Czy warto było szaleć tak
AutorWiadomość
Brendan, Michael i William rozmawiają z niesfornymi nastolatkami: Kerstin, Liddy, Maisie i Nealą.
I show not your face but your heart's desire
- Neala? Pozwól, proszę. Mamy gości. - Zawołał ją do domu od progu. Zmierzała do stajni, a może tak mu się tylko wydawało. Billy i Michael już nadchodzili, kiwnął im głową, wychodząc naprzeciw, z jednym i drugim witając się z nimi mocnym uściśnięciem ręki - oszczędnym kiwnięciem głowy witając także towarzyszące im dziewczyny. - Chodźcie do środka - zaprosił ich. - Neala, zaprowadź dziewczyny do salonu. Zabierz je na kanapę, chcemy porozmawiać - poprosił, oczekując, aż przejdą pierwsze. Potem wprowadził pozostałych gości. Dom Weasleyów nie był bogaty, ale zawsze otwarcie witał gości. Na stoliku czekały przygotowane przez ciocię kruche ciasteczka z konfiturą morelową.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uprzedził Kerrie, że dzisiaj muszą polecieć do Devon.
- Chodzi o zdrowie tych dziewcząt, które brały przy tobie wróżkowy pył. To pilne. - powiedział jej z kamienną twarzą, choć ostygł w nim już gniew, z którym rozmawiał z nią ostatnio i starał się nawet nie lecieć na miotle za szybko, by nie zakręciło się jej w głowie. Pozwolił jej wierzyć, że to pilniejsze niż obowiązki w lecznicy. - To dom Weasleyów, których krewna upiła się i naćpała pod twoim nosem. - powiedział jej ze smutkiem gdy dolecieli, na osobności, zanim znaleźli się bliżej innych gości. Potem poszedł w stronę furtki i mocno uścisnął dłoń Brendanowi.
- Sir Brendan Weasley, auror i bohater wojenny. - powiedział do Kerrie. - Moja siostra Kerstin.
Przywitałby się z Billym serdecznym klepnięciem w plecy, ale na potrzeby dzisiejszego dnia uścisnął mu dłoń równie formalnie.
- William Moore, niegdyś najlepszy zawodnik w Jastrzębiach - nie znosił Jastrzębi, ale lubił Billy'ego więc komplement był szczery! Billy chyba o tym wiedział, wysłuchał już wielu lamentów Michaela o tym, że Zjednoczeni powinni byli go podkupić. - i bohater wojenny. Moja siostra Kerstin. - przedstawił go Kerrie, nie dbając dziś o to, czy poznali się już wcześniej. - Dziękujemy za zaproszenie. - wszedł do środka i od razu zjadł ciasteczko. - Pyszne.
- Chodzi o zdrowie tych dziewcząt, które brały przy tobie wróżkowy pył. To pilne. - powiedział jej z kamienną twarzą, choć ostygł w nim już gniew, z którym rozmawiał z nią ostatnio i starał się nawet nie lecieć na miotle za szybko, by nie zakręciło się jej w głowie. Pozwolił jej wierzyć, że to pilniejsze niż obowiązki w lecznicy. - To dom Weasleyów, których krewna upiła się i naćpała pod twoim nosem. - powiedział jej ze smutkiem gdy dolecieli, na osobności, zanim znaleźli się bliżej innych gości. Potem poszedł w stronę furtki i mocno uścisnął dłoń Brendanowi.
- Sir Brendan Weasley, auror i bohater wojenny. - powiedział do Kerrie. - Moja siostra Kerstin.
Przywitałby się z Billym serdecznym klepnięciem w plecy, ale na potrzeby dzisiejszego dnia uścisnął mu dłoń równie formalnie.
- William Moore, niegdyś najlepszy zawodnik w Jastrzębiach - nie znosił Jastrzębi, ale lubił Billy'ego więc komplement był szczery! Billy chyba o tym wiedział, wysłuchał już wielu lamentów Michaela o tym, że Zjednoczeni powinni byli go podkupić. - i bohater wojenny. Moja siostra Kerstin. - przedstawił go Kerrie, nie dbając dziś o to, czy poznali się już wcześniej. - Dziękujemy za zaproszenie. - wszedł do środka i od razu zjadł ciasteczko. - Pyszne.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Michael w ostatnim czasie przechodził samego siebie w doprowadzaniu ją na skraj czarnej rozpaczy i strachu. Nie wiedziała jak ma interpretować jego słowa. Czy dziewczyny potrzebowały medycznej pomocy? Czy coś im się stało? Czy któraś z nich umarła? Mogła tylko wierzyć, że nie byłby tak okrutny, by jej nie powiedzieć (chociaż był na tyle okrutny, by pognać za Marcelem, gdy błagała go, by tego nie robił), więc w ciszy i z pokorą pozwoliła mu zabrać się gdziekolwiek szli.
Ubrała się najskromniej i najbardziej pokutnie jak mogła, w szarą spódnicę w szkocką kratę i białą koszulę z wysoko zapiętymi guzikami, a na grubym warkoczu zawiązała nisko beżową chustę. Nawet jej pantofle były wyczyszczone na błysk, bo w stresie nic ostatnio nie robiła tylko prała i sprzątała. I płakała, to też. Może było to widać po jej szarej, matowej twarzy i podkrążonych oczach.
Gdy dotarli, obawiała się nawet przyglądać domostwu; wzdrygnęła się za to widocznie na smutne słowa Mike'a. Naćpała. Upiła.
Kiedy wyszli im na spotkanie starsi bracia Neali, Liddy i Maisie, nie spojrzała im w oczy, tylko na ręce, ale schyliła głowę z szacunkiem i cichym powitaniem.
- Dzień dobry, sir. - Do Billy'ego chętnie by się uśmiechnęła, nie spotykała go po raz pierwszy, ale nie miała serca ani siły. Jego też zawiodła. - Dzień dobry, panie Williamie.
Najbardziej to unikała patrzenia na Maisie, Liddy i Nealę. Bo chociaż najchętniej złapałaby je wszystkie w ramiona i przepraszała na kolanach, to wiedziała, że raz że nie wypadało, a dwa, że pewnie by ją odepchnęły.
- Cześć - z nimi jednak też się przywitała, choć jeszcze ciszej i z większym wahaniem.
Nie sięgnęła po ciastko, bo chybaby je zwróciła.
Ubrała się najskromniej i najbardziej pokutnie jak mogła, w szarą spódnicę w szkocką kratę i białą koszulę z wysoko zapiętymi guzikami, a na grubym warkoczu zawiązała nisko beżową chustę. Nawet jej pantofle były wyczyszczone na błysk, bo w stresie nic ostatnio nie robiła tylko prała i sprzątała. I płakała, to też. Może było to widać po jej szarej, matowej twarzy i podkrążonych oczach.
Gdy dotarli, obawiała się nawet przyglądać domostwu; wzdrygnęła się za to widocznie na smutne słowa Mike'a. Naćpała. Upiła.
Kiedy wyszli im na spotkanie starsi bracia Neali, Liddy i Maisie, nie spojrzała im w oczy, tylko na ręce, ale schyliła głowę z szacunkiem i cichym powitaniem.
- Dzień dobry, sir. - Do Billy'ego chętnie by się uśmiechnęła, nie spotykała go po raz pierwszy, ale nie miała serca ani siły. Jego też zawiodła. - Dzień dobry, panie Williamie.
Najbardziej to unikała patrzenia na Maisie, Liddy i Nealę. Bo chociaż najchętniej złapałaby je wszystkie w ramiona i przepraszała na kolanach, to wiedziała, że raz że nie wypadało, a dwa, że pewnie by ją odepchnęły.
- Cześć - z nimi jednak też się przywitała, choć jeszcze ciszej i z większym wahaniem.
Nie sięgnęła po ciastko, bo chybaby je zwróciła.
Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy moje imię przecięło powietrze. Odwróciłam głowę, spoglądając na sylwetkę brata. Chwilę później za głową podążyła reszta ciała, nie sprzeciwiając się padającej prośbie, ruszając w jego kierunku. Stojąc zaraz obok z dłońmi splecionymi przed sobą, brodą znajdującą się w miejscu w którym byłam przeważnie, choć twarz nie pozbyła się całkiem żałości, ostatnich razów. Spojrzałam na starszych braci Liddy i Kerstin, pochylając krótko głowę. - Dzień Dobry. - przywitałam się grzecznie. - Cześć. - powiedziałam do nich, nie patrząc na żadną, spoglądając ponad ich ramionami na las z którego nie tak dawno wyszłam. W którym straciłam coś na wiecznie. Drgnęłam, by zaraz potaknąć głową na polecenie brata. - Chodźcie, zapraszam, zaprowadzę was. - powiedziałam spoglądając na Liddy. Coś w spojrzeniu miałam inne, musiałam mieć. Byłam zmęczona ale od bólu najmocniej promieniowało mi serce. Ruszyłam przodem, bo nie było na co czekać, rzucając tylko spojrzenie w kierunku stajni, jakby widok Jima na padoku miał mi pomóc. Wzięłam wdech wchodząc do domu przechodząc przez korytarz do salonu, wskazując na kanapę. - Siadajcie, proszę. - powiedziałam machinalnie, niemal według zasad które wpajała mi ciotka Matylda.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uprzedził Liddy o tej wizycie poprzedniego wieczoru, upewniając się, że wstanie odpowiednio wcześnie; z Irlandii do Devon był kawał drogi, a musieli wstąpić jeszcze do Plymouth, żeby zabrać Maisie. Przez większość podróży milczał, ograniczając się do krótkich poleceń, pozwalając rozczarowaniu przesączać się przez pory w jego skórze jak woda z nieszczelnego naczynia. Trudno mu było uwierzyć w to, co usłyszał od Michaela, ale jednocześnie wiedział, że przyjaciel nie miał powodu, żeby go okłamywać; w takiej chwili jak nigdy brakowało mu ukrywającego się za granicą ojca, który na pewno wiedziałby, co powiedzieć i jak zareagować. On sam miał wrażenie, że błądził po omacku.
Wylądował na prowadzącej do domu Weasleyów ścieżce. - Kerstin i M-m-michael już są - zauważył, dostrzegając z daleka znajomą sylwetkę. Rzucił krótkie spojrzenie siostrze i kuzynce, powstrzymując odruchowy, pokrzepiający uśmiech, zanim ten wkradłby się na jego usta. Przy wejściu odwzajemnił uścisk dłoni Brendana i Michaela, oraz odpowiedział skinięciem na powitanie Kerstin i Neali, gdzieś w międzyczasie stwierdzając, że naprawdę wolałby, żeby Mike po prostu przedstawił go jako brata Liddy. Bohater było ostatnim słowem, jakim by się teraz nazwał. - Moja siostra Lydia. Moja k-k-kuzynka Maisie - przedstawił dziewczyny, Michael znał Liddy, bywał u nich w domu, ale Brendan chyba nie miał okazji poznać żadnej z nich.
Odsunął się, czekając, aż przejdą pierwsze razem z Nealą, i dopiero potem wszedł do salonu za Brendanem. Starał się nie myśleć o tym, że to już był drugi raz, kiedy Liddy zachowała się lekkomyślnie w towarzystwie jego siostry; ani że ostatnim razem prawie przypłaciły to życiem. - Dziękujemy - powtórzył za Michaelem; ciasteczka z konfiturą wyglądały apetycznie, ale mówienie przychodziło mu z trudem nawet wtedy, gdy nie miał wypchanych ust, więc z żalem postanowił na razie się nie częstować. Zamiast tego spojrzał z góry na czwórkę dziewcząt, jakby czekając, czy któraś z nich postanowi się odezwać.
Wylądował na prowadzącej do domu Weasleyów ścieżce. - Kerstin i M-m-michael już są - zauważył, dostrzegając z daleka znajomą sylwetkę. Rzucił krótkie spojrzenie siostrze i kuzynce, powstrzymując odruchowy, pokrzepiający uśmiech, zanim ten wkradłby się na jego usta. Przy wejściu odwzajemnił uścisk dłoni Brendana i Michaela, oraz odpowiedział skinięciem na powitanie Kerstin i Neali, gdzieś w międzyczasie stwierdzając, że naprawdę wolałby, żeby Mike po prostu przedstawił go jako brata Liddy. Bohater było ostatnim słowem, jakim by się teraz nazwał. - Moja siostra Lydia. Moja k-k-kuzynka Maisie - przedstawił dziewczyny, Michael znał Liddy, bywał u nich w domu, ale Brendan chyba nie miał okazji poznać żadnej z nich.
Odsunął się, czekając, aż przejdą pierwsze razem z Nealą, i dopiero potem wszedł do salonu za Brendanem. Starał się nie myśleć o tym, że to już był drugi raz, kiedy Liddy zachowała się lekkomyślnie w towarzystwie jego siostry; ani że ostatnim razem prawie przypłaciły to życiem. - Dziękujemy - powtórzył za Michaelem; ciasteczka z konfiturą wyglądały apetycznie, ale mówienie przychodziło mu z trudem nawet wtedy, gdy nie miał wypchanych ust, więc z żalem postanowił na razie się nie częstować. Zamiast tego spojrzał z góry na czwórkę dziewcząt, jakby czekając, czy któraś z nich postanowi się odezwać.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie miała pojęcia, że z imprezy, w której brała przedwczoraj udział, wynikną takie komplikacje. I tak była w wielkim szoku, gdy wczoraj rano Billy przybył do Doliny Godryka, żeby odebrać Liddy i ją. Przecież były dorosłe i nie robiły nic złego, prawda? Jedynie świętowały w gronie znajomych, by uczcić pojawienie się na świecie córeczki Eve i Jima.
To od Billy'ego dowiedziała się, że brała narkotyki. Wciąż czuła się dziwnie z tą świadomością. Bo jak to - narkotyki? Przecież była dobrą, porządną dziewczyną. Może i szlamą, wieśniaczką i biedotą, jak widzieli ją niektórzy rówieśnicy w Hogwarcie, ale nie miała nic wspólnego z żadnymi narkotykami. Owszem, napiła się trochę alkoholu, był on nieodłączną częścią wielu wydarzeń towarzyskich zarówno w świecie czarodziejów jak i mugoli, ale po grubsze używki nie sięgała, a w każdym razie - nie świadomie. A ludzie, z którymi się bawiła, też przecież byli dobrzy i normalni, w końcu nie przeszkadzała im jej brudna krew, więc musieli być tymi dobrymi, prawda? Poza tym zaprosiła ją tam Liddy, a Eve i Aishę znała ze szkoły. Chłopcy, którzy tam byli, też wydawali się zupełnie w porządku, tak samo jak i Maria którą pierwszy raz poznała właśnie tam. Nawet Steffen na chwilę zajrzał, choć był tak krótko że nawet nie miała okazji z nim porozmawiać. Żadnego z nich nie podejrzewała o niecne intencje ani o rozprowadzanie narkotyków, więc była w wielkim szoku, ale Billy wydawał się bardzo poważny jak na niego.
Zdziwiła się też, kiedy dzisiejszego dnia pojawił się po nią w Menażerii Woolmanów i zabrał ją ze sobą do Ottery wraz z Liddy. Po co je tam zabierał? Zaczęła się mimowolnie stresować, ale posłusznie wzięła miotłę i wraz z kuzynostwem udała się do domu, gdzie chyba mieszkała Neala, również poznana na tamtej nieszczęsnej imprezie. Maisie nie miała pojęcia, skąd Billy w ogóle wiedział o tym, co się tam działo ani o tym że brały jakieś narkotyki. Miała ochotę go zapytać, ale widząc jego zasępioną minę, minęła jej odwaga.
Kiedy dolecieli na miejsce spojrzała ukradkiem na Liddy, zastanawiając się, czy może ona wie coś więcej. Mieszkała z Billym, więc może rozmawiali już na ten temat coś więcej?
- Cześć - odezwała się cicho do Neali, kiedy ta zaprowadziła je do salonu. - Yyy... Dzień dobry - nieśmiało powitała dorosłych mężczyzn już tam czekających, zapewne braci Neali i Kerstin, którą też dostrzegła w salonie i nieśmiało skinęła jej głową. Maisie nie miała brata ani rodziców, więc rolę jej "opiekuna" miał dziś sprawować Billy. Czy był bardzo zły?
Usiadła na kanapie, przyjmując nieco zgarbioną pozycję i pochylając ramiona, zupełnie jakby chciała wydawać się jeszcze mniejsza i drobniejsza niż w rzeczywistości. Czuła się trochę jak wtedy, kiedy w dzieciństwie, jeszcze w mugolskiej szkole, miała pogadankę z nauczycielką za chodzenie po dachu (a nawet nie umiała wytłumaczyć, jak się tam dostała, po prostu pojawiła się tam nagle!), albo kiedy w Hogwarcie rozpuściła kolejny swój kociołek. Chociaż nie, teraz chyba było gorzej, bo miała poczucie, że zawiodła swym zachowaniem Billy'ego. No i oprócz niego, wpatrywało się w nie jeszcze dwóch innych dorosłych facetów, których nie znała, a którzy wyglądali bardzo poważnie i groźnie, i budzili w niej respekt samą swoją postawą.
Zerknęła na kuzyna ukradkiem, po czym wbiła wzrok w czubki swoich sfatygowanych bucików, zupełnie jakby bardzo zainteresowało ją pęknięcie widoczne na skórze jednego z nich. Na jej policzki zaczął wstępować intensywny rumieniec. I choć normalnie na pewno nie popuściłaby ciastkom (zawsze chętnie rzucała się na wszelkie łakocie, jakie tylko wpadły jej w oczy), tak teraz nawet nie miała śmiałości wpakować żadnego do ust. Obawiała się nachrzanu, który nieuchronnie miał nadejść, ale nie odezwała się, milcząc i starając się udawać, jakby jej tutaj wcale nie było.
To od Billy'ego dowiedziała się, że brała narkotyki. Wciąż czuła się dziwnie z tą świadomością. Bo jak to - narkotyki? Przecież była dobrą, porządną dziewczyną. Może i szlamą, wieśniaczką i biedotą, jak widzieli ją niektórzy rówieśnicy w Hogwarcie, ale nie miała nic wspólnego z żadnymi narkotykami. Owszem, napiła się trochę alkoholu, był on nieodłączną częścią wielu wydarzeń towarzyskich zarówno w świecie czarodziejów jak i mugoli, ale po grubsze używki nie sięgała, a w każdym razie - nie świadomie. A ludzie, z którymi się bawiła, też przecież byli dobrzy i normalni, w końcu nie przeszkadzała im jej brudna krew, więc musieli być tymi dobrymi, prawda? Poza tym zaprosiła ją tam Liddy, a Eve i Aishę znała ze szkoły. Chłopcy, którzy tam byli, też wydawali się zupełnie w porządku, tak samo jak i Maria którą pierwszy raz poznała właśnie tam. Nawet Steffen na chwilę zajrzał, choć był tak krótko że nawet nie miała okazji z nim porozmawiać. Żadnego z nich nie podejrzewała o niecne intencje ani o rozprowadzanie narkotyków, więc była w wielkim szoku, ale Billy wydawał się bardzo poważny jak na niego.
Zdziwiła się też, kiedy dzisiejszego dnia pojawił się po nią w Menażerii Woolmanów i zabrał ją ze sobą do Ottery wraz z Liddy. Po co je tam zabierał? Zaczęła się mimowolnie stresować, ale posłusznie wzięła miotłę i wraz z kuzynostwem udała się do domu, gdzie chyba mieszkała Neala, również poznana na tamtej nieszczęsnej imprezie. Maisie nie miała pojęcia, skąd Billy w ogóle wiedział o tym, co się tam działo ani o tym że brały jakieś narkotyki. Miała ochotę go zapytać, ale widząc jego zasępioną minę, minęła jej odwaga.
Kiedy dolecieli na miejsce spojrzała ukradkiem na Liddy, zastanawiając się, czy może ona wie coś więcej. Mieszkała z Billym, więc może rozmawiali już na ten temat coś więcej?
- Cześć - odezwała się cicho do Neali, kiedy ta zaprowadziła je do salonu. - Yyy... Dzień dobry - nieśmiało powitała dorosłych mężczyzn już tam czekających, zapewne braci Neali i Kerstin, którą też dostrzegła w salonie i nieśmiało skinęła jej głową. Maisie nie miała brata ani rodziców, więc rolę jej "opiekuna" miał dziś sprawować Billy. Czy był bardzo zły?
Usiadła na kanapie, przyjmując nieco zgarbioną pozycję i pochylając ramiona, zupełnie jakby chciała wydawać się jeszcze mniejsza i drobniejsza niż w rzeczywistości. Czuła się trochę jak wtedy, kiedy w dzieciństwie, jeszcze w mugolskiej szkole, miała pogadankę z nauczycielką za chodzenie po dachu (a nawet nie umiała wytłumaczyć, jak się tam dostała, po prostu pojawiła się tam nagle!), albo kiedy w Hogwarcie rozpuściła kolejny swój kociołek. Chociaż nie, teraz chyba było gorzej, bo miała poczucie, że zawiodła swym zachowaniem Billy'ego. No i oprócz niego, wpatrywało się w nie jeszcze dwóch innych dorosłych facetów, których nie znała, a którzy wyglądali bardzo poważnie i groźnie, i budzili w niej respekt samą swoją postawą.
Zerknęła na kuzyna ukradkiem, po czym wbiła wzrok w czubki swoich sfatygowanych bucików, zupełnie jakby bardzo zainteresowało ją pęknięcie widoczne na skórze jednego z nich. Na jej policzki zaczął wstępować intensywny rumieniec. I choć normalnie na pewno nie popuściłaby ciastkom (zawsze chętnie rzucała się na wszelkie łakocie, jakie tylko wpadły jej w oczy), tak teraz nawet nie miała śmiałości wpakować żadnego do ust. Obawiała się nachrzanu, który nieuchronnie miał nadejść, ale nie odezwała się, milcząc i starając się udawać, jakby jej tutaj wcale nie było.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Podać coś do picia? Herbatę, wodę, może kompotu? - zapytałam, przesuwając zmęczonym spojrzeniem najpierw po dziewczynach, a potem po mężczyznach proponując i przynosząc od razu, zanim sama zajęłam swoje miejsce.
| dobijam bo do ciastek herbatę może ktoś lubić, co nie
| dobijam bo do ciastek herbatę może ktoś lubić, co nie
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Całe szczęście obudziłam się dziś jak nowonarodzona i sprawnie wskoczyłam w czyste spodnie i lnianą, białą koszulę.
Wczoraj bardzo chorowałam i myślałam, że umieram, ale jednak przeżyłam i dziś było już całkiem nieźle. Wprawdzie trochę zdziwiło mnie to zaproszenie do Weasley'ów, ale w pierwszej chwili pomyślałam, że to może coś związanego ze sprawą, więc nie dociekałam. Tym bardziej, że Billy był wyraźnie nie w sosie i domyślałam się, że mogło mieć to coś wspólnego z moim wczorajszym stanem. Ale... uch, przecież nic się nie stało, a ja byłam dorosła, więc... nie widziałam powodu, żeby wałkować ten temat wychodząc z założenia, że prędzej czy później Billowi przejdzie - to raz, a dwa, że może wreszcie dotrze do niego, że nie byłam już dzieckiem, ani on moim ojcem. Nie musiał przejmować się aż tak zwykłym przesadzeniem z alkoholem, tak? Postanowiłam więc przeczekać jego pochmurny nastrój i po kilku próbach zagadania do niego o cel podróży i jego krótkich ucięciach rozmowy - odpuściłam.
Wątpliwości wzbudziło we mnie dopiero, kiedy dotarło do mnie, że nie lecimy bezpośrednio do Weasley'ów, ale po drodze zgarniamy Maisie. Albo mieliśmy wciągnąć ją do podziemia... albo wcale nie chodziło o sprawę. Zmarszczyłam brwi, ale znów... trzymałam język za zębami. Dowiem się w swoim czasie... Niezależnie od tego jak bardzo zaczęła mnie zżerać ciekawość. Kuzynce zaś tylko rzuciłam ukradkowe pytające spojrzenie w nadziei, że może ona wiedziała o co tu tak naprawdę chodziło. Nic z tego. Patrzyła na mnie tak samo jak ja na nią.
Dobra, Lidds, ogarnij się, bo popadasz już w paranoję. To zwykłe spotkanie u znajomych, nie masz się czym martwić na zapas, w końcu nic się nie stało, nic nie przeskrobałaś. Wszystko gra - przekonywałam siebie w myślach. - Billy jest zły za to, że popiłaś i tyle, stąd ta atmosfera. Wyluzuj.
Trochę pomogło. Do czasu.
Na miejscu atmosfera wcale się nie rozluźniła, wręcz przeciwnie, jakby zaczynała gęstnieć. Spojrzałam badawczo po twarzach wszystkich zgromadzonych, kiedy nasi bracia się witali jakoś bardziej formalnie niż zwykle (czy znów mi się tak tylko wydawało?), po czym... uśmiechnęłam się pogodnie.
- Dzień dobry - przywitałam się wesoło z panami. - Hej, Kerrie, Neala - posłałam dziewczynom szerszy uśmiech.
Cóż, skoro nikt nie raczył mnie nadal wtajemniczyć skąd ta grobowa atmosfera, to nie zamierzałam jej się poddawać. Tylko... to, że ani Kerstin ani Neala (w szczególności ona) na mnie nie spojrzały, że też były takie zgaszone... to mi się nie podobało. Czyli coś się stało. Ktoś umarł? A może znów ktoś zniknął? A może chodziło o Lucindę?
Kiedy ruszyłyśmy za Nealą do domu, wyminęłam dziewczyny, żeby znaleźć się jak najbliżej przyjaciółki.
- Hej, co się stało? - szepnęłam do niej, bo przecież widziałam, że coś nie grało. Tylko czemu nikt, a w szczególności Billy, mnie o niczym nie uprzedził? Nie rozumiałam tego.
Weszłyśmy do salonu i już zajmowałam miejsce na kanapie, nawet nie patrząc w stronę ciastek, kiedy usłyszałam pytanie Neali.
- Ja się chętnie napiję wody - odpowiedziałam momentalnie, ponownie się prostując. - Pomogę ci! - zaofiarowałam się od razu, bo przecież bywałam tu już parę razy, no i... Neala sama nie musiała wszystkiego tu nosić. Tym bardziej, że nie wyglądała najlepiej. No i... może przy okazji mnie oświeci o co w tym wszystkim chodziło?
Wczoraj bardzo chorowałam i myślałam, że umieram, ale jednak przeżyłam i dziś było już całkiem nieźle. Wprawdzie trochę zdziwiło mnie to zaproszenie do Weasley'ów, ale w pierwszej chwili pomyślałam, że to może coś związanego ze sprawą, więc nie dociekałam. Tym bardziej, że Billy był wyraźnie nie w sosie i domyślałam się, że mogło mieć to coś wspólnego z moim wczorajszym stanem. Ale... uch, przecież nic się nie stało, a ja byłam dorosła, więc... nie widziałam powodu, żeby wałkować ten temat wychodząc z założenia, że prędzej czy później Billowi przejdzie - to raz, a dwa, że może wreszcie dotrze do niego, że nie byłam już dzieckiem, ani on moim ojcem. Nie musiał przejmować się aż tak zwykłym przesadzeniem z alkoholem, tak? Postanowiłam więc przeczekać jego pochmurny nastrój i po kilku próbach zagadania do niego o cel podróży i jego krótkich ucięciach rozmowy - odpuściłam.
Wątpliwości wzbudziło we mnie dopiero, kiedy dotarło do mnie, że nie lecimy bezpośrednio do Weasley'ów, ale po drodze zgarniamy Maisie. Albo mieliśmy wciągnąć ją do podziemia... albo wcale nie chodziło o sprawę. Zmarszczyłam brwi, ale znów... trzymałam język za zębami. Dowiem się w swoim czasie... Niezależnie od tego jak bardzo zaczęła mnie zżerać ciekawość. Kuzynce zaś tylko rzuciłam ukradkowe pytające spojrzenie w nadziei, że może ona wiedziała o co tu tak naprawdę chodziło. Nic z tego. Patrzyła na mnie tak samo jak ja na nią.
Dobra, Lidds, ogarnij się, bo popadasz już w paranoję. To zwykłe spotkanie u znajomych, nie masz się czym martwić na zapas, w końcu nic się nie stało, nic nie przeskrobałaś. Wszystko gra - przekonywałam siebie w myślach. - Billy jest zły za to, że popiłaś i tyle, stąd ta atmosfera. Wyluzuj.
Trochę pomogło. Do czasu.
Na miejscu atmosfera wcale się nie rozluźniła, wręcz przeciwnie, jakby zaczynała gęstnieć. Spojrzałam badawczo po twarzach wszystkich zgromadzonych, kiedy nasi bracia się witali jakoś bardziej formalnie niż zwykle (czy znów mi się tak tylko wydawało?), po czym... uśmiechnęłam się pogodnie.
- Dzień dobry - przywitałam się wesoło z panami. - Hej, Kerrie, Neala - posłałam dziewczynom szerszy uśmiech.
Cóż, skoro nikt nie raczył mnie nadal wtajemniczyć skąd ta grobowa atmosfera, to nie zamierzałam jej się poddawać. Tylko... to, że ani Kerstin ani Neala (w szczególności ona) na mnie nie spojrzały, że też były takie zgaszone... to mi się nie podobało. Czyli coś się stało. Ktoś umarł? A może znów ktoś zniknął? A może chodziło o Lucindę?
Kiedy ruszyłyśmy za Nealą do domu, wyminęłam dziewczyny, żeby znaleźć się jak najbliżej przyjaciółki.
- Hej, co się stało? - szepnęłam do niej, bo przecież widziałam, że coś nie grało. Tylko czemu nikt, a w szczególności Billy, mnie o niczym nie uprzedził? Nie rozumiałam tego.
Weszłyśmy do salonu i już zajmowałam miejsce na kanapie, nawet nie patrząc w stronę ciastek, kiedy usłyszałam pytanie Neali.
- Ja się chętnie napiję wody - odpowiedziałam momentalnie, ponownie się prostując. - Pomogę ci! - zaofiarowałam się od razu, bo przecież bywałam tu już parę razy, no i... Neala sama nie musiała wszystkiego tu nosić. Tym bardziej, że nie wyglądała najlepiej. No i... może przy okazji mnie oświeci o co w tym wszystkim chodziło?
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała czy powinna odzywać się pierwsza. Wypadałoby zaczekać aż zostanie wywołana do odpowiedzi, ale obecność dwóch innych bohaterów wojennych oraz wszystkich pokrzywdzonych dziewcząt (przynajmniej nie wyglądały jakby cierpiały, były co najwyżej przybite i zawstydzone, tak jak Kerstin, tak jak powinny) przyprawiała ją o nowy ból żołądka. Siedząc przyglądała się głównie własnym kolanom, ale prędzej czy później musiała pęknąć.
Wiedziała czego oczekiwał od niej Michael. Prawdy. A mając wystarczająco wiele czasu, by to wszystko przemyśleć i zastanowić się nad sobą musiała mu przyznać że jego obawy były uzasadnione.
I chociaż nadal nie mogła obwiniać Marcela, nadal poszukiwała w głowie czegoś czym mogłaby go usprawiedliwić, wiedziała już z całą pewnością, że popełnił błąd, który mógł zaważyć na ich życiu lub zdrowiu. Wierzyła mu, że nie miał złych intencji. Wierzyła, że żałował i że nie zrobi tego więcej.
I chociaż wolałaby porozmawiać z dziewczynami zupełnie sama, to mleko już się wylało, a Michael w swoim gniewie podjął tę decyzję za nią. Nadal miała do niego żal.
Mogła tylko naiwnie liczyć, że bracia dziewcząt będą dla nich oparciem, a nie katami.
- Nealo, Liddy, Maisie... - wymamrotała w końcu, korzystając z chwili ciszy. Uniosła też wzrok mimo strachu i żalu bo czuła, że na to zasługują. - Okropnie mi przykro, że to... że tak wyszło. I że zareagowałam źle i niemądrze i was zostawiłam. Ale musicie wiedzieć, że to co dostałyście na imprezie... to był bardzo niebezpieczny narkotyk. Zabójczy. - Odszukała wzrokiem Michaela, mimo całego żalu, bo miała nadzieję, że jakoś ją wesprze, że nie zostawi ją z tym zupełnie samą. - To nie była wasza wina. Ani niczyja - dodała ciszej i głupio tak naprawdę.
Ale nie chciała, naprawdę nie chciała znów robić z Marcela lub Jamesa oprawców, którymi nie byli.
To byli tylko chłopcy. Ubodzy, impulsywni i wciąż jeszcze niezbyt dojrzali. Docierało to do niej w końcu.
Wiedziała czego oczekiwał od niej Michael. Prawdy. A mając wystarczająco wiele czasu, by to wszystko przemyśleć i zastanowić się nad sobą musiała mu przyznać że jego obawy były uzasadnione.
I chociaż nadal nie mogła obwiniać Marcela, nadal poszukiwała w głowie czegoś czym mogłaby go usprawiedliwić, wiedziała już z całą pewnością, że popełnił błąd, który mógł zaważyć na ich życiu lub zdrowiu. Wierzyła mu, że nie miał złych intencji. Wierzyła, że żałował i że nie zrobi tego więcej.
I chociaż wolałaby porozmawiać z dziewczynami zupełnie sama, to mleko już się wylało, a Michael w swoim gniewie podjął tę decyzję za nią. Nadal miała do niego żal.
Mogła tylko naiwnie liczyć, że bracia dziewcząt będą dla nich oparciem, a nie katami.
- Nealo, Liddy, Maisie... - wymamrotała w końcu, korzystając z chwili ciszy. Uniosła też wzrok mimo strachu i żalu bo czuła, że na to zasługują. - Okropnie mi przykro, że to... że tak wyszło. I że zareagowałam źle i niemądrze i was zostawiłam. Ale musicie wiedzieć, że to co dostałyście na imprezie... to był bardzo niebezpieczny narkotyk. Zabójczy. - Odszukała wzrokiem Michaela, mimo całego żalu, bo miała nadzieję, że jakoś ją wesprze, że nie zostawi ją z tym zupełnie samą. - To nie była wasza wina. Ani niczyja - dodała ciszej i głupio tak naprawdę.
Ale nie chciała, naprawdę nie chciała znów robić z Marcela lub Jamesa oprawców, którymi nie byli.
To byli tylko chłopcy. Ubodzy, impulsywni i wciąż jeszcze niezbyt dojrzali. Docierało to do niej w końcu.
Pokręciłam głową przecząco. - Impreza Liddy, jak sądzę. Ale czemu my cztery nie wiem. - odpowiedziałam jej cicho, kiedy wędrowałyśmy do domu. Stanęłam w oczekiwaniu na prośby spoglądając po każdym, a potem z ledwie przebijając się wdzięcznością na Liddy kiedy zaproponowała pomoc, zerknęłam na Brendana ale jego mina mowiła wszystko.
- Nie, nie. - powiedziałam, choć widząc ją zrozumiałam że potrzebowałam rozmowy, jej optymizmu, spojrzenia na świat. - Gość to gość, Liddy, zaraz będę z powrotem. - obieciałam - bardziej Brendanowi niż jej. I tak zrobiłam, wychodząc szybkim krokiem, przynosząc napoje. Siadając obok Liddy.
Spojrzałam na Kerstin kiedy się odezwała i żałowałam, że otworzyła usta w ogóle. Przykro jej? Za co właściwie było jej przykro? Moje brwi unosiły się w górę i w górę kiedy mówiła. Ale nie dlatego, że byłam zaskoczona narkotykiem. Ale tymi słowami. Zaregowała źle i niemądrze. Spojrzałam na Brendana, potem na Billa i pana Tonksa. Potem na Maisie.
- Że co jak wyszło? - zadałam pierwsze z pytań przenosząc tęczówki na Liddy. Kwestię narkotyków pomijając całkowicie. Wiedziałam co to było i wiedziałam że zrobiłam źle. Nie chciało mi się rozmawiać, właściwie to istnieć za bardzo, ale coś w tym jak składała zdania mimowolnie wzbudzało czujność i podejrzliwość. Nie ona jedna zareagowała źle i niemądrze, ale nie na jej brakach spoczywała odpowiedzialność za nas. - Brat przyszedł cię odebrać. - przypomniałam jej. - Co dokładnie nie było naszą winą? - zadałam kolejne z pytań. Przeniosłam tęczówki na brata.
- Nie, nie. - powiedziałam, choć widząc ją zrozumiałam że potrzebowałam rozmowy, jej optymizmu, spojrzenia na świat. - Gość to gość, Liddy, zaraz będę z powrotem. - obieciałam - bardziej Brendanowi niż jej. I tak zrobiłam, wychodząc szybkim krokiem, przynosząc napoje. Siadając obok Liddy.
Spojrzałam na Kerstin kiedy się odezwała i żałowałam, że otworzyła usta w ogóle. Przykro jej? Za co właściwie było jej przykro? Moje brwi unosiły się w górę i w górę kiedy mówiła. Ale nie dlatego, że byłam zaskoczona narkotykiem. Ale tymi słowami. Zaregowała źle i niemądrze. Spojrzałam na Brendana, potem na Billa i pana Tonksa. Potem na Maisie.
- Że co jak wyszło? - zadałam pierwsze z pytań przenosząc tęczówki na Liddy. Kwestię narkotyków pomijając całkowicie. Wiedziałam co to było i wiedziałam że zrobiłam źle. Nie chciało mi się rozmawiać, właściwie to istnieć za bardzo, ale coś w tym jak składała zdania mimowolnie wzbudzało czujność i podejrzliwość. Nie ona jedna zareagowała źle i niemądrze, ale nie na jej brakach spoczywała odpowiedzialność za nas. - Brat przyszedł cię odebrać. - przypomniałam jej. - Co dokładnie nie było naszą winą? - zadałam kolejne z pytań. Przeniosłam tęczówki na brata.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Impreza. No była. Było fajnie... Co do tego mieli nasi starsi bracia? Nie rozumiałam, ale nie było za bardzo czasu ani przestrzeni, żeby to przegadać. Tym bardziej, że Neala podziękowała mi za pomoc po wymownym zerknięciu na swojego brata.
Co było grane?
Ale dobra, nie dyskutowałam, tylko zajęłam miejsce, potem Nela wręczyła mi szklankę wody i upiłam łyk, nim odezwała się Kerstin. I całe szczęście, że w porę przestałam pić, bo jak nic bym się zakrztusiła.
Słuchałam jej nie bardzo wiedząc czemu jest jej przykro (czyli jednak ktoś umarł?) i o jakim "zostawieniu nas" mówiła. A potem było tylko gorzej.
Wbiłam w nią coraz szerzej otwarte oczy kompletnie nie rozumiejąc o czym ona do licha mówi. Niebezpieczny narkotyk. Zabójczy.
Po pierwsze... co?!
- Zaraz, moment... chwila... Że co? O czym ty w ogóle mówisz? - wypaliłam do Tonksówny marszcząc brwi. Coś na wzór uprzejmego uśmiechu zamarło mi na ustach, bo może to był tylko jakiś głupi żart. Tyle, że jak rozejrzałam się wokół, to jakoś nikomu nie było do śmiechu, no i skład potencjalnych dowcipnisiów mi się nie zgadzał.
To to było "po pierwsze".
A po drugie: CO DO KURWY?! Bo nawet jeśli ktoś przyniósł coś na imprezę... zapewne diable ziele, które ani nie było niebezpieczne, ani tym bardziej zabójcze... to byliśmy tam w gronie przyjaciół. A kumple na siebie nie donoszą i nie mieściło mi się w głowie, że... no właśnie.
- Chwila... - powtórzyłam wciąż trochę nie ogarniając tej sytuacji. A może mi się to śniło?
- Czy ja dobrze rozumiem, że jesteśmy tu... tylko dlatego? - dodałam z powątpiewaniem, znów rozglądając się po pozostałych, w szczególności po naszych braciach i zatrzymując wzrok na Billim. - Żartujecie, prawda? Już myślałam, że coś się stało. Przecież to oczywista bzdura i jakieś wielkie nieporozumienie - skwitowałam krzywiąc się.
Bez kitu. Serio myślałam, że chodziło o Podziemne Ministerstwo, o jakąś ważną sprawę. A nie o zioło na fajnej imprezie w gronie przyjaciół.
Co było grane?
Ale dobra, nie dyskutowałam, tylko zajęłam miejsce, potem Nela wręczyła mi szklankę wody i upiłam łyk, nim odezwała się Kerstin. I całe szczęście, że w porę przestałam pić, bo jak nic bym się zakrztusiła.
Słuchałam jej nie bardzo wiedząc czemu jest jej przykro (czyli jednak ktoś umarł?) i o jakim "zostawieniu nas" mówiła. A potem było tylko gorzej.
Wbiłam w nią coraz szerzej otwarte oczy kompletnie nie rozumiejąc o czym ona do licha mówi. Niebezpieczny narkotyk. Zabójczy.
Po pierwsze... co?!
- Zaraz, moment... chwila... Że co? O czym ty w ogóle mówisz? - wypaliłam do Tonksówny marszcząc brwi. Coś na wzór uprzejmego uśmiechu zamarło mi na ustach, bo może to był tylko jakiś głupi żart. Tyle, że jak rozejrzałam się wokół, to jakoś nikomu nie było do śmiechu, no i skład potencjalnych dowcipnisiów mi się nie zgadzał.
To to było "po pierwsze".
A po drugie: CO DO KURWY?! Bo nawet jeśli ktoś przyniósł coś na imprezę... zapewne diable ziele, które ani nie było niebezpieczne, ani tym bardziej zabójcze... to byliśmy tam w gronie przyjaciół. A kumple na siebie nie donoszą i nie mieściło mi się w głowie, że... no właśnie.
- Chwila... - powtórzyłam wciąż trochę nie ogarniając tej sytuacji. A może mi się to śniło?
- Czy ja dobrze rozumiem, że jesteśmy tu... tylko dlatego? - dodałam z powątpiewaniem, znów rozglądając się po pozostałych, w szczególności po naszych braciach i zatrzymując wzrok na Billim. - Żartujecie, prawda? Już myślałam, że coś się stało. Przecież to oczywista bzdura i jakieś wielkie nieporozumienie - skwitowałam krzywiąc się.
Bez kitu. Serio myślałam, że chodziło o Podziemne Ministerstwo, o jakąś ważną sprawę. A nie o zioło na fajnej imprezie w gronie przyjaciół.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ogłosiłeś już zwycięstwo? - spytał Tonksa, kiedy nazwał go bohaterem, bez zarzutu, bo zwycięstwa był przecież pewien, tylko czas na wielkie ordery jeszcze nadejdzie. - Panno Tonks - powitał Kerstin, kiedy zostali sobie zapoznani skinieniem głowy, podobnym, jaki powitał Maisie i Liddy. - Moja siostra, Neala - dodał zdawkowo. Nie pamiętał, czy się zapoznali, wydawało mu się, że tak, ale minęły lata, mogli jej nie poznać. Pominięcie jej tytułu nie było przypadkowe. Nie przedstawiał Billa ani Mike'a, znała ich twarze. Kiedy znaleźli się w środku, z rękoma założonymi na piersi wsparł pobliską ścianę, spoglądając to na przyjaciół, to na dziewczyny, bezgłośnie kiwając głową Neali, kiedy wykazała się grzecznością i poszła po napoje. A kiedy wróciła - głos zabrała Kerstin.
Przyglądał się jej, kiedy oficjalnie zechciała przeprosić młodsze dziewczyny za pozwolenie im na branie narkotyków i zostawienie ich z tym samych. Z zabójczymi narkotykami. Nieźle, Mike. Jego wzrok przemknął od Neali do Liddy, Lidya zaparła się, że mieli do czynienia z nieporozumieniem. Kiedy Kerstin nawet i przed momentem posypała się przy niej - zamierzała kłamać? Znali prawdę, przegadywanie się z nią nie prowadziło donikąd, choć jej reakcja wydawała się najmocniej niepokojąca. Dziewczyny zadały jednak Kerstin ciekawe pytania, więc nie odpowiedział nic, przenosząc wzrok na pannę Tonks.
Przyglądał się jej, kiedy oficjalnie zechciała przeprosić młodsze dziewczyny za pozwolenie im na branie narkotyków i zostawienie ich z tym samych. Z zabójczymi narkotykami. Nieźle, Mike. Jego wzrok przemknął od Neali do Liddy, Lidya zaparła się, że mieli do czynienia z nieporozumieniem. Kiedy Kerstin nawet i przed momentem posypała się przy niej - zamierzała kłamać? Znali prawdę, przegadywanie się z nią nie prowadziło donikąd, choć jej reakcja wydawała się najmocniej niepokojąca. Dziewczyny zadały jednak Kerstin ciekawe pytania, więc nie odpowiedział nic, przenosząc wzrok na pannę Tonks.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odpowiedział na pytanie Brendana bladym uśmiechem, ale nie przyszli tutaj plotkować o wojnie.
Zmierzył uważnym spojrzeniem Liddy rwącą się do picia wody, była dobra na kaca. Stanął obok Billy'ego i sięgnął po kolejne ciasteczko, które jadł gdy Kerrie spojrzała na niego błagalnie. Skinął jej lekko głową, a potem nalał sobie herbaty. Uniósł lekko brwi w odpowiedzi na tylko? Lidki, a potem się napił.
Zmierzył uważnym spojrzeniem Liddy rwącą się do picia wody, była dobra na kaca. Stanął obok Billy'ego i sięgnął po kolejne ciasteczko, które jadł gdy Kerrie spojrzała na niego błagalnie. Skinął jej lekko głową, a potem nalał sobie herbaty. Uniósł lekko brwi w odpowiedzi na tylko? Lidki, a potem się napił.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Po herbatę też nie sięgnęła, nie od razu, dopiero kiedy dziewczyny okazały niezrozumiałe, prawie oskarżające stanowisko sięgnęła po filiżankę byle tylko zająć czymś ręce. Wpatrywała się to w parujący napój, to w Michaela, nerwowo przygryzając wargę. Mówiła mu, że tak będzie! Że nie zrozumieją, że będą jej mieli za złe. Nie była kapusiem z natury, ale poza kilkoma razami, gdy kapryśnie przychodziła mówić mamie, że Just znowu robi to i tamto, nie miała nigdy w życiu powodów, by nim być. Dziewczęta z którymi mieszkała w akademiku dla pielęgniarek nie miały czasu na imprezy. Co najwyżej spotykały się na ploteczki i winko.
W końcu zebrała się na odwagę, by spojrzeć na Nealę i Liddy i im odpowiedzieć. Na sir Brendana i pana Billy'ego wstyd jej było patrzeć. Czy też pomyślą, że jest kapusiem? Że woleliby nie znać prawdy? Ale och, co jeśli dziewczyny spotkałoby w końcu coś złego przez taką... rewolucyjną lekkość?
- Nie chciałam, żeby ta rozmowa wyglądała w ten sposób... ale Mike się wściekł - odparła Neali może aż nazbyt zgodnie z prawdą, a potem zerknęła nerwowo na brata. - Chodzi o to, że to nie wasza wina, że chciałyście odpocząć i się... się bawić z przyjaciółmi. Ale nie wszyscy tam wiedzieli co się dzieje. I to nie było w porządku. - zaplątała się, już była czerwona jak burak i się pocila. Czy oni wszyscy musieli na nią tak patrzeć? - Ja na przykład. I Marysia Multon. I myślę, że nie tylko my. Ale to nic, chłopcy przeprosili... tylko... - Znów spojrzała na Mike'a. Musiał ją tak wystawiać? Powinien się spodziewać, że sobie nie poradzi. - Chodzi o to, że to było skrajnie nieodpowiedzialne. Z ich strony, z waszej, że wzięłyście coś, czego nie znałyście. I z mojej... że nie zareagowałam od razu - skończyła miękko, a potem spojrzała błagalnie na Liddy. - Liddy, wiem, że możesz tego nie pamiętać... - zaczęła i westchnęła z trudem. Dziewczyna była tak pijana że wstyd było o tym mówić tu i teraz. - Martwiłam się o was. I nie mogę sobie nadal wybaczyć, że byłam tego częścią chociaż mogłam... mogłam wam pomóc jakoś inaczej - Inaczej niż kajając się przed straszliwą furią Mike'a, na przykład. Przełknęła z trudem i zakryła czerwoną twarz dłońmi. - Uwierzyć w swoje pierwsze przeczucie, a nie... - stęknęła, już miała dość.
Nie w słowa chłopców.
W końcu zebrała się na odwagę, by spojrzeć na Nealę i Liddy i im odpowiedzieć. Na sir Brendana i pana Billy'ego wstyd jej było patrzeć. Czy też pomyślą, że jest kapusiem? Że woleliby nie znać prawdy? Ale och, co jeśli dziewczyny spotkałoby w końcu coś złego przez taką... rewolucyjną lekkość?
- Nie chciałam, żeby ta rozmowa wyglądała w ten sposób... ale Mike się wściekł - odparła Neali może aż nazbyt zgodnie z prawdą, a potem zerknęła nerwowo na brata. - Chodzi o to, że to nie wasza wina, że chciałyście odpocząć i się... się bawić z przyjaciółmi. Ale nie wszyscy tam wiedzieli co się dzieje. I to nie było w porządku. - zaplątała się, już była czerwona jak burak i się pocila. Czy oni wszyscy musieli na nią tak patrzeć? - Ja na przykład. I Marysia Multon. I myślę, że nie tylko my. Ale to nic, chłopcy przeprosili... tylko... - Znów spojrzała na Mike'a. Musiał ją tak wystawiać? Powinien się spodziewać, że sobie nie poradzi. - Chodzi o to, że to było skrajnie nieodpowiedzialne. Z ich strony, z waszej, że wzięłyście coś, czego nie znałyście. I z mojej... że nie zareagowałam od razu - skończyła miękko, a potem spojrzała błagalnie na Liddy. - Liddy, wiem, że możesz tego nie pamiętać... - zaczęła i westchnęła z trudem. Dziewczyna była tak pijana że wstyd było o tym mówić tu i teraz. - Martwiłam się o was. I nie mogę sobie nadal wybaczyć, że byłam tego częścią chociaż mogłam... mogłam wam pomóc jakoś inaczej - Inaczej niż kajając się przed straszliwą furią Mike'a, na przykład. Przełknęła z trudem i zakryła czerwoną twarz dłońmi. - Uwierzyć w swoje pierwsze przeczucie, a nie... - stęknęła, już miała dość.
Nie w słowa chłopców.
Czy warto było szaleć tak
Szybka odpowiedź