczułam słodycz, którą nasączone zdawały się być kolejne melodie zaklęte w tym głosie. Przemawiała z łatwością, której mnie zawsze brakowało. Ciepła, dobrotliwa, troskliwa. Sympatyczna. Nieodgadniony dreszcz przebiegł wzdłuż moich rąk, by zatrzymać się dopiero przy szyi. – Nic mi nie jest – przyznałam cicho, w zgodzie z wewnętrznym odczuciem. Opuściłam spojrzenie na towarzyszący jej koszyk. Nikola wspominał, że mieszkała niedaleko, a teraz los krzyżował dwie drogi. – Co robisz w Anglii? – spytałam, woląc jednak, by uwaga na zbyt długo nie lawirowała wokół mojej postaci. Jej obecność w tym kraju wydawała się jednak nadzwyczajna. Nie posądziłabym nigdy Krumów o obranie podobnego kierunku. A jednak całe stado przeniosło się na te ziemie, w ramiona wojny i niepewności. Jak się z tym czuła?
Było dobrze. Dobrze znów ją ujrzeć, nawet jeżeli nie otrzymała ode mnie głośnego potwierdzenia.
Nie inaczej było tego dnia. Nad wyspami stygło już słońce, wysysając z liści resztki ulubionej zieleni. Czerwieniały, żółkły, opadały wprost na moje ścieżki. Zmiana pory roku oznaczała dla myśliwego wejście w nowy tryb. Gdzie indziej należało szukać, kogoś innego i w inny sposób. Nawykłam do tego, wręcz z ulgą przyjmowałam stopniowe ochładzanie się dni. Okryta liśćmi powierzchnia wprawnemu tropicielowi tylko nieznacznie utrudniała poszukiwania. Nie mogło mnie to powstrzymać, niczego mi odebrać. Wręcz z zachętą przyjmowałam nadejście innej pory. Zimą lasy staną się niemal puste, ale póki co godziłam się na obecność innych. Widywałam ich niekiedy już z oddali, czasami ludzki okrzyk niweczył czynione przeze mnie od wielu kilometrów podchody. Hańba przelewała się wtedy między drzewami, a pochowane gdzieś oczy wciskały się tylko głębiej do kryjówek. Żaden las nie należał jednak do mnie, wchodziliśmy do niego wszyscy i w duchu oczekiwałam jedynie, że nie przetną się nasze wspólne szlaki. Czasami jednak odbite w ziemi ślady skręcały w stronę człowieka. Czasami odnaleziona obecność okazywała się czymś więcej niż koniecznym dla wyprawy przypadkiem. Czasami okazywała się znajoma.
Pierś napuchła, łykając konkretną porcję zielonego powietrza. Rozprostowane ciało tuż przed progiem dziewczęcego istnienia zamanifestowało kształt sztywnej powagi, wnikliwym widzeniem rozlało się po całej delikatnej sylwetce. Znajdowałam się gdzieś na ziemiach bliskich ostatniej wyprawie do leśnej chaty Kruma. Teraz spotykałam i ją. Siostrę. Sprzyjająca mojej naturze barwa zupełnej, nieodgadnionej beznamiętności przywitała ją ciszą i niemal żadną wyrazistą odpowiedzią. Pojęłam, że ustąpił pierwotny lęk, gdy rozszyfrowała moje personalia. Nie groziła jej ani moja kusza, ani moja różdżka. Byłyśmy solidarnymi duchami, nigdy gniewną sobie pokusą.
– To ja, Vesno – przyznałam skąpo w mowie moich syberyjskich dziadów, choć nawet i to potwierdzenie wydawało się zbędne. Bułgarka już bowiem miała utwierdzić się we własnym podejrzeniu. – Co mówił? – zapytałam, ledwie otwierając usta, niby bez wielkiego zainteresowania. Jeżeli poznałabym odpowiedź, być może otrzymałabym ułamek jego szczerego odczucia. W tamtym zamieszaniu doszło do dziwnej konfrontacji – więcej niż jednej, więcej niż to jedno zmierzenie bułgarskich pięści. Zastygła na miękkim podłożu otulonym mchem ani drgnęłam, wciąż zachowując dystans. Ci, którzy mnie znali, wiedzieli, że było to dość typowe dla mnie zachowanie. Vesna przemówiła, a ja poczułam słodycz, którą nasączone zdawały się być kolejne melodie zaklęte w tym głosie. Przemawiała z łatwością, której mnie zawsze brakowało. Ciepła, dobrotliwa, troskliwa. Sympatyczna. Nieodgadniony dreszcz przebiegł wzdłuż moich rąk, by zatrzymać się dopiero przy szyi. – Nic mi nie jest – przyznałam cicho, w zgodzie z wewnętrznym odczuciem. Opuściłam spojrzenie na towarzyszący jej koszyk. Nikola wspominał, że mieszkała niedaleko, a teraz los krzyżował dwie drogi. – Co robisz w Anglii? – spytałam, woląc jednak, by uwaga na zbyt długo nie lawirowała wokół mojej postaci. Jej obecność w tym kraju wydawała się jednak nadzwyczajna. Nie posądziłabym nigdy Krumów o obranie podobnego kierunku. A jednak całe stado przeniosło się na te ziemie, w ramiona wojny i niepewności. Jak się z tym czuła?
Było dobrze. Dobrze znów ją ujrzeć, nawet jeżeli nie otrzymała ode mnie głośnego potwierdzenia.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pozostała taka sama, niezmienna jak diament, uparcie trwająca w swej postawie mimo upływu czasu. Rozdzielone przez los, wiedziała jednak, że jej oblicze nie uległo destrukcyjnej sile przeszkód życia. Mimo że była o krok do przodu, Instytut, przesiąknięty surowymi zasadami, sprawił, że ich ostatnie spotkanie zdawało się tylko wstępem do nieuchronnej rozłąki. Jednak w jej wnętrzu drzemała nadzieja na kolejne wymiany zdań, choćby w zacienionym zakątku przyszłości. Los i marzenia, dwie odległe rzeczy, splatały się w jej myślach, przekształcając się w obraz wybawicielki i przyjaciółki, która prowadziła ją przez gąszcz szkolnych wyzwań. Była towarzyszką jej słabości, podobnie jak latarnia w mroku, prowadząca przez ciemności stada silniejszych od niej samych. Subtelność uśmiechu tańczyła na jej ustach, jak delikatna melodia unosząca się w powietrzu, gdy usłyszała pojedyncze słowa wypowiedziane przez nią. Choć cicha i spokojna, emanowała głębokim zrozumieniem i empatią, której serce było pełne. Negatywne myśli i strach, które wcześniej mieszkały w jej umyśle, zniknęły, ustępując miejsca spokojowi i ciekawości. Jej brat, który tym razem nie zawiódł, miał rację, naprawdę spotkał ją, a to pocieszyło ją bardziej niż słowa mogły wyrazić.
-Mówił o nagłych gościach, którzy ujawnili swą obecność nieoczekiwanie - spleceni losem pośród tutejszych ziem, daleko od ojczyzny. Każde z nich, a jednak cała zgraja Durmstrangu była tutaj. - Jawił o głupocie swoich czynów, wnosząc niezgodę i agresję między bułgarskimi braćmi - doskonale znała prawdę, jednym opiekowała się zaledwie ułamek czasu. Drugiego zaatakowała nieoczekiwanie, zastając go w domu z rozwalonym nosem i zalanym krwistą posoką okiem. - Oraz wspomniał o Tobie, jako jedynym pozytywem pośród spotkania - zaśmiała się cicho, skrywając uśmiech za zasłoną własnej dłoni. - Następnym razem mocniej przyłóż mu w nos, może ułoży mu w głowie.
Doglądała uważnie jej sylwetkę, starając się dostrzec jakiekolwiek oznaki ran lub niedogodności, jednocześnie trzymając się swoich domysłów. Pytanie o trwanie przy swoich racjach wibrowało w powietrzu, przynosząc z sobą sugestię o wspólnej wadze trójki starszych towarzyszy - dumie i uporze. Wszyscy oni mieli tendencję do uparcie trzymania się własnych przekonań, czasem kosztem własnego zdrowia, bez zwracania uwagi na ewentualne szkody. Westchnęła jedynie, ledwie słyszalnie. Wiedziała, że zazwyczaj nie wygrywała w ich swoistej rywalizacji, gdzie jej szkolna znajoma służyła jej wsparciem we wzmocnieniu ciała i ducha. Młodsza z nich potrafiła zwyciężyć w pojedynkach słownych, umiejącym ujarzmić nagły potok słów i despotyczne przemowy. Uparta też była, z tym się nigdy nie kryła.
- Wiele zła się wydarzyło, dziadek podupadł na zdrowiu, gdy Nikoli nie było pośród nas - szepnęła, tracąc pogodę ducha w jednej chwili. Objęła się ramionami, skrywając brodę pośród narzuconej chustki pod szyją. Nieprzyjemności, to odczuwała dość drastycznie. - Wujowie zaczęli walczyć o spadek kunsztu przodków, nikt nie wiedział… Że najważniejsze skarby rodziny i wiedza została przekazana braciszkowi, nawet mama nie wiedziała - czasy były ciężkie, dotkliwe dla każdego z nich. Śmierć seniora miała przynieść zmianę na czele rodziny, tym samym nowe zasady i podżeganie do nawiązania nowych znajomości. Nawet stronnictw przestarzałymi obyczajami, których tak się bała. - Doszło do tragedii po pogrzebie, bijatyka między wujem i przybyłym nieoczekiwanie z daleka Niko. Szarpanina, ogień trawiący kuźnię i niewiadoma…
Mocno pochwyciła poły ubrania, wbijając paznokcie w odmęty materiału. Przerażenie i rozpacz w niej bujnie rozkwitały, wywołując wewnętrzną burzę. Jedno wydarzenie wystarczyło, by spowodować lawinę nieszczęść i zmian. Obłudny los odgrywał swoją rolę, skreślając ich losy całkowicie i zmuszając do poddania się woli dawno niewidzianego brata. Chwila, gdy świat wydawał się składany z druzgocących decyzji i nieuchronnych losów.
- Oddałyśmy się jego woli, zabierając resztę majątku i przebywając pół kontynentu, by zjawić się tutaj - pośród najgorszego miejsca, do którego kiedyś pałała marzeniem podróży. Tam nie było wojny, tutaj był chaos i druzgocące w skutkach katastrofy. - Chyba mamy podobnie, prawda? - spojrzała na jej oblicze, pewnie, chcąc poznać cień prawdy. Ty również mnie oszukasz? - Jakim cudem tyle znajomych twarzy dostrzegam tutaj?
-Mówił o nagłych gościach, którzy ujawnili swą obecność nieoczekiwanie - spleceni losem pośród tutejszych ziem, daleko od ojczyzny. Każde z nich, a jednak cała zgraja Durmstrangu była tutaj. - Jawił o głupocie swoich czynów, wnosząc niezgodę i agresję między bułgarskimi braćmi - doskonale znała prawdę, jednym opiekowała się zaledwie ułamek czasu. Drugiego zaatakowała nieoczekiwanie, zastając go w domu z rozwalonym nosem i zalanym krwistą posoką okiem. - Oraz wspomniał o Tobie, jako jedynym pozytywem pośród spotkania - zaśmiała się cicho, skrywając uśmiech za zasłoną własnej dłoni. - Następnym razem mocniej przyłóż mu w nos, może ułoży mu w głowie.
Doglądała uważnie jej sylwetkę, starając się dostrzec jakiekolwiek oznaki ran lub niedogodności, jednocześnie trzymając się swoich domysłów. Pytanie o trwanie przy swoich racjach wibrowało w powietrzu, przynosząc z sobą sugestię o wspólnej wadze trójki starszych towarzyszy - dumie i uporze. Wszyscy oni mieli tendencję do uparcie trzymania się własnych przekonań, czasem kosztem własnego zdrowia, bez zwracania uwagi na ewentualne szkody. Westchnęła jedynie, ledwie słyszalnie. Wiedziała, że zazwyczaj nie wygrywała w ich swoistej rywalizacji, gdzie jej szkolna znajoma służyła jej wsparciem we wzmocnieniu ciała i ducha. Młodsza z nich potrafiła zwyciężyć w pojedynkach słownych, umiejącym ujarzmić nagły potok słów i despotyczne przemowy. Uparta też była, z tym się nigdy nie kryła.
- Wiele zła się wydarzyło, dziadek podupadł na zdrowiu, gdy Nikoli nie było pośród nas - szepnęła, tracąc pogodę ducha w jednej chwili. Objęła się ramionami, skrywając brodę pośród narzuconej chustki pod szyją. Nieprzyjemności, to odczuwała dość drastycznie. - Wujowie zaczęli walczyć o spadek kunsztu przodków, nikt nie wiedział… Że najważniejsze skarby rodziny i wiedza została przekazana braciszkowi, nawet mama nie wiedziała - czasy były ciężkie, dotkliwe dla każdego z nich. Śmierć seniora miała przynieść zmianę na czele rodziny, tym samym nowe zasady i podżeganie do nawiązania nowych znajomości. Nawet stronnictw przestarzałymi obyczajami, których tak się bała. - Doszło do tragedii po pogrzebie, bijatyka między wujem i przybyłym nieoczekiwanie z daleka Niko. Szarpanina, ogień trawiący kuźnię i niewiadoma…
Mocno pochwyciła poły ubrania, wbijając paznokcie w odmęty materiału. Przerażenie i rozpacz w niej bujnie rozkwitały, wywołując wewnętrzną burzę. Jedno wydarzenie wystarczyło, by spowodować lawinę nieszczęść i zmian. Obłudny los odgrywał swoją rolę, skreślając ich losy całkowicie i zmuszając do poddania się woli dawno niewidzianego brata. Chwila, gdy świat wydawał się składany z druzgocących decyzji i nieuchronnych losów.
- Oddałyśmy się jego woli, zabierając resztę majątku i przebywając pół kontynentu, by zjawić się tutaj - pośród najgorszego miejsca, do którego kiedyś pałała marzeniem podróży. Tam nie było wojny, tutaj był chaos i druzgocące w skutkach katastrofy. - Chyba mamy podobnie, prawda? - spojrzała na jej oblicze, pewnie, chcąc poznać cień prawdy. Ty również mnie oszukasz? - Jakim cudem tyle znajomych twarzy dostrzegam tutaj?
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Mówił zatem wiele – przyznałam, przy tym nieco mrużąc oczy, bo zdaje się, że tamtego dnia przed nimi samymi nie był aż tak… wylewny. A przynajmniej nie przede mną, bo z Karakroffem konwersowali dość swobodnie w mowie ojców, ignorując nieprzyjaźnie moją obecność miedzy nimi. Jasnowłosa pozostawała jednak siostrą, a zatem spowita była z bratem więzią, której nie śmiałam podważać, osobiście tkwiąc w podobnej głębokiej relacji z Arsentijem. Przed nim chowałam największe swe sekrety i zarazem to jego właśnie czyniłam najbardziej intymnym powiernikiem. Do czasu.
– Podejrzewam, że obydwaj niosą winę, choć nie znam źródła tego gniewu – stwierdziłam, kierując się swymi spostrzeżeniami. Zaklęte w obcej mowie treści nie dały mi innej możliwości. Uważałam, że otarcie się braterskich pięści przysłuży się zbiciu rosnącej między nimi wieży nieporozumienia. Zwyczajowo wyzbyty z charakterystycznych tonów głos próbował zakamuflować moje rozczarowanie. Nie uznali bowiem, bym była godna poznania prawdziwego powodu bójki. Przywołując te szorstkie sceny sprzed dni, kierowałam widoki na neutralny krajobraz lasu, nieco zamyślona.
Do Vesny wróciłam później, kiedy opowiedziała, co Nikola mówił o mnie. – Nie okazał tego wcale – że moja obecność była mu miła. Czułam wprost coś odwrotnego, kiedy drażnił mnie ohydnym przydomkiem, kiedy zdawał się zupełnie mnie pomijać, kiedy kazał mi iść za Igorem. Czynił wiele, bym, przybywszy jako dawna znajoma, odchodziła niemal jak obcy mu duch. Uparcie starałam się odgrodzić od jego osoby. – Powinnam od razu tak uczynić, solidnie przyłożyć – wyznałam mętnie i kopnęłam lekko czubkiem buta w mocno zasiadły w ziemi pieniek. Gbur. Obaj z Igorem tamtego dnia byli siebie warci jak nigdy wcześniej.
Dalsza jej opowieść niosła przykrą wiadomość, rodzina Krumów ucierpiała przez te lata bardziej, niż mogłabym sobie wyobrazić. Może dlatego opuścili rodzimy kraj i poszukali miejsca gdzieś indziej? Znałam gniewnie przekrzykujących się i szturmujących wujów czy dziadów, wiedziałam, jak wewnętrzne rozłamy grożą wielkiemu dziedzictwu. Czasami nowej drogi dla cennych wartości trzeba było poszukać daleko, a przy tym brutalnie wyrwać własne korzenie z matczynej ziemi. Nie od dziś wiedziałam, że pokrewne łączyły nas szlaki. Nie śmiałam przerwać mowy Vesny, pragnąc poznać cały krajobraz familijnej bitwy. Im bardziej zagłębiała się w historię, tym więcej krwi przelewało się między słowami. – Przykro mi, że was to spotkało – Nikola nie pozwolił mi poznać ciężkiego widma, który ciągnął się za nim z Bułgarii. Dopiero jego siostra nadeszła z prawdą i bolesnym wyjaśnieniem. Starałam się pojąć dramat, z którym mierzyli się w latach naszej rozłąki. – Chroni was, dobry syn i brat – podsumowałam, nie czyniąc specjalnego gestu ku pocieszeniu. Nauczona dystansu, a nie czułości, ledwie wsparłam słowem, ale mimo to miałam nadzieję, że odczuła moją solidarność. Nawet bez przyjacielskiego ramienia na plecach. Kiwnęłam bez zawahania głową, gdy poszukiwania pewności w postrzeganiu dwóch naszych szlaków. – Moja starszyzna zaniedbała skarby przodków i nasze wielkie idee. Mulciberowie w Anglii nie. Przybyłam, by im pomóc. Mój brat także – odpowiedziałam skąpo, choć najpewniej wystarczająco, by jej ciekawość zaspokoić. Taka miałam nadzieję. I mnie także niesamowite wydawało się, że oto nagle losy dawnej norweskiej kompanii odnajdują się w społeczności angielskiej.
– Trzymajmy się razem – bo z nimi wcale nie jest łatwo, z Anglikami, których wciąż zgłębiałam, nieustannie się dziwiąc, choć i podejmując ostrożne próby dopasowania się do rzeczywistości, w której przecież próbowałam na dobre się osadzić. I chociaż samotnym zazwyczaj byłam wędrowcem, tak świadomość ich obecności na tych wyspach zdawała się dodawać otuchy. Której potrzebowałam i o którą nigdy bym nie poprosiła. – Czym się zajmujesz w Anglii? – Jaką drogą zdecydowałaś się podążyć w tej dojrzewającej, młodzieńczej skórze? Była piękna, nie od dziś, wiedziałam, jak spoglądali na nią niegdyś surowi koledzy ze szkolnych korytarzy. Zaopatrzona w dobre towarzyskie cechy, po które mnie raczej nie dane będzie sięgnąć, musiała lepiej odnaleźć się w tej codzienności.
– Podejrzewam, że obydwaj niosą winę, choć nie znam źródła tego gniewu – stwierdziłam, kierując się swymi spostrzeżeniami. Zaklęte w obcej mowie treści nie dały mi innej możliwości. Uważałam, że otarcie się braterskich pięści przysłuży się zbiciu rosnącej między nimi wieży nieporozumienia. Zwyczajowo wyzbyty z charakterystycznych tonów głos próbował zakamuflować moje rozczarowanie. Nie uznali bowiem, bym była godna poznania prawdziwego powodu bójki. Przywołując te szorstkie sceny sprzed dni, kierowałam widoki na neutralny krajobraz lasu, nieco zamyślona.
Do Vesny wróciłam później, kiedy opowiedziała, co Nikola mówił o mnie. – Nie okazał tego wcale – że moja obecność była mu miła. Czułam wprost coś odwrotnego, kiedy drażnił mnie ohydnym przydomkiem, kiedy zdawał się zupełnie mnie pomijać, kiedy kazał mi iść za Igorem. Czynił wiele, bym, przybywszy jako dawna znajoma, odchodziła niemal jak obcy mu duch. Uparcie starałam się odgrodzić od jego osoby. – Powinnam od razu tak uczynić, solidnie przyłożyć – wyznałam mętnie i kopnęłam lekko czubkiem buta w mocno zasiadły w ziemi pieniek. Gbur. Obaj z Igorem tamtego dnia byli siebie warci jak nigdy wcześniej.
Dalsza jej opowieść niosła przykrą wiadomość, rodzina Krumów ucierpiała przez te lata bardziej, niż mogłabym sobie wyobrazić. Może dlatego opuścili rodzimy kraj i poszukali miejsca gdzieś indziej? Znałam gniewnie przekrzykujących się i szturmujących wujów czy dziadów, wiedziałam, jak wewnętrzne rozłamy grożą wielkiemu dziedzictwu. Czasami nowej drogi dla cennych wartości trzeba było poszukać daleko, a przy tym brutalnie wyrwać własne korzenie z matczynej ziemi. Nie od dziś wiedziałam, że pokrewne łączyły nas szlaki. Nie śmiałam przerwać mowy Vesny, pragnąc poznać cały krajobraz familijnej bitwy. Im bardziej zagłębiała się w historię, tym więcej krwi przelewało się między słowami. – Przykro mi, że was to spotkało – Nikola nie pozwolił mi poznać ciężkiego widma, który ciągnął się za nim z Bułgarii. Dopiero jego siostra nadeszła z prawdą i bolesnym wyjaśnieniem. Starałam się pojąć dramat, z którym mierzyli się w latach naszej rozłąki. – Chroni was, dobry syn i brat – podsumowałam, nie czyniąc specjalnego gestu ku pocieszeniu. Nauczona dystansu, a nie czułości, ledwie wsparłam słowem, ale mimo to miałam nadzieję, że odczuła moją solidarność. Nawet bez przyjacielskiego ramienia na plecach. Kiwnęłam bez zawahania głową, gdy poszukiwania pewności w postrzeganiu dwóch naszych szlaków. – Moja starszyzna zaniedbała skarby przodków i nasze wielkie idee. Mulciberowie w Anglii nie. Przybyłam, by im pomóc. Mój brat także – odpowiedziałam skąpo, choć najpewniej wystarczająco, by jej ciekawość zaspokoić. Taka miałam nadzieję. I mnie także niesamowite wydawało się, że oto nagle losy dawnej norweskiej kompanii odnajdują się w społeczności angielskiej.
– Trzymajmy się razem – bo z nimi wcale nie jest łatwo, z Anglikami, których wciąż zgłębiałam, nieustannie się dziwiąc, choć i podejmując ostrożne próby dopasowania się do rzeczywistości, w której przecież próbowałam na dobre się osadzić. I chociaż samotnym zazwyczaj byłam wędrowcem, tak świadomość ich obecności na tych wyspach zdawała się dodawać otuchy. Której potrzebowałam i o którą nigdy bym nie poprosiła. – Czym się zajmujesz w Anglii? – Jaką drogą zdecydowałaś się podążyć w tej dojrzewającej, młodzieńczej skórze? Była piękna, nie od dziś, wiedziałam, jak spoglądali na nią niegdyś surowi koledzy ze szkolnych korytarzy. Zaopatrzona w dobre towarzyskie cechy, po które mnie raczej nie dane będzie sięgnąć, musiała lepiej odnaleźć się w tej codzienności.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Relacja rodzeństwa splatały się nićmi, jak labirynt zmysłów, gdzie ogniwa pamięci tworzyły niewidzialne łańcuchy. Rozciągnięte przez wiele miesięcy oddalenia, miały w sobie nutę niepewności, czy starszy brat wciąż oddycha. Od dawna żyła pośród niezliczonych pytań, łapiąc tylko strzępy informacji od pośredników ich korespondencji. Czasem przychodziły do niej zwiastuny w postaci trzech słów, wplecionych na skrawku lichego pergaminu. Innym razem przesyłane były opowieści, jak w dal Norwegii zaprowadziła go podróż. Potem jednak kontakt ustał, a jego brak przyniósł marazm, ożywiając w jej umyśle najbardziej tragiczne scenariusze.
- Mimo dzielących nas nieścisłości i miesięcy rozłąki, zawsze będzie najważniejszą częścią mojego życia - W ich relacji tkwiła pewna przewrotność. Mimo ciągłych sporów i natarczywych rozkazów, oboje stawiali się na piedestale wzajemnie. Dla nich zdrowie, samopoczucie i bezpieczeństwo drugiego były najważniejsze. Czy to była cecha wyjątkowa tylko dla nich? Prawdopodobnie nie. To właśnie była wieczysta idea rodzeństwa. - Choć zdradza mi pewne aspekty, pozostaję w niewiedzy - znała niewielki fragment jego historii z druhem. Przyjacielem, jak określał go często w swych opowieściach, gdy była ledwo kroczącym dzieciakiem. Czepliwym, spoglądając we własnego brata, niczym największego idola. - Oboje współwinni są temu, jak rozprawiło się wasze spotkanie tutaj. Zamiast się zjednoczyć w trudzie nowych realiów, pokusili się o prawo pięści, prostackie.
Pomimo różnic i sporów między druhami, istniała między nimi więź, mimo usilności zakłamywania tego faktu. Byli do siebie znacząco podobni, przeżyli dzieciństwo w pewnej zgodzie. Jednak pozwolili, by duma czy upór stanęły im na drodze do pojednania. Pomimo że życie na pustkowiach odcisnęło na nim swoje piętno, nie stracił swojej ludzkiej dobroci i oddania. Był jak skryta tajemnica, przyciągający spojrzenia swoją niezwykłością, a zarazem skrywający w sobie wiele głębszych warstw. Postawa była pełna kontrastów - odziany w pozory niebezpieczeństwa, jednocześnie emanujący empatią i zrozumieniem. Niewiele mówił, będąc lepszym słuchaczem z ich dwójki. Rodzinna duma, stały punkt w jej życiu, który pozwalał jej utrzymać się na powierzchni w trudnych czasach. Jego obecność było dla niej niczym tarcza, chroniąca ją przed życiowymi burzami. Dzięki niemu czuła się silniejsza i gotowa stawić czoła wszystkim wyzwaniom, jakie przynosił los.
- Zawsze był skomplikowanym człowiekiem, staromodne obycie przynosi negatywy - spostrzegła, wbijając spojrzenie w swą bohaterkę ze szkolnych ław. - Przepraszam za niego - szepnęła ze skruchą, kiwając głową uniżenie. - Mam nadzieję, że naprawi swe błędy czym szybciej, pożerają go emocje - odreagowywał mocno poniesioną klęskę, zamykając się w kuźni na długie godziny. Nie słuchał się własnego mistrza, doprowadzając mięśnie do wycieńczenia przez pryzmat ciągłych ćwiczeń. Nikogo nie słuchał, potem zniknął na długie dnie. Wysyłając jedynie list, głupota jego czynów powodowała setki bolączek. Głupiś braciszku. - Varyo, szkoda pięści na upierdliwych chłopców - zaśmiała się nieoczekiwanie, wspominając dawne czasu ich utarczek. - Inaczej można ich usidlić.
Wichrowa pamięć przeszłości przyniosła gorycz i smutek, który zatruł nawet chwilowy uśmiech. Rozłam w rodzinie pozostawił trwałe ślady na sercach każdego z nich. Niko, choć sam też dotknięty stratą, podniósł się jako oparcie dla swojego krewnego. Kuźnia, w której uczyły się pokolenia, została pochłonięta przez płomienie żywiołu, zostawiając za sobą tylko ruiny i gorzki smak utraconych marzeń. Opuściwszy rodzinną dolinę, z dala od żarów płomieni, zostali pozostawieni sami sobie, obciążeni bagażem trudów. Przepaść między nimi pogłębiła się, a zamiast jednoczyć, rozdzierała ich wrogość i gniew. Zostali zmuszeni do nagłych zmian, a marzenia, które kiedyś kształtowały ich życie, zostały zdeptane pod naporem okrutnej rzeczywistości. Słuchała jej głosu bacznie, rozumując każde z słów osobno. Też zostałaś rzucona w wir rodzinnych zdarzeń. Fatum? Czy naprawdę świat zdawał się tak zniszczony?
- Nie mieliśmy innego wyjścia, musieliśmy za nim kroczyć - zawsze będąc jego cieniem i opoką. - Mawiali, że zbyt dobrzy jesteśmy na teraźniejsze czas, zgubi to naszą dwójkę - plotek zasłyszano pełno, niedogodności rzucały się same pod ich trakty. Przecież nie zrobili nic złego, błędy ojcowskie nie mogły ich wykluczać ze społeczności. - Wszystkie zdarzenie powodują ciarki na skórze, gdy myślę o całym złu atakujących wszelkie istnienia. Nawet tak znaczące rodziny, jak Twoja - objęła się mocniej ramionami, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Nie musiała dużo mówić, między jej słowami jawiła się solidarność i zrozumienie. Młodsza była tą najbardziej rozgadaną, wpierw jawiąca swą nieprzemyślaną gadkę. Kłopoty atakowały same, przejmowała się tym na koniec. - Jak sobie radzisz? - czyż tak tragicznie, jak moja osoba? - Czym zajmujesz się w nowych realiach?
Siła grupy, w której mogli odnaleźć siłę, była potężna, zdolna znieść nawet najcięższe próby i pokonać największe przeciwności. Jednakże czasami trzeba było impulsu, by zjednoczyć pojedyncze osoby w działający mechanizm. Tutaj brakowało jedynie zgody i uścisku silnych dłoni dwóch Bułgarów, by zyskać najlepszy efekt. Chwila, by ludzie potrafili przełamać swoje ego i pokazać szczerą skruchę, rodziła się prawdziwa siła i solidarność, zdolna do przezwyciężenia nawet najtrudniejszych sytuacji.
- Stado przezwycięży wszystko - wystarczy się zjednać. Nadzieja budziła się powoli w jej sercu, zabiło szybciej na nikły entuzjazm. Z takim oddaniem dla sprawy, jakie przejawia starsza od niej, mogło być wszystko możliwe. Pragnę tego. - Od niedawna mam oko na zdrowie jednej z młodych szlachcianek, rozwijam się i odciążam materialnie Nikole - nie mogła wiecznie brać, nie oddając mu nic w zamian. Mieli dach nad głową, choć każdy odczuwał braki w zaopatrzeniu żywieniowym. Radzili sobie jak tylko mogli, wykładając nabywane latami możliwości własnych dłoni. - Pomagam matuli w jej drobnych pracach, uczę się od niesamowicie uzdolnionej uzdrowicielki w Warwick. Uczę się nowej codzienności, przychodzi mi to z trudem.
- Mimo dzielących nas nieścisłości i miesięcy rozłąki, zawsze będzie najważniejszą częścią mojego życia - W ich relacji tkwiła pewna przewrotność. Mimo ciągłych sporów i natarczywych rozkazów, oboje stawiali się na piedestale wzajemnie. Dla nich zdrowie, samopoczucie i bezpieczeństwo drugiego były najważniejsze. Czy to była cecha wyjątkowa tylko dla nich? Prawdopodobnie nie. To właśnie była wieczysta idea rodzeństwa. - Choć zdradza mi pewne aspekty, pozostaję w niewiedzy - znała niewielki fragment jego historii z druhem. Przyjacielem, jak określał go często w swych opowieściach, gdy była ledwo kroczącym dzieciakiem. Czepliwym, spoglądając we własnego brata, niczym największego idola. - Oboje współwinni są temu, jak rozprawiło się wasze spotkanie tutaj. Zamiast się zjednoczyć w trudzie nowych realiów, pokusili się o prawo pięści, prostackie.
Pomimo różnic i sporów między druhami, istniała między nimi więź, mimo usilności zakłamywania tego faktu. Byli do siebie znacząco podobni, przeżyli dzieciństwo w pewnej zgodzie. Jednak pozwolili, by duma czy upór stanęły im na drodze do pojednania. Pomimo że życie na pustkowiach odcisnęło na nim swoje piętno, nie stracił swojej ludzkiej dobroci i oddania. Był jak skryta tajemnica, przyciągający spojrzenia swoją niezwykłością, a zarazem skrywający w sobie wiele głębszych warstw. Postawa była pełna kontrastów - odziany w pozory niebezpieczeństwa, jednocześnie emanujący empatią i zrozumieniem. Niewiele mówił, będąc lepszym słuchaczem z ich dwójki. Rodzinna duma, stały punkt w jej życiu, który pozwalał jej utrzymać się na powierzchni w trudnych czasach. Jego obecność było dla niej niczym tarcza, chroniąca ją przed życiowymi burzami. Dzięki niemu czuła się silniejsza i gotowa stawić czoła wszystkim wyzwaniom, jakie przynosił los.
- Zawsze był skomplikowanym człowiekiem, staromodne obycie przynosi negatywy - spostrzegła, wbijając spojrzenie w swą bohaterkę ze szkolnych ław. - Przepraszam za niego - szepnęła ze skruchą, kiwając głową uniżenie. - Mam nadzieję, że naprawi swe błędy czym szybciej, pożerają go emocje - odreagowywał mocno poniesioną klęskę, zamykając się w kuźni na długie godziny. Nie słuchał się własnego mistrza, doprowadzając mięśnie do wycieńczenia przez pryzmat ciągłych ćwiczeń. Nikogo nie słuchał, potem zniknął na długie dnie. Wysyłając jedynie list, głupota jego czynów powodowała setki bolączek. Głupiś braciszku. - Varyo, szkoda pięści na upierdliwych chłopców - zaśmiała się nieoczekiwanie, wspominając dawne czasu ich utarczek. - Inaczej można ich usidlić.
Wichrowa pamięć przeszłości przyniosła gorycz i smutek, który zatruł nawet chwilowy uśmiech. Rozłam w rodzinie pozostawił trwałe ślady na sercach każdego z nich. Niko, choć sam też dotknięty stratą, podniósł się jako oparcie dla swojego krewnego. Kuźnia, w której uczyły się pokolenia, została pochłonięta przez płomienie żywiołu, zostawiając za sobą tylko ruiny i gorzki smak utraconych marzeń. Opuściwszy rodzinną dolinę, z dala od żarów płomieni, zostali pozostawieni sami sobie, obciążeni bagażem trudów. Przepaść między nimi pogłębiła się, a zamiast jednoczyć, rozdzierała ich wrogość i gniew. Zostali zmuszeni do nagłych zmian, a marzenia, które kiedyś kształtowały ich życie, zostały zdeptane pod naporem okrutnej rzeczywistości. Słuchała jej głosu bacznie, rozumując każde z słów osobno. Też zostałaś rzucona w wir rodzinnych zdarzeń. Fatum? Czy naprawdę świat zdawał się tak zniszczony?
- Nie mieliśmy innego wyjścia, musieliśmy za nim kroczyć - zawsze będąc jego cieniem i opoką. - Mawiali, że zbyt dobrzy jesteśmy na teraźniejsze czas, zgubi to naszą dwójkę - plotek zasłyszano pełno, niedogodności rzucały się same pod ich trakty. Przecież nie zrobili nic złego, błędy ojcowskie nie mogły ich wykluczać ze społeczności. - Wszystkie zdarzenie powodują ciarki na skórze, gdy myślę o całym złu atakujących wszelkie istnienia. Nawet tak znaczące rodziny, jak Twoja - objęła się mocniej ramionami, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Nie musiała dużo mówić, między jej słowami jawiła się solidarność i zrozumienie. Młodsza była tą najbardziej rozgadaną, wpierw jawiąca swą nieprzemyślaną gadkę. Kłopoty atakowały same, przejmowała się tym na koniec. - Jak sobie radzisz? - czyż tak tragicznie, jak moja osoba? - Czym zajmujesz się w nowych realiach?
Siła grupy, w której mogli odnaleźć siłę, była potężna, zdolna znieść nawet najcięższe próby i pokonać największe przeciwności. Jednakże czasami trzeba było impulsu, by zjednoczyć pojedyncze osoby w działający mechanizm. Tutaj brakowało jedynie zgody i uścisku silnych dłoni dwóch Bułgarów, by zyskać najlepszy efekt. Chwila, by ludzie potrafili przełamać swoje ego i pokazać szczerą skruchę, rodziła się prawdziwa siła i solidarność, zdolna do przezwyciężenia nawet najtrudniejszych sytuacji.
- Stado przezwycięży wszystko - wystarczy się zjednać. Nadzieja budziła się powoli w jej sercu, zabiło szybciej na nikły entuzjazm. Z takim oddaniem dla sprawy, jakie przejawia starsza od niej, mogło być wszystko możliwe. Pragnę tego. - Od niedawna mam oko na zdrowie jednej z młodych szlachcianek, rozwijam się i odciążam materialnie Nikole - nie mogła wiecznie brać, nie oddając mu nic w zamian. Mieli dach nad głową, choć każdy odczuwał braki w zaopatrzeniu żywieniowym. Radzili sobie jak tylko mogli, wykładając nabywane latami możliwości własnych dłoni. - Pomagam matuli w jej drobnych pracach, uczę się od niesamowicie uzdolnionej uzdrowicielki w Warwick. Uczę się nowej codzienności, przychodzi mi to z trudem.
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Mój brat dla mnie również – odpowiedziałam zupełnie zwyczajnie, przyznając się do oczywistego przywiązania i nie wynajdując w tych słowach niczego niesamowitego. To istniało we mnie jako fundamentalna świętość. Obie miałyśmy braci, obydwie trwałyśmy związane z nimi krwią i duszą, nawet gdy los wyrzucał nas na dalekie sobie krainy. Nawet gdy byli winni i niszczyli naszą rzeczywistość. Dlatego rozumiałam – może nawet bardziej, niż mogłaby podejrzewać. Pytania były zbędne. To była więź, której nikt nie powinien kwestionować. – Nie lekceważ prawa pięści. Taki początek bywa… dobrym znakiem – wspomniałam krótko, nie siląc się na szersze przedstawienie swego poglądu. Synowie Durmstrangu, ludzie wschodu, mężczyźni. Pewne rytuały były im należne i niekoniecznie stawały się zwiastunem nieuchronnej klęski. Sądziłam, że osadzony w prologu konflikt rozpadnie się po kilku silnych ciosach. Musieli dać temu upust. Przyszłość mogła przynieść życzliwą niespodziankę w tym względzie. Wolałam, by pozostali zjednoczeni i sądziłam, że Vesna również mogła mieć bliski mi pogląd. Na obcej ziemi nasze wytrenowane w Norwegii istnienia powinny utrzymywać sojusze.
Jej jednak nie musiałam tego tłumaczyć.
- Emocje – powtórzyłam wyraźnie i kompletnie beznamiętnie. To nie ona powinna zwracać się o wybaczenie, nie ona powinna nadciągać z wyjaśnieniem, nie ona powinna łatać dziury w jego poszarpanym świecie. Nie ona powinna ciągnąć go za rękę. A jednak młodsze siostry potrafiły robić wiele rzeczy, do których potencjalnie wcale nie były stworzone. – Nie chcę nikogo usidlić – zaprzeczyłam ponuro, nie okazując wzburzenia faktem, że mogła mnie o to posądzić. Wcale tak o tym nie myślałam, wcale nie rozpatrywałam żadnego z nich w podobnych kategoriach. Chciałam stada, chciałam druhów, chciałam skąpego towarzystwa…. czasem, w ciemnym lesie. Do natarczywych towarzyszy nie byłam przyzwyczajona. Do żadnego stałego kompana nie byłam – oprócz mego brata. Cokolwiek bym uczyniła, Arsentiy i tak podążyłby za mną, jeżeli taką miał wolę. Pewnego dnia przestałam z tym walczyć.
A jednak tu nasze historie, moja i Vesny, były wprost odwrotne. Tutaj historia przeobrażała się gwałtownie. W zastanym na lodowej pokrywie odbiciu ujrzeć można było dwie odmienne drogi. – Wkroczyłam do tego kraju po to, by walczyć. Ty nie – zauważyłam z cichą sugestią. Przytargał ją tutaj, gdy ostrzyły się noże, gdy śmierć wznosiła się ponad cmentarne figury. Vesna nie była tutaj bezpieczna, a Nikola był głupi, sądząc, że stosownie było osadzić matkę i siostrę daleko od siebie. Żadna nie była wojowniczką, żadna nie będzie umiała się właściwie obronić. A on będzie zbyt daleko. Nie zdąży. Wizja przelania czarodziejskiej krwi sojuszników gorzko zarysowała się przed oczami. Zamierzałam mu surowo przypomnieć o pewnych kwestiach, gdy dane nam będzie znów stanąć twarzą w twarz. Poczułam pogardę. Zbyt pospiesznie wygłosiłam słowo o dobrym synu i bracie. – Wasze miejsce jest bezpieczne? – spytałam więc, choć odpowiedź ułożyłam sobie w myśli już chwilę wcześniej. Pytałam, bo potrzebowałam dowiedzieć się, jak ona postrzegała sytuację, czy czuła się komfortowo, czy lęk nie dominował jej dni. Wróg przycichł tylko pozornie. A my, imigranci, mieliśmy jeszcze mniejsze znaczenie.
- Odpowiednio – wyjawiłam, wybierając słowo, które w zastanych czasach uznawałam za najbardziej słuszne. Ja nosiłam nazwisko Mulciber. To były pomyślne miesiące dla niedźwiedzi. Vesna mogła mierzyć się z trudnościami zupełnie odmiennymi. Kwestie najbardziej osobiste, najbardziej intymne czy - zwyczajnie - proste uczucia nie były dopuszczone teraz do głosu. – Poluję, trenuję i dbam o rodzinę – przynajmniej się staram, przynajmniej próbuję nieść dumę, nie wstyd. To jednak bywało trudne w angielskich realiach. Dopiero przy tej myśli zaczęłam kwestionować wcześniejszą pozytywną odpowiedź. Więc, Varyo, jak sobie radzisz tak naprawdę? Łatwość prędko rozmywała się w myślach. Na martwej, posągowej twarzy trudnu było jednak złapać zarysowaną w umyśle skazę. Predyspozycje we krwi i długie lata treningów pozwoliły trzymać się w ukryciu nawet, gdy obce oczy znajdowały się tuż obok. Co mogłam wyjawić więcej?
- Warwick? To ziemie niedźwiedzi, tam mieszkam – zareagowałam niemal natychmiast po jej słowach. Trudno, bym zignorowała tę kwestię. Pozwoliłam oczom otworzyć się bardziej, pozwoliłam zaciekawionym błyskom dać się ujawnić na własnej twarzy. – Jaka to uzdrowicielka? – Kolejne pytanie wydało się oczywiste. Ponownie czułam, że odpowiedź jest bardzo blisko. Rozwiązanie nadejść miało jednak wprost z jej warg.
Wyznanie własnej słabości i niepewnego osadzenia się w tej krainie wydawało się przychodzić Vesnie Krum zupełnie naturalnie. Umiała przyznać, że istniały komplikacje. Ja nie umiałam. – Powinnaś być bardzo ostrożna. Powinnaś umieć się obronić. Szczególnie że jego przy tobie nie ma.
Krum powinien gorzko pożałować pewnych decyzji. Oby nastąpiło to, zanim przeleje się krew jego krewnych.
Jej jednak nie musiałam tego tłumaczyć.
- Emocje – powtórzyłam wyraźnie i kompletnie beznamiętnie. To nie ona powinna zwracać się o wybaczenie, nie ona powinna nadciągać z wyjaśnieniem, nie ona powinna łatać dziury w jego poszarpanym świecie. Nie ona powinna ciągnąć go za rękę. A jednak młodsze siostry potrafiły robić wiele rzeczy, do których potencjalnie wcale nie były stworzone. – Nie chcę nikogo usidlić – zaprzeczyłam ponuro, nie okazując wzburzenia faktem, że mogła mnie o to posądzić. Wcale tak o tym nie myślałam, wcale nie rozpatrywałam żadnego z nich w podobnych kategoriach. Chciałam stada, chciałam druhów, chciałam skąpego towarzystwa…. czasem, w ciemnym lesie. Do natarczywych towarzyszy nie byłam przyzwyczajona. Do żadnego stałego kompana nie byłam – oprócz mego brata. Cokolwiek bym uczyniła, Arsentiy i tak podążyłby za mną, jeżeli taką miał wolę. Pewnego dnia przestałam z tym walczyć.
A jednak tu nasze historie, moja i Vesny, były wprost odwrotne. Tutaj historia przeobrażała się gwałtownie. W zastanym na lodowej pokrywie odbiciu ujrzeć można było dwie odmienne drogi. – Wkroczyłam do tego kraju po to, by walczyć. Ty nie – zauważyłam z cichą sugestią. Przytargał ją tutaj, gdy ostrzyły się noże, gdy śmierć wznosiła się ponad cmentarne figury. Vesna nie była tutaj bezpieczna, a Nikola był głupi, sądząc, że stosownie było osadzić matkę i siostrę daleko od siebie. Żadna nie była wojowniczką, żadna nie będzie umiała się właściwie obronić. A on będzie zbyt daleko. Nie zdąży. Wizja przelania czarodziejskiej krwi sojuszników gorzko zarysowała się przed oczami. Zamierzałam mu surowo przypomnieć o pewnych kwestiach, gdy dane nam będzie znów stanąć twarzą w twarz. Poczułam pogardę. Zbyt pospiesznie wygłosiłam słowo o dobrym synu i bracie. – Wasze miejsce jest bezpieczne? – spytałam więc, choć odpowiedź ułożyłam sobie w myśli już chwilę wcześniej. Pytałam, bo potrzebowałam dowiedzieć się, jak ona postrzegała sytuację, czy czuła się komfortowo, czy lęk nie dominował jej dni. Wróg przycichł tylko pozornie. A my, imigranci, mieliśmy jeszcze mniejsze znaczenie.
- Odpowiednio – wyjawiłam, wybierając słowo, które w zastanych czasach uznawałam za najbardziej słuszne. Ja nosiłam nazwisko Mulciber. To były pomyślne miesiące dla niedźwiedzi. Vesna mogła mierzyć się z trudnościami zupełnie odmiennymi. Kwestie najbardziej osobiste, najbardziej intymne czy - zwyczajnie - proste uczucia nie były dopuszczone teraz do głosu. – Poluję, trenuję i dbam o rodzinę – przynajmniej się staram, przynajmniej próbuję nieść dumę, nie wstyd. To jednak bywało trudne w angielskich realiach. Dopiero przy tej myśli zaczęłam kwestionować wcześniejszą pozytywną odpowiedź. Więc, Varyo, jak sobie radzisz tak naprawdę? Łatwość prędko rozmywała się w myślach. Na martwej, posągowej twarzy trudnu było jednak złapać zarysowaną w umyśle skazę. Predyspozycje we krwi i długie lata treningów pozwoliły trzymać się w ukryciu nawet, gdy obce oczy znajdowały się tuż obok. Co mogłam wyjawić więcej?
- Warwick? To ziemie niedźwiedzi, tam mieszkam – zareagowałam niemal natychmiast po jej słowach. Trudno, bym zignorowała tę kwestię. Pozwoliłam oczom otworzyć się bardziej, pozwoliłam zaciekawionym błyskom dać się ujawnić na własnej twarzy. – Jaka to uzdrowicielka? – Kolejne pytanie wydało się oczywiste. Ponownie czułam, że odpowiedź jest bardzo blisko. Rozwiązanie nadejść miało jednak wprost z jej warg.
Wyznanie własnej słabości i niepewnego osadzenia się w tej krainie wydawało się przychodzić Vesnie Krum zupełnie naturalnie. Umiała przyznać, że istniały komplikacje. Ja nie umiałam. – Powinnaś być bardzo ostrożna. Powinnaś umieć się obronić. Szczególnie że jego przy tobie nie ma.
Krum powinien gorzko pożałować pewnych decyzji. Oby nastąpiło to, zanim przeleje się krew jego krewnych.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wioska Hemingford Grey
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Huntingdonshire