23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Strona 1 z 37 • 1, 2, 3 ... 19 ... 37
AutorWiadomość
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
— Tak, znamy się już długo — uśmiechnęła się do Maisie, podążając za jej radą i powracając do tańca. Miała nadzieję, że gdziekolwiek zniknęła Neala, to nie było to nic poważnego i zaraz wróci. Słysząc dalsze słowa dziewczęcia, pokręciła przecząco głową. — Nie mogłaś. Uczyłam się we Francji. Ty w Hogwarcie, prawda? — nie przeszkadzało jej nawet, że jeszcze raz zdawała się odpowiadać na to samo pytanie albo raczej wątpliwość o źródło jej znajomości ze wszystkimi, którzy dziś zebrali się w domu Bathildy Bagshot. Wykonała następnych kilka obrotów, sukienka znów poruszyła się, dodając jej ruchom jeszcze większej graficzności i ukrywając poniekąd niedociągnięcia w figurach spowodowane nieznajomością figur w tradycyjnym romskim tańcu. I po tym właśnie wiedziała, że jej kreacja była stworzona porządnie, według wszelkich wytycznych dla młodych krawcowych. Dodatkowy komplement ze strony Maisie był wisienką na torcie zadowolenia Marii. — Dziękuję, Maisie. Sama ją uszyłam, wiesz? — szepnęła, na moment puszczając rąbek sukienki, aby przez moment przesłonić twarz, a zwłaszcza szeroki uśmiech, którego się nieco wstydziła, jasnymi włosami. — Twoja sukienka też jest śliczna, wiesz? — dodała, nie dlatego, że tak wypadało, ale naprawdę tak uważała.
Gdy Eve pojawiła się obok nich, Maria podała jej radośnie dłoń, samej uważając, żeby przypadkiem, w trakcie obrotu, nie popełnić błędu i nie wpaść na Eve. Przyglądała się Doe z uwagą, pragnąc zapamiętać jak najwięcej z tego wieczoru — rytm piosenki, kroki i figury, kolory, ciepło ogniska, śpiewy...
Gdy Eve pojawiła się obok nich, Maria podała jej radośnie dłoń, samej uważając, żeby przypadkiem, w trakcie obrotu, nie popełnić błędu i nie wpaść na Eve. Przyglądała się Doe z uwagą, pragnąc zapamiętać jak najwięcej z tego wieczoru — rytm piosenki, kroki i figury, kolory, ciepło ogniska, śpiewy...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Była po prostu ciekawa, stąd pytania, na które Maria zapewne musiała odpowiadać często - ale przecież Maisie nie mogła o tym wiedzieć, skoro widziała ją dziś pierwszy raz. A w każdym razie, pierwszy raz rozmawiały, bo nie mogła wykluczyć, że nie mignęła jej gdzieś z daleka na festiwalu w Weymouth.
- Ooooch, we Francji? Jak tam było? - zapytała z wielką ciekawością, bo nigdy nie opuszczała Wysp Brytyjskich i nie miała okazji zobaczyć żadnego innego kraju. Słyszała jednak że na świecie są inne szkoły magii poza Hogwartem, że jedna z nich była we Francji, ale nie wiedziała na jej temat prawie nic. - To prawda, uczyłam się w Hogwarcie, ale niestety, nie dane mi było go ukończyć - dodała z pewnym smutkiem, bo żałowała że nie mogła skończyć całej nauki, tyle ją ominęło, ale niestety musiała przerwać szkołę jeśli chciała przeżyć. Ale nie ona jedna z tu obecnych przerwała Hogwart. Niestety czasy nie były przyjazne dla takich jak oni.
Tańczyła jednak dalej, chciała się dobrze bawić. Uśmiechnęła się do Eve kiedy ta znowu się pojawiła przy nich i wciąż starała się jak najlepiej naśladować taneczne kroki.
W dodatku okazało się, że coś łączy ją z Marią, więc ucieszyła się.
- Sama? Jesteś krawcową? - zapytała z ożywieniem, bo nie znała zbyt wielu innych krawcowych, a być może mogłaby się czegoś od nowej koleżanki nauczyć. - Ja też szyję! To znaczy, wciąż się uczę, ale myślę, że wychodzi mi coraz lepiej. - Nie była mistrzynią w tym fachu, bo była na to za młoda, a nauki szycia szat magicznych tak na dobrą sprawę mogła rozpocząć po ukończeniu pełnoletniości, wcześniej zaś babcia charłaczka uczyła ją głównie niemagicznego szycia zwykłych ubrań. Ale była młoda, miała czas, żeby się rozwijać i poszerzać umiejętności. Im więcej będzie szyć, tym lepsza będzie się stawać. - I dziękuję za komplement, też ją sama uszyłam. - Od paru lat większość ubrań szyła sobie sama, bo nie było jej stać na nowiutkie ze sklepu ani na pójście do profesjonalnej krawcowej. Taniej było zdobyć skądś materiał i samodzielnie wykonać ubranie. Ciekawe, czy Maria też sama szyła swoje ubrania? Sukienka którą na sobie miała była naprawdę ładna.
- Ooooch, we Francji? Jak tam było? - zapytała z wielką ciekawością, bo nigdy nie opuszczała Wysp Brytyjskich i nie miała okazji zobaczyć żadnego innego kraju. Słyszała jednak że na świecie są inne szkoły magii poza Hogwartem, że jedna z nich była we Francji, ale nie wiedziała na jej temat prawie nic. - To prawda, uczyłam się w Hogwarcie, ale niestety, nie dane mi było go ukończyć - dodała z pewnym smutkiem, bo żałowała że nie mogła skończyć całej nauki, tyle ją ominęło, ale niestety musiała przerwać szkołę jeśli chciała przeżyć. Ale nie ona jedna z tu obecnych przerwała Hogwart. Niestety czasy nie były przyjazne dla takich jak oni.
Tańczyła jednak dalej, chciała się dobrze bawić. Uśmiechnęła się do Eve kiedy ta znowu się pojawiła przy nich i wciąż starała się jak najlepiej naśladować taneczne kroki.
W dodatku okazało się, że coś łączy ją z Marią, więc ucieszyła się.
- Sama? Jesteś krawcową? - zapytała z ożywieniem, bo nie znała zbyt wielu innych krawcowych, a być może mogłaby się czegoś od nowej koleżanki nauczyć. - Ja też szyję! To znaczy, wciąż się uczę, ale myślę, że wychodzi mi coraz lepiej. - Nie była mistrzynią w tym fachu, bo była na to za młoda, a nauki szycia szat magicznych tak na dobrą sprawę mogła rozpocząć po ukończeniu pełnoletniości, wcześniej zaś babcia charłaczka uczyła ją głównie niemagicznego szycia zwykłych ubrań. Ale była młoda, miała czas, żeby się rozwijać i poszerzać umiejętności. Im więcej będzie szyć, tym lepsza będzie się stawać. - I dziękuję za komplement, też ją sama uszyłam. - Od paru lat większość ubrań szyła sobie sama, bo nie było jej stać na nowiutkie ze sklepu ani na pójście do profesjonalnej krawcowej. Taniej było zdobyć skądś materiał i samodzielnie wykonać ubranie. Ciekawe, czy Maria też sama szyła swoje ubrania? Sukienka którą na sobie miała była naprawdę ładna.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Marysia tak ochoczo podała jej dłoń, dołączając do płynnych kroków. Nuciła melodię, czując, jak oddech staje się płytszy, sprawiając, że zwalniała tylko bardziej. Przeniosła wzrok na Maisie, która nie odstawała od nich, a z wyraźną chęcią dołączyła. Przestała śpiewać, kiedy głos ugrzązł w gardle, a kolejne dźwięki mogły być już tylko fałszywe. Musiała odetchnąć, zatrzymać się. Nie była w formie, wiedziała, ale dała się porwać chwili i przeszarżowała. Kołysała niemowlę w ramionach, leniwie i lekko, a ciemne oczy osiadły na dwóch dziewczynach, kiedy te rozmawiały o krawiectwie. Nie znała się na tym za bardzo, jakimś cudem nigdy nie nauczono jej szyć, by potrafiła z kawałka materiału stworzyć cokolwiek, co nazywałoby się ubraniem. Chyba im trochę zazdrościła, że potrafiły.- Obie jesteście wyjątkowo utalentowane w swym fachu.- odparła, gdy przerzucały się komplementami. To była oczywistość, bo obie wyglądały pięknie Marysia w swej sukience przypominającej romskie, ale i Maisie w swojej, której kolor i krój po prostu jej się podobały. Sukienki zawsze były ładne, obojętnie czy wyjątkowo strojne, czy najprostsze, bo każda miała w sobie coś wyjątkowego. Spojrzała w bok na drzwi prowadzące do domu, chłopaki powinni już wrócić, a jak zawsze zgubili się nie wiadomo gdzie. Poczuła cień rozczarowania, ale zaraz zdusiła w sobie to odczucie. Nie dziś. Wróciła wzrokiem do dziewczyn, przechylając zaraz lekko głowę.- Dużo czasu zajmuje uszycie takiej sukienki? Czy w ogóle czegokolwiek? – spytała, bo w sumie nie miała pojęcia. Nie spytała o to wcześniej Marii, jakoś nie pomyślała o tym.- Mniejszego? – dodała jeszcze, a wzrok spuściła na niemowlę, które kołysała. Może, gdyby nauczyła się, mogłaby uszyć więcej ubranek dla małej.
- W ogóle macie na coś ochotę? Tyle dobrego jedzenia czeka nadal, by ktoś je popróbował.- rzuciła, zmieniając nieco temat i uśmiechnęła się do obu, zerkając zaraz na Marysię, bo ta dobrze wiedziała, co dobrego czekało na stole.
- W ogóle macie na coś ochotę? Tyle dobrego jedzenia czeka nadal, by ktoś je popróbował.- rzuciła, zmieniając nieco temat i uśmiechnęła się do obu, zerkając zaraz na Marysię, bo ta dobrze wiedziała, co dobrego czekało na stole.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
— Zupełnie inaczej niż tutaj — odpowiedziała Maisie szeptem, w którym pomimo niewielkiej głośności wypowiadanych głosek zdołało się zebrać naprawdę sporo zachwytu. Francja kojarzyła się jej z bezpieczeństwem i dobrobytem. Ciepłem i pełnym żołądkiem, bielą ścian zamku i początkiem prawdziwej fascynacji zarówno magicznymi stworzeniami, jak i krawiectwem. Była piękna i słoneczna, kontrastowała z ponurością ojczyzny. Wobec wojny w ojczyźnie, wydawała się o wiele piękniejsza. Miejscem szczególnie pięknym do życia. — Ojej, coś się stało? — w Beauxbatons szkołę kończyli wszyscy, wcześniejsze przypadki były niezwykle rzadkie i zazwyczaj wiązały się z sytuacją osobistą ucznia. Jego zachowaniem lub nieprzewidzianymi komplikacjami w odbieraniu nauki. Nie wiedziała, jak sytuacja wyglądała w Hogwarcie, siostry wspominały jej o kilku wydarzeniach, ale bez odpowiedniego kontekstu informacje znaczyły niewiele. Tak samo zresztą nie mogła się domyślić o pochodzeniu Maisie, wyglądała wszak jak każdy inny czarodziej. — Jeżeli to coś bolesnego, to nie odpowiadaj — dodała jeszcze, miękko, układając na moment dłoń na jej dłoni, chcąc dodać jej otuchy. Drugą dalej trzymała dłoń Eve, która zwalniając nieco, dodała Marii trochę więcej pewności siebie, aby tym razem — z odrobiną wiedzy na temat kroków — przejąć rolę prowodyrki tanecznej zabawy. Widziała, że młoda mama męczyła się dość szybko, mogła jej pomóc chociaż tak, wprawiając w obrót obie dziewczyny jednocześnie, na koniec samej obracając się wokół własnej osi z cichym śmiechem.
— Przede mną jeszcze długa droga, ale Maisie idzie doskonale — odpowiedziała na komplement Eve z tradycyjną dla siebie skromnością, zaraz przenosząc wzrok na sukienkę panny Moore. Wyglądała naprawdę ślicznie, a wieść, że druga z dziewcząt też była krawcową sprawiła, że na twarzy Marii wykwitł szeroki uśmiech, utrzymujący się dalej, wraz z kolejnym — wyraźnie sugerującym — pytaniem Eve. — Im mniejsza jest twoja modelka, tym więcej możesz zrobić z jednej bali materiału — zdradziła z uśmiechem, na moment puszczając dłonie dziewcząt, aby na palcach, dalej w rytm śpiewu, przeskoczyć kilkukrotnie wokół nich, machając przy tym chwyconą w palce spódnicą, która na chwilę ukazała nawet jej kolana; Hop, hop, hop. — Poza tym, mniejsze modelki więcej wybaczają — dokończyła, gdy stanęła w miejscu i palcem wskazującym dotknęła czubka nosa Eve. Nie minęło jednak wiele czasu, dopóki nie pochwyciła raz jeszcze nadgarstka Maisie. — Chodź, chodź. Eve zrobiła un ragoût phénoménal. Musisz koniecznie spróbować.
— Przede mną jeszcze długa droga, ale Maisie idzie doskonale — odpowiedziała na komplement Eve z tradycyjną dla siebie skromnością, zaraz przenosząc wzrok na sukienkę panny Moore. Wyglądała naprawdę ślicznie, a wieść, że druga z dziewcząt też była krawcową sprawiła, że na twarzy Marii wykwitł szeroki uśmiech, utrzymujący się dalej, wraz z kolejnym — wyraźnie sugerującym — pytaniem Eve. — Im mniejsza jest twoja modelka, tym więcej możesz zrobić z jednej bali materiału — zdradziła z uśmiechem, na moment puszczając dłonie dziewcząt, aby na palcach, dalej w rytm śpiewu, przeskoczyć kilkukrotnie wokół nich, machając przy tym chwyconą w palce spódnicą, która na chwilę ukazała nawet jej kolana; Hop, hop, hop. — Poza tym, mniejsze modelki więcej wybaczają — dokończyła, gdy stanęła w miejscu i palcem wskazującym dotknęła czubka nosa Eve. Nie minęło jednak wiele czasu, dopóki nie pochwyciła raz jeszcze nadgarstka Maisie. — Chodź, chodź. Eve zrobiła un ragoût phénoménal. Musisz koniecznie spróbować.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Była tak bardzo ciekawa opowieści z Beauxbatons, oby jeszcze była okazja czegoś się dowiedzieć. Na co dzień raczej nie spotykała ludzi z innych szkół. A jeśli chodzi o jej własną naukę... Cóż, nie wszystko poszło tak jak powinno. Słysząc pytanie Marii nieco się zmieszała, bo zdała sobie sprawę, że w odróżnieniu od Eve czy Aishy, jej nowa znajoma nie mogła wiedzieć, że Maisie była mugolaczką i w związku z tym groziły jej represje, dlatego rzuciła szkołę. Powinna była przewidzieć, że takie pytanie może paść, po prostu nie pomyślała. Nie była też pewna, czy jest gotowa na przyznanie głośno, że jest szlamą, bo choć nie spodziewała się tu zastać ludzi o nastawieniu antymugolskim, to jednak w dzisiejszych czasach lepiej było nie obnosić się z mugolską krwią. Choć Maria akurat wyglądała na miłą, to chyba nie był to odpowiedni moment na trudne opowieści.
Na szczęście zanim w ogóle zdążyła otworzyć usta i powiedzieć cokolwiek, wybawiła ją Eve, która pojawiła się przy nich tanecznym krokiem i pochwaliła sukienki ich obu. Maisie podziękowała za komplement, tym samym temat z kwestii nauki płynnie przeszedł na szycie i ubranka.
- Ty też wyglądasz dzisiaj świetnie - dodała, bo Eve także dobrze wyglądała w swojej sukience, widać też było, że macierzyństwo jej służy. I domyśliła się, że zapewne chodzi jej o szycie ubrań dziecięcych. - To prawda, na małe ubranka nie potrzeba dużo materiału ani wiele czasu. Choć to zależy, jak skomplikowane ma być odzienie - przytaknęła słowom Marii. Wiadomo, że proste rzeczy szyło się szybciej niż coś co posiadało mnóstwo falbanek i ozdobników. - Jeśli chcesz, mogę cię nauczyć podstaw szycia, będziesz mogła sama szyć ubranka dla malutkiej, zwłaszcza że pewnie będzie szybko z nich wyrastać. - Choć Gilly wydawała się bardzo maleńka, zapewne wkrótce zacznie rosnąć jak na drożdżach. Słyszała że małe dzieci bardzo szybko wyrastają z ubranek, tak więc każdej młodej mamie przyda się umiejętność uszycia czegoś lub przerobienia już istniejącego elementu garderoby. Ona sama jako dziecko nosiła przede wszystkim wytwory rąk mamy i babci.
- Jasne, chętnie spróbuję przysmaków - zgodziła się na propozycję dziewczyn i podążyła za nimi w stronę stołu. Może na to nie wyglądała, ale lubiła dobrze zjeść. Tym bardziej, że w dzieciństwie jej się nie przelewało i dobrze znała uczucie głodu. Poza tym była bardzo ciekawa, co takiego dobrego dziewczyny upichciły, dlatego koniecznie musiała skosztować.
Na szczęście zanim w ogóle zdążyła otworzyć usta i powiedzieć cokolwiek, wybawiła ją Eve, która pojawiła się przy nich tanecznym krokiem i pochwaliła sukienki ich obu. Maisie podziękowała za komplement, tym samym temat z kwestii nauki płynnie przeszedł na szycie i ubranka.
- Ty też wyglądasz dzisiaj świetnie - dodała, bo Eve także dobrze wyglądała w swojej sukience, widać też było, że macierzyństwo jej służy. I domyśliła się, że zapewne chodzi jej o szycie ubrań dziecięcych. - To prawda, na małe ubranka nie potrzeba dużo materiału ani wiele czasu. Choć to zależy, jak skomplikowane ma być odzienie - przytaknęła słowom Marii. Wiadomo, że proste rzeczy szyło się szybciej niż coś co posiadało mnóstwo falbanek i ozdobników. - Jeśli chcesz, mogę cię nauczyć podstaw szycia, będziesz mogła sama szyć ubranka dla malutkiej, zwłaszcza że pewnie będzie szybko z nich wyrastać. - Choć Gilly wydawała się bardzo maleńka, zapewne wkrótce zacznie rosnąć jak na drożdżach. Słyszała że małe dzieci bardzo szybko wyrastają z ubranek, tak więc każdej młodej mamie przyda się umiejętność uszycia czegoś lub przerobienia już istniejącego elementu garderoby. Ona sama jako dziecko nosiła przede wszystkim wytwory rąk mamy i babci.
- Jasne, chętnie spróbuję przysmaków - zgodziła się na propozycję dziewczyn i podążyła za nimi w stronę stołu. Może na to nie wyglądała, ale lubiła dobrze zjeść. Tym bardziej, że w dzieciństwie jej się nie przelewało i dobrze znała uczucie głodu. Poza tym była bardzo ciekawa, co takiego dobrego dziewczyny upichciły, dlatego koniecznie musiała skosztować.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przeskakiwała wzrokiem między dziewczynami, słuchając reakcji na komplement, ale zaraz równie miłych słów skierowanych do niej. Pochyliła na moment głowę, niemo dziękując za komplement. Dobrze było to słyszeć, bo dziś tak się czuła — świetnie. W tej sukience i otoczona bliskimi jej ludźmi, tymi bardziej i tymi mniej. Czuła się ładna i czuła się świetnie.
- Nie odbieraj sobie umiejętności, Marysiu.- uśmiechnęła się lekko. Urocza była w niej ta nieśmiałość i brak pewności siebie oraz tego, co potrafiła.- Może nie jestem najlepszą osobą do oceny, ale dziś obie macie na sobie dowód swoich umiejętności.- dodała.
Zerknęła w dół, kiedy usłyszała, że im mniejsza była modelka, tym mniej materiału potrzeba. To było logiczne, a kruszyna, którą miała w ramionach na pewno nie będzie wymagała wiele.
- Cóż, moja piękna modelka jest drobniutka, więc chyba nie będzie najgorzej i najtrudniej.- odparła z rozbawieniem, spoglądając znów na obie dziewczyny. Nie miała pojęcia, ale dziecięce ubranka wydawały się proste, a na pewno bardziej niż te, które nosili dorośli. Uśmiechem zareagowała na poczynania Marii, kiedy klimat romskiej muzyki i tańca musiał jej najwyraźniej podpasować. Prychnęła rozbawiona, gdy Multon dotknęła czubka jej nosa, zatrzymując się przy nich. Zaraz jednak przeniosła zaskoczone spojrzenie na Maisie, kiedy ta zaproponowała naukę.- Oh, bardzo chętnie. Nie chciałam o to prosić, ale chętnie.- rzuciła bez zastanowienia, bo to była szansa, by zdobyć przydatne umiejętności. Jeżeli okaże się mieć do tego dryg, to skorzysta na tym nie tylko Gillie.
Kiedy podeszły do stołu, zerknęła ku Marysi.
- un rago...co? – spytała z zaciekawieniem, co zrobiła. Ciepło i ekscytacja w głosie Multon dawało poczucie, że cokolwiek to było to nic złego. Przesunęła wzrokiem po zastawionym stole.- Mamy gulasz, rybę, kaszę z cebulą i boczkiem, dwa ciasta jedno z wiśniami, a drugie to szarlotka.- podpowiedziała Maisie, by wiedziała, co mogła tu odnaleźć.- Ah i jest zupa, którą tradycyjnie w romskich taborach przyrządza się na ważne okazje.- dopowiedziała, czując się nieco zmieszana, że to właśnie to danie prawie pominęła. Sięgnęła po dwie butelki portera starego sue i podała dziewczynom.- Ja nie mogę, ale wy się nie krępujcie.- dodała z uśmieszkiem.
- Nie odbieraj sobie umiejętności, Marysiu.- uśmiechnęła się lekko. Urocza była w niej ta nieśmiałość i brak pewności siebie oraz tego, co potrafiła.- Może nie jestem najlepszą osobą do oceny, ale dziś obie macie na sobie dowód swoich umiejętności.- dodała.
Zerknęła w dół, kiedy usłyszała, że im mniejsza była modelka, tym mniej materiału potrzeba. To było logiczne, a kruszyna, którą miała w ramionach na pewno nie będzie wymagała wiele.
- Cóż, moja piękna modelka jest drobniutka, więc chyba nie będzie najgorzej i najtrudniej.- odparła z rozbawieniem, spoglądając znów na obie dziewczyny. Nie miała pojęcia, ale dziecięce ubranka wydawały się proste, a na pewno bardziej niż te, które nosili dorośli. Uśmiechem zareagowała na poczynania Marii, kiedy klimat romskiej muzyki i tańca musiał jej najwyraźniej podpasować. Prychnęła rozbawiona, gdy Multon dotknęła czubka jej nosa, zatrzymując się przy nich. Zaraz jednak przeniosła zaskoczone spojrzenie na Maisie, kiedy ta zaproponowała naukę.- Oh, bardzo chętnie. Nie chciałam o to prosić, ale chętnie.- rzuciła bez zastanowienia, bo to była szansa, by zdobyć przydatne umiejętności. Jeżeli okaże się mieć do tego dryg, to skorzysta na tym nie tylko Gillie.
Kiedy podeszły do stołu, zerknęła ku Marysi.
- un rago...co? – spytała z zaciekawieniem, co zrobiła. Ciepło i ekscytacja w głosie Multon dawało poczucie, że cokolwiek to było to nic złego. Przesunęła wzrokiem po zastawionym stole.- Mamy gulasz, rybę, kaszę z cebulą i boczkiem, dwa ciasta jedno z wiśniami, a drugie to szarlotka.- podpowiedziała Maisie, by wiedziała, co mogła tu odnaleźć.- Ah i jest zupa, którą tradycyjnie w romskich taborach przyrządza się na ważne okazje.- dopowiedziała, czując się nieco zmieszana, że to właśnie to danie prawie pominęła. Sięgnęła po dwie butelki portera starego sue i podała dziewczynom.- Ja nie mogę, ale wy się nie krępujcie.- dodała z uśmieszkiem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Serce biło mu w piersi jak szalone, a myśli krążyły w głowie niczym tornado. Chciał odnaleźć oko cyklonu, znaleźć się w środku burzy, w której był spokój, ale zamiast tego całe ciało drżało mu z emocji, a wściekłości i rozgoryczenia najmocniej. Zapomniał o gramofonie, szedł przed siebie szybko, nie słuchając, a może nie słysząc niczego poza szumem krwi w uszach. Wciąż był pijany, ale emocje brały górę. Nie na tyle by się zataczać, nie na tyle by bełkotać, na tyle jednak by nie myśleć zbyt wiele. Wspiął się na ogrodzenie, przez sąsiedni ogródek, który także nie miał pewnie właściciela, wejście było otwarte, a dzięki temu mógł szybciej znaleźć się w ogrodzie niż przechodząc przez dom. Zeskoczył w wysoką trawę prosto do ogrodu i tylko pijackie szczęście pozwoliło mu nie złamać sobie przy tym nogi. Warga mu spuchła odrobinę, rana była świeża i błyszcząca, ale nie sączyła się już krwią. Zobaczył dziewczyny w ogrodzie. Roześmiane, rozgadane.
— Co pijecie? — spytał podchodząc do kółeczka z błyszczącym spojrzeniem. — Nalać wam mocarza? Chyba nie będziecie pić portera? — zagaił, patrząc po każdej przez chwilę. — Czy dobrze słyszałem? Jest gulasz? — Spojrzał na Eve. Nie był głodny, ale nie wiedział kompletnie w co wsadzić ręce teraz, łapał się więc każdej myśli, która spłynęła. Objął dziewczynę w talii, prędko i nieostrożnie, przysuwając się do niej blisko. — Gdzie Liddie i Fred? Też poszli na spacer? — spytał, unosząc brwi.
— Co pijecie? — spytał podchodząc do kółeczka z błyszczącym spojrzeniem. — Nalać wam mocarza? Chyba nie będziecie pić portera? — zagaił, patrząc po każdej przez chwilę. — Czy dobrze słyszałem? Jest gulasz? — Spojrzał na Eve. Nie był głodny, ale nie wiedział kompletnie w co wsadzić ręce teraz, łapał się więc każdej myśli, która spłynęła. Objął dziewczynę w talii, prędko i nieostrożnie, przysuwając się do niej blisko. — Gdzie Liddie i Fred? Też poszli na spacer? — spytał, unosząc brwi.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odeszły w kierunku stołu z przysmakami przygotowanymi wcześniej przez nią i obie dziewczęta z nazwiskiem Doe. Na słowa Eve pochyliła lekko głowę w dół w wyrazie podziękowania, chociaż dopiero dostrzeżenie tego, jak pięknie prezentowała się z Aishą w sukni jej autorstwa pozwoliło na dostrzeżenie, że może coś jednak potrafiła.
Gdy Maisie wyraziła chęć pomocy Eve, Maria nie odezwała się słowem, jednakże szarozielone oczęta spojrzały od razu w kierunku małej Marcii. Gilly. Djilli. Na koniec przeniosły się wyżej, na twarz jej mamy, chcąc dać do zrozumienia, że i na nią może liczyć. Nie tylko w kwestii ubranek, nauki szycia, ale po prostu. Tak przecież robili przyjaciele.
Przyjaciele również sprowadzali ją na ziemię, gdy znów odpływała myślami do innych krain. Nie zauważyła, że powiedziała coś po francusku, dlatego gdy Eve wyraziła niezrozumienie, blondynka z zakłopotaniem założyła kosmyk kręconych włosów za ucho.
- Fenomenalny gulasz… - wytłumaczyła, czując że zakłopotanie różowi jej policzki i czubek nosa. Aby zająć ciało i myśli czymś pożytecznym, poczęła rozlewać gulasz do trzech miseczek, nim usłyszała za nimi jakiś dźwięk. Jakby coś gruchnęło, ale zostało przy tym wyciszone czymś miękkim. Podskoczyła w miejscu, oglądając się przez ramię za siebie, dzięki czemu dość szybko dojrzała…
- Jim? - spytała, może głupio, ale nie spodziewała się, że nadejdzie od tej właśnie strony. Stanęła nawet na palcach, szukając odruchowo błysku jasnych włosów, ale Marcela nie było widać. Gramofonu zresztą też. - Mocarza? - dopytała, przechylając głowę w bok. Jako nowa w towarzystwie nie wiedziała, co to jest. Spojrzała z wahaniem na butelki portera podarowane przez Eve. - To smaczniejsze od portera? - zagryzła lekko dolną wargę, nieświadomie zerkając na twarz Jima. Czy jej się wydawało, czy spuchła mu warga? Spytałaby o to, gdyby nie wcześniejszy wybuch Neali, gdy sugerowała że mogłaby pomóc im w zatuszowaniu fatygi. Zamiast tego spojrzała wymownie na Eve, przykładając palec do miejsca, w którym widziała świeżą rankę. Nie czekając na nic, poza zgodą Eve, wzięła małą na ręce. - Skoro jeszcze nie ma gramofonu to może… Ja wam zaśpiewam? - na pewno zaraz się znajdzie. Gramofon i Marcel. Oj, czemu miała złe przeczucia? Czemu głupie serce zamierzało tak prędko bić?
Gdy Maisie wyraziła chęć pomocy Eve, Maria nie odezwała się słowem, jednakże szarozielone oczęta spojrzały od razu w kierunku małej Marcii. Gilly. Djilli. Na koniec przeniosły się wyżej, na twarz jej mamy, chcąc dać do zrozumienia, że i na nią może liczyć. Nie tylko w kwestii ubranek, nauki szycia, ale po prostu. Tak przecież robili przyjaciele.
Przyjaciele również sprowadzali ją na ziemię, gdy znów odpływała myślami do innych krain. Nie zauważyła, że powiedziała coś po francusku, dlatego gdy Eve wyraziła niezrozumienie, blondynka z zakłopotaniem założyła kosmyk kręconych włosów za ucho.
- Fenomenalny gulasz… - wytłumaczyła, czując że zakłopotanie różowi jej policzki i czubek nosa. Aby zająć ciało i myśli czymś pożytecznym, poczęła rozlewać gulasz do trzech miseczek, nim usłyszała za nimi jakiś dźwięk. Jakby coś gruchnęło, ale zostało przy tym wyciszone czymś miękkim. Podskoczyła w miejscu, oglądając się przez ramię za siebie, dzięki czemu dość szybko dojrzała…
- Jim? - spytała, może głupio, ale nie spodziewała się, że nadejdzie od tej właśnie strony. Stanęła nawet na palcach, szukając odruchowo błysku jasnych włosów, ale Marcela nie było widać. Gramofonu zresztą też. - Mocarza? - dopytała, przechylając głowę w bok. Jako nowa w towarzystwie nie wiedziała, co to jest. Spojrzała z wahaniem na butelki portera podarowane przez Eve. - To smaczniejsze od portera? - zagryzła lekko dolną wargę, nieświadomie zerkając na twarz Jima. Czy jej się wydawało, czy spuchła mu warga? Spytałaby o to, gdyby nie wcześniejszy wybuch Neali, gdy sugerowała że mogłaby pomóc im w zatuszowaniu fatygi. Zamiast tego spojrzała wymownie na Eve, przykładając palec do miejsca, w którym widziała świeżą rankę. Nie czekając na nic, poza zgodą Eve, wzięła małą na ręce. - Skoro jeszcze nie ma gramofonu to może… Ja wam zaśpiewam? - na pewno zaraz się znajdzie. Gramofon i Marcel. Oj, czemu miała złe przeczucia? Czemu głupie serce zamierzało tak prędko bić?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Krążyła wokół ogrodu, niespokojnie, ale z nadzieją - to zaglądając do dziewczyn, to skradając się do izolującej się dwójki, to wyglądając, czy zagubieni w akcji - w końcu wracając. Starała się jak mogła, nie pozostawić nikogo samemu sobie, ale wydawało się, że jej próby przeciekały przez palce. I nie bardzo wiedziała, jak miała zaradzić temu, zebrać wszystkich. W taborze, bawili się przecież razem. Jak rodzina, nawet jeśli zakładała tworzenie grupek, to coś więcej jej umykało. Smutek i niedopowiedzenie, które ulotnie otulało ją - i znikało, nie dając zrozumieć, czego dotyczyło.
Wracając do dziewcząt - dostrzegła w końcu obecność brata, którego zaszła z boku, chwytając pod ramię - a nie wypiliście jeszcze wszystkiego? - odpowiedziała, słysząc pytanie o mocarzu. Zerknęła radośnie na twarz chłopaka, po to tylko, by uśmiech zamarł. Krew, jej drobiny zdobiły rozbicie na wargach - coś się stało? - zapytała ciszej, ale jakoś spłoszona, zerknęła na Eve, być może widziała - z czym się to wiązało. Dostrzegła też gest Marii, bo prawdopodobnie - na głos wydała coś, co powinna zatrzymać między zębami. Przełknęła ślinę, by zakołysać się lekko na palcach i odsunęła się, stając między Maisie i Marysię.
Wracając do dziewcząt - dostrzegła w końcu obecność brata, którego zaszła z boku, chwytając pod ramię - a nie wypiliście jeszcze wszystkiego? - odpowiedziała, słysząc pytanie o mocarzu. Zerknęła radośnie na twarz chłopaka, po to tylko, by uśmiech zamarł. Krew, jej drobiny zdobiły rozbicie na wargach - coś się stało? - zapytała ciszej, ale jakoś spłoszona, zerknęła na Eve, być może widziała - z czym się to wiązało. Dostrzegła też gest Marii, bo prawdopodobnie - na głos wydała coś, co powinna zatrzymać między zębami. Przełknęła ślinę, by zakołysać się lekko na palcach i odsunęła się, stając między Maisie i Marysię.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na ledwie chwilę zawiesiła spojrzenie na twarzy Marii, pozwoliła by ciemne oczy skrzyżowały się z szaro-zielonymi tęczówkami. Kącik jej ust drgnął, pozwoliła sobie na ładny uśmiech, który dziś błądził po pełnych ustach swobodniej. Wiedziała, że mogła na nią liczyć. Zerknęła przelotnie na Aishę, kiedy ta wędrowała nadal po ogrodzie. Chciała ją złapać, zatrzymać, bo nie musiała tego robić, ale zrezygnowała. Przekrzywiła delikatnie głowę, kiedy Marysia wypowiedziała raz jeszcze te same słowa, lecz teraz po angielsku. Zaśmiała się cicho, dźwiękiem miękkim i dźwięcznym, gdy zauważyła zmieszanie przyjaciółki.- Nie przejmuj się.- szepnęła, bo przecież umiała spytać, kiedy czegoś nie rozumiała.- Nic się nie stało przecież.- dodała jeszcze.
Obejrzała się przez ramię, kiedy dotarły do niej dziwne dźwięki. Uniosła lekko brew, widząc wyłaniającego się Jamesa... i tylko jego. Gdzie zgubił się Marcel? Gdzie zgubili gramofon po który ponoć poszedł jeden, a później drugi? Gdzie Neala? Chciała o to wszystko spytać, ale jej uwagę zwrócił pewien szczegół. Spoglądała na chłopaka uważnie, kiedy ten zaproponował zmianę alkoholu.- Może daj im najpierw przejść przez słabszy alkohol? – rzuciła łagodnym tonem, ale nie zamierzała wtrącać się w to, co będą piły. Zerknęła na Marysię, gdy ta dopytała o Mocarza, ale pozostawiła tę kwestię dla Jima, by zareklamował swój twór. Uśmiechnęła się z rozbawieniem do Aishy.- Dobre pytanie.- parsknęła, bo stan Jamesa wskazywał, że zajął się większością Mocarza i może dlatego brakowało Marcela?
Skinęła delikatnie głową, kiedy wymowne spojrzenie Marysi spoczęło na niej. Widziała. Oddała dziewczynie Djilię, akurat na moment przed tym, gdy James objął ją, a ona odruchowo przytuliła się do niego.- Jest i wiele innych dobrych potraw.- potwierdziła mu, uśmiechając się lekko. Starała się ukryć zaskoczenie zachowaniem chłopaka, który zwykle w towarzystwie stronił od niej, jak tylko mógł. Uniosła dłoń, by położyć ją na jego policzku. Kciukiem ledwie musnęła naruszoną wargę.- Gdzieś ty się włóczył, że się tak urządziłeś? – spytała cicho, wtórując Aishy, chociaż w chyba dosadniejszy sposób. Wspięła się na palce, by zaraz złożyć delikatny pocałunek na jego ustach, tuż przy rozcięciu.- Żeby mniej bolało.- uśmiechnęła się niewinnie, starając się wpleść w to tyle słodkości, ile potrafiła dziś.
Na pytanie o Freda i Liddy, zmarszczyła lekko brwi.
- Są przecież...- urwała, oglądając się tam, gdzie byli jeszcze niedawno.- Eh, wcięło i ich...- westchnęła cicho.- Może i poszli na spacer.- dodała i lekko wzruszyła ramionami.
Obejrzała się przez ramię, kiedy dotarły do niej dziwne dźwięki. Uniosła lekko brew, widząc wyłaniającego się Jamesa... i tylko jego. Gdzie zgubił się Marcel? Gdzie zgubili gramofon po który ponoć poszedł jeden, a później drugi? Gdzie Neala? Chciała o to wszystko spytać, ale jej uwagę zwrócił pewien szczegół. Spoglądała na chłopaka uważnie, kiedy ten zaproponował zmianę alkoholu.- Może daj im najpierw przejść przez słabszy alkohol? – rzuciła łagodnym tonem, ale nie zamierzała wtrącać się w to, co będą piły. Zerknęła na Marysię, gdy ta dopytała o Mocarza, ale pozostawiła tę kwestię dla Jima, by zareklamował swój twór. Uśmiechnęła się z rozbawieniem do Aishy.- Dobre pytanie.- parsknęła, bo stan Jamesa wskazywał, że zajął się większością Mocarza i może dlatego brakowało Marcela?
Skinęła delikatnie głową, kiedy wymowne spojrzenie Marysi spoczęło na niej. Widziała. Oddała dziewczynie Djilię, akurat na moment przed tym, gdy James objął ją, a ona odruchowo przytuliła się do niego.- Jest i wiele innych dobrych potraw.- potwierdziła mu, uśmiechając się lekko. Starała się ukryć zaskoczenie zachowaniem chłopaka, który zwykle w towarzystwie stronił od niej, jak tylko mógł. Uniosła dłoń, by położyć ją na jego policzku. Kciukiem ledwie musnęła naruszoną wargę.- Gdzieś ty się włóczył, że się tak urządziłeś? – spytała cicho, wtórując Aishy, chociaż w chyba dosadniejszy sposób. Wspięła się na palce, by zaraz złożyć delikatny pocałunek na jego ustach, tuż przy rozcięciu.- Żeby mniej bolało.- uśmiechnęła się niewinnie, starając się wpleść w to tyle słodkości, ile potrafiła dziś.
Na pytanie o Freda i Liddy, zmarszczyła lekko brwi.
- Są przecież...- urwała, oglądając się tam, gdzie byli jeszcze niedawno.- Eh, wcięło i ich...- westchnęła cicho.- Może i poszli na spacer.- dodała i lekko wzruszyła ramionami.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
— Jim, to ja, we własnej osobie — napomknął od razu. Głos miał rozdygotany, sam wydawał się naelektryzowany, niespokojny, jak kot gotowy do nagłego skoku, chociaż stał między nimi. — Mocarz? — Spojrzał na Marię zaskoczony. Nie wiedziała. Zerknął na Eve, słabszy alkohol? Dobre sobie. — Piliśmy to na początku. Z jednego kieliszka. — Uśmiechnął się szelmowsko, choć kąciki ust mu drgały niemrawo. — Robiliśmy to z Marcelem sami, nie ma bezpieczniejszego alkoholu niż to. Żadnego syfu, żadnych dodatków. Owoce, cukier, spirytus i czas. Absolutny fenomen — powiedział, odchodząc od dziewczyn na chwilę, przeciągając dłońmi po plecach Eve i Marii by zaraz odnaleźć właściwą butelkę. Wziął ją, wziął też ten jeden pozostały kieliszek, z którego po cygańsku pili wszyscy. Wrócił do kółeczka dziewczyn i od razu wypełnił szkło po brzegi, podając dziewczynie alkohol. — Na zdrowie— powiedział po romsku do niej, zaraz potem u jego boku wykwitła Aisha, którą objął. Ledwie chwilę wcześniej poszukiwał jej wzrokiem. — Co? — Zdziwił się, gdy spytała, ale zaraz pokręcił głową. — Nie, nic.— Bardziej od wargi bolało go serce, ale uśmiechnął się szeroko, by ją uspokoić. Spojrzał na Marię zaraz. Zapomniał o gramofonie, po niego poszedł. Nie wyobrażał sobie jednak teraz wrócić. Prawda była taka, że wbił się w towarzystwo dziewcząt bo był zwykłym tchórzem. Kleił się do nich szukając ratunku. — Pomogę ci — zachęcił ją, patrząc jej w oczy chwilę, nim Eve nie odciągnęła jego uwagi. — Spotkałem szablozębnego tygrysa i stoczyłem z nim nierówna walkę, ale ostatecznie wygrałem. Rankiem oskóruję go, wyrwę mu kły i przyniosę do domu trofeum — wypowiedział z dumą, a kiedy go pocałowała westchnął cicho. Spojrzał na nią rozpaczliwie i nim się dobrze zastanowił pochylił za nią zaraz, by tym razem pocałować ją, żarliwie pomimo bólu. A może właśnie po to, by ten ból na wardze dobrze poczuć. Oderwał się od niej kiedy dotarło do niego, że nie zasługiwała na kogoś tak złego jak on. — Nie boli już wcale— wyznał i odwrócił się w kierunku, który przeczesywała wzrokiem, ale nikogo nie dostrzegł. — Steffen z Bellą idą. Bella jest w ciąży, ale jakby co, nie wiecie tego ode mnie — wypalił, łapiąc się pierwszego lepszego tematu, po czym sięgnął dłonią po kieliszek Marysi, by nalać samemu sobie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Droga minęła szybko, ale sylwetka Jima nie zamajaczyła - w sumie wcale nie starał się go dogonić. Może trochę przesadził. Może mógł pohamować język. Ale skąd mógł wiedzieć, że tak się to skończy? Trochę mu było głupio, a trochę wciąż był na niego zły - bo jak mógł pomyśleć to, co pomyślał? Niechętnie minął próg domu, nie oglądając się za siebie. Reszta pewnie w końcu dojdzie, prędzej czy później. Trochę zawiódł się na Neali, sądził, że z nią będzie łatwiej, a ona... co ona właściwie próbowała zrobić? Wyżyć się na nim za Eve? To nie był odpowiedni moment, jemu też nie było łatwo. Wyszedł na ogród, podążając za odgłosami rozmów, odnalazł przyjaciół stojących razem, w kręgu. No tak, mieli tańczyć, ale nie przynieśli tego cholernego gramofonu. Powinien się po niego wrócić? Może. Nie miał ochoty. Podniósł rękę, sygnalizując tym gestem swoją obecność i powitanie. Bez przekonania spojrzał na Jamesa, szukając w jego szerokim uśmiechu sztuczności. Nie widział jej, ale wiedział, że tam jest, a to sprawiało, że sam nie zdobył się na uśmiech. Unikał spojrzenia na Eve. Słyszał te wynurzenia o tygrysie, ale nie zareagował.
- Będą mieć córkę - przytaknął Jamesowi, słysząc, że przekazywał już dobre wieści, naprawdę zamierzali żyć teraz życiem tatusiów? Nie chciał podchodzić do reszty, więc zatrzymał się przy stole z jedzeniem i przyjrzał się potrawom. Szturchnął łyżką cygańską zupę, ale zaraz potem sięgnął po gulasz, który nałożył sobie na talerz. Przysiadł na stole, podciągając nogę pod kolano i oparł na nim talerz, zaczynając jeść. - Steffen jest zawiedziony, bo już zaplanował swaty Gilly - dorzucił, bez emocji, nie szukając dziecka wzrokiem. Podzubał łyżką w gulaszu, ale zatrzymał ten ruch nagle, bo coś sobie uzmysłowił. - Wychodzi na to, że oprócz Belli Steff widzi też Gilly. Ta mała to zdolna bestia. To jakieś tajemne moce, jak ta, meta... meta-morfo-magia? - spytał, niewinnym żartem, bo żarty ze Steffena wpatrzonego w Bellę stały się częścią codzienności odkąd jego niewierna ukochana wróciła do domu.
- Będą mieć córkę - przytaknął Jamesowi, słysząc, że przekazywał już dobre wieści, naprawdę zamierzali żyć teraz życiem tatusiów? Nie chciał podchodzić do reszty, więc zatrzymał się przy stole z jedzeniem i przyjrzał się potrawom. Szturchnął łyżką cygańską zupę, ale zaraz potem sięgnął po gulasz, który nałożył sobie na talerz. Przysiadł na stole, podciągając nogę pod kolano i oparł na nim talerz, zaczynając jeść. - Steffen jest zawiedziony, bo już zaplanował swaty Gilly - dorzucił, bez emocji, nie szukając dziecka wzrokiem. Podzubał łyżką w gulaszu, ale zatrzymał ten ruch nagle, bo coś sobie uzmysłowił. - Wychodzi na to, że oprócz Belli Steff widzi też Gilly. Ta mała to zdolna bestia. To jakieś tajemne moce, jak ta, meta... meta-morfo-magia? - spytał, niewinnym żartem, bo żarty ze Steffena wpatrzonego w Bellę stały się częścią codzienności odkąd jego niewierna ukochana wróciła do domu.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Wydawało jej się, że Jim był jakiś... Nieswój? Ale postanowiła zignorować to odczucie twierdząc, że cokolwiek się działo, Eve to na pewno wychwyci i w konsekwencji także naprawi. Zamiast tego zajęła się rozmową o Mocarzu, cóż za urocza nazwa na alkohol!
— Och, to był Mocarz? — dopytała jeszcze, kołysząc już w rękach Djilię. Wysłuchała z uwagą opowieści o tym, że stworzyli to wspólnie i nie było bezpieczniejszego alkoholu. Myśli uciekły jej na moment do kwietnia, gdy źle się czuła po zielonej wróżce wypitej haustem u Elviry. Po tym kieliszku wcale nie było jej gorzej, to może faktycznie miał rację? — Ojej, to muszę wypić jeszcze raz zdrowie Gilly — dzisiaj wszystko powinno krążyć wokół małej i jako dobra i odpowiedzialna ciocia nie zamierzała stawać temu naprzeciw. Co prawda niespodziewany dotyk na plecach sprawił, że odruchowo napięła mięśnie, ale ostatecznie uznała, że gest ten nie miał żadnych negatywnych zamiarów, Jim szukał wszak tylko kieliszka, który zresztą znalazł się zaraz — pełen — w jej dłoni — Umm... — zaczęła, próbując jak najlepiej oddać brzmienie słów wypowiedzianych przez Jima — Pasta do butów! —zawtórowała mu, myśląc, że wypowiedziała romski toast poprawnie, po czym przechyliła zawartość kieliszka. Niedługo później, czując gorąc od alkoholu spływającego w dół jej gardła, poczęła śpiewać, widząc, że Jim leje już alkohol do kieliszka, z którego piła. Zresztą, nie chciała się gapić na parę oddającą się czułościom, by ich nie skrępować, zamiast tego posłała Aishy szeroki uśmiech.
— Oj, na wzgórzu mnóstwo żyta i połowa zielona; dziewczyny poszły je zrywać i zapomniały sierpa — nie znając dominujących do tej pory romskich piosenek poczęła śpiewać, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, piosenki angielskie. — Mama wysłała mnie zbierać zielone żyto, ale wyrzucam już sierp, pędzę do chłopców co sił —gdy śpiewała ten wers, wydawało jej się, że po raz pierwszy wychwyciła wzrokiem złoto włosów, których szukała. Nadchodziło z zupełnie innego kierunku niż to, z którego nadszedł Jim. Ten sam, który mówił, że podobno Steffen (ten sam Steffen, którego poznała w Londynie?) i Bella oczekiwali dziecka. Wzniosła spojrzenie na stojącą obok Maisie, może ona wiedziała, czy to na pewno oni? Uśmiechnęła się szerzej, wesoło, do Marcela, martwiła się zresztą, że w ogóle nie wróci. Jednakże jego powrót wynagrodził jej i w dodatku wymazał żal z nieobecności gramofonu, dlatego śpiewając dalej, kołysała Djilię w ramionach i przesunęła się bliżej stołu. — Żal mi tego chłopaka, żal mi go naprawdę, zadeptałam swoje buty idąc do niego. Podejdź, podejdź, moja miła, zdejmij buty, chodź boso. By podkowy nie dźwięczały ani psy nie szczekały — ponadto wskazała głową zachęcająco w kierunku trawnika. W końcu mieli dzisiaj bawić się i tańczyć a ona, chwilowo, oparta o stół niedaleko Marcela, z małą Gilly na rękach, nie mogła rozkręcić towarzystwa.
— Och, to był Mocarz? — dopytała jeszcze, kołysząc już w rękach Djilię. Wysłuchała z uwagą opowieści o tym, że stworzyli to wspólnie i nie było bezpieczniejszego alkoholu. Myśli uciekły jej na moment do kwietnia, gdy źle się czuła po zielonej wróżce wypitej haustem u Elviry. Po tym kieliszku wcale nie było jej gorzej, to może faktycznie miał rację? — Ojej, to muszę wypić jeszcze raz zdrowie Gilly — dzisiaj wszystko powinno krążyć wokół małej i jako dobra i odpowiedzialna ciocia nie zamierzała stawać temu naprzeciw. Co prawda niespodziewany dotyk na plecach sprawił, że odruchowo napięła mięśnie, ale ostatecznie uznała, że gest ten nie miał żadnych negatywnych zamiarów, Jim szukał wszak tylko kieliszka, który zresztą znalazł się zaraz — pełen — w jej dłoni — Umm... — zaczęła, próbując jak najlepiej oddać brzmienie słów wypowiedzianych przez Jima — Pasta do butów! —zawtórowała mu, myśląc, że wypowiedziała romski toast poprawnie, po czym przechyliła zawartość kieliszka. Niedługo później, czując gorąc od alkoholu spływającego w dół jej gardła, poczęła śpiewać, widząc, że Jim leje już alkohol do kieliszka, z którego piła. Zresztą, nie chciała się gapić na parę oddającą się czułościom, by ich nie skrępować, zamiast tego posłała Aishy szeroki uśmiech.
— Oj, na wzgórzu mnóstwo żyta i połowa zielona; dziewczyny poszły je zrywać i zapomniały sierpa — nie znając dominujących do tej pory romskich piosenek poczęła śpiewać, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, piosenki angielskie. — Mama wysłała mnie zbierać zielone żyto, ale wyrzucam już sierp, pędzę do chłopców co sił —gdy śpiewała ten wers, wydawało jej się, że po raz pierwszy wychwyciła wzrokiem złoto włosów, których szukała. Nadchodziło z zupełnie innego kierunku niż to, z którego nadszedł Jim. Ten sam, który mówił, że podobno Steffen (ten sam Steffen, którego poznała w Londynie?) i Bella oczekiwali dziecka. Wzniosła spojrzenie na stojącą obok Maisie, może ona wiedziała, czy to na pewno oni? Uśmiechnęła się szerzej, wesoło, do Marcela, martwiła się zresztą, że w ogóle nie wróci. Jednakże jego powrót wynagrodził jej i w dodatku wymazał żal z nieobecności gramofonu, dlatego śpiewając dalej, kołysała Djilię w ramionach i przesunęła się bliżej stołu. — Żal mi tego chłopaka, żal mi go naprawdę, zadeptałam swoje buty idąc do niego. Podejdź, podejdź, moja miła, zdejmij buty, chodź boso. By podkowy nie dźwięczały ani psy nie szczekały — ponadto wskazała głową zachęcająco w kierunku trawnika. W końcu mieli dzisiaj bawić się i tańczyć a ona, chwilowo, oparta o stół niedaleko Marcela, z małą Gilly na rękach, nie mogła rozkręcić towarzystwa.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Maisie uśmiechnęła się. Dla niej nie stanowiło problemu, żeby dać komuś kilka lekcji podstaw szycia. Bez wątpienia było to przydatne, żeby umieć uszyć coś dla siebie czy dziecka, albo żeby zreperować uszkodzone ubrania. Maisie była niezmiernie wdzięczna swojej babci, że przed laty nauczyła ją tych podstaw. Bo poza tym, że mogła sobie coś uszyć, żeby nie chodzić w łachmanach, to mogła też dzięki krawiectwu zarabiać na swoje utrzymanie i ledwo bo ledwo, ale jakoś wiązać koniec z końcem.
- Więc kiedy tylko będziesz chciała, to przybędę z przyborami i pokażę ci, jak szyć. Z czasem na pewno będzie wychodzić coraz lepiej - zapewniła; kiedy tylko Eve zechce, Maisie bardzo chętnie jej pomoże. - I chętnie spróbuję po trochu wszystkich przysmaków, takie dobroci nie mogą się marnować! - Skoro dziewczyny tak się napracowały, żeby wszystko przygotować, to koniecznie musiała spróbować zarówno gulaszu, zupy jak i ciast, a także innych dań. Mogła nawet spróbować alkoholu, choć do tej pory miała w swoim życiu niewiele okazji do picia, w końcu dopiero od roku była dorosła. W czasach nauki, jeśli piła, to co najwyżej kremowe piwo podczas wyjść do Hogsmeade. Miała tylko nadzieję, że nie będzie mieć słabej głowy.
W międzyczasie pojawił się Jim i wytłumaczył, czym jest Mocarz, o którym słyszała po raz pierwszy.
- Może na początek coś delikatniejszego, nie mam eee... doświadczenia i obawiam się, że mogę mieć słabą głowę - odezwała się, przyjmując portera od Eve, miała nadzieję, że to nie było bardzo mocne. - Steffen przyjdzie do nas? To świetnie - ucieszyła się, choć póki co nigdzie nie było go widać.
Uśmiechnęła się do Aishy która pojawiła się ponownie za jej plecami, i na początek nałożyła sobie zupy, bo wolała najpierw wypełnić żołądek, zanim napije się czegokolwiek mocniejszego.
- Mmm, dobre - pochwaliła danie, kiedy już skosztowała go trochę. Później nałożyła sobie jeszcze gulaszu, który także jej posmakował. Pokrzepiona jedzeniem miała w sobie więcej energii, ale zostawiła sobie jeszcze w żołądku miejsce na ciasto, zbyt mocno lubiła ciasta, żeby sobie odpuścić. - Naprawdę pięknie to wszystko przygotowaliście.
Spojrzała na Marię, kiedy ta zaczęła śpiewać z Gillie na rękach, mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy jej też mama tak śpiewała, kiedy była mała. Niestety nie miała już kogo spytać.
- Więc kiedy tylko będziesz chciała, to przybędę z przyborami i pokażę ci, jak szyć. Z czasem na pewno będzie wychodzić coraz lepiej - zapewniła; kiedy tylko Eve zechce, Maisie bardzo chętnie jej pomoże. - I chętnie spróbuję po trochu wszystkich przysmaków, takie dobroci nie mogą się marnować! - Skoro dziewczyny tak się napracowały, żeby wszystko przygotować, to koniecznie musiała spróbować zarówno gulaszu, zupy jak i ciast, a także innych dań. Mogła nawet spróbować alkoholu, choć do tej pory miała w swoim życiu niewiele okazji do picia, w końcu dopiero od roku była dorosła. W czasach nauki, jeśli piła, to co najwyżej kremowe piwo podczas wyjść do Hogsmeade. Miała tylko nadzieję, że nie będzie mieć słabej głowy.
W międzyczasie pojawił się Jim i wytłumaczył, czym jest Mocarz, o którym słyszała po raz pierwszy.
- Może na początek coś delikatniejszego, nie mam eee... doświadczenia i obawiam się, że mogę mieć słabą głowę - odezwała się, przyjmując portera od Eve, miała nadzieję, że to nie było bardzo mocne. - Steffen przyjdzie do nas? To świetnie - ucieszyła się, choć póki co nigdzie nie było go widać.
Uśmiechnęła się do Aishy która pojawiła się ponownie za jej plecami, i na początek nałożyła sobie zupy, bo wolała najpierw wypełnić żołądek, zanim napije się czegokolwiek mocniejszego.
- Mmm, dobre - pochwaliła danie, kiedy już skosztowała go trochę. Później nałożyła sobie jeszcze gulaszu, który także jej posmakował. Pokrzepiona jedzeniem miała w sobie więcej energii, ale zostawiła sobie jeszcze w żołądku miejsce na ciasto, zbyt mocno lubiła ciasta, żeby sobie odpuścić. - Naprawdę pięknie to wszystko przygotowaliście.
Spojrzała na Marię, kiedy ta zaczęła śpiewać z Gillie na rękach, mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy jej też mama tak śpiewała, kiedy była mała. Niestety nie miała już kogo spytać.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 37 • 1, 2, 3 ... 19 ... 37
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź