Nazwisko matki: Sprout
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Początkująca uzdrowicielka zwierząt
Wzrost: 165 cm
Waga: 59
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Brak
11 cali Jarzębina Włókno z serca smoka
Hogwart, Gryffindor
Akromantule
Cytrusami, płatkami róży i orchideą
Siebie z feniksem
Zwierzętami, książkami, powiększaniem swojej wiedzy i zdolności
Żadnej, nie przepadam za tym sportem
Biegam ze swoimi psidwakami, tańczę na potańcówkach do Ricka Charliego i Jego Zmiataczy
Głównie rock&rolla oraz reszty po trochę
Blanca Soler
Moja historia zaczęła się deszczowego poranka. Od samego początku byłam traktowana jak oczko w głowie, nie mogłam narzekać na swoje dzieciństwo. Pomimo niezbyt ciekawej sytuacji politycznej i wynikających z niej problemów gospodarczych, miałam zapewniane wszystko, co jest potrzebne do rozwoju. Swój talent magiczny okazałam w wieku pięciu lat, a wraz z nim, pojawił się pewien...problem.
Przyznam, że nie do końca jestem pewna, czy faktycznie wtedy był pierwszy raz. Młody umysł nie zawsze wyłapuje wszystko, co się dookoła niego dzieje, dlatego z biegiem lat uznałam owy dzień za początek. Mieliśmy młodego psidwaka wabiącego się Ciapek. Był, jak każdy szczeniak, ciekawy świata i rozbrykany, przez co musieliśmy go mieć ciągle na oku. Pamiętam, że złapałam go przed bramką, bo chciał za nią wyjść, a ten...zaczął pojękiwać, aby go wypuścić. Najpierw niezbyt wiedziałam co się dzieje, mając wrażenie, że ktoś z rodziny robi sobie ze mnie żarty. Potrzebowałam dobrej chwili aby zrozumieć, przynajmniej na moje możliwości, że te pojedyncze słowa, rzucane nieco bez składu, należą do psidwaka. Z wrażenia go wypuściłam i deportowałam się kilkanaście metrów dalej. Zaraz też pobiegłam z wrzaskiem do domu.
Kilka chusteczek i uspokojeń później byłam w stanie opowiedzieć, co się stało. Spodziewałam się wymownym spojrzeń, kręceń głową i poklepywania po głowie, że jedynie mi się przewidziało. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy tato jedynie się uśmiechnął i przytaknął głową. Opowiedział mi, że odziedziczył po swojej mamie zdolność do rozmowy ze zwierzętami i, jak widać, przekazał ją mnie. Gdyby nie fakt, że pochodziłam z rodziny czarodziejów i widziałam i słyszałam równie dziwne rzeczy, to bym w to nie uwierzyła. I tak zajęło mi chwilę, zanim odważyłam się ponowić swoją "rozmowę" z psidwakiem. Kiedy przełamałam strach i zabrałam się za to na poważnie, oczywiście z pomocą starszych, zdołałam tę zdolność bardzo polubić. Była bardzo użyteczna, niekiedy śmieszna, niekiedy wyciskająca łzy z oczu. Na przestrzeni mojego życia korzystałam z każdej sposobności, aby ćwiczyć, stopniowo poszerzając swoje pole manewru na inne psowate. Był to pewnie też jeden z argumentów, który zadecydował na mojej ścieżce zawodowej.
Jako dziecko byłam bardzo aktywna. Uwielbiałam biegać i latać na miotle, a przynajmniej raz w tygodni chodziłam nad rzekę, aby sobie popływać. Często łączyłam wszystkie te trzy rzeczy, korzystając z faktu mieszkania na obszarze praktycznie tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Pomimo odczuwania przyjemności z latania, nie przekonałam się do Quidditcha. Był on dla mnie przesadnie brutalny i też niezbyt ciekawy. Wolałam spędzać czas w inny sposób, niż oglądać jak ludzie wybijają sobie zęby tłuczkami, a nawet i kaflem. Zafascynowałam się natomiast szachami czarodziejów. Moje zdolności budziły wiele do życzenia i za każdym razem przegrywałam, co w żadnym stopniu nie zniechęcało mnie do dalszej nauki. Wraz z ukończeniem jedenastu lat, otrzymałam list z Hogwartu, zapraszający mnie w szeregi uczniów. To, czy bardziej czekałam na to ja, czy rodzice, do dzisiaj pozostaje kwestią dyskusyjną.
Wkraczając w nowe otoczenie musiałam mocno się powstrzymywać, aby nie piszczeć z zachwytu. Zamek okazał się spełnieniem moich marzeń, ze swoimi ogromnymi połaciami terenu i tajemnicami, które aż się prosiły, aby nie zbadać. Zgodnie z rodzinną tradycją trafiłam do Gryffindoru, chociaż tiara przydziału zastanawiała się też na Hufflepuffem. Rozpoczynając swoje nauczanie aż paliłam się do przyswajania nowej wiedzy. Mój zapał na przestrzeni lat wielokrotnie uderzał o ścianę, gdy w teorii najprostsze rzeczy nie chciały mi wyjść. Zdecydowanie zaliczałam się do antyfanek wszelkiej maści magii bojowej nastawionej na zranienie przeciwnika. Znacznie bardziej wolałam bronić, zapewniać poczucie bezpieczeństwa i niwelować skutki urazów. Byłam przez to wielokrotnie nazywana tchórzem i ciamajdą, co mnie dość mocno kłuło w serce. Kiepsko radziłam sobie z transmutacją, w jej przypadku ze względu na wysoki poziom trudności magii przemian. Starałam się pocieszać dobrymi wynikami z działu przyrodniczego i numerologii, chociaż nie do końca mi to wychodziło. Swoją głowę, ciężką o nagromadzanej wiedzy, stresu i wewnętrznego konfliktu, wyciszałam na wędrówkach po szkolnych błoniach. Wymyśliłam sobie do tego zabawę, aby odnaleźć obiekt lub rzecz, która mi przyjdzie jako pierwsza do głowy. Po kilku latach takiego hasania po terenie wykształciłam w sobie pewien zmysł przeczucia i zdolności dostrzegania rzeczy na pierwszy rzut oka niewidocznych. Było to bardzo pomocne przy zielarstwie i wakacyjnych wędrówkach po lesie. Czasami nawet żartowałam, że lepiej odnajdę drogę niż mój psidwak.
Po ukończeniu szkoły i wkroczeniu w dorosłe życie, otrzymałam twardy orzech do zgryzienia. Widziałam siebie w kilku zawodach i nie mogłam zdecydować, który faktycznie będzie dla mnie odpowiedni. Zrobiłam listę wszelkich argumentów za i przeciw, a z niej wyszło mi połączenie zwierząt i uzdrawiania. Na szczęście dla mnie rodzice mieli znajomego, który zajmował się zwierzętami. Zgodził się na zostanie moim mentorem, o ile faktycznie będę się przykładać do tematu i pomagać w pracy. Następne kilkanaście miesięcy spędziłam na nauce i zdobywaniu wiedzy praktycznej. Zdołałam nieco liznąć temat, a im więcej rozumiałam, tym bardziej do mnie docierało, jak mało wciąż potrafię. Aby dać odpocząć swojemu umysłowi i się nieco zsocjalizować, zaczęłam chodzić na potańcówki. Już za czasów szkolnych lubiłam tańczyć, ale prym wiódł taniec balowy, który był dla mnie zdecydowanie zbyt sztywny. Pamiętam moja pierwsza potańcówkę, gdzie zostałam porwana do tańca w rytm "No już, nie bądź hipogryfem". Było to takie wspaniałe uczucie, że śmiało mogłam go użyć do przywołania patronusa. Od tamtej chwili korzystałam z każdej sposobności, aby móc potańczyć. Uczyłam się nowych ruchów i gestów w szybkim tempie. Ktoś mi powiedział, że mam do tego talent. Czy było to prawda, tego nie wiem, dla najważniejsze było to, że bardzo dobrze się bawiłam.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 11 | +5 (różdżka) |
Uroki: | 1 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 1 | 0 |
Alchemia: | 5 | 0 |
Sprawność: | 13 | 0 |
Zwinność: | 14 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 2 |
Szczęście | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | II | 7 |
Lekkoatletyka | II | 7 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Czarodziejskie szachy | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcioustny | - | 21 (+42) |
Reszta: 8 |
Ostatnio zmieniony przez Elaine Potter dnia 15.07.24 21:07, w całości zmieniany 7 razy
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier