Wrzesień 1944 | Wieczór na błoniach
AutorWiadomość
Zaczął się kolejny rok szkolny i Huxley wracała do Hogwartu z kwaśną miną. Jeszcze tylko dwa lata, powtarzała sobie podczas gdy wsiadała do pociągu, jechała i wysiadała na peronie. Nigdy nie była zbyt lubianą uczennicą, kiedy była młodsza czuła na sobie wzrok innych, wiedziała, że ją obgadują. Nigdy nie miała nowej szaty, nowych podręczników i po powrocie z wakacji wyglądała jak dzikus, który uciekł z zoo. Ale nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdy oni wracali do ciepłych domów i kochających rodzin - ona musiała radzić sobie sama. Z czasem to się zmieniło, z roku na rok zaczęła wyglądać i sama też zwróciła na to uwagę. Pojawiły się kobiece kształty, Rain również zaczęła dbać o to, aby nie wyglądać jak ten łobuziak, którym była, gdy po raz pierwszy przekroczyła mury Hogwartu. Nadal była wygadana, nadal gdy jej ktoś podskoczył, to potrafiła się bronić. Ale wszyscy już się na tyle do niej przyzwyczaili, że siedziała bardziej na uboczu już z własnej woli niż przymusu.
Końcówka piątej klasy okazała się łaskawa. Nawet udało jej się nawiązać jakieś znajomości, które o dziwo odżyły podczas imprezy powitalnej Slytherinu. Jej dom. Chociaż w ogóle nie czuła się w nim jak w domu. Pasowała tam jak pięść do oka, co tu dużo mówić. A ponoć Tiara Przydziałów praktycznie nigdy się nie myliła.
Impreza Slytherinu trwała w najlepsze, było jedzenie i picie. Można było grać w gargulki, większość dziewczyn plotkowało, ponieważ niczego nie zastąpi prawdziwa rozmowa, nawet codziennie wysyłane i odbierane listy. Młodsi chłopcy się wygłupiali biegając to tu, to tam. Ci starsi albo siedzieli i gadali, niektórzy grali rzucając do siebie piłki, a inni rzucali nieszkodliwe zaklęcia, na przykład Avis, wprawiając tym wszystkich w zachwyt. Rain siedziała obok, obserwując to wszystko uważnie i ze spokojem popijając pyszny poncz. Jeszcze wczoraj łaziła po ulicach portu, siedziała w dokach wśród pijanych marynarzy i zgryźliwych starych bab. A dzisiaj? Uchylała się tylko, gdy któryś z drugoroczniaków nie wychamował i biegł prosto w jej kierunku. Zawsze te pierwsze dni września i pierwsze dni wakacji były dla niej bardzo stresujące. Więc dla rozładowania emocji starała się skupić na rozmowie z dziewczętami, które z jakiegoś powodu chciały z nią rozmawiać. Chociaż to bardziej one mówiły, a ona słuchała. Nie miała zbyt dużo do opowiadania o swoich wakacjach. W końcu nigdzie nie była, nic nowego nie dostała, niczego fascynującego nie przeżyła.
Kiedy impreza się skończyła i wszyscy ślizgoni poszli już do łóżek, albo świętować dalej w pokoju wspólnym, ona została na błoniach. Ukryła się pomiędzy dużymi krzakami, a jednym ze starych drzew i leżała plecami oparta o trawę. Nikt nie zauważył, że nie wróciła z całą grupą do budynku. Jej nowe koleżanki stwierdził, że są zmęczone i idą spać, więc Huxley miała cały wieczór dla siebie. Wpatrywała się w niebo.
Tutaj, w Hogwarcie, idealnie było widać gwiazdy. Nie to co w Londynie, który spowity mgłą i kurzem, nie nadawał się do nocnych obserwacji. Czasami, gdy była dobra pogoda, a jej udało się wejść na dach jednego z budynków, była w stanie dostrzec Gwiazdę Polarną. Czasem parę planet lub innych gwiazd, co było zasługą lekcji astronomii. Ale niebo nad Hogwartem było inne niż w mieście. Głębsze. Ciekawsze. Cichsze. Spokojniejsze. W Londynie musiała uważać. Czy jej ktoś nie pogoni, czy nie spadnie na czyiś balkon. Musiała wytężać wzrok by cokolwiek na tym niebie dostrzec i jednocześnie osłaniać oczy od światła latarni. To było coś, czego faktycznie brakowało jej w Londynie. Kiedyś, jeszcze kilka lat temu, uważała Hogwart za zło konieczne. Za klatkę, w której była zamykana na dziewięć miesięcy i kazano jej przestrzegać wymyślnych zaklęć. Była jak smok zniewolony. A w jedyny sposób w jaki mogła sobie z tym poradzić, to przyjąć maskę obojętności i po prostu przeczekać. I żyć w Hogwarcie trochę na swoich własnych zasadach.
Nagle poruszyła się niespokojnie. Miała wrażenie, że słyszała jakiś odgłos. Tupnięcie, a potem trzask łamanej suchej gałęzi. Przyłożyła dłonie do ust, starała się nie oddychać i nie poruszyć, aby nie zwrócić uwagi osoby, która przechodziła. Zaklęła siarczyście w myślach. Naprawdę ostatnią rzeczą, której jej było teraz potrzeba, to dostanie szlabanu w pierwszym tygodniu września. Ale, może jeśli będzie cicho i będzie miała chociaż odrobinę szczęścia, to ten ktoś przejdzie obok i jej nie zauważy.
Końcówka piątej klasy okazała się łaskawa. Nawet udało jej się nawiązać jakieś znajomości, które o dziwo odżyły podczas imprezy powitalnej Slytherinu. Jej dom. Chociaż w ogóle nie czuła się w nim jak w domu. Pasowała tam jak pięść do oka, co tu dużo mówić. A ponoć Tiara Przydziałów praktycznie nigdy się nie myliła.
Impreza Slytherinu trwała w najlepsze, było jedzenie i picie. Można było grać w gargulki, większość dziewczyn plotkowało, ponieważ niczego nie zastąpi prawdziwa rozmowa, nawet codziennie wysyłane i odbierane listy. Młodsi chłopcy się wygłupiali biegając to tu, to tam. Ci starsi albo siedzieli i gadali, niektórzy grali rzucając do siebie piłki, a inni rzucali nieszkodliwe zaklęcia, na przykład Avis, wprawiając tym wszystkich w zachwyt. Rain siedziała obok, obserwując to wszystko uważnie i ze spokojem popijając pyszny poncz. Jeszcze wczoraj łaziła po ulicach portu, siedziała w dokach wśród pijanych marynarzy i zgryźliwych starych bab. A dzisiaj? Uchylała się tylko, gdy któryś z drugoroczniaków nie wychamował i biegł prosto w jej kierunku. Zawsze te pierwsze dni września i pierwsze dni wakacji były dla niej bardzo stresujące. Więc dla rozładowania emocji starała się skupić na rozmowie z dziewczętami, które z jakiegoś powodu chciały z nią rozmawiać. Chociaż to bardziej one mówiły, a ona słuchała. Nie miała zbyt dużo do opowiadania o swoich wakacjach. W końcu nigdzie nie była, nic nowego nie dostała, niczego fascynującego nie przeżyła.
Kiedy impreza się skończyła i wszyscy ślizgoni poszli już do łóżek, albo świętować dalej w pokoju wspólnym, ona została na błoniach. Ukryła się pomiędzy dużymi krzakami, a jednym ze starych drzew i leżała plecami oparta o trawę. Nikt nie zauważył, że nie wróciła z całą grupą do budynku. Jej nowe koleżanki stwierdził, że są zmęczone i idą spać, więc Huxley miała cały wieczór dla siebie. Wpatrywała się w niebo.
Tutaj, w Hogwarcie, idealnie było widać gwiazdy. Nie to co w Londynie, który spowity mgłą i kurzem, nie nadawał się do nocnych obserwacji. Czasami, gdy była dobra pogoda, a jej udało się wejść na dach jednego z budynków, była w stanie dostrzec Gwiazdę Polarną. Czasem parę planet lub innych gwiazd, co było zasługą lekcji astronomii. Ale niebo nad Hogwartem było inne niż w mieście. Głębsze. Ciekawsze. Cichsze. Spokojniejsze. W Londynie musiała uważać. Czy jej ktoś nie pogoni, czy nie spadnie na czyiś balkon. Musiała wytężać wzrok by cokolwiek na tym niebie dostrzec i jednocześnie osłaniać oczy od światła latarni. To było coś, czego faktycznie brakowało jej w Londynie. Kiedyś, jeszcze kilka lat temu, uważała Hogwart za zło konieczne. Za klatkę, w której była zamykana na dziewięć miesięcy i kazano jej przestrzegać wymyślnych zaklęć. Była jak smok zniewolony. A w jedyny sposób w jaki mogła sobie z tym poradzić, to przyjąć maskę obojętności i po prostu przeczekać. I żyć w Hogwarcie trochę na swoich własnych zasadach.
Nagle poruszyła się niespokojnie. Miała wrażenie, że słyszała jakiś odgłos. Tupnięcie, a potem trzask łamanej suchej gałęzi. Przyłożyła dłonie do ust, starała się nie oddychać i nie poruszyć, aby nie zwrócić uwagi osoby, która przechodziła. Zaklęła siarczyście w myślach. Naprawdę ostatnią rzeczą, której jej było teraz potrzeba, to dostanie szlabanu w pierwszym tygodniu września. Ale, może jeśli będzie cicho i będzie miała chociaż odrobinę szczęścia, to ten ktoś przejdzie obok i jej nie zauważy.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Może jak będę cicho i będę miał chociaż odrobinę szczęścia, to nikt nie zauważy, że wymknąłem się z zamku, żeby przewietrzyć głowę po zbyt dużej ilości ponczu. Jednocześnie robiłem zapewne tyle hałasu, że słyszały mnie centaury w Zakazanym Lesie po drugiej stronie zamku. Byłem pewien, że wcale nie piłem go aż tak dużo, bo był po pierwsze obrzydliwy w smaku, a po drugie byłem bardzo zajęty innymi czynnościami i znacznie przyjemniejszej formie niż moczenie dzioba, więc ktoś musiał czegoś dolać do wielkiej misy tego obowiązkowego na każdej imprezie napoju.
Och, to nie tak, że młodzi czarodzieje w Hogwarcie tylko imprezują i dobrze się bawią. Szkoła jest przeciwieństwem dobrej zabawy. Niemniej byliśmy młodymi czarodziejami. Potrzebowaliśmy chwili oddechu przed nowym rokiem szkolnym. A nasz opiekun domu... powiedzmy, że zdarzało mu się czasem przymknąć oko. Poza tym, hej! To tylko gra w gargulki na świeżym powietrzu, któż się mógł tego czepiać? A czego oczy nie widziały...
- Ja pierdolę! - jęknąłem, potykając się nagle o coś i lądując na ziemi. W głowie mi zaszumiało, gdy uderzyłem czołem o coś wyjątkowo twardego, co mogło być korzeniem albo kamiennym trollem i miałem ogromną nadzieję, że było to jednak to pierwsze. Na moment mnie oszołomiło i chociaż podniosłem się na kolana i rozejrzałem dookoła, z trudem rozpoznawałem otoczenie. Mój wzrok padł na jakiś rozmazany kształt, który był dziwnie znajomy.
- O, Rain? - zapytałem, strzelając i próbując dopisać kształt do twarzy. - Zabłądziłem do dormitorium dziewcząt? - zdziwiłem się, widząc jak leży na plecach, zapewne ułożona już do snu. Mrugnąłem jednak kilkukrotnie, bo coś mi nie pasowało. Podczas mojej ostatniej wizyty w dziewczęcym dormitorium (co prawda przed wakacjami, ale jednak), nie widziałem w nim trawy, ani krzewów, ani drzew. Pomacałem dłonią czoło; pozostała sucha, więc przynajmniej nie rozciąłem sobie głowy. Co nie zmieniało faktu, że bolała jak cholera. Wciąż mi się w niej kręciło, położyłem się więc ostrożnie na ziemi i przekręciłem na plecy, sapiąc z wysiłkiem, jakbym przebiegł maraton. - Chyba umrę – jęknąłem z zamkniętymi oczami, masując powoli czoło. Będę miał siniaka jak nic. Moje piękno doznało poważnego urazu i to pierwszego dnia szkoły! Pielęgniarka, wezwijcie medyków!
Powoli dochodziłem do siebie, próbując zignorować pulsujący ból w czaszce. Wiedziałem, że jeśli skupię się na czymś innym, mój mózg przestanie nawoływać, jak bardzo boli mnie głowa i zajmie się analizowaniem otoczenia. Nieśpiesznie otworzyłem najpierw jedno oko, a potem drugie, centrując spojrzenie na dziewczynie znajdującej się obok. Nie widziałem jej w czasie całego wieczoru, ale powiedzmy sobie szczerze, byłem dość zajęty. Na błoniach był jednak cały nasz dom, więc i Rain musiała się gdzieś zabunkrować. Dziwna dziewczyna, której talent w zaklęciach pomógł mi w ostatniej klasie okazała się nie taka dziwna, gdy tylko wydłubałem kawałek jej skorupy i zacząłem z nią rozmawiać o czymś więcej niż esej na kolejną lekcję. Nawet jej pochodzenie nie było znaczącą przeszkodą w naszych relacjach, chociaż dziwiło mnie, że Tiara przydzieliła ją właśnie do Slyherinu. Nigdy jednak o to nie zapytałem; mieszanka krwi miała w sobie magię, której być może nie dostrzegaliśmy, a co widziała magiczna czapka.
- Dlaczego nie wróciłaś ze wszystkimi do zamku? - zapytałem po minucie albo godzinie walki z bólem. Pulsowanie przycichło i mogłem składać w miarę logiczne zdania. Nie ruszałem się jednak z ziemi; było niewygodnie i chłodno, moja koszula zapewne już dawno ubrudziła się trawą i nadawała się tylko do wyrzucenia, ale przynajmniej miałem stąd dobry widok na niebo i głowa leżała nieruchomo. - Och! - przeraziłem się nagle, że przerwałem jej coś ważnego. - Umówiłaś się z kimś? - nie odwróciłem się w jej stronę, aby się nie ruszać, ale zezowałem w jej kierunku, próbując dostrzec cokolwiek w półmroku.
Och, to nie tak, że młodzi czarodzieje w Hogwarcie tylko imprezują i dobrze się bawią. Szkoła jest przeciwieństwem dobrej zabawy. Niemniej byliśmy młodymi czarodziejami. Potrzebowaliśmy chwili oddechu przed nowym rokiem szkolnym. A nasz opiekun domu... powiedzmy, że zdarzało mu się czasem przymknąć oko. Poza tym, hej! To tylko gra w gargulki na świeżym powietrzu, któż się mógł tego czepiać? A czego oczy nie widziały...
- Ja pierdolę! - jęknąłem, potykając się nagle o coś i lądując na ziemi. W głowie mi zaszumiało, gdy uderzyłem czołem o coś wyjątkowo twardego, co mogło być korzeniem albo kamiennym trollem i miałem ogromną nadzieję, że było to jednak to pierwsze. Na moment mnie oszołomiło i chociaż podniosłem się na kolana i rozejrzałem dookoła, z trudem rozpoznawałem otoczenie. Mój wzrok padł na jakiś rozmazany kształt, który był dziwnie znajomy.
- O, Rain? - zapytałem, strzelając i próbując dopisać kształt do twarzy. - Zabłądziłem do dormitorium dziewcząt? - zdziwiłem się, widząc jak leży na plecach, zapewne ułożona już do snu. Mrugnąłem jednak kilkukrotnie, bo coś mi nie pasowało. Podczas mojej ostatniej wizyty w dziewczęcym dormitorium (co prawda przed wakacjami, ale jednak), nie widziałem w nim trawy, ani krzewów, ani drzew. Pomacałem dłonią czoło; pozostała sucha, więc przynajmniej nie rozciąłem sobie głowy. Co nie zmieniało faktu, że bolała jak cholera. Wciąż mi się w niej kręciło, położyłem się więc ostrożnie na ziemi i przekręciłem na plecy, sapiąc z wysiłkiem, jakbym przebiegł maraton. - Chyba umrę – jęknąłem z zamkniętymi oczami, masując powoli czoło. Będę miał siniaka jak nic. Moje piękno doznało poważnego urazu i to pierwszego dnia szkoły! Pielęgniarka, wezwijcie medyków!
Powoli dochodziłem do siebie, próbując zignorować pulsujący ból w czaszce. Wiedziałem, że jeśli skupię się na czymś innym, mój mózg przestanie nawoływać, jak bardzo boli mnie głowa i zajmie się analizowaniem otoczenia. Nieśpiesznie otworzyłem najpierw jedno oko, a potem drugie, centrując spojrzenie na dziewczynie znajdującej się obok. Nie widziałem jej w czasie całego wieczoru, ale powiedzmy sobie szczerze, byłem dość zajęty. Na błoniach był jednak cały nasz dom, więc i Rain musiała się gdzieś zabunkrować. Dziwna dziewczyna, której talent w zaklęciach pomógł mi w ostatniej klasie okazała się nie taka dziwna, gdy tylko wydłubałem kawałek jej skorupy i zacząłem z nią rozmawiać o czymś więcej niż esej na kolejną lekcję. Nawet jej pochodzenie nie było znaczącą przeszkodą w naszych relacjach, chociaż dziwiło mnie, że Tiara przydzieliła ją właśnie do Slyherinu. Nigdy jednak o to nie zapytałem; mieszanka krwi miała w sobie magię, której być może nie dostrzegaliśmy, a co widziała magiczna czapka.
- Dlaczego nie wróciłaś ze wszystkimi do zamku? - zapytałem po minucie albo godzinie walki z bólem. Pulsowanie przycichło i mogłem składać w miarę logiczne zdania. Nie ruszałem się jednak z ziemi; było niewygodnie i chłodno, moja koszula zapewne już dawno ubrudziła się trawą i nadawała się tylko do wyrzucenia, ale przynajmniej miałem stąd dobry widok na niebo i głowa leżała nieruchomo. - Och! - przeraziłem się nagle, że przerwałem jej coś ważnego. - Umówiłaś się z kimś? - nie odwróciłem się w jej stronę, aby się nie ruszać, ale zezowałem w jej kierunku, próbując dostrzec cokolwiek w półmroku.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Huxley aż podskoczyła, słysząc przekleństwo. Ale z drugiej strony trochę odetchnęła z ulgą. Przecież żaden prefekt by nie przeklną pod nosem. Ten, kto się zbliżał, robił pełno hałasu, co utwierdziło młodą Rain w przekonaniu, że nie ma nikogo dorosłego w okolicy. Ponieważ prędzej zgarnęliby osobę, która robi raban na pół błoni niż ją, ukrytą pomiędzy drzewami i krzewami. Ta osoba padła na ziemię praktycznie przed, nią uderzając głową o wystający korzeń. Patrzyła się na chłopaka ze zdziwieniem, jej przyzwyczajony do ciemności wzrok szybko rozpoznał, z kim miała do czynienia. Zazwyczaj z dziwnym zdziwieniem przyjmowała do wiadomości, że ci wszyscy dobrze wychowani uczniowie, szlachetnie urodzone panienki, a przede wszystkim, arystokraccy chłopcy mają więcej za uszami niż ona sama. Również potrafią złamać regulamin i wyjść w nocy na błonie, potrafią chować się w skrytce na miotły z dziewczynami czy wchodzić do damskich dormitoriów. Przecież sama na własne oczy, nie raz i nie dwa, widziała ich przechadzających się po korytarzach i zaglądających do damskich pokoi. Ale to ona łapała szlabany, nie oni.
- Harland! – szepnęła. – Nic ci nie jest? Jesteś na błoniach, nie w dormitorium – dodała tak bardzo oczywistym tonem, jakby bardziej oczywiste już być nie mogło.
Nie uniosła się z ziemi początkowo zbyt wystraszona, że zobaczy ją ktoś niepowołany. Ale gdy Parkinson sobie tu hałasował i wystawał głową nad krzakiem i nikt do nich od razu nie przyszedł, uniosła się i podparła na ramionach. Utkwiła w nim swoje spojrzenie i uśmiechnęła rozbawiona, słysząc to jęknięcie o umieraniu. Byli w jednym wieku, w jednej klasie. Siedzieli razem na zaklęciach i Huxley, gdyby nie to, że bardzo lubi te zajęcia, miałaby wielki problem, żeby się na nich skupić. Harland był przystojny, miał ciemne oczy i ciemne włosy, zawsze był dobrze ubrany i co roku miał nową szatę. Kiedyś z nią usiadł na zajęciach, Rain pomogła mu w zeszłym roku z zaliczeniem przedmiotu i nawet rozmawiali ze sobą i bardziej błahych tematach niż tylko nauka zaklęć. Taki Parkinson, z pokolenia na pokolenie pewnie Ślizgon, bogaty, dostojny. Co reprezentowała sobą Hux, że taka bidulka o brudnej krwi znalazła się między nimi?
- Nie umrzesz, nic ci nie jest. Ale możesz mieć siniaka i będziesz musiał się tłumaczyć – dodała z lekko brzmiącym w głosie, rozbawieniem.
Mijały minuty, kiedy chłopak tak leżał prawie nieruchomo, co jakiś czas sprawdzał tylko, czy na pewno mu krew z głowy nie leci. A Rain obserwowała go uważnie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak to uderzenie było groźniejsze, niż się wydawało. Mniej zabawne niż faktycznie było.
- Eeee – zawiesiła się na chwilę na pytaniu. – Wiesz, ja… - ale nie dokończyła, bo Harland szybko dopowiedział sobie drugą część. Z kimś była umówiona. Przekręciła głowę w zdumieniu, a potem roześmiała się, trochę zbyt głośno niż by tego chciała, więc stłumiła to, przykładając dłoń do ust. – Tak, taaaaak! Tak, no tak, przecież z tobą. Nie pamiętasz? Jeju Harland, te uderzenie chyba faktycznie było poważne…
Próbowała się nie śmiać. Ale jej nie wychodziło. Więc podśmiechując się pod nosem, wróciła do leżenia na trawie. O tyle dobrze, że ona mogła obracać głowę, więc co jakiś czas zerkała w jego kierunku. Miała nadzieję, że się nie obrazi za ten niewinny żarci? Dziwny miała humor, z jednej strony taki melancholijny, a z drugiej w sumie całkiem dobry. Może stąd ta chęć do żartowania?
- Powinnam się obrazić. Zapomniałeś o mnie – rzuciła głosem takim, jakim dorosłe kobiety mówiły do mężczyzn, którzy obiecali przyjść, ale upili się w pubie i nie dotarli. Teatralnym, w końcu udawała oburzenie i jednocześnie kokieteryjnym.
Dziwną mieli tę relację. Czy inni chłopcy, z innych szlacheckich rodów, też w gruncie rzeczy byli tacy… normalni? Czy to Parkinson był po prostu wyjątkiem?
- Harland! – szepnęła. – Nic ci nie jest? Jesteś na błoniach, nie w dormitorium – dodała tak bardzo oczywistym tonem, jakby bardziej oczywiste już być nie mogło.
Nie uniosła się z ziemi początkowo zbyt wystraszona, że zobaczy ją ktoś niepowołany. Ale gdy Parkinson sobie tu hałasował i wystawał głową nad krzakiem i nikt do nich od razu nie przyszedł, uniosła się i podparła na ramionach. Utkwiła w nim swoje spojrzenie i uśmiechnęła rozbawiona, słysząc to jęknięcie o umieraniu. Byli w jednym wieku, w jednej klasie. Siedzieli razem na zaklęciach i Huxley, gdyby nie to, że bardzo lubi te zajęcia, miałaby wielki problem, żeby się na nich skupić. Harland był przystojny, miał ciemne oczy i ciemne włosy, zawsze był dobrze ubrany i co roku miał nową szatę. Kiedyś z nią usiadł na zajęciach, Rain pomogła mu w zeszłym roku z zaliczeniem przedmiotu i nawet rozmawiali ze sobą i bardziej błahych tematach niż tylko nauka zaklęć. Taki Parkinson, z pokolenia na pokolenie pewnie Ślizgon, bogaty, dostojny. Co reprezentowała sobą Hux, że taka bidulka o brudnej krwi znalazła się między nimi?
- Nie umrzesz, nic ci nie jest. Ale możesz mieć siniaka i będziesz musiał się tłumaczyć – dodała z lekko brzmiącym w głosie, rozbawieniem.
Mijały minuty, kiedy chłopak tak leżał prawie nieruchomo, co jakiś czas sprawdzał tylko, czy na pewno mu krew z głowy nie leci. A Rain obserwowała go uważnie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak to uderzenie było groźniejsze, niż się wydawało. Mniej zabawne niż faktycznie było.
- Eeee – zawiesiła się na chwilę na pytaniu. – Wiesz, ja… - ale nie dokończyła, bo Harland szybko dopowiedział sobie drugą część. Z kimś była umówiona. Przekręciła głowę w zdumieniu, a potem roześmiała się, trochę zbyt głośno niż by tego chciała, więc stłumiła to, przykładając dłoń do ust. – Tak, taaaaak! Tak, no tak, przecież z tobą. Nie pamiętasz? Jeju Harland, te uderzenie chyba faktycznie było poważne…
Próbowała się nie śmiać. Ale jej nie wychodziło. Więc podśmiechując się pod nosem, wróciła do leżenia na trawie. O tyle dobrze, że ona mogła obracać głowę, więc co jakiś czas zerkała w jego kierunku. Miała nadzieję, że się nie obrazi za ten niewinny żarci? Dziwny miała humor, z jednej strony taki melancholijny, a z drugiej w sumie całkiem dobry. Może stąd ta chęć do żartowania?
- Powinnam się obrazić. Zapomniałeś o mnie – rzuciła głosem takim, jakim dorosłe kobiety mówiły do mężczyzn, którzy obiecali przyjść, ale upili się w pubie i nie dotarli. Teatralnym, w końcu udawała oburzenie i jednocześnie kokieteryjnym.
Dziwną mieli tę relację. Czy inni chłopcy, z innych szlacheckich rodów, też w gruncie rzeczy byli tacy… normalni? Czy to Parkinson był po prostu wyjątkiem?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Leżenie na trawie było bardzo przyjemne. Trawa niczego ode mnie nie chciała, nie wymaga rozmowy, robienia prac domowych ani odpisywania na listy od matki dwa razy w tygodniu. Trawa po prostu rozumiała, że potrzebuję teraz spokoju, stabilności i może jakiegoś eliksiru na ból głowy, który pomógłby zarówno po uderzeniu, jak i po tym świństwie zwanym ponczem. Bradford niechybnie by mnie wyśmiał (był Gryfonem, oni na bank nie znali pojęcia dobrej zabawy), gdyby zobaczył mnie w tym stanie, ale na moje szczęście poszedł precz z Hogwartu już kilka lat temu.
Nie mogłem jednak sobie tak po prostu leżeć, nie po słowach, które wdarły się gwałtownie do mojej świadomości i sprawiły, że musiałem zmarszczyć czoło, co z kolei wywołało kolejną falę bólu. Okej, nie marszczyć czoła, zapamiętałem na przyszłość. Łypnąłem na Rain z boku, próbując zgadnąć, czy sobie żartowała (świadczył o tym jej niezbyt dobrze ukrywany chichot), czy mówiła całkiem poważnie (świadczył o tym fakt, iż rzeczywiście byłem w stanie umówić się z nią w takim miejscu). Milczałem przed kilka sekund.
- Nigdy bym o tobie nie zapomniał – zaprotestowałem, gdy wybrałem opcję numer dwa. Jasne, umówiłem się z nią, zaakceptowane. W sumie była całkiem ładna, tylko ta dzikość tworzyła wokół niej otoczkę nieprzystępnej, więc nie wydawało mi się to aż tak nielogiczne. Co więcej, było to wręcz nazbyt logiczne, w końcu jako dobrze wychowany młodzieniec powinienem się jej odwdzięczyć za pomoc w ubiegłym roku. Tylko dlaczego w głowie miałem pustkę? - To ten poncz... - mrugnąłem kilka razy, żeby uspokoić wirującą karuzelę przed oczami. Odwróciłem się bardzo ostrożnie w jej stronę. Nie czułem uwierającej ziemi, ani bijącego od niej chłodu. W zasadzie było całkiem przyjemne tak beztrosko leżeć i patrzeć na Rain. To znaczy na gwiazdy, bo wcale się nie gapiłem na Rain.
- Jak nastawienie przed nowym rokiem szkolnym? - zapytałem, chcąc zmienić temat i odwrócić uwagę od mojej gafy. Wiele razy słyszałem, że w Hogwarcie przełomowa jest szósta klasa; moment dosłownego przejścia między dziecięcymi wręcz SUMami, które miały nas ukształtować na kolejne dwa lata, a przygotowaniem do OWUTEMów, które z kolei miały wskazać drogę naszej kariery. Ostatni rok, wedle moich starszych znajomych, był jedynie formalnością i zakuwaniem do upadłego. Cóż, miałem całą szóstą klasę, aby się do tego nastawić psychicznie. Póki co nawet nie zastanawiałem się na poważnie, co chciałem robić po zakończeniu Hogwartu. Byłem Parkinsonem, zawsze mogłem pracować w rodzinnym biznesie albo po prostu... być arystokratą. W przypadku Rain sytuacja chyba nie klarowała się w aż tak jasnych barwach. - Wiem, że to dość wcześnie, ale myślałaś o swojej przyszłości? Ponoć jeśli w szóstej klasie nie przyłoży się do nauki, Slughorn w siódmej okazuje się wyjątkowo upierdliwy dla takiego nieszczęśnika – westchnąłem, bo choć sam nie miałem z eliksirami żadnych problemów, wolałem spędzić siódmą klasę w miarę spokojnie, a nie na ciągłym czuwaniu, czy nasz opiekun nie postanowi nagle sprawdzić mojej wiedzy. - Wiesz już, co chcesz robić po Hogwarcie? - dociekałem, znów odwracając twarz w jej stronę. - Pytałem Marry, ale tylko się zaśmiała i powiedziała, że zacznie w końcu szukać bogatego męża. - Podrapałem się po nosie i strąciłem wędrującą po nim mrówkę, a przynajmniej miałem nadzieję, że to była mrówka.
Nie mogłem jednak sobie tak po prostu leżeć, nie po słowach, które wdarły się gwałtownie do mojej świadomości i sprawiły, że musiałem zmarszczyć czoło, co z kolei wywołało kolejną falę bólu. Okej, nie marszczyć czoła, zapamiętałem na przyszłość. Łypnąłem na Rain z boku, próbując zgadnąć, czy sobie żartowała (świadczył o tym jej niezbyt dobrze ukrywany chichot), czy mówiła całkiem poważnie (świadczył o tym fakt, iż rzeczywiście byłem w stanie umówić się z nią w takim miejscu). Milczałem przed kilka sekund.
- Nigdy bym o tobie nie zapomniał – zaprotestowałem, gdy wybrałem opcję numer dwa. Jasne, umówiłem się z nią, zaakceptowane. W sumie była całkiem ładna, tylko ta dzikość tworzyła wokół niej otoczkę nieprzystępnej, więc nie wydawało mi się to aż tak nielogiczne. Co więcej, było to wręcz nazbyt logiczne, w końcu jako dobrze wychowany młodzieniec powinienem się jej odwdzięczyć za pomoc w ubiegłym roku. Tylko dlaczego w głowie miałem pustkę? - To ten poncz... - mrugnąłem kilka razy, żeby uspokoić wirującą karuzelę przed oczami. Odwróciłem się bardzo ostrożnie w jej stronę. Nie czułem uwierającej ziemi, ani bijącego od niej chłodu. W zasadzie było całkiem przyjemne tak beztrosko leżeć i patrzeć na Rain. To znaczy na gwiazdy, bo wcale się nie gapiłem na Rain.
- Jak nastawienie przed nowym rokiem szkolnym? - zapytałem, chcąc zmienić temat i odwrócić uwagę od mojej gafy. Wiele razy słyszałem, że w Hogwarcie przełomowa jest szósta klasa; moment dosłownego przejścia między dziecięcymi wręcz SUMami, które miały nas ukształtować na kolejne dwa lata, a przygotowaniem do OWUTEMów, które z kolei miały wskazać drogę naszej kariery. Ostatni rok, wedle moich starszych znajomych, był jedynie formalnością i zakuwaniem do upadłego. Cóż, miałem całą szóstą klasę, aby się do tego nastawić psychicznie. Póki co nawet nie zastanawiałem się na poważnie, co chciałem robić po zakończeniu Hogwartu. Byłem Parkinsonem, zawsze mogłem pracować w rodzinnym biznesie albo po prostu... być arystokratą. W przypadku Rain sytuacja chyba nie klarowała się w aż tak jasnych barwach. - Wiem, że to dość wcześnie, ale myślałaś o swojej przyszłości? Ponoć jeśli w szóstej klasie nie przyłoży się do nauki, Slughorn w siódmej okazuje się wyjątkowo upierdliwy dla takiego nieszczęśnika – westchnąłem, bo choć sam nie miałem z eliksirami żadnych problemów, wolałem spędzić siódmą klasę w miarę spokojnie, a nie na ciągłym czuwaniu, czy nasz opiekun nie postanowi nagle sprawdzić mojej wiedzy. - Wiesz już, co chcesz robić po Hogwarcie? - dociekałem, znów odwracając twarz w jej stronę. - Pytałem Marry, ale tylko się zaśmiała i powiedziała, że zacznie w końcu szukać bogatego męża. - Podrapałem się po nosie i strąciłem wędrującą po nim mrówkę, a przynajmniej miałem nadzieję, że to była mrówka.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Świetnie się bawiła. Co prawda nie z powodu, że bolała go teraz z pewnością głowa, ale dlatego, że tak łatwo jej uwierzył, że naprawdę się tutaj wspólnie umówili. Gdzieś jest jakaś dziewczyna, która teraz na niego czeka i jutro wyda się, że to nie Rain była tym obiektem, dla którego wyszedł późnym wieczorem poza mury Hogwartu. Ale warto. Liczyła tylko na to, że się nie obrazi. Wiele lat zajęło jej przyzwyczajenie się do Hogwarckiej codzienności i otworzenie się na tyle, by w ogóle z tymi ludźmi o czymkolwiek rozmawiać. To, że siedziała tu obok arystokraty było dla niej dużym wyróżnieniem. Co prawda Harland był zupełnie inny, nie miał kija w dupie jak inni czystokrwiści, może dlatego udało im się znaleźć jakiś wspólny język?
- Nigdy? - zapytała takim głosem, jakby te kilka słów, które wypowiedział sprawiły, że zmiękła i już się na niego nie gniewała.
Z jakiegoś powodu poczuła dziwne uczucie w klatce piersiowej, a potem ścisk w gardle. Ale na szczęście było ciemno, a chłopak nie wymagał od niej, aby cokolwiek teraz mówiła. Na szczęście to dziwaczne uczucie szybko przeminęło i na słowa o ponczu pokiwała głową.
- Rozumiem. Dziwny był w tym roku, prawda? - zamyśliła się na chwilę. - Myślisz, że ktoś coś tam dodał?
Zapytała proforma, bo miała dziwne podejrzenia, że faktycznie ktoś sobie zrobił żarcik. Poncz ponczem, on nigdy nie był dobry i Huxley miała wrażenie, że tylko starcy piją go dla smaku, ale w tym roku naprawdę był jakiś dziwny. Opiekun domu chyba go nie próbował, bo z pewnością by coś wyczuł.
Patrzyła na niego, gdy obracał się w jej stronę. Dziwnie się czuła, nienaturalnie, kiedy patrzyła na niego z góry, więc również się położyła, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Tylko głowę miała obróconą w jego stronę, normalnie spoglądałaby na niego bez większego skrępowania. Jednak kiedy to Harland wbijał w nią swoje spojrzenie, chociaż chyba bardzo chciał udawać, że wcale tak nie jest, nie czuła się aż tak pewnie. Musiała się jeszcze dużo nauczyć.
- Sceptycznie - rzuciła trudnym dla niej słowem. W jej kręgu, w porcie, takich słów się nie używało. W Hogwarcie było co innego. - Nie wiem, wiesz? Trochę się cieszę, trochę nie… Przerażają mnie te OWUTEMy. A ty?
Żyła w Hogwarcie na swoich własnych zasadach. Zawsze czuła się tu jak w klatce. Ciężko było jej co roku przyzwyczaić się do funkcjonowania w środowisku szkolnym, do ludzi, z którymi nie miała nic wspólnego. Wiedziała, gdzie jest jej miejsce, w pewnym sensie. Z drugiej strony, przerażał ją fakt dorosłego życia i tego, że z pewnością skończy jak matka. Przecież jabłko niedaleko pada od jabłoni. Ale tylko w tym była tak naprawdę dobra, wiedziała o tym. I w zaklęciach. Ale tylko z umiejętnością rzucania zaklęć i bez żadnych znajomości i dobrej rodziny nic nie uda jej się osiągnąć. Dlatego nie było sensu się oszukiwać, marzyć i wymyślać. A jedynie przyjąć to wszystko na klatę. Żyć swoim życiem. Na własnych zasadach. Mając swoje życie w garści.
- Oh, nie mów mi nic o Slughornie. Wiesz, że eliksiry to nie moja bajka, a on jeszcze mnie nie lubi. Nie jestem w kręgu jego zainteresowań - zauważyła. - Mój cel na ten rok to nic nie wybuchnąć na zajęciach, może jak chociaż raz w roku mu nie rozwalę jakiegoś kociołka, to mi da spokój w siódmej klasie - zaśmiała się nerwowo, chociaż w sumie to nie było nic do śmiechu.
Nad kolejnym pytaniem musiała się chwilę zastanowić. Wiedziała, jaka będzie jej przyszłość. Wiedziała, że nie napisze OWUTEMów na tyle dobrze, by dostać jakąś dobrą pracę. Nie zniosłaby przestrzegania zasad i obowiązków, znała się i wiedziała, jaka jest. Skończy w pracy przy barze albo na ulicy, w okolicach portu jest taka - ulica czerwonych latarni. Jej matka tam codziennie chodziła. Ale przecież nie mogła powiedzieć tego Harlandowi. Westchnęła więc tylko cicho.
- Jeszcze nie, myślałam może, że uda mi się dostać jakąś pracę w biurze? Nie jestem wymagająca, mogę też pracować w jakimś dobrym sklepie - rzucała pomysłami. - Dla was, Parkinsonów, to pewnie hańba?
Odwróciła się bardziej w jego stronę i utkwiła w nim swoje poważne spojrzenie. Ciekawa była jego opinii na ten temat. Ale tak naprawdę ciekawa.
- Nigdy? - zapytała takim głosem, jakby te kilka słów, które wypowiedział sprawiły, że zmiękła i już się na niego nie gniewała.
Z jakiegoś powodu poczuła dziwne uczucie w klatce piersiowej, a potem ścisk w gardle. Ale na szczęście było ciemno, a chłopak nie wymagał od niej, aby cokolwiek teraz mówiła. Na szczęście to dziwaczne uczucie szybko przeminęło i na słowa o ponczu pokiwała głową.
- Rozumiem. Dziwny był w tym roku, prawda? - zamyśliła się na chwilę. - Myślisz, że ktoś coś tam dodał?
Zapytała proforma, bo miała dziwne podejrzenia, że faktycznie ktoś sobie zrobił żarcik. Poncz ponczem, on nigdy nie był dobry i Huxley miała wrażenie, że tylko starcy piją go dla smaku, ale w tym roku naprawdę był jakiś dziwny. Opiekun domu chyba go nie próbował, bo z pewnością by coś wyczuł.
Patrzyła na niego, gdy obracał się w jej stronę. Dziwnie się czuła, nienaturalnie, kiedy patrzyła na niego z góry, więc również się położyła, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Tylko głowę miała obróconą w jego stronę, normalnie spoglądałaby na niego bez większego skrępowania. Jednak kiedy to Harland wbijał w nią swoje spojrzenie, chociaż chyba bardzo chciał udawać, że wcale tak nie jest, nie czuła się aż tak pewnie. Musiała się jeszcze dużo nauczyć.
- Sceptycznie - rzuciła trudnym dla niej słowem. W jej kręgu, w porcie, takich słów się nie używało. W Hogwarcie było co innego. - Nie wiem, wiesz? Trochę się cieszę, trochę nie… Przerażają mnie te OWUTEMy. A ty?
Żyła w Hogwarcie na swoich własnych zasadach. Zawsze czuła się tu jak w klatce. Ciężko było jej co roku przyzwyczaić się do funkcjonowania w środowisku szkolnym, do ludzi, z którymi nie miała nic wspólnego. Wiedziała, gdzie jest jej miejsce, w pewnym sensie. Z drugiej strony, przerażał ją fakt dorosłego życia i tego, że z pewnością skończy jak matka. Przecież jabłko niedaleko pada od jabłoni. Ale tylko w tym była tak naprawdę dobra, wiedziała o tym. I w zaklęciach. Ale tylko z umiejętnością rzucania zaklęć i bez żadnych znajomości i dobrej rodziny nic nie uda jej się osiągnąć. Dlatego nie było sensu się oszukiwać, marzyć i wymyślać. A jedynie przyjąć to wszystko na klatę. Żyć swoim życiem. Na własnych zasadach. Mając swoje życie w garści.
- Oh, nie mów mi nic o Slughornie. Wiesz, że eliksiry to nie moja bajka, a on jeszcze mnie nie lubi. Nie jestem w kręgu jego zainteresowań - zauważyła. - Mój cel na ten rok to nic nie wybuchnąć na zajęciach, może jak chociaż raz w roku mu nie rozwalę jakiegoś kociołka, to mi da spokój w siódmej klasie - zaśmiała się nerwowo, chociaż w sumie to nie było nic do śmiechu.
Nad kolejnym pytaniem musiała się chwilę zastanowić. Wiedziała, jaka będzie jej przyszłość. Wiedziała, że nie napisze OWUTEMów na tyle dobrze, by dostać jakąś dobrą pracę. Nie zniosłaby przestrzegania zasad i obowiązków, znała się i wiedziała, jaka jest. Skończy w pracy przy barze albo na ulicy, w okolicach portu jest taka - ulica czerwonych latarni. Jej matka tam codziennie chodziła. Ale przecież nie mogła powiedzieć tego Harlandowi. Westchnęła więc tylko cicho.
- Jeszcze nie, myślałam może, że uda mi się dostać jakąś pracę w biurze? Nie jestem wymagająca, mogę też pracować w jakimś dobrym sklepie - rzucała pomysłami. - Dla was, Parkinsonów, to pewnie hańba?
Odwróciła się bardziej w jego stronę i utkwiła w nim swoje poważne spojrzenie. Ciekawa była jego opinii na ten temat. Ale tak naprawdę ciekawa.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Och, na pewno ktoś coś do niego dolał – potwierdziłem, krzywiąc się na samo wspomnienie tego okropnego smaku. Nie dość, że paskudny, to jeszcze sponiewierał mi świadomość na tyle, że wylądowałem w środku lasu z zanikami pamięci. Cóż, w takiej sytuacji należało wyciągać to co najlepsze i cieszyć się chwilą. A chwila była dość ciekawa, zwłaszcza gdy Rain położyła się obok mnie, jakbyśmy nie znajdowali się na twardej ziemi poprzetykanej kępkami trawy, ale na sofach w pokoju wspólnym; czy raczej lochu wspólnym.
- Nawet nie chcę teraz myśleć o OWUTEMach. Dopiero co zaczęliśmy szkołę, po co się martwić na zapas – wyciągnąłem usta w lekkim uśmiechu. - Powinniśmy cieszyć się tą wolnością, która nam została. Wiem, że te dwa lata szybko zlecą, przyjdą egzaminy, ale póki co żyjmy chwilą. - Zapewne wzruszyłbym teraz ramionami, gdybym stał i gdyby nie ryzyko, że taki ruch przyprawi mnie o kolejny atak bólu głowy. - Wszyscy się boimy tego, co będzie. Ale nie możemy zapomnieć, że to wszystko jest tylko pewnym etapem. - Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się ponownie; coraz lepiej mi to wychodziło. Nie odpowiedziała od razu, a w jej oczach, jak mi się zdawało, dostrzegłem błysk taki sam, którzy mieli ludzie odpływający na chwilę w zamknięty świat swoich rozmyślań. Sam niekiedy wpadałem w taki sentymentalno-osobisty dół, próbując dostrzec jakieś światełko w tunelu prowadzącym do przyszłości. Bez wątpienia miałem lepszy start niż ona, ale nie przeszkadzało mi to czasami roztkliwiać się nad swoim życiem.
- Nie lubi to za duże słowo – mruknąłem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co miała na myśli. Sympatie Slughorna podsycały dwa elementy: umiejętność radzenia sobie z eliksirami i bogate zaplecze rodzinno-towarzyskie. W przypadku Rain nie miał żadnego punktu zaczepienia, okazywał jej więc widoczny brak zainteresowania i dużą porcję sceptycyzmu. Sam fakt, że znalazła się u niego na zajęciach, był dość zaskakujący. - Ale wiesz, że w razie czego możemy poćwiczyć eliksiry razem? - zaproponowałem. Przynajmniej tak mogłem się jej odwdzięczyć za pomoc w zaklęciach. - To znaczy... nie chciałbym, abyś nas wysadziła w powietrze – wyszczerzyłem zęby w żartobliwym uśmiechu, chociaż faktycznie przez moment miałem dość ponure myśli o wielkim wybuchu, do którego mogłaby doprowadzić.
Przyglądałem się jej, jak czekała na moją odpowiedź na swoje ostatnie pytanie; wyraźnie zainteresowana, choć jednocześnie jakby lekko przybita swoją własną niepewną przyszłością. Wybór między sklepem a biurem był dla mnie czymś całkowicie abstrakcyjnym i musiała być tego świadoma. Może myślała, że powiem coś bezmyślnie aroganckiego, jak większość moich krewnych... jak większość arystokratów.
- Każdy musi znaleźć swoją drogę – stwierdziłem, próbując brzmieć naturalnie, ale nie jestem pewien, czy mi się udało. Czułem, że słowa są tu mało istotne, jakby Rain i tak wiedziała, że jej sytuacja nie pozwalała na wiele wyborów. Bardzo powoli wyciągnąłem w jej stronę dłoń - raz, że bałem się o kolejny atak bólu głowy przy zbyt szybkim ruchu, a dwa, że chciałem dać jej szansę na ewentualne protesty – po czym wyciągniętym palcem dźgnąłem ją w klatkę piersiową i dodałem poważnym tonem: - Nie bądź dla siebie taka surowa. Naszą przyszłość poznamy dopiero wtedy, gdy nadejdzie. - Może nie znałem szczegółów jej życia, ale była w niej pewna kruchość, która przypominała mi o tych momentach, kiedy sam wątpiłem. Nagle w swoim nastoletnim umyśle zapragnąłem zrobić coś szalonego, objąć ją, dodać jej otuchy, ale też czułem, że najpewniej odtrąciłaby taką próbęl była twarda, przynajmniej na pozór. - Martwienie się nie sprawi, że nas los przyjdzie szybciej. Zamiast tego zamieni naszą teraźniejszość w piekło, bo będziemy wszystko analizować. Nie lepiej się bawić i korzystać z życia na tyle, ile możemy? - zapytałem retorycznie. - Przeżywać swoją młodość najlepiej jak się da! Robić kawały kolegom i nauczycielom, nie spać po nocach nad pracami domowymi, zakochiwać się i łamać serca, całować po kątach z dala od oczu prefektów, wymykać na błonia – znów dźgnąłem ją palcem, tym razem jednak celując w ramię i wkładając w to więcej siły, aby przewróciła się na plecy. - Gwiazdy płoną miliony lat, bo nie zastanawiają się nad tym, co będzie – pouczyłem ją, nie zwracając uwagi na to, że moja dłoń pozostała już na jej ramieniu i było mi z tym nadzwyczaj wygodnie.
- Nawet nie chcę teraz myśleć o OWUTEMach. Dopiero co zaczęliśmy szkołę, po co się martwić na zapas – wyciągnąłem usta w lekkim uśmiechu. - Powinniśmy cieszyć się tą wolnością, która nam została. Wiem, że te dwa lata szybko zlecą, przyjdą egzaminy, ale póki co żyjmy chwilą. - Zapewne wzruszyłbym teraz ramionami, gdybym stał i gdyby nie ryzyko, że taki ruch przyprawi mnie o kolejny atak bólu głowy. - Wszyscy się boimy tego, co będzie. Ale nie możemy zapomnieć, że to wszystko jest tylko pewnym etapem. - Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się ponownie; coraz lepiej mi to wychodziło. Nie odpowiedziała od razu, a w jej oczach, jak mi się zdawało, dostrzegłem błysk taki sam, którzy mieli ludzie odpływający na chwilę w zamknięty świat swoich rozmyślań. Sam niekiedy wpadałem w taki sentymentalno-osobisty dół, próbując dostrzec jakieś światełko w tunelu prowadzącym do przyszłości. Bez wątpienia miałem lepszy start niż ona, ale nie przeszkadzało mi to czasami roztkliwiać się nad swoim życiem.
- Nie lubi to za duże słowo – mruknąłem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co miała na myśli. Sympatie Slughorna podsycały dwa elementy: umiejętność radzenia sobie z eliksirami i bogate zaplecze rodzinno-towarzyskie. W przypadku Rain nie miał żadnego punktu zaczepienia, okazywał jej więc widoczny brak zainteresowania i dużą porcję sceptycyzmu. Sam fakt, że znalazła się u niego na zajęciach, był dość zaskakujący. - Ale wiesz, że w razie czego możemy poćwiczyć eliksiry razem? - zaproponowałem. Przynajmniej tak mogłem się jej odwdzięczyć za pomoc w zaklęciach. - To znaczy... nie chciałbym, abyś nas wysadziła w powietrze – wyszczerzyłem zęby w żartobliwym uśmiechu, chociaż faktycznie przez moment miałem dość ponure myśli o wielkim wybuchu, do którego mogłaby doprowadzić.
Przyglądałem się jej, jak czekała na moją odpowiedź na swoje ostatnie pytanie; wyraźnie zainteresowana, choć jednocześnie jakby lekko przybita swoją własną niepewną przyszłością. Wybór między sklepem a biurem był dla mnie czymś całkowicie abstrakcyjnym i musiała być tego świadoma. Może myślała, że powiem coś bezmyślnie aroganckiego, jak większość moich krewnych... jak większość arystokratów.
- Każdy musi znaleźć swoją drogę – stwierdziłem, próbując brzmieć naturalnie, ale nie jestem pewien, czy mi się udało. Czułem, że słowa są tu mało istotne, jakby Rain i tak wiedziała, że jej sytuacja nie pozwalała na wiele wyborów. Bardzo powoli wyciągnąłem w jej stronę dłoń - raz, że bałem się o kolejny atak bólu głowy przy zbyt szybkim ruchu, a dwa, że chciałem dać jej szansę na ewentualne protesty – po czym wyciągniętym palcem dźgnąłem ją w klatkę piersiową i dodałem poważnym tonem: - Nie bądź dla siebie taka surowa. Naszą przyszłość poznamy dopiero wtedy, gdy nadejdzie. - Może nie znałem szczegółów jej życia, ale była w niej pewna kruchość, która przypominała mi o tych momentach, kiedy sam wątpiłem. Nagle w swoim nastoletnim umyśle zapragnąłem zrobić coś szalonego, objąć ją, dodać jej otuchy, ale też czułem, że najpewniej odtrąciłaby taką próbęl była twarda, przynajmniej na pozór. - Martwienie się nie sprawi, że nas los przyjdzie szybciej. Zamiast tego zamieni naszą teraźniejszość w piekło, bo będziemy wszystko analizować. Nie lepiej się bawić i korzystać z życia na tyle, ile możemy? - zapytałem retorycznie. - Przeżywać swoją młodość najlepiej jak się da! Robić kawały kolegom i nauczycielom, nie spać po nocach nad pracami domowymi, zakochiwać się i łamać serca, całować po kątach z dala od oczu prefektów, wymykać na błonia – znów dźgnąłem ją palcem, tym razem jednak celując w ramię i wkładając w to więcej siły, aby przewróciła się na plecy. - Gwiazdy płoną miliony lat, bo nie zastanawiają się nad tym, co będzie – pouczyłem ją, nie zwracając uwagi na to, że moja dłoń pozostała już na jej ramieniu i było mi z tym nadzwyczaj wygodnie.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wrzesień 1944 | Wieczór na błoniach
Szybka odpowiedź