Camellia Sprout
Nazwisko matki: Potter
Miejsce zamieszkania: Wiśniowy Sad, Devon
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: ziołoleczniczka i twórczyni kadzideł
Wzrost: 161
Waga: 51
Kolor włosów: rudy
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: pieprzyk po lewej stronie twarzy, zapach ziół, miedziane spinki zawsze we włosach
13 cali Eukaliptus Pazur pufka
Hogwart, Hufflepuff
znisczony dom rodzinny; martwi rodzice i rodzeństwo widoczni są pod ruinami
swieżo zrobioną herbatą, ziołami do wyrobu kadzideł, cytrynowymi ciastkami, pastą do miotły
siebie prowadzącą interes rodzinnych w szczęśliwych czasach
malowaniem, zbieraniem roślin, tańczeniem
Harpii z Holyhead
rysowniem, tworzeniem zielników i kadzideł, pogłębianiem wiedzy o ziołach
każdej muzyki z radia w tle do obowiązów
Sadie Sink
Nie pamiętałam pierwszych przytuleń matki, chociaż jestem pewna, że była to najcieplejsza rzecz pod słońcem. Rodzinnej miłości mi nie brakowało w życiu, a wsparcie, zrozumienie i dobroć wypełniała wszystkie zakamarki, podobnie jak zapach kamelii tego wieczora, kiedy przyszłam na świat. Po nich też dostałam imię, Camellia, chociaż jak mogłam upierałam się przez pierwsze parę lat życia, że tak naprawdę jestem Kiki, dopiero po paru latach przyzwyczajając się do zdrobnienia od mojego imienia. Upartość w końcu cechowała Sproutów – przyjaźni, otwarci, ale jednocześnie wytrzymali jak pnącza otaczające studnie i domy. Matka poświęcająca się roślinom śmiała się, że przypominam bluszcz, piękny i ubarwiający niejedną kamienną ścianę, siłą uporu powalający jednak drzewo jeżeli była taka potrzeba. Ojciec, z pasji i zawodu alchemik, pozwalał mi siadywać na kolanach kiedy spędzał czas nad poranną gazetą, zaś Rosemary, starsza siostra, przemycała dla mnie ciastka kiedy czas na deser po obiedzie dawno już minął. Razem wzięłyśmy najmłodszą z nas pod swoje skrzydła, przekazując jej całą miłość, której doświadczyłyśmy.
Nie trzeba było usilnie mnie namawiać do poświęcenia się roślinom – nasz dom był wypełniony nimi, a ja, jak prawie każdy Sprout przede mną, czułam do nich powołanie. Czułam ekscytację przy wczesnym wstawaniu, kiedy sięgałam raz po raz po zielone groszki, aby wrzucić je do mojego przewiązanego niebieską wstążką koszyka. Uczyłam się łacińskich nazw, dumna z zapamiętywania trudnych słów, a także męczyłam rodziców o sprawozdania, do czego używać których roślin i jakie mają właściwości medyczne. Już od małego upierałam się, że będę podążać w ślady mojej rodziny i tak też przebudziła się moja magia, kiedy książka, którą bardzo potrzebowałam, sama przyleciała do moich rąk. Oczywiście, wielu słów z niej nie rozumiałam, ale bardzo lubiłam sprawdzać, co mogę wiedzieć, a obrazki zawsze nosiły sobie piękno. Gdy moja siostra poświęcała się grze, ja znalazłam artystyczne ujście w rysunkach, odtwarzając napotykane rośliny na papierze. Na początku bardzo koślawo, rozmijając się z rzeczywistością, potem jednak co raz wierniej oddając podobizny drzew, krzewów czy roślin i tworząc urocze zielniki dla każdego członka rodziny.
Kiedy mugolska wojna dotarła do naszego domu, pamiętałam głównie strach i wciskanie się w ramiona ojca, tak aby nie widzieć, co dzieje się poza tym naszym małym, rodzinnym światem. To, wraz z faktem, że Rosie w pewnym momencie musiała zniknąć do Hogwartu, sprawiło, że poczułam, że musiała dorosnąć nieco szybciej. Zaczęłam pomagać matce w domu jeszcze bardziej, ucząc się rodzinnych przepisów, aby jak najlepiej móc odciążyć rodzicielkę, przejmując też obowiązek opieki nad młodszą siostrą, dopiero wtedy doceniając, jak bardzo oczy dookoła głowy trzeba mieć przy rodzeństwie. Wciąż jednak kochałam te chwile, kiedy spędzaliśmy czas razem, jak Rosie wracała na wakacje; kiedy uczyła mnie kolejnych kroków tańca, na czym spędzałyśmy całe wieczory, myślałam tylko o rodzinie, z którą mogła spędzać czas.
Hogwart zapowiadał się jak długo oczekiwania przygoda, taka, w której w końcu mogłam poznać długo wyczekiwanego życia szkolnego, przecinającego jakoś coraz bardziej ponurą rzeczywistość. W prezencie od rodziców dostałam sowę Aksamitkę, w prezencie od siostry nowe spinki i parę porad odnośnie życia szkolnego. Nie rozczarowałam się, trafiając do Hufflepuffu, w którym od razu poczułam się jak ryba w wodzie. Uwielbiałam wkradać się do kuchni, aby szykować ciasteczka z przepisu babci dla koleżanek z dormitorium, kochałam zajmować się zwierzętami na zajęciach, czując fascynację nawet w podawaniu kapusty gumochłonom, a przemierzanie przestrzeni na miotle sprawiało, że śmiałam się sama do siebie.
Oczywiście, najbardziej rozkwitała pasja do zielarstwa, wtedy kiedy już miałam okazję, aby uczęszczać na lekcje. Czytałam wszystkie książki na ten temat, które mogłam wypożyczyć z biblioteki, często zasypiając z nimi na kanapie w pokoju wspólnym, zamiast we własnym łóżku. Na zajęciach łapałam każde możliwe prace dodatkowe, uwielbiając każdy test, do którego przyszło mi podejść. Byłam bardzo dumna też z moich osiągnięć alchemicznych, które nie były wybitne jak na skalę światową, napawały mnie jednak zadowoleniem. Zajęcia z zaklęć i uroków czy obrony przed czarną magią również przypadły mi do gustu, chociaż nie spędzałam na nich tak wiele czasu, jak na zielarstwie.
Nie samą nauką jednak żył człowiek, dlatego też od razu starałam się przedstawić się w jak najlepszym świetle, uśmiechając się w stronę chłopców, wysyłając im karteczki albo zostawiając w prezencie kolejne przekąski. Zawsze chętnie rozdawałam buziaki na szczęście przed meczami, a przy chłopcach dbałam, aby ubiór był zawsze czysty i rozchodził się zapach kwiatowych perfum. Szkoła nie była jednak wieczną oazą szczęścia, i kiedy Gellert Grindelwald przejął nad nią sprawowanie, nastały cięższe czasy dla wszystkich. Nie chciałam jednak wracać do domu, wierząc, że przydam się bardziej w szkole, gdy mogłam pomóc uczniom z mniej szczęśliwych rodzin.
Po ukończeniu szkoły wróciłam do rodzinnego domu, poświęcając się pomocy matce, tym razem na polu zawodowym. Ojciec, niebędący zupełnym ignorantem na to, co dzieje się dookoła, upewnił się, że regularnie pobieram nauki w zaklęciach uzdrawiających oraz lekcjach anatomii od jednego z jego bliskich przyjaciół, a chociaż nie widziałam siebie w pełni w roli uzdrowicielki w Świętym Mungu, chciałam nieść pomoc, lekcje więc były dla mnie bardziej przyjemnością. Wciąż jednak starałam się widzieć światełko nadziei w tych czasach, które znacząco przygasło gdy podczas wspólnej zabawy ze znajomymi do pomieszczenia wpadła Rosemary, wyciągając nas w bezpieczny kąt.
Ale czy można było mówić o bezpieczeństwie? Cały 1957 wydawał się pasmem nieszczęść, a my, niczym trzcina, uginaliśmy się ale nie łamaliśmy pod jego ciężarem. Wraz z resztą rodziny rzucałam wszystkie siły, które miałam, aby pomóc wszystkim, którzy odwiedzali to miejsce. Dawałam z siebie wszystko, a pasja do ziół i leczenia połączyła się w ziołolecznictwo oraz tworzenie kadzideł, które rozdawałam rodzinom opuszczającym nasz dom. Podczas gdy dzieci uwielbiały słuchać gry na pianinie, ja malowałam ze starszymi, pozwalając im na obejrzenie świata w kolorach, kiedy te zanikały. Zaczęłam sprzedawać też swoje dzieła tym, którzy mogli sobie na to pozwolić, wierząc, że w ten sposób tworzę jakąś różnicę w życiu tych ludzi, chociaż całkiem dostanie życie i tak mam jedynie dzięki wkłądzie rodziców. Ale staram się jak mogę -w końcu bluszcz mógł powalić drzewo, jeżeli tylko się uparł.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | 0 |
Uroki: | 5 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 7 | +2 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | +1 (różdżka) |
Alchemia: | 5 | +2 (różdżka) |
Sprawność: | 2 | 0 |
Zwinność: | 8 | 0 |
Reszta: 8 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Sztuka (malarstwo) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 49.5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Camellia Sprout dnia 01.06.24 16:37, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
[03.09.24] Sierpień-listopad
[12.06.24] Zdobycie Osiągnięcia: Dusza Towarzystwa; + 100 PD