Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz
Z sieni trafia się wprost do korytarza, który łączy ze sobą prawie wszystkie pokoje - kuchnię, salon, łazienkę i sypialnię czarownicy. Korytarz jest wąski jednak nie jest to spowodowane konstrukcją, a faktem, że ściany są przysłonięte regałami na których piętrzą się książki, pergaminy i czasami pudełka wypełnione zapisanymi arkuszami. Większość materiałów porusza naukowe aspekty z różnych dziedzin - numerologii, teorii zaklęć, alchemii, geomencji, historii Można jednak znaleźć tu powieści fabularne, kroniki historyczne, pamiętniki, romanse, szkolne podręczniki i książki kulinarne. Nie ma tu żadnego konkretnego ułożenia, wszystko jest pomieszane. Odpowiednie zaklęcia pilnują by kurz i nadmierna wilgoć nie niszczyła książek bardziej niż sama właścicielka.
3 października
Była ubrana dość swobodnie. Zazwyczaj spięte podczas pracy włosy były teraz rozpuszczone. Rozkloszowana, zielona spódnica kończyła się w połowie długości łydki. Spodni niej wystawała para obleczonych w czarne rajstopy nóg wepchnięte w domowe pantofelki z czerwonymi kokardkami. Podwinęła rękawy jasnobrązowego golfu do przedramion i z zadowoleniem otworzyła szeroko drzwi po tym, jak usłyszała pukanie. Wiedziała kogo się spodziewała. Powitała czarownicę wyściskująco dopiero po tym, jak zdjęła zapewne wilgotna wierzchnią warstwę szaty. Mżyło nieprzerwanie od trzech dni.
- Miło, że udało ci się trafić trochę wcześniej. Tu masz kapcie - wskazała na tarę pantofelków bliźniaczo podobnych do tych, które posiadała ona z tą różnicą, że kokardki były pomarańczowe - Od razu rozstawimy się w salonie ze wszystkim. Nie ma potrzeby byśmy kursowały z kuchni w tę i z powrotem. Już zdążyłam trochę naszykować. Chciałabyś może coś ciepłego na rozgrzanie? - zaoferowała naturalnie prowadząc gościa przez korytarz do salonu w którym wysokie pod sufit regały zostały magicznie pomniejszone na wysokość piersi. Na ich szczytach były rozłożone czasopisma, głownie stare wydania czarownicy. Para zaczarowanych pędzli skrupulatnie zamalowywała starą, nieco już zbutwiała farbę w kolorze indygo na dziką fuksję. Ściana na której znajdowały się okna z widokiem na podwórko była już zamalowana. Efekt ten wydawał się wzmocniony przez brak firan, zasłon i stojących na co dzień roślin.
- I jak? - Vane podparła biodra z samozadowoleniem wymalowanym na twarzy - Kiedy przeschnie będzie trochę ciemniejsza ale nie powinna dużo stracić na intensywności koloru. W ostateczności jeżeli efekt końcowy nie będzie zadowalający spróbuję to przetransmutować - mogła być odważna w dekoracyjnych posunięciach przez wzgląd właśnie na swoje umiejętności. Naginanie rzeczywistości za pomocą magii było dla niej w zasadzie pracą - Dopiero jak zaklęłam pędzle zaczęłam się martwić, jak będzie ze schnięciem ale szczęśliwie okazało się, że jest z rodzaju tych natychmiastówek. - Prawdopodobnie za godzinę lub dwie będzie już po wszystkim.
Gestem dłoni zachęciła czarownicę by rozgościła się. Na stoliku był talerzyk z kanapkami. Pieczywo było świeże, posmarowane masłem i twarożkiem. Były też kanapki na słodko z miodem. Puste szklanki oczekiwały na wypełnienie - mogła dać sobie uciąć rękę, ze Sprout zaraz coś na to zaradzi. Przy kanapie zebrane były wiadra, kartony i kosze potłuczonej ceramiki i szkła - to był problem o którym wspominała w korespondencji. Z magicznego gramofonu przygrywał jazzowy kwintet.
Była ubrana dość swobodnie. Zazwyczaj spięte podczas pracy włosy były teraz rozpuszczone. Rozkloszowana, zielona spódnica kończyła się w połowie długości łydki. Spodni niej wystawała para obleczonych w czarne rajstopy nóg wepchnięte w domowe pantofelki z czerwonymi kokardkami. Podwinęła rękawy jasnobrązowego golfu do przedramion i z zadowoleniem otworzyła szeroko drzwi po tym, jak usłyszała pukanie. Wiedziała kogo się spodziewała. Powitała czarownicę wyściskująco dopiero po tym, jak zdjęła zapewne wilgotna wierzchnią warstwę szaty. Mżyło nieprzerwanie od trzech dni.
- Miło, że udało ci się trafić trochę wcześniej. Tu masz kapcie - wskazała na tarę pantofelków bliźniaczo podobnych do tych, które posiadała ona z tą różnicą, że kokardki były pomarańczowe - Od razu rozstawimy się w salonie ze wszystkim. Nie ma potrzeby byśmy kursowały z kuchni w tę i z powrotem. Już zdążyłam trochę naszykować. Chciałabyś może coś ciepłego na rozgrzanie? - zaoferowała naturalnie prowadząc gościa przez korytarz do salonu w którym wysokie pod sufit regały zostały magicznie pomniejszone na wysokość piersi. Na ich szczytach były rozłożone czasopisma, głownie stare wydania czarownicy. Para zaczarowanych pędzli skrupulatnie zamalowywała starą, nieco już zbutwiała farbę w kolorze indygo na dziką fuksję. Ściana na której znajdowały się okna z widokiem na podwórko była już zamalowana. Efekt ten wydawał się wzmocniony przez brak firan, zasłon i stojących na co dzień roślin.
- I jak? - Vane podparła biodra z samozadowoleniem wymalowanym na twarzy - Kiedy przeschnie będzie trochę ciemniejsza ale nie powinna dużo stracić na intensywności koloru. W ostateczności jeżeli efekt końcowy nie będzie zadowalający spróbuję to przetransmutować - mogła być odważna w dekoracyjnych posunięciach przez wzgląd właśnie na swoje umiejętności. Naginanie rzeczywistości za pomocą magii było dla niej w zasadzie pracą - Dopiero jak zaklęłam pędzle zaczęłam się martwić, jak będzie ze schnięciem ale szczęśliwie okazało się, że jest z rodzaju tych natychmiastówek. - Prawdopodobnie za godzinę lub dwie będzie już po wszystkim.
Gestem dłoni zachęciła czarownicę by rozgościła się. Na stoliku był talerzyk z kanapkami. Pieczywo było świeże, posmarowane masłem i twarożkiem. Były też kanapki na słodko z miodem. Puste szklanki oczekiwały na wypełnienie - mogła dać sobie uciąć rękę, ze Sprout zaraz coś na to zaradzi. Przy kanapie zebrane były wiadra, kartony i kosze potłuczonej ceramiki i szkła - to był problem o którym wspominała w korespondencji. Z magicznego gramofonu przygrywał jazzowy kwintet.
Chłód października wdzierał się do ludzkich domostw z groźbą coraz prędzej zbliżającej się zimy. Myślała o niej tym intensywniej, im częściej zerkała na ogród pogrążony w kolorach jesieni, którym towarzyszył coraz częstszy brak podstawowych produktów na talerzu. Odwiedzała rynek niemal zawsze w drodze powrotnej do domu, ale czuła, że los gra jej na nosie - nie było już chleba, mąki za mało, za ryby zapłacił już ktoś inny, mięso dziś było zaledwie na sztuki. Na śniadanie znów zjedli zapiecki i chociaż matula dodawała do nich coś, co sprawiało, że smakowało doskonale, wciąż można było wyczuć brak owsianki na mleku albo najprostszych naleśników. Ona i rodzice starali się, żeby niczego im nie brakowało, ale los wcale im tego nie ułatwiał. Deszcz otulający niby pyłem jej szary płaszcz tworzył coś jakby klosz, pod którym myśli mogły płynąć zupełnie swobodnie - te zostały dopiero rozgonione przez powiększający się przy drodze budynek. Uśmiechnęła się do siebie łagodnie, poprawiając uchwyt na niewielkim zawiniątku, który chowała pod płaszczem. Obiecała, że coś przyniesie i z tej obietnicy zamierzała się wywiązać.
Na widok przyjaciółki uśmiech rozszerzył się radośnie, a ramiona prędko odnalazły kobiecą sylwetkę, oplatając ją ciepło. Niespokojne myśli postanowiły umknąć za róg, umysł nieco pojaśniał, poczuła się swobodniej. Zzęła mokre od deszczu botki na obcasie i wsunęła na stopy otoczone ciepłymi rajstopami kapcie proponowane przez Rianę. Od razu cieplej i przyjemniej.
- Herbatę, jeśli masz, dzięki - zawołała, ściągając z ramion też płaszcz i szalik. Dała się poprowadzić do salonu, zabierając swoją paczuszkę i już miała o niej opowiedzieć, kiedy jej oczom ukazał się... róż. Róż jak dunder świsnął. - Na brodę Merlina, Ria! - rozdziawiła usta, oglądając, jak pędzle z góry na dół przesuwają fuksją tak intensywną, że aż w oczy raziło. - Ja ci pisałam w liście, żebyś nie malowała na fuksję, słońce, a nie, żebyś malowała je na taki właśnie kolor! No lawenda jak cię mogę, ale przez to będziesz musiała nosić okulary przed trzydziestką. - zamlaskała, opierając dłonie na biodrach, kiedy tylko odstawiła na jeden z regałów pakunek. - Czyli można jeszcze zmyć? Bo nie wiem, jak transmutacja będzie działała na taką świeżą farbę... nie zostaną wtedy brzydkie smugi? Nie myślałaś może o fiolecie? - uśmiechnęła się do niej zachęcająco i cofnęła się lekko, idąc za jej zaproszeniem do rozgoszczenia się. Melodia płynąca z gramofonu rozgrzewała jej serce, odganiała złe duchy. Zerknęła na stolik ustawiony po brzegi kanapeczkami, tymi na słodko i na słono. Miała apetyt na nie wszystkie. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz próbowała miodu. W jej jadłospisie ostatnio zbyt często królowały zioła. - Właściwie to mam coś dla nas - zaczęła odpakowywać zawiniątko z podwójnej warstwy papieru - pierwsze wyjrzała kostka ciasta drożdżowego, prostego i bez cukru, a zaraz za nim odsłoniła się buteleczka szkarłatnego, dość gęstego napoju. - Nalewka wiśniowa - oddała to w ręce gospodyni, chichocząc pod nosem. - Ta już ma kilka lat, powinna być całkiem smaczna. Dla nas, dla ciebie, dla twoich gości - jak wolisz. To wszystko tylko na naszą dwójkę? - wskazała na talerzyk.
Wieczór zapowiadał się wspaniale.
Na widok przyjaciółki uśmiech rozszerzył się radośnie, a ramiona prędko odnalazły kobiecą sylwetkę, oplatając ją ciepło. Niespokojne myśli postanowiły umknąć za róg, umysł nieco pojaśniał, poczuła się swobodniej. Zzęła mokre od deszczu botki na obcasie i wsunęła na stopy otoczone ciepłymi rajstopami kapcie proponowane przez Rianę. Od razu cieplej i przyjemniej.
- Herbatę, jeśli masz, dzięki - zawołała, ściągając z ramion też płaszcz i szalik. Dała się poprowadzić do salonu, zabierając swoją paczuszkę i już miała o niej opowiedzieć, kiedy jej oczom ukazał się... róż. Róż jak dunder świsnął. - Na brodę Merlina, Ria! - rozdziawiła usta, oglądając, jak pędzle z góry na dół przesuwają fuksją tak intensywną, że aż w oczy raziło. - Ja ci pisałam w liście, żebyś nie malowała na fuksję, słońce, a nie, żebyś malowała je na taki właśnie kolor! No lawenda jak cię mogę, ale przez to będziesz musiała nosić okulary przed trzydziestką. - zamlaskała, opierając dłonie na biodrach, kiedy tylko odstawiła na jeden z regałów pakunek. - Czyli można jeszcze zmyć? Bo nie wiem, jak transmutacja będzie działała na taką świeżą farbę... nie zostaną wtedy brzydkie smugi? Nie myślałaś może o fiolecie? - uśmiechnęła się do niej zachęcająco i cofnęła się lekko, idąc za jej zaproszeniem do rozgoszczenia się. Melodia płynąca z gramofonu rozgrzewała jej serce, odganiała złe duchy. Zerknęła na stolik ustawiony po brzegi kanapeczkami, tymi na słodko i na słono. Miała apetyt na nie wszystkie. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz próbowała miodu. W jej jadłospisie ostatnio zbyt często królowały zioła. - Właściwie to mam coś dla nas - zaczęła odpakowywać zawiniątko z podwójnej warstwy papieru - pierwsze wyjrzała kostka ciasta drożdżowego, prostego i bez cukru, a zaraz za nim odsłoniła się buteleczka szkarłatnego, dość gęstego napoju. - Nalewka wiśniowa - oddała to w ręce gospodyni, chichocząc pod nosem. - Ta już ma kilka lat, powinna być całkiem smaczna. Dla nas, dla ciebie, dla twoich gości - jak wolisz. To wszystko tylko na naszą dwójkę? - wskazała na talerzyk.
Wieczór zapowiadał się wspaniale.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy prowadziła przyjaciółkę do salonu przez otwarte drzwi kuchni zaczarowała czajnik iby spełnił zachciankę gościa.
- Hahaha haha hmm... O ile dobrze pamiętam w korespondencji nie było jednoznacznego zakazu. To było raczej takie pytanie retoryczne, coś w stylu "nie masz na myśli chyba tej fuksji?!", czy coś, gdzie obie doskonale wiedziałyśmy że to ją właśnie mam na myśli - zmrużyła w kocio oczy w których kręciło się zadowolenie z udawanym zamyśleniem. Nie dało się ukryć, że spodziewała się podobnej reakcji ze strony przyjaciółki i była usatysfakcjonowana. Przejmująca się głupotami Rose była pocieszna - Zmyć nie bardzo. Nie ma co się martwić. Niech wyschnie, potem może trochę przemebluje, a jak będzie dziwnie to wtedy się zacznę martwic. Zmiana koloru w razie potrzeby nie powinna być specjalnie trudna. Jest takie zaklęcie do zmiany koloru garderoby. Trochę pewnie trzeba byłoby je rozszerzyć, wzmocnić trwałość, czy coś ale efekt powinien być w porządku. Ludzie nie takie zresztą rzeczy robią. Widziałam raz jak jeden czarodziej zaklną sufit w pokoju tak, że pokazywał widok nocnego nieba. Był ruchomy i odzwierciedlała też rzeczywisty układ ciał niebieskich obserwowany nad miejscowości w której mieszkał. Całkiem spektakularny efekt. Widziałam coś podobnego w obserwatorium. Ciekawe czy często musi odświeżać zaklęcie - tak naprawdę była wstanie pomalować salon nawet na czarno nie zastanawiając się nad tym zbyt głęboko, bo czemu nie? Trudno było powiedzieć czy ta lekkość w działaniu była wrodzona czy też wykształciła się w czasie zawodowego doświadczenia. Jako numerlog parający się transmutacją potrafiła względnie swobodnie kształtować rzeczywistość pod własną zachciankę. Wszystko można było zmienić. Wszystko można było naprawić. Nic nie było stałe.
- To trochę zależy od tego co planujesz jutro robić. Jeżeli nie masz pracy to chętnie powiedziałabym, że będzie to dla nas. Przenocowałabym cię bez większego problemu. Mogę dać ci chwilę do namysłu. Do tego czasu może dosłodzimy sobie wiśniami herbaty i coś zjemy - puściła oczko konspiracyjnie i czmychnęła do kuchni by przypilnować robienia herbaty - Ach i co to za w ogóle próby straszenia mnie koniecznością noszenia okularów. Jestem człowiekiem nauki. Na kim, jak na kim, lecz mi tylko dodawały by autentyczności! - buntowała się z opoźnieniem podnosząc głos tak by było ją słychać w salonie do którego po chwili wpadła z dwoma kubkami. Jeden był biwakowym kubkiem z metalu, a drugi miał lekkie uszczerbienie na rancie - Nie zwracaj uwagi. To te, które przetrwały tamtej nocy. Bałam się że z tymi co się potłukły nic już nie będzie się dało zrobić bo reparo na nie nie działało ale szczęśliwie nie okazało się to permanentne
- Hahaha haha hmm... O ile dobrze pamiętam w korespondencji nie było jednoznacznego zakazu. To było raczej takie pytanie retoryczne, coś w stylu "nie masz na myśli chyba tej fuksji?!", czy coś, gdzie obie doskonale wiedziałyśmy że to ją właśnie mam na myśli - zmrużyła w kocio oczy w których kręciło się zadowolenie z udawanym zamyśleniem. Nie dało się ukryć, że spodziewała się podobnej reakcji ze strony przyjaciółki i była usatysfakcjonowana. Przejmująca się głupotami Rose była pocieszna - Zmyć nie bardzo. Nie ma co się martwić. Niech wyschnie, potem może trochę przemebluje, a jak będzie dziwnie to wtedy się zacznę martwic. Zmiana koloru w razie potrzeby nie powinna być specjalnie trudna. Jest takie zaklęcie do zmiany koloru garderoby. Trochę pewnie trzeba byłoby je rozszerzyć, wzmocnić trwałość, czy coś ale efekt powinien być w porządku. Ludzie nie takie zresztą rzeczy robią. Widziałam raz jak jeden czarodziej zaklną sufit w pokoju tak, że pokazywał widok nocnego nieba. Był ruchomy i odzwierciedlała też rzeczywisty układ ciał niebieskich obserwowany nad miejscowości w której mieszkał. Całkiem spektakularny efekt. Widziałam coś podobnego w obserwatorium. Ciekawe czy często musi odświeżać zaklęcie - tak naprawdę była wstanie pomalować salon nawet na czarno nie zastanawiając się nad tym zbyt głęboko, bo czemu nie? Trudno było powiedzieć czy ta lekkość w działaniu była wrodzona czy też wykształciła się w czasie zawodowego doświadczenia. Jako numerlog parający się transmutacją potrafiła względnie swobodnie kształtować rzeczywistość pod własną zachciankę. Wszystko można było zmienić. Wszystko można było naprawić. Nic nie było stałe.
- To trochę zależy od tego co planujesz jutro robić. Jeżeli nie masz pracy to chętnie powiedziałabym, że będzie to dla nas. Przenocowałabym cię bez większego problemu. Mogę dać ci chwilę do namysłu. Do tego czasu może dosłodzimy sobie wiśniami herbaty i coś zjemy - puściła oczko konspiracyjnie i czmychnęła do kuchni by przypilnować robienia herbaty - Ach i co to za w ogóle próby straszenia mnie koniecznością noszenia okularów. Jestem człowiekiem nauki. Na kim, jak na kim, lecz mi tylko dodawały by autentyczności! - buntowała się z opoźnieniem podnosząc głos tak by było ją słychać w salonie do którego po chwili wpadła z dwoma kubkami. Jeden był biwakowym kubkiem z metalu, a drugi miał lekkie uszczerbienie na rancie - Nie zwracaj uwagi. To te, które przetrwały tamtej nocy. Bałam się że z tymi co się potłukły nic już nie będzie się dało zrobić bo reparo na nie nie działało ale szczęśliwie nie okazało się to permanentne
W ostatniej chwili zdołała uchylić się przed czajnikiem, któremu najwyraźniej stała się przeszkodą na najkrótszej drodze do wykonania zadania.
- Jesteśmy za stare, żebym czegokolwiek ci zabraniała, Ri - zaśmiała się cicho, odpinając guziki mankietów granatowej sukienki, które zaraz nieco podwinęła. Z listu, a teraz i z okołosalonowej rzeczywistości, wiedziała, że czekała je cała masa roboty. - Chętnie popatrzę, ostatnio zaniedbałam się w transmutacji. Dzisiaj rano chciałam zaczarować sobie włosy, ot, jak co dzień, i zrobiłam sobie na głowie gniazdo zamiast wianka. Nie wiem, co się stało... - wzruszyła lekko ramionami, chociaż gest bardziej przypominał wiadomość zwrotną, pt. „nie wiem co z tym zrobić” niż „w sumie nieważne”. Uniosła brwi na opowieść przyjaciółki. - Naprawdę? Ale to jakich zaklęć użył? Odwzorowując niebo musiał posiłkować się nie tylko zmianą koloru. Może... - palcem popukała się w brodę w zamyśleniu. - Porta creare? Ale ciąg magiczny musiałby zostać odwrócony... sama jestem zdziwiona, że jeszcze coś pamiętam z tej transmutacji dla zaawansowanych - wygięła w dół kąciki ust będąc sama sobą zadziwiona.
Kiedy na od kilku lat zamiast z różdżką, obcuje się z pianinem i radiowym mikrofonem, wiedza ulatuje lekko, jakby robiła miejsce dla o wiele ważniejszych przymiotów - nowego walca Beethovena w D-dur, nad którym przesiedziała ostatnie dni, jeśli tylko znalazła na to kilka chwil w natłoku codziennych obowiązków.
- Co my jutro mamy? - przymrużyła powieki. - Sobotę? - spojrzała na Rianę, chcąc się upewnić. - Mam na popołudnie. Henry przejął sobotnie i niedzielne poranki w radiu, przynajmniej w tym tygodniu. Z ogromną ochotą skorzystam z twojego zaproszenia nawet, jeśli wypijemy zaledwie po jednym kieliszku. Właściwie... mam sporo do opowiedzenia - muśnięte brązem brwi zbiegły się ku sobie, kiedy w głowie pojaśniało od wizji jej ostatniego spotkania z kimś, kto kiedyś pozostawił w niej, zapewne nieświadomie, wiele ciepłych wspomnień. Zerknęła w stronę drzwi uchodzących do kuchni, gdzie była Riana. Sama wsunęła dłonie do kieszeni sukienki (jak lekko jej się zrobiło ze świadomością, że przy przyjaciółce może sobie pozwolić na większą swobodę zachowania) i zaczęła przechadzać się wokół kartonów z mozaiką porcelany, gliny i szkła, szukając tam powoli par i trójek pasujących do siebie elementów, ale to wydawało się w tym bałaganie niemożliwe. - Tak? Nawet jak będziesz musiała nosić bryle jak denka od szklanek? - zachichotała cicho. Chwyciła za kanapeczkę z twarożkiem. Najpierw chciała zaspokoić głód, potem zmysły myślące o miodzie. Zdążyła przełknąć kęs, kiedy Riana wróciła z kubkami. Odłożyła kanapkę na swój talerzyk i przejęła od niej ten z małym uszczerbkiem. Uszczerbkiem. Przymrużyła na chwilę powieki, jakby odnajdywała w tej fizyczności jakiś metafizyczny przekaz. - To od którego pudła zaczynamy?
- Jesteśmy za stare, żebym czegokolwiek ci zabraniała, Ri - zaśmiała się cicho, odpinając guziki mankietów granatowej sukienki, które zaraz nieco podwinęła. Z listu, a teraz i z okołosalonowej rzeczywistości, wiedziała, że czekała je cała masa roboty. - Chętnie popatrzę, ostatnio zaniedbałam się w transmutacji. Dzisiaj rano chciałam zaczarować sobie włosy, ot, jak co dzień, i zrobiłam sobie na głowie gniazdo zamiast wianka. Nie wiem, co się stało... - wzruszyła lekko ramionami, chociaż gest bardziej przypominał wiadomość zwrotną, pt. „nie wiem co z tym zrobić” niż „w sumie nieważne”. Uniosła brwi na opowieść przyjaciółki. - Naprawdę? Ale to jakich zaklęć użył? Odwzorowując niebo musiał posiłkować się nie tylko zmianą koloru. Może... - palcem popukała się w brodę w zamyśleniu. - Porta creare? Ale ciąg magiczny musiałby zostać odwrócony... sama jestem zdziwiona, że jeszcze coś pamiętam z tej transmutacji dla zaawansowanych - wygięła w dół kąciki ust będąc sama sobą zadziwiona.
Kiedy na od kilku lat zamiast z różdżką, obcuje się z pianinem i radiowym mikrofonem, wiedza ulatuje lekko, jakby robiła miejsce dla o wiele ważniejszych przymiotów - nowego walca Beethovena w D-dur, nad którym przesiedziała ostatnie dni, jeśli tylko znalazła na to kilka chwil w natłoku codziennych obowiązków.
- Co my jutro mamy? - przymrużyła powieki. - Sobotę? - spojrzała na Rianę, chcąc się upewnić. - Mam na popołudnie. Henry przejął sobotnie i niedzielne poranki w radiu, przynajmniej w tym tygodniu. Z ogromną ochotą skorzystam z twojego zaproszenia nawet, jeśli wypijemy zaledwie po jednym kieliszku. Właściwie... mam sporo do opowiedzenia - muśnięte brązem brwi zbiegły się ku sobie, kiedy w głowie pojaśniało od wizji jej ostatniego spotkania z kimś, kto kiedyś pozostawił w niej, zapewne nieświadomie, wiele ciepłych wspomnień. Zerknęła w stronę drzwi uchodzących do kuchni, gdzie była Riana. Sama wsunęła dłonie do kieszeni sukienki (jak lekko jej się zrobiło ze świadomością, że przy przyjaciółce może sobie pozwolić na większą swobodę zachowania) i zaczęła przechadzać się wokół kartonów z mozaiką porcelany, gliny i szkła, szukając tam powoli par i trójek pasujących do siebie elementów, ale to wydawało się w tym bałaganie niemożliwe. - Tak? Nawet jak będziesz musiała nosić bryle jak denka od szklanek? - zachichotała cicho. Chwyciła za kanapeczkę z twarożkiem. Najpierw chciała zaspokoić głód, potem zmysły myślące o miodzie. Zdążyła przełknąć kęs, kiedy Riana wróciła z kubkami. Odłożyła kanapkę na swój talerzyk i przejęła od niej ten z małym uszczerbkiem. Uszczerbkiem. Przymrużyła na chwilę powieki, jakby odnajdywała w tej fizyczności jakiś metafizyczny przekaz. - To od którego pudła zaczynamy?
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Wcale nie! - zdecydowanie nie była za stara! - Zresztą wiek nie ma nic do rzeczy. Dobrze czasem posłuchać zakazów by się w głowie nie powywracało - zresztą słuchanie tych zależało od intencji tego, kto je kierował. Nie powiedziała tego wprost, lecz zdecydowanie rozpatrzyłaby sugestie Rose, gdyby nie były śmieszne. Zresztą ona cała była śmieszna. Wystarczyło, ze była, a Vane odnosiła wrażenie, że jest ładowana entuzjazmem. Uśmiechem skomentowała nieudaną stylizację - Nie ma na to konkretnego zaklęcia. Jest to pewien rodzaj zaklinania. Takie numerologiczne mambo-dżambo. - uprościła - W obserwatorium prowadzonym przez mojego kuzyna w podobny sposób była zaklęta kopuła by ułatwiać obserwację układu ciał niebieskich. Dawniej w ministerstwie na korytarzach w podobny sposób zaklęte były okna - patrząc na nie widać było chmury, a nie faktycznie to co znajdowało się za nimi. Jeżeli masz swój ulubiony widok to mogłabym ci też coś takiego śmignąć na okno, ścianę lub sufit. Tak pod choinkę - puściła oczko. W zasadzie nie było to takie znów proste i wymagało nieco wysiłku ale hej, kto czasem nie chciał się pochełpić przed przyjaciółką?
Potwierdziła przyjaciółce informację z sumiennością wiernej sekretarki, a następnie wyraźnie się uradowała. Lubiła gościć rodzinę i przyjaciół. Była to mała odskocznia od życia w pojedynkę.
- Chyba jednak nie.... - mlasnęła po chwili zawahania próbując sobie wyobrazić tak toporne okulary. Przełączyła się natychmiast jednak na bardziej rzeczowe pytanie - No właśnie myślę. Wiesz co, może zsuniemy się na dywan przed stolikiem? Będzie nam chyba wygodniej. Za sobą będziemy miały prowiant, a przed sobą na dywanie rozsypię pudełko i będziemy miały czym ręce zająć by za szybko wszystkiego nie wypić ani nie zjeść. Nie będzie też takiego problemu z wygrzebywaniem kawałków, jak wszystko będzie na widoku, a nie kartonie - tak zdecydowanie łatwiej będzie bawić się w te nietypowe puzzle. Zadecydowała - Zacznijmy może od tej zielonej porcelanowej zastawy. Ja ją wyłożę, a ty ściągnij poduszki z kanapy - Po tym, jak odstawiła kubki na stole znów zaczęła się trochę krzątać. Wzięła jasny, kremowy kocyk i rozłożyła go na dywanie, a potem delikatnie rozpostarła na nim warstwę tłuczonej porcelany. Zrobiła to umyślnie by zwiększyć kontrast. Poruszyła niektóre kawałki tak, by nie leżały na sobie. Rozpłaszczyła się następnie w przygotowanym przez Romy gnieździe sięgając za siebie by podsunąć z kawowego stolika rarytasy do bliższej im krawędzi. Sięgnęła po przyniesiony przez czarownicę trunek by go rozpieczętować. Niech się dzieje wola nieba - Więc jak, co tam chcesz poopowiadać...?
Ploteczki w szafce
Potwierdziła przyjaciółce informację z sumiennością wiernej sekretarki, a następnie wyraźnie się uradowała. Lubiła gościć rodzinę i przyjaciół. Była to mała odskocznia od życia w pojedynkę.
- Chyba jednak nie.... - mlasnęła po chwili zawahania próbując sobie wyobrazić tak toporne okulary. Przełączyła się natychmiast jednak na bardziej rzeczowe pytanie - No właśnie myślę. Wiesz co, może zsuniemy się na dywan przed stolikiem? Będzie nam chyba wygodniej. Za sobą będziemy miały prowiant, a przed sobą na dywanie rozsypię pudełko i będziemy miały czym ręce zająć by za szybko wszystkiego nie wypić ani nie zjeść. Nie będzie też takiego problemu z wygrzebywaniem kawałków, jak wszystko będzie na widoku, a nie kartonie - tak zdecydowanie łatwiej będzie bawić się w te nietypowe puzzle. Zadecydowała - Zacznijmy może od tej zielonej porcelanowej zastawy. Ja ją wyłożę, a ty ściągnij poduszki z kanapy - Po tym, jak odstawiła kubki na stole znów zaczęła się trochę krzątać. Wzięła jasny, kremowy kocyk i rozłożyła go na dywanie, a potem delikatnie rozpostarła na nim warstwę tłuczonej porcelany. Zrobiła to umyślnie by zwiększyć kontrast. Poruszyła niektóre kawałki tak, by nie leżały na sobie. Rozpłaszczyła się następnie w przygotowanym przez Romy gnieździe sięgając za siebie by podsunąć z kawowego stolika rarytasy do bliższej im krawędzi. Sięgnęła po przyniesiony przez czarownicę trunek by go rozpieczętować. Niech się dzieje wola nieba - Więc jak, co tam chcesz poopowiadać...?
Ploteczki w szafce
Mijał czas, a razem z nim coraz więcej rozsypanych na podłodze fragmentów zaczynało odnajdywać swoje miejsce w kolejnych kubeczkach, talerzach i miskach.
- Miłość to nie edukacja czy praca - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. W pewnych kwestiach całkiem się zgrywały, w innych kompletnie różniły. - Praca nie da ci synów i córek, nie da ci wspólnych śniadań, obiadów i kolacji, które następują po dniu pełnym wrażeń. Edukacja da ci przyjaciół, miłość może dać bratnią duszę... albo przynajmniej partnera w zbrodni - policzki nieco poróżowiały. Może od temperatury, może od alkoholu. Nie miała mocnej głowy. Upiła znów łyk z filiżanki, krzywiąc się przy tym, bo tym razem kwaśny aromat wiśni i cierpkość nalewki splotły się ze sobą nieco mocniej. Uniosła wzrok na przyjaciółkę. Była pod wrażeniem jej... uwolnienia. Braku przywiązania do opinii innych. Całe życie uczono ją, by była grzeczna i pokorna; by wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Riana wywracała to poniekąd do góry nogami. - Nie boisz się pogardy ze strony społeczeństwa? Ludzie dookoła mają oczy i usta chętne do plotek, mnie to chyba... przeraża - zmarszczyła brwi w zadumie nad tym, jak twardo zabrzmiało to słowo. Uśmiechnęła się lekko. - Brendan Weasley zapewne jest kombatantem. Znaczy... na pewno walczy. Mówiłam ci, że nie ma dłoni? Biedny... - pokręciła głową z cichym, ciężkim westchnięciem.
Machnęła dłonią na nalewkę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ria, uświadomiłaś mi to. Nalewka nam nic nie zrobi - łyknęła odrobinę znów. A potem znów i znów. Teraz wiśniowy sok rozlewał się na języku jakoś łatwiej, lżej. - Czerwona chorągiewka? Obrazowe porównanie... - przymrużyła powieki. - Mówię ci, zabił swoją żonę i ukartował wszystko, żeby było to samobójstwo! Tak się nazywa „tajemnicze okoliczności”. Pomnij moje słowa, jak ci powie, że ona zmarła właśnie w takich „tajemniczych okolicznościach”!
- Miłość to nie edukacja czy praca - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. W pewnych kwestiach całkiem się zgrywały, w innych kompletnie różniły. - Praca nie da ci synów i córek, nie da ci wspólnych śniadań, obiadów i kolacji, które następują po dniu pełnym wrażeń. Edukacja da ci przyjaciół, miłość może dać bratnią duszę... albo przynajmniej partnera w zbrodni - policzki nieco poróżowiały. Może od temperatury, może od alkoholu. Nie miała mocnej głowy. Upiła znów łyk z filiżanki, krzywiąc się przy tym, bo tym razem kwaśny aromat wiśni i cierpkość nalewki splotły się ze sobą nieco mocniej. Uniosła wzrok na przyjaciółkę. Była pod wrażeniem jej... uwolnienia. Braku przywiązania do opinii innych. Całe życie uczono ją, by była grzeczna i pokorna; by wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Riana wywracała to poniekąd do góry nogami. - Nie boisz się pogardy ze strony społeczeństwa? Ludzie dookoła mają oczy i usta chętne do plotek, mnie to chyba... przeraża - zmarszczyła brwi w zadumie nad tym, jak twardo zabrzmiało to słowo. Uśmiechnęła się lekko. - Brendan Weasley zapewne jest kombatantem. Znaczy... na pewno walczy. Mówiłam ci, że nie ma dłoni? Biedny... - pokręciła głową z cichym, ciężkim westchnięciem.
Machnęła dłonią na nalewkę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ria, uświadomiłaś mi to. Nalewka nam nic nie zrobi - łyknęła odrobinę znów. A potem znów i znów. Teraz wiśniowy sok rozlewał się na języku jakoś łatwiej, lżej. - Czerwona chorągiewka? Obrazowe porównanie... - przymrużyła powieki. - Mówię ci, zabił swoją żonę i ukartował wszystko, żeby było to samobójstwo! Tak się nazywa „tajemnicze okoliczności”. Pomnij moje słowa, jak ci powie, że ona zmarła właśnie w takich „tajemniczych okolicznościach”!
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Oczywiście, że nie. To tylko takie przykłady dla zobrazowania analogii. Nie przywiązuj uwagi do nich samych, a konkluzji - nie boję się, że to strata czasu - podsumowała śmiejąc się wesoło kiedy kołysała kubkiem i wpatrywała się w owocową zawartość. Wiele skomplikowanych rzeczy była w zasadzie bardzo prosta. Przynajmniej ona sama potrafiła przełożyć wiele zjawisk na swój język przez co wydawały się dla niej samej pewną oczywistością.
- Jakiego społeczeństwa? Mieszkam w środku niczego. Ostatnio zadaję się trochę ze społecznością pobliskiego miasteczka ale właściwie nie dbam o to co o mnie mówią. Dodatkowo co prawda mam o sobie dość wysokie mniemanie ale to raczej ciągle za mało, zwłaszcza w czasie otwartego konfliktu i minionej katastrofy, by ktokolwiek przejmował się tą starą babą z lasu która ciągle nie ma męża - zaśmiała się upijając w dość triumfalnym geście zawartości kubka - Jestem też dość gruboskórna. Musze bo mam samych braci. Do tego moi rodzice odeszli w wypadku w klinice, która prowadzili krótko po tym, jak ukończyłam szkołę. Jeden z pacjentów okazał się likantropem i miał napad. Niedługo po tym aktywowała się też moja choroba, która w dużej mierze przypomina objawy klątwy. Do tego zajmowałam się młodszym rodzeństwem i jak wiesz w mojej rodzinie jest starszyny rozstrzał jeżeli chodzi o różnicę lat - czuła oceniające spojrzenia, kiedy z najmłodszym brzdącem chodziła na rynek mając ledwie lat dwadzieścia - Potem zakupiłam dom. Sama. Postawiłam interes - westchnęła - Chodzi o to, że już się nasłuchałam, Romy. Nie umiem brać takich rzeczy na poważnie, czy do serca. Takich wyszeptanych czy wspomnianych przez obcych. Gdyby było inaczej nie byłabym tu gdzie jestem dziś - Nie potrafiła wyjaśnić jak się nie przejmować. Ona sama wydawała się mieć solidne podstawy do zbywania opinii innych i robienia rzeczy po swojemu od młodości. Czas tylko dodał tej umiejętności wyrafinowania i dojrzałości w osądzie. - Musze jednak dodać, ze strach przed plotkami jest dość absurdalny biorąc pod uwagę twoją pracę - dodała na koniec nie umiejąc powstrzymać prześmiewczego uśmieszku. Spikerkę radiową przerażają plotki! - To prawie tak, jakby być wróżbitą i nie wierzyć w zabobony lub być uzdrowicielem bojącym się krwi, haha! - ostatecznie zachichotała na głos z rumianym pląsem na policzku.
- Mhm, wspominałaś - mruknęła - Gdzieś chyba czytałam lub słyszałam, już nie pamiętam teraz dobrze, że mugole odcinają ręce czarodziejom. Nie zdziwi mnie jeżeli to samo robią ludzie z ministerstwa buntownikom - mruknęła ponuro. Nowy rząd lubił popisywać się swoim zdecydowaniem. Wątpiła jednak by czekała ją jakakolwiek krzywda ze strony ministerstwa tak jednak mugoli się nieco obawiała. W końcu często pracowała na odludziach lub w pobliżu ruin.
- Co za gumochłon z ciebie gadający bzdury. Nie rozpowiadaj takich rzeczy. Doprawdy, sama przed chwilą psioczyłaś na to jak ludzi mówią głupoty, a po chwili sama je produkujesz! Spikerzy! - co za pokaranie merlińskie z tych stworzeń - To przyzwoity, nie taki młody, lecz przyzwoity czarodziej. Wszystko przez tą Ritę, doprawdy... Co za głupota - prychnęła jak naburmuszona kotka.
- Jakiego społeczeństwa? Mieszkam w środku niczego. Ostatnio zadaję się trochę ze społecznością pobliskiego miasteczka ale właściwie nie dbam o to co o mnie mówią. Dodatkowo co prawda mam o sobie dość wysokie mniemanie ale to raczej ciągle za mało, zwłaszcza w czasie otwartego konfliktu i minionej katastrofy, by ktokolwiek przejmował się tą starą babą z lasu która ciągle nie ma męża - zaśmiała się upijając w dość triumfalnym geście zawartości kubka - Jestem też dość gruboskórna. Musze bo mam samych braci. Do tego moi rodzice odeszli w wypadku w klinice, która prowadzili krótko po tym, jak ukończyłam szkołę. Jeden z pacjentów okazał się likantropem i miał napad. Niedługo po tym aktywowała się też moja choroba, która w dużej mierze przypomina objawy klątwy. Do tego zajmowałam się młodszym rodzeństwem i jak wiesz w mojej rodzinie jest starszyny rozstrzał jeżeli chodzi o różnicę lat - czuła oceniające spojrzenia, kiedy z najmłodszym brzdącem chodziła na rynek mając ledwie lat dwadzieścia - Potem zakupiłam dom. Sama. Postawiłam interes - westchnęła - Chodzi o to, że już się nasłuchałam, Romy. Nie umiem brać takich rzeczy na poważnie, czy do serca. Takich wyszeptanych czy wspomnianych przez obcych. Gdyby było inaczej nie byłabym tu gdzie jestem dziś - Nie potrafiła wyjaśnić jak się nie przejmować. Ona sama wydawała się mieć solidne podstawy do zbywania opinii innych i robienia rzeczy po swojemu od młodości. Czas tylko dodał tej umiejętności wyrafinowania i dojrzałości w osądzie. - Musze jednak dodać, ze strach przed plotkami jest dość absurdalny biorąc pod uwagę twoją pracę - dodała na koniec nie umiejąc powstrzymać prześmiewczego uśmieszku. Spikerkę radiową przerażają plotki! - To prawie tak, jakby być wróżbitą i nie wierzyć w zabobony lub być uzdrowicielem bojącym się krwi, haha! - ostatecznie zachichotała na głos z rumianym pląsem na policzku.
- Mhm, wspominałaś - mruknęła - Gdzieś chyba czytałam lub słyszałam, już nie pamiętam teraz dobrze, że mugole odcinają ręce czarodziejom. Nie zdziwi mnie jeżeli to samo robią ludzie z ministerstwa buntownikom - mruknęła ponuro. Nowy rząd lubił popisywać się swoim zdecydowaniem. Wątpiła jednak by czekała ją jakakolwiek krzywda ze strony ministerstwa tak jednak mugoli się nieco obawiała. W końcu często pracowała na odludziach lub w pobliżu ruin.
- Co za gumochłon z ciebie gadający bzdury. Nie rozpowiadaj takich rzeczy. Doprawdy, sama przed chwilą psioczyłaś na to jak ludzi mówią głupoty, a po chwili sama je produkujesz! Spikerzy! - co za pokaranie merlińskie z tych stworzeń - To przyzwoity, nie taki młody, lecz przyzwoity czarodziej. Wszystko przez tą Ritę, doprawdy... Co za głupota - prychnęła jak naburmuszona kotka.
- Przykłady obrazujące analogię powinny być analogiczne do analogii, Ria! - wypaliła z palcem w górze, niby poważnie, ale nie mogąc (i nie chcąc) powstrzymać kącików ust przed drżeniem w rozbawieniu. W końcu parsknęła śmiechem.
Machnęła znów różdżką i kolejny wazonik stanął jak nowy. Oglądała go dookoła, szukając rys i niedociągnięć inkantacji, kiedy przyjaciółka tłumaczyła jej podejmowaną przez nie kwestie. Zerkała na nią od słowa do słowa zza naczynia albo spod niego, gdy sprawdzała denko.
- Mnóstwo kobiet mogłoby ci zazdrościć takiego życia, tylko... no to tak zazwyczaj nie wygląda. Jeśli czytasz Czarownicę, a już wiem, że bardzo chętnie, to wiesz, że nie piszą tam o tym, jak krój spodni wybrać, żeby uwydatnić biodra, albo jak powiedzieć mężowi, że teraz on musi wychowywać dzieci, bo kobieta chce się spełniać zawodowo. Znajdziesz tam przepisy na jabłecznik, który podasz teściom, pomysły na nowe hafty albo wzory szalików na zimę. Znajdziesz tam porady jak być piękną, ale nie dla siebie, tylko dla mężczyzn, jeśli szukasz męża, albo właśnie dla męża, jeśli już go masz. A jak nie masz? Staropanieństwo jest hańbiące. Należy go unikać, a jak już się zadomowiło u ciebie, to trudno, jesteś na straconej pozycji, już nikt cię nie zechce. - westchnęła ciężko i osuszyła kubek, krzywiąc się. - Nalej mi jeszcze. - chyba nie chciała być dzisiaj tak do końca trzeźwa. - Mam dwie młodsze siostry. Jako ta najstarsza niosłam, niosę i będę nosiła brzemię... sztandaru. Nigdy nie czułam potrzeby buntu, w domu mieliśmy wszystko, byłam grzeczna, ułożona i zdolna, ale co krok słyszałam, że mam taka być, bo co jak sąsiedzi coś powiedzą. Nie mogłam przynieść wstydu, bo... tak. Nie przynieś wstydu, Romy. To kwestia godności. Honoru. Teraz pilnuję, żeby podobnego wstydu nie przyniosła ani Kiki, ani Hyacintha. - podniosła wzrok na Rianę, kiedy ta opowiedziała o swojej rodzinie. Wiedziała o jej rodzinie, o tym, że jej rodzice odeszli pierwsi, a ona podjęła opiekę nad braćmi, ale nie znała kulisów tej historii. Likantropia. - Merlinie... - szepnęła. - Tak mi przykro, Riana - chciała ją pocieszyć, choć nie miało to już wiele sensu. Ria była dorosłą, dzielną i samodzielną kobietą, która ten dramat musiała już zostawić za sobą. Ten żal trwał w rozmowie zaledwie chwilę, bo zaraz wrócił lżejszy chichot. Również się uśmiechnęła, znów zabierając się do łączenia kolejnych elementów. Może to alkohol, a może po prostu ich zażyłość sprawiała, że tak lekko rozmawiały. - Nie boję się tych plotek, które nie dotyczą mnie. Ja w ogóle nie boję się plotek! - nabzdyczyła się chwilowo. - Ja po prostu ich nie lubię. Nie chcę, żeby jakaś stara baba z domu obok, która dowiedziała się przypadkiem, że niechybnie jestem starą, pracującą panną, mierzyła mnie wzrokiem i mlaskała pod nosem. Ta sama stara baba może mnie potem słuchać w radiu, a wojna to zbyt newralgiczny czas, żebym swoją reputacją wśród czarodziejów i czarownic burzyła wiarygodność rozgłośni. Wyobrażasz sobie? „Czyta dzieciom bajki, a własnych nie ma!” - obniżyła głos udając jakąś przypadkową panią monitorującą stan angielskiej ulicy na dzień dzisiejszy. Upiła znów trochę ze szklanki.
Prawie, bo aż zakaszlała.
- Mugole?! Myślisz, że mugole odcięli Brendanowi rękę?! Niemożliwe, przecież Weasleye działają na rzecz mugoli... święty Godfrydzie, on zaginął na rok! - procenty musiały już wesoło krążyć po krwiobiegu. - Myślisz, że to mugole go przetrzymywali?! Powinnam go o to spytać...
Spojrzała na przyjaciółkę z uniesionymi brwiami, prawie nie mogąc uwierzyć, że dotknęła wrażliwego punktu.
- Ha! Więc przyznajesz, że to może być prawda! - wycelowała w nią kawałek porcelany... który nagle opuściła. - Ajajaj! - ciemnoczerwona krew pojawiła się na palcu, więc Romy od razu włożyła opuszek do ust. - Uatowam će ot modecy, ne siekuj!
Machnęła znów różdżką i kolejny wazonik stanął jak nowy. Oglądała go dookoła, szukając rys i niedociągnięć inkantacji, kiedy przyjaciółka tłumaczyła jej podejmowaną przez nie kwestie. Zerkała na nią od słowa do słowa zza naczynia albo spod niego, gdy sprawdzała denko.
- Mnóstwo kobiet mogłoby ci zazdrościć takiego życia, tylko... no to tak zazwyczaj nie wygląda. Jeśli czytasz Czarownicę, a już wiem, że bardzo chętnie, to wiesz, że nie piszą tam o tym, jak krój spodni wybrać, żeby uwydatnić biodra, albo jak powiedzieć mężowi, że teraz on musi wychowywać dzieci, bo kobieta chce się spełniać zawodowo. Znajdziesz tam przepisy na jabłecznik, który podasz teściom, pomysły na nowe hafty albo wzory szalików na zimę. Znajdziesz tam porady jak być piękną, ale nie dla siebie, tylko dla mężczyzn, jeśli szukasz męża, albo właśnie dla męża, jeśli już go masz. A jak nie masz? Staropanieństwo jest hańbiące. Należy go unikać, a jak już się zadomowiło u ciebie, to trudno, jesteś na straconej pozycji, już nikt cię nie zechce. - westchnęła ciężko i osuszyła kubek, krzywiąc się. - Nalej mi jeszcze. - chyba nie chciała być dzisiaj tak do końca trzeźwa. - Mam dwie młodsze siostry. Jako ta najstarsza niosłam, niosę i będę nosiła brzemię... sztandaru. Nigdy nie czułam potrzeby buntu, w domu mieliśmy wszystko, byłam grzeczna, ułożona i zdolna, ale co krok słyszałam, że mam taka być, bo co jak sąsiedzi coś powiedzą. Nie mogłam przynieść wstydu, bo... tak. Nie przynieś wstydu, Romy. To kwestia godności. Honoru. Teraz pilnuję, żeby podobnego wstydu nie przyniosła ani Kiki, ani Hyacintha. - podniosła wzrok na Rianę, kiedy ta opowiedziała o swojej rodzinie. Wiedziała o jej rodzinie, o tym, że jej rodzice odeszli pierwsi, a ona podjęła opiekę nad braćmi, ale nie znała kulisów tej historii. Likantropia. - Merlinie... - szepnęła. - Tak mi przykro, Riana - chciała ją pocieszyć, choć nie miało to już wiele sensu. Ria była dorosłą, dzielną i samodzielną kobietą, która ten dramat musiała już zostawić za sobą. Ten żal trwał w rozmowie zaledwie chwilę, bo zaraz wrócił lżejszy chichot. Również się uśmiechnęła, znów zabierając się do łączenia kolejnych elementów. Może to alkohol, a może po prostu ich zażyłość sprawiała, że tak lekko rozmawiały. - Nie boję się tych plotek, które nie dotyczą mnie. Ja w ogóle nie boję się plotek! - nabzdyczyła się chwilowo. - Ja po prostu ich nie lubię. Nie chcę, żeby jakaś stara baba z domu obok, która dowiedziała się przypadkiem, że niechybnie jestem starą, pracującą panną, mierzyła mnie wzrokiem i mlaskała pod nosem. Ta sama stara baba może mnie potem słuchać w radiu, a wojna to zbyt newralgiczny czas, żebym swoją reputacją wśród czarodziejów i czarownic burzyła wiarygodność rozgłośni. Wyobrażasz sobie? „Czyta dzieciom bajki, a własnych nie ma!” - obniżyła głos udając jakąś przypadkową panią monitorującą stan angielskiej ulicy na dzień dzisiejszy. Upiła znów trochę ze szklanki.
Prawie, bo aż zakaszlała.
- Mugole?! Myślisz, że mugole odcięli Brendanowi rękę?! Niemożliwe, przecież Weasleye działają na rzecz mugoli... święty Godfrydzie, on zaginął na rok! - procenty musiały już wesoło krążyć po krwiobiegu. - Myślisz, że to mugole go przetrzymywali?! Powinnam go o to spytać...
Spojrzała na przyjaciółkę z uniesionymi brwiami, prawie nie mogąc uwierzyć, że dotknęła wrażliwego punktu.
- Ha! Więc przyznajesz, że to może być prawda! - wycelowała w nią kawałek porcelany... który nagle opuściła. - Ajajaj! - ciemnoczerwona krew pojawiła się na palcu, więc Romy od razu włożyła opuszek do ust. - Uatowam će ot modecy, ne siekuj!
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ale tylko połowę. Musisz zwolnić moja doga bo już gadasz od rzeczy - cmoknęła figlarnie, osądzająco kiedy spełniała prośbę przyjaciółki i dolewała jej do kubka nalewki. Miała wrażenie, że przyjaciółka również nie tylko na dawną miłość spoglądała z pewnym wyidealizowaniem, lecz również jej własne życie w jej oczach wyglądało na wyzwolone, butne i godne pozazdroszczenia przez wzgląd na wyłamanie się z pewnych schematów. Riana taktownie wyobrażenia tego nie niszczyła widząc, jak wylewnie narzekała i skarżyła się oczyszczając w ten sposób swoje serce. Pozwoliła jej być mając nadzieję, że na co dzień Rosemery zdaje sobie sprawę z tego, że nikt nie sprawdza dla kogo upiekło się jabłecznik, wyszyło modny haft i zrobiło fryzurę. Sam departament prawa borykał się z widocznymi brakami kadrowymi - nie było szans by Czarownica powołała swój własny obyczajowy patrol.
- Ach, Rose... Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Chciałabyś ukontentować sąsiadkę którą mijasz w drodze do warzywniaka ale jednocześnie prowadzić życie w zgodzie samą z sobą. Tak się nie da. No chyba, że zadowalanie wszystkich wokół to coś co przynosi ci spełnienie. Chociaż jak cię słucham to kwestia honoru więc nie wiem co ci powiedzieć. Jeżeli zachowywanie godności przed wszystkimi wokół to to co chcesz to idź w to, a jak nie to może przemyśl to sobie powoli by w przyszłości nie żałować - osądziła ze śmiałością czarownicę i to, jak jej miotanie się wyglądało w jej oczach. Riana sama nie mogła wyczuć czego właściwie chciał odurzający się malinami rudzielec. Nie zamierzała jej w żaden sposób specjalnie nawracać. Ostatecznie póki była szczęśliwa to w porządku, a jeżeli nie... zachęcenie do pewnej refleksji wydawało się rozsądne.
Pani numerolog pozostało tylko wzruszyć ramionami. Przeszłość nie była dla niej w tym momencie cieniem. Dawno już postanowiła czerpać z niej jak z przeszłego doświadczenia, które pomoże jej z teraźniejszością, a kto wie - może i przyszłością. Miło było jednak doświadczyć troski innych. Uśmiechnęła się cieplej, od serca by zaraz potem wpaść w kompletnie inny nastrój i przewrócić jasnymi oczami - oczywiście, że wierzyła, że Rose nie boi się plotek. Tak właściwie była przekonana, że jest nimi przerażona - W takiej hipotetycznej sytuacji należałoby powiedzieć, ze wszystkie dzieci traktujesz jak swoje i nie masz własnych by podświadomie nie faworyzować własnych. Takie poświęcenie i oddanie nie mogłoby zostać potraktowane zbyt prześmiewczo - zaproponowała niemalże natychmiastowo uważając, że była całkiem dobra w bredzeniu niestandardowych odpowiedzi na niestandardowe oskarżenia lub pytania.
Palcem wskazującym nieelegancko dopchnęła kanapkę ledwo domykając usta. Jeden z polików się wybrzuszył. Słysząc niedowierzający sprzeciw ze strony koleżanki machnęła niedbale dłonią i odważnie popiła nalewki by przełknąć przekąskę.
- Ja uwielbiam desery, a jednak czasem dostaję po nich rozstroju żołądka - mruknęła pozornie bez powiązania. Po chwili jednak zreflektowała się, ze zaraz znowu dostanie naganę że analogia powinna być analogiczna. Westchnęła ugodowo - Chodzi o to, że... co z tego, że działają na rzecz mugoli? Wątpię by mugole w ogóle zdawali sobie z tego sprawę i mieli pojęcie o magicznych rodzinach i jakkolwiek zresztą o konflikcie. Dla nich czarodziej to czarodziej. Tak jak kudłaty lub ciapaty pies to po prostu pies - umaszczenie nie gra roli. Podejdźmy do problemu z drugiej strony - czy wiesz jakie mugolskie rody są za prowadzeniem wojny z czarodziejami, a jakie przeciwko...? - Czy w ogóle mugole mieli jakieś rody? Kasty? Nie miała pojęcia. Wątpiła więc w wiedzę niemagicznych ludzi o świecie magicznym.
- Patrz co się dzieje jak się nie skupiasz i mówisz bezmyślnie. Pokaż mi to, zaraz ci to skleję - wyciągnęła rękę oczekując aż druga wiedźma okaże skaleczenie. Rzucenie podstawowego zaklęcia leczniczego było prostsze niż przysiad - Szybko bo zostanie blizna - postraszyła by zachęcić drugą stronę do współpracy
- Ach, Rose... Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Chciałabyś ukontentować sąsiadkę którą mijasz w drodze do warzywniaka ale jednocześnie prowadzić życie w zgodzie samą z sobą. Tak się nie da. No chyba, że zadowalanie wszystkich wokół to coś co przynosi ci spełnienie. Chociaż jak cię słucham to kwestia honoru więc nie wiem co ci powiedzieć. Jeżeli zachowywanie godności przed wszystkimi wokół to to co chcesz to idź w to, a jak nie to może przemyśl to sobie powoli by w przyszłości nie żałować - osądziła ze śmiałością czarownicę i to, jak jej miotanie się wyglądało w jej oczach. Riana sama nie mogła wyczuć czego właściwie chciał odurzający się malinami rudzielec. Nie zamierzała jej w żaden sposób specjalnie nawracać. Ostatecznie póki była szczęśliwa to w porządku, a jeżeli nie... zachęcenie do pewnej refleksji wydawało się rozsądne.
Pani numerolog pozostało tylko wzruszyć ramionami. Przeszłość nie była dla niej w tym momencie cieniem. Dawno już postanowiła czerpać z niej jak z przeszłego doświadczenia, które pomoże jej z teraźniejszością, a kto wie - może i przyszłością. Miło było jednak doświadczyć troski innych. Uśmiechnęła się cieplej, od serca by zaraz potem wpaść w kompletnie inny nastrój i przewrócić jasnymi oczami - oczywiście, że wierzyła, że Rose nie boi się plotek. Tak właściwie była przekonana, że jest nimi przerażona - W takiej hipotetycznej sytuacji należałoby powiedzieć, ze wszystkie dzieci traktujesz jak swoje i nie masz własnych by podświadomie nie faworyzować własnych. Takie poświęcenie i oddanie nie mogłoby zostać potraktowane zbyt prześmiewczo - zaproponowała niemalże natychmiastowo uważając, że była całkiem dobra w bredzeniu niestandardowych odpowiedzi na niestandardowe oskarżenia lub pytania.
Palcem wskazującym nieelegancko dopchnęła kanapkę ledwo domykając usta. Jeden z polików się wybrzuszył. Słysząc niedowierzający sprzeciw ze strony koleżanki machnęła niedbale dłonią i odważnie popiła nalewki by przełknąć przekąskę.
- Ja uwielbiam desery, a jednak czasem dostaję po nich rozstroju żołądka - mruknęła pozornie bez powiązania. Po chwili jednak zreflektowała się, ze zaraz znowu dostanie naganę że analogia powinna być analogiczna. Westchnęła ugodowo - Chodzi o to, że... co z tego, że działają na rzecz mugoli? Wątpię by mugole w ogóle zdawali sobie z tego sprawę i mieli pojęcie o magicznych rodzinach i jakkolwiek zresztą o konflikcie. Dla nich czarodziej to czarodziej. Tak jak kudłaty lub ciapaty pies to po prostu pies - umaszczenie nie gra roli. Podejdźmy do problemu z drugiej strony - czy wiesz jakie mugolskie rody są za prowadzeniem wojny z czarodziejami, a jakie przeciwko...? - Czy w ogóle mugole mieli jakieś rody? Kasty? Nie miała pojęcia. Wątpiła więc w wiedzę niemagicznych ludzi o świecie magicznym.
- Patrz co się dzieje jak się nie skupiasz i mówisz bezmyślnie. Pokaż mi to, zaraz ci to skleję - wyciągnęła rękę oczekując aż druga wiedźma okaże skaleczenie. Rzucenie podstawowego zaklęcia leczniczego było prostsze niż przysiad - Szybko bo zostanie blizna - postraszyła by zachęcić drugą stronę do współpracy
Korytarz
Szybka odpowiedź