Wydarzenia


Ekipa forum
Fridtjof Brand
AutorWiadomość
Fridtjof Brand [odnośnik]06.09.15 22:40

Fridtjof Rudolfson Brand

Data urodzenia: 4.04.1904r.
Nazwisko matki: Hult
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: auror
Wzrost: 190cm
Waga: 85kg
Kolor włosów: siwe, kiedyś ciemnobrązowe
Kolor oczu: piwne
Znaki szczególne: długie, falujące na głowie siwe włosy i gęsta siwa broda, często chodzę w kapelusiku


Witam Cię, nieznajomy. Chodź! Usiądź, zapraszam! Och, wszyscy poczciwi ludzie są mile widziani w moich, nie tak skromnych, progach. Kawy? Herbaty? Może Ognistej? A może jakichś mugolskich alkoholi? Nie gustujesz, tak? Wielka szkoda. No, w każdym razie rozgość się. Mam dzisiaj ochotę na jednostronny dialog, znaczy się – inaczej monolog. Uzbrój się w cierpliwość, bo jak powszechnie wiadomo - uwielbiam dużo mówić, a po tym grzanym winie rozwiązuje mi się język.


Wszystko zaczęło się w Szwecji. Piękny kraj – surowo potraktowany przez matkę naturę krajobraz, zahartowani, pracowici, przemili ludzie i ta historia… Stamtąd pochodzi mój ród i szczycę się tym. Może nie był to ród szlachecki, ale na pewno był porządniejszy od połowy tych brytyjskich arystokratycznych rodzinek, w których panuje kazirodztwo, czy inne paskudztwo - broń Merlinie, nie mam takich informacji, ale podejrzanie mi wyglądają. Tam zasady ustala pogoń za majątkiem, a wielkość mierzy się w czystości krwi. U nas nie było ważne jak nazywają twoją krew, a co potrafisz i czy twardo stąpasz po ziemi. Krew może być brudna tylko w jednej sytuacji – kiedy broczy z leżących ziemi, świeżo upieczonych zwłok. Kierując się surowym prawem, mój ród osiągnął status bardzo dobrze poważanego wśród skandynawskich rodów, a nie był rodem szlacheckim. Choć w naszych żyłach płynie zwana powszednio krew czysta ze skazą, skazy tej się nie wstydzę. Może tyle o krwi, bo to nie to miał być temat mojego potoku słów. Mój ojciec, Rudolf Brand, był tak samo dumny ze swojego pochodzenia, jak i ja. Postanowił jednak opuścić rodzinne strony z miłości do mojej matki, Shenae. Była reprezentantką francuskiej drużyny Quidditcha i nie mogła zamieszkać tak daleko od Francji. Osiedlili się więc niedaleko Ravensburga, w Badenii i tam zaczęli wspólne życie. W wyniku ich przepełnionego miłością małżeństwa, wkrótce urodziłem się ja, Fridtjof Rudolfson Brand. Rudolfson, gdyż według skandynawskich tradycji, nazwisko dziecka tworzone jest przez dodanie do imienia ojca przyrostka „son”. Nie jest to zresztą takie ważne, używam tylko imienia i rodowego nazwiska, przepraszam, że wtrącam takie głupoty, przyjacielu. Dwa lata później urodził się Raphael, a rok później Olgierd i Fryburg. Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Kochaliśmy się z braćmi, jak to powinno być w każdej szanującej się rodzinie. Razem trafiliśmy też do Durmstrangu i tam się uczyliśmy.


Szkoła: stare, dobre czasy… Wybacz, nie pamiętam zbyt wiele ciekawych i ważnych zdarzeń z tego okresu. Uczyliśmy się, dbaliśmy o tężyznę fizyczną i wygłupialiśmy się, jak to nastolatki. Wiem, że był przedmiot, którego nigdy nie lubiłem i nie uczyłem się go zbyt chętnie. Była to czarna magia, której w Durmstrangu uczą, jakby to było coś normalnego. Więcej uwagi przykuwałem do obrony przed nią i zaklęć. Uwielbiałem grać w Quidditcha ze znajomymi, a gdy nadchodziły deszczowe dni czytać księgi o Historii Magii lub grać z kimś w Czarodziejskie Szachy. Na tym polegał mój pobyt w tej szkole i uważam, że bardzo dużo wyniosłem z edukowania się tam.


Uczęszczanie do szkoły to jednak nie wszystko… Gdy zaczynały się wakacje niezmiernie się cieszyłem, ponieważ co roku do wioski przyjeżdżała Mercy Bell – mugolaczka o pięknej duszy, kruczoczarnych włosach i najpiękniejszych oczach… Ach... Ile bym dał, by móc ją jeszcze raz chwycić w swoje ramiona i złożyć pocałunek na jej ustach, tak jak wtedy… Pamiętam ten dzień, jakby to było jeszcze dzisiaj:
Byłem już wtedy absolwentem Durmstrangu, a ona absolwentką Hogwartu. Z braćmi spotkaliśmy ją wtedy na polnej drodze i jej piękno uderzyło mnie, jak nigdy dotąd. Pozwoliliśmy jej zagrać z nami w Quidditcha. Przez całą grę w ogóle nie myślałem o wygranej. Co prawda bardzo dobrze mi szło i pewnie bym ten mecz wygrał, jednak w mojej głowie siedziała tylko ona. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się ucieszyłem, gdy zaczęła się wtedy ta ulewa. Chłopcy pobiegli do domu zostawiając mnie sam na sam z Mercy i… I m-moja… Ko-chana…



Najmocniej przepraszam za tę łzę, to dla mnie dość trudne wspomnienie. A jakie piękne…
Pobraliśmy się w czerwcu 1927 roku. Byliśmy najszczęśliwszym małżeństwem jakie znała ta ziemia. Moi bracia rozjechali się po świecie, a ja zostałem głową naszej rodziny, kiedy w pierwszego kwietnia 1928 roku narodził się nasz synek, Rudolf. Nie mogłem go nie nazwać imieniem mojego ojca! Rudolf Fridtjofson Brand! Czy to nie brzmi dumnie? Wraz z Mercy wychowywaliśmy go na dobrego człowieka. Może nie był bardzo zainteresowany zasadami panującymi na tym świecie, ale na pewno był od początku porządnym dzieckiem. Nie bał się wyzwań, śmigał na miotle dniami i nocami przyprawiając nas o ogromny stres co jakiś czas. Kiedy chłopiec miał osiem lat, Mercy urodziła nam śliczną córeczkę, Leticię… Rok później straciliśmy je obie… Khm. Przepraszam, muszę... Muszę się napić. Tak lepiej. Umarły zarażone wirusem groszopryszczki. Przeklęty wirus odebrał mi dwie z trzech najważniejszych osób w moim życiu. Razem z Rudolfem doświadczyliśmy tego, czego nie chciałby nigdy doświadczyć żaden człowiek. Utrata tak bliskich osób, była nie do zniesienia. Uznałem, że nie dam rady wychowywać dalej syna w tym samym miejscu, w którym dotknęła nas ta tragedia. Nie chciałem, żeby wpatrywał się w testrale, przybyłe do okolicy prawie w tym samym momencie. Dlatego podjąłem decyzję o wyprowadzce do Valdres w Norwegii, gdzie stacjonowała moja dalsza rodzina. Może grzanego wina? Na pewno? A ja sobie naleję.


Kontynuując swój wywód: po dwóch latach od tego zdarzenia, w roku 1939 - paskudny to był czas – mój synek zaczął naukę w Durmstrangu, wybuchła II wojna światowa, a także konflikt czarodziejów. Nadal nie otrząsnąłem się po tym, co spotkało mnie i mojego syna. Widywałem Mercy w snach, czasami wydawało mi się nawet, że ją słyszę. Co ciekawe, miewam takie przesłyszenia do dziś. Byłem w takim stanie, że naprawdę nie miałem sił na uczestniczenie w tej walce. Starałem się przyjąć neutralne stanowisko i przeżyć w takim stanie wraz ze swoim synem do wyjaśnienia się spraw. W tym czasie, by nie marnować tylko rodzinnych zasobów pieniężnych, zacząłem pisać książki o mugolach i je wydawać. To był mój pomysł na radzenie sobie ze swoją niemałą depresją. Jako wdowiec po mugolaczce wiedziałem bardzo dużo o ludziach nieobdarzonych magicznym talentem, gdyż w przerwach między naszą płomienną miłością, a wychowywaniem dziecka, zajmowałem się studiowaniem ich życia. Fascynacja mugolami została i powiem szczerze, nawet się zwiększała. Zaczytany w Historię Magii, ale także historię świata mugoli, pisywałem do różnych gazet, a także sam tworzyłem książki ukazujące wiele różnych podobieństw i różnic, między tymi dwoma światami. Znasz "Mugolak i Charłak, czyli o wyrzutkach po obu stronach lustra"? Albo "Wielka Stopa - magiczne stworzenia okiem mugola"? A może "Nie taki Mugol straszny, jak go malują"? To moje! Taaak, nawet nieźle się sprzedawały swego czasu, trochę się na nich dorobiłem. W międzyczasie uczyłem się języka angielskiego, bo stawał się powoli językiem, bez którego znajomości wkrótce trudno byłoby żyć. Potrafiłem już szwedzki i niemiecki, więc nauka trzeciego nie była trudna. Oprócz tego zacząłem realizować kursy na aurora w norweskiej filii Ministerstwa Magii – dzięki moim wynikom i umiejętnościom z zakresu Zaklęć oraz Obrony Przed Czarną Magią, a także dzięki mojej fizycznej sprawności, zostałem przyjęty bez problemu. Co prawda byłem dużo starszy od reszty adeptów, ale to nie sprawiało mi trudności - w końcu liczą się jedynie umiejętności, prawda? Nie miałem zbytnio z kim tam rozmawiać, także pracowałem i studiowałem raczej w samotności. Nie powiedziałbym, że był to jakiś wielki problem.
Połączenie tych wszystkich aktywności było prawie samobójstwem, to prawda, jednak tylko zajmując się pracą, nauką i wspieraniem swojego syna, potrafiłem zapomnieć o utracie moich ukochanych dziewczynek i żyć dalej. Tego chciałaby Mercy. Och, na zawsze będę mieć je w sercu. Mój syn wychowywany był w szkole, więc większość czasu nie miałem tego obowiązku opieki. Kiedy przyjeżdżał na wakacje lub święta starałem odstawiać resztę spraw na bok i zajmować się tylko nim. Wbrew pozorom łączenie studiowania w kierunku aurora, unikania wdawania się w wojnę i pisania książek nie jest wcale takie nie do zrobienia, jeżeli jest się porządnym i ułożonym człowiekiem. Wszystko da się zaplanować tak, by grało, jestem tego żywym przykładem.


Zacząłem więc nowe życie. Poznałem Emily Dunwall, mugolaczkę, która przybyła do okolicy w sprawach roboczych z polecenia Ministerstwa Magii. Nie będę Ci opowiadał o tym jak się poznaliśmy ani o szczegółach naszego romansu, bo Emily jest teraz w domu. No. Także, zakochaliśmy się w sobie i spłodziliśmy trojaczki – Elizabeth, Olgierda i Fryburga (kochani to byli bracia, a moi chłopcy bardzo mi ich przypominają). Tymczasem Rudolf rósł, jak na drożdżach i w końcu stał się kawalerem, o jakim marzyłaby każda panna. Byłem z niego dumny i zawsze będę. Zaakceptował moją żonę, ale nigdy nie pokochał jej tak, jak swojej prawdziwej matki. Cóż, nie byłbym w stanie tego od niego wymagać. Nie oznacza to, że jej nie polubił! A jak polubił przyrodnie rodzeństwo?! Hoho! Jeżeli akurat nie grał w Quidditcha, zajmował się nimi, jakby sam był ich ojcem.


Rudolf w końcu osiągnął wiek pełnoletni i zaczął prowadzić się sam. Wkrótce został członkiem Sokołów z Heidelbergu, którym zawsze będziemy z rodzinką kibicować! A co się stało ze mną, Emily i naszymi szkrabami? Przeprowadziliśmy się tutaj – do Doliny Godryka. Anglia nigdy nie spodoba mi się tak, jak Niemcy czy Norwegia, ale są tutaj szerokie perspektywy. Wpisałem się w głównej kwaterze Ministerstwa Magii jako auror niedługo po przybyciu do Wielkiej Brytanii. Przez rok pracowałem też w Hogwarcie jako nauczyciel OPCM, ale jedynie w zastępstwie. Poznałem się bądź co bądź na tej szkole i stwierdziłem, że to dość dobre miejsce dla moich pociech. Nie było może idealne, ale przypominało mi nieco Durmstrang, w którym sam się wychowałem i w którym wychował się mój pierworodny. Kiedy dzieci osiągnęły wiek pierwszoklasistów, ze spokojem, wraz z małżonką oddaliśmy je w ręce akademii. I żyjemy sobie tak… Czasami Rudolf przyjeżdża dać o sobie znać... Ja nadal staram się coś pisać między swoimi aurorskimi zadaniami. Na przykład niedawno wydałem "Szlachetne rody mugolskiego świata", a teraz realizuję już następny projekt. Tym razem coś fabularnego - na stare lata znudziło mi się pisanie tych suchych faktów, rozumiesz, o co mi chodzi?


Która to już? Tak późno?! Wybacz, naprawdę się rozgadałem. Jest mi niezmiernie miło, że mogliśmy sobie tutaj tak przyjacielsko porozmawiać, ale niestety muszę już poprosić cię o wyjście. Mam do załatwienia parę spraw. Wiesz, praca aurora! Zresztą, aspiruję do większej roli – z wiekiem stawia się sobie coraz większe wymagania i chce się osiągać jeszcze więcej! Jeszcze raz dziękuję Ci, że wpadłeś. No, to do miłego zobaczenia! Przeczytaj parę moich książek i artykułów, jak będziesz mieć czas! Paa!





Patronus: Jedna z tych zakapturzonych postaci zbliżyła się niebezpiecznie blisko naszego celu. Nie mogłem pozwolić, by złożyła na nim swój pocałunek, więc zachowując zimną krew, skupiłem swoją magię w tym jednym, przepięknym wspomnieniu. Na chwilę przeniosłem się w przeszłość, do czasów, kiedy razem z żoną zaprowadziliśmy nasze kochane trojaczki: Elizabeth, Olgierda i Fryburga po raz pierwszy na Peron 9 i 3/4. Świadomość, że te zagubione dzieci miały wkrótce stanąć w Wielkiej Sali Hogwartu i stać się jego uczniami, a mój pierwszy syn, Rudolf, w tym momencie podbija boiska do Quidditcha - napawała mnie dumą. To chwila, której nigdy nie zapomnę. Upewniła mnie w tym, że warto się nie poddawać i żyć dalej, ale co w tej historii jest ważniejsze - dzięki temu wspomnieniu przyzywam swojego patronusa.
- Expecto Patronum! - rozeszło się po okolicy, odbijając się od ścian otaczającego nas lasu.
Z mojej różdżki wystrzeliła wstęga białej magii, formując się w ogromnego niedźwiedzia tybetańskiego. Stanął w powietrzu na dwóch łapach i zaryczał przeraźliwie, prezentując swoje masywne cielsko, po czym zaszarżował w stronę Dementora. Pozbawione twarzy istoty rozpierzchły się w popłochu, a my mogliśmy spokojnie obezwładnić cel i ukończyć swoje zadanie.





Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 20 +3(różdżka)
Zaklęcia i uroki: 6 +2(różdżka)
Czarna Magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 6 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: niemiecki II0
Język obcy: angielskiII6
Język obcy: szwedzkiI2
Zakon FeniksaI0 (zaklęcie – Amicus)
Latanie na miotleII3
MugoloznawstwoII3
KoncentracjaII3
Ukrywanie sięII3
Historia magiiII3
RetorykaIII7
LiteraturaIII7
Silna wolaIV13
SpostrzegawczośćV25
Zakon FeniksaI0 (-5 ST do Amicus)
0

Wyposażenie

Różdżka, teleportacja



[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Fridtjof Brand [odnośnik]08.09.15 20:39

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Przypruszone siwizną włosy Fridtjofa świadczą tylko i wyłącznie o bogatym doświadczeniu, a nie o starości - pomimo przeżytej połowy wieku, wydaje się, że mężczyzna jeszcze nie powiedział ostatniego słowa na kartach swoich poczytnych dzieł, w pracy aurora, a szczególnie jako ojciec Rudolfa i trójki rozrabiaków. Mam tylko nadzieję, że uda mu się uniknąć zawodowych chorób aurorów; pełnia zdrowia przyda się nie tylko w tych niespokojnych czasach, ale i przy wychowywaniu szalejących trojaczków! Leć do fabuły i baw się dobrze Smile

OSIĄGNIĘCIA
Wzorowy ojciec
Ojciec Smoków
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:6
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:20
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:6
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, nóż, pierścień Zakonu Feniksa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[08.09.15] 900-870=30
[25.12.15] Opuszczona Portiernia +100 pkt
[20.04.16] spotkanie zakonu feniksa +10 pkt
[24.04.16] Nóż -100 pkt
[17.06.16] Misja Zakonu Feniksa +150pkt
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Fridtjof Brand Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Fridtjof Brand
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach