14 X 1958 - szarpanina u Batki
AutorWiadomość
Szarpiemy się, ciągamy za włosy i usiłujemy ustalić w tym jakiś porządek.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Porzuciła dalsze próby tłumaczenia czegokolwiek, a tym bardziej przesłuchiwania, w ciągu następnych kilku sekund za dużo się stało i na zbyt wiele bodźców należało odpowiedzieć, by miała czas logicznie pomyśleć. Zmęczenie nie pozwoliło dziewczynie ominąć Jackie, kiedy zastąpiła jej drogę, ale nie miało już wiele do powiedzenia, kiedy przyszedł moment szarpania się z nią i okręcania się na stojąco względem przeważającego ciężaru.
- Jesteśmy aurorami i macie obowiązek się natychmiast poddać!
Nie widziała dokładnie powierzchni, dostrzegała zarysy ścian, kąt balustrady, cień schodów, ale nie miała czasu się skupić, działając po omacku, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. W szamotaninie uderzyła ramieniem o ścianę, bark odezwał się bólem, zdusiła jęk głęboko w trzewiach, co na chwilę zmusiło ją do zelżenia uścisku. W tej samej chwili poczuła uścisk z tyłu głowy, ciągnący silnie do tyłu, zachybotała się na nogach, ale odnalazła w porę równowagę, rękę wyciągając do tyłu, żeby pochwycić napastnika. Nie trafiła, ale też nie zamierzała podejmować więcej prób, ufając temu, cokolwiek zrobi Brendan. Ignorując pulsujący ból na głowie i ramieniu, rzuciła się w kierunku kobiety, do jej pasa, który mocno objęła i dostępnymi sobie siłami zamierzała ściągnąć ją w dół, na ziemię, żeby tam ją spacyfikować.
Sprawność 14 (28), zwinność 12 (24)
- Jesteśmy aurorami i macie obowiązek się natychmiast poddać!
Nie widziała dokładnie powierzchni, dostrzegała zarysy ścian, kąt balustrady, cień schodów, ale nie miała czasu się skupić, działając po omacku, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. W szamotaninie uderzyła ramieniem o ścianę, bark odezwał się bólem, zdusiła jęk głęboko w trzewiach, co na chwilę zmusiło ją do zelżenia uścisku. W tej samej chwili poczuła uścisk z tyłu głowy, ciągnący silnie do tyłu, zachybotała się na nogach, ale odnalazła w porę równowagę, rękę wyciągając do tyłu, żeby pochwycić napastnika. Nie trafiła, ale też nie zamierzała podejmować więcej prób, ufając temu, cokolwiek zrobi Brendan. Ignorując pulsujący ból na głowie i ramieniu, rzuciła się w kierunku kobiety, do jej pasa, który mocno objęła i dostępnymi sobie siłami zamierzała ściągnąć ją w dół, na ziemię, żeby tam ją spacyfikować.
Sprawność 14 (28), zwinność 12 (24)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Udało mu się chwycić za czyjeś włosy, były krótsze niż Eve, a do tego nie splecione w warkocz przewiązany wstążką; poczuł to na rękach, podczas krótkiej szarpaniny, ale wciąż nie był właściwie niczego pewien. Mimo wszystko, zakładając, że to jakaś młoda bandytka, zaciskał palce na puklach i szarpał, licząc, że w ten sposób odciągnie ją od żony. Nigdy wcześniej tego nie robił, nie tak, nie w ten sposób — ale właśnie tak się z nim obchodzono w Tower. Chwytano go za włosy i szarpano jak psa. Ale w tym całym harmidrze zignorował zagrożenie w postaci drugiego z napastników. To miało, to mogło wyglądać inaczej, ale nie potrafił myśleć strategicznie w takich chwilach, a jedyne co przyszło mu do głowy to siłą zwrócić Eve wolność. Nim to jednak nastąpiło, silna łapa spoczęła na jego ramieniu, a jej ciężar poczuł aż w kolanach. Potem poleciał w tył, a różdżka... Różdżka z bezmyślnie rozluźnionej dłoni wypadła na podłogę. Puścił napastnika, by obiema rękami chwycić za mocarne przedramię, czując ucisk na krtań tak duży, że musiał cofnąć się w tył, szukając przestrzeni do oddychania. To było trudne, opór na karku był duży. Wbił chude palce z całej siły w przedramię, próbując — bezskutecznie — je od siebie odciągnąć. Zamarł tylko na ułamek sekundy, gdy ta druga zaczęła pierdolić coś o aurorach.
Ale to nie miało najmniejszego sensu.
— A ja... Śmie-rcio-żercą— wydukał z trudem, bo na ostatnich drobinach powietrza, które miał w płucach. Jego zrobiła się czerwona, a jego zalało ciepło. Nie widział nic, nie wiedział, czy kręciło mu się w głowie, czy odpływał, czy już odpłynął, ale póki cokolwiek czuł za plecami, uznawał to za dobry znak. Nie miał szans odciągnąć łapy od siebie, jedynym ratunkiem było wyślizgnąć się. Bycie małym czasem miało zalety. Mógł się pakować do małych dziur, obracać w nich tak, by się prześlizgnąć. Instynktownie więc odepchnął się lewą nogą, jak do wybicia, wyskoku, jednocześnie wbitymi w przedramię palcami choć o cal odciągnąć od siebie cudze ciało. Wykorzystując siłę idącą od nogi spróbował obrócić się szyją w bok. Prawe ramię blokowało mu pełen obrót, ale wystarczyło tylko by, twarz prześlizgnęła się przez zagięcie w łokciu, bo tylko tam było najwięcej przestrzeni. Wtedy miał szansę wydostać się pod jego pachą. Albo go udusi, albo sam skręci sobie kark, nie miał nic do stracenia.
| walka wręcz II, zwinność 28
Ale to nie miało najmniejszego sensu.
— A ja... Śmie-rcio-żercą— wydukał z trudem, bo na ostatnich drobinach powietrza, które miał w płucach. Jego zrobiła się czerwona, a jego zalało ciepło. Nie widział nic, nie wiedział, czy kręciło mu się w głowie, czy odpływał, czy już odpłynął, ale póki cokolwiek czuł za plecami, uznawał to za dobry znak. Nie miał szans odciągnąć łapy od siebie, jedynym ratunkiem było wyślizgnąć się. Bycie małym czasem miało zalety. Mógł się pakować do małych dziur, obracać w nich tak, by się prześlizgnąć. Instynktownie więc odepchnął się lewą nogą, jak do wybicia, wyskoku, jednocześnie wbitymi w przedramię palcami choć o cal odciągnąć od siebie cudze ciało. Wykorzystując siłę idącą od nogi spróbował obrócić się szyją w bok. Prawe ramię blokowało mu pełen obrót, ale wystarczyło tylko by, twarz prześlizgnęła się przez zagięcie w łokciu, bo tylko tam było najwięcej przestrzeni. Wtedy miał szansę wydostać się pod jego pachą. Albo go udusi, albo sam skręci sobie kark, nie miał nic do stracenia.
| walka wręcz II, zwinność 28
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Nie chciała do tego doprowadzić, do szarpaniny w ciemności. Chciała, by to zakończyło się już i jak najszybciej. Bezmyślne chwytanie się za szmaty w niczym nie mogło pomóc, nic nie wyjaśniało w tej pochrzanionej sytuacji. Niestety jej życzenia, jak zawsze tylko nimi pozostawały.
- Co? – padło cicho, gdy dotarły do niej słowa kobiety. Jesteśmy aurorami. Niezrozumienie pewnie odbiłoby się w jej mimice i spojrzeniu, gdyby wszystkiego nie spowijała ciemność.- Jak? – wydusiła jeszcze, próbując dostrzec twarz nieznajomej. Czuła, jak napastniczka luzuje chwyt, gdy najwyraźniej i ona odczuła zderzenie ze ścianą. Powinna to wykorzystać, ale nie zdążyła. Nie widziała, kiedy James dopadł do nich, umknął jej ten moment, ale czułą, jak stabilna sylwetka kobiety chwieje się. Tylko że moment później pomoc zniknęła, a jej zabrakło dosłownie paru sekund, by wyszarpnąć się i szukać ucieczki. Wzrok przywykł do ciemności, wyłapywał powoli zarys pomieszczenia i przedmiotów, dostrzegał sylwetki.- Puszczaj go.- wycedziła, a ciemne oczy zmrużyły się, chociaż nie dało się i tak tego zobaczyć. Chciała zrobić krok w ich stronę, dopaść do obcego, ale miała jedną przeszkodę na swojej drodze. Spojrzała na kobietę, gdy ta najwyraźniej nie chciała odpuścić.
Czując chwyt w pasie, cofnęła się o krok, nie mogąc ustabilizować pozycji.
- Przestań! – wyrzuciła z siebie ze złością. Przestawała wierzyć, że to naprawdę aurorzy, nie byli tymi dobrymi. Zachowywali się jak psy spuszczone ze smyczy, które chcą jedynie zagryźć zwierzynę. Zwłaszcza ona.- Nie chcę się z tobą szarpać.- próbowała złapać ją za ręce, zatrzymać w tym szaleństwie. Runęły w dół, a ona przez chwilę zapomniała, jak się oddycha.- Stój.- wydusiła, łapiąc z trudem powietrze. Miała tylko nadzieję, że kobieta odczuła też zderzenie z ziemią, gdy chyba dość bezwładnie spadły na ręce, oplecione w jej pasie. Jakaś część jej chciała walczyć, a druga skapitulować, by nie brnąć w to. Zacisnęła palce na jej ramionach, próbując zepchnąć ją z siebie na bok. Znaleźć sobie miejsce, by wyślizgnąć się spod niej.
zwinność 18, sprawność 7
- Co? – padło cicho, gdy dotarły do niej słowa kobiety. Jesteśmy aurorami. Niezrozumienie pewnie odbiłoby się w jej mimice i spojrzeniu, gdyby wszystkiego nie spowijała ciemność.- Jak? – wydusiła jeszcze, próbując dostrzec twarz nieznajomej. Czuła, jak napastniczka luzuje chwyt, gdy najwyraźniej i ona odczuła zderzenie ze ścianą. Powinna to wykorzystać, ale nie zdążyła. Nie widziała, kiedy James dopadł do nich, umknął jej ten moment, ale czułą, jak stabilna sylwetka kobiety chwieje się. Tylko że moment później pomoc zniknęła, a jej zabrakło dosłownie paru sekund, by wyszarpnąć się i szukać ucieczki. Wzrok przywykł do ciemności, wyłapywał powoli zarys pomieszczenia i przedmiotów, dostrzegał sylwetki.- Puszczaj go.- wycedziła, a ciemne oczy zmrużyły się, chociaż nie dało się i tak tego zobaczyć. Chciała zrobić krok w ich stronę, dopaść do obcego, ale miała jedną przeszkodę na swojej drodze. Spojrzała na kobietę, gdy ta najwyraźniej nie chciała odpuścić.
Czując chwyt w pasie, cofnęła się o krok, nie mogąc ustabilizować pozycji.
- Przestań! – wyrzuciła z siebie ze złością. Przestawała wierzyć, że to naprawdę aurorzy, nie byli tymi dobrymi. Zachowywali się jak psy spuszczone ze smyczy, które chcą jedynie zagryźć zwierzynę. Zwłaszcza ona.- Nie chcę się z tobą szarpać.- próbowała złapać ją za ręce, zatrzymać w tym szaleństwie. Runęły w dół, a ona przez chwilę zapomniała, jak się oddycha.- Stój.- wydusiła, łapiąc z trudem powietrze. Miała tylko nadzieję, że kobieta odczuła też zderzenie z ziemią, gdy chyba dość bezwładnie spadły na ręce, oplecione w jej pasie. Jakaś część jej chciała walczyć, a druga skapitulować, by nie brnąć w to. Zacisnęła palce na jej ramionach, próbując zepchnąć ją z siebie na bok. Znaleźć sobie miejsce, by wyślizgnąć się spod niej.
zwinność 18, sprawność 7
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Śmierciożercą, mhm. Młody miał w sobie werwę, zerwał się z jego uścisku - wciąż brakowało mu sił - ale coraz bardziej bezczelne zachowania tej dwójki zaczynały rodzić kolejne problemy. Nie mogli ich stąd wypuścić tak po prostu, już nie teraz, nie po tym, jak oboje tak jasno pokazali agresję. Nie spodziewał się, że podczas tej drobnej interwencji większa siła okaże się konieczna, ale upór tej dwójki w okupowaniu cudzego mieszkania okazał się zadziwiający.
- Grzeczniej trochę - upomniał Eve krótkim warknięciem, kiedy zwróciła się do niego, nakazując mu puścić - kogo? - kochanka, brata, druha w niedoli? W jego głosie brzmiało lekceważenie, nie dostrzegał w nich przeciwników stanowiących rzeczywiste zagrożenie, ale skoro już wplątali się w tę aferę, musieli doprowadzić ją do końca - pech zechciał, że miało okazać się to trudniejsze, niż się spodziewał. Kiedy młokos wyślizgnął się z jego uścisku, a on usłyszał opadającą na posadzkę różdżkę, bez zawahania wymierzał w jego sylwetkę różdżkę, wypowiadając formułę niegroźnego zaklęcia:
- Esposas! - Choć być może balneo otrzeźwiłoby go lepiej. Na ten moment musieli ich spacyfikować, co dalej - jeszcze się okaże. Znudziły go dalsze ostrzeżenia, jeśli nie zamierzali na nie reagować, musieli odebrać tę lekcję w inny sposób. Dziewczyna się poddawała, lecz mimo jej słów słyszał szamotaninę - nie przywiązywał do niej większej wagi, póki Jackie temu nie przytaknie.
- Grzeczniej trochę - upomniał Eve krótkim warknięciem, kiedy zwróciła się do niego, nakazując mu puścić - kogo? - kochanka, brata, druha w niedoli? W jego głosie brzmiało lekceważenie, nie dostrzegał w nich przeciwników stanowiących rzeczywiste zagrożenie, ale skoro już wplątali się w tę aferę, musieli doprowadzić ją do końca - pech zechciał, że miało okazać się to trudniejsze, niż się spodziewał. Kiedy młokos wyślizgnął się z jego uścisku, a on usłyszał opadającą na posadzkę różdżkę, bez zawahania wymierzał w jego sylwetkę różdżkę, wypowiadając formułę niegroźnego zaklęcia:
- Esposas! - Choć być może balneo otrzeźwiłoby go lepiej. Na ten moment musieli ich spacyfikować, co dalej - jeszcze się okaże. Znudziły go dalsze ostrzeżenia, jeśli nie zamierzali na nie reagować, musieli odebrać tę lekcję w inny sposób. Dziewczyna się poddawała, lecz mimo jej słów słyszał szamotaninę - nie przywiązywał do niej większej wagi, póki Jackie temu nie przytaknie.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Już dawno nauczyła się, że jeśli podejrzany usiłował uciec przed jakąkolwiek formą podejmowania dialogu, to zazwyczaj dlatego, że miał coś na sumieniu. Dziewczyna mogła tłumaczyć jak chciała, ale dla niej prawo było prawem i włamanie na włości Bagshotów należało wyegzekwować. Więc tak - była jak spuszczony ze smyczy pies, a choć zagryźć nie miała zamiaru, chciała przygnieść zwierzynę i zadecydować później, co z nią zrobi. Jeśli tylko zwierzyna zechce odpowiedzieć na kilka innych pytań. Ale oczywiście zwierzyna, jak to zwierzyna, nie zamierzała tak łatwo dać za wygraną. Po jej słowach stwierdziła, że Brendan odpowiednio się nim zajął. Musieli sobie ufać, współpracowali.
- Tak? To świetnie, od razu Azkaban zaliczycie! - wysyczała, wiercąc się z dziewczyną po podłodze, usiłując ze wszystkich sił usiąść na niej, a jej nogi zablokować swoimi kostkami. Jeśli to zrobi, z rękami będzie mniejszy problem. Dyszała, oddech był płytki i szybki, działał razem z rytmem serca. - To przestań wić się jak żmija! Już, wystarczy?!
Obserwowała ją palącym wściekłością wzrokiem, nie mając zamiaru przestać. To oni tutaj dyktowali warunki, nie ta dwójka dzieciaków.
Sprawność 14 (28), zwinność 12 (24)
- Tak? To świetnie, od razu Azkaban zaliczycie! - wysyczała, wiercąc się z dziewczyną po podłodze, usiłując ze wszystkich sił usiąść na niej, a jej nogi zablokować swoimi kostkami. Jeśli to zrobi, z rękami będzie mniejszy problem. Dyszała, oddech był płytki i szybki, działał razem z rytmem serca. - To przestań wić się jak żmija! Już, wystarczy?!
Obserwowała ją palącym wściekłością wzrokiem, nie mając zamiaru przestać. To oni tutaj dyktowali warunki, nie ta dwójka dzieciaków.
Sprawność 14 (28), zwinność 12 (24)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Wiedział, że udało mu się wydostać z tego uścisku tylko przez nagłą decyzję, niewielki, ale wciąż impet włożony tylko w jeden ruch, obrót ciała, który miał obrócić głową i potem ściągnąć ją w dół, nim zaciągnie rękę mocniej do siebie czując luz. To były ułamki sekund, a i tak czuł na głowie, własnym czole i włosach, szybką reakcję przeciwnika. Był doświadczony, o wiele bardziej doświadczony niż on. Być może choć na chwilę uśmiechnęło się do niego szczęście. I zaraz gdy to przyszło mu na myśl wszystko miało się zmienić. Nim zdołał zlokalizować znów szamoczące się kobiety, spróbować uwolnić Eve z uścisku obcej, bezdusznej baby, ugodziło go zaklęcie rzucone z bliska, precyzyjnie i doskonale. Za szybko. Nie zdążył się nawet obrócić, nie myśląc nawet o tym, by podnieść różdżkę z ziemi. Szarpnął się rękami. Zrobił krok, ale nienaturalnie złożone ręce odebrały mu chwilowo równowagę. Poczuł krępującą magię na własnych nadgarstkach, przechylił się w przód i kiedy chciał wykonać krok, by ochronić się przed upadkiem — nagle, z przerażeniem pojął, że nie może. Nogi miał skute tak samo jak dłonie. Stracił równowagę całkiem i wpadł na kobietę pod sobą, która trzymała Eve. Zwalił się na nią, choć nie bezwładnie, nie mógł jednak nic zrobić, by się zatrzymać.
Nie, nie, nie, nie, nie, czuł narastające poczucie paniki. To nie mogło się dziać, nie mogło się tak skończyć. Nie wrócę tam, nie wrócę. A potem do strachu, który go obleciał dołączyła obawa o małą siostrę, siostrzyczkę, która została na górze ukryta gdzieś z jego córką. Cichą jak nigdy. Czy jeszcze żyła? Sam nie pisnął ani słowa, serce podskoczyło mu do gardła. Nie wiedział z kim ma do czynienia, nie wiedział jak powinien się tłumaczyć, jakich argumentów uczepić. Oddychał coraz szybciej i coraz płycej. Nie wróci do więzienia, nie da się kolejny raz zamknąć w Tower, choćby miał zginąć podczas próby ucieczki.
Nie, nie, nie, nie, nie, czuł narastające poczucie paniki. To nie mogło się dziać, nie mogło się tak skończyć. Nie wrócę tam, nie wrócę. A potem do strachu, który go obleciał dołączyła obawa o małą siostrę, siostrzyczkę, która została na górze ukryta gdzieś z jego córką. Cichą jak nigdy. Czy jeszcze żyła? Sam nie pisnął ani słowa, serce podskoczyło mu do gardła. Nie wiedział z kim ma do czynienia, nie wiedział jak powinien się tłumaczyć, jakich argumentów uczepić. Oddychał coraz szybciej i coraz płycej. Nie wróci do więzienia, nie da się kolejny raz zamknąć w Tower, choćby miał zginąć podczas próby ucieczki.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zignorowała upomnienie, nie zwróciła uwagi na słowa mężczyzny, zbyt zajęta teraz jego towarzyszką. Kiedy pogroziła im Azkabanem, nie miała pojęcia czy to tylko pusta groźba, czy coś realnego. Przez chwilę nie myślała o sobie, a tylko i wyłącznie o Jamesie. Przeżył jedno więzienie, nie chciała, aby trafił do kolejnego i po raz kolejny przeżył taką samą traumę. Zagotowało ją, gdy pokrętnie określiła ją żmiją.
- Wystarczy, wystarczy.- zapewniła jednak. Nic to nie da, byli bez szans i teraz było to bardziej niż pewne.- Już.- szepnęła. Dłonie opadły, przestały napierać na ramiona kobiety. Cała sylwetka zamarła, zdana na łaskę obcej osoby. Czuła strach, powoli rozlewający się po ciele. W życiu trafiała na naprawdę złe osoby, takie, które wyrządzały jej krzywdę. Nie chciała, by dziś doszło do tego znów. Odwróciła głowę, kiedy Jim padł jak długi, po prostu spadł na nie. Na całe szczęście, nie musiała tego przyjąć na siebie. Usłyszała jego oddech, płytki i szybki. Obejmował go strach i dopiero teraz dotarło do niej dlaczego.
- Nie, nie, nie...- wydusiła, próbując przekręcić się pod kobietą, aby przysunąć do niego. Nie chciała, by działa mu się krzywda, by wracały do niego koszmary. Nie wiedziała, co naprawdę przeżył, znała tylko to, co powiedział jej w złości. Przypuszczała, że to tylko skrawek z okropieństw.
- Zdejmij z niego to zaklęcie, proszę.- uniosła wzrok na mężczyznę, który jednak niknął jej w ciemności.- Proszę, proszę, proszę- desperacja szarpnęła głosem.
- Wyniesiemy się stąd, dajcie nam tylko parę godzin. Potrzebuję bezpiecznego miejsca dla córki, nie mogę wyjść z nią w noc. Ona tego nie przeżyje.- jej głos nabrał płaczliwości, chociaż jej emocje kumulowały się głównie wokół Jamesa.- Proszę, dajcie nam trochę czasu- była gotowa się wynieść, zniknąć, skoro aż tak przeszkadzali.
- Wystarczy, wystarczy.- zapewniła jednak. Nic to nie da, byli bez szans i teraz było to bardziej niż pewne.- Już.- szepnęła. Dłonie opadły, przestały napierać na ramiona kobiety. Cała sylwetka zamarła, zdana na łaskę obcej osoby. Czuła strach, powoli rozlewający się po ciele. W życiu trafiała na naprawdę złe osoby, takie, które wyrządzały jej krzywdę. Nie chciała, by dziś doszło do tego znów. Odwróciła głowę, kiedy Jim padł jak długi, po prostu spadł na nie. Na całe szczęście, nie musiała tego przyjąć na siebie. Usłyszała jego oddech, płytki i szybki. Obejmował go strach i dopiero teraz dotarło do niej dlaczego.
- Nie, nie, nie...- wydusiła, próbując przekręcić się pod kobietą, aby przysunąć do niego. Nie chciała, by działa mu się krzywda, by wracały do niego koszmary. Nie wiedziała, co naprawdę przeżył, znała tylko to, co powiedział jej w złości. Przypuszczała, że to tylko skrawek z okropieństw.
- Zdejmij z niego to zaklęcie, proszę.- uniosła wzrok na mężczyznę, który jednak niknął jej w ciemności.- Proszę, proszę, proszę- desperacja szarpnęła głosem.
- Wyniesiemy się stąd, dajcie nam tylko parę godzin. Potrzebuję bezpiecznego miejsca dla córki, nie mogę wyjść z nią w noc. Ona tego nie przeżyje.- jej głos nabrał płaczliwości, chociaż jej emocje kumulowały się głównie wokół Jamesa.- Proszę, dajcie nam trochę czasu- była gotowa się wynieść, zniknąć, skoro aż tak przeszkadzali.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
14 X 1958 - szarpanina u Batki
Szybka odpowiedź