Edmund McKinnon
Nazwisko matki: Potter
Miejsce zamieszkania: aktualnie Londyn, dzielnica portowa; ma też dom rodzinny w Portree (Szkocja, Wyspa Skye)
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: fałszerz, ale chwyta się wszystkiego
Wzrost: 176 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brudny błękit
Znaki szczególne: duży pieprzyk na brodzie; blizny po poparzeniach na prawym ramieniu i udzie; silny szkocki akcent
11 cali; jabłoń; krew reema; giętka
Ravenclaw
czarodzieja w mundurze magicznej policji
polem wrzosów, powietrzem po deszczu, zacierem słodowym i konfiturą z pomarańczy
siebie - w otoczeniu rodziny
magicznymi stworzeniami, kolekcjonowaniem kart z czekoladowych żab
Chlubie Portree
szukam informacji o mitycznych stworach i gram w eksplodującego durnia
rock'n'rolla
Fionn Whitehead
beautifully written and composed
Podobno jego narodziny w Noc Duchów przepowiedziała prababka – choć zdania co do tego, czy rzeczywiście była to prawdziwa wizja, czy szczęśliwie (acz zupełnie przypadkowo) obstawiona data, do dzisiaj pozostają pośród McKinnonów podzielone. W posiadanie daru jasnowidzenia przez staruszkę nikt co prawda nie wątpił, ale ponieważ seniorka nieco zbyt żywo interesowała się wróżbiarstwem, zdarzało jej się sypać drobnymi proroctwami jak z rękawa; pradziadek lubił żartować, że jej przepowiednie sprawdzały się równie często, co szkocka prognoza pogody. Ta dotycząca Edmunda również zresztą ziściła się jedynie połowicznie: zabrakło dramatycznych okoliczności, grzmotu piorunów i jęków duchów. Najmłodszy z McKinnonów przyszedł za to na świat w otoczeniu typowym dla swojej rodziny, w samym środku świątecznego obiadu, gdzieś pomiędzy haggisem a czekoladowym puddingiem – co wzbudziło ogromne niezadowolenie u jego starszego rodzeństwa, z niecierpliwością wyczekującego podania deseru.
Całe jego dzieciństwo było właśnie takie: hałaśliwe i tłoczne, wypełnione magicznym chaosem i swobodą uczenia się na własnych błędach. Jako że urodził się jako trzeci z kolei (trzy lata po bracie i dwa po siostrze), nie chuchano na niego ani nie dmuchano, pozwalając mu do woli odkrywać tajemnice kryjące się w rodzinnym Portree – o ile towarzyszyło mu starsze rodzeństwo lub kuzyni. Tych drugich nie brakowało mu nigdy; McKinnonowie, od wieków zamieszkujący północną Szkocję, wrośli w okoliczny krajobraz tak trwale, że Edmund na całej wyspie Skye czuł się właściwie jak w domu – bez względu na to, czy akurat zdzierał kolana na przybrzeżnych skałach, czy tropił wróżki, rzekomo ukrywające się pośród wzniesień Fairy Glen. Był dzieckiem energicznym i ciekawym świata, ale nie krnąbrnym; rzadko zdarzało mu się migać od obowiązków, a ojcu pomagał chętnie, u jego boku ucząc się opieki nad czarowcami i czarokrólikami, które wraz z matką hodowali na zielonych polach wokół gospodarstwa. Już od wczesnej młodości zdawał się mieć dobrą rękę do magicznych stworzeń, choć fascynacja nimi narodziła się dopiero nieco później – gdy już z zaskoczeniem odkrył, że świat jest znacznie większy niż wyspa Skye. Większy nawet niż cała Szkocja.
remembered and euphonious
Miał sześć lat, kiedy w jego żyłach obudziła się długo wyczekiwana magia. To właśnie wtedy po raz pierwszy udało mu się przekonać starszego kuzyna, żeby zabrał go na przejażdżkę miotłą nad jeziorem Loch Ness (najprawdziwszą, nie-dziecięcą!). Błagał go o to od tygodni; latanie było jego marzeniem, odkąd tylko zobaczył w akcji zawodników Chluby Portree, drużyny Quidditcha pochodzącej z jego rodzinnego miasteczka. Zostanie zawodowym graczem bardzo szybko stało się życiowym celem Edmunda – w przeciągu paru dni zdążył obkleić cały pokój fioletowo-złotymi plakatami w barwach klubu, a podczas kolacji przekonywał matkę, że musi zacząć treningi jak najszybciej. Zarówno ona, jak i ojciec, stanowczo odmówili mu zakupu własnej miotły, zgadzając się jedynie na krótką podróż pod opieką kuzyna – jednak euforia związana z tym wydarzeniem trwała zaledwie parę sekund. Ledwo wznieśli się ponad linię otaczających jezioro drzew, kiedy nieodkryty wcześniej lęk wysokości dosłownie sparaliżował Edmunda. Chłopiec, biały jak ściana, przerażony do szpiku kości rozciągającą się pod nim przestrzenią, z wrażenia zemdlał i zsunął się z miotły, wpadając jak kamień prosto w chłodną wodę – ale zanim zdążyłby się nią zakrztusić, wyskoczył spod powierzchni jak piłka i wylądował na pojawiającej się znikąd bańce powietrza, na której podryfował bezpiecznie do brzegu, odprowadzany wściekłymi krzykami kuzyna.
Żałoba nad utopionym (dosłownie) marzeniem trwała krócej, niż można się było spodziewać, bo na grobie jednej obsesji niemal natychmiast urosła kolejna – swoje źródło mająca w niezbitej pewności, że zanurzając się w zielonkawych wodach Loch Ness, Edmund stanął oko w oko z mieszkającym w głębinach potworem. I to nie z żadną kelpią – a z najprawdziwszą legendą, wodnym stworem. Chociaż jego podwodna kąpiel trwała zaledwie parę sekund, dziecięca wyobraźnia zrobiła swoje, a im więcej czasu mijało, tym powtarzana wielokrotnie historia ukorzeniała się głębiej, stając się motywacją do niezliczonych wypraw nad słynne jezioro. Wielogodzinne obserwacje nie przyniosły co prawda żadnego przełomu, ale choć Edmund nie odnalazł potwora, to z czasem udało mu się odkryć inne tajemnice Loch Ness: czające się wśród zarośli druzgotki, uciekające całymi chmarami plumpki, lśniące w słonecznych promieniach smocze ropuchy i ciągnące do magii chropianki. Wszystkie te spotkania skrupulatnie dokumentował, szkicując magiczne stworzenia na pergaminowych, wilgotnych stronach starego notesu, skradzionego z niedomkniętej szuflady w pokoju ojca; nieświadomy jeszcze kierującego nadgarstkiem talentu, pozwalającego mu uchwycić drobne detale zaklętych w ruchu zwierząt i ich lśniących, czujnych oczu.
coherent and captivating
Wyprawy w poszukiwaniu magicznych stworzeń niejednokrotnie wracały do niego w snach, odkąd pamiętał: barwnych i realistycznych, do złudzenia przypominających rzeczywistość. Odziedziczony po prababce dar jasnowidzenia nie ujawnił się u niego nagle ani gwałtownie – zamiast tego rozwijając się powoli niczym kwiatowy pąk, początkowo podsuwając mu jedynie fragmenty pozornie nieistotnych obrazów, błahe fotografie życia codziennego, których ziszczenie się bez trudu można było zrzucić na karb przypadku albo zapomnieć o nich tak łatwo, jak zapominało się o ulotnym poczuciu déjà vu. Edmund tak też zresztą je traktował, nawet w najdalej idących obawach nie chcąc dopuścić do siebie, że mógłby być takim samym dziwakiem jak babcia McKinnon – czarownica szanowana co prawda przez starszych, ale wśród jego pokolenia będąca co najwyżej zabawną anegdotą, z której dzieciaki z sąsiedztwa żartowały okrutnie, przebierając się w charakterystyczne, kraciaste chusty i powtarzając ze śmiechem jej liczne przestrogi. Edmund co prawda nigdy nie śmiał się razem z nimi, ale na sprzeciw brakowało mu tak odwagi, jak i pewności siebie; wychowany w zwartej społeczności, niczego nie bał się tak bardzo, jak wykluczenia.
Dlatego nie przyznał się nikomu, gdy na kilka dni przed swoimi jedenastymi urodzinami obudził się w środku nocy zlany zimnym potem, wciąż czując na rozgrzanej skórze parzące jęzory trawiącego pobliską farmę pożaru. Wtedy wiedział już, że to nie mógł być zwyczajny sen: wizja smakowała tak prawdziwie, że przez kilka minut uważnie oglądał własne przedramiona, sprawdzając, czy nie pojawiają się na nich wypełnione ropą pęcherze. Myśl o ostrzeżeniu sąsiadów zaświtała mu w głowie jedynie przez ułamek sekundy, błyskawicznie zduszona wątpliwościami; co miałby im powiedzieć? Że wystraszył go nocny koszmar? Nie potrafił wyobrazić sobie, że ktokolwiek wziąłby go na poważnie, postanowił więc milczeć – a gdy bezsenna noc zamieniła się w poranek, już niemal zdołał przekonać samego siebie, że to naprawdę był tylko sen. Zresztą: rzeczywistość zdawała się potwierdzać te nadzieje, bo minął dzień, tydzień i miesiąc, i kompletnie nic się nie wydarzyło. Wizja, w pierwszej chwili żywa i do bólu realna, z czasem wyblakła, przysłonięta ekscytacją związaną z otrzymaniem listu z zaproszeniem w szeregi uczniów Hogwartu i rozpoczęciem ligowych rozgrywek Quidditcha (chociaż Edmund od pamiętnego upadku nigdy już nie wsiadł na miotłę, to wciąż z zainteresowaniem śledził mecze Chluby Portree). Kiedy zaś wsiadał do pociągu mającego zabrać go do magicznej, pełnej nieodkrytych tajemnic szkoły, niemal nie pamiętał już o wyśnionym pożarze.
the unwritten thought
Hogwart był wszystkim tym, czego po trzech latach słuchania podekscytowanych opowieści starszego rodzeństwa mógłby się spodziewać – i wszystkim, czego wyobrazić nie był sobie w stanie. Wrodzone zamiłowanie do rozwiązywania zagadek i odkrywania sekretów zaprowadziło go w szeregi Krukonów, gdzie odnalazł się jak ryba w wodzie – początkowo skupiony wyłącznie na nauce nowych zaklęć i alchemicznych receptur. Świat magiczny stał co prawda dla niego otworem od urodzenia, wychowany w rodzinie od dziada pradziada czarodziejskiej, przesiąkł magią od wczesnej młodości – ale to tylko oznaczało, że tym dłużej i mocniej wyczekiwał momentu, w którym wreszcie sam będzie mógł dzierżyć w dłoni różdżkę. Zachłyśnięty mnogością otaczającej go wiedzy, przez jakiś czas bez narzekania zgłębiał nawet nudne zawiłości magicznej historii, choć w tym przypadku jego zapał wypalił się wyjątkowo szybko. Jedynie od lekcji latania na miotle migał się jak mógł, wymyślając coraz to nowe wymówki, byle tylko zostać zwolnionym z zajęć – a to symulując ból brzucha, a to namawiając najlepszego przyjaciela, żeby poćwiczył na nim zaklęcie żądlące. Nawiedzające go w środku nocy sny ukrywał przed rówieśnikami skrzętnie, nie wspominając o nich nigdy – na długie lata zagrzebując tę część siebie głęboko, odsłaniając się jedynie przed nieliczną grupą osób, którym z czasem nauczył się ufać najbardziej.
Szkolna sielanka dobiegła końca wraz z rozpoczęciem trzeciego roku nauki, gdy w fotelu dyrektora Hogwartu zasiadł Gellert Grindelwald, wprowadzając do zamku chłodną atmosferę surowości i żelaznych zasad, drastycznie podkreślających już wcześniej istniejące podziały. Ekscytująca przygoda zamieniła się dla Edmunda w walkę o przetrwanie – zwłaszcza na zajęciach z czarnej magii, od pierwszej minuty stanowiących dla niego osobisty koszmar. Jego różdżka, wykonana z drewna ze szlachetnej odmiany jabłoni, stanowczo odmawiała posłuszeństwa, ilekroć próbował rzucić nawet najprostsze, czerpiące z plugawej magii zaklęcie. Nieumyślne wypadki i niekończące się porażki sprawiały, że musiał znosić nie tylko paskudne docinki – płynące głównie ze strony Ślizgonów – ale i ciągnące się do późnych godzin szlabany, z których wracał wykończony, po raz pierwszy od rozpoczęcia nauki w Hogwarcie marząc o tym, żeby zamiast w zamku, znaleźć się w domu. Jedyne wytchnienie stanowiły dla niego lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami; tylko im porządki zaprowadzone przez tyrana i popierających go profesorów nie zdołały odebrać uroku, i właściwie tylko do nich Edmund jeszcze się przykładał, niezmiennie zafascynowany hipogryfami i nieśmiałkami, niuchaczami i wszystkim, co według różnych opowieści zamieszkiwało Zakazany Las. Sam co prawda nie ośmielił się tam zapuścić, ale za to regularnie przesiadywał nad jeziorem, próbując wypatrzeć przynajmniej jedną, samotną mackę Wielkiej Kałamarnicy. W tych wielogodzinnych obserwacjach często towarzyszyła mu Emma – piękna mugolaczka o oczach w kolorze wiosennej zieleni, z którą najpierw się zaprzyjaźnił, a niedługo później zakochał, dzięki niej odnajdując kolejny powód, żeby rok po roku powracać do Hogwartu. Chociaż nad Wielką Brytanię nadciągały coraz ciemniejsze chmury, przez parę miesięcy młodzieńcza naiwność pozwoliła im snuć jasne plany: mieli pobrać się zaraz po ukończeniu szkoły i zamieszkać gdzieś w Szkocji, z daleka od chaosu – gdzie Emma mogłaby uczyć się uzdrowicielstwa, a Edmund rozpocząć badania nad lokalnie występującymi magicznymi stworzeniami. Jego szkicownik już wtedy zapełniał się licznymi, coraz bardziej szczegółowymi rysunkami studiowanych na lekcjach zwierząt, które czasami wysyłał do domu, uspokajając matkę, że w szkole wszystko było w porządku.
story
Kiedy po zdanych SUM-ach wsiadał do pociągu mającego zabrać go do domu na letnie wakacje, nie spodziewał się, że widzi Hogwart po raz ostatni. Choć sytuacja w Anglii stawała się coraz poważniejsza, a Prorok Codzienny niemal w każdym tygodniu donosił o nowych zaginięciach, Edmund czuł się jeszcze względnie bezpieczny. Szkocja zdawała się pozostawać na spokojniejszych obrzeżach jątrzącej się wojny, poza tym: to wszystko, co się działo, nie mogło przecież dotyczyć ani jego, ani jego bliskich. Żył więc normalnie: pomagał przy gospodarstwie, odrabiał zadania domowe i pisał listy do Emmy, zapomniawszy zupełnie o odległej, pogrzebanej skutecznie wizji strasznego pożaru – dopóki jego czerwona łuna nie wyrwała go ze snu, a nad Portee poniosły się przerażone krzyki uwięzionej wewnątrz płonącego budynku mugolskiej rodziny. Edmund dotarł tam jako pierwszy, doskonale wiedząc, dokąd powinien biec, z przestrachem dostrzegając na nocnym niebie coś, czego nie pamiętał z koszmarnego snu: Mroczny Znak, czaszkę z wężem zamiast języka, sunącym groźnie pomiędzy ledwie widocznymi gwiazdami. Sprawców na miejscu już nie było – ale to nie zmieniło niczego, ogień rozprzestrzenił się zbyt rozlegle, a gryzący dym uniemożliwiał oddychanie. Zanim z miasteczka przybyła pomoc, z farmy pozostały zgliszcza, z których nie mieli szans uratować kogokolwiek – poza Edmundem, który na własne szczęście nie zdołał przedostać się do głównego budynku. Nim spadający ze stropu fragment nadpalonej belki pozbawił go przytomności, zdążył jedynie wypuścić ze stodoły parę spanikowanych zwierząt. Ich ocalenie nie załagodziło jednak w żaden sposób piekących wyrzutów sumienia, z którymi obudził się kilka dni później; gorszych nawet, niż słabnący stopniowo ból poparzonej skóry.
Mroczny Znak, szpecący niebo nad Portree, okazał się być tylko początkiem – zaledwie parę tygodni później w tajemniczych okolicznościach zaginęli rodzice Emmy, a na drukowanych w Proroku Codziennym listach pojawiły się kolejne znajome nazwiska. Starszy brat Edmunda wyprowadził się z domu, oficjalnie po to, żeby zacząć staż w Londynie – w rzeczywistości dołączając do tworzącego się w Anglii ruchu oporu. Jego siostra, zrezygnowawszy z wymarzonego kursu uzdrowicielskiego w Świętym Mungu, zdecydowała się zamiast tego pobierać lekcje u lokalnego uzdrowiciela, udzielając pomocy tym, którym coraz trudniej było ją dostać w stolicy. Edmund również chciał pomóc – nie wyobrażał sobie powrotu do Hogwartu na kolejne dwa lata; nie, kiedy nie było tam ani jego rodzeństwa, ani Emmy. Część jego przyjaciół również zostawała w domach, kontynuując naukę albo póki co zupełnie z niej rezygnując. On postanowił zrobić to samo, a chociaż w pierwszej chwili matka nie chciała o tym słyszeć, upierając się, że musi skończyć szkołę, to w końcu uległa – głównie dzięki namowom ojca oraz paru ciotek i wujków, którzy zobligowali się do udzielania Edmundowi lekcji. Więc został, przez parę następnych miesięcy pracując przy zwierzętach w gospodarstwie, ucząc się i wykorzystując resztki nadziei do tworzenia złudnego przekonania, że świat nie rozpadał się na kawałki na jego oczach.
Na próżno – bo nie minął nawet rok, nim rzeczywistość stanęła na głowie całkowicie.
melody
Magiczne anomalie, które tornadem chaosu przeszły przez Wyspy Brytyjskie, zobaczył najpierw we śnie: tak dziwnym i realistycznym jednocześnie, że po przebudzeniu nie był do końca pewien, czego właściwie był świadkiem. Pamiętał jedynie zniszczenie, i pamiętał, że szalało wokół niego. W tamtym momencie nie był w stanie wyobrazić sobie ogromu magicznych wyładowań, w nawet najśmielszych przypuszczeniach nie uznałby, że kataklizm obejmie cały kraj – dlatego którejś bezsennej nocy, po raz setny przewracając się z boku na bok uznał, że musi zniknąć; pewien, że był to jedyny sposób odciągnięcia niebezpieczeństwa od rodziny, od Portree, od wyspy Skye – i od wszystkiego, co było dla niego drogie. Spakowanie się zajęło mu pół godziny, wymknięcie z domu parę minut; nad ranem był już w Londynie, słuchając stukotu znikającego za zakrętem Błędnego Rycerza i za wszelką cenę starając się nie dać rozgnieść na miazgę przygniatającemu poczuciu zagubienia. Luki stworzonego naprędce planu zaczęły wychodzić na wierzch bardzo szybko, wyciągane z półmroku przez wkradające się pomiędzy kamienice słońce, ale dla Edmunda było już za późno na odwrót. Rodzicom nie zostawił nawet listu, nie powiedział im, dokąd się udał i dlaczego – a wstyd nie pozwalał mu zrobić tego po fakcie, gdy wyjaśnienia, jakich musiałby udzielić, zdążyły spiętrzyć się jak fala powodziowa. Pierwszych parę nocy spędził więc w wynajętym za skromne oszczędności pokoju w Dziurawym Kotle, później zatrzymał się u przyjaciela. Zabrane z domu pieniądze skończyły się bardzo szybko, ale bez ukończonej szkoły, doświadczenia i znajomości w stolicy nie miał szans na znalezienie stałej pracy. Chwytał się więc wszystkiego: rysował portrety na ulicach, opiekował się zwierzętami pod nieobecność właścicieli, sprzątał w pubach i zabawiał gości prostymi sztuczkami. Do domu nie napisał ani razu, nie potrafiąc się jednak powstrzymać przed otwieraniem listów od matki i ojca (a także paru wyjców od brata), które chował starannie pod obluzowaną deską w podłodze.
Wmawiał sobie, że nie stracił czujności, ale i tak nie był przygotowany na to, co stało się, gdy nad Londynem rozpętało się wreszcie piekło anomalii. Chociaż z pierwszomajowej nocy wyszedł względnie bez szwanku, to kolejne tygodnie wcale nie były łatwiejsze – ślad po Emmie przepadł, w jej zniszczonym mieszkaniu znalazł jedynie parę drobiazgów i wystraszonego, młodego niuchacza. Jego rodzice przeżyli, ale część domu wymagała odbudowy; doszły też do niego słuchy, że powoli zaczynali wierzyć w to, że zginął. Nie był pewien, jak się z tym czuł – ale odzywające się znów wyrzuty sumienia nie popchnęły go do działania. Jego domem stał się Londyn, którego zresztą opuścić nie mógł, podejmując się beznadziejnego zadania odnalezienia Emmy; nie przerywając poszukiwań ani wtedy, kiedy spłonęło Ministerstwo Magii, ani gdy nad stolicą rozpełzła się Bezksiężycowa Noc. Chociaż wszystkie instynkty mówiły mu, żeby tego nie robił, zarejestrował różdżkę zgodnie z rozporządzeniem nowej władzy; potrzebował dokumentów. Potrzebował ich również jego przyjaciel, dlatego kiedy poprosił go o pomoc w sfałszowaniu potwierdzenia rejestracji, zgodził się, wyrównując zaciągnięty dług wdzięczności. Miał pewną rękę i dobre oko, ale serce i tak waliło mu jak młotem, gdy po raz pierwszy odklejał delikatnie cudzą fotografię i odwzorowywał podpis przewodniczącego komisji – wcześniej spędzając absurdalną ilość godzin na uważnym studiowaniu linii i zawijasów na oryginale. Był przekonany, że to będzie jednorazowa akcja, że nie będzie musiał robić tego nigdy więcej – ale parę tygodni później zgłosiła się do niego kolejna osoba, znajoma znajomego; chciał odmówić, jednak nie miał serca tego zrobić. Ani wtedy ani później, wkrótce zaczynając podrabiać i przerabiać też inne dokumenty – zaświadczenia o czystości krwi dla tych, którzy nie mogli pozwolić sobie na płacenie podatku za krew; zgody na przewóz towarów, listy od urzędników. Balansował na cienkiej linie, ale potrzebował pieniędzy. W jakiś pokręcony sposób chciał też chyba zagrać na nosie ludziom, którzy dzień po dniu niszczyli jego świat – coraz częściej nadstawiając ucha, żeby wychwycić wieści o tworzącym się, podziemnym ruchu oporu, póki co nie odnajdując jednak w sobie odwagi, żeby zrobić coś więcej.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 2 | 0 |
Uroki: | 3 | +5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 2 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 12 | 0 |
Zwinność: | 18 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Szkocki gaelicki | II | 0 |
Angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Kłamstwo | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | II | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | I | 2 |
Zręczne ręce | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Sztuka (rysunek) | II | 7 |
Muzyka (gwizdanie) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Kaligrafia | II | 7 |
Wróżbiarstwo | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Lekkoatletyka | I | 0.5 |
Pływanie | II | 7 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Walka wręcz | I | 0.5 |
Wspinaczka górska | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Eksplodujący dureń | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Jasnowidz | - | 10 (+21) |
Reszta: 0 |
a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[29.09.24] Sierpień-listopad
[16.10.24] Zdobyto osiągnięcia: Dusza towarzystwa +100 PD