Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny
Duże okna, zasłonięte ciężkimi, aksamitnymi zasłonami w kolorze ciemnego wina, wpuszczają tylko odrobinę przytłumionego światła, tworząc w pomieszczeniu półmrok. Na parapetach stoją stare, oprawione w skórę książki i wazy z zasuszonymi kwiatami, które wprowadzają do wnętrza subtelny zapach przeszłości i nostalgii. Ściany zdobią obrazy w prostych, czarnych ramach, przedstawiające ponure pejzaże i rodowe portrety, które dodają wnętrzu atmosfery rodzinnych tajemnic. Niewielkie pomieszczenie jest zapełnione masywnymi, drewnianymi regałami, na których ułożono liczne tomy książek. W centrum pokoju stoi nazbyt duża kanapa, która swoim rozmiarem i miękkością kontrastuje z resztą surowego, minimalistycznego wystroju.
/ 13 września '58
Trzynaście idealnie ułożonych kopert leżało na blacie stołu. Poczuła ulgę, że w końcu udało jej się zabrać do tak niechcianego zadania. Była obowiązkowa, nie umiała rzeczy robić po łebkach, ale inni opanowali to do mistrzostwa i to doprowadzało ją do istnej pasji. Nie potrafiła zmotywować się do pracy wiedząc, że kolejne przeglądane skrupulatnie raporty pogłębią już i tak widoczną zmarszczkę w jej czole. Odkładała to na później naiwnie marząc, że następny poranek przyniesie jej odpowiedni nastrój. W końcu przyszedł moment, gdy wymówki przestały być racjonalne, a szatynka nie miała w zwyczaju okłamywać samą sobie. Wręcz przeciwnie. Zbyt wielu ludzi pogrążonych było w fałszu, nie miała zamiaru świadomie prezentować sobie tego samego. Po skończeniu pracy poczuła satysfakcję, ale i tak nie mogła wyzbyć się przekonania, że ta była opłacona zbyt dużym wysiłkiem. Jej wzrok mimowolnie pomknął ku zegarowi. Wyrobiła się idealnie, a dowodem tego było donośne kołatanie zwiastujące przybycie jej gościa. Podniosła się z fotela i poprawiła dopasowaną sukienkę – nieważne, że doskonale wiedziała czyją twarz ujrzy za drzwiami.
- Przesuń się Gustav – zwróciła się do leżącego na środku korytarza stworzenia. Gustav był wozakiem i towarzyszem Antoni. Każdy kto znał ją choć trochę wiedział, że raczej niewiele było chwil naznaczonych brakiem jego obecności. Temperament i prostota wulgarnego słownictwa często wyrażała to czego Borgin nie wypadało rzec. Tolerował tylko ją i to w sposób mało właściwy. Ona za to od zawsze miała słabość do wyrzutków. Może to przez własną krew, a może dzięki umiejętności współodczuwania, którą zdecydowanie odziedziczyła po swojej plugawej matce. Na szczęście tych wspólnych cech miały niewiele albo czarownica zwyczajnie nie miała ochoty ich zauważać. Wystarczająco dużo wstydu ją to wszystko kosztowało.
Wozak potraktował Antonię wzrokiem godnym pożałowania czego kobieta już nie skomentowała. Przesunęła go grzbietem stopy wiedząc, że ten ze wszystkich sił próbował dominować w tej relacji. Po moim trupie – pomyślała i przewróciła oczami. Podeszła do drzwi i ruchem różdżki otworzyła zamek. Nokturn nie był miejscem, które chciałaby obdarzyć zaufaniem. Wręcz przeciwnie. Swobodnie czuła się jedynie w Sidłach – tam lokowała swoje bezpieczeństwo. Tutaj jednak ciągnęło ją coś innego i ta potrzeba zdawała się wygrywać z bezpieczeństwem. Szatynka lekko uchyliła drzwi, a dostrzegając twarz kuzynki otworzyła je na oścież. – Gudrun – przywitała się z kobietą, a na usta przykleiła poprawny uśmiech. – Wejdź – dodała cofając się o krok i tym samym zapraszając kobietę do środka.
Czarownica poprowadziła kuzynkę wprost do pokoju dziennego. Nie dało się nie zauważyć Gustava krążącego wokół sporego legowiska. Legowiska, w którym stroszył się ognisty krab. – Dobry znajomy zostawił mi pod opieką ognistego kraba i chyba niezbyt przypadli sobie z Gustavem do gustu. Co nawet nie jest takie zadziwiające patrząc na te dwa piekielnie gorące temperamenty. – rozbawienie wymalowało się na jej twarzy. - Gå vekk, Gustav – odparła z reprymendą w głosie. Czasem jedno słowo skierowane do niego po norwesku miało większą siłę niż dziesięć wypowiedzianych po angielsku. – Usiądź droga kuzynko, co mogę dla ciebie zrobić? – zapytała kierując się w stronę ustawionej na komodzie butelce czerwonego wina. Wypełniła dwa kieliszki by już po chwili jeden z nich przekazać kobiecie.
Trzynaście idealnie ułożonych kopert leżało na blacie stołu. Poczuła ulgę, że w końcu udało jej się zabrać do tak niechcianego zadania. Była obowiązkowa, nie umiała rzeczy robić po łebkach, ale inni opanowali to do mistrzostwa i to doprowadzało ją do istnej pasji. Nie potrafiła zmotywować się do pracy wiedząc, że kolejne przeglądane skrupulatnie raporty pogłębią już i tak widoczną zmarszczkę w jej czole. Odkładała to na później naiwnie marząc, że następny poranek przyniesie jej odpowiedni nastrój. W końcu przyszedł moment, gdy wymówki przestały być racjonalne, a szatynka nie miała w zwyczaju okłamywać samą sobie. Wręcz przeciwnie. Zbyt wielu ludzi pogrążonych było w fałszu, nie miała zamiaru świadomie prezentować sobie tego samego. Po skończeniu pracy poczuła satysfakcję, ale i tak nie mogła wyzbyć się przekonania, że ta była opłacona zbyt dużym wysiłkiem. Jej wzrok mimowolnie pomknął ku zegarowi. Wyrobiła się idealnie, a dowodem tego było donośne kołatanie zwiastujące przybycie jej gościa. Podniosła się z fotela i poprawiła dopasowaną sukienkę – nieważne, że doskonale wiedziała czyją twarz ujrzy za drzwiami.
- Przesuń się Gustav – zwróciła się do leżącego na środku korytarza stworzenia. Gustav był wozakiem i towarzyszem Antoni. Każdy kto znał ją choć trochę wiedział, że raczej niewiele było chwil naznaczonych brakiem jego obecności. Temperament i prostota wulgarnego słownictwa często wyrażała to czego Borgin nie wypadało rzec. Tolerował tylko ją i to w sposób mało właściwy. Ona za to od zawsze miała słabość do wyrzutków. Może to przez własną krew, a może dzięki umiejętności współodczuwania, którą zdecydowanie odziedziczyła po swojej plugawej matce. Na szczęście tych wspólnych cech miały niewiele albo czarownica zwyczajnie nie miała ochoty ich zauważać. Wystarczająco dużo wstydu ją to wszystko kosztowało.
Wozak potraktował Antonię wzrokiem godnym pożałowania czego kobieta już nie skomentowała. Przesunęła go grzbietem stopy wiedząc, że ten ze wszystkich sił próbował dominować w tej relacji. Po moim trupie – pomyślała i przewróciła oczami. Podeszła do drzwi i ruchem różdżki otworzyła zamek. Nokturn nie był miejscem, które chciałaby obdarzyć zaufaniem. Wręcz przeciwnie. Swobodnie czuła się jedynie w Sidłach – tam lokowała swoje bezpieczeństwo. Tutaj jednak ciągnęło ją coś innego i ta potrzeba zdawała się wygrywać z bezpieczeństwem. Szatynka lekko uchyliła drzwi, a dostrzegając twarz kuzynki otworzyła je na oścież. – Gudrun – przywitała się z kobietą, a na usta przykleiła poprawny uśmiech. – Wejdź – dodała cofając się o krok i tym samym zapraszając kobietę do środka.
Czarownica poprowadziła kuzynkę wprost do pokoju dziennego. Nie dało się nie zauważyć Gustava krążącego wokół sporego legowiska. Legowiska, w którym stroszył się ognisty krab. – Dobry znajomy zostawił mi pod opieką ognistego kraba i chyba niezbyt przypadli sobie z Gustavem do gustu. Co nawet nie jest takie zadziwiające patrząc na te dwa piekielnie gorące temperamenty. – rozbawienie wymalowało się na jej twarzy. - Gå vekk, Gustav – odparła z reprymendą w głosie. Czasem jedno słowo skierowane do niego po norwesku miało większą siłę niż dziesięć wypowiedzianych po angielsku. – Usiądź droga kuzynko, co mogę dla ciebie zrobić? – zapytała kierując się w stronę ustawionej na komodzie butelce czerwonego wina. Wypełniła dwa kieliszki by już po chwili jeden z nich przekazać kobiecie.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Co się z nią działo, na Odyna? Najpierw Durham, potem Tatiana, a teraz jeszcze to. Obleczona w widłowężą skórę pięść zawisła w bezruchu, ledwie kilka centymetrów od masywnych drzwi. Ostatni pogłos głuchego, ciężkiego kołatania milknął, wraz z nim z kolei cała klatka schodowa. Gudrun oczekiwała więc odzewu kuzynki w ciszy. Sekundę, może dwie. Powinna się przez ten czas głośno zapowiedzieć - Tu Gudrun Borgin - jak zawsze. Ale trwała w zawieszeniu. Od Nocy Tysiąca Gwiazd (wciąż krzywiła się na nazbyt poetyczną i patetyczną nazwę przeżytego kataklizmu) minął właśnie okrągły miesiąc. Okrągły miesiąc dzwoniącej w uszach ciszy.
Zmrużyła oczy na widok znajomej twarzy. Żywej oraz… Przechyliła delikatnie głowę, niewielkie draśnięcie przy skroni niezmiennie trwało na swoim miejscu. Ciemne kasztanowe pukle nie skrywały żadnych nowych blizn. Przynajmniej nie tych świeżych, widocznych i fatalnych, z którymi uzdrowiciele wraz z pacjentami musieli siłować się przez wiele miesięcy. Kiwnąwszy głową w ramach niemego przywitania, gładko wsunęła się do wnętrza mieszkania. Głębiej odetchnęła przesiąkniętym starą skórą, zakurzonymi książkami oraz zasuszonymi kwiatami, słowem rodzinną posiadłością powietrzem. Znajomym, lecz nieporównywalnie lżejszym od tego oryginalnego. Powstrzymała się przed skrzywieniem. Duchoty niewietrzonego domostwa i ulatujących z pracowni ojca, przytłaczających oparów nie dało się tak łatwo podrobić. I dobrze.
Uciekła spojrzeniem od sztywnego uśmiechu Antonii. Nieobecnym wzrokiem sunęła po ginących w półcieniu licznych tomiszczach i rodowych portretach, by wreszcie zawiesić go na anomalii, tutaj stanowiącej normalność, swoiste zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Wszystko, gdyby tylko w legowisku zamiast Gustava, wozaka, który swym niewyparzonym językiem doskonale sprawdziłby się w roli maskotki portowych dziwek bądź nokturnowskich oprychów, tkwił najeżony ognisty krab. Gudrun nieświadomie spięła ramiona. Minimalnie uniosła je w obronnym geście, ten jedyny, pierwszy i najpewniej ostatni raz sprzymierzając się z Gustavem. Na mgnienie oka. Cichutko fuknęła rozbawiona komentarzem kuzynki.
— Po to cudem umknęłaś komecie żywcem? — Zazwyczaj unikała tego tematu, jak nomen omen, ognia. Odgradzała wojnę, cienie, anomalie, krwistoczerwone komety i spadające gwiazdy od swej codzienności grubym murem, jakby jedynie pozory normalności były w stanie utrzymać jej rutynę w ryzach. Dziś jednak zjawiła się w domu kuzynki z własnej woli. Dopuściła do jednego wyjątku, łatwiej było więc dopuścić do kolejnego. Zwłaszcza w imię złośliwostki i źle pojętej troski. ― By teraz w ramach przysługi puścić swoje domostwo z dymem? ― dopytała swym monotonnym głosem, nawet nie siląc się na imitowanie uśmiechu Antonii. Była doskonale świadoma, że jej grymas nie wypadłby nawet w połowie równie poprawnie.
Ostrożnie przechwyciła darowany kieliszek. Wprawiła wino w ruch, pozwalając mu zawirować na szklanych brzegach i odsłonić kolejne intensywniejsze zapachy. Nawet jeśli nie planowała pić - plaga koszmarów wystarczająco mąciła jej zmysły, nie zamierzała więc swej głowie dokładać pracy, choćby i lekkimi, trunkami - ciepko-słodka woń czerwonego wina przyjemnie zakorzeniała w rzeczywistości. Przytłumiała, tak swojski, że aż uwierający zapach salonu.
— Mogłabyś… — czasami wpaść - zacisnęła usta, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów. Zamiast tego niezbyt zgrabnie opadła na kanapę, po czym - wzięta przez miękkość poduch z zaskoczenia - głęboko się weń zapadła. Mogłabyś odwiedzać Borgin&Burke, gdy akurat mam tam zmianę, tak bym nie musiała się osobiście upewniać, że jeszcze dychasz. Palce zacisnęły się ściślej wokół kieliszka. Albo latać po wieści do twego brata. Z trudem powstrzymała się przed skrzywieniem. Wzięła cichy, głębszy wdech. Rozwarła usta gotowa wcisnąć Antonii jakiś kit o wyjątkowo trudnym zleceniu i potrzebnej ekspertyzie z zewnątrz, gdy…
Kątem oka wychwyciła jakieś poruszenie za plecami kuzynki. Zamarła na mikrosekundę. Zignorować? Tak, powinna to zignorować, jak zawsze. Mrugnęła, by błyskawicznie zebrać myśli, wrócić do tematu nim Antonia spostrzeże jakiekolwiek zawahanie, uprzedziła ją jednak soczysta wiązanka triumfalnych przekleństw. Zmarszczyła brwi. Ciało, uszom zawsze ufając mocniej niż oczom, wyrwało się ze stuporu. Zerknęła ku legowisku. Kącik ust drgnął ku górze na widok Gustava rozłożonego na samym środku odzyskanej poduchy. Ramiona opadły. Tuż przed dotarciem swądu dymu. Szlag. Zerwała się z kanapy. Oczywiście, że musiałaś wykrakać.
Zmrużyła oczy na widok znajomej twarzy. Żywej oraz… Przechyliła delikatnie głowę, niewielkie draśnięcie przy skroni niezmiennie trwało na swoim miejscu. Ciemne kasztanowe pukle nie skrywały żadnych nowych blizn. Przynajmniej nie tych świeżych, widocznych i fatalnych, z którymi uzdrowiciele wraz z pacjentami musieli siłować się przez wiele miesięcy. Kiwnąwszy głową w ramach niemego przywitania, gładko wsunęła się do wnętrza mieszkania. Głębiej odetchnęła przesiąkniętym starą skórą, zakurzonymi książkami oraz zasuszonymi kwiatami, słowem rodzinną posiadłością powietrzem. Znajomym, lecz nieporównywalnie lżejszym od tego oryginalnego. Powstrzymała się przed skrzywieniem. Duchoty niewietrzonego domostwa i ulatujących z pracowni ojca, przytłaczających oparów nie dało się tak łatwo podrobić. I dobrze.
Uciekła spojrzeniem od sztywnego uśmiechu Antonii. Nieobecnym wzrokiem sunęła po ginących w półcieniu licznych tomiszczach i rodowych portretach, by wreszcie zawiesić go na anomalii, tutaj stanowiącej normalność, swoiste zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Wszystko, gdyby tylko w legowisku zamiast Gustava, wozaka, który swym niewyparzonym językiem doskonale sprawdziłby się w roli maskotki portowych dziwek bądź nokturnowskich oprychów, tkwił najeżony ognisty krab. Gudrun nieświadomie spięła ramiona. Minimalnie uniosła je w obronnym geście, ten jedyny, pierwszy i najpewniej ostatni raz sprzymierzając się z Gustavem. Na mgnienie oka. Cichutko fuknęła rozbawiona komentarzem kuzynki.
— Po to cudem umknęłaś komecie żywcem? — Zazwyczaj unikała tego tematu, jak nomen omen, ognia. Odgradzała wojnę, cienie, anomalie, krwistoczerwone komety i spadające gwiazdy od swej codzienności grubym murem, jakby jedynie pozory normalności były w stanie utrzymać jej rutynę w ryzach. Dziś jednak zjawiła się w domu kuzynki z własnej woli. Dopuściła do jednego wyjątku, łatwiej było więc dopuścić do kolejnego. Zwłaszcza w imię złośliwostki i źle pojętej troski. ― By teraz w ramach przysługi puścić swoje domostwo z dymem? ― dopytała swym monotonnym głosem, nawet nie siląc się na imitowanie uśmiechu Antonii. Była doskonale świadoma, że jej grymas nie wypadłby nawet w połowie równie poprawnie.
Ostrożnie przechwyciła darowany kieliszek. Wprawiła wino w ruch, pozwalając mu zawirować na szklanych brzegach i odsłonić kolejne intensywniejsze zapachy. Nawet jeśli nie planowała pić - plaga koszmarów wystarczająco mąciła jej zmysły, nie zamierzała więc swej głowie dokładać pracy, choćby i lekkimi, trunkami - ciepko-słodka woń czerwonego wina przyjemnie zakorzeniała w rzeczywistości. Przytłumiała, tak swojski, że aż uwierający zapach salonu.
— Mogłabyś… — czasami wpaść - zacisnęła usta, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów. Zamiast tego niezbyt zgrabnie opadła na kanapę, po czym - wzięta przez miękkość poduch z zaskoczenia - głęboko się weń zapadła. Mogłabyś odwiedzać Borgin&Burke, gdy akurat mam tam zmianę, tak bym nie musiała się osobiście upewniać, że jeszcze dychasz. Palce zacisnęły się ściślej wokół kieliszka. Albo latać po wieści do twego brata. Z trudem powstrzymała się przed skrzywieniem. Wzięła cichy, głębszy wdech. Rozwarła usta gotowa wcisnąć Antonii jakiś kit o wyjątkowo trudnym zleceniu i potrzebnej ekspertyzie z zewnątrz, gdy…
Kątem oka wychwyciła jakieś poruszenie za plecami kuzynki. Zamarła na mikrosekundę. Zignorować? Tak, powinna to zignorować, jak zawsze. Mrugnęła, by błyskawicznie zebrać myśli, wrócić do tematu nim Antonia spostrzeże jakiekolwiek zawahanie, uprzedziła ją jednak soczysta wiązanka triumfalnych przekleństw. Zmarszczyła brwi. Ciało, uszom zawsze ufając mocniej niż oczom, wyrwało się ze stuporu. Zerknęła ku legowisku. Kącik ust drgnął ku górze na widok Gustava rozłożonego na samym środku odzyskanej poduchy. Ramiona opadły. Tuż przed dotarciem swądu dymu. Szlag. Zerwała się z kanapy. Oczywiście, że musiałaś wykrakać.
Czasem własna opieszałość była dla niej wielkim zaskoczeniem. Co najmniej tak jakby nad jej ciałem władanie miały więcej niż jedna osoba, więcej niż jedna osobowość. Miała potrzebę przynależenia do własnej rodziny. Do niczego innego przez swoje nastoletnie lata nie dążyła tak mocno jak do bycia uznaną, szanowaną, traktowaną jako część tej pięknej całości. Robiła wszystko by wyzbyć się naleciałości matki - jej cech charakteru i elementów wychowania, bo nie chciała by ktokolwiek choć przez chwilę stawiał ją na równi z plugastwem. Jedyne co ją zdradzało, a czego zmienić nie mogła to krew, bo nieważne, ile energii wkładała w bycie pełnoprawnym Borginem, to i tak jej krew opowiadała historię zgoła inną, o wiele bardziej tragiczną dla potomnych. Klarowny zdaje się być fakt, że powinna zabiegać o te kontakty, w końcu właśnie na tym jej zależało. Tak pewnie byłoby w przypadku wszystkich, ale nie w jej, bowiem Antonia sama nie do końca wiedziała czego potrzebuje i pragnie. Nawet jej dusza nie znała odpowiedzi na to pytanie, a tym bardziej pompujące krew serce. Kiedy dostawała to na czym jej zależało, to wkrótce robiła coś całkowicie odwrotnego, a w tym przypadku odcinała się od wszystkiego i wszystkich. Nie było w tym niczyjej winy, nie znajdywała też swojej własnej. Przychodził czas głodu i czas plonów – w pierwszym zamykała się na świat, a w drugim ucieleśniała wszelkie pragnienia. Łatwo było się domyślić z którym utożsamiała się aktualnie. Nie unikała Gudrun z prywatnych pobudek, nie wymierzała jej ciosu swoją absencją, a zwyczajnie nie odczuwała potrzeby. Merlin jeden wie i wszyscy, którzy ją znają również, że ten stan zmienia się niczym kalejdoskop, bo na finiszu drogi Antonia potrzebowała swoich bliskich.
Wzruszyła ramionami na słowa kuzynki całkowicie nie przyjmując do siebie ewentualnych konsekwencji. Była racjonalna i nie szukała niebezpieczeństw dla zabawy czy urozmaicenia życia. Może dawniej z mniejszą pokorą spoglądała na wrogów nie wierząc w ich siłę i całkowicie bagatelizując ich zdolności, ale została za to ukarana. Miesiące spędzone w wilgotnej i śmierdzącej celi wiele ją nauczyły o życiu i pokorze. Była jednak osobą, która ryzyko przyjmowała jako lekcję i może przyjęcie pod swój dach ognistego kraba miało być kolejną nauczką od losu. Uniosła brew w pytającym geście, gdy ta wspomniała o puszczeniu domostwa z dymem. – Myślisz, że będzie mu aż tak źle? – zapytała i zamoczyła usta w czerwonym trunku. Cierpkie i idealnie pasujące do natury obu kobiet.
Zajęła miejsce naprzeciwko otwarcie wyczekując powodu przyjścia kobiety. Nie żeby ten był konieczny w końcu mogła chcieć jedynie ją odwiedzić tak jak niejednokrotnie zdarzało się to w rodowej posiadłości, aczkolwiek Nokturn był miejscem, do którego Antonia raczej nie zapraszała gości. Była to jej kryjówka, miejsce, w którym znikała wierząc, że nie dosięgnie jej wzrok zarówno bliskich jak i obcych. Kobieta nie skończyła podjętego zdania i na początku Borgin myślała, że ta głowi się jeszcze na sformułowaniem własnej potrzeby, ale dopiero po chwili, gdy rozdarł się donośny krzyk jej towarzysza zrozumiała zawahanie kuzynki. Zerwała się na równie nogi by dostrzec ognistego kraba palącego w popłochu wszystko co znalazło się na jego drodze. Przez sekundę czy dwie stała jedynie w zbyt wielkim szoku by w jakikolwiek sposób zareagować. – Musimy go złapać – poinformowała kuzynkę jakby od razu narzucając jej konieczność pomocy. Przypomniały jej się słowa handlarza i wiedziała, że to jedyne słuszne wyjście z sytuacji, bowiem im dłużej ten pozostawał na wolności tym większe spustoszenie mógł zgotować. – Nie podchodź do niego od tyłu, bo to właśnie z tylnego kolca bucha ogniem – poinformowała choć prawdopodobnie kuzynka zdołała się już tego domyślić. Nie działały też na niego żadne zaklęcia. Szatynka podeszła do stojącej obok legowiska klatki teraz aż nadto otwartej i podała ją kuzynce. Z fotela ściągnęła pled i wsadziła w niego dłonie tak by nie poparzyć się rozgrzaną skorupą w końcu krab swym wyglądem bardziej przypominał żółwia. – Spróbuję go chwycić, a ty nakieruj klatkę, dobrze? – w jej głosie brzmiała niepewność. Skąd miała wiedzieć jak się z nimi obnosić? Przygodo, ahoj przygodo.
ONMS I
Wzruszyła ramionami na słowa kuzynki całkowicie nie przyjmując do siebie ewentualnych konsekwencji. Była racjonalna i nie szukała niebezpieczeństw dla zabawy czy urozmaicenia życia. Może dawniej z mniejszą pokorą spoglądała na wrogów nie wierząc w ich siłę i całkowicie bagatelizując ich zdolności, ale została za to ukarana. Miesiące spędzone w wilgotnej i śmierdzącej celi wiele ją nauczyły o życiu i pokorze. Była jednak osobą, która ryzyko przyjmowała jako lekcję i może przyjęcie pod swój dach ognistego kraba miało być kolejną nauczką od losu. Uniosła brew w pytającym geście, gdy ta wspomniała o puszczeniu domostwa z dymem. – Myślisz, że będzie mu aż tak źle? – zapytała i zamoczyła usta w czerwonym trunku. Cierpkie i idealnie pasujące do natury obu kobiet.
Zajęła miejsce naprzeciwko otwarcie wyczekując powodu przyjścia kobiety. Nie żeby ten był konieczny w końcu mogła chcieć jedynie ją odwiedzić tak jak niejednokrotnie zdarzało się to w rodowej posiadłości, aczkolwiek Nokturn był miejscem, do którego Antonia raczej nie zapraszała gości. Była to jej kryjówka, miejsce, w którym znikała wierząc, że nie dosięgnie jej wzrok zarówno bliskich jak i obcych. Kobieta nie skończyła podjętego zdania i na początku Borgin myślała, że ta głowi się jeszcze na sformułowaniem własnej potrzeby, ale dopiero po chwili, gdy rozdarł się donośny krzyk jej towarzysza zrozumiała zawahanie kuzynki. Zerwała się na równie nogi by dostrzec ognistego kraba palącego w popłochu wszystko co znalazło się na jego drodze. Przez sekundę czy dwie stała jedynie w zbyt wielkim szoku by w jakikolwiek sposób zareagować. – Musimy go złapać – poinformowała kuzynkę jakby od razu narzucając jej konieczność pomocy. Przypomniały jej się słowa handlarza i wiedziała, że to jedyne słuszne wyjście z sytuacji, bowiem im dłużej ten pozostawał na wolności tym większe spustoszenie mógł zgotować. – Nie podchodź do niego od tyłu, bo to właśnie z tylnego kolca bucha ogniem – poinformowała choć prawdopodobnie kuzynka zdołała się już tego domyślić. Nie działały też na niego żadne zaklęcia. Szatynka podeszła do stojącej obok legowiska klatki teraz aż nadto otwartej i podała ją kuzynce. Z fotela ściągnęła pled i wsadziła w niego dłonie tak by nie poparzyć się rozgrzaną skorupą w końcu krab swym wyglądem bardziej przypominał żółwia. – Spróbuję go chwycić, a ty nakieruj klatkę, dobrze? – w jej głosie brzmiała niepewność. Skąd miała wiedzieć jak się z nimi obnosić? Przygodo, ahoj przygodo.
ONMS I
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Antonia Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Nie pojmowała zasad działania Antonii, lecz jak mogła, skoro ledwie pojmowała samą siebie? Gdy kuzynka niepewna własnych pragnień szarpała się między kolejnymi skrajnościami, równie zagubiona Gudrun trwała w całkowitym bezruchu. Gdy jedna z nich w imię przynależności do rodziny wyklinała krew swojej matki, a co za tym idzie i swoją, druga uciekała jak najdalej od pnączy domu rodzinnego, jego długich cieni i duszących oparów. Gdy w źrenicach jednej skrzyła się feeria barw, multum równie pięknych co niebezpiecznych sztucznych ogni, oczy drugiej - blade odbicie dwóch płytkich, zamarzniętych na kość jezior - tchnęły jedynie chłodem i stagnacją.
Przywykła do ciszy, będąc dzieckiem. Do sztućców zgrzytających o talerze przy obiedzie, ust rozsznurowywanych jedynie na tyle, by móc przełknąć kolejny kęs jedzenia, do szmerów nadchodzących kroków przed korepetycjami, do dyskretnego tykania zegara w salonie. Tych samych ledwo zauważalnych, lecz miarowych odgłosów nasłuchiwała w Durmstrangu. I właśnie w ich poszukiwaniu uciekała od szkolnego gwaru ku bibliotece i szeleście przewracanych kartek, ku błoniom i trzeszczącemu pod stopami śniegu, ku wieży i piskom wylatujących z niej nietoperzy. Cisza była jej przyjaciółką, koiła zszargane nerwy i otulała do snu. Pragnęła jej, idącej za nią samotności i wolności… A przynajmniej tak jej się zdawało, aż do rozdarcia nieboskłonu i ziemi przez kometę. Aż do dzwoniącej w uszach całkowitej ciszy.
Ta cisza kuła w uszy, drażniła, wyostrzała zmysły, aż do szaleństwa. Obijała się w uszach z głuchym łomotem. Dobitnie odsłaniała brzydką prawdę. To nie jej pragnęła, a tych wreszcie odsłoniętych szmerów, dyskretnych dowodów na istnienie życia nawet w najbardziej martwym miejscu. Zacisnęła mocniej szczękę. Więź łącząca ją i Antonię, swoista smycz wiążąca razem wszystkich Borginów była luźna i wiotka. I właśnie dlatego jej nie zrywała. Dlatego tak ją ceniła. Niczego nie oczekiwała i nie wymagała. Oddychała pełną piersią, od czasu do czasu jedynie ścierając się z kuzynką na nokturnowskim bruku, by zaraz odejść w rozbłysku, w jednym mniej lub bardziej zdrowym kawałku. Nie przychodziła umyślnie, póki katastrofa nie wyciągnęła ją tu za uszy niczym niesfornego ucznia, wciąż niepojmującego swej lekcji. No bo czysto rozsądkowo, po co właściwie tu była? Antonia pojawiała się - to wśród ministerialnych druczków, to na nokturnowskim bruku - i znikała. W swoim tempie, jeden jedyny raz na niezwykle długo. Ale po tym wróciła i znowu grała nornom na nosie.
A te - jak zwykle - błyskawicznie jej się odgryzały.
Nie zdążyła zareagować. Pomyśleć nad odpowiedzią, kpiąco unieść brwi, posłać krzywy uśmiech, a już parkiet był zasmolony. Dywan niebezpiecznie się tlił. Spalenizna kręciła w nosie, zaś krab gnał pod najbliższy fotel. Gudrun zamarła. To omam. Z martwym wzrokiem wbitym w nieokreślony punkt przed siebie. Widmo. Z nieznacznie skulonymi ramionami. Złożona halucynacja, której dałaś się zwieść niczym pierwszorzędna wariatka! Powoli, jak mucha w smole, przekręciła szyję. Spojrzała na kuzynkę oniemiałą w stuporze. To dobry znak. Nieznacznie się rozluźniła. Blady strach - nie o spłonięcie, a o to, że tylko jej się zdaje, że odeszła od zmysłów, że eliksiry zdały się na nic - zelżał.
Aż wreszcie obrócił się w niebyt unicestwiony przez konkretne komendy krewnej oraz wżynającą się w dłoń kratę. Puściła kieliszek. Mocniej chwyciła metal, nie metalowej obręczy szpitalnego łóżka, a niewielkiej, pustej klatki. Brzdęk tłuczonego szkła otrzeźwił ją już całkowicie. Rozpryśniętym na dywanie winem będą przejmować się później.
— Dobrze — odparła ze stalową, nieprzystającą do niedawnej paniki, pewnością. Poprawiła chwyt. Bez wielkiego namysłu zadeptała tlący się róg dywanu. Zmarszczyła nos, taksując chłodnym spojrzeniem pokój. Wzięła głębszy oddech. Powietrze nieprzyjemnie gryzło, ale to dobrze. Wzrok, węch, dotyk - wszystkie zmysły idealnie się zgrywały i uzupełniały. Rozstawiła nogi w delikatnym rozkroku, stając w przejściu do kolejnego pokoju, tak by - na wypadek gdyby krab wymknął się z potrzasku Antonii - zagrodzić mu drogę do reszty mieszkania.
ONMS 0 :/
Przywykła do ciszy, będąc dzieckiem. Do sztućców zgrzytających o talerze przy obiedzie, ust rozsznurowywanych jedynie na tyle, by móc przełknąć kolejny kęs jedzenia, do szmerów nadchodzących kroków przed korepetycjami, do dyskretnego tykania zegara w salonie. Tych samych ledwo zauważalnych, lecz miarowych odgłosów nasłuchiwała w Durmstrangu. I właśnie w ich poszukiwaniu uciekała od szkolnego gwaru ku bibliotece i szeleście przewracanych kartek, ku błoniom i trzeszczącemu pod stopami śniegu, ku wieży i piskom wylatujących z niej nietoperzy. Cisza była jej przyjaciółką, koiła zszargane nerwy i otulała do snu. Pragnęła jej, idącej za nią samotności i wolności… A przynajmniej tak jej się zdawało, aż do rozdarcia nieboskłonu i ziemi przez kometę. Aż do dzwoniącej w uszach całkowitej ciszy.
Ta cisza kuła w uszy, drażniła, wyostrzała zmysły, aż do szaleństwa. Obijała się w uszach z głuchym łomotem. Dobitnie odsłaniała brzydką prawdę. To nie jej pragnęła, a tych wreszcie odsłoniętych szmerów, dyskretnych dowodów na istnienie życia nawet w najbardziej martwym miejscu. Zacisnęła mocniej szczękę. Więź łącząca ją i Antonię, swoista smycz wiążąca razem wszystkich Borginów była luźna i wiotka. I właśnie dlatego jej nie zrywała. Dlatego tak ją ceniła. Niczego nie oczekiwała i nie wymagała. Oddychała pełną piersią, od czasu do czasu jedynie ścierając się z kuzynką na nokturnowskim bruku, by zaraz odejść w rozbłysku, w jednym mniej lub bardziej zdrowym kawałku. Nie przychodziła umyślnie, póki katastrofa nie wyciągnęła ją tu za uszy niczym niesfornego ucznia, wciąż niepojmującego swej lekcji. No bo czysto rozsądkowo, po co właściwie tu była? Antonia pojawiała się - to wśród ministerialnych druczków, to na nokturnowskim bruku - i znikała. W swoim tempie, jeden jedyny raz na niezwykle długo. Ale po tym wróciła i znowu grała nornom na nosie.
A te - jak zwykle - błyskawicznie jej się odgryzały.
Nie zdążyła zareagować. Pomyśleć nad odpowiedzią, kpiąco unieść brwi, posłać krzywy uśmiech, a już parkiet był zasmolony. Dywan niebezpiecznie się tlił. Spalenizna kręciła w nosie, zaś krab gnał pod najbliższy fotel. Gudrun zamarła. To omam. Z martwym wzrokiem wbitym w nieokreślony punkt przed siebie. Widmo. Z nieznacznie skulonymi ramionami. Złożona halucynacja, której dałaś się zwieść niczym pierwszorzędna wariatka! Powoli, jak mucha w smole, przekręciła szyję. Spojrzała na kuzynkę oniemiałą w stuporze. To dobry znak. Nieznacznie się rozluźniła. Blady strach - nie o spłonięcie, a o to, że tylko jej się zdaje, że odeszła od zmysłów, że eliksiry zdały się na nic - zelżał.
Aż wreszcie obrócił się w niebyt unicestwiony przez konkretne komendy krewnej oraz wżynającą się w dłoń kratę. Puściła kieliszek. Mocniej chwyciła metal, nie metalowej obręczy szpitalnego łóżka, a niewielkiej, pustej klatki. Brzdęk tłuczonego szkła otrzeźwił ją już całkowicie. Rozpryśniętym na dywanie winem będą przejmować się później.
— Dobrze — odparła ze stalową, nieprzystającą do niedawnej paniki, pewnością. Poprawiła chwyt. Bez wielkiego namysłu zadeptała tlący się róg dywanu. Zmarszczyła nos, taksując chłodnym spojrzeniem pokój. Wzięła głębszy oddech. Powietrze nieprzyjemnie gryzło, ale to dobrze. Wzrok, węch, dotyk - wszystkie zmysły idealnie się zgrywały i uzupełniały. Rozstawiła nogi w delikatnym rozkroku, stając w przejściu do kolejnego pokoju, tak by - na wypadek gdyby krab wymknął się z potrzasku Antonii - zagrodzić mu drogę do reszty mieszkania.
ONMS 0 :/
The member 'Gudrun Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Nie zastanawiała się nad cierpieniem innych ludzi, bowiem nie chciała nosić tak wielkiego ciężaru na własnych barkach. Tylko głupiec nie domyśliłby się, że kataklizm każdej żywej jednostce na Wyspach zgotował piekło – całkiem prywatne, indywidualnie skrojone pod lęki i fobie. Teraz obrazy tych zdarzeń pojawiały się w myślach na siłę wprowadzając w ten sam poziom otępienia i strachu. Dźwięki, zapachy, te same skrzywione od bólu twarze – wszystko co mogło choć w istocie przypominać o tym traumatycznym wydarzeniu. Dawniej przywiązywała do tego wagę chcąc konfrontować się z bólem wierząc, że w końcu jej umysł odpuści walkę i pozwoli jej przywyknąć do wspomnień i historii życia. Tak się nie stało, a może zwyczajnie to ona nie była wystarczająco cierpliwa by doczekać do tego momentu. Sięgnęła więc po inną strategię, która działała na tu i teraz – unikanie. Ucieczka nie była w jej stylu, ale instynkt przetrwania sam podsuwał jej rozwiązania. Skoro nie chciała troszczyć się o życie wszystkich ludzi dotkniętych kataklizmem, to pewnie mogłaby chociaż oddać swą uwagę najbliższym – członkom swojej rodziny. Może przez brak kontaktu z jej strony uchodziła za niezainteresowaną i zimną. Rodzina znaczyła dla niej wiele, ale jeszcze więcej znaczyła dla niej autonomia. Inni nazwali by to wybujałym ego, myśleniem tylko o sobie, ale czy ona kiedykolwiek przeczyła temu, że była w pełni narcystyczna? Zawsze wybierała siebie nawet jeśli w środku emocje zachęcały ją do bycia bardziej ludzką.
Może to była jej kara? Za zuchwalstwo, egoizm i pychę? Może takie rzeczy przydarzały jej się by pokazać, że podąża bardzo niebezpieczną ścieżką i ma niewiele czasu na odnalezienie poprawnej. Często zastanawiała się, czy to właśnie narcyzm był jej największym przekleństwem, czy może raczej darem – ostateczną ochroną przed cierpieniem, które zdawało się pochłaniać wszystko na jej drodze. Pojawiały się chwile, w których wewnętrzny głos szeptał, że może powinna się otworzyć, wyciągnąć rękę do tych, którzy jej potrzebowali, jednak wówczas włączał się mechanizm obronny. To, co inni nazywali egoizmem, dla niej było jedynym sposobem na przetrwanie. Wyparcie uczuć i skupienie się na sobie stało się jej tarczą, przez którą nie potrafiła się przebić empatia, a troska o innych zawsze przegrywała z potrzebą zachowania integralności psychicznej. Autonomia była jej bogiem, a każda próba zbliżenia się do innych wiązała się z niebezpieczeństwem utraty kontroli nad własnym życiem. Nie znajdywała innego powodu, przez który spotykały ją właśnie takie rzeczy? Ognisty krab pustoszący jej i tak marnej jakości domostwo? Nie wymyśliłaby tego w nawet najbardziej abstrakcyjnych snach.
Usłyszała brzęk tłuczonego szkła i dostrzegła przemijający na twarzy kuzynki szok. Wątpiła czy ten był wywołany jedynie zaistniałą sytuacją. Może ogień nie był jej przyjacielem? Może wywoływał u niej otępienie? – Niespodziewany zwrot akcji, czyż nie? – zapytała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu chcąc w jakiś sposób oddać jej uwagę, którą może powinna oddać jej już wcześniej. Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj – to właśnie starała się jej przekazać.
Pierwsza próba złapania kraba na nic się zdała. Antonia zaklęła pod nosem choć jej słowa zlały się z przekleństwem Gustava, któremu również ta sytuacja przestała pasować. Był taki terytorialny. Jeszcze raz.
ONMS I
Może to była jej kara? Za zuchwalstwo, egoizm i pychę? Może takie rzeczy przydarzały jej się by pokazać, że podąża bardzo niebezpieczną ścieżką i ma niewiele czasu na odnalezienie poprawnej. Często zastanawiała się, czy to właśnie narcyzm był jej największym przekleństwem, czy może raczej darem – ostateczną ochroną przed cierpieniem, które zdawało się pochłaniać wszystko na jej drodze. Pojawiały się chwile, w których wewnętrzny głos szeptał, że może powinna się otworzyć, wyciągnąć rękę do tych, którzy jej potrzebowali, jednak wówczas włączał się mechanizm obronny. To, co inni nazywali egoizmem, dla niej było jedynym sposobem na przetrwanie. Wyparcie uczuć i skupienie się na sobie stało się jej tarczą, przez którą nie potrafiła się przebić empatia, a troska o innych zawsze przegrywała z potrzebą zachowania integralności psychicznej. Autonomia była jej bogiem, a każda próba zbliżenia się do innych wiązała się z niebezpieczeństwem utraty kontroli nad własnym życiem. Nie znajdywała innego powodu, przez który spotykały ją właśnie takie rzeczy? Ognisty krab pustoszący jej i tak marnej jakości domostwo? Nie wymyśliłaby tego w nawet najbardziej abstrakcyjnych snach.
Usłyszała brzęk tłuczonego szkła i dostrzegła przemijający na twarzy kuzynki szok. Wątpiła czy ten był wywołany jedynie zaistniałą sytuacją. Może ogień nie był jej przyjacielem? Może wywoływał u niej otępienie? – Niespodziewany zwrot akcji, czyż nie? – zapytała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu chcąc w jakiś sposób oddać jej uwagę, którą może powinna oddać jej już wcześniej. Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj – to właśnie starała się jej przekazać.
Pierwsza próba złapania kraba na nic się zdała. Antonia zaklęła pod nosem choć jej słowa zlały się z przekleństwem Gustava, któremu również ta sytuacja przestała pasować. Był taki terytorialny. Jeszcze raz.
ONMS I
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Antonia Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź