Bradford Duncan Parkinson
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Broadway Tower, Gloucestershire
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: projektant i krawiec w Domu Mody Parkinson
Wzrost: 184
Waga: 80
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: wyprostowana sylwetka, bystre spojrzenie, nienaganny, elegancki ubiór
13 cali Cyprys Róg garboroga
Gryffindor, Hogwart
martwe ciała córek
żywica, dojrzałe cytrusy, wełna dwurożca
on sam tulący Petrę do piersi
literatura, podróże, szachy czarodziejów, moda
Harpie z Holyhead
szermierka
klasyczna, radiowa
Henry Cavill
Duncan Parkinson, wytrawny krawiec i miłośnik sztuki, nie chciał powstrzymywać uniesień serca, kiedy na jego drodze stanęła Venetia z domu Bulstrode. Rychły ślub był w ich przypadku naturalną koleją rzeczy, tak, jak i narodziny ich pierwszego i jedynego syna. Bradford stał się oczkiem w głowie, dziedzicem, w którym pokładano nadzieję na rozwój prężnie działającego rodzinnego biznesu. Chłopiec rozwijał się prawidłowo, był otwarty i ciekawy świata, acz niechętny wobec nadopiekuńczości. Odznaczał się aktywnością i samodzielnością, co dobrze rokowało. Od początku otoczony był wianuszkiem opiekunek, dbających o jego wykształcenie, zwłaszcza pod kątem językowym. Mówiono do niego nie tylko w języku angielskim, ale i francuskim, a za namową ojca, także włoskim, co miało stać się niezbędne wiele lat później.
Kiedy zbliżał się do ukończenia trzeciego roku życia, jedna z opiekunek znalazła go w bawialni unoszącego się ponad ziemią. Dziecięce stopy oparte były o atlas magicznych stworzeń, który lewitował go ku górze, aby drobna rączka z łatwością sięgnęła ułożonych na stole zabawek. Stało się to naturalnie kolejnym powodem do dumy rodziców. Słodka sielanka nie trwała jednak długo.
Pierwszym zderzeniem z bezwzględnością świata okazała się być śmierć ukochanej matki. Bradford nie potrafił zrozumieć, że odeszła na zawsze i już nigdy nie zamknie go w czułych objęciach, nie pocieszy ciepłym słowem, nie ukoi do snu melodią pieśni. Chłopiec zamykał się w sobie, niechętny wobec wszelkich prób ugłaskania, zwłaszcza gdy dowiedział się, że ojciec bierze sobie drugą żonę, a zaraz po tym spodziewa się kolejnego dziecka. Choć miał wtedy zaledwie pięć lat, Bradford doskonale pamięta chwile, kiedy stał nad kołyską brata, wściekle zaciskając pięści. Całym sobą nie znosił rumianego, rozwrzeszczanego malca; dziś powraca do tamtych chwil z nutą rozbawienia, bo w ciągu kilku kolejnych lat stali się niemal nierozłączni.
Harland z racji pozycji drugiego syna miał w życiu zdecydowanie łatwiej, lecz pierworodny wcale mu nie zazdrościł. Z dumą brał na siebie kolejne obowiązki, kuł na pamięć teksty ciężkich woluminów i dawał się odpytywać z historii magii oraz znajomości świata magicznych stworzeń, zdobywając tym samym uznanie guwernera. Wytrwale ćwiczył ukłony i godny chód, z uporem uczył się rozkładu sztućców i eleganckiego zapisu liter. Szlifował francuski oraz włoski, bo zdaniem projektantów Parkinsonów, to właśnie w tych krajach można znaleźć najwyższej jakości tkaniny, a przecież zamówienia najlepiej składać osobiście. Chętnie brał do ręki floret, prostował sylwetkę i przybierał odpowiednią postawę, stając najpierw naprzeciw nauczyciela, a później, gdy osiągnął już pewien zadowalający poziom, także i ojca.
- Pojedynek jest jak poezja ruchu, a szermierka, to wiersz pisany ostrzem - twierdził starszy Parkinson, przyglądając się uważnie postawie syna. - Każda linia to elegancki wers, każda zwrotka – mistrzowska wymiana. Ciosy i parowania tworzą rymy, które wybrzmiewają w harmonii, a serca walczących biją w ich rytmie.
Nie od razu został wprawnym szermierzem, o wiele chętniej dosiadając konia. Znacznie lepiej radził sobie ze zwierzętami, lubił spędzać czas w stajniach przy rodzinnej posiadłości, pielęgnując wierzchowce. Widząc u chłopca łatwość w oswajaniu stworzeń, został po raz zaprowadzony do rezerwatu w Forest of Dean. Momentu pierwszego stanięcia oko w oko z jednorożcem Bradford nie zapomni nigdy. Może i był to tylko młody okaz, lecz roztaczał wokół siebie niesamowitą, zapierającą dech w piersi aurę, sprawiającą, że Parkinson zapragnął dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Spędzał czas z ciotką, która oprowadzała go po rezerwacie i tłumaczyła zachowania magicznych stworzeń, jednakże pewnego dnia przy śniadaniu ojciec sprzeciwił się, by pierworodny przesiadywał tyle wśród jednorożców - miał na niego inny plan.
Dziecięce oczy spowił smutek, lecz jak na dobrego syna przystało, nie śmiał się sprzeciwiać, chcąc spełnić nałożone na siebie oczekiwania. Uznanie seniora zdobył z łatwością, od pierwszych postawionych w krawieckiej pracowni kroków, obdarowując modę pasją. Z fascynacją przesuwał drobnymi palcami po strukturach tkanin, z biegiem lat zdolny rozróżnić splot i rodzaj materiału wyłącznie pod opuszkami. Oszołomiony mnogością piętrzących się pod sufit tkanin i różnorodnością barw czarodziejskich nici chętnie zajmował miejsce u boku ojca, kiedy ten przypinał kolejne szpilki na manekinie, mrucząc coś pod nosem o sztuce kompozycji i zachowywaniu formy.
- Krawiectwo jest poezją. Niech każdy twój projekt będzie jak wiersz - mówił ojciec, gestykulując z finezją. Tak, dla niego wszystko mogło być poezją. - Z eleganckimi metaforami i subtelnymi aluzjami. Szukaj harmonii w liniach, które płyną jak wersy sonetu.
Te słowa zapadły Bradfordowi głęboko w pamięć. Od początku wzmagał w sobie wrażliwość, lubiąc otaczać się wytwornymi przedmiotami, w każdym z nich dostrzegając piękno. Odznaczał się wyjątkową czułością na niuanse, od najmłodszych lat radząc sobie z prowadzeniem igły. Jego pierwsze zaprojektowane kreacje dalekie były od ideału, lecz wytrwale szlifował swoje rzemiosło, chcąc uzyskać jak najwięcej pochwał od ojca. Z pewnym niezadowoleniem czytał otrzymany ze szkoły list akceptacyjny. Jak bardzo chciał zacząć naukę magii, tak niechętnie zapatrywał się na przerwę od szycia.
Zgodnie z rodzinnym zwyczajem został posłany do Hogwartu, gdzie ku zdumieniu wszystkich trafił do Gryffindoru. Zdecydowana większość krewnych trafiała do Slytherinu, bądź Ravenclawu, ale Dom Lwa? Bradford nie od razu się do niego przekonał, początkowo trzymając się na uboczu. Szybko jednak zaskarbił sobie sympatię towarzyszy z pokoju wspólnego, którzy z czasem przyjęli go z otwartymi ramionami. Szkolny świat łamał poznane w Broadway Tower konwenanse. Żarty kolegów, mimo pierwszego skojarzenia z obraźliwą niesubordynacją, zaczęły wywoływać na chłopięcej twarzy uśmiech rozbawienia. Nigdy nie uczestniczył w nich bezpośrednio, będąc raczej czającym się na uboczu obserwatorem, ale jako że od zawsze należał do osób przyjacielskich i lojalnych, z powagą tłumaczył przed profesorami wybryki rówieśników. Drobne kłamstwa spotykały się z ciężkimi westchnieniami wykładowców i mimo braku siły przebicia (oszustem do teraz jest marnym), udawało mu się zdobyć choć drobną taryfę ulgową.
Przeciętnie radził sobie z transmutacją i zaklęciami, o eliksirach nie wspominając. Nie interesowało go latanie na miotle, czy zielarstwo, przez kolejne lata ze wszystkich tych przedmiotów utrzymując się na ocenach dostatecznych. Swoje skrzydła i prawdziwy potencjał mógł pokazać na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami. Czas spędzony w rezerwacie jednorożców i chłonięte ze świata zwierząt ciekawostki sprawiły, że już na początku górował nad rówieśnikami. Biegle czuł się w zaklęciach obrony przed czarną magią, do której sięgał podczas pojedynków z kolegami. Należał raczej do spokojnych uczniów, unikających kłopotów, ale bywały chwile, gdy dawał się namówić na wymianę ciosów, co najczęściej kończyło się surową reprymendą, szlabanem, a nawet wizytą w skrzydle szpitalnym. Najgorsze były jednak otrzymywane od ojca listy. Pluł sobie wtedy w brodę, że po raz kolejny przyniósł rodzinie wstyd, lecz nie powstrzymywało go to przed następną ryzykowną próbą. Trudności nie sprawiała mu także numerologia, z jaką próbował się wcześniej podczas nauk w pracowni Domu Mody. Królowa nauk wymagała wyjątkowego skupienia i analitycznego myślenia, i choć Parkinson był z natury artystą, często twardo stąpał po ziemi. Oddawał się liczbom i teoriom magii, dobrze wiedząc, że wiedza ta przyda mu się w późniejszej pracy.
Nie samą nauką czarodziej żyje. Także Bradford potrafił znaleźć chwilę na wytchnienie. Zaszywał się wtedy w ustronnych miejscach, by szlifować umiejętność rysunku, czerpiąc inspirację z natury, ale i dziewczęcych uśmiechów. Chociaż żadna z nich - ku niezadowoleniu rówieśniczek - nie zdołała zawładnąć jego sercem, zwracał się do nich z prośbą o pozowanie, co przekładało się na późniejsze projekty. Poza zapełnianiem kolejnych stron szkicownika Parkinson lubował się w literaturze, szczególnie umiłowawszy sobie poezję. Cenił sobie przy tym dobre towarzystwo, z którym mógłby podyskutować nad głębszym przekazem utworów, sam jednak nigdy niczego nie napisał.
Choć miesiące w szkole dawały satysfakcję z rozwoju i zacieśniania więzów przyjaźni, tak z niecierpliwością czekał na powroty do domu. Wakacje zwykł spędzać aktywnie, konno przemierzając otwarte tereny Gloucestershire, lub mierząc się z bratem na florety. Ku zadowoleniu Bradforda młodszy bardzo szybko się uczył, prędko stając się dla niego godnym przeciwnikiem. Razem szlifowali swoje umiejętności, dochodząc do coraz większej wprawy, zyskując tym samym aprobatę seniora. Ten zaś korzystał z każdej sposobności, by przygotowywać pierworodnego do przejęcia po nim schedy.
Ojciec wychodził z założenia, że zagraniczne tkaniny są lepszej jakości, niż te brytyjskie. Poddaje się je tam procesom uszlachetniania, które nadają im niezwykłych, podkreślających właściwości materiałów cech. W podróże do Francji oraz Włoch często brał go ze sobą, przedstawiając w pracowniach i zakładach tkackich, gdzie wspólnie wybierali surowce na nadchodzący sezon.
- Słuchaj szelestu sukna - mówił ojciec ściszonym tonem, gniotąc w palcach kupon wełny. - Każdy materiał ma swoją opowieść, każdy szew – swoje pragnienia. Wsłuchaj się w ich szepty, pozwól im mówić do ciebie, a twoje projekty staną się dialogiem między ręką a tkaniną.
Więc Bradford słuchał, kiwając głową z uwagą, poznając cechy kolejnych tkanin, kategoryzując je według funkcji. Wełny, atłasy i tafty, organza, brokat i szyfon. Choć ojciec namawiał go do skupienia się na jednej dziedzinie, młody czarodziej nie zamierzał się ograniczać, bo w każdym elemencie garderoby potrafił znaleźć coś ciekawego.
Podczas tych wszystkich wyjazdów prócz szlifowania języka chętnie poznawał kulturę innych krajów. Spacerował po miastach, podziwiając architekturę zarówno metropolii, jak i mniejszych osad. Lubił spędzać czas na świeżym powietrzu, nie tylko aktywnie podczas konnych przejażdżek, ale i zasiadając na parkowych ławkach ze szkicownikiem. Inspirację potrafił znaleźć wszędzie, czerpiąc z potęgi natury, jak i lokalnych zwyczajów, by po powrocie do domu implementować nowe rozwiązania w projektowanych kreacjach.
Okres nauki w szkole zakończył z dobrymi ocenami, zwłaszcza z numerologii, obrony przed czarną magią i opieki nad magicznymi stworzeniami. Bradford nie aspirował do wybitnych not, bo miał przed sobą jasny cel - możliwość skupienia się na rodzinnym biznesie. I kiedy już myślał, że może oddać mu się bez reszty, padł nagiego cień szlacheckiej rzeczywistości.
Oficjalne wejście do socjety było stresującym przeżyciem. Wystawiony na świecznik czuł się nieco przytłoczony, mając na sobie czujne spojrzenia matron, poszukujących dla swych córek jak najlepszej partii. Był bezbronny wobec szachownicy układów i denerwował się, mimo iż stawiane na parkiecie kroki wcale się nie plątały, a słowa neutralnych pogawędek płynęły swobodnie. W sytuacjach z przedstawicielkami płci pięknej odnosił wrażenie, że otaczają go miałkie postacie. Brakowało im polotu, czy może były równie zestresowane, co on? Szczęśliwie ojciec nie przymuszał go od razu do sięgnięcia po pierścionek i deklaracje, dla niego najważniejsza była scheda Domu Mody.
W ciągu kilku późniejszych lat skupiał się na projektowaniu i nadzorowaniu wychodzących sezonowo kolekcji. Był to też czas, kiedy został wprowadzony na firmowe zaplecze, aby liznąć rachunkowości. Wprawdzie Bradford nie zamierzał przejmować nadzoru nad całym Domem Mody, ale starostwo uparło się, by miał świadomość, jak wygląda całokształt ich biznesu. Znał już ceny poszczególnych tkanin i dodatków, przyszła więc pora na szerszy obraz. Koszty utrzymania pracowników, krawców, asystentów i ekspedientek. Dział perfumeryjny, restauracja, finalnie też działalność charytatywna. Aby dowieść swoich umiejętności, podjął się organizacji jednej z aukcji na cele dobroczynne. Wydarzenie to zakończyło się sukcesem, jak i odbiło szerszym echem na łamach brytyjskich gazet, jednocześnie utrzymując Parkinsona w przekonaniu, że zdecydowanie woli spędzać czas wśród klientów oraz w szwalni, a nie nad księgami rachunkowymi.
Swoją przyszłą żonę poznał podczas sabatu, na którym debiutowała. Petra Yaxley nie była czarownicą pełną dziewczęcego wdzięku. Surowe rysy twarzy, wyzywające spojrzenie, nieprzejednana poza. Bradford natychmiast zwrócił na nią uwagę, szczerze zaintrygowany kobietą, jakże różną od jej rówieśniczek. Zaskarbienie sobie jej sympatii nie było wcale łatwe, bo niechętna była dyskusjom o literaturze, czy malarstwie. Szczerze rozbawiona nieporadnymi zalotami, rzuciła mu wyzwanie, dzięki któremu zdobył jej serce. Połączyła ich sympatia do pojedynków.
- Szermierka to blask zwycięstwa i cień porażki splecione w jedno, gdzie triumf smakuje słodko, a porażka uczy pokory - tym razem mówił już sam, zwracając się do ukochanej. - Każda walka to lekcja, cios to nowa wiedza, a serce wojownika rośnie w siłę z każdym doświadczeniem.
Ojciec nie był zadowolony, zamarzył sobie u boku syna czarownicę eteryczną, stanowiącą wzór kobiecych cnót, przyszłą ambasadorkę Domu Mody, jednak Bradford był uparty i dwa lata później stanął wraz z wybranką na ślubnym kobiercu, wkrótce po tym witając na świecie pierwszą córkę. Ojcostwo trochę go przytłoczyło, bo choć pragnął posiadać dużą rodzinę, to nie sądził, że zacznie się ona powiększać tak prędko. Miał wciąż w pamięci szybkie odejście Vinetii i choć matka zmarła z powodu ciężkiej choroby zakaźnej, przez pewien czas obawiał się o życie ukochanej. Kilka lat później trzymał w rękach drugą córkę i mimo niecierpliwego spojrzenia seniora oczekującego wnuka, całym sercem pokochał je obie.
Szermierka nie była jedynym sportem, który łączył go z Petrą. To za jej sprawą sięgnął po kuszę, udając się do lasów na polowania. Nieumiejętnie dzierżona w rękach broń bawiła czarownicę, nieszczędzącą złośliwych komentarzy. Bradford nie był nimi urażony, korzystając z mimo wszystko cierpliwie podsuwanych wskazówek. Parkinsonowie twierdzili, że polowanie nie jest odpowiednim zajęciem dla kobiety, żony oraz matki, lecz czarodziej był na nich głuchy, przez nieco ponad dekadę będąc zakochany w tej, która skradła jego serce.
Śmierć Petry była tylko kwestią czasu. Klątwa Ondyny zebrała swoje żniwo pomimo usilnych starań utrzymania czarownicy przy życiu. Liczni uzdrowiciele pochylali się nad jej przypadkiem, sięgając po różne sposoby, jednak za drzwiami komnat kobiety mówili cicho, że należy przygotować się na najgorsze. W ostatnich latach starał się ulżyć jej w cierpieniu. To dla niej wziął kilka lekcji magii leczniczej, by w razie wypadku móc służyć pomocą. Blokada dróg oddechowych i ciągła duchota uniemożliwiały zaczerpnięcie powietrza, a Bradford nie mógł bezczynnie stać i patrzeć, jak jego ukochana gaśnie z każdym dniem. Studiował zaklęcia, zawsze uważając, by nie wyrządzić jej przy tym jeszcze więcej krzywdy - niestety, to wszystko na nic. Petra do końca starała się pozostać uśmiechnięta, nie tracąc przy tym na ciętym języku. Nie było okazji, aby się pożegnać, odeszła we śnie.
Od dnia utraty ukochanej Bradford nadal wzbrania się przed rozglądaniem za nową partnerką. Nie uznaje się zresztą za najlepszą partię, bo pomimo braku posiadania dziedzica i nacisków nestora, nie chce stać się z racji swego wieku utrapieniem młodej panny. W przeciwieństwie do młodszego brata nie w głowie mu amory, czułe słówka i uwodzenie kobiet. Potrafi być czarujący, z wprawą lawiruje na salonach, jednak czasem wiąże się to później z poczuciem winy. Nie chce być gołosłowny, nigdy nie składa obietnic, ale ma świadomość, że odkąd przed dwoma laty zdjął żałobę, nadszedł czas do powtórnego ożenku.
Obecnie z pewnym niepokojem spogląda na sytuację w kraju. Nie jest zaciekłym zwolennikiem działań Ministerstwa. Rozlew krwi budzi u niego niechęć, nawet jeśli są to tylko mugole. Docenia jednak walkę o sprawiedliwość i należną czarodziejom wolność. W wielkiej wojnie stara się trzymać na uboczu, zbrojne działania wspierając w stopniu, jaki potrafi bez kłębiących się na sumieniu wyrzutów.
Na co dzień oddaje się pracy i dba o dobre imię rodu Parkinson. Przykłada dużą wagę do wychowania nastoletnich już Idalii i Brigitte, nie pozostawiając wszystkiego opiekunkom i hogwarckim profesorom. Prowadzi spokojne życie pozbawione szaleństw, ograniczając się do weekendowych spotkań z dżentelmenami przy szklaneczce whisky i magicznym pokerze. Nadal lubi spędzać czas na świeżym powietrzu, nawet jeśli nie w siodle, to w parkach, gdzie grywa w szachy w równie stonowanym towarzystwie, lub zaczytuje się w tomikach uwielbianej przez siebie poezji. Czasem pochylając się nad arkuszem celem stworzenia nowego projektu, nadal cierpi na brak inspiracji. Po utracie Petry rozgląda się za nową muzą, która wprowadziłaby do jego twórczości odrobinę świeżego powiewu.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +4 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 3 | +1 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 15 | 0 |
Zwinność: | 11 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
włoski | II | 2 |
francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | II | 10 |
Perswazja | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Sztuka (projektowanie) | II | 7 |
Sztuka (wiedza) | I | 0.5 |
Sztuka (rysunek) | I | 0.5 |
Krawiectwo | III | 25 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Szermierka | II | 7 |
Jazda konna | II | 7 |
Strzelectwo (kusza) | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Szachy czarodziejów | I | 0.5 |
Czarodziejski poker | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: -14 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Bradford Parkinson dnia 09.07.24 0:22, w całości zmieniany 1 raz
I weave dreams into reality.
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber