Wydarzenia


Ekipa forum
Środek pokoju
AutorWiadomość
Środek pokoju [odnośnik]03.04.24 14:16
First topic message reminder :

Środek pokoju

Pokój Maisie jest niewielkim, ale dość przytulnym pomieszczeniem ze ścianami pomalowanymi jasną farbą. Naprzeciwko drzwi znajduje się okno, po jednej stronie pokoju jest łóżko, a po drugiej prosta, drewniana szafa na ubrania. Na środku natomiast stoi niewielki stolik z dwoma prostymi krzesłami. Elementy umeblowania prawdopodobnie są starsze niż sama Maisie, ale wciąż spełniają swoje funkcje. Na stoliku często znajduje się nieduży imbryczek do przygotowywania naparów oraz parę nie pierwszej nowości kubków, Maisie dba też o to, by w wazoniku były świeże kwiaty zebrane w okolicy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Środek pokoju - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Środek pokoju [odnośnik]04.10.24 11:48
Na dźwięk szybkich, lekkich kroków rozlegających się po drugiej stronie drzwi wyprostował się odruchowo, prawą dłonią przeczesując włosy. – Cześć – rzucił na wydechu, uśmiechając się szeroko i rozkładając ramiona na boki. Uścisnął Maisie krótko, ale mocno, czując jak zalewa go ulga – i jakiś dziwny spokój, jakby przez moment, na parę uderzeń serca, znów znaleźli się oboje w Hogwarcie. – Przyszedłem tak szybko, jak mogłem – zapewnił, cofając się o pół kroku, a później wchodząc za nią do skromnego pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi – starał się już nie hałasować, pamiętając o karcącym spojrzeniu starszej sąsiadki. Znalazłszy się w środku, rozejrzał się instynktownie, poniekąd prowadzony słowami Maisie, choć bardziej od wystroju interesowała go ona sama. Pomieszczenie rzeczywiście nie opływało w luksusy, ale wyglądało na czyste i suche, co nie zawsze można było powiedzieć o mieszkaniu, które w porcie dzielił z Dixonem. No i Woolmanowie byli porządnymi ludźmi – to wiedział na pewno. – Jest bardzo ładny – powiedział, trochę szczerze, a trochę chcąc dodać jej otuchy. – Poznałaś już synów właścicieli? – zapytał, przenosząc na nią spojrzenie. Czy miała się tu do kogo odezwać? Zwrócić o pomoc? Powinien poprosić Jeremiego, żeby miał na nią oko. – Mam coś dla ciebie – ciągnął dalej, jeszcze nie siadając nigdzie, zamiast tego sięgając do torby – wyciągając z niej kolejno: dwie słodkie bułki zawinięte w brązowy papier, jabłko i sok dyniowy w szklanej butelki, które położył na niewielkim, drewnianym stoliku. To nie było dużo, zwłaszcza w zestawieniu z faktem, że Maisie właśnie straciła wszystko – ale tylko tyle był w stanie kupić za przysługi. Podejrzewał, że w ciągu następnych tygodni trudno będzie nawet o to. – Jeśli będziesz potrzebować czegoś innego, daj tylko znać, popytam, gdzie trzeba – zaoferował, wzruszając przepraszająco ramionami. Chciałby pomóc jej jakoś bardziej, może gdyby wreszcie odezwał się do rodziców, to mógłby to zrobić – ale wewnętrzne obawy i wyrzuty sumienia zdusiły tę myśl od razu, jak tylko się pojawiła. Minęło za dużo czasu, znienawidziliby go, gdyby się dowiedzieli, że ich oszukiwał; już chyba wolał, żeby myśleli, że nie żyje.
No, nigdy nie widziałem czegoś takiego – przytaknął, sięgając po stojące przy stoliku krzesło. Przysunął je bliżej łóżka i odwrócił, po czym usiadł na nim okrakiem, wspierając ręce na oparciu. Jego słowa miały podwójne znaczenie, lejący się z nieba ogień był dla niego zaskoczeniem nie tylko na jawie – nie widział go nigdy również we śnie. – Mieszkanie stoi, ale z kamienicy Yulii zostały gruzy. Prawie cały Londyn wygląda jak po trzęsieniu ziemi. Chłopaki mówili, że blisko centrum jest wielki krater, w którym pali się lawa – opowiadał, ożywieniem przykrywając ciche drżenie głosu; dwa dni to było za mało, żeby ugasić tlące się w nim przejęcie, zwłaszcza, gdy nadal ze wszystkich stron spływały do niego nowe informacje, opowieści. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że się bał. – Dureń zwiał jak tylko się zaczęło, pół dnia go szukałem – dodał. Oparł się mocniej o krzesło, żeby się na nim zahuśtać. – A ty jak się czujesz, Mais? – zapytał, krzyżując spojrzenie z przyjaciółką, wyglądała trochę, jakby była chora.
Oczywiście, że tak wygląda, odpowiedział sam sobie w myślach zaraz potem. Debilu, zawtórował mu złośliwy głos w tyle czaszki. Miał ochotę sobie przywalić. Jak się miała czuć? Dopiero co straciła babcię i dom, i wszystko. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, szukając rozpaczliwie jakichś sensownych słów pocieszenia, ale żadnych nie znalazł. – Może chcesz pójść na spacer? Podobno fala wyrzuciła mnóstwo rzeczy na plażę – zaproponował wreszcie. Kiedyś lubili to robić: siedzieć na brzegu jeziora i czekać, aż któreś z magicznych stworzeń wystawi łeb ponad powierzchnię wody. Dzisiaj wydawało mu się to strasznie odległe, choć przecież obiektywnie nie minęło aż tak dużo czasu.
Edmund McKinnon
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it

OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12469-edmund-mckinnon-budowa#383667 https://www.morsmordre.net/t12492-nessie#384630 https://www.morsmordre.net/t12502-edmund-mckinnon-dlubie-sobie#384955 https://www.morsmordre.net/f478-port-of-london-isle-of-dogs-marsh-wall-5-13 https://www.morsmordre.net/t12493-szuflada-eda#384631 https://www.morsmordre.net/t12496-edmund-mckinnon
Re: Środek pokoju [odnośnik]04.10.24 15:01
Dobrze było widzieć naprzeciw siebie znajomą, przyjazną twarz. I Hogwart był milszym miejscem dzięki obecności takich ludzi jak Edmund, którzy zaakceptowali ją pomimo jej mugolskiego pochodzenia. Patrząc na niego teraz przelotnie przypomniała sobie ten pierwszy dzień, swoją pierwszą podróż do szkoły, kiedy chyłkiem, z płonącymi policzkami i załzawionymi oczami opuszczała pierwotnie wybrany przedział pełen zadufanych w sobie przyszłych Ślizgonów, i później trafiła do przedziału Edmunda, z którym od razu złapała kontakt. Mimo że nie trafiła do jego domu, to i tak przez szkolne lata utrzymywali kontakt i zawsze mogła na niego liczyć, kiedy czegoś nie wiedziała lub miała jakiś problem. I nigdy nie widział w niej brudnej szlamy, a po prostu Maisie Moore.
Cieszyła się że tu był, że dał radę przybyć, mimo że na pewno nie było to łatwe, więc tym bardziej doceniała, że wyruszył przez pół kraju, żeby ją odwiedzić.
- Nie było problemów z pokonaniem tej drogi? Nie wiem, jak sytuacja wygląda w Londynie, ostatni raz byłam tam jakieś dwa lata temu – zapytała; Edmund jako czarodziej czystej krwi mógł przemieszczać się po kraju o wiele łatwiej, a dla Maisie opuszczenie Półwyspu Kornwalijskiego było bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Zaś jeśli chodzi o wejście do Londynu, byłoby to dla niej, szlamy bez papierów, właściwie samobójstwem. Stolica jawiła jej się jako miejsce zakazane, równie odległe i niedostępne jak Księżyc, i mogła tylko ciepło wspominać pierwszą wyprawę na Pokątną i swoje pierwsze zetknięcie z magicznym światem.
- Jeszcze nie poznałam zbyt wielu mieszkańców, ale Billy mówił, że Woolmanowie są dobrymi ludźmi i będę przy nich bezpieczna. Zresztą, nie za bardzo mam inny wybór, nie byłoby mnie stać na nic innego. – Była tylko bardzo ubogą sierotką, tego co może zarobić na szyciu nie wystarczy na wiele, ale na ten pokoik wystarczać powinno. Menażeria zapewniała też niezbędne wyżywienie, więc może uda się uniknąć głodu. Zależy jak bardzo ucierpiał Półwysep i czy żywność w ogóle będzie tu docierać po kataklizmie…
Ożywiła się lekko gdy wyciągnął z torby jedzenie. Zdała sobie sprawę, że zgłodniała i sięgnęła niepewnie po jedną z bułeczek.
- Dziękuję, ale… na pewno tobie niczego nie brakuje? Masz co jeść? – zapytała, mimo swojej sytuacji martwiąc się, czy aby na pewno on nie chodził głodny. W końcu, odkąd odszedł od rodziny i osiadł w Londynie, pewnie też mu się nie przelewało, tym bardziej, że jego lokum też mogło ucierpieć. – Podejrzewam, że następne tygodnie będą trudne – zmartwiła się. Pewnie elity zagarną dla siebie najlepsze kąski, a oni, najbiedniejsi, dostaną jedynie ochłapy, jeśli w ogóle. Dobrze, że była już obyta z głodem i potrafiła sobie z nim jakoś radzić. Pamiętała z dzieciństwa jak to jest iść spać z pustym żołądkiem i oszukiwać go podgryzaniem sosnowej kory lub piciem naparu z wygrzebanych spod śniegu ziół, kiedy zimą, w latach w trakcie mugolskiej wojny i bezpośrednio po niej, trudno było o owoce i warzywa, a kurę ubijało się tylko od wielkiego święta, bo było ich zbyt mało i były zbyt cenne. Właściwie dopiero po trafieniu do Hogwartu mogła najadać się do syta, bo choć w domu babcia dbała o nią, to w latach czterdziestych życie na mugolskiej wsi nie należało do lekkich i przyjemnych. Później poprawiło się tylko na chwilę i kolejna wojna znów zajrzała im w oczy, a gdy dwa lata temu umarł ojciec, główny żywiciel rodziny, znów było gorzej.
Zaś dziś była już sama, zdana w dużej mierze na łaskę Woolmanów, bo jeśli postanowiliby ją stąd wyrzucić, zostałaby bez dachu nad głową.
Wzdrygnęła się słysząc jego opowieści o Londynie, to naprawdę musiało być straszne.
- Cały kraj tak wygląda? Słyszałam pogłoski, że to… kometa się rozpadła, ale dlaczego, to chyba nikt dokładnie nie wie.... Czyli jej fragmenty spadły na znacznie większym obszarze niż tylko Półwysep Kornwalijski? – spytała, krzywiąc się. Wolała nie myśleć, ilu zginęło. Ile było niewinnych ofiar takich jak jej babcia. To było straszne i niepojęte, choć już wcześniej widok komety budził w niej niepokój.
A jak sama się czuła? Trudno powiedzieć. Z jednej strony była ulga, że przeżyła, a z drugiej ogromny żal, smutek i tęsknota, a także poczucie winy, że nie dała rady zrobić nic więcej. Wypełniała ją mieszanka emocji, niewątpliwie doświadczenie tamtej nocy było dla niej bardzo trudne, choć starała się trzymać w ryzach. Nie mogła się rozsypać, bo jak wtedy sobie poradzi? Była sama, nie miała opieki.
- Ja… sama nie wiem, jak się czuję. Wciąż trochę nie do końca potrafię uwierzyć, że to się stało. Że nigdy więcej nie zobaczę babci. Że nie wrócę już do domu. Nigdy nie będzie już tak samo, choć ledwie kilka dni temu tak dobrze bawiłam się na Festiwalu Lata… A teraz wydaje mi się, jakby to było w jakimś innym życiu – zaśmiała się nerwowo, choć nie był to śmiech wesołości, a raczej bezsilności. Nie było jej wesoło, choć przybycie Edmunda niewątpliwie ożywiło ją i poprawiło humor. Na chwilę umilkła, zbierając się w sobie, by kontynuować opowieść. – Tamten dzień był początkowo normalny i spokojny, rano zrobiłyśmy z babcią pranie, zastanawiałam się nawet nad przybyciem na pożegnalne obchody festiwalu, ale babcia poczuła się gorzej i zostałam z nią w domu. Poszła wcześniej spać, a ja na dole szyłam sobie przy świecy, kiedy nagle usłyszałam huk… Fragment uderzył w piętro, babcia nie miała szans tego przeżyć, dom natychmiast stanął w ogniu… Ja porwałam tylko swoje przybory do szycia i starą kurtkę skórzaną taty, Billy mnie wyciągnął, próbował ratować babcię… Ale nie był w stanie, więc tylko zebrałam ocalałe rzeczy i… przylecieliśmy tutaj.
Tyle tylko zostało. Przybory do szycia, skórzana kurtka po ojcu, oraz te spośród jej ubrań, które szczęśliwie rano wyprała i suszyły się na zewnątrz, więc nie spłonęły. No i miotła, którą wyjęła z szopy i na której tu przyleciała. To była cała jej namiastka wcześniejszego życia. Plus wspomnienia. Zadrżała lekko i objęła się ramionami, ale zaraz przybrała normalną pozycję, nie chcąc, by Ed się przesadnie martwił. Starała się też nie rozpłakać kiedy mówiła, bardzo się wytężała żeby się nie rozpłakać, choć na pewno musiał wychwycić drżenie jej głosu w niektórych momentach.
- Możemy się przejść, ale… za chwilę, dobrze? – zgodziła się. Jeszcze chwilę chciała tu z nim spokojnie posiedzieć, odwlec ten moment, podejrzewając, że morze mogło wyrzucić na plaże fragmenty czyichś zrujnowanych rzeczywistości, a może nawet i zwłoki… Bała się tego, że mogli tam znaleźć martwe ciała.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Środek pokoju [odnośnik]23.10.24 23:56
No, było trochę zamieszania przy wyjściu z miasta – przyznał w odpowiedzi na pytanie Maisie. Antyteleportacyjne zaklęcia nałożone na stolicę sprawiały, że nie mógł deportować się z niej tak po prostu, z progu mieszkania; każdorazowe opuszczenie Londynu wiązało się z przejściem przez kontrolę, chyba że znało się jedną z ukrytych ścieżek. Ed wiedział o kilku, ale z żadnej nie ośmielił się nigdy skorzystać, obawiając się złapania. Wydane przez ministerstwo papiery w teorii zapewniały mu możliwość wchodzenia i wychodzenia z Londynu bez większych kłopotów, ale i tak za każdym razem w obecności magicznych strażników pocił się jak mysz, wyobrażając sobie, że wszystkie przewiny miał wypisane na twarzy. – Mnóstwo ludzi chciało przejść przez kontrolę, sprawdzić, co z ich rodzinami – dodał, przełykając gulę, która nagle urosła mu w gardle; on sam nie wiedział jeszcze, czy jego rodzice przeżyli Noc Tysiąca Gwiazd. Wmawiał sobie, że meteoryty nie mogły dosięgnąć Szkocji, ale im więcej informacji do niego docierało, tym mniej w to wierzył. – Potem się teleportowałem, ale wyrzuciło mnie w Blackpool – dokończył opowieść, wzruszając ramieniem; nie precyzując, że prawdopodobnie więcej to miało wspólnego z jego roztargnieniem, niż z problemami, które przyniosła ze sobą kometa.
Będziesz. Bezpieczna – zapewnił ją, uśmiechając się pokrzepiająco. Słyszał o tym, że to w Plymouth znajdowała się kwatera magicznego podziemia, chociaż rzecz jasna nie miał pojęcia, gdzie dokładnie. – Podobno mieszka tu jakiś sławny auror – wtrącił, tak przynajmniej mówił mu Jeremy. Miał nadzieję, że nie zmyślał.
Jasne – przytaknął szybko, może trochę za szybko, gestem zachęcając ją, żeby wzięła bułkę. – Mam wszystko, czego mi potrzeba – skłamał, choć tylko częściowo; w porcie nikomu się nie przelewało, jedli to, co udało im się akurat zdobyć, ale w ostatnim czasie właściwie nie głodował. Zdarzało się, że za dobrze wykonaną robotę dostawał w pubie skromny posiłek na koniec dnia, albo kupował od handlarzy lekko nadpsutą żywność, za którą inni nie chcieli już zapłacić. Nie miało to nic wspólnego z warunkami, do jakich przywykł w rodzinnym domu, i zdarzało się, że zasypiając, nie marzył o niczym innym niż o zjedzeniu przygotowanego przez matkę haggisu – ale przypominał sobie wtedy, że inni mieli gorzej. Że mógł nie mieć nawet tego, co miał. – Pewnie będzie. Ale poradzimy sobie, jakoś – zapewnił ją, chyba naprawdę w to wierząc. – Ważne, że mamy siebie, nie? – dodał. Samotności bał się bardziej niż głodu. Do tego drugiego mógł się przyzwyczaić, pierwsze stanowiło koncept zbyt abstrakcyjny, żeby w ogóle go rozważać. Wyrósł w społeczności, w której każdy traktował się jak rodzinę; w przekonaniu, że każdą trudność dało się przezwyciężyć – o ile miało się na kim polegać.
Nie wiem, czy cały – przyznał szczerze, kołysząc się na krześle. Zastanawiał się, ile z zasłyszanych wieści powinien jej powtórzyć; nie chciał, żeby zamartwiała się bardziej niż teraz, już i tak dużo przeszła. Martwił się o nią. – Ludzie mówią, że wszędzie jest źle, ale wiesz jak to jest. Jeden coś usłyszy, drugi przekręci. Wierzyć mi się nie chce, że te odłamki spadły na całą Anglię. No bo, jak wielka mogła być ta kometa? – zastanowił się. Gdyby bardziej uważał na astronomii, wiedziałby, że wielka – ale lekcje praktyczne odbywające się na wieży astronomicznej przypadły na lata panowania Grindelwalda, i Edmund zdążył już wtedy stracić zainteresowanie nauką. – Słyszałem, że na Weymouth poszła fala większa niż Big Ben – wtrącił, spoglądając pytająco na Maisie. Czy ją widziała? Plymouth nie znajdowało się znowu tak daleko.
Oparł brodę na rękach, wysłuchując opowieści przyjaciółki w milczeniu, bez trudu wychwytując drżące głoski i przelewające się przez sylaby emocje. To był cud, że udało jej się uciec; gdyby nie została tamtego dnia w domu, gdyby bawiła się na festiwalu – czy zdołałaby zbiec przed powodzią? Coś zacisnęło się mocno na jego klatce piersiowej, zmarszczył brwi. – Hej. Hej, Maisie – odezwał się łagodnie, wyciągając rękę przez oparcie krzesła, żeby położyć dłoń na jej ramieniu, ale z tej pozycji trudno mu było jej dosięgnąć. Odepchnął się więc i przeszedł przez pokój, żeby usiąść obok niej na brzegu łóżka. Zawahał się, ale tylko przez chwilę, była w końcu jego przyjaciółką; objął ją ostrożnie w pasie, chcąc dodać jej otuchy. – Przykro mi – powiedział szczerze; nie wyobrażał sobie, jak to było – stracić w ten sposób członka najbliższej rodziny. – Ale jakoś to będzie, nie? Nie jesteś sama – zapewnił ją koślawo i niezbyt umiejętnie. Nie zasługiwała na to, co ją spotkało, chciałby jakoś to odwrócić – ale co mógł zrobić? Martwych nie dało się ożywić; istniały rzeczy, których nie można było odzyskać.
Pewnie. Nie musimy nigdzie iść – zapewnił od razu. Milczał przez chwilę. – Na co miałabyś ochotę? – zapytał. Mogli rozmawiać albo nie mówić wcale, oba stany nie były im obce.
Edmund McKinnon
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it

OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12469-edmund-mckinnon-budowa#383667 https://www.morsmordre.net/t12492-nessie#384630 https://www.morsmordre.net/t12502-edmund-mckinnon-dlubie-sobie#384955 https://www.morsmordre.net/f478-port-of-london-isle-of-dogs-marsh-wall-5-13 https://www.morsmordre.net/t12493-szuflada-eda#384631 https://www.morsmordre.net/t12496-edmund-mckinnon
Re: Środek pokoju [odnośnik]25.10.24 15:16
Tak podejrzewała, że w Londynie musiał być chaos, zwłaszcza że miasto nie było normalnie dostępne dla wszystkich, nie można było się tam teleportować, co w sytuacji zagrożenia mogło nieść dodatkowe niebezpieczeństwa. Najważniejsze jednak, że jakoś przetrwał w jednym kawałku.
- Dobrze, że się udało. Martwiłam się o ciebie, teraz czuję się spokojniejsza. - Oczywiście, że się martwiła. Był w niebezpiecznym Londynie, chroniła go co prawda czysta krew, ale nadal stolica jawiła jej się jak jaskinia lwa… No i jeszcze ta kometa i cały zamęt z nią związany. A w obliczu potęgi sił natury nie miało znaczenia pochodzenie, wszyscy byli tak samo bezradni i tak samo mogli zginąć.
- Jeszcze nie wiem, kto dokładnie tu mieszka. Na pewno są Woolmanowie, ponoć mieszka tu też jeden z moich kuzynów. Będę musiała go poszukać, ciekawe czy mnie pozna. – W końcu z Tedem nie widzieli się lata, ale słyszała że też tu zamieszkiwał, więc spotkanie było zapewne kwestią czasu.
Wzięła bułkę i zaczęła jeść, w końcu była dość głodna, nawet jeśli uświadomiła sobie to dopiero po poczuciu zapachu jedzenia, bo wcześniej, będąc wciąż w emocjach, ignorowała to. Ale żeby być silna musiała jeść, babcia zawsze jej to powtarzała, niejednokrotnie odejmując od ust sobie, byle tylko jej wnuczce nie zabrakło. Martwiła się jednak o Eda, jemu również się nie przelewało odkąd opuścił rodzinny dom.
- Oby nie było tak źle. Mam nadzieję, że nie wszystko zostało zniszczone i że jakieś zapasy przetrwały. Bez tego będzie nam ciężko, reszta kraju na pewno nie zatroszczy się o Półwysep. Byłoby im pewnie nawet na rękę gdybyśmy tu powymierali z głodu. – Bo dlaczego antymugolskie władze miałyby się troszczyć o szlamy, mugoli i zdrajców? Nie uważali ich za godnych życia, więc zrujnowany Półwysep Kornwalijski na pewno ich nie martwił. Życie szlamy takiej jak Maisie nie znaczyło dla londyńskich władz nic więcej niż życie muchy czy innego robala.
- No pewnie, że mamy siebie – zapewniła go. – Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść. Ja do ciebie do Londynu z oczywistych względów nie przybędę, więc mogę zaoferować ci tylko gościnę tutaj, w tym skromnym, wynajmowanym pokoiku oraz swoje towarzystwo. – On miał większe możliwości przemieszczania, czysta krew dawała mu dostęp do Londynu, podczas gdy dla Maisie schwytanie tam oznaczałoby najpewniej śmierć. Jeśli miałaby szczęście jej koniec byłby szybki, a jeśli nie… Cóż, wolała nigdy się nie przekonywać, dlatego siedziała na Półwyspie Kornwalijskim, gdzie Podziemie oraz promugolskie rody zapewniały takim jak ona bezpieczeństwo.
- Nie mam pojęcia, jak wielka była. Nigdy nie byłam jakaś wybitna z astronomii, pamiętam może podstawy… Nie dokończyłam szkoły, tu by się trzeba zapytać kogoś z większą wiedzą. Ale już wcześniej, gdy pojawiła się na niebie, to miałam dziwne wrażenie… że nie jest niczym dobrym. – Nikt jednak nie przypuszczał, że przyniesie aż tyle nieszczęść. Każdy myślał, że za jakiś czas oddali się od Ziemi i zniknie w odmętach kosmosu, jak zwykle działo się to z kometami, ale tak się nie stało.
- Nie było mnie wtedy w Weymouth, całe szczęście – odetchnęła z ulgą, nie chcąc sobie wyobrażać jak to tam wyglądało. – Bezpośrednia okolica mojego domu nie została zalana, ale że w momencie kiedy odlatywaliśmy z Billym na miotłach było ciemno, to nie widziałam, co działo się z pobliską mugolską wioską. Nie wiem, czy fala do niej dotarła, możliwe, że tak, jeśli była tak rozległa jak mówisz, ale my mieszkałyśmy całkowicie na uboczu… Kiedy lecieliśmy widziałam ciemność, miejscami zmąconą łunami ognia, i pewnie dopiero blask dnia ukazał obraz zniszczeń… Ale nie czuję się na siłach, żeby tam lecieć i sprawdzić na własne oczy. Nie wiem, kiedy… kiedy będę gotowa, by ujrzeć to… co zostało z mojego domu. – Pociągnęła lekko nosem i objęła się ramionami, ale starała się nie rozpłakać. Zamiast tego zaczęła bawić się węzełkiem na szmatce, którą obwiązała skaleczone ramię. – Nie wiem też, co z mugolami z wioski. Im na pewno jest jeszcze trudniej, skoro nie znają magii, ale nawet magia nie jest w stanie naprawić wszystkiego jak za pstryknięciem palca. Choć kiedyś, gdy pierwszy raz przekraczałam progi Hogwartu, myślałam że magia może wszystko… Teraz wiem, jak naiwne to było z mojej strony.
Ale tak nie było, i ostatnie lata zweryfikowały jej pogląd, a zwłaszcza ostatnie dni. Nawet magia nie była wszechmocna. Były rzeczy, wobec których nawet czarodzieje pozostawali bezradni, ale mugole mieli jeszcze gorzej. Maisie jednak nie miała odwagi konfrontować się z tym, w jakim stanie był jej dom oraz pobliska wioska mugoli. Czy w ogóle coś tam jeszcze istniało. Nie chciała widzieć spalonych bądź zalanych ruin ani stosów zwłok.
Odwzajemniła jego uścisk, czując jakieś ukojenie w bliskości długoletniego szkolnego przyjaciela. W sytuacjach trudnych samotność była najgorsza, a bliskość zaufanej osoby pomagała sobie z tym poradzić i wlewała w serduszko odrobinę nadziei, że jakoś to będzie. Babcia na pewno nie chciałaby, żeby się załamała, kazałaby jej za wszelką cenę walczyć o przetrwanie. Choć nie była magiczna, to była silną kobietą, z której Maisie mogła czerpać wzór.
- Sama nie wiem… Po prostu… bądź tu – wybąkała prosto w jego ramię, wciąż w niego wtulona. Dopiero po chwili się wyprostowała. – Porozmawiajmy. Potem możemy się przejść, choć pewnie widoki nie będą miłe… Chyba nigdzie teraz nie jest miło i ładnie. Och, nie chcę nawet myśleć, co stało się z tymi, którzy bawili się na festiwalu tego ostatniego dnia…
Pokręciła lekko głową, odpychając od siebie obrazy podsuwane przez wyobraźnię. Wolała pamiętać wcześniejsze dni. Było dobrze i przyjemnie, a noc z trzynastego na czternastego najchętniej by wymazała. Wolałaby żeby jej nie było. Żeby to był zły sen, po którym obudziłaby się w swoim małym, skromnym pokoiku w niewielkim domku Moore’ów, słysząc babcię krzątającą się na dole.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Środek pokoju [odnośnik]01.11.24 19:01
Uśmiechnął się, przez moment chcąc odruchowo powiedzieć, że martwiła się o niego niepotrzebnie – że sobie radził, że nic mu nie zagrażało – ale w obliczu tego, co zadziało się w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, nawet w jego głowie brzmiało to dziwnie nieszczerze. Radzenie sobie nie miało znaczenia, gdy z nieba lał się ogień; kiedy świat się kończył, nikt nie był bezpieczny. – Też się martwiłem – przyznał zamiast tego. Właściwie: wciąż się martwił, nie tylko o Maisie. – Masz tu kuzyna? Kogo? – zapytał, spoglądając na nią pytająco. Nie znał, rzecz jasna, wszystkich mieszkańców Menażerii Woolmanów, kojarzył zaledwie paru, ale mając imię, mógł podpytać o niego Jeremiego. – To chyba dobrze, nie? Że będziesz mieć kogoś z rodziny blisko – dodał, czując ciężar tych słów bardziej niż by tego chciał. Odkąd z nieba spadła kometa, wywracając wszystko do góry nogami, prawie nie myślał o niczym innym, niż o powrocie do domu. Napisał już nawet list do siostry, leżał niewysłany pod obluzowaną deską w podłodze – obok sfałszowanych dokumentów, atramentu, wzorów podpisów i innych rzeczy, które chował przed światem. Dwa razy już prawie się złamał, jego walizka – spakowana – leżała wepchnięta pod łóżko, ale Szkocja była za daleko, żeby teleportować się tam za jednym zamachem, a o świstokliki było teraz ciężko.
Nie ma sensu martwić się na zapas, Mais – przypomniał jej. – Moja prababcia zawsze mówiła, że zadręczanie się sprawami, na które nie mamy wpływu, bardziej pogarsza niż pomaga. – Bez względu na to, czy zapasy przepadły czy nie, oni – we dwójkę – nic nie mogli z tym zrobić. Mogli jedynie zaczekać na to, co przyniosą kolejne dni, i spróbować jakoś się do tego dostosować. Edmund właściwie żył w ten sposób od przeszło dwóch lat – z dnia na dzień, bez większego planu na to, co będzie za tydzień albo za miesiąc. To było na dłuższą metę męczące, poczucia tkwienia w ciągłym zawieszeniu, ale chyba taka była wojna. – Jak się zrobi bardzo ciężko, to coś wymyślimy – dodał, próbując dodać jej otuchy, mimo że gdyby miał być szczery sam ze sobą, przyszłość przerażała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nim odpowiedział na jej kolejne słowa, zawahał się przez chwilę. Rozejrzał się, przesuwając wzrokiem po ścianach, schludnie zasłanym łóżku, czystej tapecie. Oknie, które wychodziło na zielone podwórze – a nie brudną alejkę, po której wiecznie snuli się pijani marynarze. – Masz tu ładniej niż u Dixona – stwierdził. Było mu trochę wstyd, że nawet gdyby chciał, nie miałby gdzie jej ugościć: jedynym, co posiadał, była pożyczona, zjedzona przez mole kanapa, na której spał w kawalerce przyjaciela. – A niczego oprócz twojego towarzystwa mi nie trzeba. Ale jakbyś chciała – pójść do Londynu, wiesz, czy gdziekolwiek, to mogę załatwić ci papiery. Potrzebowałbym tylko twojego zdjęcia – zaoferował. Był w tym coraz lepszy, nabierał wprawy z każdym podrobionym potwierdzeniem rejestracji – a teraz, w chaosie, powinno być jeszcze łatwiej. Rzecz jasna nie miał zamiaru wspominać Maisie, że miało to związek z faktem, że po ulicach walały się ciała, i że czarny rynek już zalały dziesiątki skradzionych dokumentów; czasami lepiej było nie wiedzieć, czyją tożsamość się przejmowało, choć w przypadku przyjaciółki sprawdziłby to trzy razy. Nigdy nie naraziłby jej na kłopoty.
Zamilkł na dłuższą chwilę, opierając brodę na splecionych na oparciu krzesła przedramionach, uważnie wysłuchując opowieści Maisie. Obrazy, które zarysowywała, zbiegały się tym, co sam widział, podróżując z Londynu do Plymouth. W niektórych miejscach nad horyzontem wciąż unosiły się łuny pożarów, albo dym z płonących budynków; widział kratery, w których bulgotała rozgrzana lawa, i takie, które były wypełnione czymś czarnym i paskudnym. W porcie słyszał, że w zaułkach i po opuszczonych wioskach snuły się dziwne kreatury, cienie – chociaż sam nie był pewien, na ile zawierzał tym ostatnim pogłoskom. – Mogę tam pójść za ciebie – zaoferował, kiedy przyjaciółka wspomniała o swoim domu. Nie dziwiło go, że obawiała się tam wrócić, widok zgliszczy z pewnością miał przywołać wspomnienia – zbyt jeszcze świeże i tkliwe, żeby je ruszać. – Sprawdzić, czy coś tam zostało – dodał. Z pożaru mogło wiele się nie ostać, ale wolałby zwrócić to Maisie niż pozwolić, żeby pamiątki po rodzinie rozkradli szabrownicy. – Nie pomożesz wszystkim, Mais – przypomniał jej ponuro. Wiedział, że miała dobre serce i troszczyła się o wszystkich dookoła, ale żadne z nich nie mogło oddać ludziom ich majątków, odbudować domów w mgnieniu oka. To wszystko wymagało czasu i pieniędzy; nie miało się zadziać z dnia na dzień.
Trzymał ją w uścisku jeszcze przez chwilę, dłonią bezwiednie przesuwając po jej plecach, odsuwając na bok długi warkocz. Uśmiechnął się w reakcji na jej słowa, choć był to uśmiech, który szybko zbladł. – Jestem – zapewnił, opierając brodę na czubku głowy przyjaciółki. – Możemy tu zostać, ile chcesz. A jak znajdę miejsce, które dalej jest takie, jak kiedyś, to cię tam zabiorę, dobra? Na pewno takie są, kometa nie mogła zniszczyć wszystkiego. – Nie wierzył w to. To było niemożliwe, żeby przepadły wszystkie lasy, klify i jeziora; żeby wszystko przykrył czarny pył. Maisie mogła w to teraz nie wierzyć, smutek po śmierci najbliższej osoby barwił rzeczywistość ciemniejszymi barwami – ale mógł jej pokazać, że było inaczej. Odsunął się nieco, wypuszczając ją z objęć, ale zostając obok, na skraju materaca. – Opowiesz mi, co robiłaś na festiwalu? – zapytał, chcąc przede wszystkim oderwać jej myśli od katastrofy.
Edmund McKinnon
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it

OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12469-edmund-mckinnon-budowa#383667 https://www.morsmordre.net/t12492-nessie#384630 https://www.morsmordre.net/t12502-edmund-mckinnon-dlubie-sobie#384955 https://www.morsmordre.net/f478-port-of-london-isle-of-dogs-marsh-wall-5-13 https://www.morsmordre.net/t12493-szuflada-eda#384631 https://www.morsmordre.net/t12496-edmund-mckinnon
Re: Środek pokoju [odnośnik]02.11.24 1:46
Maisie miała serduszko na dłoni, więc zawsze martwiła się o tych nielicznych bliskich ludzi których miała. Zbyt wielu strat doświadczyła w swoim młodym życiu, by się nie martwić, zwłaszcza w takich okolicznościach, które były niebezpieczne dla każdego.
- Teda. Nie widziałam go wiele lat, ale wiem, że tu mieszka, muszę go znaleźć – rzekła. Menażeria Woolmanów gromadziła różnych ludzi, którzy z jakichś powodów nie mieli lepszych opcji. Nie każdy mógł sobie pozwolić na własny dom, a niektórzy go utracili, tak jak ona. – Tak, to dobrze. Zresztą zawsze miła mi była świadomość, że mam jakichś magicznych członków rodziny i że nie jestem tak całkowicie samotna w tym obcym, czarodziejskim świecie.
Gdyby nie to, pewnie byłoby jej jeszcze trudniej. Oboje jej rodzice byli mugolami, ale brat jej ojca ożenił się z czarownicą i miał magiczne dzieci, dzięki czemu nie musiała podążać tą drogą zupełnie sama.
- Może masz rację, za dużo się ostatnio zamartwiam, a wcale mi to nie pomaga… Czuję tylko większą bezsilność i za dużo babram się w tych wspomnieniach.
Martwienie się i roztrząsanie tego też nie miało jej pomóc, musiała się z nim zgodzić. Co się stało to się nie odstanie. Mogła tylko żyć dalej, jakoś ciągnąć dzień za dniem i starając się przetrwać.
- Taak, jest całkiem ładnie. Miło i czysto, grunt że mam swój kąt – przyznała, rozglądając się. Pokój był może nieduży, ale czysty i schludny, zdecydowanie nie mogła narzekać. Ważne, że miała dach nad głową. – Ale będę musiała poszukać sobie jakiegoś zajęcia żeby za niego płacić. Może zapytam pani Woolman, czy jej rodzina lub inni mieszkańcy nie potrzebują, żebym zreperowała im jakieś ubrania? Umiem szyć, może nie na poziomie profesjonalnego krawca, ale coś tam potrafię…
Niestety, przez swoje mugolskie pochodzenie i niemożność ukończenia szkoły, nie mogła spełnić marzenia o zostaniu magizoologiem, dlatego póki co pozostawało jej szycie. Na pewno nie zarobi kokosów, ale może wystarczająco, żeby opłacać pokój i mieć na jakieś jedzenie. Jeszcze mieszkając z babcią wiązały koniec z końcem dzięki szyciu, a także przetworom z owoców czy mleka. Ale nie miała już dostępu do sadu z owocami, zaś ich jedyna mleczna krowa zginęła, kury i kaczki zapewne również zginęły lub uciekły, tak czy inaczej, były stracone, i tylko szycie jej zostało.
- Papiery? Ale jak? – zdziwiła się, gdy wspomniał o fałszywych papierach. Skąd miałby je wziąć? Maisie nigdy nie zarejestrowała różdżki, bo jako szlama nie mogłaby tego zrobić. Odkąd Londyn został zamknięty, a władze pozbyły się z niego mugoli, już nigdy więcej tam nie była.
Kiedy przyszło do opowieści o niedawnych wydarzeniach posmutniała, a jej spojrzenie na moment stało się odległe; niełatwo było do tego wracać.
- Nie sądzę, by z domu wiele zostało po tak wielkim pożarze. Był z drewna, zawalił się w momencie kiedy odlatywaliśmy – powiedziała cicho; nie wierzyła, żeby cokolwiek tam ocalało. Kometa poczyniła zbyt duże spustoszenie, a spowodowany nią ogień był silny i błyskawicznie się rozprzestrzeniał. Poza tym bała się, że gdzieś w zgliszczach mogły znajdować się zwęglone kości jej babci. Nie była gotowa na oglądanie tego, nie chciała też, żeby taki widok musiał znosić Ed. – Wiem, że nie mogę, ale… Na co mi ta cała magia, skoro nawet nie jestem na tyle silną czarownicą, by być w stanie ocalić siebie czy kogoś bliskiego?
Bo gdyby nie Billy, być może zasiliłaby statystyki ofiar. Była tylko szlamą, skończyła zaledwie pięć klas, jak miałaby się mierzyć z takimi siłami, jak kometa? Pewnie dużo mocniejsi od niej też byliby bezradni. Hogwart nie przygotowywał na takie wyzwania, ale nawet czarodzieje znacznie starsi, którzy dawno go skończyli, też nie pamiętali podobnego kataklizmu i też nie byli w stanie mu zapobiec ani jednym machnięciem różdżki naprawić jego skutków.
- Mam nadzieję, że są jeszcze miejsca które wyglądają jak kiedyś. Normalnie – uśmiechnęła się lekko; poczuła wypełniającą jej ulgę, którą napełnił ją ten krótki uścisk i poczucie bliskości. Skupiła się też na temacie festiwalu, który stanowił przyjemniejsze wspomnienie, choć trochę jakby z innego życia. – Na festiwalu starałam się bawić jak najlepiej i jak najmniej myśleć o tym, że zawieszenie broni dobiega końca. – Nie wiedziała wtedy jeszcze, że trzynasty sierpnia miał przynieść coś znacznie gorszego niż tylko koniec chwilowego, umownego pokoju. – Uplotłam nawet wianek, złowił go jeden chłopiec, z którym potem zatańczyłam… A wrzucając go do wody znalazłam bardzo ładną muszelkę, mam ją tu przy sobie… - Sięgnęła dłonią do szyi, wyciągając spod sukienki rzemyk, na końcu którego lśniła znaleziona muszelka. Dzięki temu, że miała ją cały czas na szyi, nie straciła jej podczas ucieczki z płonącego domu. - A ty co robiłeś? Złowiłeś czyjś wianek? - spytała po chwili.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Środek pokoju [odnośnik]14.11.24 22:49
Nie wiesz, gdzie ma pokój? Mogę zapytać Jeremiego – zaoferował, nie biorąc nawet pod uwagę, że wnuk pani Woolman mógłby nie chcieć podzielić się z nim informacjami na temat jednego z lokatorów. Zwłaszcza, że chodziło o kuzyna Maisie. W Menażerii mieszkało mnóstwo ludzi, ale na pewno nie tyle, żeby odnalezienie krewniaka nastręczyło przyjaciółce jakichś kłopotów. – Nie jesteś samotna – powiedział od razu, uśmiechając się. Wiedział, do czego się odnosiła, ale sam nigdy nie potrafił wyobrazić sobie, jakby to było dowiedzieć się o magii dopiero w chwili otrzymania listu z Hogwartu, albo niewiele wcześniej. W jego dzieciństwie magia była czymś tak oczywistym jak to, że pory roku następowały po sobie; wiedział rzecz jasna o istnieniu mugoli, ale ponieważ rodzice na ogół trzymali go od nich z daleka – chcąc uniknąć przypadkowego złamania Kodeksu Tajności przez niepanujące jeszcze nad własnymi umiejętnościami dzieciaki – to ich świat przez bardzo długi czas był dla Edmunda obcy i niezrozumiały. Nigdy jednak nie traktował ich gorzej, ani nie patrzył z góry na znajomych z niemagicznych rodzin, chociaż zdarzało mu się zadawać im dziesiątki pytań o oczywiste, mugolskie wynalazki, albo o to, jak w konkretnych sytuacjach radzili sobie bez magii.
Kiedy Maisie wspomniała o szyciu, wyprostował się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał – i tak w istocie było. – Wiedziałem, że o czymś zapomniałem! – oznajmił, po czym wstał na chwilę, żeby sięgnąć do torby, z której wcześniej wyjął jedzenie. Przeszukiwał ją przez chwilę (orientując się przy okazji, jak bardzo była brudna; Dureń musiał znowu w którymś momencie zwinąć się w niej do spania i zostawił po sobie grudki zaschniętego błota i trochę futra). W końcu wyciągnął niewielki, lekki pakunek, zawinięty w pergamin i obwiązany szorstkim sznurkiem. – Załatwiłem w porcie skórę ze szpiczaka – wyjaśnił, odwracając się w stronę przyjaciółki. – Chyba szyje się z niej rękawiczki? Znajomy mi mówił, że jego ojciec takich używa. Jest zegarmistrzem. Podobno narzędzia nie ślizgają mu się wtedy w palcach i w ogóle – ciągnął, wyciągając w stronę Maisie pakunek, gestem prosząc ją, żeby spojrzała na materiał fachowym okiem. – Myślisz, że byłabyś w stanie takie zrobić? Dla mnie? – zapytał. Nie oferował zapłaty, pewien, że by jej nie przyjęła, ale planował się odwdzięczyć – czymkolwiek, czego będzie potrzebowała.
Nie tylko fałszywymi dokumentami. – Noo… – zmieszał się na chwilę. Podrapał się po karku. – Po mieście krąży trochę dokumentów z odzysku. Potrafię je przerobić – tak, żeby wyglądały, jakby zostały wydane na ciebie. Albo stworzyć w ogóle nowe, do tego są potrzebne czyste blankiety – trudno je dostać, ale to nie niemożliwe – podjął, z jakiegoś powodu czując wypełniające płuca poczucie winy. Nie wierzył w to, że robił coś złego; choć z całą pewnością łamał prawo, to było to prawo niesprawiedliwe i krzywdzące. Nie było żadnego powodu, dla którego ministerstwo miałoby odmówić Maisie zarejestrowania różdżki; była taką samą czarownicą jak on. – Nie da się odtworzyć tej całej magii, którą odprawiali nad różdżką w trakcie rejestracji – o ile cokolwiek z nią robili, to mogła być bujda – ale patrole tego nie sprawdzają. Za dużo roboty. – Wzruszył ramieniem. – No chyba, że zrobiłabyś coś, co naprawdę by ich wkurzyło – dodał, mimo że pewnie nie musiał; nie podejrzewał, że jego przyjaciółka planowała wstąpienie na ścieżkę przestępczą.
Pożałował szybko, że poruszył temat jej domu; widział, że posmutniała wyraźnie, a jej słowa opadły na dno jego żołądka niczym ołowiane kulki. Wziął ją za rękę, żeby ścisnąć jej palce w geście otuchy. – Jesteś silna, Mais – przypomniał jej. Gdyby tak nie było, nie siedziałaby tu obok niego. – Ale w starciu z czymś takim? Z kometą? Nikt, nawet auror, nie miałby szans – przypomniał jej. Był pewien, że sierpniowa noc pochłonęła całe mnóstwo ofiar również pośród wyszkolonych, potężnych czarodziejów; gdy stawało się naprzeciw śmiercionośnego żywiołu, różdżka na niewiele się zdawała.
Odchylił się nieco do tyłu, opierając się na ramionach, gdy Maisie zaczęła opowiadać o festiwalu. Na wspomnienie wyłowionego wianka, uniósł wyżej brew. – Chłopiec, hm? Znam go? – zagadnął, czując jakieś dziwne ukłucie w klatce piersiowej, którego nie potrafił jednoznacznie zinterpretować – i nie próbował tego robić. Odepchnął je od siebie, a sekundę później już o nim zapomniał, bo wnętrzności skręciły mu się w supeł. – Nie – odpowiedział, machając ręką z udawaną nonszalancją. – Poszedłem tam, bo myślałem, że może Emma… Ale nie było jej – wyjaśnił. Niczyj inny wianek go nie obchodził. – Myślę, że teraz się znajdzie. Niedługo. Pewnie się ukrywa, ale po tym wszystkim – będzie chciała się upewnić, czy wszystko u nas w porządku – dodał, starając się brzmieć pewniej niż się czuł.
Edmund McKinnon
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 19
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it

OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12469-edmund-mckinnon-budowa#383667 https://www.morsmordre.net/t12492-nessie#384630 https://www.morsmordre.net/t12502-edmund-mckinnon-dlubie-sobie#384955 https://www.morsmordre.net/f478-port-of-london-isle-of-dogs-marsh-wall-5-13 https://www.morsmordre.net/t12493-szuflada-eda#384631 https://www.morsmordre.net/t12496-edmund-mckinnon
Re: Środek pokoju [odnośnik]15.11.24 1:13
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno się dowiem – zapewniła; zamierzała odnaleźć Teda, pewnie było kwestią najbliższych dni, jak się to uda. Nie przebywały tu w końcu setki ludzi, aby dało się miesiącami na kogoś nie trafić. – Na początku… byłam. Oboje moi rodzice byli mugolami. Wychowywałam się jak mugolskie dziecko, choć i tak o magii dowiedziałam się jeszcze przed dostaniem listu. Moja babcia… była charłaczką. Choć sama urodziła się bez magii i była zmuszona wieść życie w świecie mugoli, rozumiała, że te dziwne rzeczy, które potrafiłam robić, to jest magia. – Sama nie pamiętała szczegółowo każdego zdarzenia z dzieciństwa, ale pamiętała, że magia zaczęła się w niej intensywniej ujawniać tuż po śmierci matki, ale wciąż, pomimo tego, jej babcia i rodzice nigdy nie czarowali i nie byli w Hogwarcie, więc w tę podróż w nieznane musiała wyruszyć sama, mając oparcie w poznawanym dopiero starszym kuzynostwie, a innych przyjaciół, takich jak Edmund, poznała dopiero później, już w szkole. I nie miała pojęcia jak to jest dorastać otoczona magią od urodzenia, tak jak jej magiczni rówieśnicy pokroju Eda, nie wiedzieli, jak to jest wychowywać się w świecie gdzie tej magii nie było. Dla niej samej różnorodność była ciekawa, uwielbiała dowiadywać się nowych rzeczy, ale byli tacy, którzy od razu skreślali ją tylko za fakt, że pochodziła z mugolskiej rodziny.
Kiedy się ożywił spojrzała na niego uważniej, by po chwili powieść spojrzeniem ku pakunkowi, który wyciągnął z torby.
- To prawda, ten materiał dobrze nadaje się na rękawiczki. Szpiczaki są zbyt małe by uszyć z ich skóry płaszcz czy spodnie, ale na rękawiczki podobno są świetne – powiedziała, z ciekawością oglądając delikatną skórę. – Mogłabym spróbować, myślę, że rękawiczki nie będą trudne do wykonania. – Szyła już trudniejsze rzeczy, więc i z rękawicami da radę, zwłaszcza że skóra szpiczaka nie była aż tak specjalistycznym materiałem, żeby nie umiała sobie z nim poradzić. Nawet z czarodziejskimi materiałami radziła sobie już przecież coraz lepiej.
- Tak sobie myślę, że mogłyby mi się przydać… papiery. No wiesz, tak na wszelki wypadek. No i… fajnie byłoby móc kiedyś wyrwać się z Półwyspu. – Może niekoniecznie do Londynu, bo to byłoby mocne kuszenie losu i raczej nie wybrałaby od razu na pierwszą wyprawę z fałszywymi papierami najpilniej strzeżonego miasta w kraju, ale chciałaby móc swobodniej wybrać się na przykład w odwiedziny do Billy’ego. – Jak kiedyś będziesz mieć czas, to możemy… coś spróbować podziałać. Bez pośpiechu, póki co i tak nie mam głowy do żadnych wypraw. Moje życie legło w gruzach jak zdmuchnięty domek z kart, muszę poskładać je na nowo od podstaw.
Na początek musiała oswoić się z mieszkaniem w Menażerii Woolmanów, a także złapać pierwsze, choćby najbardziej trywialne zlecenia na szycie, żeby zacząć zarabiać na swój pokoik. Nie chciała, by to Billy musiał w nieskończoność na nią łożyć, ale oby pani Woolman umożliwiła jej krawiecką pomoc na rzecz jej rodziny oraz innych mieszkańców Menażerii. Nie potrzebowała dużo, chciała po prostu móc się tu utrzymać i wyżywić.
- Wiem, że z kometą żadne z nas nie dałoby sobie rady. Pewnie nawet najsilniejszy czarodziej nie zatrzymałby jej sam. Ale… gdybym lepiej znała magię, to może chociaż babci mogłabym pomóc? – zastanowiła się. Ale zaraz przypomniała sobie, że przecież fragment uderzył prosto w jej pokój. Nawet gdyby babcia sama była czarownicą, a nie charłaczką, to pewnie i tak nie wyszłaby z tego cało. Musiała pogodzić się z tym, że dla babci nie dało się zrobić nic, że od początku była stracona, odkąd tylko kawałek kosmicznej skały przebił sufit jej sypialni.
- Emma wciąż milczy? Chyba dość długo jej nie ma, ale… może nie chce cię narażać. – Maisie też tęskniła za Emmą i martwiła się o nią. Ale wiedziała, jak to jest być mugolaczką i bać się nie tylko o siebie, ale też o innych. Zagrożeni byli nie tylko sami mugolacy, ale też ich bliscy, którzy mogliby zostać uznani za zdrajców krwi, co również mogłoby sprowadzić na nich niebezpieczeństwo. Może to o tym myślała Emma, kiedy postanowiła uciec. Tak jak Ed zostawił swoją rodzinę. – Mam nadzieję, że znajduje się daleko stąd, bezpieczna od tego wszystkiego. Może udało jej się uciec za granicę? Chciałabym żeby tak było, wolę myśleć, że jest w jakimś dalekim kraju, gdzie ta histeria na punkcie czystości krwi nie dotarła.
Gdyby Maisie miała taką możliwość, to też chętnie wyniosłaby się daleko, daleko stąd. Najlepiej na drugi koniec świata. Byle dalej od złych ludzi, którzy chcą pozabijać takich jak ona tylko za pochodzenie. Trzymała kciuki za Emmę, żeby rzeczywiście była w bezpiecznym miejscu.
Zamyśliła się na moment, przygryzając wargę.
- Jeśli chcesz, to możemy rzeczywiście się gdzieś przejść… - zaproponowała po chwili namysłu.

| zt.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Środek pokoju
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach