Początek nowego, koniec starego
AutorWiadomość
Sylwester 53/54
- Miu – powiedziałem, gdy brzęcząca sakiewka zmieniała właściciela. - Chcę Miu. - Gdyby mnie ktoś zapytał dlaczego właśnie ją, nie umiałbym odpowiedzieć. Jej imię przewinęło się jednak tyle razy w rozmowach różnych gości Wenus, które chcąc czy nie słyszałem przez ostatnie tygodnie, że w jakiś dziwny sposób zakorzeniło się w moim umyśle i podświadomości. Kiedy więc w sylwestrowy wieczór zdecydowałem się wreszcie na wizytę w mniej oficjalnej części Wenus, wybór wydawał się aż nadto oczywisty. Nazwisko kobiety, z którą dobiłem transakcji, umknęło błyskawicznie mojej uwadze. Brzmiało obco, tak jak obcy wydawał mi się pokój, do którego mnie od razu zaprowadzono z pominięciem części wspólnej, w której – jak mówił Hector – zwykle goście dokonywali swoistej selekcji. Znałem to rozwiązanie z Paryża i krzywiłem się na samą myśl, że miałbym znów przez to przechodzić. Dziewczęta wystawione w publicznym pokazie, aby mężczyzna mógł je sobie obejrzeć i wybrać? Już wtedy czułem się tak, jakbym uwłaczał ich godności i urągał poczuciu szacunku wobec niewiast. Och tak, absurdalne stwierdzenie w domu rozpusty, nie miałem jednak zamiaru tego powtarzać. Zrezygnowałem z sabatu i towarzyszenia żonie w konkretnym celu. Wiedziałem czego chcę i kogo chcę; niespodzianki i zaskoczenia. Skoro los podszeptywał mi jej imię, niech się tak stanie.
Na stoliku stało wino, które najwyraźniej miało umilić mi oczekiwanie, lecz nie dane było mi go nawet otworzyć. Minęła może nieco ponad minuta – czas doskonały, abym się rozejrzał po pomieszczeniu, odnotował wszechobecną czerwień i czerń, wymownie szerokie łóżko, miękkość nastrojowego światła świec i niewyobrażalną liczbę poduszek, które były wszędzie – gdy drzwi się uchyliły i weszła do środka. Wstałem, nie wiedząc, czego się spodziewać i jak się zachować. Nagle pełen obaw, czy mój brak doświadczenia będzie widoczny, wyraźnie się spiąłem, czekając, aż drzwi się zamkną i zostaniemy sami, odcięci od reszty świata. Nie śpieszyłem się, zapłaciłem na tyle dużo, aby mieć tyle czasu, ile potrzebowałem, ale w tej chwili nie byłem pewien, że nawet cały czas świata wystarczy. Miałem złamać małżeńską przysięgę, rzecz świętą. Już sam fakt, że tu byłem, że dopuszczałem się niemal zbrodni na swoich przekonaniach świadczył o tym, w jakiej ponurej desperacji się znalazłem.
- Witaj, Miu – powiedziałem na powitanie, nie dopuszczając do tego, aby między nami zawisła cisza. Wskazałem na wino, którego nie zdążyłem otworzyć. - Mogłabyś...? - zapytałem, znów przysiadając na fotelu; łóżko wydawało mi się zbyt oczywiste, zbyt wyzywające. Zaśmiałem się w duchu sam z siebie na to skojarzenie. Weź się w garść, umiesz rozmawiać z kobietami, skąd to nagłe onieśmielenie? Doskonale wiedziałem, skąd się brało: ze świadomości, że robię coś moralnie niegodziwego i zakazanego; że korzystam z usług, nazywajmy rzeczy po imieniu, grzesznej przyjemności; że mam do czynienia z kobietą upadłą, której mimo wszystko byłem winien szacunek i szczerość.
- Możesz mi mówić Harlandzie, tak będzie łatwiej. Pozwól też, że będę bezpośredni i od razu powiem, czego oczekuję. - Przyglądałem się, jak nalewa nam wina; tych kilkanaście sekund swobodnej obserwacji jej ciała, sylwetki, dłoni owijających się wokół butelki dało mi wymowny obraz niedalekiej przyszłości. W jednej chwili zrozumiałem, skąd te zachwyty w ustach innych mężczyzn: była piękna, orientalna, inna. Już samo to budziło ciekawość. Czy jej inność tkwi tylko w urodzie? Czy smak jej pocałunków różni się od tego, który znałem? - [b]Słuchasz tego, co do ciebie mówię. Gdy tu jestem, chcę mieć całą twoją uwagę – nie potrzebowałem drugiej żony; kogoś, kto zbywał mnie machnięciem dłoni, zamiast skupiać się na rozmowie i wspólnych tematach. - Nie pytasz o moje życie, a mnie nie interesuje twoje – nasza relacja miała być transakcją wiązaną, nie nikłą próbą szukania innych emocji niż czysta satysfakcja. Nie obchodziło mnie, czy godzinę przede mną miała w ustach kogoś innego, a jej nie powinno interesować nic z mojego życia. - Nie udajesz niczego, zwłaszcza tego czy doszłaś. Fałszu i obłudy mam nadmiar w domu, tu chcę prawdy. - Zmarszczyłem czoło, chcąc podkreślić powagę moich żądań. Nie musiała wiedzieć, że byłaby drugą albo trzecią, zależy jakie kryteria brać pod uwagę, kobietą w moim życiu, więc nie miałem dużego punktu odniesienia. Mogłaby zapewne bez problemu mnie oszukać. Paradoks burdeli, nawet tych z wyższej półki, zawsze bazował na tym samym schemacie: głupcy tacy jak ja płacili za to, aby być okłamywani. Miałem tę wątpliwą przewagę wiedzy, za co płacę, więc chciałem, by choć częściowo odbywało się to na moich warunkach. - Jakie są twoje zasady? - zapytałem, mierząc ją w końcu uważnym spojrzeniem, w którym kryło się szczere zainteresowanie. Hector co prawda wspominał, że w Wenus zasady są płynne i zależne od zasobności portfela konkretnego gościa, niemniej nadal pozostawałem dobrze wychowanym dżentelmenem. Płacąc oczekiwałem usługi na najwyższym poziomie, a tylko pracując w odpowiednich i komfortowych warunkach mogła mi je zapewnić.
- Miu – powiedziałem, gdy brzęcząca sakiewka zmieniała właściciela. - Chcę Miu. - Gdyby mnie ktoś zapytał dlaczego właśnie ją, nie umiałbym odpowiedzieć. Jej imię przewinęło się jednak tyle razy w rozmowach różnych gości Wenus, które chcąc czy nie słyszałem przez ostatnie tygodnie, że w jakiś dziwny sposób zakorzeniło się w moim umyśle i podświadomości. Kiedy więc w sylwestrowy wieczór zdecydowałem się wreszcie na wizytę w mniej oficjalnej części Wenus, wybór wydawał się aż nadto oczywisty. Nazwisko kobiety, z którą dobiłem transakcji, umknęło błyskawicznie mojej uwadze. Brzmiało obco, tak jak obcy wydawał mi się pokój, do którego mnie od razu zaprowadzono z pominięciem części wspólnej, w której – jak mówił Hector – zwykle goście dokonywali swoistej selekcji. Znałem to rozwiązanie z Paryża i krzywiłem się na samą myśl, że miałbym znów przez to przechodzić. Dziewczęta wystawione w publicznym pokazie, aby mężczyzna mógł je sobie obejrzeć i wybrać? Już wtedy czułem się tak, jakbym uwłaczał ich godności i urągał poczuciu szacunku wobec niewiast. Och tak, absurdalne stwierdzenie w domu rozpusty, nie miałem jednak zamiaru tego powtarzać. Zrezygnowałem z sabatu i towarzyszenia żonie w konkretnym celu. Wiedziałem czego chcę i kogo chcę; niespodzianki i zaskoczenia. Skoro los podszeptywał mi jej imię, niech się tak stanie.
Na stoliku stało wino, które najwyraźniej miało umilić mi oczekiwanie, lecz nie dane było mi go nawet otworzyć. Minęła może nieco ponad minuta – czas doskonały, abym się rozejrzał po pomieszczeniu, odnotował wszechobecną czerwień i czerń, wymownie szerokie łóżko, miękkość nastrojowego światła świec i niewyobrażalną liczbę poduszek, które były wszędzie – gdy drzwi się uchyliły i weszła do środka. Wstałem, nie wiedząc, czego się spodziewać i jak się zachować. Nagle pełen obaw, czy mój brak doświadczenia będzie widoczny, wyraźnie się spiąłem, czekając, aż drzwi się zamkną i zostaniemy sami, odcięci od reszty świata. Nie śpieszyłem się, zapłaciłem na tyle dużo, aby mieć tyle czasu, ile potrzebowałem, ale w tej chwili nie byłem pewien, że nawet cały czas świata wystarczy. Miałem złamać małżeńską przysięgę, rzecz świętą. Już sam fakt, że tu byłem, że dopuszczałem się niemal zbrodni na swoich przekonaniach świadczył o tym, w jakiej ponurej desperacji się znalazłem.
- Witaj, Miu – powiedziałem na powitanie, nie dopuszczając do tego, aby między nami zawisła cisza. Wskazałem na wino, którego nie zdążyłem otworzyć. - Mogłabyś...? - zapytałem, znów przysiadając na fotelu; łóżko wydawało mi się zbyt oczywiste, zbyt wyzywające. Zaśmiałem się w duchu sam z siebie na to skojarzenie. Weź się w garść, umiesz rozmawiać z kobietami, skąd to nagłe onieśmielenie? Doskonale wiedziałem, skąd się brało: ze świadomości, że robię coś moralnie niegodziwego i zakazanego; że korzystam z usług, nazywajmy rzeczy po imieniu, grzesznej przyjemności; że mam do czynienia z kobietą upadłą, której mimo wszystko byłem winien szacunek i szczerość.
- Możesz mi mówić Harlandzie, tak będzie łatwiej. Pozwól też, że będę bezpośredni i od razu powiem, czego oczekuję. - Przyglądałem się, jak nalewa nam wina; tych kilkanaście sekund swobodnej obserwacji jej ciała, sylwetki, dłoni owijających się wokół butelki dało mi wymowny obraz niedalekiej przyszłości. W jednej chwili zrozumiałem, skąd te zachwyty w ustach innych mężczyzn: była piękna, orientalna, inna. Już samo to budziło ciekawość. Czy jej inność tkwi tylko w urodzie? Czy smak jej pocałunków różni się od tego, który znałem? - [b]Słuchasz tego, co do ciebie mówię. Gdy tu jestem, chcę mieć całą twoją uwagę – nie potrzebowałem drugiej żony; kogoś, kto zbywał mnie machnięciem dłoni, zamiast skupiać się na rozmowie i wspólnych tematach. - Nie pytasz o moje życie, a mnie nie interesuje twoje – nasza relacja miała być transakcją wiązaną, nie nikłą próbą szukania innych emocji niż czysta satysfakcja. Nie obchodziło mnie, czy godzinę przede mną miała w ustach kogoś innego, a jej nie powinno interesować nic z mojego życia. - Nie udajesz niczego, zwłaszcza tego czy doszłaś. Fałszu i obłudy mam nadmiar w domu, tu chcę prawdy. - Zmarszczyłem czoło, chcąc podkreślić powagę moich żądań. Nie musiała wiedzieć, że byłaby drugą albo trzecią, zależy jakie kryteria brać pod uwagę, kobietą w moim życiu, więc nie miałem dużego punktu odniesienia. Mogłaby zapewne bez problemu mnie oszukać. Paradoks burdeli, nawet tych z wyższej półki, zawsze bazował na tym samym schemacie: głupcy tacy jak ja płacili za to, aby być okłamywani. Miałem tę wątpliwą przewagę wiedzy, za co płacę, więc chciałem, by choć częściowo odbywało się to na moich warunkach. - Jakie są twoje zasady? - zapytałem, mierząc ją w końcu uważnym spojrzeniem, w którym kryło się szczere zainteresowanie. Hector co prawda wspominał, że w Wenus zasady są płynne i zależne od zasobności portfela konkretnego gościa, niemniej nadal pozostawałem dobrze wychowanym dżentelmenem. Płacąc oczekiwałem usługi na najwyższym poziomie, a tylko pracując w odpowiednich i komfortowych warunkach mogła mi je zapewnić.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rok temu, pod magiczną jemiołą, nie życzyła sobie niczego, miała przecież wszystko - rozwijającą się karierę, kochającego narzeczonego, przytulny dom, grono przyjaciół i, co najważniejsze, perspektywę na wielkość. Niezależność, potęgę, siłę; arogancją byłoby prosić o coś więcej. Los bywał jednak przewrotny, w ciągu kilku miesięcy wyszarpując z jej rąk każdą cenną rzecz, każde uczucie, każdą możliwość, pozostawiając ją samą i zagubioną. W mroku. Rozjaśnionego jedną perspektywą, równie rzeczową i bezduszną, jak jej poprzednie starania dotyczące ministerialnych awansów. Nie chciała pamiętać swych prawdziwych początków, nie chciała wracać do motywacji i pragnień Deirdre - tu była Miu, kimś zupełnie innym, skupionym tylko na tym, by ta wyjątkowa sylwestrowa noc stała się dla tego konkretnego gościa niezapomniana.
Nie wiedziała o nim praktycznie nic. Wcześniej nie odwiedzał Wenus, słono zapłacił tylko za Miu, nie słyszała więc żadnej opinii od innych dziewcząt; pozostawał zagadką. Tajemnicą, którą chciała rozgryźć, by rozsmakować się w złocie. Tylko to się liczyło, gdy stawała na progu swych komnat, odziana w czarny, jedwabny peniuar, skrywający misternie utkaną z koronki bieliznę. Pełną pasów, podwiązań i zaczepów; cud bieliźnianej techniki, w którego założeniu musiała prosić o pomoc niezadowoloną ze swego wieczornego przydziału Laylę. Zbyt mocno ściskała tasiemki oplatające talię, ale nie reagowała, dzielnie znosząc ból. Promieniujący też z głowy; jej długie do bioder, jedwabiście czarne i egzotycznie obce w dotyku i odcieniu włosy upięła w wysoki kok odsłaniający szyję i długie, złote kolczyki. Pasujące do szpil podtrzymujących posłuszne - jeszcze - kosmyki. Cała była kreacją, wyjątkową, noworoczną; czerń oblekała jej ciało od stóp do szyi, ale odważne wycięcia i przeźroczystości tylko podkreślały skrytą pod koronką nagość.
Wzięła głębszy wdech i śmiało przekroczyła próg pokoju Miu, od razu spotykając się wzrokiem z oczekującym jej barczystym brunetem. Wystarczył jeden rzut oka, by wewnętrznie odetchnęła z ulgą. Nie miała do czynienia ani z narwanym młodzikiem, nie potrafiącym zapanować nad swymi odruchami, ani z otyłym, rozpasanym szlachcicem, po którym musiała ścierać sobie skórę niemal do krwi, próbując pozbyć się w aromatycznej kąpieli woni jego ciała. Siedzący w fotelu mężczyzna - Harland, jak grzecznie wspomniał - był postawny, zadbany, szczupły. Silny, choć spięty. Nauczyła się już wstępnej oceny klientów; podążała za wskazówkami bardziej doświadczonych kurtyzan, wiedziała już, na co zwrócić uwagę w czasie pierwszego kontaktu, by zapewnić sobie względną przewagę.
Skłoniła mu się głęboko - upokarzające, ale opłacalne; erotyczna hybryda gejszy, usłużnej chinki i ślicznej koreanki potrafiła czerpać inspirację ze swego wyimaginowanego, orientalnego dziedzictwa - i od razu ruszyła do stolika z winem. Zerkając na mężczyznę znad ramienia, gdy zaczął mówić. A raczej przemawiać[/i, wymieniając wszystkie swoje wytyczne. Uśmiechnęła się lekko, bynajmniej prześmiewczo, delikatnie ujmując szyjkę butelki. Nalewała trunek wprawnie, nie rozlewając ani kropli - oprócz tej ostatniej, spływającej wzdłuż jej dłoni. Zlizała ją szybko, dyskretnie; niemal niezauważalnie. Nigdy nie szastała dwuznacznymi gestami w bezpardonowy, wulgarny sposób - przynajmniej dopóki nie otrzymała tak jawnej wytycznej.
- Zawsze jesteś taki stanowczy, Harlandzie? - przekrzywiła głowę w bok, lecz żaden kosmyk nie wymknął się z ścisłego koka, lśniącego od złotych ozdób. Odwróciła się ku niemu, w dłoniach trzymając kryształowy kielich, pełen czerwonego wina, jednego z najdroższych. I najbardziej upajających. - Zawsze masz w głowie szereg wymagań? - Kim mógł być? Jeśli miałaby strzelać, stawiałaby na aurora; uporządkowanego, rzeczowego, chcącego od razu działać w zakresie sztywnych regulaminów. Kogoś, kto potrzebował kontroli - i kto znał swoje potrzeby. Przyglądała mu się spod lekko przymrużonych powiek, zaciekawiona, boso stąpając po czerwonym dywanie. Większość jego wymagań była oczywista - co wskazywało na jego niedoświadczenie. Nie poczuła sie pewniej, o nie; ci względnie świeży byli największą zagadką, okazując się albo skrajnymi szaleńcami albo uprzejmymi ulubieńcami. Z kim miała do czynienia tym razem? - A co jeśli będę ciebie ciekawa? Tego, co robisz? Czego pragniesz? Co spędza ci sen z powiek? - ciągnęła miękko, nie łamiąc jego zasad, a jedynie pytając. Dołączając do niego w tym złudnym tańcu dwóch obcych ludzi. Chciała go poznać. Odkryć. Pochłonąć. Zdziwiło ją, że proponuje zrezygnowanie z szlacheckiej tytulatury, rzadko się to zdarzało; większość szlachciców dochodizła najgwałtowniej przy uległym sir wyciskanym spomiędzy zaciśniętych warg. Kolejny krok, kolejny łuk zatoczony biodrami; kołysanka dla moralności. Wiedziała już, jak się poruszyć, by zahipnozytować wijącym się wokół smukłego ciała materiałem. Skusić rysującymi się pod koronką sutkami, przyspieszyć tętno lekko rozchylonymi w zapowiedzi rozkoszy ustami. - I skąd pewność, że zdołasz obdarzyć mnie przyjemnością? - uśmiechnęła się lekko, kącik lśniących od karmazynowej szminki warg uniósł się w górę, rozjaśniając jej twarz. Prowokowała, ale z umiarem. To w niej ceniono; pewną bezkompromisowość, śmiałość w stawianiu wyzwań. - Ale oczywiście, jeśli taka będzie twoja wola: spełnię wszystkie lorda wymagania - powróciła do uprzejmego zwrotu, chcąc wybadać, jak Harland na niego zareaguje. Zadowoleniem? Złością? Obojętnością? W końcu - znalazła się tuż przy nim, podając mu wino. Palce musnęły palce, jej były zaskakująco chłodne.
A później - uklęknęła przed nim, tak, jak robiły to gejsze; na moment mógł dostrzec pomiędzy fałdami drogiego, lśniącego jedwabiu nagie sklepienie jej ud i bioder. Mignęło na sekundę, zanim zniknęło wśród zwojów koronki.
- Co, jeśli nie mam żadnych? - z tego zaczynała powoli słynąć. Potrzebowała złota, godziła się więc na wszystko - koiła, zaspokajała i dominowała. Ocierała łzy i pozwalała płynąć własnym. Całowała usta kobiet i wielu mężczyzn, na raz. Snuła całonocne opowieści, śpiewała rozdzierające serce pieśni, rozgrywała trudne partie mahjonga - i nigdy nie mówiła nie. Zorientowała się już, że Wenus nie jest tylko miejscem seksualnej rozpusty, a erotyzm mógł wibrować mocniej w czasie konwersacji dotyczącej sztuk pięknych niż w stricte cielesnym akcie. Była gotowa zaoferować obie opcje Harlandowi, na razie jednak: przyglądała mu się z kolan, uległa, choć wyprostowana, czujna, lecz idalnie zafascynowana, błądząc ujmującym spojrzeniem kotki po jego twarzy i ciele, rozłożonym na wygodnym fotelu. Nie wybrał łoża, zauważyła to.
- A ty - masz jakieś konkretne życzenie tej nocy, Harlandzie? - bo była wyjątkowa; noc i Miu. Jej dłoń przesunęła się po jego kolanie i udzie, zaciskając się wysoko na umięśnionej nodze. Już sam dotyk materiału wskazywał, że miała do czynienia z kimś niebanalnym, ważnym, bogatym. Dawno nie dotykała tak drogiej tkaniny. I dawno nie czuła w nozdrzach tak luksusowego zapachu; sandałowiec, biały pieprz i...piżmo? Cedr? Nie miała pojęcia, dopiero uczyła się tych nazw. I uczyła się tego konkretnego mężczyny, omiatając go czujnym spojrzeniem, gotowa wychwycić każdy detal, mogący sprawić, że pozna - zaspokoi - go lepiej.
Nie wiedziała o nim praktycznie nic. Wcześniej nie odwiedzał Wenus, słono zapłacił tylko za Miu, nie słyszała więc żadnej opinii od innych dziewcząt; pozostawał zagadką. Tajemnicą, którą chciała rozgryźć, by rozsmakować się w złocie. Tylko to się liczyło, gdy stawała na progu swych komnat, odziana w czarny, jedwabny peniuar, skrywający misternie utkaną z koronki bieliznę. Pełną pasów, podwiązań i zaczepów; cud bieliźnianej techniki, w którego założeniu musiała prosić o pomoc niezadowoloną ze swego wieczornego przydziału Laylę. Zbyt mocno ściskała tasiemki oplatające talię, ale nie reagowała, dzielnie znosząc ból. Promieniujący też z głowy; jej długie do bioder, jedwabiście czarne i egzotycznie obce w dotyku i odcieniu włosy upięła w wysoki kok odsłaniający szyję i długie, złote kolczyki. Pasujące do szpil podtrzymujących posłuszne - jeszcze - kosmyki. Cała była kreacją, wyjątkową, noworoczną; czerń oblekała jej ciało od stóp do szyi, ale odważne wycięcia i przeźroczystości tylko podkreślały skrytą pod koronką nagość.
Wzięła głębszy wdech i śmiało przekroczyła próg pokoju Miu, od razu spotykając się wzrokiem z oczekującym jej barczystym brunetem. Wystarczył jeden rzut oka, by wewnętrznie odetchnęła z ulgą. Nie miała do czynienia ani z narwanym młodzikiem, nie potrafiącym zapanować nad swymi odruchami, ani z otyłym, rozpasanym szlachcicem, po którym musiała ścierać sobie skórę niemal do krwi, próbując pozbyć się w aromatycznej kąpieli woni jego ciała. Siedzący w fotelu mężczyzna - Harland, jak grzecznie wspomniał - był postawny, zadbany, szczupły. Silny, choć spięty. Nauczyła się już wstępnej oceny klientów; podążała za wskazówkami bardziej doświadczonych kurtyzan, wiedziała już, na co zwrócić uwagę w czasie pierwszego kontaktu, by zapewnić sobie względną przewagę.
Skłoniła mu się głęboko - upokarzające, ale opłacalne; erotyczna hybryda gejszy, usłużnej chinki i ślicznej koreanki potrafiła czerpać inspirację ze swego wyimaginowanego, orientalnego dziedzictwa - i od razu ruszyła do stolika z winem. Zerkając na mężczyznę znad ramienia, gdy zaczął mówić. A raczej przemawiać[/i, wymieniając wszystkie swoje wytyczne. Uśmiechnęła się lekko, bynajmniej prześmiewczo, delikatnie ujmując szyjkę butelki. Nalewała trunek wprawnie, nie rozlewając ani kropli - oprócz tej ostatniej, spływającej wzdłuż jej dłoni. Zlizała ją szybko, dyskretnie; niemal niezauważalnie. Nigdy nie szastała dwuznacznymi gestami w bezpardonowy, wulgarny sposób - przynajmniej dopóki nie otrzymała tak jawnej wytycznej.
- Zawsze jesteś taki stanowczy, Harlandzie? - przekrzywiła głowę w bok, lecz żaden kosmyk nie wymknął się z ścisłego koka, lśniącego od złotych ozdób. Odwróciła się ku niemu, w dłoniach trzymając kryształowy kielich, pełen czerwonego wina, jednego z najdroższych. I najbardziej upajających. - Zawsze masz w głowie szereg wymagań? - Kim mógł być? Jeśli miałaby strzelać, stawiałaby na aurora; uporządkowanego, rzeczowego, chcącego od razu działać w zakresie sztywnych regulaminów. Kogoś, kto potrzebował kontroli - i kto znał swoje potrzeby. Przyglądała mu się spod lekko przymrużonych powiek, zaciekawiona, boso stąpając po czerwonym dywanie. Większość jego wymagań była oczywista - co wskazywało na jego niedoświadczenie. Nie poczuła sie pewniej, o nie; ci względnie świeży byli największą zagadką, okazując się albo skrajnymi szaleńcami albo uprzejmymi ulubieńcami. Z kim miała do czynienia tym razem? - A co jeśli będę ciebie ciekawa? Tego, co robisz? Czego pragniesz? Co spędza ci sen z powiek? - ciągnęła miękko, nie łamiąc jego zasad, a jedynie pytając. Dołączając do niego w tym złudnym tańcu dwóch obcych ludzi. Chciała go poznać. Odkryć. Pochłonąć. Zdziwiło ją, że proponuje zrezygnowanie z szlacheckiej tytulatury, rzadko się to zdarzało; większość szlachciców dochodizła najgwałtowniej przy uległym sir wyciskanym spomiędzy zaciśniętych warg. Kolejny krok, kolejny łuk zatoczony biodrami; kołysanka dla moralności. Wiedziała już, jak się poruszyć, by zahipnozytować wijącym się wokół smukłego ciała materiałem. Skusić rysującymi się pod koronką sutkami, przyspieszyć tętno lekko rozchylonymi w zapowiedzi rozkoszy ustami. - I skąd pewność, że zdołasz obdarzyć mnie przyjemnością? - uśmiechnęła się lekko, kącik lśniących od karmazynowej szminki warg uniósł się w górę, rozjaśniając jej twarz. Prowokowała, ale z umiarem. To w niej ceniono; pewną bezkompromisowość, śmiałość w stawianiu wyzwań. - Ale oczywiście, jeśli taka będzie twoja wola: spełnię wszystkie lorda wymagania - powróciła do uprzejmego zwrotu, chcąc wybadać, jak Harland na niego zareaguje. Zadowoleniem? Złością? Obojętnością? W końcu - znalazła się tuż przy nim, podając mu wino. Palce musnęły palce, jej były zaskakująco chłodne.
A później - uklęknęła przed nim, tak, jak robiły to gejsze; na moment mógł dostrzec pomiędzy fałdami drogiego, lśniącego jedwabiu nagie sklepienie jej ud i bioder. Mignęło na sekundę, zanim zniknęło wśród zwojów koronki.
- Co, jeśli nie mam żadnych? - z tego zaczynała powoli słynąć. Potrzebowała złota, godziła się więc na wszystko - koiła, zaspokajała i dominowała. Ocierała łzy i pozwalała płynąć własnym. Całowała usta kobiet i wielu mężczyzn, na raz. Snuła całonocne opowieści, śpiewała rozdzierające serce pieśni, rozgrywała trudne partie mahjonga - i nigdy nie mówiła nie. Zorientowała się już, że Wenus nie jest tylko miejscem seksualnej rozpusty, a erotyzm mógł wibrować mocniej w czasie konwersacji dotyczącej sztuk pięknych niż w stricte cielesnym akcie. Była gotowa zaoferować obie opcje Harlandowi, na razie jednak: przyglądała mu się z kolan, uległa, choć wyprostowana, czujna, lecz idalnie zafascynowana, błądząc ujmującym spojrzeniem kotki po jego twarzy i ciele, rozłożonym na wygodnym fotelu. Nie wybrał łoża, zauważyła to.
- A ty - masz jakieś konkretne życzenie tej nocy, Harlandzie? - bo była wyjątkowa; noc i Miu. Jej dłoń przesunęła się po jego kolanie i udzie, zaciskając się wysoko na umięśnionej nodze. Już sam dotyk materiału wskazywał, że miała do czynienia z kimś niebanalnym, ważnym, bogatym. Dawno nie dotykała tak drogiej tkaniny. I dawno nie czuła w nozdrzach tak luksusowego zapachu; sandałowiec, biały pieprz i...piżmo? Cedr? Nie miała pojęcia, dopiero uczyła się tych nazw. I uczyła się tego konkretnego mężczyny, omiatając go czujnym spojrzeniem, gotowa wychwycić każdy detal, mogący sprawić, że pozna - zaspokoi - go lepiej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie uważałem się za osobę przesadnie ufającą w zrządzenia losu. Niespecjalnie zajmowały mnie układy planet i liczb, z dużą dozą sceptycyzmu graniczącego z niechęcią podchodziłem do wszelkich dziedzin wróżbiarstwa, a w starożytnych runach nie szukałem odpowiedzi na teraźniejsze pytania. Po prostu żyłem i przyjmowałem każdy dzień takim, jakim był, bez wypatrywania przyszłości i zdawania się na przypadek. Większość tego, co osiągnąłem i wszystko to, czym byłem, zawdzięczałem albo sobie, albo bliskim mi ludziom. To nie los decydował o moich pasjach i pragnieniach, marzeniach i wyzwaniach. Jednakże nie mogłem odmówić pewnego absurdalnego uroku całej tej sytuacji związanej właśnie z losem, który w wyjątkową noc przejścia rzucił mnie w okowy rzymskiej bogini.
Azjatyckiej bogini, poprawiłem się w myślach, odnotowując pewne rozdrażnienie faktem, że już sam jej widok rozbudził we mnie męską fascynację. Całe moje opanowanie, na którym przez lata opierałem swoje kontakty z kobietami, w starciu z Miu okazało się mityczną mrzonką. Nawet nie kładąc sobie ręki na sercu mogłem wyczuć jego wzmocnione bicie wytłumiane przez klatkę żeber i mięśni. Ratowałem się anatomicznymi szczegółami, przypominając sobie każdy nerw i tkankę, byleby tylko uporządkować myśli i odsunąć je od czerni oplatającej jej ciało; nieskromnie i wyzywająco, jakby każde zagięcie materiału śmiało mi się w twarz, rzucając zachętę nie tyle do jego rozwiązania, co rozszarpania. Podłokietniki fotela w ciszy przyjęły moje zaciskające się na nich palce, gdy Miu się skłoniła.
Byłem przyzwyczajony do podobnych gestów, ale mało kiedy, n i g d y, nie były one tak pełne uległości i gotowości; zgięła kark, jakby była do tego stworzona od zarania dziejów, z łatwością, bez widocznego sprzeciwu i w tej chwili pojąłem, że nie będzie miała n i c wspólnego z moją żoną, która wykorzystywała każdą okazję, aby powiedzieć nie.
- Zawsze gram w otwarte karty – sprostowałem. - Czyż nie lepiej wiedzieć, na czym się stoi? - zapytałem retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. Wytrzymując jej spojrzenie i śledząc ciche kroki na dywanie uniosłem nieco głowę, opierając ją lekko o zagłówek. - Jeśli będziesz mnie ciekawa, z pewnością macie tu sposoby, aby się wszystkiego dowiedzieć o swoich klientach. - Odprężyłem się nieco, pozwalając sobie na odrobinę swobody w napiętych mięśniach, na co niewątpliwie miał wpływ widok roztaczający się przed moimi oczami, absorbujący każdą myśl i każdy oddech. - O tym, czego pragnę, sam ci opowiem... później – powiedziałem urywanym tonem, kiedy zbliżyła się na tyle, że mogłem dostrzec więcej przez prześwity materiału; niewypowiedzianą ustami obietnicę przyjemności samego patrzenia, samego dotyku, samego smaku. Ledwie co zdołałem usłyszeć jej prowokacyjne słowa, zbyt zaaferowany próbą uspokojenia samego siebie. Znów czułem się jak młokos podniecający się na myśl o nagiej kobiecie, gotowej spełnić wszystko, czego tylko zażądam.
- Nie mam pewności. Dlatego mnie nigdy w tej kwestii nie okłamiesz. Żebym mógł próbować, aż do skutku. - Odwdzięczyłem się uśmiechem drapieżnika, odzyskując nad sobą panowanie, przyjmując na powrót rolę mężczyzny, który doskonale umiał flirtować. Nasza rozmowa nie różniła się wszak od setek innych, które przeprowadzałem z kobietami; jeśli istniała jakaś różnica to tylko ta, że Miu była bardziej od nich świadoma faktu, iż jest to jedynie gra, która niezależnie od wyniku kończy się zawsze tak samo. Nie miało dla mnie znaczenia, kto kogo uwiedzie dzisiejszej nocy; dla mnie zakończy się spełnieniem i zapomnieniem o życiu, które czekało w Broadway Tower. Chciałem, aby mi w tym towarzyszyła; chciałem poczuć się mężczyzną w pełni, nie zaś w połowie urwanej krzykiem mojej rozkoszy i ciszą jej ust. Tego mogłem doświadczać w domu, poczucia obcości i samotności w dążeniu do przyjemnego finału w tych nielicznych przypadkach, gdy wypełnialiśmy z żoną swoje małżeńskie obowiązki lub gdy spędzałem noce sam na sofie w gabinecie, tłumiąc frustrację własnym dotykiem.
Chciałem w końcu usłyszeć krzyk spełnionej kobiety, jęki dochodzące spomiędzy jej warg, chciałem przypomnieć sobie, jak to jest, gdy obce ciało reaguje na mój dotyk, pocałunki i pieszczoty, wijąc się w chłodzie pościeli lub twardości podłogi. Czuć jej palce zaciskające się na moich plecach i moje wbijające się w jej biodra, bezwstydnie ponaglające szepty i ugryzienia ulgi.
Przyjąłem wino; dłonie mi nie drżały, chociaż oczami wyobraźni widziałem trzęsące się ręce rozlewające krople drogocennego trunku. Wypiłem mały łyk dla smaku, nie dla odprężenia i z zadowoleniem wyczułem na języku przyjemnie cierpką nutę. Oparłem kieliszek o podłokietnik patrząc jak klęka blisko, pozostając jednocześnie odległa. Ten paradoks jeszcze bardziej mnie podniecił; wizja jej bliskości na wyciągnięcie ręki i pełnej oddania postawy skonfrontowana z widoczną dumą i pewnością siebie, mimo że to ona a nie ja była na kolanach; sprzeczność niezrozumiana w żadnej innej sytuacji poza tymi intymnymi, wyuzdanymi chwilami poddania i władzy.
- To niebezpieczne nie mieć zasad – zauważyłem, śledząc wzrokiem jej dłoń przesuwającą się nieśpiesznie po moim kolanie i udzie – bo oznacza, że nigdy nie będziesz mogła zaprotestować. Ale tego właśnie chcę. Żebyś nie protestowała. - Upiłem kolejny łyk wina, mocząc dłużej wargi w szkarłatnym płynie, aby jego smak wtopił się w ich miękką tkankę i na niej pozostał, a potem odstawiłem kieliszek na ziemię i pochyliłem się w stronę klęczącej Miu. Pewnym ruchem przygarnąłem jej głowę do siebie, żeby oparła policzek na moim udzie i z nieadekwatną do swojego podniecenia delikatnością pogłaskałem ją po odsłoniętym karku, zmierzając palcami do linii kręgosłupa. Siedziałem tak przez chwilę, chłonąc jedynie obraz kobiety u moich stóp, gotowej sprawić, bym nie pożałował wydanych pieniędzy.
- Poddaj mi się – wyszeptałem swoje życzenie prosto w jej usta, unosząc nagle jej brodę do góry i zbliżając swoją twarz na tyle, bym mógł poczuć oddech na swoich wargach. Zachłysnąłem się nim, jakbym łapał pierwszy haust powietrza w swoim życiu. - Bądź mi uległą. Nie chcę walczyć i wydzierać tego co moje – poprosiłem wgryzając się w jej dolną wargę i uniemożliwiając odpowiedź, uniemożliwiając jakikolwiek sprzeciw. Jeszcze jej nie całowałem, nie poznałem w pełni smaku czerwieni warg, nie zanurzyłem języka w cieple i wilgoci ust, ale już czułem, jakbym ją m i a ł; tym jednym ugryzieniem, mało subtelnym i niedelikatnym potwierdziłem naszą umowę, naszą transakcję.
Azjatyckiej bogini, poprawiłem się w myślach, odnotowując pewne rozdrażnienie faktem, że już sam jej widok rozbudził we mnie męską fascynację. Całe moje opanowanie, na którym przez lata opierałem swoje kontakty z kobietami, w starciu z Miu okazało się mityczną mrzonką. Nawet nie kładąc sobie ręki na sercu mogłem wyczuć jego wzmocnione bicie wytłumiane przez klatkę żeber i mięśni. Ratowałem się anatomicznymi szczegółami, przypominając sobie każdy nerw i tkankę, byleby tylko uporządkować myśli i odsunąć je od czerni oplatającej jej ciało; nieskromnie i wyzywająco, jakby każde zagięcie materiału śmiało mi się w twarz, rzucając zachętę nie tyle do jego rozwiązania, co rozszarpania. Podłokietniki fotela w ciszy przyjęły moje zaciskające się na nich palce, gdy Miu się skłoniła.
Byłem przyzwyczajony do podobnych gestów, ale mało kiedy, n i g d y, nie były one tak pełne uległości i gotowości; zgięła kark, jakby była do tego stworzona od zarania dziejów, z łatwością, bez widocznego sprzeciwu i w tej chwili pojąłem, że nie będzie miała n i c wspólnego z moją żoną, która wykorzystywała każdą okazję, aby powiedzieć nie.
- Zawsze gram w otwarte karty – sprostowałem. - Czyż nie lepiej wiedzieć, na czym się stoi? - zapytałem retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. Wytrzymując jej spojrzenie i śledząc ciche kroki na dywanie uniosłem nieco głowę, opierając ją lekko o zagłówek. - Jeśli będziesz mnie ciekawa, z pewnością macie tu sposoby, aby się wszystkiego dowiedzieć o swoich klientach. - Odprężyłem się nieco, pozwalając sobie na odrobinę swobody w napiętych mięśniach, na co niewątpliwie miał wpływ widok roztaczający się przed moimi oczami, absorbujący każdą myśl i każdy oddech. - O tym, czego pragnę, sam ci opowiem... później – powiedziałem urywanym tonem, kiedy zbliżyła się na tyle, że mogłem dostrzec więcej przez prześwity materiału; niewypowiedzianą ustami obietnicę przyjemności samego patrzenia, samego dotyku, samego smaku. Ledwie co zdołałem usłyszeć jej prowokacyjne słowa, zbyt zaaferowany próbą uspokojenia samego siebie. Znów czułem się jak młokos podniecający się na myśl o nagiej kobiecie, gotowej spełnić wszystko, czego tylko zażądam.
- Nie mam pewności. Dlatego mnie nigdy w tej kwestii nie okłamiesz. Żebym mógł próbować, aż do skutku. - Odwdzięczyłem się uśmiechem drapieżnika, odzyskując nad sobą panowanie, przyjmując na powrót rolę mężczyzny, który doskonale umiał flirtować. Nasza rozmowa nie różniła się wszak od setek innych, które przeprowadzałem z kobietami; jeśli istniała jakaś różnica to tylko ta, że Miu była bardziej od nich świadoma faktu, iż jest to jedynie gra, która niezależnie od wyniku kończy się zawsze tak samo. Nie miało dla mnie znaczenia, kto kogo uwiedzie dzisiejszej nocy; dla mnie zakończy się spełnieniem i zapomnieniem o życiu, które czekało w Broadway Tower. Chciałem, aby mi w tym towarzyszyła; chciałem poczuć się mężczyzną w pełni, nie zaś w połowie urwanej krzykiem mojej rozkoszy i ciszą jej ust. Tego mogłem doświadczać w domu, poczucia obcości i samotności w dążeniu do przyjemnego finału w tych nielicznych przypadkach, gdy wypełnialiśmy z żoną swoje małżeńskie obowiązki lub gdy spędzałem noce sam na sofie w gabinecie, tłumiąc frustrację własnym dotykiem.
Chciałem w końcu usłyszeć krzyk spełnionej kobiety, jęki dochodzące spomiędzy jej warg, chciałem przypomnieć sobie, jak to jest, gdy obce ciało reaguje na mój dotyk, pocałunki i pieszczoty, wijąc się w chłodzie pościeli lub twardości podłogi. Czuć jej palce zaciskające się na moich plecach i moje wbijające się w jej biodra, bezwstydnie ponaglające szepty i ugryzienia ulgi.
Przyjąłem wino; dłonie mi nie drżały, chociaż oczami wyobraźni widziałem trzęsące się ręce rozlewające krople drogocennego trunku. Wypiłem mały łyk dla smaku, nie dla odprężenia i z zadowoleniem wyczułem na języku przyjemnie cierpką nutę. Oparłem kieliszek o podłokietnik patrząc jak klęka blisko, pozostając jednocześnie odległa. Ten paradoks jeszcze bardziej mnie podniecił; wizja jej bliskości na wyciągnięcie ręki i pełnej oddania postawy skonfrontowana z widoczną dumą i pewnością siebie, mimo że to ona a nie ja była na kolanach; sprzeczność niezrozumiana w żadnej innej sytuacji poza tymi intymnymi, wyuzdanymi chwilami poddania i władzy.
- To niebezpieczne nie mieć zasad – zauważyłem, śledząc wzrokiem jej dłoń przesuwającą się nieśpiesznie po moim kolanie i udzie – bo oznacza, że nigdy nie będziesz mogła zaprotestować. Ale tego właśnie chcę. Żebyś nie protestowała. - Upiłem kolejny łyk wina, mocząc dłużej wargi w szkarłatnym płynie, aby jego smak wtopił się w ich miękką tkankę i na niej pozostał, a potem odstawiłem kieliszek na ziemię i pochyliłem się w stronę klęczącej Miu. Pewnym ruchem przygarnąłem jej głowę do siebie, żeby oparła policzek na moim udzie i z nieadekwatną do swojego podniecenia delikatnością pogłaskałem ją po odsłoniętym karku, zmierzając palcami do linii kręgosłupa. Siedziałem tak przez chwilę, chłonąc jedynie obraz kobiety u moich stóp, gotowej sprawić, bym nie pożałował wydanych pieniędzy.
- Poddaj mi się – wyszeptałem swoje życzenie prosto w jej usta, unosząc nagle jej brodę do góry i zbliżając swoją twarz na tyle, bym mógł poczuć oddech na swoich wargach. Zachłysnąłem się nim, jakbym łapał pierwszy haust powietrza w swoim życiu. - Bądź mi uległą. Nie chcę walczyć i wydzierać tego co moje – poprosiłem wgryzając się w jej dolną wargę i uniemożliwiając odpowiedź, uniemożliwiając jakikolwiek sprzeciw. Jeszcze jej nie całowałem, nie poznałem w pełni smaku czerwieni warg, nie zanurzyłem języka w cieple i wilgoci ust, ale już czułem, jakbym ją m i a ł; tym jednym ugryzieniem, mało subtelnym i niedelikatnym potwierdziłem naszą umowę, naszą transakcję.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dostrzegała spięcie, przemykające przez jego ciało. Ramiona zbyt mocno wciśnięte w oparcie wyłożonego aksamitem fotela, sztywne barki, w końcu palce - długie i mocne - chwytające z przesadną drapieznością krawędzie podłokietników. Nikt inny nie zdołałby dostrzec tych przebłysków lekkiego zdenerwowania, zapewne rozkojarzony niedorzecznie przystojną twarzą i przytłaczająco eleganckim ubiorem, ale Deirdre nauczyła się spoglądać głębiej. Pod pozory, konwenanse, maski; za kulisy przybranych ku uciesze tłumu ról, delikatnie podglądając to, co prawdziwe. Tylko tak mogła uzyskać choć część władzy - ktoś mógł kupić każdy cal jej ciała, lecz to ona potrafiła wślizgnąć się do nigdy nieodwiedzanych miejsc. Odkrywając prawidziwe skarby: najgłębiej skrywane pragnienia, lęki rządzące życiem tych najbardziej możnych, sekrety mogące wtrząsnąć całym magicznym Londynem. Tak karmiła swojego ego, wmawiając sobie, że wiedza była wystarczająco cenna, by płacić za nią swym bólem i niezależnością. Czy to, co skrywało się pod imponującą fasadą Harlanda, również okaże się warte ryzyka? Na razie nie decydowała, po prostu przyglądając mu się z lekkim zaciekawieniem.
- Ja wolę niespodzianki - zmrużyła oczy w zastanowieniu, opuszką palca przejeżdżając po podawanym mężczyźnie kielichu. Nie była to prawda, zgadzała się z pierwszym stwierdzeniem Harlanda, lecz świat sztywnych zasad i jasnych regulaminów okazał się dla niej - dla naiwnej, pracowitej i tak szalenie grzecznej Deirdre - grobem. Nie wystarczyło stąpać twardo po fundamencie wytycznych i nigdy nie można było uwierzyć w rozpostarty wachlarz kart. Wszystkie były znaczone, a te prawdziwie cenne ukrywano w rękawach; świat, w który wierzyła jako ambitna uczennica, przekonana, że wystarczy podać utartą ścieżką, by zyskać szacunek, władzę i karierę, okazał się równie rzeczywisty, co baśnie o innych wymiarach. - Czasem miło jest poczuć drżenie ziemi usuwającej się spod stóp - dodała miękko, dwuznacznie; widziała już, że nieznajomy pragnął kontroli. Pewności, nienaruszalnych granic, rzeczowego traktowania - i nie zaskoczyło jej to. Wielu gości pojawiało się u progu Miu od razu wydając niemal żołnierskie rozkazy, lecz zazwyczaj była to tylko poza, dobrze odegrane otwarcie spektaklu, którego stanowczy sens gubił się przy pierwszym starciu z didaskaliami. Z miękkością jej skóry i wilgocią ust; z czułością pytań i lojalnym wysłuchaniem nawet najnudniejszego monologu. Była ciekawa, czy surowość Harlanda rozpuści się w cieple jej ciała. - Och, nie polegam na plotkach, wolę informację z pierwszej ręki - zaśmiała się cicho, uprzejmie, gdy już znajdowała się tuż przed nim, na miękkim dywanie, wśród koronkowych materiałów, rozpościerających się wokół jej nóg czarnym, ażurowym pióropuszem. Harland pozostawał zagadką, którą chciałaby odkryć. Rozwiązać. Zobaczyć, co kryje się pod pragnieniem gry w owarte karty. Złamane serce, impotencja, nieodwzajemniona miłość? Lubiła to w nowych klientach, byli jak nieotwarta książka, mogąca ją zachwycić - lub przerazić. - Dlaczego tak zależy ci na mojej przyjemności? To ty jesteś tutaj najważniejszy, sir - spytała ciszej, niemal bezgłośnie, jakby poruszenie tego tematu było czymś kontrowersyjnym, może nawet peszącym: nie wyglądała jednak na zawstydzoną, ciemne, kocie oczy, podkreślone mocnym makijażem, błyszczały zaintrygowaniem. Do tej pory spotkała tylko jednego mężczyznę, który płacił Miu za to, by móc ją pieścić i wielbić, Harland nie przypominał go jednak w żaden sposób - lecz mogła się przecież mylić. Pomimo słów, które wymieniali, tak naprawdę wszystko pozostawało jeszcze niewiadomą, drżącą pomiędzy nimi w narastającym napięciu. - Mogę otworzyć szampana lub zaproponować coś jeszcze słodszego - zaproponowała, widząc, że dokłada na ziemię kielich; nie wychylił go do końca, ledwie zamoczył usta w drogim trunku, ale nie zdążyła przejąć się tym przesadnie, czując na sobie jego dłoń. Delikatną, ale stanowczą. Chłodny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, już pod innym kątem, z przyjemną szorstkością materiału spodni tuż przy jej twarzy. Uległa mu, pochylając głowę bez mrugnięcia czy słowa skargi, była przecież tylko zabawką, układaną wedle potrzeb i fantazji tymczasowego właściciela.
- To, co piękne i satysfakcjonujące, rzadko kiedy mieści się w granicach bezpieczeństwa - odpowiedziała z uśmiechem, mrużąc oczy pod naporem jego palców, sunąc policzkiem po jego udzie jak łaszący się pies. Upokorzenie lekko dławiło ją w gardle, jeszcze nie przywykła do czucia się w tej pozycji całkowicie komfortowo, lecz nauczyła się już współgrać z buntem poczucia własnej wartości, wykorzystując cały ten skumulowany i ukryty gniew do podsycenia pasji. Przeobrażenie pragnienia obrony swej godności w intensywną namiętność okazało się zaskakująco łatwe. Instynkt podpowiadał ucieczkę, słowa Harlanda, choć wypowiedziane niemal z czułością, lśniły ostrzegawczą czerwienią. Pragnienie braku protestu nie mogło skończyć się dobrze, ale Miu chciała podjąć to wyzwanie. Przekonana, że to jedynie gra, zabawa, ot, kolejny mężczyzna, chcący ją wystraszyć - bo to lęk okazał się największym afrodyzjakiem dla większości wenusjańskich klientów. Była gotowa na
Dlatego też pozwoliła mu chwycić się za brodę, a potem nie odsunęła się, ba, nawet nie drgnęła, gdy jego zęby zahaczały o wargę a ciepła krew spłynęła po jej brodzie. Zabolało, ale zdążyła przywyknąć do atawistycznych odruchów mężczyzn, do pazurów i kłów, do szarpnięć i pchnięć. Pozwalała ich oddechom się mieszać, wolnymi jeszcze dłońmi sunąc po jego udach, aż do skórzanego paska. Paznokcie uderzyły o chłodną klamrę, nie otworzyła jej jednak, dawkując napięcie delikatnym acz mocnym dotykiem. - Nie znudzi cię moja pokora? - wyszeptała bezgłośnie, a jej usta i język muskały jego wargi, delikatnie, romantycznie - gdyby nie ciężki, miedziany smak krwi, mieszający się w ich bliskości. Nie całowała go, raczej badała wilgocią zakrwawionych warg; pozwalała mu poczuć kontrolę i nasycić się oczekiwaniem. Cierpliwość była przecież najrozkoszniejszą z cnót.
- Ja wolę niespodzianki - zmrużyła oczy w zastanowieniu, opuszką palca przejeżdżając po podawanym mężczyźnie kielichu. Nie była to prawda, zgadzała się z pierwszym stwierdzeniem Harlanda, lecz świat sztywnych zasad i jasnych regulaminów okazał się dla niej - dla naiwnej, pracowitej i tak szalenie grzecznej Deirdre - grobem. Nie wystarczyło stąpać twardo po fundamencie wytycznych i nigdy nie można było uwierzyć w rozpostarty wachlarz kart. Wszystkie były znaczone, a te prawdziwie cenne ukrywano w rękawach; świat, w który wierzyła jako ambitna uczennica, przekonana, że wystarczy podać utartą ścieżką, by zyskać szacunek, władzę i karierę, okazał się równie rzeczywisty, co baśnie o innych wymiarach. - Czasem miło jest poczuć drżenie ziemi usuwającej się spod stóp - dodała miękko, dwuznacznie; widziała już, że nieznajomy pragnął kontroli. Pewności, nienaruszalnych granic, rzeczowego traktowania - i nie zaskoczyło jej to. Wielu gości pojawiało się u progu Miu od razu wydając niemal żołnierskie rozkazy, lecz zazwyczaj była to tylko poza, dobrze odegrane otwarcie spektaklu, którego stanowczy sens gubił się przy pierwszym starciu z didaskaliami. Z miękkością jej skóry i wilgocią ust; z czułością pytań i lojalnym wysłuchaniem nawet najnudniejszego monologu. Była ciekawa, czy surowość Harlanda rozpuści się w cieple jej ciała. - Och, nie polegam na plotkach, wolę informację z pierwszej ręki - zaśmiała się cicho, uprzejmie, gdy już znajdowała się tuż przed nim, na miękkim dywanie, wśród koronkowych materiałów, rozpościerających się wokół jej nóg czarnym, ażurowym pióropuszem. Harland pozostawał zagadką, którą chciałaby odkryć. Rozwiązać. Zobaczyć, co kryje się pod pragnieniem gry w owarte karty. Złamane serce, impotencja, nieodwzajemniona miłość? Lubiła to w nowych klientach, byli jak nieotwarta książka, mogąca ją zachwycić - lub przerazić. - Dlaczego tak zależy ci na mojej przyjemności? To ty jesteś tutaj najważniejszy, sir - spytała ciszej, niemal bezgłośnie, jakby poruszenie tego tematu było czymś kontrowersyjnym, może nawet peszącym: nie wyglądała jednak na zawstydzoną, ciemne, kocie oczy, podkreślone mocnym makijażem, błyszczały zaintrygowaniem. Do tej pory spotkała tylko jednego mężczyznę, który płacił Miu za to, by móc ją pieścić i wielbić, Harland nie przypominał go jednak w żaden sposób - lecz mogła się przecież mylić. Pomimo słów, które wymieniali, tak naprawdę wszystko pozostawało jeszcze niewiadomą, drżącą pomiędzy nimi w narastającym napięciu. - Mogę otworzyć szampana lub zaproponować coś jeszcze słodszego - zaproponowała, widząc, że dokłada na ziemię kielich; nie wychylił go do końca, ledwie zamoczył usta w drogim trunku, ale nie zdążyła przejąć się tym przesadnie, czując na sobie jego dłoń. Delikatną, ale stanowczą. Chłodny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, już pod innym kątem, z przyjemną szorstkością materiału spodni tuż przy jej twarzy. Uległa mu, pochylając głowę bez mrugnięcia czy słowa skargi, była przecież tylko zabawką, układaną wedle potrzeb i fantazji tymczasowego właściciela.
- To, co piękne i satysfakcjonujące, rzadko kiedy mieści się w granicach bezpieczeństwa - odpowiedziała z uśmiechem, mrużąc oczy pod naporem jego palców, sunąc policzkiem po jego udzie jak łaszący się pies. Upokorzenie lekko dławiło ją w gardle, jeszcze nie przywykła do czucia się w tej pozycji całkowicie komfortowo, lecz nauczyła się już współgrać z buntem poczucia własnej wartości, wykorzystując cały ten skumulowany i ukryty gniew do podsycenia pasji. Przeobrażenie pragnienia obrony swej godności w intensywną namiętność okazało się zaskakująco łatwe. Instynkt podpowiadał ucieczkę, słowa Harlanda, choć wypowiedziane niemal z czułością, lśniły ostrzegawczą czerwienią. Pragnienie braku protestu nie mogło skończyć się dobrze, ale Miu chciała podjąć to wyzwanie. Przekonana, że to jedynie gra, zabawa, ot, kolejny mężczyzna, chcący ją wystraszyć - bo to lęk okazał się największym afrodyzjakiem dla większości wenusjańskich klientów. Była gotowa na
Dlatego też pozwoliła mu chwycić się za brodę, a potem nie odsunęła się, ba, nawet nie drgnęła, gdy jego zęby zahaczały o wargę a ciepła krew spłynęła po jej brodzie. Zabolało, ale zdążyła przywyknąć do atawistycznych odruchów mężczyzn, do pazurów i kłów, do szarpnięć i pchnięć. Pozwalała ich oddechom się mieszać, wolnymi jeszcze dłońmi sunąc po jego udach, aż do skórzanego paska. Paznokcie uderzyły o chłodną klamrę, nie otworzyła jej jednak, dawkując napięcie delikatnym acz mocnym dotykiem. - Nie znudzi cię moja pokora? - wyszeptała bezgłośnie, a jej usta i język muskały jego wargi, delikatnie, romantycznie - gdyby nie ciężki, miedziany smak krwi, mieszający się w ich bliskości. Nie całowała go, raczej badała wilgocią zakrwawionych warg; pozwalała mu poczuć kontrolę i nasycić się oczekiwaniem. Cierpliwość była przecież najrozkoszniejszą z cnót.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nigdy nie uważałem się za osobę twardo stąpającą po ziemi, czującą jej stabilny nacisk i uspokajającą trwałość; nigdy też nie uznawałem się za kogoś bujającego w chmurach, w poetyckim rozmarzeniu. Byłem gdzieś pomiędzy, zupełnie jak większość ludzi balansując między romantycznymi uniesieniami a hardością rzeczywistości, wyciągając z nich to, co w danym momencie było mi potrzebne. Dzisiaj potrzebowałem zaspokojenia ciała i duszy, poczucia kontroli nad tym, co zostało mi odebrane.
- Gdy ziemia usuwa się spod stóp, zwykle upada się na kolana. To nie moja rola – powiedziałem nieco ostrzej, niż było to w moim zamyśle, dlatego złagodziłem wydźwięk tych słów pełnym aprobaty spojrzeniem, gdy Miu osunęła się przede mną na podłogę. Jej kuszący strój przyciągał uwagę, słusznie odciągając moje myśli od tego, co nieprzyjemne i niedostępne; pozostając na wyciągnięcie ręki prosił o zanurzenie palców pod materiałem, rozwiązanie tasiemek, dotknięcie delikatnych koronek. Pozwoliłem wyobraźni wybiec w niedaleką przyszłość, widząc samego siebie rozwiązującego tę misternie zaprojektowaną torturę dla męskich oczu.
Czy powinienem jej zdradzić, skąd moja fiksacja na punkcie jej przyjemności? Skąd to męskie pragnienie, aby zadowolić kobietę, zwłaszcza taką, która żyła z zadowalania innych? Chęć udowodnienia, że umiem, że potrafię, że jestem w stanie wydobyć spomiędzy zaciśniętych warg ten jeden wymowny dźwięk rozkoszy? Powinienem obnażyć swoją s ł a b o ś ć, opowiadając o żonie, która leżała w ciszy, nie wysilając się nawet na najmniejszy pomruk czy jęk, choćby fałszywy i udawany? Wyspowiadać się z tęsknoty za krzykami i westchnieniami innej, które do dzisiaj brzmiały w moich uszach cudowną muzyką przeszłości?
- Dochodzę mocniej, gdy kobieta pode mną krzyczy szczytując – uciąłem jej dociekania, spojrzeniem nakazując, by odpuściła, choć na dźwięk jej służalczego sir moją głowę zalała kolejna fala przyjemności. Chciałem słyszeć je powtarzane nieustannie, gdy w niej będę, szarpiąc jej ciałem w rytm moich ruchów; cóż, nie różniłem się pewnie od dziesiątek innych mężczyzn, którzy przede mną korzystali z uciech jej kobiecości. Być może wykorzystywała na mnie te same sztuczki, które i ich rozpalały, jednak w tym momencie nie miało to dla mnie znaczenia. Nie przyszedłem tu, aby poczuć się wyjątkowo, lecz by ukoiła moje rozchwiane poczucie wartości jako mężczyzny.
Gładząc jej odkryty kark, uprzejmie odsłonięty ściśle związanymi w koku włosami, zastanawiałem się nad tym, jak prosto byłoby przyciągnąć jej głowę bliżej, docisnąć nie do materiału spodni, lecz zniecierpliwionej męskości, pozwalając jej ustom robić to, za co zapłaciłem i do czego zostały stworzone przynajmniej dzisiejszego wieczoru. Tak, niewątpliwie dałoby mi to poczucie władzy i kontroli w tym brutalnie pierwotnym znaczeniu, tylko że, cóż za ironia, nie przyszedłem tu, aby eksponować swoją siłę, lecz by poszukać kuszącej łagodności w zwykłej pokorze i potulności. Siłą mogłem wziąć własną żonę – nienawidząc się potem do końca własnego życia – jednak ona nigdy nie dałaby mi czułego posłuszeństwa i uległości. Walczyłaby dla samej idei sprzeciwienia mi się i niedopuszczenia, bym zatriumfował. Z Miu zaś... mogłem zażądać, czego tylko chciałem. A chciałem, by poddała mi się bez walki, by pozwoliła się dotykać i pieścić tak, jak nigdy nie pozwoliłaby mi żona.
Nie pozwoliłaby mi mi też wydrzeć z jej warg krwi, na co bezgłośnie przyzwalała klęcząca przede mną kobieta. Spomiędzy moich ust wydostał się pierwszy jęk, pierwsze namacalne świadectwo mojego zadowolenia; zacisnąłem zęby mocniej, wyduszając kolejną kroplę i rozsmakowując ją na swoim języku. Zaskoczyło mnie to, ta nagła fala przyjemności i rozkoszy wywołana świadomością, że zadałem komuś ból; niewielki i od zawsze wpisany w życie kurtyzan, niemniej dotychczas obcy w moim życiu. Spojrzałem z niepokojem na Miu, z lekkim przestrachem widocznym aż nazbyt w oczach, ale nie odsunęła się mnie mnie, wciąż klęcząc i poddając się naciskowi ust. Chciałem przeprosić za brak wyczucia i wytłumaczyć tę zbytnią namiętność, ale dłońmi na moich udach wydusiła ze mnie pragnienie jakichkolwiek usprawiedliwień.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć na pytanie, które zadała tuż przy moich ustach; w zasadzie nie byłem pewien, czy w ogóle jakiegokolwiek padło, zbyt skupiony na palcach zaciskających się na klamrze pasa. W opanowaniu się nie pomagała mi świadomość, że od upragnionego dotyku dzieli mnie cienka warstwa materiału w oczywisty sposób wybrzuszonego i dającego dowód mojemu podnieceniu. W tej właśnie chwili przeklinałem sam siebie za ślepe umiłowanie mody; zbyt dobrze dobrane spodnie już teraz drażniły mnie do granic możliwości, a przecież tak naprawdę wcale mnie jeszcze nie dotknęła.
- Nie nudzę się zbyt szybko – powiedziałem w końcu zachrypniętym głosem, gdy jakimś niezrozumiałym dla mnie ostatkiem samokontroli udało mi się przerwać nasze nie-pocałunki. Podniosłem się z fotela i wyciągnąłem do niej dłoń, pomagając wstać z kolan. Dopiero gdy znalazła się tuż przy mnie, ciało w ciało, nie zaś metry i kroki jak wcześniej, uderzyła we mnie wyraźna różnica wzrostu między nami, złudnie maskowana spiętym wysoko kokiem. - Trzymaj ręce za plecami – zażądałem i dopiero gdy wypełniła polecenie, dłońmi powiodłem po jej twarzy, obrysowując najpierw kciukiem spuchniętą wargę, by chwilę później unieść jej głowę w górę, odsłaniając smukłą szyję. Musnąłem ją opuszkami palców w swojej wędrówce w dół i przesunąłem po zakrytych materiałem obojczykach tylko po to, by lepiej nasycić się dotykiem odkrytej skóry nieco niżej, na wyciętym misternie dekolcie, który działał na moją wyobraźnię w prowokująco obsceniczny sposób. - Koronkowe diabelstwo – syknąłem, ale w końcu pozwoliłem sobie na uśmiech, czując powracające odprężenie wywołane kontrolą nad jej ciałem. Objąłem dłonią jedną z piersi, nieśpiesznie pieszcząc ją na wpół nagą, na wpół zakrytą materiałem, aż nie poczułem pod palcami przyjemnej twardości.
- Sprawiasz, że na tobie ten strój jest jeszcze piękniejszy – musiałem się pochylić, aby sięgnąć drugą dłonią do tyłu jej uda i złapać je w wymownym geście zawłaszczenia, a wtedy moje usta znalazły się na wysokości jej warg. Nie wahałem się ani chwili, przyciskając się do niej w pocałunku; powolnym, miękkim, delikatnym, jakby przepraszającym za to, że chwilę wcześniej straciłem na moment panowanie. Przesunąłem językiem po jej zębach, torując sobie drogę do środka i niemal warknąłem, gdy usłużnie mnie wpuściła. Dłoń pieszcząca piersi stała się bardziej natarczywa, wciskając się pod materiał w nagłej zaborczości, a gładząca udo zaczęła gubić się w peniuarze, koronkach i pasach. - Ale zdejmij go, zanim będę musiał go rozszarpać - jęknąłem z frustracją.
- Gdy ziemia usuwa się spod stóp, zwykle upada się na kolana. To nie moja rola – powiedziałem nieco ostrzej, niż było to w moim zamyśle, dlatego złagodziłem wydźwięk tych słów pełnym aprobaty spojrzeniem, gdy Miu osunęła się przede mną na podłogę. Jej kuszący strój przyciągał uwagę, słusznie odciągając moje myśli od tego, co nieprzyjemne i niedostępne; pozostając na wyciągnięcie ręki prosił o zanurzenie palców pod materiałem, rozwiązanie tasiemek, dotknięcie delikatnych koronek. Pozwoliłem wyobraźni wybiec w niedaleką przyszłość, widząc samego siebie rozwiązującego tę misternie zaprojektowaną torturę dla męskich oczu.
Czy powinienem jej zdradzić, skąd moja fiksacja na punkcie jej przyjemności? Skąd to męskie pragnienie, aby zadowolić kobietę, zwłaszcza taką, która żyła z zadowalania innych? Chęć udowodnienia, że umiem, że potrafię, że jestem w stanie wydobyć spomiędzy zaciśniętych warg ten jeden wymowny dźwięk rozkoszy? Powinienem obnażyć swoją s ł a b o ś ć, opowiadając o żonie, która leżała w ciszy, nie wysilając się nawet na najmniejszy pomruk czy jęk, choćby fałszywy i udawany? Wyspowiadać się z tęsknoty za krzykami i westchnieniami innej, które do dzisiaj brzmiały w moich uszach cudowną muzyką przeszłości?
- Dochodzę mocniej, gdy kobieta pode mną krzyczy szczytując – uciąłem jej dociekania, spojrzeniem nakazując, by odpuściła, choć na dźwięk jej służalczego sir moją głowę zalała kolejna fala przyjemności. Chciałem słyszeć je powtarzane nieustannie, gdy w niej będę, szarpiąc jej ciałem w rytm moich ruchów; cóż, nie różniłem się pewnie od dziesiątek innych mężczyzn, którzy przede mną korzystali z uciech jej kobiecości. Być może wykorzystywała na mnie te same sztuczki, które i ich rozpalały, jednak w tym momencie nie miało to dla mnie znaczenia. Nie przyszedłem tu, aby poczuć się wyjątkowo, lecz by ukoiła moje rozchwiane poczucie wartości jako mężczyzny.
Gładząc jej odkryty kark, uprzejmie odsłonięty ściśle związanymi w koku włosami, zastanawiałem się nad tym, jak prosto byłoby przyciągnąć jej głowę bliżej, docisnąć nie do materiału spodni, lecz zniecierpliwionej męskości, pozwalając jej ustom robić to, za co zapłaciłem i do czego zostały stworzone przynajmniej dzisiejszego wieczoru. Tak, niewątpliwie dałoby mi to poczucie władzy i kontroli w tym brutalnie pierwotnym znaczeniu, tylko że, cóż za ironia, nie przyszedłem tu, aby eksponować swoją siłę, lecz by poszukać kuszącej łagodności w zwykłej pokorze i potulności. Siłą mogłem wziąć własną żonę – nienawidząc się potem do końca własnego życia – jednak ona nigdy nie dałaby mi czułego posłuszeństwa i uległości. Walczyłaby dla samej idei sprzeciwienia mi się i niedopuszczenia, bym zatriumfował. Z Miu zaś... mogłem zażądać, czego tylko chciałem. A chciałem, by poddała mi się bez walki, by pozwoliła się dotykać i pieścić tak, jak nigdy nie pozwoliłaby mi żona.
Nie pozwoliłaby mi mi też wydrzeć z jej warg krwi, na co bezgłośnie przyzwalała klęcząca przede mną kobieta. Spomiędzy moich ust wydostał się pierwszy jęk, pierwsze namacalne świadectwo mojego zadowolenia; zacisnąłem zęby mocniej, wyduszając kolejną kroplę i rozsmakowując ją na swoim języku. Zaskoczyło mnie to, ta nagła fala przyjemności i rozkoszy wywołana świadomością, że zadałem komuś ból; niewielki i od zawsze wpisany w życie kurtyzan, niemniej dotychczas obcy w moim życiu. Spojrzałem z niepokojem na Miu, z lekkim przestrachem widocznym aż nazbyt w oczach, ale nie odsunęła się mnie mnie, wciąż klęcząc i poddając się naciskowi ust. Chciałem przeprosić za brak wyczucia i wytłumaczyć tę zbytnią namiętność, ale dłońmi na moich udach wydusiła ze mnie pragnienie jakichkolwiek usprawiedliwień.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć na pytanie, które zadała tuż przy moich ustach; w zasadzie nie byłem pewien, czy w ogóle jakiegokolwiek padło, zbyt skupiony na palcach zaciskających się na klamrze pasa. W opanowaniu się nie pomagała mi świadomość, że od upragnionego dotyku dzieli mnie cienka warstwa materiału w oczywisty sposób wybrzuszonego i dającego dowód mojemu podnieceniu. W tej właśnie chwili przeklinałem sam siebie za ślepe umiłowanie mody; zbyt dobrze dobrane spodnie już teraz drażniły mnie do granic możliwości, a przecież tak naprawdę wcale mnie jeszcze nie dotknęła.
- Nie nudzę się zbyt szybko – powiedziałem w końcu zachrypniętym głosem, gdy jakimś niezrozumiałym dla mnie ostatkiem samokontroli udało mi się przerwać nasze nie-pocałunki. Podniosłem się z fotela i wyciągnąłem do niej dłoń, pomagając wstać z kolan. Dopiero gdy znalazła się tuż przy mnie, ciało w ciało, nie zaś metry i kroki jak wcześniej, uderzyła we mnie wyraźna różnica wzrostu między nami, złudnie maskowana spiętym wysoko kokiem. - Trzymaj ręce za plecami – zażądałem i dopiero gdy wypełniła polecenie, dłońmi powiodłem po jej twarzy, obrysowując najpierw kciukiem spuchniętą wargę, by chwilę później unieść jej głowę w górę, odsłaniając smukłą szyję. Musnąłem ją opuszkami palców w swojej wędrówce w dół i przesunąłem po zakrytych materiałem obojczykach tylko po to, by lepiej nasycić się dotykiem odkrytej skóry nieco niżej, na wyciętym misternie dekolcie, który działał na moją wyobraźnię w prowokująco obsceniczny sposób. - Koronkowe diabelstwo – syknąłem, ale w końcu pozwoliłem sobie na uśmiech, czując powracające odprężenie wywołane kontrolą nad jej ciałem. Objąłem dłonią jedną z piersi, nieśpiesznie pieszcząc ją na wpół nagą, na wpół zakrytą materiałem, aż nie poczułem pod palcami przyjemnej twardości.
- Sprawiasz, że na tobie ten strój jest jeszcze piękniejszy – musiałem się pochylić, aby sięgnąć drugą dłonią do tyłu jej uda i złapać je w wymownym geście zawłaszczenia, a wtedy moje usta znalazły się na wysokości jej warg. Nie wahałem się ani chwili, przyciskając się do niej w pocałunku; powolnym, miękkim, delikatnym, jakby przepraszającym za to, że chwilę wcześniej straciłem na moment panowanie. Przesunąłem językiem po jej zębach, torując sobie drogę do środka i niemal warknąłem, gdy usłużnie mnie wpuściła. Dłoń pieszcząca piersi stała się bardziej natarczywa, wciskając się pod materiał w nagłej zaborczości, a gładząca udo zaczęła gubić się w peniuarze, koronkach i pasach. - Ale zdejmij go, zanim będę musiał go rozszarpać - jęknąłem z frustracją.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Im dłużej przyglądała się nowemu przyjacielowi, tym bardziej ją intrygował - i zarazem frustrował, przecząc pierwszym przewidywaniom, mającym ułatwić jej pracę. Minęło wystarczająco wiele czasu, by nauczyła się podstawowych schematów, rządzących światem Wenus, równo wyciętych kalek stereotypów, przez które gładko przechodziła większość klientów, wpisując się w odgórnie przypisane role. Nieśmiałego romantyka, pragnącego odnaleźć w oczach kobiety zachwyt i inspirację. Nie potrafiącego poradzić sobie z problemami sybarytę, upijającego się szybciej, niż zdołał dojść do łoża. Zestresowanego urzędnika najwyższego szczebla, szorstkiego i nieprzyjemnego w obejściu, który dopiero na trzeciej wizycie zdradzał się z prostą potrzebą uścisku i zaśnięcia obok ciała kogoś, komu na nim zależało. Kalejdoskop klientów mienił się wieloma barwami, część z nich nachodziła na siebie, lecz Harland wydawał się łączyć w sobie skrajności dwóch płaszczyzn. Troskliwy i surowy, władczy i łagodny, zdystansowany i wygłodniały; z każdym mrugnięciem dostrzegała kolejne przeciwieństwa.
I nieco ją to martwiło. Od zawsze była doskonała w przestrzeganiu regulaminów i zasad, w pilnym wypełnianiu luk zgodnie z wytycznymi, lecz rady starszych koleżanek mijały się w tym przypadku z celem. Powinna stanowić dla Harlanda wyzwanie, uciekać mu, prowokować, by mimo zapewnień rozkoszował się walką? Czy nie mówić już nic więcej, poddając mu się biernie i bez słowa, tak jak łagodnie - co niespotykane w tej komnacie - poprosił? Powinna udawać niewinną i słodką, czy próbować zawalczyć o dominację, by zafascynować go już od pierwszych chwil czymś wykraczającym poza oczekiwania? Podobno miała nie ufać słowom, te miały często niewiele wspólnego z prawdziwymi pragnieniami, ale Harland nie wydawał się przecież kłamcą. Mówił odważnie, otwarcie, bezpruderyjnie; nie opanowała rumieńca wypływającego na jej policzki - najtrudniejsze wyzwanie dla młodziutkiej Miu; wciąż była tu dopiero kilka tygodni i to twarz zdradzała ją najczęściej - słysząc jakże śmiałą odpowiedź. Wspólne szczytowanie; nie sądziła, by było to możliwe, w Wenus nigdy nie doznała takiej przyjemności i wątpiła, by mogło się to zmienić. Rozumiała jednak tę atawistyczną potrzebę dowiedzenia własnej męskości, nasycenia naczynia ego aż po sam szczyt, by później upijać z niego za każdym razem, gdy ktoś poddałby w wątpliwość jakąkolwiek dumną cechę stuprocentowego samca. Przyznanie się do tego tak wprost, niemal wyzywająco, zawstydziło ją; umknęła wzrokiem w bok, w myślach wyzywając się od idiotek. Znów czuła się jak w pierwszym dniu stażu, gdy popełniła jakiś poważny błąd - w utkanym z kłamstw ulu Wenus pokazanie choć na sekundę prawdziwej twarzy także zasługiwało na wpis do akt. Szybko wróciła jednak do siebie, przywdziewając firmowy już uśmiech: lekki, koci, drżący na krawędzi między zaciekawieniem, zniecierpliwieniem i fascynacją. Nie musiała mówić nic więcej, zamierzała zaryzykować - i po prostu podążyć za tym, czego od niej wymagał. Bez prób wyprzedzenia pragnień, rezygnując z kontroli i zaplanowania każdego kolejnego ruchu.
Co na razie przynosiło oczekiwane rezultaty. Czuła przyspieszony oddech na własnych wargach, tak wdzięcznie przyjmujących kolejne kąśnięcia, nagradzane głuchym jękiem. Niemal spiła go z jego ust - nie sądziła, że kiedykolwiek to dźwięki staną się dla niej tym najprzyjemniejszym bodźcem, jednym z niewielu, które naprawdę zalewały ją żarem. Nie dostrzegła strachu, rysującego się na twarzy Harlanda, powieki miała przymknięte, postawę bierną - nie licząc dłoni, niecierpliwie bawiącej się złotą klamrą paska. Opuszki już znajdowały zapięcie, wystarczył jeszcze jeden ruch, by.... Jednak wybiegała myślami w przyszłość, praktyczna jak zwykle, planując wspięcie się na jego uda, by - dalej bez prawdziwego pocałunku - pozwolić mu dotknąć się bardziej, lecz to znów Harland przejmował kontrolę. Odsunął się szybko, po czym równie zwinnie wstał; otworzyła oczy i wydała z siebie niezadowolony, tęskny pomruk. Pewna, że sam rozepnie spodnie, a potem sięgnie do misternie upiętego koka i szarpnie go za niego bliżej ciała, ale - znów udało mu się ją zaskoczyć. Spojrzała w górę, ulegle, lecz nie zdążyła powiedzieć nic więcej, przyjmując jego dłoń. Wsparła się na niej i wstała. Żałowała, że pojawiła się tu boso, Parkinson znacznie nad nią górował, a barczysta sylwetka przysłoniła blask rozstawionych wokół łoża świec, skrywając ją w cieniu.
- Jesteś...specyficzny, sir - powiedziała miękko, spełniając jego najskrytsze pragnienie: szczerości. To słowo nie brzmiało jednak jak obelga czy kpina, wręcz przeciwnie, niosło za sobą ciężar sytości i zaciekawienia. Mogła nazwać go wyjątkowym, ale byłoby to wyświechtane, przesłodzone, fałszywe. Miu nie zniżała się do podobnych sztuczek, Miu była głodna i okazywała to nawet teraz. Choć znajdowali się w innej pozycji, dalej sięgała dłońmi jego brzucha i bioder, żałując, że dopasowane spodnie nie pozwalają wślizgnąć się jej dłoni pod drogi materiał. To na nim musiała zacisnąć palce - na rozkoszny, choć krótki moment, zakończony kolejnym rozkazem Harlanda. Ostatni raz przesunęła dłońmi po jego męskości a potem, nie kryjąc niezadowolenia, splotła ręce za sobą, na wysokości lędźwi. W tyle głowy słysząc fantomowy brzdęk magicznych kajdan lub szelest sznura; zignorowała go, nie znajdowała się obok agresora, a przed mężczyzną, który dotykał ją tak, jakby od miesięcy nie widział nic - nikogo? - piękniejszego. Nie powinna się bać.
Wystawiała więc twarz do jego pieszczot niczym wygrzewające się kocię do promieni słońca, drżąc coraz wyraźniej przy każdym kolejnym dotknięciu. Delikatnym niczym muśnięcie pióra, choć palce miał mocne i nieco szorstkie, wskazujące na jakąś formę fizyczności. Auror, dzierżący różdżkę? Jeździec? Miotlarz? Szermierz? Przecież nie znawca mody,: zaśmiała się perliście, melodyjnie, słysząc jego niechęć wobec koronkowego stroju. Rzadko spotykaną, to, co przesłonięte, najsprawniej pobudzało zmysły. Oddychała szybciej, pierś unosiła się rytmicznie, jak w transie - ciało zdradzało ją, reagując na każde drobne muśnięcie. Nie lubiła tej bezczynności, sprowadzenia do pięknego przedmiotu, który można dotykać jak swą własność, z ulgą przyjęła więc pocałunek. Odwzajemniła go łapczywie, ignorując ból spuchniętej wargi i żelazowy posmak krwi. Splecione za plecami dłonie zatrzepotały, powstrzymała je jednak: zapłacił za posłuszeństwo i je właśnie miał otrzymać; pokorę doprawioną oddaniem. Całowała wprawnie, miękko, słodko, nie zdziwił ją więc kolejny głuchy jęk, zastąpiony niecierpliwym, pełnym żaru rozkazem. Zamierzała wzniecić ten płomień jeszcze wyżej. - Jak sobie życzysz, sir - bo choć poprosił ją o imię, wyczuwała, że tytulatura smakuje mu znacznie bardziej. Zrobiła krok do tyłu, potem kolejny, nie po to, by uciec od jego rąk, a by odpowiednio się zaprezentować. Ten element niemoralnego spektaklu opanowała już niemal do perfekcji; zabawa w to, co widoczne i co ulotne. Pierwsze próby zmysłowego pozbycia się ubioru sprawiały jej wiele problemów, teraz traktowała go jako jedną z niewielu okazji do zdobycia władzy. Nie potrzebowała muzyki, wystarczyła jej melodia jego spojrzenia, rozszerzonych źrenic, ochrypłego głosu - i smak krwi na wargach, karmazynowych już nie od zniszczonej pocałunkami pomadki. Sięgnęła ku tasiemce spinającej koronkowy peniuar na lewym ramieniu i powoli ją odwiązała; część stroju spłynęła w dół, ciągle pozostawiając wiele dla wyobraźni. Nie tańczyła, nie byli w Piórku Feniksa; rozbierała się nieznośnie powoli, zwinnie, czasem spoglądając mu śmiało w oczy, czasem skupiona tylko na sobie, błądząc dłońmi po coraz bardziej nagim ciele. Obróciła się tyłem, wprawnym szarpnięciem poluźniając kokardy miękkiego gorsetu, zsuwając go leniwie, a potem, gdy spłynął na ziemię, lekko odkopując w bok. Ciągle nie stała przed nim zupełnie naga, pas, pończochy i bielizna zostały na miejscu, tak samo jak jedna z części koronkowej uprzęży, lecz te detale czyniły ją jeszcze bardziej odsłoniętą.
I nieco ją to martwiło. Od zawsze była doskonała w przestrzeganiu regulaminów i zasad, w pilnym wypełnianiu luk zgodnie z wytycznymi, lecz rady starszych koleżanek mijały się w tym przypadku z celem. Powinna stanowić dla Harlanda wyzwanie, uciekać mu, prowokować, by mimo zapewnień rozkoszował się walką? Czy nie mówić już nic więcej, poddając mu się biernie i bez słowa, tak jak łagodnie - co niespotykane w tej komnacie - poprosił? Powinna udawać niewinną i słodką, czy próbować zawalczyć o dominację, by zafascynować go już od pierwszych chwil czymś wykraczającym poza oczekiwania? Podobno miała nie ufać słowom, te miały często niewiele wspólnego z prawdziwymi pragnieniami, ale Harland nie wydawał się przecież kłamcą. Mówił odważnie, otwarcie, bezpruderyjnie; nie opanowała rumieńca wypływającego na jej policzki - najtrudniejsze wyzwanie dla młodziutkiej Miu; wciąż była tu dopiero kilka tygodni i to twarz zdradzała ją najczęściej - słysząc jakże śmiałą odpowiedź. Wspólne szczytowanie; nie sądziła, by było to możliwe, w Wenus nigdy nie doznała takiej przyjemności i wątpiła, by mogło się to zmienić. Rozumiała jednak tę atawistyczną potrzebę dowiedzenia własnej męskości, nasycenia naczynia ego aż po sam szczyt, by później upijać z niego za każdym razem, gdy ktoś poddałby w wątpliwość jakąkolwiek dumną cechę stuprocentowego samca. Przyznanie się do tego tak wprost, niemal wyzywająco, zawstydziło ją; umknęła wzrokiem w bok, w myślach wyzywając się od idiotek. Znów czuła się jak w pierwszym dniu stażu, gdy popełniła jakiś poważny błąd - w utkanym z kłamstw ulu Wenus pokazanie choć na sekundę prawdziwej twarzy także zasługiwało na wpis do akt. Szybko wróciła jednak do siebie, przywdziewając firmowy już uśmiech: lekki, koci, drżący na krawędzi między zaciekawieniem, zniecierpliwieniem i fascynacją. Nie musiała mówić nic więcej, zamierzała zaryzykować - i po prostu podążyć za tym, czego od niej wymagał. Bez prób wyprzedzenia pragnień, rezygnując z kontroli i zaplanowania każdego kolejnego ruchu.
Co na razie przynosiło oczekiwane rezultaty. Czuła przyspieszony oddech na własnych wargach, tak wdzięcznie przyjmujących kolejne kąśnięcia, nagradzane głuchym jękiem. Niemal spiła go z jego ust - nie sądziła, że kiedykolwiek to dźwięki staną się dla niej tym najprzyjemniejszym bodźcem, jednym z niewielu, które naprawdę zalewały ją żarem. Nie dostrzegła strachu, rysującego się na twarzy Harlanda, powieki miała przymknięte, postawę bierną - nie licząc dłoni, niecierpliwie bawiącej się złotą klamrą paska. Opuszki już znajdowały zapięcie, wystarczył jeszcze jeden ruch, by.... Jednak wybiegała myślami w przyszłość, praktyczna jak zwykle, planując wspięcie się na jego uda, by - dalej bez prawdziwego pocałunku - pozwolić mu dotknąć się bardziej, lecz to znów Harland przejmował kontrolę. Odsunął się szybko, po czym równie zwinnie wstał; otworzyła oczy i wydała z siebie niezadowolony, tęskny pomruk. Pewna, że sam rozepnie spodnie, a potem sięgnie do misternie upiętego koka i szarpnie go za niego bliżej ciała, ale - znów udało mu się ją zaskoczyć. Spojrzała w górę, ulegle, lecz nie zdążyła powiedzieć nic więcej, przyjmując jego dłoń. Wsparła się na niej i wstała. Żałowała, że pojawiła się tu boso, Parkinson znacznie nad nią górował, a barczysta sylwetka przysłoniła blask rozstawionych wokół łoża świec, skrywając ją w cieniu.
- Jesteś...specyficzny, sir - powiedziała miękko, spełniając jego najskrytsze pragnienie: szczerości. To słowo nie brzmiało jednak jak obelga czy kpina, wręcz przeciwnie, niosło za sobą ciężar sytości i zaciekawienia. Mogła nazwać go wyjątkowym, ale byłoby to wyświechtane, przesłodzone, fałszywe. Miu nie zniżała się do podobnych sztuczek, Miu była głodna i okazywała to nawet teraz. Choć znajdowali się w innej pozycji, dalej sięgała dłońmi jego brzucha i bioder, żałując, że dopasowane spodnie nie pozwalają wślizgnąć się jej dłoni pod drogi materiał. To na nim musiała zacisnąć palce - na rozkoszny, choć krótki moment, zakończony kolejnym rozkazem Harlanda. Ostatni raz przesunęła dłońmi po jego męskości a potem, nie kryjąc niezadowolenia, splotła ręce za sobą, na wysokości lędźwi. W tyle głowy słysząc fantomowy brzdęk magicznych kajdan lub szelest sznura; zignorowała go, nie znajdowała się obok agresora, a przed mężczyzną, który dotykał ją tak, jakby od miesięcy nie widział nic - nikogo? - piękniejszego. Nie powinna się bać.
Wystawiała więc twarz do jego pieszczot niczym wygrzewające się kocię do promieni słońca, drżąc coraz wyraźniej przy każdym kolejnym dotknięciu. Delikatnym niczym muśnięcie pióra, choć palce miał mocne i nieco szorstkie, wskazujące na jakąś formę fizyczności. Auror, dzierżący różdżkę? Jeździec? Miotlarz? Szermierz? Przecież nie znawca mody,: zaśmiała się perliście, melodyjnie, słysząc jego niechęć wobec koronkowego stroju. Rzadko spotykaną, to, co przesłonięte, najsprawniej pobudzało zmysły. Oddychała szybciej, pierś unosiła się rytmicznie, jak w transie - ciało zdradzało ją, reagując na każde drobne muśnięcie. Nie lubiła tej bezczynności, sprowadzenia do pięknego przedmiotu, który można dotykać jak swą własność, z ulgą przyjęła więc pocałunek. Odwzajemniła go łapczywie, ignorując ból spuchniętej wargi i żelazowy posmak krwi. Splecione za plecami dłonie zatrzepotały, powstrzymała je jednak: zapłacił za posłuszeństwo i je właśnie miał otrzymać; pokorę doprawioną oddaniem. Całowała wprawnie, miękko, słodko, nie zdziwił ją więc kolejny głuchy jęk, zastąpiony niecierpliwym, pełnym żaru rozkazem. Zamierzała wzniecić ten płomień jeszcze wyżej. - Jak sobie życzysz, sir - bo choć poprosił ją o imię, wyczuwała, że tytulatura smakuje mu znacznie bardziej. Zrobiła krok do tyłu, potem kolejny, nie po to, by uciec od jego rąk, a by odpowiednio się zaprezentować. Ten element niemoralnego spektaklu opanowała już niemal do perfekcji; zabawa w to, co widoczne i co ulotne. Pierwsze próby zmysłowego pozbycia się ubioru sprawiały jej wiele problemów, teraz traktowała go jako jedną z niewielu okazji do zdobycia władzy. Nie potrzebowała muzyki, wystarczyła jej melodia jego spojrzenia, rozszerzonych źrenic, ochrypłego głosu - i smak krwi na wargach, karmazynowych już nie od zniszczonej pocałunkami pomadki. Sięgnęła ku tasiemce spinającej koronkowy peniuar na lewym ramieniu i powoli ją odwiązała; część stroju spłynęła w dół, ciągle pozostawiając wiele dla wyobraźni. Nie tańczyła, nie byli w Piórku Feniksa; rozbierała się nieznośnie powoli, zwinnie, czasem spoglądając mu śmiało w oczy, czasem skupiona tylko na sobie, błądząc dłońmi po coraz bardziej nagim ciele. Obróciła się tyłem, wprawnym szarpnięciem poluźniając kokardy miękkiego gorsetu, zsuwając go leniwie, a potem, gdy spłynął na ziemię, lekko odkopując w bok. Ciągle nie stała przed nim zupełnie naga, pas, pończochy i bielizna zostały na miejscu, tak samo jak jedna z części koronkowej uprzęży, lecz te detale czyniły ją jeszcze bardziej odsłoniętą.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Niesamowicie upajającym uczuciem było móc ją całować. Przyciskać wargi do innych warg, które odpowiadały z równym entuzjazmem, nie uciekały z niechęcią, by wypluwać słowa zniecierpliwienia. Korzystałem z tego oszołomienia błagając, aby trwało jak najdłużej; by słodycz pocałunków nie ustawała, a jej miękkie i gotowe usta nie przestawały odpowiadać na moje. Były stworzone do dawania przyjemności, do wydzierania z męskich gardeł krzyków zaspokojenia i jęków frustracji identycznych jak ten, który wyrwał się mi wraz z dotykiem jej dłoni. Z niedowierzaniem patrzyłem, jak tak po prostu zaciska się na materiale spodni, obejmując przez niego podnieconego mnie, zanim posłusznie wykonała polecenie i założyła ręce do tyłu. Z jej oczu patrzyło niezadowolenie i bunt, ale usta milczały. Była. Wprost. Niemożliwa.
Znów zaatakowałem ją pocałunkami, dokładając pieszczotę dłoni, mrucząc z zadowoleniem na dźwięk jej śmiechu, wsłuchując się w reakcje kobiecego ciała, które mimo że okryte materiałem – moja dusza broniła się, przed nazwaniem tego strojem – poddawało się mojemu dotykowi. Wyczuwałem drżenie jej niecierpliwych rąk, które doskonale pasowałyby do moich parków i ramion, oplatając je w geście chwilowego posiadania, ale doceniałem, że trzymała je tam, gdzie jej rozkazałem. Ten drobny przejaw władzy nad nią, nad jej posłuszeństwem sprawił, że nieco się rozluźniłem.
Moje podniecenie było widoczne we wszystkim: w gestach, słowach, natarczywych ruchach, stłumionych jękach i kolejne s i r niemal doprowadziło mnie do namiętnej pasji; pragnąłem przygarnąć ją bliżej i zetrzeć to słowo z jej ust kolejnymi ugryzieniami nie dlatego, aby ją ukarać i jej tego zabronić, lecz ostrzec przed igraniem z ogniem... by nie wypalił się zbyt szybko. Zniknęła jednak spod moich rąk, cofając się krok, potem drugi, nie pozwalając mi dotykać, lecz tylko patrzeć – sam o to prosiłem, sam żądałem, teraz zaś mierzyłem się z konsekwencjami jej powolnych ruchów odsłaniających nagie ciało. To wszystko było tak inne, tak różne do tego, co znałem, od zimna sypialni, obojętności, pośpiechu, by mieć to już za sobą. Grała wystudiowaną rolę czy była zupełnie szczera w swoim oddaniu i uległości? Nie myślałem o tym, nie zastanawiałem się; rozum nakazał zdać się na intuicję i czerpać rozkosz z tego, co mi ofiarowano. Patrząc na Miu mogłem rozpalać się iskra po iskrze, powoli pożerając sam siebie płomieniem pożądania, jednak gdy jej gorset znalazł się na ziemi, a plecy ukazały się niemal w całej okazałości, zapłonąłem natychmiastowo.
Szybkie dwa kroki i znów byłem przy niej, z palcami na jej biodrach, z językiem w jej ustach wymuszającym gwałtowne, głębokie pocałunki, z jej piersiami wciśniętymi w moją klatkę. Poruszyłem się, czując jak trze nimi o moją koszulę i wciągnąłem głęboko powietrze; powtórzyłem ten ruch, tym razem napierając mocniej, aż się cofnęła o krok. Łóżko za nią wydawało mi się tak szalenie odległe, ale napierałem dalej, póki nie stanęliśmy tuż obok w wymownym oczekiwaniu.
- Jestem rozdarty, moja słodka Miu – zdradziłem jej szeptem swoją tajemnicę, wodząc palcem po ustach. Wślizgnąłem się kciukiem pomiędzy jej wilgotne wargi, pozostałymi palcami przez chwilę muskając policzek. - Chciałbym cię mieć teraz na kolanach, a jednocześnie sam paść na nie przed tobą. - Cofnąłem dłoń i odetchnąłem głęboko. Nie wstydziłem się wypowiadanych słów, nie bałem, że zostaną odczytane jako słabość. Od samego początku stawiałem wszak sprawę jasno: chciałem poczuć się jak mężczyzna, który potrafi sprawić przyjemność kobiecie. Nie rezygnowałem przecież ze swojej przyjemności, a jedynie pragnąłem się nią podzielić, obdarowując pieszczotą ust i palców. Patrząc jednak chwilę temu na jej nieznośnie powolne ruchy, którymi rozwiązywała kolejne tasiemki stroju, przez moje ciało przetaczały się kolejne fale już nie podniecenia, lecz pierwotnej żądzy, a oczami wyobraźni widziałem... Och, Merlinie, jak pięknie wyglądała na kolanach z uniesioną nieznacznie głową i z dłońmi wspartymi na moich udach, by utrzymać równowagę! Ten obraz tak mnie oszołomił, że na moment zapomniałem o wszystkim innym. - Jak sądzisz, powinniśmy rzucić monetą, aby zdecydować? - zapytałem z cichym śmiechem i nie czekając na odpowiedź, wyciągnąłem z kieszeni spodni błyszczącego galeona.
Poddałem się impulsowi ulotnej chwili, która nigdy więcej już się nie mogła powtórzyć; tylko raz przeżywało się swoje pierwsze wszystko. Pierwszą miłość i nienawiść, pierwszą przyjemność pocałunku i ból odrzucenia. Pierwszą chwilę chaosu, gdy stało się na środku komnaty w burdelu przed półnagą pięknością. Podrzuciłem monetę, patrząc przez sekundę jak wiruje w powietrzu i opada z powrotem na moją dłoń. Zakryłem ją drugą bez sprawdzania, co wypadło.
- Awers... wygrywam i klękniesz przede mną. Rewers... wygrywam i klęknę przed tobą – znów się zaśmiałem, radośnie i beztrosko, odnajdując w swoim śmiechu swobodę, której tak bardzo mi brakowało, odkąd przekroczyłem próg Wenus. - Chyba trochę oszukuję – dodałem, nie wyglądając ani trochę na zawstydzonego tym faktem i nie kalając twarzy nawet najmniejszym grymasem skruchy. Zamiast tego odsunąłem dłoń i spojrzałem na monetę. - Rewers – powiedziałem, a w moim głosie zagrała ledwie wyczuwalna nuta zaskoczenia. Nie sprzeciwu czy niechęci, lecz szczerego zdumienia, że choć raz los ze mnie nie zakpił. - Rewers... - powtórzyłem, tym razem chrapliwym, pełnym zadowolenia tonem i zwróciłem wzrok ku Miu. Na wpół odsłonięte ciało kusiło i zachęcało, drażniło moje zmysły. Widziałem ją niemal całą sycąc się widokiem nieskromnych koronek i peniuaru; słyszałem jej szybszy oddech, który uderzeniami serca dorównywał mojemu; dotykałem jej miękkiej skóry brzucha, ud i twardości piersi; czułem jej zapach wciągany w płuca z każdym haustem powietrza. A teraz miałem jej posmakować.
Wsunąłem dłoń pod resztki tego koronkowego diabelstwa, które działało na wyobraźnię, ale w tej chwili było najbardziej znienawidzoną przeze mnie rzeczą na świecie. Ścisnąłem materiał mocno, a potem szarpnąłem, wkładając w ten ruch moje pożądanie i niecierpliwość; nie rozdarł się widowiskowo, cóż za upokorzenie, lecz spore pęknięcie wystarczyło, bym mógł ją rozebrać. Z zadziwiającą mnie samego zręcznością odpiąłem pas przytrzymujący pończochy i powoli zsunąłem je z jej ud; nie do końca, pozwalając materiałowi samemu wybrać, ile więcej chce przede mną odsłonić. Nie sięgnąłem dalej. Lekkim naciskiem na jej biodra posłałem ją na łóżko – nie, łoże, duże, z tak grubym materacem, że ledwie ugiął się pod jej ciężarem – by przysiadła na jego brzegu.
To musiała być magia; nie znajdowałem innego wytłumaczenia, dlaczego chwilę później ze spokojem opadłem przed nią na kolana, mimo że kilka minut wcześniej płonąłem z pożądania i nie pragnąłem nic innego, jak znaleźć ukojenie w jej ciele. Opanowanym ruchem przesunąłem dłonie w górę jej nóg, zatrzymując się na moment na kolanach, by rozsunąć je szerzej i znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, a potem na udach, gdzie delikatnym dotykiem sprawdzałem, czy skóra na nich jest tak samo jedwabista jak sto uderzeń serca temu.
- Pozwolisz mi? - zapytałem, nienawidząc w tym momencie sam siebie za zadanie tego pytania, nie umiałem jednak postąpić inaczej; nie mogłem postąpić inaczej nawet w tym siedlisku rozpusty i deprawacji. Wystarczyło, że odmówi, pokręci głową, zaprotestuje. Istniało tyle scenariuszy, sama wszak mówiła, że to ja tu jestem najważniejszy, że to moja przyjemność się liczy. A jednak chciałem być na tych kolanach. Chciałem, by nie odmawiała. Mogłem jej rozkazać, by nie odmawiała. W tej sekundzie byłem skłonny nawet o to błagać.
Magia. Bez wątpienia pieprzona magia.
cóż...
Znów zaatakowałem ją pocałunkami, dokładając pieszczotę dłoni, mrucząc z zadowoleniem na dźwięk jej śmiechu, wsłuchując się w reakcje kobiecego ciała, które mimo że okryte materiałem – moja dusza broniła się, przed nazwaniem tego strojem – poddawało się mojemu dotykowi. Wyczuwałem drżenie jej niecierpliwych rąk, które doskonale pasowałyby do moich parków i ramion, oplatając je w geście chwilowego posiadania, ale doceniałem, że trzymała je tam, gdzie jej rozkazałem. Ten drobny przejaw władzy nad nią, nad jej posłuszeństwem sprawił, że nieco się rozluźniłem.
Moje podniecenie było widoczne we wszystkim: w gestach, słowach, natarczywych ruchach, stłumionych jękach i kolejne s i r niemal doprowadziło mnie do namiętnej pasji; pragnąłem przygarnąć ją bliżej i zetrzeć to słowo z jej ust kolejnymi ugryzieniami nie dlatego, aby ją ukarać i jej tego zabronić, lecz ostrzec przed igraniem z ogniem... by nie wypalił się zbyt szybko. Zniknęła jednak spod moich rąk, cofając się krok, potem drugi, nie pozwalając mi dotykać, lecz tylko patrzeć – sam o to prosiłem, sam żądałem, teraz zaś mierzyłem się z konsekwencjami jej powolnych ruchów odsłaniających nagie ciało. To wszystko było tak inne, tak różne do tego, co znałem, od zimna sypialni, obojętności, pośpiechu, by mieć to już za sobą. Grała wystudiowaną rolę czy była zupełnie szczera w swoim oddaniu i uległości? Nie myślałem o tym, nie zastanawiałem się; rozum nakazał zdać się na intuicję i czerpać rozkosz z tego, co mi ofiarowano. Patrząc na Miu mogłem rozpalać się iskra po iskrze, powoli pożerając sam siebie płomieniem pożądania, jednak gdy jej gorset znalazł się na ziemi, a plecy ukazały się niemal w całej okazałości, zapłonąłem natychmiastowo.
Szybkie dwa kroki i znów byłem przy niej, z palcami na jej biodrach, z językiem w jej ustach wymuszającym gwałtowne, głębokie pocałunki, z jej piersiami wciśniętymi w moją klatkę. Poruszyłem się, czując jak trze nimi o moją koszulę i wciągnąłem głęboko powietrze; powtórzyłem ten ruch, tym razem napierając mocniej, aż się cofnęła o krok. Łóżko za nią wydawało mi się tak szalenie odległe, ale napierałem dalej, póki nie stanęliśmy tuż obok w wymownym oczekiwaniu.
- Jestem rozdarty, moja słodka Miu – zdradziłem jej szeptem swoją tajemnicę, wodząc palcem po ustach. Wślizgnąłem się kciukiem pomiędzy jej wilgotne wargi, pozostałymi palcami przez chwilę muskając policzek. - Chciałbym cię mieć teraz na kolanach, a jednocześnie sam paść na nie przed tobą. - Cofnąłem dłoń i odetchnąłem głęboko. Nie wstydziłem się wypowiadanych słów, nie bałem, że zostaną odczytane jako słabość. Od samego początku stawiałem wszak sprawę jasno: chciałem poczuć się jak mężczyzna, który potrafi sprawić przyjemność kobiecie. Nie rezygnowałem przecież ze swojej przyjemności, a jedynie pragnąłem się nią podzielić, obdarowując pieszczotą ust i palców. Patrząc jednak chwilę temu na jej nieznośnie powolne ruchy, którymi rozwiązywała kolejne tasiemki stroju, przez moje ciało przetaczały się kolejne fale już nie podniecenia, lecz pierwotnej żądzy, a oczami wyobraźni widziałem... Och, Merlinie, jak pięknie wyglądała na kolanach z uniesioną nieznacznie głową i z dłońmi wspartymi na moich udach, by utrzymać równowagę! Ten obraz tak mnie oszołomił, że na moment zapomniałem o wszystkim innym. - Jak sądzisz, powinniśmy rzucić monetą, aby zdecydować? - zapytałem z cichym śmiechem i nie czekając na odpowiedź, wyciągnąłem z kieszeni spodni błyszczącego galeona.
Poddałem się impulsowi ulotnej chwili, która nigdy więcej już się nie mogła powtórzyć; tylko raz przeżywało się swoje pierwsze wszystko. Pierwszą miłość i nienawiść, pierwszą przyjemność pocałunku i ból odrzucenia. Pierwszą chwilę chaosu, gdy stało się na środku komnaty w burdelu przed półnagą pięknością. Podrzuciłem monetę, patrząc przez sekundę jak wiruje w powietrzu i opada z powrotem na moją dłoń. Zakryłem ją drugą bez sprawdzania, co wypadło.
- Awers... wygrywam i klękniesz przede mną. Rewers... wygrywam i klęknę przed tobą – znów się zaśmiałem, radośnie i beztrosko, odnajdując w swoim śmiechu swobodę, której tak bardzo mi brakowało, odkąd przekroczyłem próg Wenus. - Chyba trochę oszukuję – dodałem, nie wyglądając ani trochę na zawstydzonego tym faktem i nie kalając twarzy nawet najmniejszym grymasem skruchy. Zamiast tego odsunąłem dłoń i spojrzałem na monetę. - Rewers – powiedziałem, a w moim głosie zagrała ledwie wyczuwalna nuta zaskoczenia. Nie sprzeciwu czy niechęci, lecz szczerego zdumienia, że choć raz los ze mnie nie zakpił. - Rewers... - powtórzyłem, tym razem chrapliwym, pełnym zadowolenia tonem i zwróciłem wzrok ku Miu. Na wpół odsłonięte ciało kusiło i zachęcało, drażniło moje zmysły. Widziałem ją niemal całą sycąc się widokiem nieskromnych koronek i peniuaru; słyszałem jej szybszy oddech, który uderzeniami serca dorównywał mojemu; dotykałem jej miękkiej skóry brzucha, ud i twardości piersi; czułem jej zapach wciągany w płuca z każdym haustem powietrza. A teraz miałem jej posmakować.
Wsunąłem dłoń pod resztki tego koronkowego diabelstwa, które działało na wyobraźnię, ale w tej chwili było najbardziej znienawidzoną przeze mnie rzeczą na świecie. Ścisnąłem materiał mocno, a potem szarpnąłem, wkładając w ten ruch moje pożądanie i niecierpliwość; nie rozdarł się widowiskowo, cóż za upokorzenie, lecz spore pęknięcie wystarczyło, bym mógł ją rozebrać. Z zadziwiającą mnie samego zręcznością odpiąłem pas przytrzymujący pończochy i powoli zsunąłem je z jej ud; nie do końca, pozwalając materiałowi samemu wybrać, ile więcej chce przede mną odsłonić. Nie sięgnąłem dalej. Lekkim naciskiem na jej biodra posłałem ją na łóżko – nie, łoże, duże, z tak grubym materacem, że ledwie ugiął się pod jej ciężarem – by przysiadła na jego brzegu.
To musiała być magia; nie znajdowałem innego wytłumaczenia, dlaczego chwilę później ze spokojem opadłem przed nią na kolana, mimo że kilka minut wcześniej płonąłem z pożądania i nie pragnąłem nic innego, jak znaleźć ukojenie w jej ciele. Opanowanym ruchem przesunąłem dłonie w górę jej nóg, zatrzymując się na moment na kolanach, by rozsunąć je szerzej i znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, a potem na udach, gdzie delikatnym dotykiem sprawdzałem, czy skóra na nich jest tak samo jedwabista jak sto uderzeń serca temu.
- Pozwolisz mi? - zapytałem, nienawidząc w tym momencie sam siebie za zadanie tego pytania, nie umiałem jednak postąpić inaczej; nie mogłem postąpić inaczej nawet w tym siedlisku rozpusty i deprawacji. Wystarczyło, że odmówi, pokręci głową, zaprotestuje. Istniało tyle scenariuszy, sama wszak mówiła, że to ja tu jestem najważniejszy, że to moja przyjemność się liczy. A jednak chciałem być na tych kolanach. Chciałem, by nie odmawiała. Mogłem jej rozkazać, by nie odmawiała. W tej sekundzie byłem skłonny nawet o to błagać.
Magia. Bez wątpienia pieprzona magia.
cóż...
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W miękkim świetle migoczących świec jej drobna sylwetka mogła wyglądać na niemożliwą, utkaną z ułudy, na sekundę wyrzuconą poza nawias wilgotnego snu. Tego także musiała się nauczyć: filigranowa postura działała na korzyść Miu, lecz delikatne i zmysłowe ruchy, płynnie przechodzące w siebie nawzajem, tak naprawdę wymagały ciężkiej pracy. Odpowiedniego uniesienia dłoni, by rozpięcie tasiemek zawiązanych na ramieniu przypominało pieszczotę a nie szamotaninę z nieposłusznym sznurkiem. Obrócenia się półprofilem akurat w chwili, w której peniuar spływał po talii, zatrzymując się na prawym, lekko wygiętym, biodrze. Uniesienia łydki tak, by wyglądała najsmuklej, pozwalając zsunąć się po niej aksamitnemu materiałowi - i uniesienia stopy na tyle szybko, by nie zaplątać się w swoje materiału. Miała go na sobie zaskakująco wiele: gdy pierwszy raz zjawiła się na progu burdelu spodziewała się raczej mundurka w postaci rażącej nagości, lecz jej oczekiwania zupełnie mijały się z rzeczywistością, a bogata kolekcja bieliźnianych cudów z biegiem czasu stała się jej tarczą. I orężem zarazem, czasem obcisła suknia rozpalała gości bardziej od obnażonego w pełni dekoltu - wystarczyła pewność, że pod cienkim materiałem nie znajduje się absolutnie nic. To dlatego nawet teraz nie pozwalała sobie na całkowite obnażenie, drocząc się z Harlandem, igrając z jego cierpliwością - dla jego satysfakcji, nie zapłacił przecież za byle kurwę a za prawdziwą sztukę; przedstawienie jednej aktorki. Na tych kilka drżących chwil odzyskującej kontrolę.
Lubiła się rozbierać, lubiła śpiewać i grać na prowizorycznej mandolinie; lubiła występować, umykając spod dłoni i ust, stając się na moment muzą, nie zabawką. Inspiracją, pracującą na własnych warunkach, w bańce wystawionego na pokaz ciała, celebrowanego jednak na jej warunkach. Naiwnie sądziła, że zdoła dokończyć przedstawienie - właśnie sięgała dłońmi do złotych szpilek, podtrzymujących misternie spleciony kok, gdy usłyszała jego kroki, a sekundę później znów znalazła się w potrzasku. Jego ust, dłoni, twardego torsu; zachwiała się lekko, gdy na nią naparł, ale utrzymała pion, zaciskając pięści na przedzie jedwabnej koszuli. A może kaszmirowej? Odetchnęła cicho, uśmiechając się w pół pocałunku; musiał to poczuć, krótkie uniesienie kącika ust, zanim zaczęła odwzajemniać pieszczotę. Krok za krokiem dając mu przesuwać się do tyłu, zatrzymując się dopiero w chwili, w której łydki dotknęły drewnianego boku łoża, a Harland przemówił, wsuwając palec między jej mokre usta. Już nie krwawiły, choć pomadka się rozmazała; kontrolnie spojrzałaby w lustro, chcąc poprawić już nie tak nienaganny makijaż, ale znajdowała się poza zasięgiem pozłacanej ramy toaletki.
- Nie musimy ograniczać się do dziś i teraz - mamy cały czas, którego potrzebujesz - obiecała szeptem, oblizując jego palec, przygryzając go i ssąc. Pewna, że wspomnienie o decydowaniu przy użyciu monety jest tylko grą, kokieteryjnym żartem. Skupiała się na smaku jego dłoni; wprawnym ruchem głowy przyjęła kciuk głębiej, szybkim liźnięciem sięgając sąsiadującego palca - a potem, z kolejnym niezadowolonym pomrukiem, pozwoliła mu wyswobodzić. Jednoznaczna pieszczota kciuka stanowiła wszak podpowiedź samą w sobie. Mieli przed sobą wiele nocy: o ile tej pierwszej Miu sprawdzi się w odpowiedni sposób. Ceniła stałych klientów, zwłaszcza, gdy byli zadbani, czyści, w pewien sposób: czuli. Jak Harland. Przez chwilę była pewna, że ta słodka baśń szybko się skończy - i że złoty galeon wyląduje w jej ustach, wepchnięty do gardła, ale moneta naprawdę błysnęła w powietrzu, zataczając równy półokrąg.
Zaśmiał się krótko, ochryple, zaskakująco ładnie jak na mężczyznę. Bez kpiny i warkotu, bez pogardy i arogancji, za to z niecierpliwym żalem, jakby pod posturą barczystego, dorosłego mężczyzny ciągle krył się zawadiacki chłopiec, chcący spróbować czegoś więcej. Wątpiła, by był to jego pierwszy raz - jakże się myliła - miał jednak w sobie podobną wrażliwość, pragnienie, niemal wyposzczenie, które widywała u erotycznych debiutantów, przyprowadzanych do Wenus przez ojców lub starszych braci, by oficjalnie wkroczyć w dorosłość w luksusowych okolicznościach. Żaden z nich nie proponował jednak losowości rozkoszy - i żaden w końcu się na nią nie decydował.
Zadrżała pod namiętnym, głodnym spojrzeniem Harlanda; wcale nie wydawał się zawiedziony wynikiem rzutu, wręcz przeciwnie, jego twarz nabrała jeszcze bardziej wilczego, drapieżnego wyrazu.
Oblizała usta, nerwowo, niemal nieświadoma tego gestu, potulnie dając mu rozebrać się niemal do końca - nawet nie słyszała satysfakcjonującego dźwięku rozdzierania koronkowego materiału - a potem posadzić na krawędzi łóżka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi - nie cieszyła się z otwierającej się przed nią francuskiej perspektywy. Nie lubiła otrzymywać przyjemności - nawet w ten sposób. Peszyło ją to, czyniło bezbronną, bezradną, podatną i paradoksalnie: jeszcze bardziej uprzedmiatowiało. Wolała działać, brać sprawy w swoje ręce, sprawdzać się jako kochanka, badać granice wytrzymałości, skupiać się na tym, by wyginać kręgosłup w odpowiedni sposób, zaciskać się w najbardziej satysfakcjonującym rytmie, odpowiadać na pchnięcia i pieścić tak, by przyjemność stawała się niemożliwa do zniesienia. Traktowała to jako wyzwanie, zakład z samą sobą, pozwalający spojrzeć na bycie prostytutką inaczej - jako na kolejny projekt ambitnej pracoholiczki, chcącej otrzymać najwyższe noty. Nie myślała wtedy o upokorzeniu, a łzy spływające z kącików oczu, mieszające się ze śliną ściekającą z pełnych ust, traktowała jak pot przy intensywnym treningu. Zapłata za wielkość. Dopiero później, gdy zostawała sama, zmywając z siebie wspomnienie kolejnych mężczyzn, musiała stawić czoła brzydkiej rzeczywistości.
Bierne otrzymywanie rozkoszy wydawało się więc koszmarem. Obnażeniem tego, co najdelikatniejsze, najwrażliwsze; co należało do niej. Do niej i do byłego narzeczonego, otwierającego ją na ten rodzaj miłości. Uczucia, nie transakcji; zaufania i uwielbienia, okazywanego tylko tej jedynej osobie. Chciała Harlandowi odmówić. Powinna to zrobić, ale nie potrafiła; zadrżała, gdy uklęknął przed nią, sunąc gorącymi dłońmi po jej nagich nóg, a gdy wilgotne od jej śliny palce znalazły się w zagłębieniu ud, słyszalnie wstrzymała oddech, przygryzając dolną wargę.
- Możemy zignorować wskazania losu, jeśli tylko chcesz, sir. Mój - jest tylko w twoich rękach - przypomniała szeptem, dając mu ostateczne potwierdzenie, że należała do niego. Że mógł zabawić się nią tak, jak zechciał; tak, jak było to oczekiwane. Wolalaby paść przed nim na kolana, sprawdzić jak smakuje - i sprawdzić, czy potrafiłaby zadowolić klienta o tak specyficznym podejściu do całej namiętnej transakcji. Nie naciskała jednak, to on, mimo naglej zamiany pozycji, był tu górą.
- Jeśli tego sobie życzysz, sir - tak - odpowiedziała w końcu szeptem, starając się odegrać jak najlepiej słodki uśmiech: otumaniony przyjemnością, jaką jej zapowiadał. Pozwoliła mu, opierając się nieco do tyłu, rozchylając uda i umykając wzrokiem gdzieś na przesłonięty baldachimem sufit. Czując, że cała drży; nie potrafiła nad tym zapanować, tak samo jak nad zbyt szybko bjiącym sercem; wiedziała, że inne kurtyzany oddałyby wiele za takiego klienta - mogłyby leżeć, cieszyć się przyjemnością i odpoczywać, ale ona - była zbyt zawstydzona, zagubiona i podatna. Zbyt mocno zakotwiczona w przeszłości; nikt wcześniej nie całował i nie pieścił jej w ten sposób, nikt, poza mężczyzną, którego kiedyś kochała. Mimo to poddawała się jego decyzji, uległa, otwarta, nie potrafiąc zapanować nad głośnym, na wpół urywanym jękiem, wywołanym pierwszym śmielszym ruchem Harlanda. Zdołal sprowadzić ją na kolana: metaforycznie, lecz dla Miu było to doświadczeniem trudniejszym i rozkoszniejszym od faktycznej zmiany pozycji. Wywracającej wenusjański porządek do góry nogami.
Lubiła się rozbierać, lubiła śpiewać i grać na prowizorycznej mandolinie; lubiła występować, umykając spod dłoni i ust, stając się na moment muzą, nie zabawką. Inspiracją, pracującą na własnych warunkach, w bańce wystawionego na pokaz ciała, celebrowanego jednak na jej warunkach. Naiwnie sądziła, że zdoła dokończyć przedstawienie - właśnie sięgała dłońmi do złotych szpilek, podtrzymujących misternie spleciony kok, gdy usłyszała jego kroki, a sekundę później znów znalazła się w potrzasku. Jego ust, dłoni, twardego torsu; zachwiała się lekko, gdy na nią naparł, ale utrzymała pion, zaciskając pięści na przedzie jedwabnej koszuli. A może kaszmirowej? Odetchnęła cicho, uśmiechając się w pół pocałunku; musiał to poczuć, krótkie uniesienie kącika ust, zanim zaczęła odwzajemniać pieszczotę. Krok za krokiem dając mu przesuwać się do tyłu, zatrzymując się dopiero w chwili, w której łydki dotknęły drewnianego boku łoża, a Harland przemówił, wsuwając palec między jej mokre usta. Już nie krwawiły, choć pomadka się rozmazała; kontrolnie spojrzałaby w lustro, chcąc poprawić już nie tak nienaganny makijaż, ale znajdowała się poza zasięgiem pozłacanej ramy toaletki.
- Nie musimy ograniczać się do dziś i teraz - mamy cały czas, którego potrzebujesz - obiecała szeptem, oblizując jego palec, przygryzając go i ssąc. Pewna, że wspomnienie o decydowaniu przy użyciu monety jest tylko grą, kokieteryjnym żartem. Skupiała się na smaku jego dłoni; wprawnym ruchem głowy przyjęła kciuk głębiej, szybkim liźnięciem sięgając sąsiadującego palca - a potem, z kolejnym niezadowolonym pomrukiem, pozwoliła mu wyswobodzić. Jednoznaczna pieszczota kciuka stanowiła wszak podpowiedź samą w sobie. Mieli przed sobą wiele nocy: o ile tej pierwszej Miu sprawdzi się w odpowiedni sposób. Ceniła stałych klientów, zwłaszcza, gdy byli zadbani, czyści, w pewien sposób: czuli. Jak Harland. Przez chwilę była pewna, że ta słodka baśń szybko się skończy - i że złoty galeon wyląduje w jej ustach, wepchnięty do gardła, ale moneta naprawdę błysnęła w powietrzu, zataczając równy półokrąg.
Zaśmiał się krótko, ochryple, zaskakująco ładnie jak na mężczyznę. Bez kpiny i warkotu, bez pogardy i arogancji, za to z niecierpliwym żalem, jakby pod posturą barczystego, dorosłego mężczyzny ciągle krył się zawadiacki chłopiec, chcący spróbować czegoś więcej. Wątpiła, by był to jego pierwszy raz - jakże się myliła - miał jednak w sobie podobną wrażliwość, pragnienie, niemal wyposzczenie, które widywała u erotycznych debiutantów, przyprowadzanych do Wenus przez ojców lub starszych braci, by oficjalnie wkroczyć w dorosłość w luksusowych okolicznościach. Żaden z nich nie proponował jednak losowości rozkoszy - i żaden w końcu się na nią nie decydował.
Zadrżała pod namiętnym, głodnym spojrzeniem Harlanda; wcale nie wydawał się zawiedziony wynikiem rzutu, wręcz przeciwnie, jego twarz nabrała jeszcze bardziej wilczego, drapieżnego wyrazu.
Oblizała usta, nerwowo, niemal nieświadoma tego gestu, potulnie dając mu rozebrać się niemal do końca - nawet nie słyszała satysfakcjonującego dźwięku rozdzierania koronkowego materiału - a potem posadzić na krawędzi łóżka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi - nie cieszyła się z otwierającej się przed nią francuskiej perspektywy. Nie lubiła otrzymywać przyjemności - nawet w ten sposób. Peszyło ją to, czyniło bezbronną, bezradną, podatną i paradoksalnie: jeszcze bardziej uprzedmiatowiało. Wolała działać, brać sprawy w swoje ręce, sprawdzać się jako kochanka, badać granice wytrzymałości, skupiać się na tym, by wyginać kręgosłup w odpowiedni sposób, zaciskać się w najbardziej satysfakcjonującym rytmie, odpowiadać na pchnięcia i pieścić tak, by przyjemność stawała się niemożliwa do zniesienia. Traktowała to jako wyzwanie, zakład z samą sobą, pozwalający spojrzeć na bycie prostytutką inaczej - jako na kolejny projekt ambitnej pracoholiczki, chcącej otrzymać najwyższe noty. Nie myślała wtedy o upokorzeniu, a łzy spływające z kącików oczu, mieszające się ze śliną ściekającą z pełnych ust, traktowała jak pot przy intensywnym treningu. Zapłata za wielkość. Dopiero później, gdy zostawała sama, zmywając z siebie wspomnienie kolejnych mężczyzn, musiała stawić czoła brzydkiej rzeczywistości.
Bierne otrzymywanie rozkoszy wydawało się więc koszmarem. Obnażeniem tego, co najdelikatniejsze, najwrażliwsze; co należało do niej. Do niej i do byłego narzeczonego, otwierającego ją na ten rodzaj miłości. Uczucia, nie transakcji; zaufania i uwielbienia, okazywanego tylko tej jedynej osobie. Chciała Harlandowi odmówić. Powinna to zrobić, ale nie potrafiła; zadrżała, gdy uklęknął przed nią, sunąc gorącymi dłońmi po jej nagich nóg, a gdy wilgotne od jej śliny palce znalazły się w zagłębieniu ud, słyszalnie wstrzymała oddech, przygryzając dolną wargę.
- Możemy zignorować wskazania losu, jeśli tylko chcesz, sir. Mój - jest tylko w twoich rękach - przypomniała szeptem, dając mu ostateczne potwierdzenie, że należała do niego. Że mógł zabawić się nią tak, jak zechciał; tak, jak było to oczekiwane. Wolalaby paść przed nim na kolana, sprawdzić jak smakuje - i sprawdzić, czy potrafiłaby zadowolić klienta o tak specyficznym podejściu do całej namiętnej transakcji. Nie naciskała jednak, to on, mimo naglej zamiany pozycji, był tu górą.
- Jeśli tego sobie życzysz, sir - tak - odpowiedziała w końcu szeptem, starając się odegrać jak najlepiej słodki uśmiech: otumaniony przyjemnością, jaką jej zapowiadał. Pozwoliła mu, opierając się nieco do tyłu, rozchylając uda i umykając wzrokiem gdzieś na przesłonięty baldachimem sufit. Czując, że cała drży; nie potrafiła nad tym zapanować, tak samo jak nad zbyt szybko bjiącym sercem; wiedziała, że inne kurtyzany oddałyby wiele za takiego klienta - mogłyby leżeć, cieszyć się przyjemnością i odpoczywać, ale ona - była zbyt zawstydzona, zagubiona i podatna. Zbyt mocno zakotwiczona w przeszłości; nikt wcześniej nie całował i nie pieścił jej w ten sposób, nikt, poza mężczyzną, którego kiedyś kochała. Mimo to poddawała się jego decyzji, uległa, otwarta, nie potrafiąc zapanować nad głośnym, na wpół urywanym jękiem, wywołanym pierwszym śmielszym ruchem Harlanda. Zdołal sprowadzić ją na kolana: metaforycznie, lecz dla Miu było to doświadczeniem trudniejszym i rozkoszniejszym od faktycznej zmiany pozycji. Wywracającej wenusjański porządek do góry nogami.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie musiałem niczego usprawiedliwiać. Nie musiałem niczego tłumaczyć. Tutaj, w tym miejscu, w szkarłacie pożądania mogłem zrobić cokolwiek i nie było nikogo, kto by mnie powstrzymał. Pieniądze otwierały wiele dróg, udrażniały ścieżki, którymi od dawna nikt nie chadzał i tworzyły nowe, dziewicze w swojej niewinności, które dopiero u celu podróży okazywały się piekłem lub niebem... w zależności od siły wiary wędrowca. Ta swoboda myśli, obyczajów, zachowania, swoboda człowieczeństwa, które traciło swoje granice – oszałamiała i upajała z każdą chwilą spędzoną w Wenus. Jeśli czegoś teraz żałowałem, gdy ciało Miu przestało mieć przede mną jakiekolwiek tajemnice, to że wykazałem się nieopisaną głupotą, uparcie odmawiając wizyty w tym miejscu już wcześniej. Uniosłem się dumą, pewien że sam poradzę sobie ze swoimi problemami; miesiącami dusiłem uczucia i emocje, które wypływały ze mnie w chwili słabości; rozrywałem duszę na kawałki, szukając równowagi między wściekłością a obojętnością wobec żony. A wystarczyło po prostu ulec pokusie tak jak ulegałem jej w tej chwili.
Jej los był w moich rękach; niezależnie czy mówiła to, bo b y ło prawdą, czy dlatego, że tak w y p a d a ł o albo sądziła, że podnieci mnie tym stwierdzeniem jeszcze bardziej – te słowa otworzyły dawno zamknięte drzwi do świata bezgranicznej intymności. Do świata, w którym kobieta odpowiadała na mój dotyk, w którym go doceniała i za nim tęskniła, okazując to wygięciem pleców i niecierpliwym szukaniem przyjemności. Każda moja pieszczota została nagrodzona jękiem, każde muśnięcie palcami doczekało się drżenia, nawet ugryzienie, któremu poddałem się niesiony chwilą, zostawiając ledwie widoczny ślad na jej udzie wywołało westchnienie. Całowałem ją nieśpiesznie, wszak mieliśmy cały czas, którego potrzebowałem, a potrzebowałem dotknąć ustami i wilgotnym językiem każdego centymetra ciała Miu, które chwilę temu wyzywająco kusiło spod peniuaru. Potrzebowałem też nazywać w myślach każdy mięsień i ścięgno, które kryło się pod tym fragmentem słonawej skóry, jaki akurat pieściłem. Mięsień prosty brzucha, biodrowo-lędźwiowy, pachwinowy, grzbietowy... Lata medycznej nauki nie poszły w końcu na marne, w przeciwnym razie bowiem niesiony wizją wszystkiego mógłbym skończyć zdecydowanie zbyt wcześnie. I już samo to podniecało mnie jeszcze bardziej; świadomość, że znajduję się na tak kruchej granicy, gdzie już nie dotyk, nie pocałunek i nie pieszczota decydowały o szczycie, ale sama m y ś l.
Powędrowałem dłońmi w górę jej ciała, mocnym uściskiem przyciskając jej biodra do materaca w niemym symbolu jej posiadania; była moja, jej ciało należało do mnie, a jej szybszy oddech był moim oddechem, gdy w końcu jej posmakowałem. Niemal zapomniałem jak to jest czuć na języku czyjąś przyjemność, drażnić obce ciało i wyrywać z niego tak ludzkie, tak fizyczne reakcje, na które umysł miał niewielki wpływ. Moje żądanie tego, aby nie udawała, wydawało mi się w tej chwili tak żałośnie śmieszne; miałem gdzieś, czy to robiła, czy wydobywające się spomiędzy jej warg dźwięki były prawdziwe, czy tylko sztucznie kreowała rzeczywistość, w której faktycznie dawałem jej rozkosz. Nie obchodziło mnie nic poza mocnym uściskiem na jej biodrach – dwóch dłoni, potem zaś jednej, gdy druga powędrowała wyżej po smukłym boku, obejmując wzgórek piersi – nic poza zagarnianiem ustami dla siebie kolejnych słodko-słonych pocałunków składanych w hołdzie jej, w jej i na jej kobiecości, nic poza tym by sięgnąć głębiej, dalej i mocniej tak jak sam chciałbym być brany. Z głową między jej udami czułem się po raz pierwszy od bardzo dawna na swoim miejscu.
To było tak różne i tak inne od tego, co znałem do tej pory; przywodziło wspomnienie przeszłości i inną dziewczynę, inną kobietę, która potrafiła wywołać we mnie huraganową burzę pragnień i pożądania. Biegun zimna, którym obdarzała mnie żona w nielicznych chwilach karykatury bliskości zatracił się w parzącym cieple ognia, którym płonąłem. Nagłe wspomnienie leżącej bezwładnie żony, biernego ciała złudnie poddającego się mojemu dotykowi, ciała tyle razy oddalonego o całe galaktyki od naszej sypialni, rozpaliło we mnie gniew i wściekłość. Dłoń, którą trzymałem na piersi Miu, zacisnęła się z niespodziewaną gwałtownością, zapominając o subtelnej pieszczocie palców, którą ją obdarzała. Przerwałem; smak grzechu zadomowił się na moich ustach i opanował umysł, gdy spoglądałem na leżącą kobietę. Nie była moją żoną, przekonywałem sam siebie, nie była tą, która mi odmawiała. Miu dałaby mi wszystko; świadomie lub nie, dobrowolnie lub pod przymusem, bo wszystko miało swoją cenę.
Tylko że ja nie chciałem wszystkiego; wszystko oznaczało, że nie ma nic dalej i dotarłem do kresu drogi, że za zakrętem nie czeka już nic, czego warto wypatrywać, za czym tęsknić i do czego dążyć. Podniosłem się z kolan, ubrany, milczący, zamyślony, błądząc wzrokiem po ciele, któremu obiecałem rozkosz i nie dostarczyłem jej... do końca. Władza i kontrola w najbardziej pierwotnym wydaniu, coś czego tak bardzo pragnąłem. Czy byłem gotów oddać ją tak szybko? Zgodzić się na to, aby Miu decydowała o mojej przyjemności?
- Na kolana – szepnąłem tak jak szeptali, krzyczeli, błagali i rozkazywali mężczyźni przede mną. Odsunąłem się o krok, czekając aż zejdzie z łóżka, a gdy to zrobiła, sięgnąłem do jej włosów. - Rozpuść je – powiodłem palcami po policzku, opuszczając dłoń na jej ramię; nie naciskając jeszcze z niecierpliwości, lecz czekając, aż wykona moje polecenia i całując ją jeszcze raz, podniecony myślą tego, co miało się wydarzyć, podniecony smakiem jej ust - nadal jej, a jednak innym od słodyczy, której zakosztowałem. Oderwałem się od niej w milczeniu i w milczeniu usiadłem na łóżku - tam, gdzie ona nie dostąpiła końcowej przyjemności, którą postanowiłem zatrzymać dla siebie. - Sprawdźmy, co potrafisz - uśmiechnąłem się z niewinnością człowieka, który nie ma nic na sumieniu. - Sprawisz, że dojdę... w pięć minut? Siedem? Dziesięć? - Rozpiąłem dwa górne guziki koszuli, żonglując czasem w prowokacyjnym oczekiwaniu, czy podejmie wyzwanie. - Mogę dojść wszędzie - jeszcze jeden guzik - ale nie mogą to być usta. - Oparłem dłonie na materacu po obu stronach nóg i czekałem.
Jej los był w moich rękach; niezależnie czy mówiła to, bo b y ło prawdą, czy dlatego, że tak w y p a d a ł o albo sądziła, że podnieci mnie tym stwierdzeniem jeszcze bardziej – te słowa otworzyły dawno zamknięte drzwi do świata bezgranicznej intymności. Do świata, w którym kobieta odpowiadała na mój dotyk, w którym go doceniała i za nim tęskniła, okazując to wygięciem pleców i niecierpliwym szukaniem przyjemności. Każda moja pieszczota została nagrodzona jękiem, każde muśnięcie palcami doczekało się drżenia, nawet ugryzienie, któremu poddałem się niesiony chwilą, zostawiając ledwie widoczny ślad na jej udzie wywołało westchnienie. Całowałem ją nieśpiesznie, wszak mieliśmy cały czas, którego potrzebowałem, a potrzebowałem dotknąć ustami i wilgotnym językiem każdego centymetra ciała Miu, które chwilę temu wyzywająco kusiło spod peniuaru. Potrzebowałem też nazywać w myślach każdy mięsień i ścięgno, które kryło się pod tym fragmentem słonawej skóry, jaki akurat pieściłem. Mięsień prosty brzucha, biodrowo-lędźwiowy, pachwinowy, grzbietowy... Lata medycznej nauki nie poszły w końcu na marne, w przeciwnym razie bowiem niesiony wizją wszystkiego mógłbym skończyć zdecydowanie zbyt wcześnie. I już samo to podniecało mnie jeszcze bardziej; świadomość, że znajduję się na tak kruchej granicy, gdzie już nie dotyk, nie pocałunek i nie pieszczota decydowały o szczycie, ale sama m y ś l.
Powędrowałem dłońmi w górę jej ciała, mocnym uściskiem przyciskając jej biodra do materaca w niemym symbolu jej posiadania; była moja, jej ciało należało do mnie, a jej szybszy oddech był moim oddechem, gdy w końcu jej posmakowałem. Niemal zapomniałem jak to jest czuć na języku czyjąś przyjemność, drażnić obce ciało i wyrywać z niego tak ludzkie, tak fizyczne reakcje, na które umysł miał niewielki wpływ. Moje żądanie tego, aby nie udawała, wydawało mi się w tej chwili tak żałośnie śmieszne; miałem gdzieś, czy to robiła, czy wydobywające się spomiędzy jej warg dźwięki były prawdziwe, czy tylko sztucznie kreowała rzeczywistość, w której faktycznie dawałem jej rozkosz. Nie obchodziło mnie nic poza mocnym uściskiem na jej biodrach – dwóch dłoni, potem zaś jednej, gdy druga powędrowała wyżej po smukłym boku, obejmując wzgórek piersi – nic poza zagarnianiem ustami dla siebie kolejnych słodko-słonych pocałunków składanych w hołdzie jej, w jej i na jej kobiecości, nic poza tym by sięgnąć głębiej, dalej i mocniej tak jak sam chciałbym być brany. Z głową między jej udami czułem się po raz pierwszy od bardzo dawna na swoim miejscu.
To było tak różne i tak inne od tego, co znałem do tej pory; przywodziło wspomnienie przeszłości i inną dziewczynę, inną kobietę, która potrafiła wywołać we mnie huraganową burzę pragnień i pożądania. Biegun zimna, którym obdarzała mnie żona w nielicznych chwilach karykatury bliskości zatracił się w parzącym cieple ognia, którym płonąłem. Nagłe wspomnienie leżącej bezwładnie żony, biernego ciała złudnie poddającego się mojemu dotykowi, ciała tyle razy oddalonego o całe galaktyki od naszej sypialni, rozpaliło we mnie gniew i wściekłość. Dłoń, którą trzymałem na piersi Miu, zacisnęła się z niespodziewaną gwałtownością, zapominając o subtelnej pieszczocie palców, którą ją obdarzała. Przerwałem; smak grzechu zadomowił się na moich ustach i opanował umysł, gdy spoglądałem na leżącą kobietę. Nie była moją żoną, przekonywałem sam siebie, nie była tą, która mi odmawiała. Miu dałaby mi wszystko; świadomie lub nie, dobrowolnie lub pod przymusem, bo wszystko miało swoją cenę.
Tylko że ja nie chciałem wszystkiego; wszystko oznaczało, że nie ma nic dalej i dotarłem do kresu drogi, że za zakrętem nie czeka już nic, czego warto wypatrywać, za czym tęsknić i do czego dążyć. Podniosłem się z kolan, ubrany, milczący, zamyślony, błądząc wzrokiem po ciele, któremu obiecałem rozkosz i nie dostarczyłem jej... do końca. Władza i kontrola w najbardziej pierwotnym wydaniu, coś czego tak bardzo pragnąłem. Czy byłem gotów oddać ją tak szybko? Zgodzić się na to, aby Miu decydowała o mojej przyjemności?
- Na kolana – szepnąłem tak jak szeptali, krzyczeli, błagali i rozkazywali mężczyźni przede mną. Odsunąłem się o krok, czekając aż zejdzie z łóżka, a gdy to zrobiła, sięgnąłem do jej włosów. - Rozpuść je – powiodłem palcami po policzku, opuszczając dłoń na jej ramię; nie naciskając jeszcze z niecierpliwości, lecz czekając, aż wykona moje polecenia i całując ją jeszcze raz, podniecony myślą tego, co miało się wydarzyć, podniecony smakiem jej ust - nadal jej, a jednak innym od słodyczy, której zakosztowałem. Oderwałem się od niej w milczeniu i w milczeniu usiadłem na łóżku - tam, gdzie ona nie dostąpiła końcowej przyjemności, którą postanowiłem zatrzymać dla siebie. - Sprawdźmy, co potrafisz - uśmiechnąłem się z niewinnością człowieka, który nie ma nic na sumieniu. - Sprawisz, że dojdę... w pięć minut? Siedem? Dziesięć? - Rozpiąłem dwa górne guziki koszuli, żonglując czasem w prowokacyjnym oczekiwaniu, czy podejmie wyzwanie. - Mogę dojść wszędzie - jeszcze jeden guzik - ale nie mogą to być usta. - Oparłem dłonie na materacu po obu stronach nóg i czekałem.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wszystko działo się zbyt szybko, niezgodnie z względnie ustaloną rutyną. Szarpaną, stawiała przecież pierwsze kroki w tym nowym, nieznanym jeszcze do końca świecie namiętności, ale potrafiła przewidywać już większość męskich zachowań. Debiutanckie spotkania zazwyczaj kończyły się szybko, gwałtownie; były niewerbalnym ustaleniem granic i równie cichą, wzajemną analizą. Potrzeb, możliwości i pragnień, które Miu spełniała bez najmniejszego zawahania, potrafiąc z powodzeniem przewidzieć, co wydarzy się dalej. Po pocałunkach przychodziło żądanie, najczęściej konkretne, spychające ją do roli nakręcanej magią zabawki, spełniającej aktualną zachciankę gościa. Czasem delikatną - opowieść, śpiew, taniec - czasem brudną, lecz w obydwu przypadkach to jego przyjemność stawiającą na piedestale. Harland beztrosko zerwał liny wytyczające drogę ku zaplanowanemu końcu, stawiając Miu w zupełnie innym świetle. Jaskrawym, obnażającym jej wenusjańskie braki: powinna się cieszyć, powinna się zrelaksować, powinna rozłożyć się na miękkim łożu z uśmiechem zachwytu, przyjmując czułą pieszczotę z wyrachowanym zadowoleniem, a zamiast tego miała wrażenie, że dusi się w jedwabnych pościelach, zbyt mocno dotykających jej nagiego ciała. Muśnięcia drogiego materiału były jednak niczym wobec intensywności dotyku mężczyzny. Nie musiała udawać cichego jęknięcia, gdy wgryzł się w wrażliwą skórę uda - poruszyła się, nerwowo, ale stanowczy dotyk ciężkiej dłoni, przyciskającej biodro do materaca, skutecznie przypomniał o tym, czym teraz była. I na kim miała się skupić. Zapłacono jej za to - by nie wspominała byłego narzeczonego i by ignorowała zbyt ciężkie od sentymentu wspomnienia, jątrzące świeżo zadane przez sprzedajne upokorzenie rany. Chciała całkowicie zapomnieć o tym, kim była, zdystansować się od głęboko zakorzenionego postrzegania bliskości jako świętej, i wbrew pozorom: było to więcej niż możliwe, zwłaszcza w chwili, w której Harland z zaskakującą śmiałością sięgał po jej ciało. Delikatnie i zdecydowanie zarazem, z wprawą pasjonata, pierwszy raz sięgającego po to, co zakazane. Pozwalała mu na to, na zachłyśnięcie się jej słodyczą; wypielęgnowaną, absolutnie nagą - Wenus wymagało niemoralnych, bezwłosych standardów - spowitą wonnościami, których piżmowy aromat czuła na każdym centymetrze swej skóry. Oddychała nierówno, krótko, łapczywie chwytając rozpaczliwie powietrze w tych krótkich chwilach, w których go nie wstrzymywała - bo każda intensywniejsza pieszczota śliskiego języka wciągała ją głębiej i głębiej pod taflę przytomności. Raz za razem, pocałunek za pocałunkiem, gorący oddech Parkinsona przeszywał ją całą, czuła go niemalże w opuszkach palców, spazmatycznie zaciskających się na prześcieradle w rytm ruchów jego ust. Nie śmiała wsunąć palców w jego włosy, choć pragnęłaby przyciągnąc go jeszcze bliżej, sycąc się nim do końca. Rozpływała się w tych pieszczotach, drażniących i słodkich, pierwszy raz chwiejąc się na krawędzi prawdziwej rozkoszy, rozedrgana, otumaniona i zaskoczona, gdy te doszły do urywanej cody.
Przez chwilę leżała na łóżku bez ruchu i bez słowa, starając się uspokoić galopujące serce. Wytrącona z równowagi i poruszona, z gorącym rumieńcem zdobiącym twarz i szyję, spod półprzymkniętych powiek przyglądając się wstającemu z kolan mężczyźnie. Jego wezwanie oprzytomniło ją; z zaskakującą dla samej siebie zwinnością wstała z materaca, kolana ugięły się tylko na moment, gdy musnął jej ramię, wypowiadając kolejne żądanie. Prośbę. Życzenie, które zamierzała spełnić. W jej czarnych oczach musiał dostrzeć całą feerię emocji, skrzących się jedna za drugą; zdziwienie, podniecenie, zdezorientowanie, lęk i głód. Skryła je pod powiekami, gdy odwzajemniała jego pocałunek, drżąco i nieco nieprzytomnie, w pełni przyjmując echo własnego smaku, rozpuszczonego na języku Harlanda. Słony, piżmowy, słodki; nie zdążyła rozsmakować się w nim w pełni, gdy ich miejsca się zamieniły i tym razem to ona opadała na kolana, sięgając dłonią do wysoko upiętych włosów. Wprawnym ruchem wyjęła złotą szpilkę, potem drugą, pozwalając długim, całkowicie czarnym kosmykom opaść na jej ciało jedwabistą kurtyną. Angielki nie miały takich włosów; innych w fakturze, w dotyku, w ułożeniu; kiedyś nie znosiła tej części swego ciała, ale Wenus uczyniło z każdej orientalnej części jej pochodzenia atut, złotą gwiazdkę, dopieszczającą egzotyczne doznanie. Chłód i ciężar włosów nieco ją uspokoiły, pozwalając zebrać myśli choć na moment. Przekrzywiła głowę w bok, przyglądając się Harlandowi uważnie; rozpięte guziki koszuli obnażały umięśniony tors, wilgotne usta nadawały jego przystojnej, przypominającej podobizny greckich herosów, twarzy wyjątkowo głodnego wyrazu. Odbitego i na jej twarzy, lśniącej od gorąca i potu, zbliżającej się ku jego udom.
- Czy to wyścig? - spytała prowokująco, odrzucając ozdoby na bok, skupiona już tylko na nim. - Według mnie namiętność zyskuje z czasem - tego też się już nauczyła. Dobra kurwa potrafiła przynieść spełnienie w mgnieniu oka, lecz dopiero ta doskonała rozciągała przyjemność na wiele godzin. Wenus nie było portowym burdelem a świątynią miłości - a Miu zamierzała być jej najwierniejszą kapłanką. Ambitną na tyle, by przyjąć wyzwanie rzucone przez Harlanda; odebrała je niemal osobiście, siegając ku pasowi jego spodni; wprawnie poradziła sobie z klamrą i materiałem, śmiało sięgając rozporka. Później: koncentrując się już tylko na tym, do czego została na nowo stworzona i w czym stawała się najlepsza. Pieściła go powoli, nieśpiesznie, niemal nieśmiało, początkowo samymi palcami, dając mu ułudę władzy - dopiero potem pochyliła się nad jego męskością, odwzajemniając intensywną pieszczotę sprzed kilku dusznych chwil. Czarne włosy przesłoniły jej twarz - wolała mieć je spięte, lecz kimże była, by decydować w tak przyziemnych sprawach? - ale nie przejmowała się tym, postanawiając ofiarować Harlandowi to, na co zasłużył. Przyjemność skrajną i ostrą, wulgarną w swym wyrafinowaniu, skropioną łzami spływającymi z kącików jej oczu. Łaskę rozkoszy plugawej, niemałżeńskiej w każdym wypaczonym calu, skutecznie odbierającej Miu oddech na nieznośnie długie sekundy, gdy przytrzymywała go głęboko w wilgoci ust. Przywykła do słonego smaku upokorzenia, odnajdując w nim własną interpretację sprawczości - nawet gdy ciężka dłoń spoczywała na jej karku, to wciąż do niej należało ostatnie słowo, wypisane sprawnymi ruchami języka. Wiedziała, jak doprowadzić mężczyznę do szaleństwa. Kiedy nasilić pieszczotę a kiedy ją przerwać. Gdzie nacisnąć i gdzie musnąć, by wywołać jęk chwiejący się między rozpaczą a błaganiem. Jak przezwyciężyć ograniczenia własnego ciała, zignorować odruchy, dławiąc je jego przyjemnością. Miu wynosiła miłosną grę do rangi sztuki, potrafiąc przedłużyć męską rozkosz niemal w nieskończoność. Balansując nią na krawędzi ostatecznego spełnienia, wygaszając i pobudzając pragnienie tak, by noc nie skończyła się w kilka minut. Chciała, by prosił o spełnienie, by domagał się go, by chwiał się na krawędzi między niemożliwym do zniesienia dyskomfortem a orgazmem absolutnym, skutecznie czyszczącym głowę z każdej nadrobniejszej myśli. Mogła sprawić, by doszedł w mgnieniu oka - ale czy sprawiłoby to jej satysfakcję? Czy przykułoby go do Miu na dłużej? Wątpiła; gwałtownie oderwała się od jego ciała, wiedząc, że znajduje się blisko swej prywatnej, małej śmierci. Francuzi doskonale potrafili ubrać w słowa to, co wykraczające poza zwykłą moralność. - Naprawdę mam się pośpieszyć, sir? - wychrypiała, dalej owiewając gorącym oddechem jego pulsujące ciało, ocierając się o nie rozpalonym policzkiem, pokorna i gotowa, tak jak ją o to poprosił na początku ich spotkania. Przyglądała mu się załzawionymi oczami, z lepką wilgocią rozsmarowaną wzdłuż pozbawionych już szminki, choć spuchniętych od pieszczot warg, lecz nie wyglądała na pokonaną, a wręcz przeciwnie: na gotową sprostać jego wyzwaniu. W tyle minut, ile sam zdołałby wytrwać - jeśli takie będzie jego ostatnie życzenie.
Przez chwilę leżała na łóżku bez ruchu i bez słowa, starając się uspokoić galopujące serce. Wytrącona z równowagi i poruszona, z gorącym rumieńcem zdobiącym twarz i szyję, spod półprzymkniętych powiek przyglądając się wstającemu z kolan mężczyźnie. Jego wezwanie oprzytomniło ją; z zaskakującą dla samej siebie zwinnością wstała z materaca, kolana ugięły się tylko na moment, gdy musnął jej ramię, wypowiadając kolejne żądanie. Prośbę. Życzenie, które zamierzała spełnić. W jej czarnych oczach musiał dostrzeć całą feerię emocji, skrzących się jedna za drugą; zdziwienie, podniecenie, zdezorientowanie, lęk i głód. Skryła je pod powiekami, gdy odwzajemniała jego pocałunek, drżąco i nieco nieprzytomnie, w pełni przyjmując echo własnego smaku, rozpuszczonego na języku Harlanda. Słony, piżmowy, słodki; nie zdążyła rozsmakować się w nim w pełni, gdy ich miejsca się zamieniły i tym razem to ona opadała na kolana, sięgając dłonią do wysoko upiętych włosów. Wprawnym ruchem wyjęła złotą szpilkę, potem drugą, pozwalając długim, całkowicie czarnym kosmykom opaść na jej ciało jedwabistą kurtyną. Angielki nie miały takich włosów; innych w fakturze, w dotyku, w ułożeniu; kiedyś nie znosiła tej części swego ciała, ale Wenus uczyniło z każdej orientalnej części jej pochodzenia atut, złotą gwiazdkę, dopieszczającą egzotyczne doznanie. Chłód i ciężar włosów nieco ją uspokoiły, pozwalając zebrać myśli choć na moment. Przekrzywiła głowę w bok, przyglądając się Harlandowi uważnie; rozpięte guziki koszuli obnażały umięśniony tors, wilgotne usta nadawały jego przystojnej, przypominającej podobizny greckich herosów, twarzy wyjątkowo głodnego wyrazu. Odbitego i na jej twarzy, lśniącej od gorąca i potu, zbliżającej się ku jego udom.
- Czy to wyścig? - spytała prowokująco, odrzucając ozdoby na bok, skupiona już tylko na nim. - Według mnie namiętność zyskuje z czasem - tego też się już nauczyła. Dobra kurwa potrafiła przynieść spełnienie w mgnieniu oka, lecz dopiero ta doskonała rozciągała przyjemność na wiele godzin. Wenus nie było portowym burdelem a świątynią miłości - a Miu zamierzała być jej najwierniejszą kapłanką. Ambitną na tyle, by przyjąć wyzwanie rzucone przez Harlanda; odebrała je niemal osobiście, siegając ku pasowi jego spodni; wprawnie poradziła sobie z klamrą i materiałem, śmiało sięgając rozporka. Później: koncentrując się już tylko na tym, do czego została na nowo stworzona i w czym stawała się najlepsza. Pieściła go powoli, nieśpiesznie, niemal nieśmiało, początkowo samymi palcami, dając mu ułudę władzy - dopiero potem pochyliła się nad jego męskością, odwzajemniając intensywną pieszczotę sprzed kilku dusznych chwil. Czarne włosy przesłoniły jej twarz - wolała mieć je spięte, lecz kimże była, by decydować w tak przyziemnych sprawach? - ale nie przejmowała się tym, postanawiając ofiarować Harlandowi to, na co zasłużył. Przyjemność skrajną i ostrą, wulgarną w swym wyrafinowaniu, skropioną łzami spływającymi z kącików jej oczu. Łaskę rozkoszy plugawej, niemałżeńskiej w każdym wypaczonym calu, skutecznie odbierającej Miu oddech na nieznośnie długie sekundy, gdy przytrzymywała go głęboko w wilgoci ust. Przywykła do słonego smaku upokorzenia, odnajdując w nim własną interpretację sprawczości - nawet gdy ciężka dłoń spoczywała na jej karku, to wciąż do niej należało ostatnie słowo, wypisane sprawnymi ruchami języka. Wiedziała, jak doprowadzić mężczyznę do szaleństwa. Kiedy nasilić pieszczotę a kiedy ją przerwać. Gdzie nacisnąć i gdzie musnąć, by wywołać jęk chwiejący się między rozpaczą a błaganiem. Jak przezwyciężyć ograniczenia własnego ciała, zignorować odruchy, dławiąc je jego przyjemnością. Miu wynosiła miłosną grę do rangi sztuki, potrafiąc przedłużyć męską rozkosz niemal w nieskończoność. Balansując nią na krawędzi ostatecznego spełnienia, wygaszając i pobudzając pragnienie tak, by noc nie skończyła się w kilka minut. Chciała, by prosił o spełnienie, by domagał się go, by chwiał się na krawędzi między niemożliwym do zniesienia dyskomfortem a orgazmem absolutnym, skutecznie czyszczącym głowę z każdej nadrobniejszej myśli. Mogła sprawić, by doszedł w mgnieniu oka - ale czy sprawiłoby to jej satysfakcję? Czy przykułoby go do Miu na dłużej? Wątpiła; gwałtownie oderwała się od jego ciała, wiedząc, że znajduje się blisko swej prywatnej, małej śmierci. Francuzi doskonale potrafili ubrać w słowa to, co wykraczające poza zwykłą moralność. - Naprawdę mam się pośpieszyć, sir? - wychrypiała, dalej owiewając gorącym oddechem jego pulsujące ciało, ocierając się o nie rozpalonym policzkiem, pokorna i gotowa, tak jak ją o to poprosił na początku ich spotkania. Przyglądała mu się załzawionymi oczami, z lepką wilgocią rozsmarowaną wzdłuż pozbawionych już szminki, choć spuchniętych od pieszczot warg, lecz nie wyglądała na pokonaną, a wręcz przeciwnie: na gotową sprostać jego wyzwaniu. W tyle minut, ile sam zdołałby wytrwać - jeśli takie będzie jego ostatnie życzenie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Dopóki mnie nie dotknęła, nie byłem świadomy tego, jak bardzo pragnąłem być dotykany. Jak bardzo tęskniłem za czułością kobiecych dłoni na moim ciele. Jak bardzo pożądałem miękkości otulającego mnie języka. Doznania zapomniane na całe lata, wciśnięte w głąb świadomości, tłamszone z brutalnością każdego „nie” słyszanego w sypialni i każdego „tak” syczanego z niechęcią wymuszonej gotowości do spłodzenia syna. Wszystko odżyło, wybuchając pokusą otrzymywania więcej i więcej, jakby bezgraniczność zyskała granicę, a ja właśnie do niej dotarłem.
Początek był zwyczajny; naturalna kolej rzeczy ukryta w brzęku metalowej klamry i szelestu rozsuwanego materiału spodni. Nie spuszczałem z Miu oka, śledząc ruch wprawnej dłoni, patrząc na smukłe palce w ich pozornej delikatności z jaką mnie obejmowały i w niemym zdziwieniu zastanawiając się, jak coś tak drobnego, tak małego może mieć w sobie władzę nad sednem męskości. Nie tylko mojej, wiedziałem to przecież, lecz dziesiątek innych i to również wzniecało żar. Inny, rozsądniejszy, bo płonący ogniem bezpieczeństwa – w tę przyjemność, którą dzieliłem z innymi mężczyznami, nie mogłem się zaangażować; emocje inne niż czyste pożądanie zostawiałem za drzwiami Wenus, delektując się w ukrytej sypialni ucztą ciała, nie duszy i serca.
Tu nie byłem mężem i ojcem, lecz żywym pragnieniem. Bez imienia, nazwiska, statusu, zbudowany z ekstazy i uniesienia, niemal poza swoim ciałem. Niemal, bo pieszczota ust Miu wtłoczyła mnie z powrotem do mojej ludzkiej skorupy pokazując, że mogę być czymś więcej, a z mojego gardła mogą wydobywać się jęki nietłumionego podniecenia. Patrzenie na nią sprawiało mi przyjemność – jakżeby inaczej – a odgarnianie włosów z jej twarzy, które drocząc się ze mną przesłoniły mi widok, dodało mi pewności siebie. Ona należała do mnie. W tej chwili, w tym momencie byłem w niej w jeden z najbardziej intymnych sposobów, a ona sama mnie przyjęła. Bez krzyku, oporu, niechęci. Zagarnęła sobie mnie prawie całego.
- A według mnie namiętność zyskuje z głębokością – odpowiedziałem sekundy albo minuty później zachowując przy tym ton akademickiej dyskusji profesora ze swoją studentką; zadziwiająco opanowany jak na kogoś z męskością otuloną ciepłymi wargami i wilgocią kobiecego gardła. Nie musiałem mówić nic więcej, ani szarpać biodrami w ponaglającej niecierpliwości; w swej łaskawej dobroci sama wzięła mnie głębiej, wyuczona męskich oczekiwań. Mogłem szanować kobiety w każdym możliwym calu, zadbać o ich przyjemność w każdym możliwym znaczeniu i troszczyć się o ich zadowolenie w każdy możliwy sposób, lecz gdy kobiece usta bawiły się moim spełnieniem, nie różniłem się niczym od innych mężczyzn. Tak jak oni chciałem zdobywać pokorę kobiety, mieć każdy jej dławiący oddech i wilgoć łez na policzkach. Droga do szczytu rozkoszy wiodła najwyraźniej przez szczyt hipokryzji, ale i tak chciałem się tam wdrapać; coraz ciężej łapiąc powietrze, coraz mocniej ściskając jej włosy – nawet nie pamiętałem, kiedy moja dłoń się w nich znalazła – stawiałem kolejne kroki w górę, w głąb... wszędzie.
Wiedziałem, że przerwie, w końcu sam wydałem jej takie polecenie: nie w ustach było aż nazbyt czytelne, by mogła z tym polemizować, jednak nie spodziewałem się, że spośród licznych scenariuszy gdzie wybierze ten najbardziej prowokacyjny. Milczałem przez moment, próbując odnaleźć się w świecie pozbawionym gorących ust, w pustce niespełnienia i drżeniu ciała.
- Naprawdę masz się pośpieszyć – wydobycie z siebie głosu uznałem za sukces, ignorując suche brzmienie ledwie słyszalnych głosek. - I chyba ci w tym pomogę. - Pochyliłem się nagle i wciągnąłem ją na swoje kolana, dusząc jęk, gdy przy tym ruchu otarła się o mnie udami. Przylgnąłem do niej spragniony smaku jej pocałunków, stęskniony za naciskiem piersi na swój tors. Objąłem je dłońmi, w które wkomponowały się idealnie; jasna skóra wyzierająca spomiędzy smagłości moich rozsuniętych palców, z ciemną otoczką, której od razu poświęciłem całą uwagę mojego języka. Nasłuchiwałem westchnień zaskoczenia wciągając ją jeszcze bardziej na kolana, bliżej, niemożliwie blisko granicy, za którą straciłbym całą kontrolę.
Zawędrowałem dłonią między spocone ciała; między nagość jej skóry i materiał mojej koszuli. Znalazłem lukę między naszymi biodrami dążąc niżej, by jeszcze raz odnaleźć przyjemność w chwilowej pieszczocie kobiecego ciała, które z taką namiętnością poddawało mi się wcześniej. Nie mogłem jej ponownie posmakować, podzielić się rozkoszą tego smaku, ale mogłem po nią sięgnąć palcami, chociaż niewygodna pozycja nie pozwalała mi się cieszyć tym zbyt długo. W nagłym rozczarowaniu gotowy byłem znów pchnąć ją na łóżko, by dokończyć to, czego jej odmówiłem i pocieszenie przyniosła mi jedynie łatwość, z jaką wślizgnąłem się w jej wnętrze; upajająca świadomość, że była gotowa dla mnie rozbudziła zupełnie świeże pragnienie bycia w niej całym sobą. Z jękiem cofnąłem palce, powstrzymując się, by nie oblizać ich jak spragniony słodkości dzieciak. Nie obawiałem się o reakcję Miu; widziała bez wątpienia rzeczy znacznie bardziej wyuzdane i perwersyjne niż niewinne cieszenie się jej smakiem. Obawiałem się o siebie. Byłem w takim stanie, w którym krok lub dwa dzieliły mnie od upragnionego wierzchołka przyjemności.
- Patrz na mnie... dobrze? - poprosiłem, nie zapominając w tym wszystkim, jak nadać głosowi błagalną nutę, choć nie nawykłem do błagania. Mogłem jednak do tego przywyknąć; wsuwając się w nią powoli, z jedną dłonią zaciśniętą na jej biodrze, mogłem prosić o wszystko, byleby w zamian otrzymać spełnienie kryjące się w tak absurdalnym miejscu. W głębi kobiecego ciała, które wpuszczało mnie z pobłażliwością dla mojego pożądania i otulało uległością dając satysfakcję zdobywcy. - Harland – wymruczałem, mając jeszcze siłę złożyć kilka zgłosek. - Harland, nie sir. - Ruszyłem biodrami w górę, jedynym ruchem, który byłem w stanie w tej chwili wykonać, jakby wszystkie inne mięśnie mojego ciała zapomniały, jak się pracuje. Z medycznego punktu widzenia było to niemożliwe; doświadczałem cudu, który przekuwałem w spalający mnie ogień. Jeden cel, jeden ruch, dziesiątki jęków urywanych i głębokich naprzemiennie. Nie wiem, jak długo trwało, zanim nie opadłem na plecy, ciągnąc Miu za sobą i pozwalając jej prowadzić dalej. Ze swoimi dłońmi na jej biodrach, z jej dłońmi opierającymi się o moje ramiona – czułem ostatni krok całym sobą. B y ł e m tym krokiem, który doprowadził mnie na szczyt z jej imieniem na ustach.
Na nieboskłonie niebytu nie liczyło się kompletnie nic; rzeczywistość bez problemów, emocji i uczuć. Byłem gotowy za to zapłacić każdą cenę, złotych galeonów czy własnej zdrady. Odkrycie świata, w którym potrafiłem być tak zwyczajnie szczęśliwy, było tego warte.
Początek był zwyczajny; naturalna kolej rzeczy ukryta w brzęku metalowej klamry i szelestu rozsuwanego materiału spodni. Nie spuszczałem z Miu oka, śledząc ruch wprawnej dłoni, patrząc na smukłe palce w ich pozornej delikatności z jaką mnie obejmowały i w niemym zdziwieniu zastanawiając się, jak coś tak drobnego, tak małego może mieć w sobie władzę nad sednem męskości. Nie tylko mojej, wiedziałem to przecież, lecz dziesiątek innych i to również wzniecało żar. Inny, rozsądniejszy, bo płonący ogniem bezpieczeństwa – w tę przyjemność, którą dzieliłem z innymi mężczyznami, nie mogłem się zaangażować; emocje inne niż czyste pożądanie zostawiałem za drzwiami Wenus, delektując się w ukrytej sypialni ucztą ciała, nie duszy i serca.
Tu nie byłem mężem i ojcem, lecz żywym pragnieniem. Bez imienia, nazwiska, statusu, zbudowany z ekstazy i uniesienia, niemal poza swoim ciałem. Niemal, bo pieszczota ust Miu wtłoczyła mnie z powrotem do mojej ludzkiej skorupy pokazując, że mogę być czymś więcej, a z mojego gardła mogą wydobywać się jęki nietłumionego podniecenia. Patrzenie na nią sprawiało mi przyjemność – jakżeby inaczej – a odgarnianie włosów z jej twarzy, które drocząc się ze mną przesłoniły mi widok, dodało mi pewności siebie. Ona należała do mnie. W tej chwili, w tym momencie byłem w niej w jeden z najbardziej intymnych sposobów, a ona sama mnie przyjęła. Bez krzyku, oporu, niechęci. Zagarnęła sobie mnie prawie całego.
- A według mnie namiętność zyskuje z głębokością – odpowiedziałem sekundy albo minuty później zachowując przy tym ton akademickiej dyskusji profesora ze swoją studentką; zadziwiająco opanowany jak na kogoś z męskością otuloną ciepłymi wargami i wilgocią kobiecego gardła. Nie musiałem mówić nic więcej, ani szarpać biodrami w ponaglającej niecierpliwości; w swej łaskawej dobroci sama wzięła mnie głębiej, wyuczona męskich oczekiwań. Mogłem szanować kobiety w każdym możliwym calu, zadbać o ich przyjemność w każdym możliwym znaczeniu i troszczyć się o ich zadowolenie w każdy możliwy sposób, lecz gdy kobiece usta bawiły się moim spełnieniem, nie różniłem się niczym od innych mężczyzn. Tak jak oni chciałem zdobywać pokorę kobiety, mieć każdy jej dławiący oddech i wilgoć łez na policzkach. Droga do szczytu rozkoszy wiodła najwyraźniej przez szczyt hipokryzji, ale i tak chciałem się tam wdrapać; coraz ciężej łapiąc powietrze, coraz mocniej ściskając jej włosy – nawet nie pamiętałem, kiedy moja dłoń się w nich znalazła – stawiałem kolejne kroki w górę, w głąb... wszędzie.
Wiedziałem, że przerwie, w końcu sam wydałem jej takie polecenie: nie w ustach było aż nazbyt czytelne, by mogła z tym polemizować, jednak nie spodziewałem się, że spośród licznych scenariuszy gdzie wybierze ten najbardziej prowokacyjny. Milczałem przez moment, próbując odnaleźć się w świecie pozbawionym gorących ust, w pustce niespełnienia i drżeniu ciała.
- Naprawdę masz się pośpieszyć – wydobycie z siebie głosu uznałem za sukces, ignorując suche brzmienie ledwie słyszalnych głosek. - I chyba ci w tym pomogę. - Pochyliłem się nagle i wciągnąłem ją na swoje kolana, dusząc jęk, gdy przy tym ruchu otarła się o mnie udami. Przylgnąłem do niej spragniony smaku jej pocałunków, stęskniony za naciskiem piersi na swój tors. Objąłem je dłońmi, w które wkomponowały się idealnie; jasna skóra wyzierająca spomiędzy smagłości moich rozsuniętych palców, z ciemną otoczką, której od razu poświęciłem całą uwagę mojego języka. Nasłuchiwałem westchnień zaskoczenia wciągając ją jeszcze bardziej na kolana, bliżej, niemożliwie blisko granicy, za którą straciłbym całą kontrolę.
Zawędrowałem dłonią między spocone ciała; między nagość jej skóry i materiał mojej koszuli. Znalazłem lukę między naszymi biodrami dążąc niżej, by jeszcze raz odnaleźć przyjemność w chwilowej pieszczocie kobiecego ciała, które z taką namiętnością poddawało mi się wcześniej. Nie mogłem jej ponownie posmakować, podzielić się rozkoszą tego smaku, ale mogłem po nią sięgnąć palcami, chociaż niewygodna pozycja nie pozwalała mi się cieszyć tym zbyt długo. W nagłym rozczarowaniu gotowy byłem znów pchnąć ją na łóżko, by dokończyć to, czego jej odmówiłem i pocieszenie przyniosła mi jedynie łatwość, z jaką wślizgnąłem się w jej wnętrze; upajająca świadomość, że była gotowa dla mnie rozbudziła zupełnie świeże pragnienie bycia w niej całym sobą. Z jękiem cofnąłem palce, powstrzymując się, by nie oblizać ich jak spragniony słodkości dzieciak. Nie obawiałem się o reakcję Miu; widziała bez wątpienia rzeczy znacznie bardziej wyuzdane i perwersyjne niż niewinne cieszenie się jej smakiem. Obawiałem się o siebie. Byłem w takim stanie, w którym krok lub dwa dzieliły mnie od upragnionego wierzchołka przyjemności.
- Patrz na mnie... dobrze? - poprosiłem, nie zapominając w tym wszystkim, jak nadać głosowi błagalną nutę, choć nie nawykłem do błagania. Mogłem jednak do tego przywyknąć; wsuwając się w nią powoli, z jedną dłonią zaciśniętą na jej biodrze, mogłem prosić o wszystko, byleby w zamian otrzymać spełnienie kryjące się w tak absurdalnym miejscu. W głębi kobiecego ciała, które wpuszczało mnie z pobłażliwością dla mojego pożądania i otulało uległością dając satysfakcję zdobywcy. - Harland – wymruczałem, mając jeszcze siłę złożyć kilka zgłosek. - Harland, nie sir. - Ruszyłem biodrami w górę, jedynym ruchem, który byłem w stanie w tej chwili wykonać, jakby wszystkie inne mięśnie mojego ciała zapomniały, jak się pracuje. Z medycznego punktu widzenia było to niemożliwe; doświadczałem cudu, który przekuwałem w spalający mnie ogień. Jeden cel, jeden ruch, dziesiątki jęków urywanych i głębokich naprzemiennie. Nie wiem, jak długo trwało, zanim nie opadłem na plecy, ciągnąc Miu za sobą i pozwalając jej prowadzić dalej. Ze swoimi dłońmi na jej biodrach, z jej dłońmi opierającymi się o moje ramiona – czułem ostatni krok całym sobą. B y ł e m tym krokiem, który doprowadził mnie na szczyt z jej imieniem na ustach.
Na nieboskłonie niebytu nie liczyło się kompletnie nic; rzeczywistość bez problemów, emocji i uczuć. Byłem gotowy za to zapłacić każdą cenę, złotych galeonów czy własnej zdrady. Odkrycie świata, w którym potrafiłem być tak zwyczajnie szczęśliwy, było tego warte.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie próbowała wyrwać głowy spod jego ciężkiej dłoni, przywykła już i do tego - przy pierwszym kliencie spanikowała, lecz dławiący, dosłownie, lęk, umknął uwadze zadowolonego z żywiołowej reakcji gościa. Przekonanego, że łzy i rozpaczliwa szamotanina są tylko pięknym przedstawieniem, a nie rzeczywistą odpowiedzią na utratę oddechu. I choć namiastki kontroli; jak mogła traktować francuską przyjemność w kategoriach niemal sportowego wyzwania, gdy ktoś inny sterował jej ruchami, wplatając niecierpliwe palce we włosy? Ułuda władzy ulatniała się zbyt szybko, pozostawiając po sobie gorzki posmak, lecz teraz, przy Harlandzie, dalej mogła pozwalać sobie na wypaczenie całej sytuacji według swych satysfakcjonujących urojeń. Nie był brutalny, a impulsywne ruchy wynikały z pragnienia i wygłodniałych odruchów, nie chęci sprawienia jej dyskomfortu. Wyczuwała to w drżeniu jego całego ciała, które pieściła dalej, wprawnie, tak, by ten wieczór okazał się dla niego wart każdego galeona, rzuconego uprzednio na biurko opiekunki tego przybytku. Potrafiła się nawet uśmiechnąć: znana, dziwkarska sztuczka, ujmujący, wdzięczny wyraz twarzy mimo łez, upodlenia i zdartego gardła. Umiejętne balansowanie między zepsuciem a niewinnością nie było łatwe, dopiero uczyła się rozpoznawania granic, nie mogąc w pełni pojąć, jak połączyć te sprzeczności w jedno. Mężczyźni wymagali niemożliwego, dziwki i anioła, jęków zachwytu i wrzasków bólu w jednym wyuzdanym lecz uroczym opakowaniu; mimo wszystko próbowała zaoferować im to, czego pragnęli. Ambitnie stawiając sobie cele, mimowolnie przekładając ministerialną nomenklaturę stosunków międzynarodowych na te zupełnie prywatne. Czy chciała tej nocy nawiązać z Harlandem dłuższą relację? Poprowadzić ją tak, by kolejne wieczory okazywały się równie owocne? Czy w ogóle była w stanie o tym myśleć, gdy z trudem chwytała oddech, a później pozwalała traktować się niczym zabawkę, z łatwością podniesioną z kolan wprost na jego uda?
Zaskoczyła ją ta niecierpliwa potrzeba bliskości na niemal równym poziomie. Gdy sprowadzono już Miu na ziemię, już tam właśnie kończyla wieczór: dokładniej poznała sploty dywanu i różnicę w wybarwieniu poszczególnych jego nitek niż pozłacane tkaniny wiszącego nad łożem baldachimu. Z trudem przewidywała kolejne ruchy Harlanda, czułego, niemal romantycznego w całym swym głodzie i mimowolnym szacunku, jaki jej okazywał. Była ciekawa, czy czynił to specjalnie, oczarowany delikatną orientalnością jej ciała - czy po prostu nie potrafił inaczej, wychowany na tyle dobrze, by i kurtyzanę traktować z względną, sypialnianą uprzejmością? Dotąd nie spotkała się z kimś tak sprzecznym, ciągle nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji, a rozkojarzenie niedawną przyjemnością tylko rozmywało konkretny szereg zachowań, które powinna zaprezentować, by klient oszalał na jej punkcie. Nie chciała przecież odwrócić ciężaru ich relacji, wystarczyło, że Harland igrał z nią z całą śmiałością, wygłodniale sięgając między jej uda, z oczami lśniącymi od pożądania. Innego rodzaju. Wykazałaby się naiwnością, wierząc, że jest podyktowane czymś więcej niż wyposzczeniem lub oszołomieniem debiutanta, nic bowiem, oprócz pewnej rzeczowości, nie wskazywało na to, że Parkinsonowi groziły podobne trudności poza murami Wenus. Przystojny, dojrzały, elegancki, z obrączką na palcu; czuła ją wyraźnie, gdy dotykał jej ciała, drażniąc chłodem metalu.
Pozwoliła mu więc na wszystko - jak zwykle, jak zawsze, o czym miał dopiero się przekonać. Pieścił ją i prosił, jakże więc miała zachować się inaczej? Dalsza gra nie była potrzebna, już nie musiała go kusić, prowokować i wabić, stał się cały jej - tak chciała to postrzegać, gdy ich ciała w końcu się spotkały, od razu z całą intensywnością, wyrywającą z jej ust ochrypły wdech. Jeszcze nie jęk, ten nadszedł później, przy pierwszym ruchu. - Tak, Harlandzie - szepnęła prosto w jego usta, mogła na niego patrzeć, mogła nazywać go jak tylko zechciał. Kto wie, może przedstawił się jej nieprawdziwym imieniem, może drogie ubrania były tylko farsą, może obrączkę pożyczył od przyjaciela, a idealne maniery miały zamydlić jej oczy. Wszelkie rozważania spadły na dalszy plan; marzenia, obawy, wspomnienia niknęły w ferworze bliskości, w jej zmysłowych i mocnych ruchach bioder. Delikatnie popchnęła go w tył, zgrali się w tej uległości, a gdy oddał Miu kontrolę, mogła w pełni spełnić jego wymagania. Doprowadzając go na szczyt szybko i słodko, bezlitośnie wydłużając jedynie ostatnie momenty spełnienia, chcąc, by orgazm pozostał z Harlandem na długo. Z zadowoleniem śledziła grymas rozkoszy, wypisany na jego twarzy stężeniem mięśni, szybko przykrywając triumf w pełni wiarygodnym odegraniem tożsamej pieśni: wątpiła, by zwrócił na to uwagę, ale zawsze dopracowywała swe spektakle do perfekcji. A później - pochyliła się nad nim, całując go delikatnie w szyję. Nie zsunęła się z niego od razu, pozwalając mu odzyskać oddech, nasycić się zmęczeniem i nieprzerwaną błogością. Czasem odpychano ją od siebie jak zużytą zabawkę, ale nie przewidywała podobnego zachowania, nie tężała więc w lęku przed uderzeniem. Pocałunki przemknęły wzdłuż żuchwy aż do barku, nim przesunęła twarz niżej, przykładając policzek do jego wilgotnej od potu piersi, wsłuchana w rytm uspokajającego się serca, tłukącego się o żebra. Dźwięk triumfu - i dźwięk złota. Tylko tym mogła osłodzić sobie dziwne, bolesne uczucie pustki, dyskomfortu i pogardy wobec samej siebie: nieświadoma jeszcze, kim później okaże się ten czuły i hojny mężczyzna, tak wdzięcznie prezentujący się przy pierwszym spotkaniu.
| ztx2
Zaskoczyła ją ta niecierpliwa potrzeba bliskości na niemal równym poziomie. Gdy sprowadzono już Miu na ziemię, już tam właśnie kończyla wieczór: dokładniej poznała sploty dywanu i różnicę w wybarwieniu poszczególnych jego nitek niż pozłacane tkaniny wiszącego nad łożem baldachimu. Z trudem przewidywała kolejne ruchy Harlanda, czułego, niemal romantycznego w całym swym głodzie i mimowolnym szacunku, jaki jej okazywał. Była ciekawa, czy czynił to specjalnie, oczarowany delikatną orientalnością jej ciała - czy po prostu nie potrafił inaczej, wychowany na tyle dobrze, by i kurtyzanę traktować z względną, sypialnianą uprzejmością? Dotąd nie spotkała się z kimś tak sprzecznym, ciągle nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji, a rozkojarzenie niedawną przyjemnością tylko rozmywało konkretny szereg zachowań, które powinna zaprezentować, by klient oszalał na jej punkcie. Nie chciała przecież odwrócić ciężaru ich relacji, wystarczyło, że Harland igrał z nią z całą śmiałością, wygłodniale sięgając między jej uda, z oczami lśniącymi od pożądania. Innego rodzaju. Wykazałaby się naiwnością, wierząc, że jest podyktowane czymś więcej niż wyposzczeniem lub oszołomieniem debiutanta, nic bowiem, oprócz pewnej rzeczowości, nie wskazywało na to, że Parkinsonowi groziły podobne trudności poza murami Wenus. Przystojny, dojrzały, elegancki, z obrączką na palcu; czuła ją wyraźnie, gdy dotykał jej ciała, drażniąc chłodem metalu.
Pozwoliła mu więc na wszystko - jak zwykle, jak zawsze, o czym miał dopiero się przekonać. Pieścił ją i prosił, jakże więc miała zachować się inaczej? Dalsza gra nie była potrzebna, już nie musiała go kusić, prowokować i wabić, stał się cały jej - tak chciała to postrzegać, gdy ich ciała w końcu się spotkały, od razu z całą intensywnością, wyrywającą z jej ust ochrypły wdech. Jeszcze nie jęk, ten nadszedł później, przy pierwszym ruchu. - Tak, Harlandzie - szepnęła prosto w jego usta, mogła na niego patrzeć, mogła nazywać go jak tylko zechciał. Kto wie, może przedstawił się jej nieprawdziwym imieniem, może drogie ubrania były tylko farsą, może obrączkę pożyczył od przyjaciela, a idealne maniery miały zamydlić jej oczy. Wszelkie rozważania spadły na dalszy plan; marzenia, obawy, wspomnienia niknęły w ferworze bliskości, w jej zmysłowych i mocnych ruchach bioder. Delikatnie popchnęła go w tył, zgrali się w tej uległości, a gdy oddał Miu kontrolę, mogła w pełni spełnić jego wymagania. Doprowadzając go na szczyt szybko i słodko, bezlitośnie wydłużając jedynie ostatnie momenty spełnienia, chcąc, by orgazm pozostał z Harlandem na długo. Z zadowoleniem śledziła grymas rozkoszy, wypisany na jego twarzy stężeniem mięśni, szybko przykrywając triumf w pełni wiarygodnym odegraniem tożsamej pieśni: wątpiła, by zwrócił na to uwagę, ale zawsze dopracowywała swe spektakle do perfekcji. A później - pochyliła się nad nim, całując go delikatnie w szyję. Nie zsunęła się z niego od razu, pozwalając mu odzyskać oddech, nasycić się zmęczeniem i nieprzerwaną błogością. Czasem odpychano ją od siebie jak zużytą zabawkę, ale nie przewidywała podobnego zachowania, nie tężała więc w lęku przed uderzeniem. Pocałunki przemknęły wzdłuż żuchwy aż do barku, nim przesunęła twarz niżej, przykładając policzek do jego wilgotnej od potu piersi, wsłuchana w rytm uspokajającego się serca, tłukącego się o żebra. Dźwięk triumfu - i dźwięk złota. Tylko tym mogła osłodzić sobie dziwne, bolesne uczucie pustki, dyskomfortu i pogardy wobec samej siebie: nieświadoma jeszcze, kim później okaże się ten czuły i hojny mężczyzna, tak wdzięcznie prezentujący się przy pierwszym spotkaniu.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Początek nowego, koniec starego
Szybka odpowiedź