Wejście do ogrodu
AutorWiadomość
Wejście do ogrodu
W centrum ogrodu, rozciąga się duża polana otoczona wysokimi drzewami, co zapewnia prywatność i ustronne miejsce na odpoczynek. Wokół polany rosną wysokie drzewa, tworząc naturalną zaporę, która zabezpiecza ogród przed wzrokiem obserwatorów. Ich korony tworzą gęsty dach, chroniący przed nadmiernym nasłonecznieniem i nadając lasowi magicznego wyglądu. Drzewa są pokryte mchem, a ich pień jest pokryty liśćmi i drobnymi gałązkami. Miejsce to jest pełen dzikiego życia - ptaki śpiewają w koronach drzew, a wiewiórki skaczą z gałęzi na gałąź. W ogrodzie znajdują się ścieżki pokryte drobnymi kamyczkami, które prowadzą w różne kierunki i zapraszają do odkrywania tego miejsca. Z ogrodu prowadzi zejście na dziką plażę.
18 września '58
Do pewnego momentu jej życia rodzina i wszystko co z nią związane było dla niej niezwykle ważne. Pomimo wewnętrznego sprzeciwu i decyzji, które formowały krzyk w jej ciele szanowała tradycję i racjonalizowała sobie wszystko co nie zgadzało się z jej poglądami. Uczono ją od zawsze, że każdy ma swoje miejsce na tym świecie. Konkretne zadanie i rolę, którą przyjdzie mu pełnić, gdy nadejdzie na to czas. Swojego nie doczekała i nie była to rzecz, której aktualnie żałowała. Żałowała jednak wielu innych rzeczy. Porzuconych bliskich, niewykorzystanych okazji, w tym możliwości znalezienia kompromisu – złotego środka. Może los chciał jej podarować kolejną szansę? W tym całym cierpieniu odnaleźć jakikolwiek sens? Pojednanie z rodziną zdawało się być czymś całkowicie irracjonalnym, niemożliwym do wykonania. Była w całkowicie innym momencie życia, a niezależność, którą przez te lata uzyskała nie pozwalała jej na kolejne poddaństwo. A jednak głos w jej głowie podpowiadał, że powinna spróbować, bo nawet jeśli nie odbuduje tych relacji całkiem, to może choć uratuje niektóre z nich. Była rozdarta między dwoma światami – jednym, który znała i drugim, który dopiero miała odkryć. Cokolwiek wybierze, wiedziała jedno: już nigdy nie będzie tą samą osobą, którą była kiedyś. I to było w porządku.
Magdalene jako żona jej brata nosiła to samo nazwisko, mieszkała w Pałacu, który wcześniej był również jej domem i doświadczała zasad, które i Lucindzie nie były obce. W żyłach kobiety płynęła jednak inna krew i odebrała całkowicie inne wychowanie. Może właśnie dlatego blondynka postrzegała ją w trochę bardziej delikatny i taktowny sposób? Nie miały zbyt wielu okazji do spędzenia czasu we własnym towarzystwie, bowiem przez cały okres mieszkania kobiety w Essex, czarownica była tam jedynie duchem. Lucinda podejrzewała, że kobiecie nie było łatwo. Znała swojego brata i choć ten zawsze stawał po jej stronie, obdarowywał ją uwagą i ciepłem, to rzadko okazywał to innym. Przez długie miesiące, a nawet lata pozostawał na obczyźnie wykonując powierzone mu obowiązki, a Maggie musiała mierzyć się z samotnością. W gruncie rzeczy czy aby na pewno było to dla niej takie złe?
Nie znały się nazbyt dobrze, ale jej pojawienie się w Suffolk przyjęła z dozą wdzięczności. Może brakowało Lucindzie obcych twarzy? Może po Krike chciała dowiedzieć się jakie plotki na jej temat zaczęły krążyć w towarzystwie, bowiem nie wierzyła by tych nie było wcale. Szanowała każdą osobę wyciągającą do niej dłoń w tym trudnym czasie i wiedziała, że mieszkańcy Przeklętej Warowni robią co w ich mocy by czuła się tu dobrze i bezpiecznie, ale była wolnym duchem. Koczownikiem nie umiejącym w pełni doceniać bezpieczeństwa murów. Obecność nowej osoby była dla niej jak powiew świeżego powietrza. Ktoś, kto nie znał jej przeszłości, nie miał uprzedzeń, mógł wnieść nową perspektywę do jej życia. Może właśnie tego teraz potrzebowała – innego spojrzenia, odmiennych myśli, które mogłyby pomóc jej zrozumieć siebie samą.
- Cieszę się, że cię widzę, Magdalene – zaczęła spokojnym tonem, gdy powolnym krokiem weszły do ogrodu. – W Kirke nie miałyśmy okazji by zamienić więcej niż jedno słowo. Specyficzna noc, nie sądzisz? – do dziś nie rozumiała co tak naprawdę wtedy się wydarzyło, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Miała szczęście, że trafiła z powrotem tutaj – do domu. – Chciałabyś napić się czegoś czy pospacerujemy? Opowiedz mi jak się miewasz i czy w Essex jakoś sobie radzicie – może zbyt szybko pozbyła się odpowiedzialności za własną historię, ale nie wiedziała czy już teraz jest gotowa na kolejne pytania.
Do pewnego momentu jej życia rodzina i wszystko co z nią związane było dla niej niezwykle ważne. Pomimo wewnętrznego sprzeciwu i decyzji, które formowały krzyk w jej ciele szanowała tradycję i racjonalizowała sobie wszystko co nie zgadzało się z jej poglądami. Uczono ją od zawsze, że każdy ma swoje miejsce na tym świecie. Konkretne zadanie i rolę, którą przyjdzie mu pełnić, gdy nadejdzie na to czas. Swojego nie doczekała i nie była to rzecz, której aktualnie żałowała. Żałowała jednak wielu innych rzeczy. Porzuconych bliskich, niewykorzystanych okazji, w tym możliwości znalezienia kompromisu – złotego środka. Może los chciał jej podarować kolejną szansę? W tym całym cierpieniu odnaleźć jakikolwiek sens? Pojednanie z rodziną zdawało się być czymś całkowicie irracjonalnym, niemożliwym do wykonania. Była w całkowicie innym momencie życia, a niezależność, którą przez te lata uzyskała nie pozwalała jej na kolejne poddaństwo. A jednak głos w jej głowie podpowiadał, że powinna spróbować, bo nawet jeśli nie odbuduje tych relacji całkiem, to może choć uratuje niektóre z nich. Była rozdarta między dwoma światami – jednym, który znała i drugim, który dopiero miała odkryć. Cokolwiek wybierze, wiedziała jedno: już nigdy nie będzie tą samą osobą, którą była kiedyś. I to było w porządku.
Magdalene jako żona jej brata nosiła to samo nazwisko, mieszkała w Pałacu, który wcześniej był również jej domem i doświadczała zasad, które i Lucindzie nie były obce. W żyłach kobiety płynęła jednak inna krew i odebrała całkowicie inne wychowanie. Może właśnie dlatego blondynka postrzegała ją w trochę bardziej delikatny i taktowny sposób? Nie miały zbyt wielu okazji do spędzenia czasu we własnym towarzystwie, bowiem przez cały okres mieszkania kobiety w Essex, czarownica była tam jedynie duchem. Lucinda podejrzewała, że kobiecie nie było łatwo. Znała swojego brata i choć ten zawsze stawał po jej stronie, obdarowywał ją uwagą i ciepłem, to rzadko okazywał to innym. Przez długie miesiące, a nawet lata pozostawał na obczyźnie wykonując powierzone mu obowiązki, a Maggie musiała mierzyć się z samotnością. W gruncie rzeczy czy aby na pewno było to dla niej takie złe?
Nie znały się nazbyt dobrze, ale jej pojawienie się w Suffolk przyjęła z dozą wdzięczności. Może brakowało Lucindzie obcych twarzy? Może po Krike chciała dowiedzieć się jakie plotki na jej temat zaczęły krążyć w towarzystwie, bowiem nie wierzyła by tych nie było wcale. Szanowała każdą osobę wyciągającą do niej dłoń w tym trudnym czasie i wiedziała, że mieszkańcy Przeklętej Warowni robią co w ich mocy by czuła się tu dobrze i bezpiecznie, ale była wolnym duchem. Koczownikiem nie umiejącym w pełni doceniać bezpieczeństwa murów. Obecność nowej osoby była dla niej jak powiew świeżego powietrza. Ktoś, kto nie znał jej przeszłości, nie miał uprzedzeń, mógł wnieść nową perspektywę do jej życia. Może właśnie tego teraz potrzebowała – innego spojrzenia, odmiennych myśli, które mogłyby pomóc jej zrozumieć siebie samą.
- Cieszę się, że cię widzę, Magdalene – zaczęła spokojnym tonem, gdy powolnym krokiem weszły do ogrodu. – W Kirke nie miałyśmy okazji by zamienić więcej niż jedno słowo. Specyficzna noc, nie sądzisz? – do dziś nie rozumiała co tak naprawdę wtedy się wydarzyło, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Miała szczęście, że trafiła z powrotem tutaj – do domu. – Chciałabyś napić się czegoś czy pospacerujemy? Opowiedz mi jak się miewasz i czy w Essex jakoś sobie radzicie – może zbyt szybko pozbyła się odpowiedzialności za własną historię, ale nie wiedziała czy już teraz jest gotowa na kolejne pytania.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Her heart, in spite, is warm and bright
Her smile awakes the Northern Light
Her smile awakes the Northern Light
Przez pierwsze dni po spotkaniu w Zaciszu Kirke zupełnie nie miała głowy do tego, by zastanawiać się nad tym co sprowadziło Lucindę z powrotem na łono ich konserwatywnego środowiska. Nikt nie mógłby jej za to winić, musiała wszak wpierw przełknąć wstyd, żal i strach wywołane efektem - najpewniej - dolanego do ich szampana eliksiru. Nie wiedziała do kogo może się zwrócić z żądaniem rekompensaty w sposób, który zupełnie by jej nie pogrążył. Z pewnością też nie mogła napisać do mężczyzny, którego los tak perfidnie jej podsunął; nie miała na to odwagi. Gdyby jej relacja z Blaisem była lepsza, być może czułaby się dość bezpiecznie, by bez skrępowania wypłakać mu się w ramię i zapytać o radę; ale że było jak było, to starą metodą szlochała w wannie po odprawieniu służki, a potem, wyszorowana do czerwoności, założyła czystą szatę i kontynuowała swoje obowiązki jak gdyby nigdy nic. Miała na podorędziu niejedną maskę spokoju, sympatii lub skupienia.
Pod tym wszystkim czuła się jednak zmęczona i zgnębiona i dopiero gdy już odegnała najczarniejsze przypływy melancholii mogła w końcu przypomnieć sobie o wszystkim co wydarzyło się wcześniej. Rozmyślała o tym przeglądając mapy, książki i gazety. Nie zdawało jej się, by Blaise lub ktokolwiek inny wspomniał jej już o tym, że Lucinda do nich wróciła. Choć po mężu spodziewała się utrzymywania sekretów, zdawało się, że wydarzenie takiej skali powinno odbić się echem przynajmniej za bezpiecznymi murami Beaulieu - bo w to, że Lucinda mogła nie pragnąć rozgłosu w kraju z obawy przed reperkusjami ze strony Zakonu Feniksa była skłonna uwierzyć.
Nie były nigdy przyjaciółkami, nie miały okazji poznać się na tyle dobrze; pierwsze lata małżeństwa Magdalene były smutne i pełne zawodu, gdy wciąż wierzyła, że jeżeli będzie starać się wystarczająco Blaise w końcu naprawdę ją pokocha. Poświęcała wtedy masę czasu na to, żeby mu się przypodobać, co dziś wspominała z zażenowaniem i niechęcią - ale przynajmniej wyszło z tego tyle dobrego, że wykorzystywała każdą okazję, aby zrobić dobre wrażenie także na jego siostrze. Kiedy już Lucinda zjawiała się w rodzinnym pałacu Magdalene wykazywała wielkie zainteresowanie jej podróżami i zajęciami; może dlatego, że były one tak różne od tego, do czego była przyzwyczajona. Właściwie brzmiały jak spełnienie najromantyczniejszych, byronowskich marzeń. Może i nie była to droga, na którą Magda by się zdecydowała, ale lubiła słuchać. Wypiły razem nie jedną lampkę wina i odnosiła wrażenie, że dogadywały się całkiem nieźle. W zalewie obojętności i fałszu, z jakimi zaczęła spotykać się po opuszczeniu Derby, Lucinda zdawała się wyjątkowo prawdziwa. Życzliwa. Siostra męża przypominała Magdalene jej własne rodzeństwo i chyba dlatego darzyła ją mimowolną sympatią.
Kiedy zdradziła, także Magdalene ubodło to wyjątkowo mocno, choć z powodów innych niż Blaise'a czy Morganę. Lucinda zdecydowała się porzucić własną rodzinę, wystąpić przeciwko wszelkim zasadom; to było bezduszne, ale też odważne. Uznała swoje ideały, swoją moralność za ważniejsze od więzów krwi. W oczach Magdalene urosła na przestrzeni lat do postaci bohaterki na miarę nowożytnych dramatów. Tęskniła za nią, wyrażała publiczną dezaprobatę, bała się o nią piekielnie, bo wszak większość rzeczy, które słyszała o działaniach terrorystów nie była pochlebna... ale gdzieś w tym wszystkim czaiło się też ziarno sympatii, jakaś gorycz. Bo po drugiej stronie konfliktu byli rodzice i rodzeństwo Magdalene, a Lucinda była im teraz bliższa niż ona sama. I Magda nigdy nie wyzbyła się w pełni poczucia winy narosłego z myśli, że może ojciec jest nią zawiedziony.
Zawiedziony, że nie miała odwagi zrobić czegoś podobnego.
Zobaczyć ją na nowo w Londynie było zarówno ulgą jak i szokiem. Z jednej strony była pewna, że czarownica żyje i jest bezpieczna, z drugiej... kompletnie niczego nie rozumiała. Lucinda przez tak długi czas zdawała się absolutnie pewna obranej drogi, a tak nagłe zmiany zdania nigdy jej nie charakteryzowały. Musiało wydarzyć się coś prawdziwie okropnego - być może prawdą było, że zwolennikom Harolda Longbottoma nie można było ufać? Cała masa hipotez nasuwała się sama; być może ktoś wbił Lucindzie nóż w plecy, skrzywdził ją, zranił, być może napatrzyła się na zbrodnie wojenne, które okazały się dla niej po prostu zbyt przytłaczające? Tak czy owak, chciała wierzyć, że jakąkolwiek Lucinda podjęła decyzję, była ona dla niej najlepsza.
Chciała również wierzyć, że żadna krzywda nigdy nie spotkała jej ze stronu rodu Greengrass.
Biorąc pod uwagę te wszystkie wątpliwości i tęsknotę, nic dziwnego, że gdy zobaczyły się w końcu na ziemi namiestnika Macnair w pierwszej kolejności wyciągnęła do Lucindy ręce, by uścisnąć ją czule za obie dłonie.
- I ja również jestem szczęśliwa, że znów cię widzę, dobra siostro - Dawno temu podobne określenie wymsknęło jej się podczas jednej z ich rozmów, a Lucinda przyjęła to życzliwie. Czy przyjmie tak i teraz? Wendelina, dla przykładu, nigdy nie pozwoliła sobie na to, by Magdalene czuła się w jej towarzystwie swobodnie. Nie żeby szczególnie tego żałowała. - Specyficzna i trudna, ale wolałabym odłożyć ten temat na później - powiedziała cicho, zakładając za ucho kępek włosów wychodzący z luźnego upięcia. Wiedziała, że jeśli będzie do tego wracać znów wpadnie w panikę, a w centrum jej uwagi miała być dziś Lucinda. - Myślę, że spacer dobrze nam zrobi. Dni są coraz krótsze, wypadałoby skorzystać z ładnej pogody. - Łagodnie pociągnęła jednak Lucindę w kierunku zacienionej części ogrodu, bo przecież nie mogła zbyt długo przebywać na pełnym słońcu. - Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, miewam się zaskakująco dobrze - Było to nieznaczne zakrzywienie prawdy, ale nie nawykła do narzekania. Spojrzała przy tym na towarzyszkę z ukosa, zastanawiając się ile tak naprawdę wie o jej relacji z Blaisem, o tym jak wyglądało ich pożycie po tym jak straciła dziecko. - Mam na myśli zdrowie, rzecz jasna. Moje dobre samopoczucie niszczeje za każdym razem, gdy uświadamiam sobie ogrom pracy jaki czeka nas wszystkich, aby odbudować kraj z ruiny. Essex ucierpiało w sierpniowej katastrofie, ale co by wiele mówić, nie jesteśmy jedyni. - Uśmiechnęła się niemrawo, ale nie mogła powstrzymać ciekawości; ostatecznie to życie Lucindy zmieniło się ostatnio tak gwałtownie, z pewnością miała do opowiedzenia znacznie więcej. - Naprawdę cieszę się z twojego powrotu, lecz nie mogłabym nie zapytać... dlaczego Suffolk? - Czy obawiała się, że w Essex zostanie stracona? Przy całym gniewie Morgany wątpiła, by Blaise na to pozwolił, a ona z całą pewnością by go poparła. Nie tylko dlatego, że tak wypadało żonie. - Kiedy widziałam cię ostatnim razem... zdawałaś się szczęśliwsza - dodała ciszej, marszcząc nieco brwi.
Co oni tam z tobą zrobili?
woman
Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza
Jej życie było pełne chwil, w których zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła zrozumieć, co tak naprawdę jest jej celem. Mimo to szła naprzód, nie oglądając się za siebie. Często czuła na sobie spojrzenia innych, które zdawały się szukać w niej odpowiedzi – odpowiedzi, których sama nie miała. Wierzyła, że każda decyzja, nawet ta podjęta w pośpiechu czy w błędzie, prowadzi ją do czegoś istotnego. Z tych doświadczeń czerpała siłę, choć czasem była ona jedynie pozorna, maskująca zmęczenie i niepewność. Nie istniała jedna, właściwa ścieżka. Nigdy nie uważała się za osobę godną naśladowania. Z czystości serca zachęcała innych do podejmowania własnych decyzji, ale nigdy nie postawiłaby siebie jako wzór. Wybrana droga kosztowała ją nazbyt wiele, a nie zwykła zachowywać się niczym hipokrytka – mogła nie rozumieć zachowania innych, ale musiała je zaakceptować.
Magdalene była życzliwa, ciepła, zbyt dobra na mury jakie już na zawsze stały się jej domem. Mogły to być zaledwie pozory, bowiem takie cechy charakteru wcale nie świadczyły o słabości. Blondynka domyślała się, że bycie częścią tej rodziny wiele ją kosztowało, ale nie miała pojęcia jak wiele. Z jednej strony zawsze były sobie życzliwe, ale z drugiej Lucinda odsuwała się od wszystkiego i wszystkich nie chcąc zbyt długo pozostawać w Pałacu. Wiele rzeczy jej uciekało i nie była pewna czy to wina utraty wspomnień czy może braku zainteresowania najbliższymi. Teraz najlepszym przewodnikiem w kontaktach z innymi ludźmi były jej emocje. To jak czuła się przy poszczególnych osobach pokazywało jej czy powinna komuś zaufać czy wręcz odwrotnie. Trudno było stwierdzić czy dawniej darzyła ją zaufaniem, ale teraz nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Mało tego – czuła zagnieżdżony w każdej komórce ciała żal. Czy nie porzuciła jej tak jak każdego ze swojej rodziny w imię czegoś co do końca ją zmiażdżyło?
Przez długie tygodnie widywała tylko te same twarze, rozmawiała tylko z tymi samymi ludźmi. Nie mogła narzekać, bowiem lepszego towarzystwa na tą izolację nie mogła sobie wymarzyć. Ciągnęło ją jednak do ludzi, do świata, do życia poza Przeklętą Warownią. Może to chęć odczuwania przynależności tak bardzo próbowała się wyrwać z jej ciała, a może pragnęła spojrzeć na siebie oczami innych, bo skoro sama miała zaledwie urywki własnych wspomnień, to może inny opowiedzą jej zapomnianą historię. Czy Magda mogła wiedzieć co się z nią działo przez ten cały czas? Znała szczegóły jej występków? Czy kiedykolwiek rozmawiały o Zakonie Feniksa i ich idei? Nie wypadało jej pytać od razu, ale ciekawość malowała jej policzki na różowo. Było to dostrzegalne w jej oczach i postawie.
Blondynka uśmiechnęła się ciepło na wypowiedziane zdrobnienie i skinęła głową, kiedy kobieta odsunęła rozmowę o spotkaniu w Kirke na inną okoliczność. Nie chciała drążyć, wypytywać choć jej reakcja dała do myślenia. Co właściwie się tam wydarzyło? Na wszystkich wspomnienia tej nocy zdawały się działać elektryzująco. – Mi również przyda się trochę świeżego powietrza. Zbyt wiele dni spędziłam za murami, a w dodatku sierpień był czasem niekończących się katastrof. Ogień strawił naprawdę wiele. W takich momentach człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy czyste słońce. – epidemia, głód, nieustające pożary. Głupiec by w Suffolk widział epicentrum kataklizmu, czarownica zdawała sobie sprawę, że to co nawiedziło to ziemie nawiedziło też wszystkie inne, ale będąc tutaj odbierała to o wiele bardziej intensywnie. Tak jakby wszelkie tragedie spadły właśnie na nich. – Czy można na coś tak okropnego się przygotować? – rzuciła pytanie w eter rozumiejąc jej zmęczenie ciągłym strachem o to co przez lata udało im się zbudować. Obie doskonale znały odpowiedź na to pytanie. – Blaise wrócił do kraju już na stałe? Jak wam się układa? – zapytała zasłaniając dłonią oczy, gdy promienie letniego słońca poraziły jej nerwy. Nie chciała by pytanie brzmiało intencjonalnie choć prawdopodobnie tak właśnie było. Zastanawiała się jak im się układa, czy w końcu udało im się dotrzeć i czy może nawiedziła ich opatrzność. Pytała, bo nawet jeśli prowadziły już takową rozmowę, to nic z niej nie pamiętała.
Zamyśliła się na chwilę. Dlaczego Suffolk? Mogłaby przysiąść, że poczuła jak skóra pod pierścionkiem zaczęła ją piec. Trudno było znaleźć odpowiedź na to pytanie w końcu kto mógłby pojąć zażyłość ich relacji? – Na szczęśliwszą? – powtórzyła na chwilę ignorując wcześniejsze pytanie kobiety. – A kiedy widziałyśmy się po raz ostatni? – ciekawiło ją to. Mogła dowiedzieć się czegoś więcej o swojej sytuacji, a przecież taka właśnie była – nie umiała nie doprowadzać sytuacji do końca.
- On mnie uratował. Zawsze mnie ratował. – odparła w końcu nie wiedząc jak inaczej ubrać w słowa to co się wydarzyło. Jeśli doskwierać jej będzie ciekawość to zapyta.
Magdalene była życzliwa, ciepła, zbyt dobra na mury jakie już na zawsze stały się jej domem. Mogły to być zaledwie pozory, bowiem takie cechy charakteru wcale nie świadczyły o słabości. Blondynka domyślała się, że bycie częścią tej rodziny wiele ją kosztowało, ale nie miała pojęcia jak wiele. Z jednej strony zawsze były sobie życzliwe, ale z drugiej Lucinda odsuwała się od wszystkiego i wszystkich nie chcąc zbyt długo pozostawać w Pałacu. Wiele rzeczy jej uciekało i nie była pewna czy to wina utraty wspomnień czy może braku zainteresowania najbliższymi. Teraz najlepszym przewodnikiem w kontaktach z innymi ludźmi były jej emocje. To jak czuła się przy poszczególnych osobach pokazywało jej czy powinna komuś zaufać czy wręcz odwrotnie. Trudno było stwierdzić czy dawniej darzyła ją zaufaniem, ale teraz nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Mało tego – czuła zagnieżdżony w każdej komórce ciała żal. Czy nie porzuciła jej tak jak każdego ze swojej rodziny w imię czegoś co do końca ją zmiażdżyło?
Przez długie tygodnie widywała tylko te same twarze, rozmawiała tylko z tymi samymi ludźmi. Nie mogła narzekać, bowiem lepszego towarzystwa na tą izolację nie mogła sobie wymarzyć. Ciągnęło ją jednak do ludzi, do świata, do życia poza Przeklętą Warownią. Może to chęć odczuwania przynależności tak bardzo próbowała się wyrwać z jej ciała, a może pragnęła spojrzeć na siebie oczami innych, bo skoro sama miała zaledwie urywki własnych wspomnień, to może inny opowiedzą jej zapomnianą historię. Czy Magda mogła wiedzieć co się z nią działo przez ten cały czas? Znała szczegóły jej występków? Czy kiedykolwiek rozmawiały o Zakonie Feniksa i ich idei? Nie wypadało jej pytać od razu, ale ciekawość malowała jej policzki na różowo. Było to dostrzegalne w jej oczach i postawie.
Blondynka uśmiechnęła się ciepło na wypowiedziane zdrobnienie i skinęła głową, kiedy kobieta odsunęła rozmowę o spotkaniu w Kirke na inną okoliczność. Nie chciała drążyć, wypytywać choć jej reakcja dała do myślenia. Co właściwie się tam wydarzyło? Na wszystkich wspomnienia tej nocy zdawały się działać elektryzująco. – Mi również przyda się trochę świeżego powietrza. Zbyt wiele dni spędziłam za murami, a w dodatku sierpień był czasem niekończących się katastrof. Ogień strawił naprawdę wiele. W takich momentach człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy czyste słońce. – epidemia, głód, nieustające pożary. Głupiec by w Suffolk widział epicentrum kataklizmu, czarownica zdawała sobie sprawę, że to co nawiedziło to ziemie nawiedziło też wszystkie inne, ale będąc tutaj odbierała to o wiele bardziej intensywnie. Tak jakby wszelkie tragedie spadły właśnie na nich. – Czy można na coś tak okropnego się przygotować? – rzuciła pytanie w eter rozumiejąc jej zmęczenie ciągłym strachem o to co przez lata udało im się zbudować. Obie doskonale znały odpowiedź na to pytanie. – Blaise wrócił do kraju już na stałe? Jak wam się układa? – zapytała zasłaniając dłonią oczy, gdy promienie letniego słońca poraziły jej nerwy. Nie chciała by pytanie brzmiało intencjonalnie choć prawdopodobnie tak właśnie było. Zastanawiała się jak im się układa, czy w końcu udało im się dotrzeć i czy może nawiedziła ich opatrzność. Pytała, bo nawet jeśli prowadziły już takową rozmowę, to nic z niej nie pamiętała.
Zamyśliła się na chwilę. Dlaczego Suffolk? Mogłaby przysiąść, że poczuła jak skóra pod pierścionkiem zaczęła ją piec. Trudno było znaleźć odpowiedź na to pytanie w końcu kto mógłby pojąć zażyłość ich relacji? – Na szczęśliwszą? – powtórzyła na chwilę ignorując wcześniejsze pytanie kobiety. – A kiedy widziałyśmy się po raz ostatni? – ciekawiło ją to. Mogła dowiedzieć się czegoś więcej o swojej sytuacji, a przecież taka właśnie była – nie umiała nie doprowadzać sytuacji do końca.
- On mnie uratował. Zawsze mnie ratował. – odparła w końcu nie wiedząc jak inaczej ubrać w słowa to co się wydarzyło. Jeśli doskwierać jej będzie ciekawość to zapyta.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wejście do ogrodu
Szybka odpowiedź