Duży pokój
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Duży pokój
Główne pomieszczenie, dość jasne i całkiem przestronne nawet jak na dość biedne standardy mieszkalne.
Pod zachodnią ścianą stoi łóżko, tuż obok wysłużona komoda. Okno jest zazwyczaj odsłonięte, choć w razie potrzeby dwie ciężkie zasłony tylko czekają na zwolnienie z uchwytu na sznureczku. Na parapecie ostał się zbłąkany kwiatochwast (co do jego faktycznego gatunku i pochodzenia nikt nie ma pewności), który zdaje się odporny na wybitnie kulawe traktowanie. Pod sufitem rozciągnięte są sznurki na pranie - zazwyczaj w trakcie użycia, przez co duży pokój zdaje się nieustannie pachnieć mydłem.
Pod zachodnią ścianą stoi łóżko, tuż obok wysłużona komoda. Okno jest zazwyczaj odsłonięte, choć w razie potrzeby dwie ciężkie zasłony tylko czekają na zwolnienie z uchwytu na sznureczku. Na parapecie ostał się zbłąkany kwiatochwast (co do jego faktycznego gatunku i pochodzenia nikt nie ma pewności), który zdaje się odporny na wybitnie kulawe traktowanie. Pod sufitem rozciągnięte są sznurki na pranie - zazwyczaj w trakcie użycia, przez co duży pokój zdaje się nieustannie pachnieć mydłem.
Nie zostało wiele czasu do jej zmiany w Parszywym. Słońce już chowało się za kanciastymi bryłami budynków, lewitujące świece ponownie zapłonęły na Ulicy Zapomnianych Córek, wyznaczając rozpoczęcie pory nocnej. Przez uchylone okno wpadał nie tylko zapach mułu i błota, ale i prymitywne żarty niskich lotów razem z rubasznymi przyśpiewkami dostatecznie wstawionego towarzystwa. Róża wyszła już do pracy, a choć wcale daleko nie miała – jej burdel mieścił się dokładnie dwie kamienice obok – tak zazwyczaj wychodziła odpowiednio wcześniej. Yulia nigdy nie zapytała jej o powód, choć podejrzewała, że być może Róża wykorzystuje okazję i sprawdza czy w łóżku nie ma żadnego robactwa; miałaby wtedy dość czasu by zorganizować sprytną podmiankę.
Yulia zabrała talerzyk ze świeczką i usiadła przy zniszczonej, sfatygowanej toaletce, przejrzała szuflady. Gdzieś tutaj… widziała jak go chowa… jest! Wydobyła starą puderniczkę na blat, podważyła wieczko. Proszku było jeszcze sporo, Róża nie powinna zauważyć różnicy. Yulia uniosła spojrzenie, przyjrzała się sobie badawczo w lustrze i skrzywiła się na widok wciąż widocznej pręgi na szyi; ślady po podduszeniu wchłaniały się zbyt wolno, podobnie jak siniak na dłoni, ale rękę mogła wytłumaczyć pospolitym przytrzaśnięciem drzwi – nie odbiegałoby to zresztą zbyt wiele od prawdy – z szyją miałaby większy problem. Pręga wzbudziłaby pytania, a te były jej wybitnie nie na rękę. Radziła sobie sama, uciekła z domu żeby radzić sobie sama.
Westchnęła i sięgnęła po szczotkę. Sprawnie rozczesała włosy, wyjątkowo dbając o to by nie zahaczyć o prawe ucho. Obiecała sobie, że nie będzie już na nie patrzeć, że da ranie święty spokój, ale…
Gdy ostrożnie odgarnęła włosy w górę, dotarło do niej, że chęć kontroli jest silniejsza. Wolną dłonią przysunęła świecę bliżej, obejrzała uważnie zranione ucho. Było przycięte od góry, brakowało mu zaokrąglonej, łukowatej części. Linia cięcia była krzywa, niedbała, ale gdy przypomniała sobie tamte nożyce, to od razu ulatywały wszystkie wątpliwości. Ubytek ostatecznie zaklasyfikowała jako niewielki, mogło się to skończyć gorzej. Ostrożnie, samymi opuszkami, obmacała ucho, musnęła ranę. Krew zaschła już dawno temu, jeśli nie naruszy strupa to nie powinno krwawić. A jak zakryje to włosami, to nawet nikt się nie zorientuje.
Puściła odgarnięte wyżej pasma, ułożyła je tak, by zakrywały uszy w nienachalny sposób, potem zaplotła warkocz. Sięgnęła myślami do wspomnień sprzed trzech dni, do tej chujowej nocy podczas której wszystko poszło nie tak, jak powinno. Co jej wtedy powiedział ten oprych? Że kogo tak znakują? Czyje owieczki?... Uliczne przezwisko jakiejś szychy uleciało wtedy w noc, zgasło w bólu. Oprycha, który jej to zrobił kojarzyła, już raz próbował ją gdzieś zawlec, ale wtedy wbiła mu widelec w rękę i uciekła tak jak nie uciekała jeszcze nigdy w życiu. Krzyczał wtedy, że jeszcze ją dorwie, że sobie zapamięta, a ostatnie wydarzenia na Nokturnie stanowiły gorzkie potwierdzenie tamtych słów. Zapamiętał ją sobie. Aż za dobrze.
Pukanie do drzwi wybiło ją z rozmyślań, spięło ciało, postawiło w stan najwyższej gotowości. Róża by weszła jak do siebie, może Marcel albo Jim by pukali, ale nie spodziewała się ich dzisiaj. W zasadzie nie była nawet pewna czy wytrzeźwieli już po tej imprezie, wstyd jej było pytać, głupio było wysłać sowę. Była na siebie zła o tę nieobecność, była zła, że znowu wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, że akcja się wysypała, że…
Pukanie nasiliło się. Yulia zapomniała o pudrze, natychmiast zdmuchnęła świeczkę, pogrążając pomieszczenie w wieczornym półmroku. Zbliżyła się ostrożnie do drzwi – zakradła, uważając na wszystkie skrzypiące deski – doskonale wiedząc, że jeśli to ktoś od tego zjeba, to będzie mieć tylko jedną szansę. Na skok z okna było za wysoko, jedyna droga ucieczki to drzwi.
Złapała pozostawiony na stołku kozik, nerwowo obróciła go w palcach. Jeśli się nie uda – nie pójdzie po dobroci.
Jeszcze dwa kroki, potem sięgnie po klamkę… a może powinna zaczekać, zaczaić się od boku? Drzwi zasłonią ją przy otwarciu, będzie mieć element zaskoczenia po swojej stronie. Przesunęła się ledwo o pół kroku w bok, a te same drzwi uchyliły się, do pokoju wślizgnęła się doskonale znajoma sylwetka. Jasne włosy rozpoznała nawet w półmroku.
– Marcel – wydusiła, starając się ukryć zdziwienie. Dłoń z kozikiem przysunęła bliżej ciała, ukryła ją w fałdach spódnicy. – Jak… jak było na imprezie? Eve nie było przykro? – zapytała ostrożnie i odsunęła się powoli w stronę stolika. Powinna gdzieś odłożyć ten nóż, najlepiej tak by tego nie zauważył. Jego pytań też nie chciała, troski tym bardziej.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To było ciężkie kilka dni. Stracił rachubę czasu, w jednej chwili był na imprezie i nawet nieźle się bawił, chwilę potem wylądował za kratami ze wściekłym aurorem naprzeciwko, potem na ciężkich pracach w Plymouth i nagle Maeve - skąd się tam wzięła? - zbudziła go ze snu, ile minęło czasu? Chyba trochę, bo stary Carrington zdążył zauważyć, że zniknął; miał mu do powiedzenia kilka gorzkich słów, bo Marcela ominęło przedstawienie, na którym miał wystąpić i to w ważnej roli. Zapowiedział odebranie kilku kolejnych dniówek, pomijając - oczywiście - zarobek tamtej nocy, a mógł być dobry. Kiedy niezadowolony opuścił jego wagon musiał zająć czymś myśli, a pamiętał, że musiał zajrzeć jeszcze do Yulii. To do niej niepodobne, że nie przyszła na przyjęcie Gilly - coś musiało się stać. Myślał o niej skuty w ciemnym lesie, choć zebrał się do niej dopiero teraz. Wchodząc do kamienicy minął Rożę, z którą się przywitał - i wspiął po schodkach prosto pod wynajmowaną przez dziewczyny stancję. Zapukał w drzwi, ale nie spotkał się z odzewem. Zapukał po raz drugi, mocniej, gdy minęła dłuższa chwila - i przyłożył ucho do drzwi, słysząc szmery. Cofnął się pół kroku - nie słyszała go? Mała szansa, nie chciała otworzyć - ale dlaczego? Raczej nie jemu, gdyby się go spodziewała, to pewne zaraz po imprezie, nie teraz. W końcu drzwi się uchyliły - choć nie stanął w nich nikt - a przed nim objawiła się izba skąpana w półmroku, bez namysłu wślizgnął się do środka - cicho, jakby nie chciał zdradzić tej tajnej kryjówki. Powiódł spojrzeniem za jej głosem, słysząc swoje imię - na pierwszy rzut oka wydawała się cała i zdrowa. Ruch ramienia instynktownie przykuł jego spojrzenie, powiódł wzrokiem za przyciągniętą do materiału spódnicy dłonią, lecz nie mógł spostrzec skrytego w połach narzędzia.
- Wszystko w porządku, Yulia? Czemu tu jest tak ciemno? - spytał, marszcząc brew, owiał spojrzeniem wnętrze pomieszczenia, podejrzliwie, kiedy zamykał za sobą drzwi. - Chowasz się przed kimś? - Okna nie były zasłonięte. - Źle się czujesz? Obudziłem cię? - Przyjrzał się jej z uwagą, na jaką pozwalały okoliczności. Odeszła w stronę stolika, po chwili zawahania, szukając swojego miejsca, przysiadł na skraju jej łóżka, podpierając zgięte przedramiona na kolanach. Jak na siebie wyglądał schludnie, po trudnej rozmowie z dyrektorem została mu czysta świeża koszula. Uśmiechnął się smutno, kiedy spytała, jak było, wzruszył ramionami, nieprzerwanie przyglądając się jej sylwetce.
- Eve zawsze jest przykro - zamarudził, bo znowu nie mógł się z nią dogadać. - Było w porządku, do czasu aż towarzystwa nie rozgonił auror wkurzony, że jest z nami jego siostra. Słowo daję, nie wiem, czemu ani po co ją zaprosiła - westchnął, gdyby tamtej nocy nie było z nimi Kerstin, wszystko ułożyłoby się inaczej, lepiej. Miał ją za inną. Wydawało mu się, że go lubiła, rozmawiali podczas święta lata. Chwyciła go nawet za rękę. - Dziewczyny się naćpały i narobiły problemów. - Nie powinien był im tego dawać. Nie powinien był proponować. - A Eve... - przypomniał sobie ze śmiechem, bo po fakcie wydało mu się to śmieszne. - Eve to tłumaczyła, mówiąc, że... że to nie narkotyki tylko cygańskie zioła... myślała, że to lepiej zabrzmi - Urwał, bo śmiech zagłuszył mu słowa. Nie winił jej za to, wychowanie w taborze nie mogło pozwolić jej zrozumieć świata poza nim. Zostanie po tym zabawna historia. - Myślałem, że Gilly będzie bardziej... nie wiem... świadoma? większa? ...dwunożna? - mówił dalej, nie wolno im było wcześniej spotkać się z Eve, ale założył, że Yulia już ją widziała. Dziewczyny mogły ją odwiedzać po porodzie. Gilly nie nazywała się Gilly, ale od początku mówił o niej w ten sposób - kiedy będzie już duża i śliczna jak jej mama, kwiat będzie jej bardziej pasował. - Uwolniliśmy z Jimem zniewoloną krowę. Jakiś zwyrol trzymał ją uwięzioną w stodole. - Nie znał się na krowach. Powtarzał za Jimem. - Czemu nie dotarłaś, Yulia? - spytał wprost, utkwiwszy spojrzenie na jej źrenicach, dostrzegł ich blask w półmroku. Martwił się.
- Wszystko w porządku, Yulia? Czemu tu jest tak ciemno? - spytał, marszcząc brew, owiał spojrzeniem wnętrze pomieszczenia, podejrzliwie, kiedy zamykał za sobą drzwi. - Chowasz się przed kimś? - Okna nie były zasłonięte. - Źle się czujesz? Obudziłem cię? - Przyjrzał się jej z uwagą, na jaką pozwalały okoliczności. Odeszła w stronę stolika, po chwili zawahania, szukając swojego miejsca, przysiadł na skraju jej łóżka, podpierając zgięte przedramiona na kolanach. Jak na siebie wyglądał schludnie, po trudnej rozmowie z dyrektorem została mu czysta świeża koszula. Uśmiechnął się smutno, kiedy spytała, jak było, wzruszył ramionami, nieprzerwanie przyglądając się jej sylwetce.
- Eve zawsze jest przykro - zamarudził, bo znowu nie mógł się z nią dogadać. - Było w porządku, do czasu aż towarzystwa nie rozgonił auror wkurzony, że jest z nami jego siostra. Słowo daję, nie wiem, czemu ani po co ją zaprosiła - westchnął, gdyby tamtej nocy nie było z nimi Kerstin, wszystko ułożyłoby się inaczej, lepiej. Miał ją za inną. Wydawało mu się, że go lubiła, rozmawiali podczas święta lata. Chwyciła go nawet za rękę. - Dziewczyny się naćpały i narobiły problemów. - Nie powinien był im tego dawać. Nie powinien był proponować. - A Eve... - przypomniał sobie ze śmiechem, bo po fakcie wydało mu się to śmieszne. - Eve to tłumaczyła, mówiąc, że... że to nie narkotyki tylko cygańskie zioła... myślała, że to lepiej zabrzmi - Urwał, bo śmiech zagłuszył mu słowa. Nie winił jej za to, wychowanie w taborze nie mogło pozwolić jej zrozumieć świata poza nim. Zostanie po tym zabawna historia. - Myślałem, że Gilly będzie bardziej... nie wiem... świadoma? większa? ...dwunożna? - mówił dalej, nie wolno im było wcześniej spotkać się z Eve, ale założył, że Yulia już ją widziała. Dziewczyny mogły ją odwiedzać po porodzie. Gilly nie nazywała się Gilly, ale od początku mówił o niej w ten sposób - kiedy będzie już duża i śliczna jak jej mama, kwiat będzie jej bardziej pasował. - Uwolniliśmy z Jimem zniewoloną krowę. Jakiś zwyrol trzymał ją uwięzioną w stodole. - Nie znał się na krowach. Powtarzał za Jimem. - Czemu nie dotarłaś, Yulia? - spytał wprost, utkwiwszy spojrzenie na jej źrenicach, dostrzegł ich blask w półmroku. Martwił się.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Palce mocniej zacisnęły się na rękojeści, spojrzenie odpłynęło w stronę toaletki. Musiała pozbyć się broni zanim pojawią pytania. Nie była pewna co chce mu powiedzieć – i czy w ogóle cokolwiek – zwykle karmiła się myślą, że jej problemy i kłopoty należą tylko do niej, a ingerencja z zewnątrz była wręcz ujmą na honorze złodzieja. Na Nokturnie wpadła w bagno, ale wyglądało na to, że wszystko przeszło wraz z oznakowaniem. Pouważa trochę, przyczai się, potem samo wszystko przycichnie i będzie jak zawsze.
Nie odpowiedziała mu od razu zbyt zajęta szukaniem wymówki, ale tę podsunął jej sam. Yulia przysiadła na taborecie przy toaletce, uchyliła jedną z szufladek, doskonale udając zainteresowanie jej zawartością. Odwróciła dłoń, nóż przycisnęła do nadgarstka, tak by nie było go widać i wsunęła rękę do szuflady, zrobiła zadumaną minę, jakby czegoś szukała.
– W zasadzie to tak. Ale nie obudziłeś mnie, Róża zrobiła to pierwsza. Chciałam… przeczesać włosy przed spaniem – dodała, zmyślając naprędce cokolwiek. Wciąż obecna na toaletce szczotka była doskonałą wymówką. Posłała jeszcze tęskne spojrzenie otwartemu pudełeczku z pudrem – nie zdąży już nic z nim zrobić – i obróciła się na taborecie w stronę gościa, założyła nogę na nogę. Przyglądała mu się przez chwilę, ale pokusę by skrócić dystans i usiąść obok niego musiała zdusić w zarodku.
– Ładna koszula – pochwaliła i odwróciła wzrok, spojrzała w przestrzeń za oknem. Blask księżyca i świateł ulicy ledwie jej dosięgał, jej sekrety sprzed trzech nocy powinny być bezpieczne póki będzie trzymać się cieni i dystansu.
– Bracia mają to do siebie, że są wkurzeni jeśli coś się robi ich siostrom – stwierdziła wzruszając ramionami. U niej na podwórku też fajnie dokuczało się małej Oldze, ale jak Olga przychodziła z Dimitrem to już nie było wcale tak fajnie ani wesoło.
Kolejne rewelacje ją zaskoczyły. Naćpały się? Że co, same? Yulia ściągnęła brwi w grymasie pełnym niezadowolenia, przyjrzała się Marcelowi uważniej, ostrzej. Niewiele znała dziewczyn, które ot tak same sięgnęły by po coś gorszego niż diable ziele – w dołku społecznym, w rynsztoku, nie było to szokiem, ale przecież znajome Marcela nie pochodziły z rynsztoku.
W każdym razie nie wszystkie.
– Same się naćpały? – Złapała go za słówko precyzyjnie, okraszając pytanie spojrzeniem pełnym powątpienia. Pokręciła głową. Nie podejrzewała go o złe zamiary, ale narkotyki nie wzięły się z powietrza, ktoś je tam przyniósł. Ktoś wyjął. Ktoś zaproponował. – Pewnie chciała dobrze – westchnęła, krzyżując ramiona na piersi. – W zasadzie, dla kogoś, kto wie o narkotykach tylko tyle, że istnieją, to może i by nawet przeszło, ale… – jeszcze raz przeciągnęła po nim spojrzeniem – ale kłamstwo pewnie nie trafiło na podatną glebę?
Zaśmiała się cicho; no tak, co mógł wiedzieć na temat noworodków. Pewnie jeszcze mniej niż ona, a już jej zakres wiedzy Róża określała jako śmiesznie skąpy.
– Dla mnie wygląda jak wielka rodzynka – stwierdziła. Wcześniejszy ton pełen rezerwy na chwilę gdzieś zniknął, rozmył się w wyobrażeniach małej Doe. Widziała ją parę dni przed imprezą, widziała ją także parę dni po samym porodzie, kiedy tylko wszystko przycichło na tyle by mogła się wyrwać z Londynu.
– Krowę? – zdziwiła się, uniosła brwi. – Merlinie, ale wiesz, że krowa na noc jest specjalnie zostawiana w stodole? To… to tak jakbyś wypuścił na noc Funta. Nie wiadomo co mu się stanie, gdzie poleci, czy coś go po drodze nie zeżre. Tam gdzie mieszkali, na tym wypizdowiu – już nawet nie pamiętała nazwy – nie widziałam nigdzie w pobliżu dużych dzikich zwierząt, ale kto wie co tam się włóczy po nocach. Oj, Marcel… – westchnęła, pokręciła głową. Rozmowa póki co szła po jej myśli – rozmawiali o nim, o imprezie, o Eve, o Gilly, o wszystkim, tylko nie o niej. Ale uczucie satysfakcji było zbyt prędkie, a temat jej nieobecności wrócił jak bumerang.
Zabębniła palcami o kolano, spojrzała znowu w noc. Co miała mu powiedzieć?
– Źle dobrałam towarzystwo do takiej jednej roboty – stwierdziła w końcu; słowa dobierała ostrożnie, z niespotykaną uwagą – i mnie wystawił w najmniej odpowiednim momencie. Musiałam sobie sama poradzić z różnymi… – urwała, zaklęła w myślach. Zagalopowała się. Było skończyć temat na pierwszym zdaniu.
– …Z różnymi kłopotami po drodze – dokończyła w końcu kulawo, wyraźnie niezadowolona. – I co z tą krową było potem? Kto jeszcze był w ogóle? Lidka wpadła?
Nie odpowiedziała mu od razu zbyt zajęta szukaniem wymówki, ale tę podsunął jej sam. Yulia przysiadła na taborecie przy toaletce, uchyliła jedną z szufladek, doskonale udając zainteresowanie jej zawartością. Odwróciła dłoń, nóż przycisnęła do nadgarstka, tak by nie było go widać i wsunęła rękę do szuflady, zrobiła zadumaną minę, jakby czegoś szukała.
– W zasadzie to tak. Ale nie obudziłeś mnie, Róża zrobiła to pierwsza. Chciałam… przeczesać włosy przed spaniem – dodała, zmyślając naprędce cokolwiek. Wciąż obecna na toaletce szczotka była doskonałą wymówką. Posłała jeszcze tęskne spojrzenie otwartemu pudełeczku z pudrem – nie zdąży już nic z nim zrobić – i obróciła się na taborecie w stronę gościa, założyła nogę na nogę. Przyglądała mu się przez chwilę, ale pokusę by skrócić dystans i usiąść obok niego musiała zdusić w zarodku.
– Ładna koszula – pochwaliła i odwróciła wzrok, spojrzała w przestrzeń za oknem. Blask księżyca i świateł ulicy ledwie jej dosięgał, jej sekrety sprzed trzech nocy powinny być bezpieczne póki będzie trzymać się cieni i dystansu.
– Bracia mają to do siebie, że są wkurzeni jeśli coś się robi ich siostrom – stwierdziła wzruszając ramionami. U niej na podwórku też fajnie dokuczało się małej Oldze, ale jak Olga przychodziła z Dimitrem to już nie było wcale tak fajnie ani wesoło.
Kolejne rewelacje ją zaskoczyły. Naćpały się? Że co, same? Yulia ściągnęła brwi w grymasie pełnym niezadowolenia, przyjrzała się Marcelowi uważniej, ostrzej. Niewiele znała dziewczyn, które ot tak same sięgnęły by po coś gorszego niż diable ziele – w dołku społecznym, w rynsztoku, nie było to szokiem, ale przecież znajome Marcela nie pochodziły z rynsztoku.
W każdym razie nie wszystkie.
– Same się naćpały? – Złapała go za słówko precyzyjnie, okraszając pytanie spojrzeniem pełnym powątpienia. Pokręciła głową. Nie podejrzewała go o złe zamiary, ale narkotyki nie wzięły się z powietrza, ktoś je tam przyniósł. Ktoś wyjął. Ktoś zaproponował. – Pewnie chciała dobrze – westchnęła, krzyżując ramiona na piersi. – W zasadzie, dla kogoś, kto wie o narkotykach tylko tyle, że istnieją, to może i by nawet przeszło, ale… – jeszcze raz przeciągnęła po nim spojrzeniem – ale kłamstwo pewnie nie trafiło na podatną glebę?
Zaśmiała się cicho; no tak, co mógł wiedzieć na temat noworodków. Pewnie jeszcze mniej niż ona, a już jej zakres wiedzy Róża określała jako śmiesznie skąpy.
– Dla mnie wygląda jak wielka rodzynka – stwierdziła. Wcześniejszy ton pełen rezerwy na chwilę gdzieś zniknął, rozmył się w wyobrażeniach małej Doe. Widziała ją parę dni przed imprezą, widziała ją także parę dni po samym porodzie, kiedy tylko wszystko przycichło na tyle by mogła się wyrwać z Londynu.
– Krowę? – zdziwiła się, uniosła brwi. – Merlinie, ale wiesz, że krowa na noc jest specjalnie zostawiana w stodole? To… to tak jakbyś wypuścił na noc Funta. Nie wiadomo co mu się stanie, gdzie poleci, czy coś go po drodze nie zeżre. Tam gdzie mieszkali, na tym wypizdowiu – już nawet nie pamiętała nazwy – nie widziałam nigdzie w pobliżu dużych dzikich zwierząt, ale kto wie co tam się włóczy po nocach. Oj, Marcel… – westchnęła, pokręciła głową. Rozmowa póki co szła po jej myśli – rozmawiali o nim, o imprezie, o Eve, o Gilly, o wszystkim, tylko nie o niej. Ale uczucie satysfakcji było zbyt prędkie, a temat jej nieobecności wrócił jak bumerang.
Zabębniła palcami o kolano, spojrzała znowu w noc. Co miała mu powiedzieć?
– Źle dobrałam towarzystwo do takiej jednej roboty – stwierdziła w końcu; słowa dobierała ostrożnie, z niespotykaną uwagą – i mnie wystawił w najmniej odpowiednim momencie. Musiałam sobie sama poradzić z różnymi… – urwała, zaklęła w myślach. Zagalopowała się. Było skończyć temat na pierwszym zdaniu.
– …Z różnymi kłopotami po drodze – dokończyła w końcu kulawo, wyraźnie niezadowolona. – I co z tą krową było potem? Kto jeszcze był w ogóle? Lidka wpadła?
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wzrok naturalnie podążał za ruchem dłoni, lecz w rozglądaniu się po szufladce toaletki nie dostrzegał niczego nadzwyczajnego. Odnalazł spojrzeniem nieruszoną szczotkę, nie wchodząc myślami głębiej w dziewczęce rytuały ani w to, czy ułożyła fryzurę po to, żeby się wyspać.
- Potrzebujesz czegoś? Mam chwilę, mogę skoczyć na Pokątną do apteki. - Zapomniał, że nie miał pieniędzy, ale zwykle o tym zapominał. Nie mogła potrzebować niczego bardzo drogiego, kilka monet łatwo skołuje na Pokątnej w tłumie. Unikała światła, pewnie bolała ją głowa. Rozsądnie pewnie byłoby zostawić ją teraz samą, ale z drugiej strony nie wyglądała na bardzo obolałą... kąciki jego ust uniosły się wyżej, kiedy pochwaliła jego ubiór. - Dziękuję - odpowiedział z uśmiechem, próbując na nią spojrzeć, gdy zwróciła się ku niemu, ale ledwie widział jej twarz. Miał ochotę dodać, że wyszedł prosto od szefa i udało mu się nie zostać zwolnionym, ale wydało mu się to zbyt żenujące nawet jak na niego.
- Wiem - westchnął, gdyby chodziło o Aishę, nie miałby oporów, ale Aisha była przecież młodsza, a Kerstin była od nich wszystkich dużo starsza. Nie od Tonksa. Wzruszył ramionami, nie chciał zrobić jej krzywdy ani nie chciał dla niej źle. - Prawie - przyznał niechętnie, prawie same, traktując to jak przyznanie się do winy, przyglądając się oceniającemu cieniowi jej twarzy bez przekonania. Nie było w nim żalu ani złości, ale nie było też skruchy. Wahanie, być może. To jasne, że same tego nie przyniosły, dziewczyny tego nie robiły. Żadnej przecież nie zmuszał, ale... westchnął. Nie uważał ich za ani trochę lepsze od Yulii, niezależnie od ich pieniędzy, pochodzenia, czystości krwi ani tytułów. A przecież dobrze się wtedy bawili, żałowała? Jej też wtedy zaproponował, źle zrobił? Wtedy, w Waltham. Ledwie to pamiętał. Dużo dałby za to, by równie niewiele pamiętać z minionych kilku dni, ale życie nie było sprawiedliwe. Powinien ją też przeprosić? Dlatego trzymała się dystansu? - Chciała, nie wiedziała - przytaknął jej, wiedział, że Eve próbowała go ochronić - i był jej za to wdzięczny, że próbowała. - Pytasz, czy cygańskie ziele zabrzmiało lepiej od diablego ziela? - dopytał, próbując naprowadzić ją na swój tok myślowy - bo widział, że go nie załapała. Z uśmiechem, choć sytuacja w ogóle nie była zabawna. Zdążył się pogodzić z tym, co się wydarzyło - i z tym co zrobił, a czego nie cofnie. Tu, w Anglii, Cyganom nie ufał nikt, a cygańskim ziołom ufało jeszcze mniej. - W sumie nie wiem, miałem wtedy rozmowę sam na sam ze starszym bratem. - A może był wtedy z Jamesem. Właściwie impreza chyba już się po tym skończyła. Chronologia zdarzeń trochę mu się już mieszała.
- Albo dżdżownica - przytaknął rodzynce. - Eve jest przy niej inna, Yulia. Wreszcie szczęśliwa. Niepodobnie do siebie spokojna. - Kochała to dziecko, to było widać. I dobrze się na to patrzyło, niezależnie od wszystkiego, co między nimi było, co przetrwało, a co się rozmyło, zawsze chciał jej szczęścia. - Dobrze było ją taką widzieć - rzucił, zastanawiając się, czy też to widziała.
- Ona była zniewolona w tej stodole, nie zamknięta. Przykuta łańcuchami, wyobrażasz to sobie? Pewnie obgryzła rabatkę i trzymali ją w kajdanach jak w Tower, póki nie odbędzie kary. Okrutne. Gdybyś tylko widziała, jaka była szczęśliwa, kiedy zwróciliśmy jej wolność... - Było ciemno, a on był pijany. Rozjuszony byk biegł przed siebie z innego powodu. - Wyobrażasz sobie zakuć Funta łańcuchem?! Przecież to nie jest wściekły pies - rzucił z oburzeniem. Trzymali tak lwy w cyrku, ale gdyby tego nie robili, wszystkich pochłonęłyby na obiad.
Zmarszczył brew, gdy zaczęła mówić o swoim towarzystwie tamtej nocy. Przyglądał się jej z podejrzliwością, gdy tak ostrożnie zaczęła cedzić słowa. - Jakiej roboty? - spytał, choć przecież słyszał, że nie chciała o tym rozmawiać. Byli przyjaciółmi, nie musiała tego przed nim ukrywać. - W jakim momencie? - spytał z uwagą przekrzywiając lekko głowę, jakby mogło mu to pomóc ujrzeć na jej twarzy więcej niż cień. - Jakimi kłopotami? - pytał dalej, nie wstając z łóżka. - Lids była, spędziła cały wieczór z Freddiem, wpadła nawet Neala, której rozwaliłaś nos i... Yulia, nie zmieniaj tematu, jakimi kłopotami?
- Potrzebujesz czegoś? Mam chwilę, mogę skoczyć na Pokątną do apteki. - Zapomniał, że nie miał pieniędzy, ale zwykle o tym zapominał. Nie mogła potrzebować niczego bardzo drogiego, kilka monet łatwo skołuje na Pokątnej w tłumie. Unikała światła, pewnie bolała ją głowa. Rozsądnie pewnie byłoby zostawić ją teraz samą, ale z drugiej strony nie wyglądała na bardzo obolałą... kąciki jego ust uniosły się wyżej, kiedy pochwaliła jego ubiór. - Dziękuję - odpowiedział z uśmiechem, próbując na nią spojrzeć, gdy zwróciła się ku niemu, ale ledwie widział jej twarz. Miał ochotę dodać, że wyszedł prosto od szefa i udało mu się nie zostać zwolnionym, ale wydało mu się to zbyt żenujące nawet jak na niego.
- Wiem - westchnął, gdyby chodziło o Aishę, nie miałby oporów, ale Aisha była przecież młodsza, a Kerstin była od nich wszystkich dużo starsza. Nie od Tonksa. Wzruszył ramionami, nie chciał zrobić jej krzywdy ani nie chciał dla niej źle. - Prawie - przyznał niechętnie, prawie same, traktując to jak przyznanie się do winy, przyglądając się oceniającemu cieniowi jej twarzy bez przekonania. Nie było w nim żalu ani złości, ale nie było też skruchy. Wahanie, być może. To jasne, że same tego nie przyniosły, dziewczyny tego nie robiły. Żadnej przecież nie zmuszał, ale... westchnął. Nie uważał ich za ani trochę lepsze od Yulii, niezależnie od ich pieniędzy, pochodzenia, czystości krwi ani tytułów. A przecież dobrze się wtedy bawili, żałowała? Jej też wtedy zaproponował, źle zrobił? Wtedy, w Waltham. Ledwie to pamiętał. Dużo dałby za to, by równie niewiele pamiętać z minionych kilku dni, ale życie nie było sprawiedliwe. Powinien ją też przeprosić? Dlatego trzymała się dystansu? - Chciała, nie wiedziała - przytaknął jej, wiedział, że Eve próbowała go ochronić - i był jej za to wdzięczny, że próbowała. - Pytasz, czy cygańskie ziele zabrzmiało lepiej od diablego ziela? - dopytał, próbując naprowadzić ją na swój tok myślowy - bo widział, że go nie załapała. Z uśmiechem, choć sytuacja w ogóle nie była zabawna. Zdążył się pogodzić z tym, co się wydarzyło - i z tym co zrobił, a czego nie cofnie. Tu, w Anglii, Cyganom nie ufał nikt, a cygańskim ziołom ufało jeszcze mniej. - W sumie nie wiem, miałem wtedy rozmowę sam na sam ze starszym bratem. - A może był wtedy z Jamesem. Właściwie impreza chyba już się po tym skończyła. Chronologia zdarzeń trochę mu się już mieszała.
- Albo dżdżownica - przytaknął rodzynce. - Eve jest przy niej inna, Yulia. Wreszcie szczęśliwa. Niepodobnie do siebie spokojna. - Kochała to dziecko, to było widać. I dobrze się na to patrzyło, niezależnie od wszystkiego, co między nimi było, co przetrwało, a co się rozmyło, zawsze chciał jej szczęścia. - Dobrze było ją taką widzieć - rzucił, zastanawiając się, czy też to widziała.
- Ona była zniewolona w tej stodole, nie zamknięta. Przykuta łańcuchami, wyobrażasz to sobie? Pewnie obgryzła rabatkę i trzymali ją w kajdanach jak w Tower, póki nie odbędzie kary. Okrutne. Gdybyś tylko widziała, jaka była szczęśliwa, kiedy zwróciliśmy jej wolność... - Było ciemno, a on był pijany. Rozjuszony byk biegł przed siebie z innego powodu. - Wyobrażasz sobie zakuć Funta łańcuchem?! Przecież to nie jest wściekły pies - rzucił z oburzeniem. Trzymali tak lwy w cyrku, ale gdyby tego nie robili, wszystkich pochłonęłyby na obiad.
Zmarszczył brew, gdy zaczęła mówić o swoim towarzystwie tamtej nocy. Przyglądał się jej z podejrzliwością, gdy tak ostrożnie zaczęła cedzić słowa. - Jakiej roboty? - spytał, choć przecież słyszał, że nie chciała o tym rozmawiać. Byli przyjaciółmi, nie musiała tego przed nim ukrywać. - W jakim momencie? - spytał z uwagą przekrzywiając lekko głowę, jakby mogło mu to pomóc ujrzeć na jej twarzy więcej niż cień. - Jakimi kłopotami? - pytał dalej, nie wstając z łóżka. - Lids była, spędziła cały wieczór z Freddiem, wpadła nawet Neala, której rozwaliłaś nos i... Yulia, nie zmieniaj tematu, jakimi kłopotami?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Pokręciła głową. Jedyne czego było jej trzeba to brak pytań, ewentualnie samotność póki nie ogarnie jakoś sytuacji. Czy ten kawałek ucha dało się jakoś… wyhodować? Odrosnąć? Yulia stłumiła westchnienie, już sama myśl o takiej praktyce powodowała skręt żołądka; przecież się nie wypłaci.
– Nie, dzięki – odparła w końcu. Myśl, szybko, myśl! – Róża coś… coś już zrobiła. Napar jakiś. Ziołowy. Zanim wyszła – tłumaczyła, choć przerywana wypowiedź brzmiała mało wiarygodnie nawet dla niej samej.
Kolejne westchnienie wydostało się z jej piersi wraz z dźwiękiem, jednak próżno było w nim szukać rozczarowania, bardziej brzmiała na bezsilną wobec przedstawionych faktów. Szkoda, że jej tam nie było, jakoś… coś by zrobiła. Ogarnęła jakoś tę siostrę aurora, kimkolwiek była, ogarnęłaby te dziewczyny i…
– Zaraz, Nela też przyćpała? – spytała kompletnie zbita z tropu. Panna mądralińska, wzór cnót moralnych, stoczyła się na tyle by wziąć narkotyki na imprezie? A podobno uczyła się na uzdrowicielkę, przecież inaczej nie tytułowałaby się stażystką w tym Sorbetorium czy jak to się nazywało, powinna rozpoznać co podają. A może ta wiedza była później? Yulia zawahała się nagle, kpina zadrżała w kąciku ust ledwie na moment. Powinna trzymać stronę dziewczyn. Zawsze powinna, bo tylko dzięki dziewczynom w ogóle chodziła po tej ziemi. Angielskie koleżanki nie były co prawda dzielącymi jej niedolę Rosjankami, ale poczucie solidarności pozostało.
– Może jeszcze jej tego nie uczyli na kursie – poprawiła się szybko i pokręciła głową, podniosła się ze stołka. Cztery kroki w prawo, w stronę ciemnej ściany, trzy kroki w stronę okna (uważaj, plama światła) kolejne cztery kroki w tył i trzy naprzód (cholera, cholera, cholera). – Ech, tak nie można. Znaczy… – urwała, westchnęła znów. Jej sylwetka rozmywała się w półmroku, gdy ponownie cofnęła się pod ścianę w nerwowym spacerze. – Z dziewczynami trzeba ostrożnie, jasne? To… czasem jest tak, że mówią “tak”, a potem się okazuje, że jednak nie, bo nie przewidziały konsekwencji, a te dla nas potrafią być o wiele gorsze niż dla was. Znaczy… – znów się zawahała, przełożyła warkocz przez ramię, skubnęła końcówkę – nie każda twoja znajoma nie ma nic do stracenia, Marcel.
Przystanęła, gdy rozwinął temat tego cygańskiego ziela i parsknęła krótko. No tak, nie wzięła tego pod uwagę. Pewnie gdyby ona wyskoczyła z jakimiś ziołami zerwanymi prosto z brzegu Bajkału to też patrzyliby na nią jak na wariatkę. Jak to ujął ostatnio Martin w przebłysku pijackiej inteligencji? “Ciężko jest żyć lekko”?
– Widzisz, a mogłeś zacząć opowiadać o ogórkach kiszonych i wszyscy byliby zbyt obrzydzeni faktem ich istnienia by myśleć o narkotykach – spróbowała obrócić to wszystko w żart, jakoś poprawić mu humor, ale miała wrażenie, że nie potrafi działać na dwóch frontach jednocześnie, a pilnowanie własnych sekretów miało o wiele wyższy priorytet.
Znów wróciła do kręcenia się po pomieszczeniu. Cztery kroki w tył, trzy naprzód…
– Z jej bratem? – jęknęła, zatrzymując się wpół kroku. Po chwili wahania zrobiła krok w jego stronę, potem jeszcze jeden, ale zatrzymała się w połowie drogi. Nie wyglądał najgorzej, przyszedł tu o własnych siłach, więc chyba nie było tak źle? A może angielscy starsi bracia mieli inne metody dawania nauczki młodym szczylom? A może – skoro to auror – to miał jeszcze inne sposoby? Z jednej strony bała się zapytać, z drugiej spalała ją ciekawość. Który auror? Ktoś z plakatów? Swego czasu miała je ukryte w szufladzie, pieczołowicie zebrane, wszystkie, co do jednego. Niebezpieczni ludzie, rebelianci. Takiej Justine Tonks na pewno nikt nigdzie nie podskakiwał i nie obcinał ucha. Chciałaby być jak Justine.
Gwizdnęła cicho, z uznaniem, ale nie zamierzała ciągnąć dłużej tematu.
– Czyli nauczkę już dostałeś, nie ma co gadać.
Cofnęła się pod toaletkę, bez przekonania przesunęła palcami po rączce szczotki. Tak, Eve była inna przy córce. Inna niż jej matka przy dzieciach – panią Dyatlovą opisywano jako okruch lodu niezależnie od okoliczności.
– W istocie, dobrze. Cieszę się, że… że odnalazła swoje szczęście, nawet jeśli okoliczności przyjścia na świat małej były… trudne – mruknęła, opierając się biodrami o blat toaletki. Znów wróciła do obserwowania go z dogodnej odległości.
– Zniewolona? – powtórzyła po nim ze śmiechem cisnącym się na usta. Faktycznie, ona Funta łańcuchami nie pętała, w najgorszym wypadku wystarczał postronek. – To może faktycznie… albo trzymali ją na mięso, skoro taka spętana? Wtedy to już chyba wszystkim obojętne.
A może nie? Ktoś jej kiedyś mówił o świniobiciu, z jakiegoś powodu łączyła to z obecnością łańcuchów. Czy jest coś takiego jak krowobicie?
Rozbawienie wspomnieniem zniewolonej krowy zniknęło jak zdmuchnięte wiatrem. Marcel złapał się tego, co miało rozmyć się w rozmowie, podjął trop. I jeśli zdążyła go poznać przez ten kawałek czasu od jej pojawienia się w porcie to wiedziała, że już nie odpuści.
Co nie oznaczało, że zamierzała poddać się tak łatwo i od razu wszystko mu wyśpiewać.
– Bardzo opłacalnej – stwierdziła zdawkowo i zaplotła ramiona na piersi. – I w momencie bardzo chujowym.
Brawo, teraz na pewno wszystkie podejrzenia zostały ugaszone.
– To drobne rzeczy, nie fiksuj się tak na nich – burknęła, a potem zadała swoje pytania w kontrze, ale wcale go to nie rozproszyło. Yulia westchnęła teatralnie; ewidentnie jej się to wszystko nie podobało. – Czepiasz się tak, jakbyś sam nigdy nie miał żadnych kłopotów, jeju – machnęła rękami na boki w wyrazie frustracji i wróciła do krążenia po pokoju – po prostu… ulotnił się jak trzeba było się zmyć skrótem, nic wielkiego. Nie on pierwszy, nie ostatni. Poradziłam sobie i tyle, jasne? Nie ma tu czego roztrząsać.
– Nie, dzięki – odparła w końcu. Myśl, szybko, myśl! – Róża coś… coś już zrobiła. Napar jakiś. Ziołowy. Zanim wyszła – tłumaczyła, choć przerywana wypowiedź brzmiała mało wiarygodnie nawet dla niej samej.
Kolejne westchnienie wydostało się z jej piersi wraz z dźwiękiem, jednak próżno było w nim szukać rozczarowania, bardziej brzmiała na bezsilną wobec przedstawionych faktów. Szkoda, że jej tam nie było, jakoś… coś by zrobiła. Ogarnęła jakoś tę siostrę aurora, kimkolwiek była, ogarnęłaby te dziewczyny i…
– Zaraz, Nela też przyćpała? – spytała kompletnie zbita z tropu. Panna mądralińska, wzór cnót moralnych, stoczyła się na tyle by wziąć narkotyki na imprezie? A podobno uczyła się na uzdrowicielkę, przecież inaczej nie tytułowałaby się stażystką w tym Sorbetorium czy jak to się nazywało, powinna rozpoznać co podają. A może ta wiedza była później? Yulia zawahała się nagle, kpina zadrżała w kąciku ust ledwie na moment. Powinna trzymać stronę dziewczyn. Zawsze powinna, bo tylko dzięki dziewczynom w ogóle chodziła po tej ziemi. Angielskie koleżanki nie były co prawda dzielącymi jej niedolę Rosjankami, ale poczucie solidarności pozostało.
– Może jeszcze jej tego nie uczyli na kursie – poprawiła się szybko i pokręciła głową, podniosła się ze stołka. Cztery kroki w prawo, w stronę ciemnej ściany, trzy kroki w stronę okna (uważaj, plama światła) kolejne cztery kroki w tył i trzy naprzód (cholera, cholera, cholera). – Ech, tak nie można. Znaczy… – urwała, westchnęła znów. Jej sylwetka rozmywała się w półmroku, gdy ponownie cofnęła się pod ścianę w nerwowym spacerze. – Z dziewczynami trzeba ostrożnie, jasne? To… czasem jest tak, że mówią “tak”, a potem się okazuje, że jednak nie, bo nie przewidziały konsekwencji, a te dla nas potrafią być o wiele gorsze niż dla was. Znaczy… – znów się zawahała, przełożyła warkocz przez ramię, skubnęła końcówkę – nie każda twoja znajoma nie ma nic do stracenia, Marcel.
Przystanęła, gdy rozwinął temat tego cygańskiego ziela i parsknęła krótko. No tak, nie wzięła tego pod uwagę. Pewnie gdyby ona wyskoczyła z jakimiś ziołami zerwanymi prosto z brzegu Bajkału to też patrzyliby na nią jak na wariatkę. Jak to ujął ostatnio Martin w przebłysku pijackiej inteligencji? “Ciężko jest żyć lekko”?
– Widzisz, a mogłeś zacząć opowiadać o ogórkach kiszonych i wszyscy byliby zbyt obrzydzeni faktem ich istnienia by myśleć o narkotykach – spróbowała obrócić to wszystko w żart, jakoś poprawić mu humor, ale miała wrażenie, że nie potrafi działać na dwóch frontach jednocześnie, a pilnowanie własnych sekretów miało o wiele wyższy priorytet.
Znów wróciła do kręcenia się po pomieszczeniu. Cztery kroki w tył, trzy naprzód…
– Z jej bratem? – jęknęła, zatrzymując się wpół kroku. Po chwili wahania zrobiła krok w jego stronę, potem jeszcze jeden, ale zatrzymała się w połowie drogi. Nie wyglądał najgorzej, przyszedł tu o własnych siłach, więc chyba nie było tak źle? A może angielscy starsi bracia mieli inne metody dawania nauczki młodym szczylom? A może – skoro to auror – to miał jeszcze inne sposoby? Z jednej strony bała się zapytać, z drugiej spalała ją ciekawość. Który auror? Ktoś z plakatów? Swego czasu miała je ukryte w szufladzie, pieczołowicie zebrane, wszystkie, co do jednego. Niebezpieczni ludzie, rebelianci. Takiej Justine Tonks na pewno nikt nigdzie nie podskakiwał i nie obcinał ucha. Chciałaby być jak Justine.
Gwizdnęła cicho, z uznaniem, ale nie zamierzała ciągnąć dłużej tematu.
– Czyli nauczkę już dostałeś, nie ma co gadać.
Cofnęła się pod toaletkę, bez przekonania przesunęła palcami po rączce szczotki. Tak, Eve była inna przy córce. Inna niż jej matka przy dzieciach – panią Dyatlovą opisywano jako okruch lodu niezależnie od okoliczności.
– W istocie, dobrze. Cieszę się, że… że odnalazła swoje szczęście, nawet jeśli okoliczności przyjścia na świat małej były… trudne – mruknęła, opierając się biodrami o blat toaletki. Znów wróciła do obserwowania go z dogodnej odległości.
– Zniewolona? – powtórzyła po nim ze śmiechem cisnącym się na usta. Faktycznie, ona Funta łańcuchami nie pętała, w najgorszym wypadku wystarczał postronek. – To może faktycznie… albo trzymali ją na mięso, skoro taka spętana? Wtedy to już chyba wszystkim obojętne.
A może nie? Ktoś jej kiedyś mówił o świniobiciu, z jakiegoś powodu łączyła to z obecnością łańcuchów. Czy jest coś takiego jak krowobicie?
Rozbawienie wspomnieniem zniewolonej krowy zniknęło jak zdmuchnięte wiatrem. Marcel złapał się tego, co miało rozmyć się w rozmowie, podjął trop. I jeśli zdążyła go poznać przez ten kawałek czasu od jej pojawienia się w porcie to wiedziała, że już nie odpuści.
Co nie oznaczało, że zamierzała poddać się tak łatwo i od razu wszystko mu wyśpiewać.
– Bardzo opłacalnej – stwierdziła zdawkowo i zaplotła ramiona na piersi. – I w momencie bardzo chujowym.
Brawo, teraz na pewno wszystkie podejrzenia zostały ugaszone.
– To drobne rzeczy, nie fiksuj się tak na nich – burknęła, a potem zadała swoje pytania w kontrze, ale wcale go to nie rozproszyło. Yulia westchnęła teatralnie; ewidentnie jej się to wszystko nie podobało. – Czepiasz się tak, jakbyś sam nigdy nie miał żadnych kłopotów, jeju – machnęła rękami na boki w wyrazie frustracji i wróciła do krążenia po pokoju – po prostu… ulotnił się jak trzeba było się zmyć skrótem, nic wielkiego. Nie on pierwszy, nie ostatni. Poradziłam sobie i tyle, jasne? Nie ma tu czego roztrząsać.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zmarszczył brew, raz jeszcze spoglądając na toaletkę Yulii, nie było czuć żadnych ziół. Coś kręciła, zbywała go, tylko dlaczego?
- Gdzie one są? - zapytał, te zioła, tutaj ich przecież nie było. Miał oczy, widział. Miał nos, czuł.
Uciekł wzrokiem, kiedy spytała o Nealę. Była młodsza, Jamesowi na niej zależało. Ją jedną namawiał, reszta się nie zawahała. Ona nie chciała, była pijana. I rozgoryczona, wiedział o tym. Myślał, że poprawi jej nastrój, ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Jim bał się, czy nie straci roboty. Jeszcze ja miał, ale to zmieniało niewiele. Wziął na siebie całą winę, miał nadzieję, że to wystarczy.
- Właściwie... wcisnąłem jej to chyba - rzucił ze zrezygnowaniem. To nie było sprawiedliwe, mówić o niej w ten sposób. Ani przedstawiać ją w ten sposób Yulii. Obarczać ją winą za coś, do czego ją namówił. Miał przecież odwagę wziąć tę winę na siebie, nie chciał zrzucać jej na innych, był zły na Kerstin, nie na Nealę. Sama zaczęła jej bronić, a on poczuł się źle z tym, że musiała to robić, na twarzy pojawił się grymas niewygody i niezadowolenia. Patrzył na nią, kiedy wstawała, żeby pospacerować po pomieszczeniu, nie wyszła z cienia - zatrzymywała się tuż przed oknem. Nie podeszła też do niego, a w nim kotłowała się wątpliwość, skąd wziął się ten dystans. - Miała bardzo zły humor - wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. Ich nikt nie powinien słyszeć. - Myślałem, że... - że zrobi jej się lepiej. - Chyba nie myślałem - przyznał po chwili, ale zaraz powiódł spojrzeniem za jej spacerem, śledząc stawiane kroki. Może nie bez powodu nie chciała mu się pokazać? Co ona mówiła? Że trzeba z dziewczynami ostrożnie? Że czasem mówią tak, ale jednak myślą nie? Ona tak robiła? Nie przewidziały konsekwencji? Były jakieś konsekwencje? Poczuł dziwną gulę w gardle - co próbowała mu właśnie powiedzieć? Nic do stracenia? Dlatego spędzała z nim czas, bo nie miała nic do stracenia? Mówiła dalej o nich, czy już o sobie? - Co... masz na myśli, Yulia? - zapytał, z obawą wpatrzony w jej skąpany w cieniu profil. Dlatego nie potrafiła na niego spojrzeć? Opuścił wzrok, uśmiechając się kwaśno, zbyt sztucznie, by uznać to za szczery gest. Ogórki go w tym momencie nie rozbawiły. - Przecież nie chciałem... nieważne - burknął, wyraźnie niezadowolony, niepotrzebnie jej o tym wspominał, ale i tak by się dowiedziała, w ten czy inny sposób. Żadnej z nich nie uważał za dziewczynę, która nie miała nic do stracenia. I żadnej z nich nie zamierzał tak traktować. Po prostu... przecież to tylko zabawa, wróżkowy pył. Świat był po nim piękniejszy. Inny, barwniejszy, żywszy. Może gdyby wziął coś teraz, nie czułby się w ten sposób.
- Ta - bąknął, gdy nieznacznie zbliżyła się w jego stronę. Dużo mówił o tym, że Tonks go zajebie za to, co zrobił, ale w sumie dalej żył i powinien uznać to za sukces, a jej gwizd o tym przypominał. Sęk w tym, że zależało mu na opinii, jaką auror miał na jego temat. Jakby fakt, że ręczył przed nim za Thomasa, to było zbyt mało. Przecież już wtedy wiedział, że to poroniony pomysł - zrobił to dla Jima. Westchnął, krowa chyba też przestała go bawić. Yulii właściwie też nie było za bardzo do śmiechu.
- Najważniejsze, że nic jej nie jest. Dobrze się czuła. Dobrze... wyglądała. - Eve. Wszyscy się o nią martwili. Była na niego zła, że się z nią nie skontaktował, ale powiedziano mu, że nie może tego robić. Naprawdę się martwił. Ale czuł, że mówi to teraz tylko dlatego, że tak należy, bo działo się tu coś jeszcze, coś o czym nie wiedział. Dalej odpowiadała mu zdawkowo. Opłacalnej? Chujowym? Miał się nie fiksować? Widział, że jego pytania były dla niej niewygodne, ale nie przestał ich zadawać.
- Poradziłaś sobie i dlatego nie dotarłaś na przyjęcie powitalne Gilly? - zapytał bez zrozumienia, powoli wstając z łóżka - z zamiarem wyjścia jej naprzeciw w trakcie kolejnego kółka toczonego po ciemnicy pokoju. - Nie czepiam się, po prostu... Yulia, spójrz na mnie - poprosił, kładąc dłoń na jej ramieniu, z bliska nie mógł nie dostrzec wybroczyn na jej szyi. Szkarłatnej pręgi, wyraźnego śladu po duszeniu - przecież wiedział, jak wyglądały takie ślady. Zamarł nagle, zaczynając rozumieć jej nastój - i ciemnicę, w której siedzieli tyle czasu. Konsekwencje minionej imprezy zeszły na dalszy plan, przestały wydawać się ważne. - Kto ci to zrobił? - zapytał od razu, usta zebrały się w wąską kreskę, głos zdradzał nerwowość, gdy źrenice szukały jej spojrzenia. - Opowiesz mi, co się stało? Nie półsłówkami, przecież widzę, że to nie jest nic niewielkiego. Co to była za robota? U kogo? Kto cię wystawił? - Znali go?
- Gdzie one są? - zapytał, te zioła, tutaj ich przecież nie było. Miał oczy, widział. Miał nos, czuł.
Uciekł wzrokiem, kiedy spytała o Nealę. Była młodsza, Jamesowi na niej zależało. Ją jedną namawiał, reszta się nie zawahała. Ona nie chciała, była pijana. I rozgoryczona, wiedział o tym. Myślał, że poprawi jej nastrój, ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Jim bał się, czy nie straci roboty. Jeszcze ja miał, ale to zmieniało niewiele. Wziął na siebie całą winę, miał nadzieję, że to wystarczy.
- Właściwie... wcisnąłem jej to chyba - rzucił ze zrezygnowaniem. To nie było sprawiedliwe, mówić o niej w ten sposób. Ani przedstawiać ją w ten sposób Yulii. Obarczać ją winą za coś, do czego ją namówił. Miał przecież odwagę wziąć tę winę na siebie, nie chciał zrzucać jej na innych, był zły na Kerstin, nie na Nealę. Sama zaczęła jej bronić, a on poczuł się źle z tym, że musiała to robić, na twarzy pojawił się grymas niewygody i niezadowolenia. Patrzył na nią, kiedy wstawała, żeby pospacerować po pomieszczeniu, nie wyszła z cienia - zatrzymywała się tuż przed oknem. Nie podeszła też do niego, a w nim kotłowała się wątpliwość, skąd wziął się ten dystans. - Miała bardzo zły humor - wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. Ich nikt nie powinien słyszeć. - Myślałem, że... - że zrobi jej się lepiej. - Chyba nie myślałem - przyznał po chwili, ale zaraz powiódł spojrzeniem za jej spacerem, śledząc stawiane kroki. Może nie bez powodu nie chciała mu się pokazać? Co ona mówiła? Że trzeba z dziewczynami ostrożnie? Że czasem mówią tak, ale jednak myślą nie? Ona tak robiła? Nie przewidziały konsekwencji? Były jakieś konsekwencje? Poczuł dziwną gulę w gardle - co próbowała mu właśnie powiedzieć? Nic do stracenia? Dlatego spędzała z nim czas, bo nie miała nic do stracenia? Mówiła dalej o nich, czy już o sobie? - Co... masz na myśli, Yulia? - zapytał, z obawą wpatrzony w jej skąpany w cieniu profil. Dlatego nie potrafiła na niego spojrzeć? Opuścił wzrok, uśmiechając się kwaśno, zbyt sztucznie, by uznać to za szczery gest. Ogórki go w tym momencie nie rozbawiły. - Przecież nie chciałem... nieważne - burknął, wyraźnie niezadowolony, niepotrzebnie jej o tym wspominał, ale i tak by się dowiedziała, w ten czy inny sposób. Żadnej z nich nie uważał za dziewczynę, która nie miała nic do stracenia. I żadnej z nich nie zamierzał tak traktować. Po prostu... przecież to tylko zabawa, wróżkowy pył. Świat był po nim piękniejszy. Inny, barwniejszy, żywszy. Może gdyby wziął coś teraz, nie czułby się w ten sposób.
- Ta - bąknął, gdy nieznacznie zbliżyła się w jego stronę. Dużo mówił o tym, że Tonks go zajebie za to, co zrobił, ale w sumie dalej żył i powinien uznać to za sukces, a jej gwizd o tym przypominał. Sęk w tym, że zależało mu na opinii, jaką auror miał na jego temat. Jakby fakt, że ręczył przed nim za Thomasa, to było zbyt mało. Przecież już wtedy wiedział, że to poroniony pomysł - zrobił to dla Jima. Westchnął, krowa chyba też przestała go bawić. Yulii właściwie też nie było za bardzo do śmiechu.
- Najważniejsze, że nic jej nie jest. Dobrze się czuła. Dobrze... wyglądała. - Eve. Wszyscy się o nią martwili. Była na niego zła, że się z nią nie skontaktował, ale powiedziano mu, że nie może tego robić. Naprawdę się martwił. Ale czuł, że mówi to teraz tylko dlatego, że tak należy, bo działo się tu coś jeszcze, coś o czym nie wiedział. Dalej odpowiadała mu zdawkowo. Opłacalnej? Chujowym? Miał się nie fiksować? Widział, że jego pytania były dla niej niewygodne, ale nie przestał ich zadawać.
- Poradziłaś sobie i dlatego nie dotarłaś na przyjęcie powitalne Gilly? - zapytał bez zrozumienia, powoli wstając z łóżka - z zamiarem wyjścia jej naprzeciw w trakcie kolejnego kółka toczonego po ciemnicy pokoju. - Nie czepiam się, po prostu... Yulia, spójrz na mnie - poprosił, kładąc dłoń na jej ramieniu, z bliska nie mógł nie dostrzec wybroczyn na jej szyi. Szkarłatnej pręgi, wyraźnego śladu po duszeniu - przecież wiedział, jak wyglądały takie ślady. Zamarł nagle, zaczynając rozumieć jej nastój - i ciemnicę, w której siedzieli tyle czasu. Konsekwencje minionej imprezy zeszły na dalszy plan, przestały wydawać się ważne. - Kto ci to zrobił? - zapytał od razu, usta zebrały się w wąską kreskę, głos zdradzał nerwowość, gdy źrenice szukały jej spojrzenia. - Opowiesz mi, co się stało? Nie półsłówkami, przecież widzę, że to nie jest nic niewielkiego. Co to była za robota? U kogo? Kto cię wystawił? - Znali go?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Yulia wskazała okno ruchem głowy; kłamstwo zaczęło powoli wyślizgiwać się z jej rąk. Cholera, powinna to inaczej rozegrać, inaczej zacząć. Albo od razu powiedzieć mu, że jest chora czy cokolwiek. A najlepiej to w ogóle nie otwierać tylko udawać, że jej nie ma w domu. Przynajmniej dopóki nie wymyśli jakiejś naprawdę porządnej historyjki.
– Wywietrzało już wszystko przecież – fuknęła, obruszona tym węszeniem. Czemu nie mógł tak po prostu przyjąć tego, co próbowała mu wcisnąć? To wszystko to była jej sprawa, nikogo innego.
– Wcisnąłeś? – powtórzyła z wyraźnym niedowierzaniem. Nie podejrzewała go o takie praktyki, nigdy nie przyszło jej do głowy, że jakąś dziewczynę mógłby namawiać na narkotyki. To brzmiało… dziwnie. Niepokojąco. Jak nie on. Dalsze słowa o poprawie humoru lepiej wpisywały się w ramy tego co znane, w tym okruchu historii zdołała odnaleźć ślady Marcela, którego dane było jej poznać. Zrobiłby wiele dla przyjaciół – dla niektórych wszystko – ale czy próba podania narkotyku jako remedium na zły humor była dobrym wyborem? Pokręciła głową po raz kolejny, potarła dłonią kark. Co za gówno.
– Chciałeś dobrze – stwierdziła cicho; ponad taflę cierpkiego zrezygnowania wybiła się nuta zrozumienia. – Ale to nie jest zabawa dla każdego. Nie każdy reaguje dobrze – mruknęła. Wspomnienia na moment zabrały ją do dziewczyny, która po wzięciu złotej rybki była święcie przekonana, że umiera, bo jest wyciągniętą z wody rybą. Teraz, z perspektywy czasu, wydawało się to komiczne, ale wtedy, napruci i naćpani w trzy dupy, wcale nie mieli ochoty na śmiech. Oleg chyba nawet stchórzył i uciekł z knajpy byleby nie wiązać go z ewentualnym zgonem. To nie były bezpieczne rzeczy.
Zatrzymała się na chwilę. Co miała na myśli?
– Niektóre dziewczyny nadal mają swoją reputację – stwierdziła ostrożnie, łowiąc zarys jego sylwetki z półmroku – jak myślisz, co by się stało, gdyby wróciły do domu na oparach po wróżkowym albo po rybce? Pomijam już burę od rodziców, ale wystarczy jedna z drugą babą spod straganu żeby rozpuścić plotki o złym prowadzeniu się. A to mityczne “złe prowadzenie się” jest gwoździem do wielu trumien pełnych perspektyw i nadziei na przyszłość.
Umilkła na moment, przechyliła głowę. Konkretne przykłady zawsze działały najlepiej.
– Nela ma szlachetną krew, pracuje jako stażystka w jakimś Sorbetorium na terenach rebelii. Kiedyś… kiedyś tam trafiłam, poskładała mnie do kupy. Wyobraź sobie, że Nela idzie tam akurat na dołku po wróżkowym. Wyobraź sobie, że uzdrowiciele tam pracujący rozpoznają substancję – mówiła coraz wolniej, jakby chciała poruszyć jego wyobraźnię, zarysować wizję tego, co kryło się za niektórymi używkami. Nie miała nic przeciwko rujnowaniu własnego życia, nie miała nic przeciwko tym, którzy sami szukali drogi do narkotyków. Ale jeśli ją namawiał, jeśli jej to wcisnął…
Przymknęła oczy. Przerysowane konsekwencje obcego życia łatwo było sobie wyobrazić.
– Wyobraź sobie co będzie dalej. Wyrzuciliby ją stamtąd? A może ocaliłoby ją nazwisko, rodzina? Zniosłaby gadanie po kątach, że szlaja się z jakimś podejrzanym elementem i bierze narkotyki? Wygląda na twardą, ale czy masz pewność, że jest na tyle twarda by przetrwać jeśli z powodu jednego błędu złamią jej życie?
Urwała, porażona zbieżnością tych słów z własnym żalem, własną historią. Jej życie było złamane, a kara nieproporcjonalna do popełnionego błędu. Neala jej pomogła, choć wcale nie musiała. Mogła kopnąć ją w dupę i zostawić w rowie, a jednak zamiast tego ścierała jej krew z twarzy i nastawiła nos. Niełatwo było o tym zapomnieć. Niełatwo było okazać wdzięczność, bo co mogła dla niej zrobić? Obiecać, że nic nie ukradnie? Nawet Funt by w to nie uwierzył.
Krótki przerywnik w postaci Eve i małej Gilly nie posłużył jej długo jako temat zastępczy, została obnażona, przynajmniej częściowo. Pytania – sensowne, logiczne – tylko podnosiły jej ciśnienie.
– A co, miałam tam wejść skoro świt? – burknęła znów, obserwując jak podnosi się z łóżka. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale zdusiła odruch w zarodku. Przecież to nie jego się bała, to nie on jej przyciął ucho, choć im bliżej był, tym większe ryzyko na odkrycie wszystkiego, co tak desperacko próbowała przed nim ukryć.
Zacięła wargi w wąską kreskę, przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, zupełnie jakby miała zamiar potraktować go milczeniem póki sobie stąd nie pójdzie. Wraz z pytaniem uniosła dłoń, musnęła palcami ślady na szyi. Skóra zamrowiła lekko, tępo.
– Nie wiem – mruknęła bez przekonania. Przedstawił się jej jakoś, ale teraz była pewna, że to była tylko zmyłka. Zasłona dymna, żeby potem nie miała śladu, nie mogła go odszukać i wyciągnąć konsekwencji. – Teraz wydaje mi się, że musiał podać fałszywe imię i nazwisko, zresztą wcale nie pozostałam mu dłużna w tej kwestii…
Odwróciła głowę, spojrzała gdzieś w bok. Nie chciała mu mówić o żadnej z tych rzeczy, to był jej problem, jej konsekwencje, jej ucho, jej spierdolone zlecenie. Niczyje inne.
Yulia wzruszyła ramieniem, chcąc strącić ciążącą na nim dłoń, odejść gdzieś dalej, poza zasięg. Gdy w końcu odpowiedziała, jej głos był cichy i pozbawiony wcześniejszej zaciekłości:
– Zlecenie na włam do Moribunda. Na Nokturn.
– Wywietrzało już wszystko przecież – fuknęła, obruszona tym węszeniem. Czemu nie mógł tak po prostu przyjąć tego, co próbowała mu wcisnąć? To wszystko to była jej sprawa, nikogo innego.
– Wcisnąłeś? – powtórzyła z wyraźnym niedowierzaniem. Nie podejrzewała go o takie praktyki, nigdy nie przyszło jej do głowy, że jakąś dziewczynę mógłby namawiać na narkotyki. To brzmiało… dziwnie. Niepokojąco. Jak nie on. Dalsze słowa o poprawie humoru lepiej wpisywały się w ramy tego co znane, w tym okruchu historii zdołała odnaleźć ślady Marcela, którego dane było jej poznać. Zrobiłby wiele dla przyjaciół – dla niektórych wszystko – ale czy próba podania narkotyku jako remedium na zły humor była dobrym wyborem? Pokręciła głową po raz kolejny, potarła dłonią kark. Co za gówno.
– Chciałeś dobrze – stwierdziła cicho; ponad taflę cierpkiego zrezygnowania wybiła się nuta zrozumienia. – Ale to nie jest zabawa dla każdego. Nie każdy reaguje dobrze – mruknęła. Wspomnienia na moment zabrały ją do dziewczyny, która po wzięciu złotej rybki była święcie przekonana, że umiera, bo jest wyciągniętą z wody rybą. Teraz, z perspektywy czasu, wydawało się to komiczne, ale wtedy, napruci i naćpani w trzy dupy, wcale nie mieli ochoty na śmiech. Oleg chyba nawet stchórzył i uciekł z knajpy byleby nie wiązać go z ewentualnym zgonem. To nie były bezpieczne rzeczy.
Zatrzymała się na chwilę. Co miała na myśli?
– Niektóre dziewczyny nadal mają swoją reputację – stwierdziła ostrożnie, łowiąc zarys jego sylwetki z półmroku – jak myślisz, co by się stało, gdyby wróciły do domu na oparach po wróżkowym albo po rybce? Pomijam już burę od rodziców, ale wystarczy jedna z drugą babą spod straganu żeby rozpuścić plotki o złym prowadzeniu się. A to mityczne “złe prowadzenie się” jest gwoździem do wielu trumien pełnych perspektyw i nadziei na przyszłość.
Umilkła na moment, przechyliła głowę. Konkretne przykłady zawsze działały najlepiej.
– Nela ma szlachetną krew, pracuje jako stażystka w jakimś Sorbetorium na terenach rebelii. Kiedyś… kiedyś tam trafiłam, poskładała mnie do kupy. Wyobraź sobie, że Nela idzie tam akurat na dołku po wróżkowym. Wyobraź sobie, że uzdrowiciele tam pracujący rozpoznają substancję – mówiła coraz wolniej, jakby chciała poruszyć jego wyobraźnię, zarysować wizję tego, co kryło się za niektórymi używkami. Nie miała nic przeciwko rujnowaniu własnego życia, nie miała nic przeciwko tym, którzy sami szukali drogi do narkotyków. Ale jeśli ją namawiał, jeśli jej to wcisnął…
Przymknęła oczy. Przerysowane konsekwencje obcego życia łatwo było sobie wyobrazić.
– Wyobraź sobie co będzie dalej. Wyrzuciliby ją stamtąd? A może ocaliłoby ją nazwisko, rodzina? Zniosłaby gadanie po kątach, że szlaja się z jakimś podejrzanym elementem i bierze narkotyki? Wygląda na twardą, ale czy masz pewność, że jest na tyle twarda by przetrwać jeśli z powodu jednego błędu złamią jej życie?
Urwała, porażona zbieżnością tych słów z własnym żalem, własną historią. Jej życie było złamane, a kara nieproporcjonalna do popełnionego błędu. Neala jej pomogła, choć wcale nie musiała. Mogła kopnąć ją w dupę i zostawić w rowie, a jednak zamiast tego ścierała jej krew z twarzy i nastawiła nos. Niełatwo było o tym zapomnieć. Niełatwo było okazać wdzięczność, bo co mogła dla niej zrobić? Obiecać, że nic nie ukradnie? Nawet Funt by w to nie uwierzył.
Krótki przerywnik w postaci Eve i małej Gilly nie posłużył jej długo jako temat zastępczy, została obnażona, przynajmniej częściowo. Pytania – sensowne, logiczne – tylko podnosiły jej ciśnienie.
– A co, miałam tam wejść skoro świt? – burknęła znów, obserwując jak podnosi się z łóżka. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale zdusiła odruch w zarodku. Przecież to nie jego się bała, to nie on jej przyciął ucho, choć im bliżej był, tym większe ryzyko na odkrycie wszystkiego, co tak desperacko próbowała przed nim ukryć.
Zacięła wargi w wąską kreskę, przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, zupełnie jakby miała zamiar potraktować go milczeniem póki sobie stąd nie pójdzie. Wraz z pytaniem uniosła dłoń, musnęła palcami ślady na szyi. Skóra zamrowiła lekko, tępo.
– Nie wiem – mruknęła bez przekonania. Przedstawił się jej jakoś, ale teraz była pewna, że to była tylko zmyłka. Zasłona dymna, żeby potem nie miała śladu, nie mogła go odszukać i wyciągnąć konsekwencji. – Teraz wydaje mi się, że musiał podać fałszywe imię i nazwisko, zresztą wcale nie pozostałam mu dłużna w tej kwestii…
Odwróciła głowę, spojrzała gdzieś w bok. Nie chciała mu mówić o żadnej z tych rzeczy, to był jej problem, jej konsekwencje, jej ucho, jej spierdolone zlecenie. Niczyje inne.
Yulia wzruszyła ramieniem, chcąc strącić ciążącą na nim dłoń, odejść gdzieś dalej, poza zasięg. Gdy w końcu odpowiedziała, jej głos był cichy i pozbawiony wcześniejszej zaciekłości:
– Zlecenie na włam do Moribunda. Na Nokturn.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wywietrzały. Jak zdążyły wywietrzeć, to musiała je wypić już dawno temu.
- Czyli nie pomogły? - rzucił podejrzliwie, ile musiało minąć czasu, żeby z pokoju wywietrzały intensywne zioła? Przecież to mieszkanie nie było duże. Może negował to tylko dlatego, że widział, że Yulia kręci, ale nie mogła mu po prostu powiedzieć prawdy?
- Nie dosłownie - westchnął. Neala wzięła pyl sama, w pełni świadoma tego, co robi. Ale nie zrobiłaby tego bez jego namowy. - Po prostu... - Może rzeczywiście przesadził. Zapomniał się, nie myślał. Był pijany. Kiwnął głową, nie każdy reagował dobrze, tego bał się wtedy James. Że stanie jej się krzywda. Była młodsza, nie myślał o tym. Ale tak naprawdę nie wiedział też ile lat miały pozostałe dziewczyny, nie wiedział, ile lat miała Maria. Maisie mówiła że była pełnoletnia, ale o to też spytał po fakcie...
Dźwignął głowę wyżej, kula w gardle zelżała, choć dziwny ścisk pozostał. Nie lubił, kiedy mówiła o sobie w ten sposób. Jakby była inna, gorsza. Nie była przecież.
- Dla bab ze straganu samo przebywanie w naszym towarzystwie jest złym prowadzeniem się - rzucił lekceważąco, bo czy fakty miały dla plotkar jakiekolwiek znaczenie? Kpił z ich ostrożności, nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Nic złego w tym, że chciały poczuć, że w życiu można być odważnym. - Szlajają się z podejrzanym elementem od dawna. To my. Mamy z tego powodu się od nich odciąć, choć same chcą się z nami bawić? - Mieli otoczyć się murem getta nieszczęścia i biedy od tych wszystkich dobrze ułożonych panien, które mogły się od nich zarazić pchłami? Przecież dobrze się z nimi bawiły, chciały tego. Przecież wiedziały, kim byli, nie oczekiwały po nich dobrych domów, on należał do cyrkowej trupy, Jim był Cyganem. - Mówisz, jakbym zamierzał tym handlować, Yulia. - Przecież wiedziała, że tego nie robił. - To była jedna impreza. Miała spędzić z nami czas do rana, a gdyby nie ta wiedźma, nikt by się nie dowiedział. Wzięła raz, to przypadek, że mieliśmy tego ze sobą więcej i... zaproponowałem jej, nie chciałem być samolubny. Przed chwilą w nosie miałaś, co ci mówiłem o jej tytułach, a teraz nagle mają takie znaczenie? - Wzruszył ramionami. Szukał zrozumienia, nie kolejnego kazania, dlaczego była dziś taka sztywna? Złamać życie? Jednym wciągnięciem? Wydawało mu się to przesadzone, ale jej słowa go martwiły. Martwiło go, co za nimi stało. I czuł się zakłopotany, bo może tamtego wieczoru też popełnił błąd. Przełknął ślinę, jak poważny? Była bardziej pijana od niego, kiedy ją znalazł.
- Brzmi znajomo - rzucił tylko, spoglądając na nią bez przekonania. Dla niej też to on był podejrzanym elementem, chłopcem z ulicy, z którym nie powinna nigdy przebywać. Gdzieś daleko w Rosji miała dobrze sytuowaną rodzinę, tęskniła za nią? To jasne, że łatwiej było żyć jak wszyscy. Wolność wolnością, nie zawsze było wygodnie. Chciała o tym porozmawiać? Nie był pewien, spoglądał na nią, zostawiając jej na to przestrzeń.
- Widziałyście się jeszcze po tamtym? - zdziwił się, nie wspominała o tym wcześniej.
Nerwy Yulii nie bardzo go obeszły, podejrzliwość spojrzenia nie ustała. Kolejne burknięcia w żaden sposób nie zniechęcały go do ustania wiercenia dziury w całym, chciał wiedzieć, chciał zrozumieć, martwił się.
- Miałaś tam wejść jak każdy wieczorem - odparował od razu, z podobnym oburzeniem. Przecież wiedziała, że sprawiła przyjaciółce przykrość, nie interesowało ją to? Wolała iść na włam zamiast spędzić z nimi czas? - Yulia? - próbował do niej dotrzeć, kiedy milczała. - Nie pamiętasz, jak? - Wydawało jej się, że podał fałszywe, ale czy na pewno tak było? Może korzystał z fałszywego częściej? Londyn nie był aż tak wielki, dało się go znaleźć. Zsunął dłoń z jej ramienia, kiedy próbowała się go pozbyć, ale nie cofnął się. Stanął jak wryty dopiero, kiedy wydusiła z siebie prawdę - uniósł ręce w górę, zginając je na kark, jakby miało mu to pomóc wziąć głęboki oddech, nie pomogło. Krew zaszumiała ciężko, nie mogła mówić poważnie.
- Wybrałaś pieniądze nad Gilly? - rzucił w pierwszym odruchu, z niedowierzaniem, ze złością. Robota na Nokturnie na pewno była świetnie płatna, tak świetnie, że nie były to pieniądze, których naprawdę potrzebowała, żeby przetrwać - poszła na nią, zamiast przyjść na jej przyjęcie? - Jak mogłaś być tak... - Jaka? Samolubna? To była ważna uroczystość, mieli spędzić ją wszyscy razem. Jako rodzina małej Gilly, bo na inną, lepszą rodzinę nie mogła już liczyć. Tabor przestał istnieć. - Na Nokturn, Yulia, na Nokturn! - opadł ciężko na stołek przy jej toaletce, wspierając głowę o zgięty łokieć rzucony na jej blat. - Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co tamci zwyrole mogą ci zrobić? Własnymi rękami, Yulia, broczyłem w krwi mojej matki, kiedy jeden z nich wyszarpał jej z brzucha wnętrzności, żeby się nimi zabawić! Wiesz, co ten facet mógłby z tobą zrobić, gdyby cię u siebie złapał?! Tower to przy tym pikuś, Yulia! - Nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć. - Chcesz skończyć jako rytualna dziewica w jakimś popapranym czarnomagicznym rytuale?! - Przekręcił głowę, wspierając na dłoni czoło, zamknął oczy, chcąc cofnąć czas - dlaczego ostatnio nic nie szło dobrze?
- Czyli nie pomogły? - rzucił podejrzliwie, ile musiało minąć czasu, żeby z pokoju wywietrzały intensywne zioła? Przecież to mieszkanie nie było duże. Może negował to tylko dlatego, że widział, że Yulia kręci, ale nie mogła mu po prostu powiedzieć prawdy?
- Nie dosłownie - westchnął. Neala wzięła pyl sama, w pełni świadoma tego, co robi. Ale nie zrobiłaby tego bez jego namowy. - Po prostu... - Może rzeczywiście przesadził. Zapomniał się, nie myślał. Był pijany. Kiwnął głową, nie każdy reagował dobrze, tego bał się wtedy James. Że stanie jej się krzywda. Była młodsza, nie myślał o tym. Ale tak naprawdę nie wiedział też ile lat miały pozostałe dziewczyny, nie wiedział, ile lat miała Maria. Maisie mówiła że była pełnoletnia, ale o to też spytał po fakcie...
Dźwignął głowę wyżej, kula w gardle zelżała, choć dziwny ścisk pozostał. Nie lubił, kiedy mówiła o sobie w ten sposób. Jakby była inna, gorsza. Nie była przecież.
- Dla bab ze straganu samo przebywanie w naszym towarzystwie jest złym prowadzeniem się - rzucił lekceważąco, bo czy fakty miały dla plotkar jakiekolwiek znaczenie? Kpił z ich ostrożności, nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Nic złego w tym, że chciały poczuć, że w życiu można być odważnym. - Szlajają się z podejrzanym elementem od dawna. To my. Mamy z tego powodu się od nich odciąć, choć same chcą się z nami bawić? - Mieli otoczyć się murem getta nieszczęścia i biedy od tych wszystkich dobrze ułożonych panien, które mogły się od nich zarazić pchłami? Przecież dobrze się z nimi bawiły, chciały tego. Przecież wiedziały, kim byli, nie oczekiwały po nich dobrych domów, on należał do cyrkowej trupy, Jim był Cyganem. - Mówisz, jakbym zamierzał tym handlować, Yulia. - Przecież wiedziała, że tego nie robił. - To była jedna impreza. Miała spędzić z nami czas do rana, a gdyby nie ta wiedźma, nikt by się nie dowiedział. Wzięła raz, to przypadek, że mieliśmy tego ze sobą więcej i... zaproponowałem jej, nie chciałem być samolubny. Przed chwilą w nosie miałaś, co ci mówiłem o jej tytułach, a teraz nagle mają takie znaczenie? - Wzruszył ramionami. Szukał zrozumienia, nie kolejnego kazania, dlaczego była dziś taka sztywna? Złamać życie? Jednym wciągnięciem? Wydawało mu się to przesadzone, ale jej słowa go martwiły. Martwiło go, co za nimi stało. I czuł się zakłopotany, bo może tamtego wieczoru też popełnił błąd. Przełknął ślinę, jak poważny? Była bardziej pijana od niego, kiedy ją znalazł.
- Brzmi znajomo - rzucił tylko, spoglądając na nią bez przekonania. Dla niej też to on był podejrzanym elementem, chłopcem z ulicy, z którym nie powinna nigdy przebywać. Gdzieś daleko w Rosji miała dobrze sytuowaną rodzinę, tęskniła za nią? To jasne, że łatwiej było żyć jak wszyscy. Wolność wolnością, nie zawsze było wygodnie. Chciała o tym porozmawiać? Nie był pewien, spoglądał na nią, zostawiając jej na to przestrzeń.
- Widziałyście się jeszcze po tamtym? - zdziwił się, nie wspominała o tym wcześniej.
Nerwy Yulii nie bardzo go obeszły, podejrzliwość spojrzenia nie ustała. Kolejne burknięcia w żaden sposób nie zniechęcały go do ustania wiercenia dziury w całym, chciał wiedzieć, chciał zrozumieć, martwił się.
- Miałaś tam wejść jak każdy wieczorem - odparował od razu, z podobnym oburzeniem. Przecież wiedziała, że sprawiła przyjaciółce przykrość, nie interesowało ją to? Wolała iść na włam zamiast spędzić z nimi czas? - Yulia? - próbował do niej dotrzeć, kiedy milczała. - Nie pamiętasz, jak? - Wydawało jej się, że podał fałszywe, ale czy na pewno tak było? Może korzystał z fałszywego częściej? Londyn nie był aż tak wielki, dało się go znaleźć. Zsunął dłoń z jej ramienia, kiedy próbowała się go pozbyć, ale nie cofnął się. Stanął jak wryty dopiero, kiedy wydusiła z siebie prawdę - uniósł ręce w górę, zginając je na kark, jakby miało mu to pomóc wziąć głęboki oddech, nie pomogło. Krew zaszumiała ciężko, nie mogła mówić poważnie.
- Wybrałaś pieniądze nad Gilly? - rzucił w pierwszym odruchu, z niedowierzaniem, ze złością. Robota na Nokturnie na pewno była świetnie płatna, tak świetnie, że nie były to pieniądze, których naprawdę potrzebowała, żeby przetrwać - poszła na nią, zamiast przyjść na jej przyjęcie? - Jak mogłaś być tak... - Jaka? Samolubna? To była ważna uroczystość, mieli spędzić ją wszyscy razem. Jako rodzina małej Gilly, bo na inną, lepszą rodzinę nie mogła już liczyć. Tabor przestał istnieć. - Na Nokturn, Yulia, na Nokturn! - opadł ciężko na stołek przy jej toaletce, wspierając głowę o zgięty łokieć rzucony na jej blat. - Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co tamci zwyrole mogą ci zrobić? Własnymi rękami, Yulia, broczyłem w krwi mojej matki, kiedy jeden z nich wyszarpał jej z brzucha wnętrzności, żeby się nimi zabawić! Wiesz, co ten facet mógłby z tobą zrobić, gdyby cię u siebie złapał?! Tower to przy tym pikuś, Yulia! - Nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć. - Chcesz skończyć jako rytualna dziewica w jakimś popapranym czarnomagicznym rytuale?! - Przekręcił głowę, wspierając na dłoni czoło, zamknął oczy, chcąc cofnąć czas - dlaczego ostatnio nic nie szło dobrze?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Odpowiedziała mu krzywym spojrzeniem, słów się nie doczekał. Co on, z komisariatu się urwał nagle czy co? Echo troski niespecjalnie do niej docierało, potrzeba obrony własnych spraw powoli wypierała obecność zdrowego rozsądku i logiki, sprawiała, że była jeszcze bardziej nieprzystępna i najeżona niż wcześniej.
Wzruszyła ramionami z rezygnacją. Nie widziała żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji, rzeczywistość była jaka była. Jeśli pojmował ryzyko jakie niosły za sobą te znajomości, jeśli dziewczyny same chciały, to nie dało się tu zrobić nic więcej.
– Jak chcą same, to ich decyzja – stwierdziła w końcu. Odetchnęła głębiej, na uspokojenie, palcami potarła skroń. Od myślenia zaczynała boleć ją głowa, chociaż Róża twierdziła, że to może być promieniujący ból od zranionego ucha. Nie wiedziała w którą wersję chce bardziej wierzyć. – Sam tak zabrzmiałeś – fuknęła znowu. – Jest różnica pomiędzy “wcisnąłem jej to” a “nie do końca jej to wcisnąłem, podzieliłem się bo sama chciała”.
Obeszła stolik na uspokojenie, ale to wcale nie nadeszło. Czuła się tylko coraz bardziej rozstrojona i rozdrażniona. Miała ochotę kopnąć stołek, rzucić wazonem Róży albo chociaż cisnąć kubkiem przez okno. Emocje kłębiły się w jej ciele, splatały ze sobą w ciasny, uwierający supeł.
– Nadal mam w nosie jej tytuły, ale nie zapominam przysług, Marcel. Może na to nie wygląda, ale próbuję się odwdzięczyć wbiciem ci do głowy wagi problemu. Ulica pełna jest dziewcząt szukających zarobku, ale jak myślisz, skąd się tam wzięły? Same chciały? Albo się urodziły w rynsztoku albo spadły gdzieś z wysoka, część rozwaliła sobie głupi ryj o krawężnik, a część żyje i robi co musi. Winnym, cokolwiek się stanie, zawsze będziesz ty – dokończyła wzruszając ramionami. Oddanie przyjaciołom potrafiła zrozumieć, ale czy on potrafił pojąć, że niekiedy trzeba zadbać o siebie i własne cztery litery? Nie potrafiła go dzisiaj zrozumieć, nie potrafiła się z nim dogadać, a niepokój i wrażenie osądzenia tylko przybierało na sile im bliżej prawdy się znajdował. Co miała zrobić żeby przestał? Kazać mu wyjść? Rzucić wazonem? Obejrzała się na toaletkę, na niedomkniętą szufladkę z nożem, ale tę opcję odrzuciła, z przerażeniem orientując się w szlaku własnych myśli.
Otaksowała go ostrym spojrzeniem. “Brzmi znajomo”, tak? Yulia zwinęła dłonie w pięści, wbiła paznokcie w skórę. O tym też nie chciała rozmawiać.
– Widziałyśmy. – Wzięła głębszy oddech, próbowała jeszcze nad sobą panować, ale robiło się tylko coraz trudniej. Nie potrafiła sobie radzić z emocjami tak samo jak nie potrafiłą sobie radzić z dobrymi ludźmi. Fakt, że Marcel w tym momencie sukcesywnie podnosił jej ciśnienie i robił to z troski tylko wszystko pogarszał; nie miała na to żadnej odpowiedzi.
– Przedstawił się jako Jake Dixon – mruknęła niechętnie. To pamiętała, fakt, że nie wierzyła w możliwość znalezienia chuja był osobną kwestią. Nagle podniosła głowę, coś mignęło w jej oczach. – Zabraniam ci go szukać, słyszysz? – rzuciła twardo. – To mój problem, moja sprawa i masz się trzymać od tego z daleka. – Dźgnęła go palcem w pierś; mocno, nieustępliwie.
Zadarła dumnie brodę, gdy zarzucił jej przedłożenie pieniędzy nad Gilly. Zabolało, wiedział, że zaboli; dłoń jej drgnęła, ale nie opanowała się, odruch był szybszy niż myśl. Strzeliła go w policzek za słowa, strzeliła za sugestię, za to, co wisiało niedopowiedziane w powietrzu.
To miała być szybka robota, skok i wyskok, ale nie zamierzała mu nic z tego tłumaczyć. Im mniej wiedział – tym lepiej.
– Tak?... – Złapała go znowu za słowo, niedokończona wypowiedź jej się nie podobała. Zbyt wiele mogło się tam znaleźć. – No dawaj, jaka? Samolubna? Głupia? Jakie określenie chciałeś tam wsadzić, co? Mów!
Sama nie zauważyła, kiedy jej ton podniósł się do krzyku, nie pomyślała, że jego frustracja nakręca i ją, prowadząc ścieżką do agresji, do wyładowania.
– Na Nokturn! – krzyknęła za nim, odchodząc w stronę okna. Mlecznobiała poświata oblała jej sylwetkę; oddychała szybko, nierówno, w oczach mignął obłęd. – Nie byłam tam pierwszy raz, nie traktuj mnie jak dziecko! Wiem co mogą mi zrobić, wiem jaka jest stawka!!!
Tyradę przerwała kolejna wizja, ale zamiast się nią przejąć – zaśmiała się. Gorzko, ciężko. Przetarła twarz dłońmi, pokręciła głową, potem znowu splotła ramiona na piersi.
– Jaką, kurwa, dziewicę, Marcel? – spytała lodowatym tonem, świdrując go spojrzeniem. – Zapomniałeś co było w Waltham? Zapomniałeś co było w wagonie? Zapomniałeś co było tutaj? Zresztą – znów rozległ się gorzki śmiech; Yulia odwróciła się w stronę okna, wsparła ciężko na parapecie – i tak nie byłeś pierwszy. Jebańce w porcie byli szybsi.
Wzruszyła ramionami z rezygnacją. Nie widziała żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji, rzeczywistość była jaka była. Jeśli pojmował ryzyko jakie niosły za sobą te znajomości, jeśli dziewczyny same chciały, to nie dało się tu zrobić nic więcej.
– Jak chcą same, to ich decyzja – stwierdziła w końcu. Odetchnęła głębiej, na uspokojenie, palcami potarła skroń. Od myślenia zaczynała boleć ją głowa, chociaż Róża twierdziła, że to może być promieniujący ból od zranionego ucha. Nie wiedziała w którą wersję chce bardziej wierzyć. – Sam tak zabrzmiałeś – fuknęła znowu. – Jest różnica pomiędzy “wcisnąłem jej to” a “nie do końca jej to wcisnąłem, podzieliłem się bo sama chciała”.
Obeszła stolik na uspokojenie, ale to wcale nie nadeszło. Czuła się tylko coraz bardziej rozstrojona i rozdrażniona. Miała ochotę kopnąć stołek, rzucić wazonem Róży albo chociaż cisnąć kubkiem przez okno. Emocje kłębiły się w jej ciele, splatały ze sobą w ciasny, uwierający supeł.
– Nadal mam w nosie jej tytuły, ale nie zapominam przysług, Marcel. Może na to nie wygląda, ale próbuję się odwdzięczyć wbiciem ci do głowy wagi problemu. Ulica pełna jest dziewcząt szukających zarobku, ale jak myślisz, skąd się tam wzięły? Same chciały? Albo się urodziły w rynsztoku albo spadły gdzieś z wysoka, część rozwaliła sobie głupi ryj o krawężnik, a część żyje i robi co musi. Winnym, cokolwiek się stanie, zawsze będziesz ty – dokończyła wzruszając ramionami. Oddanie przyjaciołom potrafiła zrozumieć, ale czy on potrafił pojąć, że niekiedy trzeba zadbać o siebie i własne cztery litery? Nie potrafiła go dzisiaj zrozumieć, nie potrafiła się z nim dogadać, a niepokój i wrażenie osądzenia tylko przybierało na sile im bliżej prawdy się znajdował. Co miała zrobić żeby przestał? Kazać mu wyjść? Rzucić wazonem? Obejrzała się na toaletkę, na niedomkniętą szufladkę z nożem, ale tę opcję odrzuciła, z przerażeniem orientując się w szlaku własnych myśli.
Otaksowała go ostrym spojrzeniem. “Brzmi znajomo”, tak? Yulia zwinęła dłonie w pięści, wbiła paznokcie w skórę. O tym też nie chciała rozmawiać.
– Widziałyśmy. – Wzięła głębszy oddech, próbowała jeszcze nad sobą panować, ale robiło się tylko coraz trudniej. Nie potrafiła sobie radzić z emocjami tak samo jak nie potrafiłą sobie radzić z dobrymi ludźmi. Fakt, że Marcel w tym momencie sukcesywnie podnosił jej ciśnienie i robił to z troski tylko wszystko pogarszał; nie miała na to żadnej odpowiedzi.
– Przedstawił się jako Jake Dixon – mruknęła niechętnie. To pamiętała, fakt, że nie wierzyła w możliwość znalezienia chuja był osobną kwestią. Nagle podniosła głowę, coś mignęło w jej oczach. – Zabraniam ci go szukać, słyszysz? – rzuciła twardo. – To mój problem, moja sprawa i masz się trzymać od tego z daleka. – Dźgnęła go palcem w pierś; mocno, nieustępliwie.
Zadarła dumnie brodę, gdy zarzucił jej przedłożenie pieniędzy nad Gilly. Zabolało, wiedział, że zaboli; dłoń jej drgnęła, ale nie opanowała się, odruch był szybszy niż myśl. Strzeliła go w policzek za słowa, strzeliła za sugestię, za to, co wisiało niedopowiedziane w powietrzu.
To miała być szybka robota, skok i wyskok, ale nie zamierzała mu nic z tego tłumaczyć. Im mniej wiedział – tym lepiej.
– Tak?... – Złapała go znowu za słowo, niedokończona wypowiedź jej się nie podobała. Zbyt wiele mogło się tam znaleźć. – No dawaj, jaka? Samolubna? Głupia? Jakie określenie chciałeś tam wsadzić, co? Mów!
Sama nie zauważyła, kiedy jej ton podniósł się do krzyku, nie pomyślała, że jego frustracja nakręca i ją, prowadząc ścieżką do agresji, do wyładowania.
– Na Nokturn! – krzyknęła za nim, odchodząc w stronę okna. Mlecznobiała poświata oblała jej sylwetkę; oddychała szybko, nierówno, w oczach mignął obłęd. – Nie byłam tam pierwszy raz, nie traktuj mnie jak dziecko! Wiem co mogą mi zrobić, wiem jaka jest stawka!!!
Tyradę przerwała kolejna wizja, ale zamiast się nią przejąć – zaśmiała się. Gorzko, ciężko. Przetarła twarz dłońmi, pokręciła głową, potem znowu splotła ramiona na piersi.
– Jaką, kurwa, dziewicę, Marcel? – spytała lodowatym tonem, świdrując go spojrzeniem. – Zapomniałeś co było w Waltham? Zapomniałeś co było w wagonie? Zapomniałeś co było tutaj? Zresztą – znów rozległ się gorzki śmiech; Yulia odwróciła się w stronę okna, wsparła ciężko na parapecie – i tak nie byłeś pierwszy. Jebańce w porcie byli szybsi.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Nie wzięłaś żadnych ziół! - oznajmił triumfalnie, trochę oskarżycielsko. Wpatrywał się w jej krzywe spojrzenie intensywnie, mimo wszystko oczekując odpowiedzi. Przecież widział, ze nie chodziło o żadne zioła i coraz mniej wyglądała, jakby się źle czuła. - Zamierzałaś mnie spławić tanią ściemą? - spytał z niezadowoleniem.
- Może - odpowiedział zrezygnowany, gdy stwierdziła, że sam tak zabrzmiał. Sam już nie wiedział, jak to właściwie było. Nie chciał źle, to jedno wiedział na pewno. - Właściwie... - Była zdenerwowana, czuł to, on też robił się rozdrażniony, ale nie imprezą. Pokręcił głową od niechcenia, mógł tak zabrzmieć. - Nie chciała, ale zmieniła zdanie, kiedy ją podpuściłem... - próbował sprecyzować, choć jej fuknięcie zdradzało, że lepiej by zrobił, gdyby już się wycofał. Te tłumaczenia chyba tylko go pogrążały. Kiedy mówił o tym w ten sposób, zaczynał rozumieć, że rzeczywiście nie brzmiało to najlepiej. Był przecież za nią w jakiś sposób odpowiedzialny, kiedy bawiła się tam z nim, z nim i z Jamesem. Westchnął z bólem, jakie może wywołać tylko istnienie lub błąd popełniony minionej nocy.
- Przestań. Nigdy nie robiliśmy nic... Wbrew temu, co sama uzna. - Czy na pewno? Przecież wiedział, w jakim stanie była Neala. Przecież ją prowokował. Na trzeźwo by się na to nie zgodziła. On też nie był trzeźwy, ale które z nich tak naprawdę powinno myśleć trzeźwiej? - Szanujemy jej rodzinę, okej? - odpowiedział podniesionym głosem, nie będąc pewnym, czy próbuje do tego przekonać siebie, czy ją. Szanował ich, oczywiście, że tak, wiedział, że robią dużo dobrego i nigdy nie próbowali doprowadzić do złości na Nealę. Wiedział, że Jim tym bardziej - ale tamta sytuacja byłą tylko jego winą. Jim zreflektował się jako pierwszy. - Daleko jej do tego! - odparował od razu, kiedy zaczęła mówić o dziewczynach z ulicy, choć już w pół zdania zdał sobie sprawę z niezręczności tych słów. Nie oceniłby w ten sposób nigdy Neali, jeszcze chwilę temu zarzekał się, że traktował ją tak samo jak Yulię - więc jak to w końcu było? Miała wylądować na ulicy od jednego wróżkowego pyłu i to z jego winy? Uznał to za absurd i próbował wyprzeć. - Winnym czego?! Ogarnij się, to normalna dziewczyna, ma rodzinę, pracę i ma dokąd wrócić! Nie wywalą jej z domu dlatego, że raz wyszła na imprezę! - mówił dalej, szybciej niż myślał. Mówił, choć przecież wiedzieć nie mógł. Skrzywił się, przecież siedzieli w tym razem. Miał dość, niepotrzebnie zaczynał. Kiwnął głową, widziały się. Nie miał nastroju o to dopytywać teraz. Dostrzegł jej dłonie, zaciśnięte w pieści - poważnie, Yulia?
Jake Dixon, pracował kiedyś z gościem, który...
- Taki rudy? - dopytał z roztargnieniem, myśli poszybowały daleko. To nie było jego nazwisko, nie znał prawdziwego, ale kojarzył jego kumpli, którzy pewnie będą wiedzieli, gdzie go znaleźć... Z zamyślenia wytrącił go jej oskarżycielski palec wbity w pierś. - Jasne, nie będę - odpowiedział zdawkowo, trochę odruchowo, unosząc jedną rękę w geście kapitulacji. Kłamał, nie przykładając nawet szczególnie dużej wagi do przekonującego zaprzeczenia. Próbował sobie przypomnieć, gdzie latem pracował Bruce, będzie musiał o niego popytać w Parszywym... ale myśli szybko od tego uciekły, bo kolejne słowa sprawiły, że dostał w gębę.
- Ała! - zawołał bardziej z oburzeniem niż z bólem, zamykając oczy - głowa odruchowo pomknęła w bok, zasypując twarz kosmykami złotych włosów. Przyłożył dłoń do policzka, a potem na nią spojrzał, jakby spodziewał się zobaczyć na niej krew - ale przecież jej nie było - tylko skóra piekła, zaczerwienieniem drażniącym mocniej dumę niż ciało. Spojrzał na nią gniewnie - z dołu, bo i na stołku siedział - nie zasłużył sobie na to. Prowokowała go, żeby skończył zdanie, oddech na kilka chwil, razem z zawahaniem, wstrzymał się w piersi. Złość okazała się silniejsza od rozsądku, wstał, wykonując w jej stronę gwałtowny krok. - Pazerna! - fuknął na nią w odwecie nagle, choć nigdy jej za taką nie uważał. Przecież wiedział, że chciała być przy Gilly - przemawiała przez niego złość. Może to uderzenie by go otrzeźwiło, gdyby nie jej dalsze słowa, znów burzące krew. - Czy ty się słyszysz, Yulia?! Nie byłaś tam pierwszy raz?! Czego tam szukasz?! To zwyrole, kompletne zwyrole! Rozdrobnią cię, Yulia, na paznokcie, kości, gałki oczne, zęby, krew i skórę! Rozdrobnią i powsadzają do pieprzonych fiolek, bo może przydasz się do eliksiru jakiegoś świra! - Odsunął się, wślizgując się na toaletkę, na której usiadł, zabębnił palcami o jej blat. Nie spojrzał na nią, kiedy odpowiedziała gorzkim śmiechem. Nie spojrzał, gdy pytała, czy pamiętał. Może zwrot był niefortunny, ale przecież nie o to mu chodziło. Obrócił głowę w jej stronę, gdy wspomniała o jebańcach z portu. Byli szybsi od niego? Przecież... Nie tak to miało brzmieć, zrobiło mu się głupio. Za szybko mówił, za wolno myślał. Pokręcił głową z rosnącej frustracji.
- O kim mówisz? - zapytał ostrożniej, ciszej, spoglądając na jej profil przy oknie.
- Może - odpowiedział zrezygnowany, gdy stwierdziła, że sam tak zabrzmiał. Sam już nie wiedział, jak to właściwie było. Nie chciał źle, to jedno wiedział na pewno. - Właściwie... - Była zdenerwowana, czuł to, on też robił się rozdrażniony, ale nie imprezą. Pokręcił głową od niechcenia, mógł tak zabrzmieć. - Nie chciała, ale zmieniła zdanie, kiedy ją podpuściłem... - próbował sprecyzować, choć jej fuknięcie zdradzało, że lepiej by zrobił, gdyby już się wycofał. Te tłumaczenia chyba tylko go pogrążały. Kiedy mówił o tym w ten sposób, zaczynał rozumieć, że rzeczywiście nie brzmiało to najlepiej. Był przecież za nią w jakiś sposób odpowiedzialny, kiedy bawiła się tam z nim, z nim i z Jamesem. Westchnął z bólem, jakie może wywołać tylko istnienie lub błąd popełniony minionej nocy.
- Przestań. Nigdy nie robiliśmy nic... Wbrew temu, co sama uzna. - Czy na pewno? Przecież wiedział, w jakim stanie była Neala. Przecież ją prowokował. Na trzeźwo by się na to nie zgodziła. On też nie był trzeźwy, ale które z nich tak naprawdę powinno myśleć trzeźwiej? - Szanujemy jej rodzinę, okej? - odpowiedział podniesionym głosem, nie będąc pewnym, czy próbuje do tego przekonać siebie, czy ją. Szanował ich, oczywiście, że tak, wiedział, że robią dużo dobrego i nigdy nie próbowali doprowadzić do złości na Nealę. Wiedział, że Jim tym bardziej - ale tamta sytuacja byłą tylko jego winą. Jim zreflektował się jako pierwszy. - Daleko jej do tego! - odparował od razu, kiedy zaczęła mówić o dziewczynach z ulicy, choć już w pół zdania zdał sobie sprawę z niezręczności tych słów. Nie oceniłby w ten sposób nigdy Neali, jeszcze chwilę temu zarzekał się, że traktował ją tak samo jak Yulię - więc jak to w końcu było? Miała wylądować na ulicy od jednego wróżkowego pyłu i to z jego winy? Uznał to za absurd i próbował wyprzeć. - Winnym czego?! Ogarnij się, to normalna dziewczyna, ma rodzinę, pracę i ma dokąd wrócić! Nie wywalą jej z domu dlatego, że raz wyszła na imprezę! - mówił dalej, szybciej niż myślał. Mówił, choć przecież wiedzieć nie mógł. Skrzywił się, przecież siedzieli w tym razem. Miał dość, niepotrzebnie zaczynał. Kiwnął głową, widziały się. Nie miał nastroju o to dopytywać teraz. Dostrzegł jej dłonie, zaciśnięte w pieści - poważnie, Yulia?
Jake Dixon, pracował kiedyś z gościem, który...
- Taki rudy? - dopytał z roztargnieniem, myśli poszybowały daleko. To nie było jego nazwisko, nie znał prawdziwego, ale kojarzył jego kumpli, którzy pewnie będą wiedzieli, gdzie go znaleźć... Z zamyślenia wytrącił go jej oskarżycielski palec wbity w pierś. - Jasne, nie będę - odpowiedział zdawkowo, trochę odruchowo, unosząc jedną rękę w geście kapitulacji. Kłamał, nie przykładając nawet szczególnie dużej wagi do przekonującego zaprzeczenia. Próbował sobie przypomnieć, gdzie latem pracował Bruce, będzie musiał o niego popytać w Parszywym... ale myśli szybko od tego uciekły, bo kolejne słowa sprawiły, że dostał w gębę.
- Ała! - zawołał bardziej z oburzeniem niż z bólem, zamykając oczy - głowa odruchowo pomknęła w bok, zasypując twarz kosmykami złotych włosów. Przyłożył dłoń do policzka, a potem na nią spojrzał, jakby spodziewał się zobaczyć na niej krew - ale przecież jej nie było - tylko skóra piekła, zaczerwienieniem drażniącym mocniej dumę niż ciało. Spojrzał na nią gniewnie - z dołu, bo i na stołku siedział - nie zasłużył sobie na to. Prowokowała go, żeby skończył zdanie, oddech na kilka chwil, razem z zawahaniem, wstrzymał się w piersi. Złość okazała się silniejsza od rozsądku, wstał, wykonując w jej stronę gwałtowny krok. - Pazerna! - fuknął na nią w odwecie nagle, choć nigdy jej za taką nie uważał. Przecież wiedział, że chciała być przy Gilly - przemawiała przez niego złość. Może to uderzenie by go otrzeźwiło, gdyby nie jej dalsze słowa, znów burzące krew. - Czy ty się słyszysz, Yulia?! Nie byłaś tam pierwszy raz?! Czego tam szukasz?! To zwyrole, kompletne zwyrole! Rozdrobnią cię, Yulia, na paznokcie, kości, gałki oczne, zęby, krew i skórę! Rozdrobnią i powsadzają do pieprzonych fiolek, bo może przydasz się do eliksiru jakiegoś świra! - Odsunął się, wślizgując się na toaletkę, na której usiadł, zabębnił palcami o jej blat. Nie spojrzał na nią, kiedy odpowiedziała gorzkim śmiechem. Nie spojrzał, gdy pytała, czy pamiętał. Może zwrot był niefortunny, ale przecież nie o to mu chodziło. Obrócił głowę w jej stronę, gdy wspomniała o jebańcach z portu. Byli szybsi od niego? Przecież... Nie tak to miało brzmieć, zrobiło mu się głupio. Za szybko mówił, za wolno myślał. Pokręcił głową z rosnącej frustracji.
- O kim mówisz? - zapytał ostrożniej, ciszej, spoglądając na jej profil przy oknie.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Triumf w jego głosie zadziałał na nią jak płachta na byka. Niewiele myśląc, chwyciła cynowy kubek ze stołu i cisnęła nim w kierunku Marcela.
– Nie twój interes – warknęła w końcu. Nie podobało się jej to jak ją przejrzał, czuła się zapędzona w kozi róg, a to przecież był ledwie początek. – Nie chcę twojego zmartwienia. Nie chcę niczyjego zmartwienia, ani niczyjej troski – dodała ostrym tonem, jakby wierzyła, że którekolwiek z tych słów są w stanie zmienić rzeczywistość, sprawić, że faktycznie zostanie z tym wszystkim sama, tak jak sobie tego życzyła.
Uniosła powoli brwi ku górze. To jak w końcu było? Chciała, czy nie? Wcisnął jej, czy nie? Podpuścił ją, zmieniła zdanie, ale nie chciała? Yulia pokręciła głową, cała ta opowieść straciła wiarygodność i nawet jeśli go znała, nawet jeśli nie wierzyła w złe zamiary, to sama nie wiedziała już jak odnieść się do tej sytuacji, co zrobić i jak zareagować.
– Ale do narkotyków musiałeś ją podpuścić? To się nie trzyma kupy, jak musiałeś ją podpuszczać to znaczy, że nie chciała, że nie uznała tego za dobry pomysł. – Szła dalej w zaparte, za punkt honoru obierając sobie obronę dziewczyn na swój własny sposób. Nieco nieporadny, zagmatwany, ale intencje miała szczere.
Zmrużyła wściekle oczy, kiedy podniósł głos, dłoń sama sięgnęła po leżącą na komodzie książkę. Tą też cisnęła w Marcela.
– To daleko jej do tego, czy “brzmi znajomo”?! – wydarła się się, złapała kolejną książkę i rzuciła, celując w jego kolano. – A skąd wiesz, że nie wywalą?! W dobrym domu liczy się tylko to, żeby opchnąć dziewczynę dobrze za mąż, a do tego trzeba reputacji! A winny będziesz ty, bo to ty ją namówiłeś! Sam to przed chwilą powiedziałeś! – wyrzuciła z siebie na wydechu, na moment zabrakło jej pary na dalszą tyradę. Oddychała ciężko, z wysiłkiem, jakby właśnie musiała przebiec całą aleję portową, ale nie umniejszyło to wściekłemu spojrzeniu jakie mu rzuciła gdy dopytał o Dixona.
– Zielony – fuknęła znowu. Nie uwierzyła mu ani trochę, łgał jak pies i to w żywe oczy! Nie zamierzała mówić mu nic więcej, nie będzie mu nic ułatwiać. – To moja sprawa. Zajmij się swoimi, bo jak nie to ja zacznę wtykać nos w twoje sprawy. – Spojrzenie miała ciężkie, mina nie wyrażała nic poza czystą wściekłością. Była zdolna do wielu rzeczy, czasem bywała nieobliczalna. I w tej chwili mógł być pewien, że nie żartuje.
Uderzenie w twarz było kolejnym ostrzeżeniem, ale nie do końca zadziałało. Marcel wstał, zarzucił jej pazerność, Yulia nabrała powietrza w usta, kompletnie wytrącona z równowagi.
– Odszczekaj to! – Odepchnęła go z całej siły. – Nie jestem pazerna! Robię co mogę, żeby przeżyć! To moja wina, że nie marnuję okazji?!
Pokręciła głową z niedowierzaniem. A więc to tak. Tak ją widział. Świetnie. Niech będzie.
– Jakbym była pazerna, to za te wszystkie noce wystawiłabym ci rachunek – wycedziła przez zęby i odeszła do okna. Dłonie wsparła na parapecie, zwiesiła głowę, odetchnęła ciężko nocnym powietrzem. Śmierdziało mułem, tanim piwem i szczynami.
Raz-dwa – zaczęła odliczać w myślach – trzy-cztery. Powinna się uspokoić zanim wydrapie mu oczy – pięć-sześć – powinna wziąć się w garść, zanim oboje zagalopują się do miejsca z którego nie ma już powrotu.
– Chuj cię to obchodzi czego tam szukam – oznajmiła zimno. Podwinęła palce, znów zaciskając dłonie w pięści. – Nie twój zasrany interes, mówiłam już.
Siedem-osiem. Dziewięć. Dziesięć…
Przecież wiedziała czym jest Nokturn. Wiedziała jacy ludzie tam mieszkają i czym się zajmują. Mimo to, nie potrafiła odmówić sobie ładowania się w kolejne akcje na terenie przeklętej alei, jakby fakt przetrwania miał jej coś udowodnić, potwierdzić, że w istocie twarda z niej sztuka.
Wbiła spojrzenie w sąsiednie dachy, w lewitujące w dole czerwone świece. Ulica Zapomnianych Córek, dzielnica portowych burdeli. Co za ironia, że teraz, dwa lata później jej otoczenie zmieniło się tak niewiele.
Długo mu nie odpowiadała; gryzła się z myślami, z własną historią, z tym, o czym jak dotąd powiedziała tylko Róży, bo wiedziała, że ta zrozumie ją lepiej niż ktokolwiek inny. Rozluźniła jedną dłoń, powoli zabębniła palcami o parapet. Gdzieś w dole przemknął bury kot, za płotem rozbrzmiał odgłos przewracanego kubła na śmieci.
– O bandzie z rosyjskiego portu. O ostatnim elemencie układanki, który składa się na obraz mojej ucieczki z domu – oznajmiła nocnej pustce. Nie mogła się zmusić by na niego spojrzeć. – Złapali mnie w zaułku, tuż po tym jak wymieniłam część skradzionych rodzicom świecidełek na bilet. Któryś musiał widzieć, że je mam i że jestem sama. Okradli mnie nie tylko z tego, nie miałam jak się bronić. A potem przehandlowali mnie do jednego z portowych burdeli za kratę wódki. Więcej nie byłam warta.
Kiedyś to wspomnienie budziło jej żal, łatwo było się przy nim rozkleić. Teraz czuła tylko pustkę, która wchłonęła nawet wcześniejsze pokłady złości.
– Nie twój interes – warknęła w końcu. Nie podobało się jej to jak ją przejrzał, czuła się zapędzona w kozi róg, a to przecież był ledwie początek. – Nie chcę twojego zmartwienia. Nie chcę niczyjego zmartwienia, ani niczyjej troski – dodała ostrym tonem, jakby wierzyła, że którekolwiek z tych słów są w stanie zmienić rzeczywistość, sprawić, że faktycznie zostanie z tym wszystkim sama, tak jak sobie tego życzyła.
Uniosła powoli brwi ku górze. To jak w końcu było? Chciała, czy nie? Wcisnął jej, czy nie? Podpuścił ją, zmieniła zdanie, ale nie chciała? Yulia pokręciła głową, cała ta opowieść straciła wiarygodność i nawet jeśli go znała, nawet jeśli nie wierzyła w złe zamiary, to sama nie wiedziała już jak odnieść się do tej sytuacji, co zrobić i jak zareagować.
– Ale do narkotyków musiałeś ją podpuścić? To się nie trzyma kupy, jak musiałeś ją podpuszczać to znaczy, że nie chciała, że nie uznała tego za dobry pomysł. – Szła dalej w zaparte, za punkt honoru obierając sobie obronę dziewczyn na swój własny sposób. Nieco nieporadny, zagmatwany, ale intencje miała szczere.
Zmrużyła wściekle oczy, kiedy podniósł głos, dłoń sama sięgnęła po leżącą na komodzie książkę. Tą też cisnęła w Marcela.
– To daleko jej do tego, czy “brzmi znajomo”?! – wydarła się się, złapała kolejną książkę i rzuciła, celując w jego kolano. – A skąd wiesz, że nie wywalą?! W dobrym domu liczy się tylko to, żeby opchnąć dziewczynę dobrze za mąż, a do tego trzeba reputacji! A winny będziesz ty, bo to ty ją namówiłeś! Sam to przed chwilą powiedziałeś! – wyrzuciła z siebie na wydechu, na moment zabrakło jej pary na dalszą tyradę. Oddychała ciężko, z wysiłkiem, jakby właśnie musiała przebiec całą aleję portową, ale nie umniejszyło to wściekłemu spojrzeniu jakie mu rzuciła gdy dopytał o Dixona.
– Zielony – fuknęła znowu. Nie uwierzyła mu ani trochę, łgał jak pies i to w żywe oczy! Nie zamierzała mówić mu nic więcej, nie będzie mu nic ułatwiać. – To moja sprawa. Zajmij się swoimi, bo jak nie to ja zacznę wtykać nos w twoje sprawy. – Spojrzenie miała ciężkie, mina nie wyrażała nic poza czystą wściekłością. Była zdolna do wielu rzeczy, czasem bywała nieobliczalna. I w tej chwili mógł być pewien, że nie żartuje.
Uderzenie w twarz było kolejnym ostrzeżeniem, ale nie do końca zadziałało. Marcel wstał, zarzucił jej pazerność, Yulia nabrała powietrza w usta, kompletnie wytrącona z równowagi.
– Odszczekaj to! – Odepchnęła go z całej siły. – Nie jestem pazerna! Robię co mogę, żeby przeżyć! To moja wina, że nie marnuję okazji?!
Pokręciła głową z niedowierzaniem. A więc to tak. Tak ją widział. Świetnie. Niech będzie.
– Jakbym była pazerna, to za te wszystkie noce wystawiłabym ci rachunek – wycedziła przez zęby i odeszła do okna. Dłonie wsparła na parapecie, zwiesiła głowę, odetchnęła ciężko nocnym powietrzem. Śmierdziało mułem, tanim piwem i szczynami.
Raz-dwa – zaczęła odliczać w myślach – trzy-cztery. Powinna się uspokoić zanim wydrapie mu oczy – pięć-sześć – powinna wziąć się w garść, zanim oboje zagalopują się do miejsca z którego nie ma już powrotu.
– Chuj cię to obchodzi czego tam szukam – oznajmiła zimno. Podwinęła palce, znów zaciskając dłonie w pięści. – Nie twój zasrany interes, mówiłam już.
Siedem-osiem. Dziewięć. Dziesięć…
Przecież wiedziała czym jest Nokturn. Wiedziała jacy ludzie tam mieszkają i czym się zajmują. Mimo to, nie potrafiła odmówić sobie ładowania się w kolejne akcje na terenie przeklętej alei, jakby fakt przetrwania miał jej coś udowodnić, potwierdzić, że w istocie twarda z niej sztuka.
Wbiła spojrzenie w sąsiednie dachy, w lewitujące w dole czerwone świece. Ulica Zapomnianych Córek, dzielnica portowych burdeli. Co za ironia, że teraz, dwa lata później jej otoczenie zmieniło się tak niewiele.
Długo mu nie odpowiadała; gryzła się z myślami, z własną historią, z tym, o czym jak dotąd powiedziała tylko Róży, bo wiedziała, że ta zrozumie ją lepiej niż ktokolwiek inny. Rozluźniła jedną dłoń, powoli zabębniła palcami o parapet. Gdzieś w dole przemknął bury kot, za płotem rozbrzmiał odgłos przewracanego kubła na śmieci.
– O bandzie z rosyjskiego portu. O ostatnim elemencie układanki, który składa się na obraz mojej ucieczki z domu – oznajmiła nocnej pustce. Nie mogła się zmusić by na niego spojrzeć. – Złapali mnie w zaułku, tuż po tym jak wymieniłam część skradzionych rodzicom świecidełek na bilet. Któryś musiał widzieć, że je mam i że jestem sama. Okradli mnie nie tylko z tego, nie miałam jak się bronić. A potem przehandlowali mnie do jednego z portowych burdeli za kratę wódki. Więcej nie byłam warta.
Kiedyś to wspomnienie budziło jej żal, łatwo było się przy nim rozkleić. Teraz czuła tylko pustkę, która wchłonęła nawet wcześniejsze pokłady złości.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Otworzył szerzej oczy, kiedy chwyciła za kubek.
- Nie zrobisz tego, Yulia - odgroził się, ale zaraz się zaskoczył, bo jednak to zrobiła. Z refleksem osłonił twarz zgiętym ramieniem, cynowy kubek odbił się od jego ręki i wyleciał przez okno. Nie poświęcił mu dłuższej uwagi, czując zalewającą go złość. - A właśnie, że mój interes! - fuknął. - Nie martwię się wcale - martwił się. - Po prostu przestań mnie okłamywać! - Byli przyjaciółmi, dlaczego traktowała go z taką wrogością?
- Sama się nie trzymasz kupy - odparował, może i nie zrobił dobrze, może popełnił błąd, jak długo mieli jeszcze to wałkować? Miał dość, atmosfera go rozstroiła, a myśli coraz szybciej uciekały od tych zdarzeń. Od imprezy minęło kilka dni, nie chciał już o niej myśleć. Wiedział, że Neali nie zależało na dobrym zamążpójściu, bo w zasadzie to zaręczył się z nią chyba na tej imprezie - ale coś mu podpowiedziało, że użycie tego argumentu nie było w tym momencie najlepszym pomysłem.
- Cholera, Yulia! - zawołał, unosząc ramię, żeby osłonić twarz przed książką, spadła na toaletkę, mnąc otwarte strony. - Czy ty się w ogóle słyszysz?! Nie jesteście jakimiś klaczami rozpłodowymi! Jeśli przeze mnie nie opchną jej komukolwiek, to uznam to za swoją zasługę, a nie winę! - Dobrze wyjść za mąż, kogo to w ogóle interesowało? Bella wybrała Steffena zamiast lorda, bo pieniądze i nazwisko to nie wszystko. To przecież nie tak, że byli skazani na wieczną samotność, bo byli biedni. Czysta krew nie da nikomu szczęśliwego życia, chciał wierzyć, że pieniądze też nie. - Przestań! - Ramię znów go osłoniło - książką uderzyła grzbietem niżej, o kolano.
- Rudy! Wiedziałem - rzucił, znów triumfalnie, ignorując latające wyposażenie izby, kiedy nie zaprzeczyła. Znajdzie tego gagatka i sobie z nim porozmawia. - Proszę bardzo, wsadzaj nos, w co chcesz! Nie mam nic do ukrycia! - zawołał, rozkładając ręce, odpowiadając podobnie intensywnie skrzącym gniewem spojrzeniem, choć tak naprawdę ukrywał przed nią wiele - a nade wszystko swoją działalność rebeliancką. Nie bał się jej, nie bał się tego, co mogła mu zrobić - nie tylko dlatego, że nie wierzył, że mogłaby, była od niego mniejsza i słabsza. Czuł to, gdy próbowała go odepchnąć - mógł się jej sprzeciwić z łatwością i w pierwszej chwili się zaparł z zawziętą miną - ale cofnął się ze zrezygnowaniem chwilę później, bo przecież nie wykorzystałby naprawdę fizycznej siły przeciwko niej.
- Nie jestem psem, żeby szczekać! - Może nie musiał tego mówić. Wcale tak przecież nie myślał, że była pazerna. - Okazja to może być kiedy zobaczysz worek z monetami a nie z ludzkimi szczątkami! - krzyknął ze zdecydowaniem, ton jego głosu był ostry, naprawdę dawno go tak nie wkurzyła jak teraz. I już otwierał usta, żeby dodać coś więcej, wejść jej w słowo, ale jej kolejne słowa sprawiły, że kompletnie go zatkało. - Co? - spytał ze zdezorientowaniem, a chwilę potem zapowietrzył się na ułamek chwili. Rachunek za... otworzył kilka razy usta, a potem je zamknął, nie potrafiąc jej odpowiedzieć. Z jednej strony zabolała go myśl, że myślała o nim w ten sposób - o sobie zresztą też - z drugiej nawiedziła go wątpliwość, czy może rzeczywiście oczekiwała, że zapłaci... nic ich przecież nie łączyło, ale... - Próbujesz powiedzieć że to twoja szczodrość? - zapytał z oburzeniem, broniąc się przed własnymi myślami - że być może, przynajmniej w części, tak właśnie było. Spuścił nieco z tonu.
- A ja mówiłem już, że to jest mój zasrany interes, kiedy ktoś cię dusi, a kiedy nie. Porozmawiaj ze mną, Yulia, co się zdarzyło tamtego dnia? Dixon ci tego nie zrobił, to skończony tchórz. Moribund cię złapał? - Mówiła, że nie przeprowadził jej skrótem, ale skoro nawiał, została sama. Miała dużo - mnóstwo - szczęścia, że skończyła w taki sposób, na Nokturnie mogła ją trafić kara znacznie okrutniejsza od tego. Portowe draby rozprawiały się rękoma, tam plugawa magia kruszyła kości, wywoływała eksplozje gałek ocznych i wyrywała języki razem z gardłem. Nie chciał dla niej takiego głupiego końca. Nie chciał dla niej takiego bólu. Ze zrezygnowaniem wsunął dłonie w kieszenie spodni i powolnym krokiem podszedł bliżej niej, wspierając się bokiem o ścianę tuż przy tym samym oknie. Patrzył na nią - na jej profil - ale rąk nie wyciągnął. Banda z rosyjskiego portu, milczał, dając jej mówić. Świecidełka, napad, kradzież. I burdel, spuścił wzrok, domyślając się, z jaką trudnością przyszło jej wydusić z siebie te słowa. Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że postawiła go w jednym szeregu z tymi obrzydliwymi ludźmi. To dlatego tak zareagowała, wtedy na plaży?
- Przykro mi - odpowiedział w końcu cicho, po dłuższej chwili milczenia, ostrożnie wspierając skroń o framugę okna, spoglądając na nią z ukosa. Przemknął wzrokiem na ulicę na zewnątrz, ogniskując spojrzenie na jednej z czerwonych świec. Ile dziewczyn tutaj mogło opowiedzieć podobną historię? Nie wiedział, spodziewał się, że wiele. I było mu wstyd - za mężczyzn, którzy jej to zrobili, bo przecież byli ulepieni z tej samej gliny. Niewiele jego współczucie mogło zmienić. Nie wróci jej godności, nie usunie blizn ani bólu. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak źle ją tam traktowano, a wyobraźnię miał dostatecznie dużą. Pytań miał zresztą wiele, ile cierpiała? Jak udało jej się uciec? Ile to trwało? Żadnego jednak nie miał odwagi zadać. - Wiesz - zaczął, bez przekonania. Cicho i już bez złości, po której nie pozostał nawet ślad. Wyciągnął zewnętrzną dłoń z kieszeni, chcąc sięgnąć jej ramienia, lecz zatrzymał się w pół tego gestu, z zakłopotaniem opuszczając ją obok. Może rzeczywiście trochę się dzisiaj zagalopował. - Po prostu... nie jesteś już sama, Yulia. I nie będziesz, masz nas, przyjaciół. A dla nas masz większą wartość, niż całe złoto tego miasta.
- Nie zrobisz tego, Yulia - odgroził się, ale zaraz się zaskoczył, bo jednak to zrobiła. Z refleksem osłonił twarz zgiętym ramieniem, cynowy kubek odbił się od jego ręki i wyleciał przez okno. Nie poświęcił mu dłuższej uwagi, czując zalewającą go złość. - A właśnie, że mój interes! - fuknął. - Nie martwię się wcale - martwił się. - Po prostu przestań mnie okłamywać! - Byli przyjaciółmi, dlaczego traktowała go z taką wrogością?
- Sama się nie trzymasz kupy - odparował, może i nie zrobił dobrze, może popełnił błąd, jak długo mieli jeszcze to wałkować? Miał dość, atmosfera go rozstroiła, a myśli coraz szybciej uciekały od tych zdarzeń. Od imprezy minęło kilka dni, nie chciał już o niej myśleć. Wiedział, że Neali nie zależało na dobrym zamążpójściu, bo w zasadzie to zaręczył się z nią chyba na tej imprezie - ale coś mu podpowiedziało, że użycie tego argumentu nie było w tym momencie najlepszym pomysłem.
- Cholera, Yulia! - zawołał, unosząc ramię, żeby osłonić twarz przed książką, spadła na toaletkę, mnąc otwarte strony. - Czy ty się w ogóle słyszysz?! Nie jesteście jakimiś klaczami rozpłodowymi! Jeśli przeze mnie nie opchną jej komukolwiek, to uznam to za swoją zasługę, a nie winę! - Dobrze wyjść za mąż, kogo to w ogóle interesowało? Bella wybrała Steffena zamiast lorda, bo pieniądze i nazwisko to nie wszystko. To przecież nie tak, że byli skazani na wieczną samotność, bo byli biedni. Czysta krew nie da nikomu szczęśliwego życia, chciał wierzyć, że pieniądze też nie. - Przestań! - Ramię znów go osłoniło - książką uderzyła grzbietem niżej, o kolano.
- Rudy! Wiedziałem - rzucił, znów triumfalnie, ignorując latające wyposażenie izby, kiedy nie zaprzeczyła. Znajdzie tego gagatka i sobie z nim porozmawia. - Proszę bardzo, wsadzaj nos, w co chcesz! Nie mam nic do ukrycia! - zawołał, rozkładając ręce, odpowiadając podobnie intensywnie skrzącym gniewem spojrzeniem, choć tak naprawdę ukrywał przed nią wiele - a nade wszystko swoją działalność rebeliancką. Nie bał się jej, nie bał się tego, co mogła mu zrobić - nie tylko dlatego, że nie wierzył, że mogłaby, była od niego mniejsza i słabsza. Czuł to, gdy próbowała go odepchnąć - mógł się jej sprzeciwić z łatwością i w pierwszej chwili się zaparł z zawziętą miną - ale cofnął się ze zrezygnowaniem chwilę później, bo przecież nie wykorzystałby naprawdę fizycznej siły przeciwko niej.
- Nie jestem psem, żeby szczekać! - Może nie musiał tego mówić. Wcale tak przecież nie myślał, że była pazerna. - Okazja to może być kiedy zobaczysz worek z monetami a nie z ludzkimi szczątkami! - krzyknął ze zdecydowaniem, ton jego głosu był ostry, naprawdę dawno go tak nie wkurzyła jak teraz. I już otwierał usta, żeby dodać coś więcej, wejść jej w słowo, ale jej kolejne słowa sprawiły, że kompletnie go zatkało. - Co? - spytał ze zdezorientowaniem, a chwilę potem zapowietrzył się na ułamek chwili. Rachunek za... otworzył kilka razy usta, a potem je zamknął, nie potrafiąc jej odpowiedzieć. Z jednej strony zabolała go myśl, że myślała o nim w ten sposób - o sobie zresztą też - z drugiej nawiedziła go wątpliwość, czy może rzeczywiście oczekiwała, że zapłaci... nic ich przecież nie łączyło, ale... - Próbujesz powiedzieć że to twoja szczodrość? - zapytał z oburzeniem, broniąc się przed własnymi myślami - że być może, przynajmniej w części, tak właśnie było. Spuścił nieco z tonu.
- A ja mówiłem już, że to jest mój zasrany interes, kiedy ktoś cię dusi, a kiedy nie. Porozmawiaj ze mną, Yulia, co się zdarzyło tamtego dnia? Dixon ci tego nie zrobił, to skończony tchórz. Moribund cię złapał? - Mówiła, że nie przeprowadził jej skrótem, ale skoro nawiał, została sama. Miała dużo - mnóstwo - szczęścia, że skończyła w taki sposób, na Nokturnie mogła ją trafić kara znacznie okrutniejsza od tego. Portowe draby rozprawiały się rękoma, tam plugawa magia kruszyła kości, wywoływała eksplozje gałek ocznych i wyrywała języki razem z gardłem. Nie chciał dla niej takiego głupiego końca. Nie chciał dla niej takiego bólu. Ze zrezygnowaniem wsunął dłonie w kieszenie spodni i powolnym krokiem podszedł bliżej niej, wspierając się bokiem o ścianę tuż przy tym samym oknie. Patrzył na nią - na jej profil - ale rąk nie wyciągnął. Banda z rosyjskiego portu, milczał, dając jej mówić. Świecidełka, napad, kradzież. I burdel, spuścił wzrok, domyślając się, z jaką trudnością przyszło jej wydusić z siebie te słowa. Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że postawiła go w jednym szeregu z tymi obrzydliwymi ludźmi. To dlatego tak zareagowała, wtedy na plaży?
- Przykro mi - odpowiedział w końcu cicho, po dłuższej chwili milczenia, ostrożnie wspierając skroń o framugę okna, spoglądając na nią z ukosa. Przemknął wzrokiem na ulicę na zewnątrz, ogniskując spojrzenie na jednej z czerwonych świec. Ile dziewczyn tutaj mogło opowiedzieć podobną historię? Nie wiedział, spodziewał się, że wiele. I było mu wstyd - za mężczyzn, którzy jej to zrobili, bo przecież byli ulepieni z tej samej gliny. Niewiele jego współczucie mogło zmienić. Nie wróci jej godności, nie usunie blizn ani bólu. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak źle ją tam traktowano, a wyobraźnię miał dostatecznie dużą. Pytań miał zresztą wiele, ile cierpiała? Jak udało jej się uciec? Ile to trwało? Żadnego jednak nie miał odwagi zadać. - Wiesz - zaczął, bez przekonania. Cicho i już bez złości, po której nie pozostał nawet ślad. Wyciągnął zewnętrzną dłoń z kieszeni, chcąc sięgnąć jej ramienia, lecz zatrzymał się w pół tego gestu, z zakłopotaniem opuszczając ją obok. Może rzeczywiście trochę się dzisiaj zagalopował. - Po prostu... nie jesteś już sama, Yulia. I nie będziesz, masz nas, przyjaciół. A dla nas masz większą wartość, niż całe złoto tego miasta.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
– No i świetnie! – krzyknęła, oddaliła się pół kroku w bok, ale zaraz znowu do niego dopadła, popchnęła go raz jeszcze. – Nie masz nic do ukrycia?! Nie masz żadnych sekretów?! Nie pieprz! Każdy jakieś ma!
Fakt, że nigdy nie próbowała ich odkryć teraz wydawał jej się nieistotny, a to jak bardzo się zapierał tylko rozpalało jej zmysły, cementowało upór. Znajdzie coś, znajdzie sekret – jakikolwiek – choćby miała to być ostatnia rzecz, której się podejmie w tym zasranym mieście.
– A ja nie jestem pazerna! – odparowała zaciekle. Spojrzenie ciskało gromy, płytki oddech zdradzał bliskość granicy za którą opanowanie stanowi już tylko wspomnienie. Dygotała cała, ale nie ze strachu, nie ze smutku, a ze złości. W tym stanie rzuciłaby się na niego z łapami bez cienia żalu i zdrowej oceny sytuacji, bez pamięci o tym, że mógł ją powstrzymać w paru ruchach. Mogła być zwinna jak żmija, ale nadal przerastał ją we wszystkim co najmniej parokrotnie. Świadomość przegranej pozycji tylko działała jej na nerwy, podsycała agresję.
Zmrużyła powieki, w szarości jej oczu mignęła nienawistna, triumfalna iskra, w kąciku ust zadrżała kpina. Wiedziała, że go tym zbije z tropu. Chwilowy triumf smakował goryczą, dusił w piersi, ale brała to, co dał jej los. Poczucie przewagi, nawet jeśli ulotne, zadziałało jak woda na młyn.
– Nic ci nie powiem – wysyczała jadowicie, wciąż świdrując go spojrzeniem. – To moja sprawa, moje zlecenie! Moje konsekwencje! Nikt inny nie będzie ich ponosił, słyszysz mnie?! Masz się trzymać od tego z daleka!
Teraz, na fali gniewu, przypomniała sobie o kim mówił tamten oprych. Wilczarz. Znakowali tak owce dla Wilczarza, a ten przecież działał na Nokturnie nie od wczoraj. W co się tym razem wjebała? Skoro Aleja pływała w czarnej magii, to co jej zrobią jeśli ją znajdą? Najpierw wykorzystają ciało, a potem zamęczą, pokroją na kawałki? Słyszała już o takich przybytkach, słyszała o miejscach, gdzie za worek złotych monet z życiem można było zrobić wszystko. Wizja parszywego końca nieco ostudziła jej gniew, przewiała nienawistny ognik z oczu, wygnała ją pod okno.
Nie sądziła, że przywoła do siebie to wspomnienie, a tym bardziej nie podejrzewała, że mu o nim powie. Jeszcze chwilę temu była gotowa wydrapać mu oczy albo zrzucić na głowę całą zawartość skromnej biblioteczki, ale teraz, gdy gniew opadł, pozostawała tylko pustka zabarwiona kolorem melancholii.
Nie poruszyła się nawet o cal, choć słyszała kroki. Nie uciekła, choć przeszło jej to przez myśl, a na usta cisnął się kolejny komunikat o odrzuceniu. “Idź sobie” – chciała mu powiedzieć, sięgając przy tym po najbardziej lodowaty ton na jaki było ją tylko stać – “nie potrzebuję cię”.
Zamiast tego powoli wyprostowała plecy i ze spokojem godnym najmądrzejszej czarownicy obserwowała jak wyciąga dłoń w jej stronę. Gest urwał się jednak w połowie, ręka opadła wzdłuż boku; Yulia powoli przesunęła spojrzenie na jego twarz, zajrzała mu w oczy. Znów milczała, ale tym razem cisza była inna – niosła ze sobą zrozumienie.
– Obejmij mnie – odezwała się w końcu cicho i przysunęła o krok, bez trudu wsunęła się w jego ramiona, oparła brodę na barku. Koszula wciąż pachniała mydłem i świeżością. – Przepraszam – dodała jeszcze ciszej, obserwując kołyszące się na ścianie cienie. Nie miała tego wszystkiego na myśli, nie tak naprawdę, musiał o tym wiedzieć.
– Po prostu… wychowano mnie w innym świecie. Miałam przynieść rodzinie chlubę zostając czyjąś żoną. Dobrze siadać, dobrze trzymać widelec i broń Merlinie nie pokazywać się z nikim gorszym. Długo wierzyłam, że to właściwy porządek świata. Długo moim otoczeniem były dziewczyny o tym samym przeznaczeniu. Nawet moje siostry… – pokręciła niemrawo głową i opuściła ją, teraz opierając czoło na jego ramieniu – …uciekłam stamtąd, a potem stoczyłam się do rynsztoka. Moja rodzina już mnie nie chce. Pisałam do nich po końcu świata, w pierwszych tygodniach myślałam, że nie żyją, ale potem odpisał mi ojciec. Miał mi do przekazania wiele gorzkich słów, ale ponad wszystkie wybijało się stwierdzenie, że ma tylko dwie córki, nie trzy. Może dlatego tak na ciebie naskoczyłam z tą Nealą. Nie wiem.
Objęła go mocniej, jakby z desperacją.
– Nie szukaj go – poprosiła kruchym tonem – obiecaj mi, że nie będziesz go szukał.
Fakt, że nigdy nie próbowała ich odkryć teraz wydawał jej się nieistotny, a to jak bardzo się zapierał tylko rozpalało jej zmysły, cementowało upór. Znajdzie coś, znajdzie sekret – jakikolwiek – choćby miała to być ostatnia rzecz, której się podejmie w tym zasranym mieście.
– A ja nie jestem pazerna! – odparowała zaciekle. Spojrzenie ciskało gromy, płytki oddech zdradzał bliskość granicy za którą opanowanie stanowi już tylko wspomnienie. Dygotała cała, ale nie ze strachu, nie ze smutku, a ze złości. W tym stanie rzuciłaby się na niego z łapami bez cienia żalu i zdrowej oceny sytuacji, bez pamięci o tym, że mógł ją powstrzymać w paru ruchach. Mogła być zwinna jak żmija, ale nadal przerastał ją we wszystkim co najmniej parokrotnie. Świadomość przegranej pozycji tylko działała jej na nerwy, podsycała agresję.
Zmrużyła powieki, w szarości jej oczu mignęła nienawistna, triumfalna iskra, w kąciku ust zadrżała kpina. Wiedziała, że go tym zbije z tropu. Chwilowy triumf smakował goryczą, dusił w piersi, ale brała to, co dał jej los. Poczucie przewagi, nawet jeśli ulotne, zadziałało jak woda na młyn.
– Nic ci nie powiem – wysyczała jadowicie, wciąż świdrując go spojrzeniem. – To moja sprawa, moje zlecenie! Moje konsekwencje! Nikt inny nie będzie ich ponosił, słyszysz mnie?! Masz się trzymać od tego z daleka!
Teraz, na fali gniewu, przypomniała sobie o kim mówił tamten oprych. Wilczarz. Znakowali tak owce dla Wilczarza, a ten przecież działał na Nokturnie nie od wczoraj. W co się tym razem wjebała? Skoro Aleja pływała w czarnej magii, to co jej zrobią jeśli ją znajdą? Najpierw wykorzystają ciało, a potem zamęczą, pokroją na kawałki? Słyszała już o takich przybytkach, słyszała o miejscach, gdzie za worek złotych monet z życiem można było zrobić wszystko. Wizja parszywego końca nieco ostudziła jej gniew, przewiała nienawistny ognik z oczu, wygnała ją pod okno.
Nie sądziła, że przywoła do siebie to wspomnienie, a tym bardziej nie podejrzewała, że mu o nim powie. Jeszcze chwilę temu była gotowa wydrapać mu oczy albo zrzucić na głowę całą zawartość skromnej biblioteczki, ale teraz, gdy gniew opadł, pozostawała tylko pustka zabarwiona kolorem melancholii.
Nie poruszyła się nawet o cal, choć słyszała kroki. Nie uciekła, choć przeszło jej to przez myśl, a na usta cisnął się kolejny komunikat o odrzuceniu. “Idź sobie” – chciała mu powiedzieć, sięgając przy tym po najbardziej lodowaty ton na jaki było ją tylko stać – “nie potrzebuję cię”.
Zamiast tego powoli wyprostowała plecy i ze spokojem godnym najmądrzejszej czarownicy obserwowała jak wyciąga dłoń w jej stronę. Gest urwał się jednak w połowie, ręka opadła wzdłuż boku; Yulia powoli przesunęła spojrzenie na jego twarz, zajrzała mu w oczy. Znów milczała, ale tym razem cisza była inna – niosła ze sobą zrozumienie.
– Obejmij mnie – odezwała się w końcu cicho i przysunęła o krok, bez trudu wsunęła się w jego ramiona, oparła brodę na barku. Koszula wciąż pachniała mydłem i świeżością. – Przepraszam – dodała jeszcze ciszej, obserwując kołyszące się na ścianie cienie. Nie miała tego wszystkiego na myśli, nie tak naprawdę, musiał o tym wiedzieć.
– Po prostu… wychowano mnie w innym świecie. Miałam przynieść rodzinie chlubę zostając czyjąś żoną. Dobrze siadać, dobrze trzymać widelec i broń Merlinie nie pokazywać się z nikim gorszym. Długo wierzyłam, że to właściwy porządek świata. Długo moim otoczeniem były dziewczyny o tym samym przeznaczeniu. Nawet moje siostry… – pokręciła niemrawo głową i opuściła ją, teraz opierając czoło na jego ramieniu – …uciekłam stamtąd, a potem stoczyłam się do rynsztoka. Moja rodzina już mnie nie chce. Pisałam do nich po końcu świata, w pierwszych tygodniach myślałam, że nie żyją, ale potem odpisał mi ojciec. Miał mi do przekazania wiele gorzkich słów, ale ponad wszystkie wybijało się stwierdzenie, że ma tylko dwie córki, nie trzy. Może dlatego tak na ciebie naskoczyłam z tą Nealą. Nie wiem.
Objęła go mocniej, jakby z desperacją.
– Nie szukaj go – poprosiła kruchym tonem – obiecaj mi, że nie będziesz go szukał.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Nie... - przypomniał sobie, że ma, więc się zawahał, ale tylko na chwilę. - Nie mam, węsz sobie w czym chcesz! - Nie miał powodów ukrywać przed nią zbyt wielu rzeczy, ale rzeczywiście nie o wszystkim jej mówił, od niektórych spraw musiał ją odsunąć. Pozwolił jej się odepchnąć - cofnął się o krok, zaciskając pięść, która mimowolnie chciała wyrwać się złapać jej ręce, nie uczynił tego jednak, pokonany jej wcześniejszymi słowy. Wypierała się pazerności, ściągnął brew, wpatrując się w jej oczy z podobną zawziętością, wiedział, że taka nie była, ale przecież zachowała się w taki sposób - jak mogła pójść na włam zamiast na tak ważne wydarzenie w życiu swoich przyjaciół? Nie zrobiła tego specjalnie, przecież to wiedział, sądziła, że zdąży, ale nic nie poszło tak, jak powinno. Ale czy istniała jakakolwiek szansa, że na Nokturnie coś pójdzie tak jak powinno? Czuł się bezradnie, gdy zapewniała go, że nic mu nie powie, że to była jej sprawa. Chciał pomóc, czy to źle? Już spokojny stał obok, ze skronią wspartą o framugę okna. Spojrzenie błądzące po ulicznym krajobrazie odnalazło jej cynowy kubek - lśnił, odbijając płomień jednej z świec. Nie potrafił spojrzeć na nią po tym, co powiedziała. Mógł się domyślać, że wiele przeszła, że samotnej dziewczynie w dalekiej podróży nie będzie nigdy łatwo. Ale teraz nie potrafił sobie wyobrazić, ile bólu i ile upokorzenia musiała naprawdę znieść. Nie od razu zareagował na jej ciche słowa. Dłonie spoczęły na jej talii, ostrożnie przesunęły się na plecy, przyciągnął ją ku sobie, delikatnie i powoli otaczając ramionami.
- Wiem. - Nie potrzebował przeprosin. - Nie jesteś... - pazerna, nie chciał już mówić tego na głos. - Ja też przepraszam, Yulia. Uniosłem się, nie chciałem - wyznał ze skruchą, powieki opadły powoli, nieśpiesznie. Spodziewał się poczuć jej zapach, ale poczuł coś innego, poczuł zapach świeżej krwi. - Może nie wiem, jak to jest mieć dom taki jak twój, ale wiem, że krew nic nie znaczy. Jeśli twój ojciec miał tylko dwie córki, to ty nigdy nie miałaś tak naprawdę ojca. Jesteś kimś więcej, niż tylko tym, niż... bogactwem starego człowieka. Życie w takim porządku niczym nie różni się od życia w niewoli. Nawet klatka ze złota nie jest tego warta. - Tu i tu handlowali jej godnością i ciałem. Czy to różnica, czy kupić mógł ją tylko jeden, czy wielu? - Żadna cena nie jest ciebie warta. - Istnieli ludzie, za których nie warto było oddać złamanego knuta i istnieli tacy, za które można było oddać wszystkie skarby świata, ale to wciąż wydawało się zbyt mało. Gdyby nie uciekła, nigdy by jej nie poznał, ale może jej życie wyglądałoby inaczej, lepiej. Bezpieczniej, ale czy szczęśliwiej? - Jakiś czas wydawało mi się, że ojciec jest w życiu kimś ważnym. Wiesz, że gdyby z nami był, wszystko wyglądałoby inaczej. A potem... potem on się znalazł i nagle zrozumiałem, dlaczego moja mama nigdy go przy mnie nie chciała. Chciałabyś tam wrócić, Yulia? Do kogoś, kto widział w tobie tylko tyle - towar, który można przehandlować? - Wiedział przecież, że nie. Ale czy mógł ją winić za tęsknotą za domem? - To byłoby lepsze życie? Być żoną człowieka, dla którego byłabyś tylko... ładną ozdobą? - Nie mógł tego wiedzieć, tak zakładał, dlaczego? Nie myślał o tym, że równie dobrze mogłaby znaleźć szczęście u boku zamożnego czarodzieja. Nie musiałaby wtedy tkwić w rynsztoku - nie podobało mu się to określenie. Przecież nie było tu aż tak źle. Ludzie żyli gorzej od tego, co dziś mieli. Przykrywali się gazetami, spali pod mostami, który chronił przed deszczem, ale nie przed zimnem ani wiatrem.
Poczuł jej mocniejszy uścisk, kąciki ust mimowolnie powędrowały w gorę, gdy usłyszał kruchy ton jej głosu. Pewniejsza lewa dłoń przesunęła się z jej pleców wyżej, na jej włosy, przygładził je delikatnie.
- Obiecuję - skłamał, samego siebie zaskakując, że przyszło mu to z podobną lekkością. Może gdy nie patrzyła wprost na niego było łatwiej, a może od tak dawna otaczał go fałsz tego miasta, że zaczynał tracić granice. Z podobną lekkością okłamał przecież Goeffa na chwilę przed tym, jak wydał go podziemiu, które pewnie skazało go na śmierć. Tak po prostu należało. Palce zebrały kasztanowe kosmyki, spojrzenie uciekło ku odsłoniętemu zranionemu uchu, zamarł nagle i zdać się mogło, że wstrzymał się nawet oddech, który musiała wcześniej czuć na skórze. - Co oni ci zrobili? - spytał, głos złamał się w pół.
- Wiem. - Nie potrzebował przeprosin. - Nie jesteś... - pazerna, nie chciał już mówić tego na głos. - Ja też przepraszam, Yulia. Uniosłem się, nie chciałem - wyznał ze skruchą, powieki opadły powoli, nieśpiesznie. Spodziewał się poczuć jej zapach, ale poczuł coś innego, poczuł zapach świeżej krwi. - Może nie wiem, jak to jest mieć dom taki jak twój, ale wiem, że krew nic nie znaczy. Jeśli twój ojciec miał tylko dwie córki, to ty nigdy nie miałaś tak naprawdę ojca. Jesteś kimś więcej, niż tylko tym, niż... bogactwem starego człowieka. Życie w takim porządku niczym nie różni się od życia w niewoli. Nawet klatka ze złota nie jest tego warta. - Tu i tu handlowali jej godnością i ciałem. Czy to różnica, czy kupić mógł ją tylko jeden, czy wielu? - Żadna cena nie jest ciebie warta. - Istnieli ludzie, za których nie warto było oddać złamanego knuta i istnieli tacy, za które można było oddać wszystkie skarby świata, ale to wciąż wydawało się zbyt mało. Gdyby nie uciekła, nigdy by jej nie poznał, ale może jej życie wyglądałoby inaczej, lepiej. Bezpieczniej, ale czy szczęśliwiej? - Jakiś czas wydawało mi się, że ojciec jest w życiu kimś ważnym. Wiesz, że gdyby z nami był, wszystko wyglądałoby inaczej. A potem... potem on się znalazł i nagle zrozumiałem, dlaczego moja mama nigdy go przy mnie nie chciała. Chciałabyś tam wrócić, Yulia? Do kogoś, kto widział w tobie tylko tyle - towar, który można przehandlować? - Wiedział przecież, że nie. Ale czy mógł ją winić za tęsknotą za domem? - To byłoby lepsze życie? Być żoną człowieka, dla którego byłabyś tylko... ładną ozdobą? - Nie mógł tego wiedzieć, tak zakładał, dlaczego? Nie myślał o tym, że równie dobrze mogłaby znaleźć szczęście u boku zamożnego czarodzieja. Nie musiałaby wtedy tkwić w rynsztoku - nie podobało mu się to określenie. Przecież nie było tu aż tak źle. Ludzie żyli gorzej od tego, co dziś mieli. Przykrywali się gazetami, spali pod mostami, który chronił przed deszczem, ale nie przed zimnem ani wiatrem.
Poczuł jej mocniejszy uścisk, kąciki ust mimowolnie powędrowały w gorę, gdy usłyszał kruchy ton jej głosu. Pewniejsza lewa dłoń przesunęła się z jej pleców wyżej, na jej włosy, przygładził je delikatnie.
- Obiecuję - skłamał, samego siebie zaskakując, że przyszło mu to z podobną lekkością. Może gdy nie patrzyła wprost na niego było łatwiej, a może od tak dawna otaczał go fałsz tego miasta, że zaczynał tracić granice. Z podobną lekkością okłamał przecież Goeffa na chwilę przed tym, jak wydał go podziemiu, które pewnie skazało go na śmierć. Tak po prostu należało. Palce zebrały kasztanowe kosmyki, spojrzenie uciekło ku odsłoniętemu zranionemu uchu, zamarł nagle i zdać się mogło, że wstrzymał się nawet oddech, który musiała wcześniej czuć na skórze. - Co oni ci zrobili? - spytał, głos złamał się w pół.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 1 z 2 • 1, 2
Duży pokój
Szybka odpowiedź