Wydarzenia


Ekipa forum
Priscilla Fawley - budowa
AutorWiadomość
Priscilla Fawley - budowa [odnośnik]07.09.15 0:12

Priscilla Fawley

Data urodzenia: 15 listopada 1920
Nazwisko matki: Travers
Miejsce zamieszkania: do niedawna posiadłość w Cumberland, obecnie zaplecze londyńskiego sklepiku z cukierkami
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: do niedawna pracowała w Wizengamocie; obecnie pomaga w sklepie
Wzrost: 168
Waga: 60
Kolor włosów: brązowy
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: maleńka blizna nad prawym okiem


1920

Krępa służąca z wypiekami na twarzy wyszła z sypialni państwa Selwynów, delikatnie zamykając za sobą drzwi. W całej posiadłości było już bardzo cicho, co było miłą odmianą po kilku godzinach krzyków, wrzasków i po rozpaczliwej bieganinie całej służby, pana Selwyna i pani Travers, matki Damaris. Był listopad. Za oknami posiadłości w Braintree spadały jesienne liście, przykrywając pożółkłą trawę czerwono-brunatną pierzynką. Służąca odetchnęła głęboko, kiedy otworzyła jedną z okiennic. Na korytarzu było troszeczkę duszno. Zamierzała zaparzyć sobie kubek dobrej, gorącej herbaty. Zaczęła iść w kierunku kuchni, jednak nie zdążyła nawet wyjść zza rogu korytarza, kiedy ktoś podniesionym głosem zwrócił jej uwagę. Odwróciła się i zobaczyła pana Asteriusa. - I co? - spytał mężczyzna, a w jego oczach strach mieszał się z podekscytowaniem. - Ma pan córeczkę - odparła dobrodusznie służąca, schylając głowę. - Pani Selwyn teraz odpoczywa z dzieciątkiem - dodała zaraz potem, widząc rozczarowaną minę młodzieńca. - Och... - skomentował jedynie Asterius, opadając bezwładnie na fotel znajdujący się w pobliżu. - Mam córkę - powtórzył za służącą, kiedy znikła w oddali. - Córkę - rzekł jeszcze raz, dobitniej, głośniej. Nachmurzył się, ale zaraz potem westchnął. Pierworodna córka to jeszcze nie koniec świata. Nie spocznie przecież na jedynaczce.


1925

Asterius wraz z Damaris krążyli niespokojnie pod drzwiami prowadzącymi do pokoju ich jedynej - do tej pory - córeczki. Pani Selwyn była w zaawansowanej ciąży i nie powinna się denerwować, ale za drzwiami tego pokoiku jej mała córeczka, jej oczko w głowie, walczyła o życie: jak Damaris mogła zachować spokój? W jej głowie nie mieścił się fakt, że do tego wszystkiego dopuściły guwernantki, machające ręką na stan zdrowia panienki Selwyn. Zaczęło się od niewinnych krwotoków z nosa, które po prostu zlekceważyły. Jak one śmiały powiedzieć im o tym dopiero teraz? Zostały zwolnione, wszystkie. Od etykiety, tańca, języków, geografii, gry na pianinie. Jednak to nie było problemem; za kilka dni z pewnością zjawią się nowe i bardziej kompetentne na ich miejsce. Takie, które będą mogły zaopiekować się Prissy należycie. Była takim wyjątkowym dzieckiem - dużo czytała, uwielbiała chodzić na przedstawienia i sama również odgrywała scenki z ulubionych książek przed całą rodziną. Magia objawiła się w niej bardzo wcześnie, może nawet trochę zbyt wcześnie - ale tak to było w szlachetnych rodach, prawda? Wszystkie czystej krwi dzieci w wieku około trzech lat potrafiły w ataku gniewu rozbić wazon w drobny mak. A Prissy zdarzało się to dość często. Nagle drzwi otworzyły się i wyszedł zza nich spracowany mężczyzna w podeszłym wieku, w fartuchu. Podobno najlepszy magomedyk w hrabstwie. Zamknął za sobą drzwi, zanim zwrócił swoje oczy na zatroskanych rodziców. - Pacjentka choruje na serpentynę, panie Selwyn - powiedział cicho, grzecznie, nie patrząc w oczy ani Asteriusowi, ani Damaris. Pani Selwyn przyłożyła dłoń do ust w początkowym szoku, nie bardzo jeszcze wiedząc, z czym wiąże się ta choroba. Lekarz wyjaśnił im, na czym polega choroba Prissy i poinstruował, co należy robić. Na koniec dodał, że dziewczynka właśnie zażyła eliksir i powinna dużo odpoczywać, zwłaszcza w dniach, gdy występują krwotoki. I zero stresu. Zero. A następnego dnia na świat przyszła Vivienne.


1931

Prissy uniosła duże, ciemne oczy znad książki i z zaciekawieniem wyjrzała za okno, za którym panowało niemałe zamieszanie. Tatuś krzyczał na jedną ze służących, żywo gestykulując, był cały czerwony na twarzy. Zatrzepotała kilka razy swoimi oczkami, po czym zamknęła książkę, uprzednio zaginając róg strony - zawsze tak robiła. Zgramoliła się z kanapy i powoli, sztywno wyprostowana, na paluszkach, opuściła swój pokój i zeszła po wielkich schodach na parter. Opanowała to do perfekcji. Stanęła za rogiem, próbując usłyszeć strzępki jakiejkolwiek rozmowy, ale wtedy jej uwagę przykuło coś innego - a raczej ktoś. Mała, wystrojona w kokardki i muślin, brązowowłosa dziewczynka stała w kącie ze strwożoną miną, z zaczerwienionymi oczami. Tutaj krzyki ojca były wyraźniejsze, dołączyły do nich spokojne wtrącenia matki, ale Prissy nadal nic nie rozumiała. Zamiast tego podeszła do swojej siostrzyczki, sześcioletniej wówczas Vivi, i przytuliła ją mocno. - Stało się coś? - spytała spokojnie, uśmiechając się delikatnie i gładząc jej włosy. Zawsze miała w sobie dużo taktu i potrafiła dostosować się do sytuacji. - Tatuś krzyczy - odparła smutno Vi, pokazując palcem drzwi. Nagle drzwi otworzyły się i stanęły przed dziewczynkami otworem. Prissy zobaczyła uśmiechniętą lekko służącą, podekscytowanego ojca i dumną matkę. Asterius, gdy tylko spostrzegł swoją najstarszą córeczkę, uśmiechnął się. A więc nie był zły, Prissy nie musiała przerywać lektury! Odwzajemniła niepewnie uśmiech, powoli wycofując się wgłąb korytarza, trzymając Vi za rękę, ale ojciec porwał obie kruszynki w objęcia. - Moja mała księżniczka wybiera się do Hogwartu! - zawołał wesoło, chociaż w jego oczach tkwiło uczucie, którego wtedy mała Prissy jeszcze nie znała. Tęsknota za ukochanym synem. Nagle z noska Prissy zaczęła cieknąć krew. Hogwart? Już? Teraz? Dostała list?! Naprawdę?! - Prissy, czy ty się stresujesz? Berto, zajmij się krwotokiem i podaj jej eliksir - powiedział Asterius, odstawiając córki na ziemię. - Prissy zabierzesz mnie ze sobą? - zaskomlała Vi, ciągnąc siostrę za sukienkę. Jednak wyjątkowo panienka Selwyn zignorowała Vivienne, wlepiając ciemne oczy w ojca, który bez słowa udał się do swojego gabinetu, gdzie odprowadziło go tęskne spojrzenie jedenastoletniej dziewczynki.


***

Prissy posłała chmurne spojrzenie w kierunku Kenny'ego, swojego jedynego towarzysza zabaw. On wydawał się być niewzruszony. - Nie nazywaj mnie tak! - obruszyła się, krzyżując ręce na piersi i tupiąc nóżką. A on jedynie przejechał dłonią po jej czarnych, krótkich włosach, po czym odwrócił się na pięcie, chichocząc. - Do zobaczenia w Hogwarcie, Pris! - zawołał na odchodne, puszczając się biegiem. Prissy prychnęła i również zaczęła zmierzać w swoją stronę, w kierunku domu. Selwynowie i Underwoodowie mieszkali w jednej wiosce i byli jedynymi czarodziejami w okolicy. Nic więc dziwnego, że Prissy i Kenneth szybko odnaleźli wspólny język i zaczęli razem organizować sobie wolny czas. Dziewczynka była od niego młodsza o cztery lata, ale to najwyraźniej nie sprawiało mu żadnej różnicy; traktował ją jak siostrzyczkę. Często się przekomarzali, a w jego towarzystwie Prissy zapominała o wszelkich zasadach etykiety i ogłady, które cierpliwie wpajała jej mama. Damaris często wspominała, że powinna zabronić Priscilli na spotykanie się z Kennym, a ona nadal nie wiedziała, dlaczego. Przecież Kenny i jego opowieści z Hogwartu były takie wspaniałe! Nie mogła się doczekać pierwszego września, kiedy wspólnie przekroczą barierkę na peronie dziewięć i trzy czwarte, a następnie oboje ruszą do Szkoły Magii i Czarodziejstwa.



***

W końcu nadszedł pierwszy września. Prissy razem z innymi pierwszorocznymi dotarła do Hogwartu po długiej wyprawie łódkami, przed którą ostrzegał ją Kenny jeszcze w pociągu. Kazał jej się nie wychylać za bardzo, żeby nie wypadła za burtę - doskonale wiedział, że jest cholernie ciekawska. Jednak ona nie posłuchała, jak zwykle. W jednej chwili podziwiała burzącą się wodę, a w następnej machała mocno ramionami, próbując wypłynąć na powierzchnię. Na dodatek rozcięła sobie łuk brwiowy, kiedy próbowała znaleźć się z powrotem w łódce. Leciała jej nie tylko krew z rozcięcia, ale również z nosa, świetnie. Do Wielkiej Sali weszła cała przemoczona, zmarznięta i zakrwawiona. Kiedy Kenny ją zobaczył, pokręcił głową z miną "A nie mówiłem?". Pokazała mu język i skupiła się na słowach surowej czarownicy stojącej na podwyższeniu. Ceremonia Przydziału. Jej serduszko zaczęło bić szybciej, kiedy czarownica w spiczastej tiarze wywołała jej imię i nazwisko. "Byle nie do Gryffindoru!", piszczał cichy głosik w głowie Prissy, kiedy drżącymi palcami zaciskała dłonie na krańcach stołka. Kuzyni opowiadali jej, że nie zasługiwałaby na nazwisko, gdyby trafiła do Gryffindoru. Wszyscy od pokoleń trafiali do Slytherinu. A co jak zostanie wydziedziczona jak trafi, no, nie wiem, do Ravenclawu? Chciałaby być w Ravenclawie. Byłaby w jednym domu z Kennym! Ale... ale rodzina. Szacunek. Honor. Nie, musi trafić do Slytherinu! Nie ma innego wyjścia! Po kilku chwilach Tiara Przydziału w końcu wypluła z siebie najbardziej upragnione przez Prissy słówko: "SLYTHERIN"! Kamień spadł jej z serca, kiedy na drżących nogach udawała się do stołu, przy którym siedzieli uczniowie przystrojeni jadowicie zielonymi krawatami. Posłała długie spojrzenie w kierunku stołu Ravenclawu - długie i nieco smutne. Jedyną osoba, którą znała w Hogwarcie, był Kenneth. Dlaczego Underwood nie mógł trafić do Slytherinu? Co jeśli teraz będzie traktować ją inaczej? Albo nie będzie jej lubić, bo jest dopiero w pierwszej klasie, a on w czwartej?



1936

Słońce zostawiało jasne refleksy we włosach piętnastoletniej Prissy, która leżała na rozłożonym w trawie kocu. Była na jednej z wielu łąk znajdujących się na obrzeżach Braintree. Z posiadłości Selwynów nie było daleko, zaledwie dziesięć minut drogi piechotą. W dłoni trzymała mieniącą się w słońcu srebrno-zieloną odznakę z wygrawerowaną literą P. Przybyła wczoraj, wraz z listą potrzebnych podręczników. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy przewracała nią w palcach. W następnym roku szkolnym będzie znana jako prefekt Slytherinu, Priscilla Selwyn. Wszyscy kojarzyli ją zawsze z nienaganną opinią, wyrafinowaniem i zamiłowaniem do zasad - dlatego szlaban, który odbyła w towarzystwie Kenny'ego pod koniec czwartej klasy, był wielkim zaskoczeniem dla wszystkich. To był jej pierwszy i ostatni szlaban. Czekał ją również pierwszy rok bez Kennetha. Westchnęła. Wiedziała doskonale, że Underwood traktuje ją jedynie jako siostrę, dlatego nie robiła sobie większych nadziei. Poza tym teraz starał się o posadę w ministerstwie i nawet w wakacje nie miał dla niej zbyt wiele czasu. Nie spędzali ze sobą całych dni na łąkach, nie chodzili po lasach ani nie żartowali, zajadając dzikie jagody. Czas biegł nieubłaganie i miała wrażenie, że dorosłość zatrzasnęła swoje szpony na Kennecie, odbierając go Prissy. Czuła ogromną pustkę, kiedy zdawała sobie sprawę, że nie będzie siedzieć w przedziale obok Underwooda. Nagle jakiś cień przysłonił słońce. Zmrużyła oczy i podniosła się na łokciach. Kenneth! Uśmiechnęła się, od razu rumieniąc się nieznacznie, jak to miała w zwyczaju. Bezceremonialnie rzuciła w niego swoją odznaką. - Zobacz, z kim masz do czynienia, panie Underwood - zażartowała, po czym przesunęła się na kocu, żeby zrobić mu miejsce. - No, no - odparł Ken, przyglądając się odznace ze wszystkich stron. - Na szczęście, wymigałem się już od twoich rządów, Pris - dodał z szelmowskim uśmieszkiem, chowając srebrno-zielony skarb do kieszeni swojej marynarki. - Hej, to moje, oddaj! - zaprotestowała Selwyn, po czym jak lwica zaczęła walczyć o swoją należność.


1938

Wczoraj rano Prissy raz na zawsze opuściła mury Hogwartu. Nie rozumiała swoich przyjaciółek, które rzewnie płakały, kiedy wsiadały do pociągu - przecież na tym polegało życie. Na pożegnaniach, rozstaniach, przywitaniach, narodzinach. Poza tym wszystkie ściskały się po kolei, jakby miały się już nigdy więcej nie zobaczyć, a przecież dziś wieczorem u Greengrasów odbywał się bankiet, na który wybierali się praktycznie wszyscy. Prissy była przyzwyczajona do takich spotkań, odkąd skończyła dziesięć lat, rodzice zabierali ją ze sobą na bankiety odbywające się w wakacje i ferie zimowe. Nie przepadała za nimi, ponieważ większość opierała się na sztywnym siedzeniu przy stole i grzecznym odpowiadaniu innym. Ogłada, grzeczność, honor, delikatne, wyniosłe uśmiechy - to było coś, za czym Prissy totalnie nie przepadała, ale była zbyt dobrą aktorką, żeby dać to po sobie poznać. Zawsze uśmiechała się tak samo, automatycznie, słodko, lekko, jakby nie wkładała w to żadnego wysiłku. Jak widać, z dobrym skutkiem; wszyscy zawsze chwalili dobrze wychowaną Priscillę Selwyn, sugerując, że byłaby najlepszą kandydatką na żonę dla ich synów. Na dzisiejszy wieczór wybrała jasnoniebieską sukienkę z muślinu, a matka, z okazji ukończenia szkoły, podarowała jej starą, piękną biżuterię, którą kobietu z rodu Traversów przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie. I stała teraz, w duchu troszeczkę zażenowana, gdy ciotki wytykały ją sobie palcami i zagabywały całą arystokrację, prezentując "idealną pannę na wydaniu". Uśmiechała się uroczo, machała dłonią do znajomych, dopóki ktoś nie wyrwał jej z ręki kieliszka z winem i nie porwał na parkiet. Kenneth. Uśmiechnęła się do niego niepewnie, na początku go nie poznała. Zmężniał, wydoroślał, Prissy wydawało się, że jest nawet wyższy niż ostatnio. - Ładnie wyglądasz, Pris - rzucił na przywitanie, a Selwyn po raz pierwszy w życiu była zadowolona z dyskretnego makijażu. Delikatny róż na policzkach skutecznie uniemożliwiał zauważenie rumieńców. - Dziękuję - odparła grzecznie, lawirując powoli między innymi parami. - Co tu robisz? - spytała dodatkowo, śmiało zaglądając mu w oczy. - No wiesz, chciałem pogratulować swojej przyjaciółce ukończenia szkoły z wyróżnieniem - powiedział, uśmiechając się ciepło. W ostatnich dniach nie widywali się zbyt często, Kenneth był niemownym i miał sporo pracy, rzadko się widywali, zwłaszcza, że w roku szkolnym Priscilla przebywała w Hogwarcie. Długo rozmawiali tamtego wieczoru; długo też tańczyli. Z chwili na chwilę Prissy coraz bardziej zatapiała się w jego oczach i coraz mocniej zapominała, gdzie się znajduje. Dopiero rodzice uświadomili jej, że jest już po pierwszej i pora wracać do domu. Z ukłucie w sercu żegnała się z Kennethem, wiedząc, że w towarzystwie tych wszystkich ludzi nie może sobie nawet pozwolić na przytulenie go. Tęskniła za nim - jednak od tamtej chwili jakoś tak... inaczej. Rumieniła się na każde wspomnienie o nim; wszystkie cząsteczki w jej ciele pragnęły znaleźć się blisko niego. I to sprawiało, że była taka nieszczęśliwa; wiedziała, że rodzice nie byliby zaakceptować takiego związku,, dodatkowo Kenneth na pewno nie był w niej zakochany. Traktował ją jak młodszą siostrę. Resztę tamtej nocy przepłakała w poduszkę.



1940

Był szary, styczniowy poranek. Prissy już od jakiegoś czasu siedziała we wnęce okiennej w szlafroku oraz grubych skarpetkach i przyglądała się blademu świtowi, mając na kolanach otwartą książkę, której nawet nie zaczęła czytać. Za półtorej godziny razem z ojcem udadzą się do Ministerstwa, jak codziennie. Asterius pracował w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a Priscilla rok temu dostała posadę protokolantki w Wizengamocie. Lubiła swoją pracę; przypominało to jej lata w Hogwarcie, które spędziła, nosząc na piersi odznakę prefekta. Tutaj również pilnowała porządku, poniekąd - dodatkowo jednak spisywała wszystko na pergaminie. Jednak praca Prissy miała pewne wady. Selwyn była osobą bardzo uczuciową i empatyczną; szybko wczuwała się w położenie oskarżonych i rozumiała intencje ich postępowania - wiele razy w ostatnim momencie gryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na coś takiego. Była arystokratką, powinna być wyrafinowana, schludna, o nienagannej opinii. Wszyscy znali ją jako chłodną, niektórzy postrzegali Selwyn jako wyniosłą - nie była taka. Prissy Selwyn odbiegała od większości podobnych sobie osób. Kiedy nie była w centrum zainteresowania, była ciepła, roześmiana i bezceremonialna. Przyzwyczaiła się już do takiego życia i nie chciała go zmieniać. Przeniosła wzrok z gołych, pozbawionych liści gałęzi na swoje dłonie, po czym z krótkim westchnieniem zwlokła się z parapetu. Czas się ubierać do pracy. Dzisiaj wybierała się na lunch z Kennethem, dlatego musiała wyglądać idealnie.



1944

Prissy przyglądała się beznamiętnie Lucienowi Fawleyowi, który dokładnie za rok, siódmego sierpnia, miał zostać jej mężem. Był młodszy od niej o pięć lat, ale pochodził z arystokratycznej, szanowanej rodziny - idealny kandydat na małżonka. Rodzice Prissy byli bardzo szczęśliwi; w końcu znaleźli narzeczonego dla ich pierworodnej córki. Prissy nie miała zielonego pojęcia, dlaczego to wszystko jest dla nich takie ważne. Przecież to małżeństwo... małżeństwo, dzieci, dom, koniec z pracą. Dlaczego tak bardzo im się to podobało? Prissy miała ochotę krzyczeć i kopać wszystkie obrazy w ich domostwie. Nie chciała wychodzić za mąż, ale Lucien Fawley był z pewnością lepszą partią od jego ojca, Hectora, który siedział obok syna i również przyglądał się Prissy. Spuściła po chwili wzrok, wlepiając go w swoje filigranowe dłonie. Czuła się niezręcznie. Nie znała tych ludzi. Miała wrażenie, że nie zna również swoich rodziców. Nagle pan Fawley uścisnął dłoń Asteriusowi, po czym skinął mu głową. - Zapraszamy na wieczerzę w następną sobotę, panie Selwyn - powiedział do niego oschle, po czym Prissy rzuciła długie, lekko wyzywające spojrzenie w kierunku Luciena. Podobno był buntownikiem i ojciec kazał mu się żenić tak wcześnie tylko z powodu jego zachowania. Miał dopiero dziewiętnaście lat. Prissy miała wrażenie, że będzie wychowywać swoje duże dziecko. Kiedy wieczorem zamknęła drzwi swojego pokoju, rzuciła się z płaczem na łóżko. Nos jej krwawił, czuła się okropnie, nie zażyła eliksiru. Wszystkie uczucia, które ukrywała na kolacji, dały o sobie znać. Jeszcze pięć minut temu z udawanym entuzjazmem utrzymywała, że to wszystko ją bardzo fascynuje i nie może doczekać się widoku siebie w białej sukni ślubnej. W rzeczywistości jej serce pękało na drobne kawałeczki - nie tylko z powodu nieszczęśliwej miłości, jaką obdarowała Kennetha, ale również dlatego, że zdała sobie sprawę, że nigdy nie pokocha Luciena, zapewne z wzajemnością. Słyszała pewne plotki, że był śmiertelnie zakochany w pewnej dziewczynie - ojciec Fawleya również... Jednak nie obchodziło jej to. Całkowicie skupiła się na swojej małej tragedii. Chciała powiedzieć o wszystkim Kennethowi, ale wiedziała, że nie może. Zdradziłaby wtedy wszystkie swoje uczucia w stosunku do niego, a na to pozwolić sobie nie mogła.



1945

W końcu nadszedł dzień ślubu. Lawendowe girlandy, lawendowe obrusy, lawendowe obicia krzeseł, lawendowy bukiet w bladych dłoniach Prissy Selwyn. Jeszcze była panną - szła powoli, czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych gości. Miała na sobie białą, długą suknię, która ślicznie kontrastowała z jej ciemnobrązowymi włosami. Uśmiech, który do tej pory znajdował się na jej twarzy, znikł w momencie, kiedy ujrzała Kennetha. W oku zakręciła się jej pojedyncza łza, gdy ujęła dłoń Luciena. Był przystojny, to prawda, ale... nie kochała go. Nie wiedziała, jak mogła zgodzić się na to wszystko. Chciała uciec z tego miejsca i biec po lesie przy boku Underwooda, jak w dzieciństwie. Tęskniła za dzieciństwem. - Priscillo...? - usłyszała nagle. Głos sędziwego czarodzieja wyrwał ją z rozmyślań. Początkowo wbiła w niego pytające spojrzenie, ale po chwili, gdy usłyszała chrząknięcie swojego ojca, pokiwała powoli głową, czerwieniąc się. - Aa... tak - powiedziała melancholijnie, pozwalając Lucienowi wcisnąć sobie na palec obrączkę. Teraz powinien nastąpić pocałunek. Fawley zaczerwienił się, wbijając wzrok w Prissy. No tak, dzieciak. Z leciutkim uśmiechem, który tylko nieznajomym mógł wydać się naturalny, zbliżyła się do swojego męża i musnęła ustami jego policzek. Na nic więcej nie było jej stać w tamtym momencie.


***

Priscilla Fawley siedziała w białej sukni w różanej altanie w posiadłości w Cumberland. Tutaj zorganizowano wesele, tutaj oszałamiał ją zapach lawendy. Jej biała suknia była poplamiona krwią, która pociekła jej z nosa w połowie wesela. Ukryła twarz w dłoniach. Była chorą mężatką, zakochaną nieszczęśliwie we własnym przyjacielu. Nagle poczuła, że ktoś siada obok niej. Obejmuje. Przytula ją. Zbliżała się północ. Uniosła głowę i zobaczyła Kennetha. Od razu przylgnęła do niego całym swoim drobnym ciałem, pozwalając popłynąć łzom. - Hej, hej, Pris, nie płacz, to twój dzień - powiedział, troszeczkę speszony. Ona nie odpowiedziała nic. I tak siedzieli, przytuleni, dopóki Prissy się nie uspokoiła. Zaczął padać ciepły, sierpniowy deszcz. Pani Fawley obdarzyła Kenny'ego krótkim całusem w policzek i bez słowa pobiegła w stronę domu, w ślad za wszystkimi gośćmi. Dopóki nie znikła w drzwiach, odprowadzał ją wzrok Underwooda.



1946

W całym domu było bardzo cicho. Ogień trzaskał w kominku, kiedy Prissy siedziała skulona na fotelu, trzymając na kolanach list od siostry, Vivienne. Potrzebowała rady. Miłosnej rady. Prissy wykazała się karygodną hipokryzją - odpisała Vi, że liczy się pochodzenie, majątek i czystość krwi, a małżonka muszą wybrać rodzice. A wszelkie odstępstwa od normy... Vivi będzie ich srogo żałować. Prissy czuła niesamowite wyrzuty sumienia z powodu tego, co napisała siostrze. Nie czuła się szczęśliwa, będąc w takim związku. Owszem, Lucien był bardzo dobrym mężem, mimo że nie dorósł jeszcze dostatecznie do małżeństwa.


Niedługo po zakończeniu szkoły, nie tylko dzięki znajomościom, ale również nabytym umiejętnościom, dostała pracę jako protokolantka w Wizengamocie. Wychodziła do pracy razem z ojcem, który bardzo się od niej oddalił. Dopiero później dowiedziała się, że ojca smucą propozycje małżeństwa, ponaglenia ciotek, dziadków i kuzynów. Nikt nie chciał dopuścić do tego, żeby Prissy została starą, zhańbioną panną. Co dziwne, sama zainteresowana nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy. Coraz rzadziej spotykała się z Kennethem, nie miała czasu nawet na sobotnie wyjścia do teatru, co do tej pory było tradycją. Wszystko zmieniło się, kiedy Prissy skończyła dwadzieścia cztery lata. Rodzice przestali traktować ją jak małą dziewczynkę i w dniu jej urodzin - dwudziestego listopada - otrzymała listę potencjalnych kandydatów do zamążpójścia. Widziała strapioną minę ojca i wiedziała, że zrobił to pod wpływami rodziny. Kochała ojca i cierpiała, widząc go w takim stanie; dlatego z udawanym entuzjazmem udawała, że to wszystko ją bardzo fascynuje i nie może doczekać się widoku siebie w białej sukni ślubnej. W środku jej serce pękało - nie tylko z powodu nieszczęśliwej miłości, jaką obdarowała Kennetha, ale również dlatego, że zdawała sobie sprawę z tego, iż nigdy nie pokocha żadnego innego mężczyzny. To było dla niej bardzo trudną decyzją. Priscilla sama skazała się na małżeństwo z kimś, kogo w ogóle nie znała, na uprawianie seksu z nieznajomym zwanym jej mężem i rodzenie mu dzieci. Serpentyna dała o sobie znać; tydzień przed spotkaniami z kandydatami leżała non stop w łóżku, próbując zatamować krwawienia. Czuła się, jakby krwawiło jej serce.



1945

Styczeń. Prissy wbijała strwożone spojrzenie w o wiele starszego od niej mężczyznę, który - jeśli wszystko pójdzie według planów - zostanie jej mężem za trzy miesiące. Hector Fawley budził w niej pewną trwogę i czuła obrzydzenie na samą myśl, że mógłby jej dotknąć w czasie nocy poślubnej. A dzieci... Dzieci! Prissy nie chciała teraz dzieci. Nie. Nie z nim. Poczuła zimną dłoń matki zaciskającą się na jej smukłych palcach. Nie bój się słonko, wszystko będzie dobrze, słyszała w głowie głos matki, chociaż najstarszej córce Selwynów zbierało się na płacz. Jednak dzielnie i twardo znosiła uporczywe spojrzenie Hectora. A wtedy usłyszała jego słowa. Mam na oku jeszcze jedną kandydatkę. Dla Prissy była to wielka nadzieja. Okazało się, że Hector był jeszcze zainteresowany niejaką Glorią Bulstrode, która w oczach panny Selwyn prezentowała się jako Anioł zesłany w odpowiedzi na jej modlitwy do Morgany. Wraz z rodziną opuściła domostwo Fawley'ów znajdujące się na drugim końcu kraju i udali się w drogę powrotną.



***

Początek lutego. Szary puchacz zapukał w okno kuchenne i wleciał do środka, kiedy jedna ze służących uchyliła okno. Upuściła list na kolana Asteriusa, po czym wypadła z salonu równie szybko, jak się pojawiła. Selwynowie byli w trakcie kolacji - Prissy, widząc pieczęć po jednej ze stron listu, zamarła z kawałkiem sałaty na widelcu w drodze do ust. Pieczęć Fawleyów. Odłożyła sztućce i wbiła pełen wyczekiwania wzrok na ojca, matka również przerwała jedzenie. Pan Selwyn powoli otworzył kopertę i przeleciał prędko wzrokiem po tekście. - Hector informuje, że została mu obiecana Gloria Bulstrode, gdy tylko zakończy edukację - zaczął grobowym głosem. Prissy nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wymigała się od ślubu? Wstała szybko z otwartą buzią, ale ostre spojrzenie matki kazało usiąść jej z powrotem. - To nie koniec listu. Hector wyraża nadzieję, że Lucien, jego dwudziestoletni syn, będzie idealnym kandydatem dla Priscilli. Za tydzień chciałby omówić szczegóły... - dokończył powoli Asterius, wzdychając ciężko, kiedy Prissy zrzuciła z sukni serwetkę i wybiegła z salonu, próbując ukryć urażoną dumę w postaci łez w swojej sypialni.






Patronus: Dokładniejszy opis patronusa: dlaczego przyjmuje postać akurat takiego zwierzęcia i jakie przywołuje wówczas wspomnienie










 
wartość statystyki zaklęć
transmutacji
obrony przed czarną magią
eliksirów
leczenia
czarnej magii
sprawności fizycznej


Wyposażenie

wypisz po przecinku rzeczy (zwierzęta, inne) zakupione w sklepiku MG



Gość
Anonymous
Gość
Priscilla Fawley - budowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach