Gawain Nott
Nazwisko matki: Avery
Miejsce zamieszkania: NOTTINGHAM, ASHFIELD MANOR
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Alchemik
Wzrost: 184
Waga: 90
Kolor włosów: bardzo ciemny blond wpadające w brąz
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: brak
10 cali Sykomora Jad pikującego licha
Hogwart, Ravenclaw
spadające głazy, które mnie zasypują
mokrą ziemią
Wielkie triumf rodu Nottów
Zabawą, fotografią
Krukoni na zawsze w sercu
Czytam legendy i mity, trenuję strzelanie z łuku
nowości muzycznych
Simone Bredariol
Moje narodziny nie były szczególnym wydarzeniem, jako że przed sobą musiałem uznać wyższość dwóch braci i dwóch sióstr – w tym jednej bliźniaczki, która wyprzedziła mnie o dwanaście minut; tak, moi rodzice należeli do szczególnie płodnych małżeństw, może dlatego że faktycznie się kochali i nie traktowali płodzenia potomków jako elementu obowiązkowego wyzwania, aby zadowolić nestorów. Talent magiczny objawiłem w wieku pięciu lat, zbudzając powszechne zadowolenie, zaś naukę dobrych obyczajów rozpocząłem kilka lat później. Guwernerzy dbali o moje przedszkolne wykształcenie, w czym im pomagałem – lubiłem historie o magii, o tajemnicach i sekretnych artefaktach poukrywanych na całym świecie, pokochałem legendy o dawnych rycerzach, zwłaszcza że po jednym z nich otrzymałem imię. Lubiłem nawet historię samej magii, wojen i stoczonych bitew, biografie wielkich czarodziejów i czarownic, które pochłonąłem wielokrotnie. Lubiłem w końcu Skorowidz Cantankerusa, naszą rodową świętą księgę. W zasadzie kochałem książki w ogóle.
Nie grymasiłem, gdy uczono mnie tańczyć wręcz to uwielbiałem i uwielbiam do dzisiaj, chełpiąc się doskonałymi umiejętnościami tanecznymi na balach i sabatach, na których moja rodzina bryluje, ani gdy pogłębiałem swoją znajomość sztuki podczas wakacji, skupiając się głównie na malarstwie i literaturze. Nigdy nie byłem specjalnie atletyczny, za to nadrabiałem zwinnością i celnością, dlatego chętnie trenowałem szermierkę i łucznictwo, nie odmawiając sobie też przyjemności latania na miotle. Nie polowałem; lubiłem mierzyć do celu, ćwicząc swoją spostrzegawczość i refleks, gdy wystrzelona rzutka na ułamek sekundy migała mi przed oczami. Jako szlachetnie urodzony odebrałem najlepsze wykształcenie, ale i przyswoiłem wady, które tak często pojawiały się wśród lepiej sytuowanych. Bywałem zbyt pewny siebie, zadufany i egocentryczny; słabo rozumiałem potrzeby i problemy ludzi, którzy nie mieli na zawołanie służących i sami musieli walczyć o przetrwanie. Patrzyłem na ludzi z góry, szybko się irytowałem i łatwo mnie było wyprowadzić z równowagi. Uwielbiałem przyjęcia i podtrzymywanie towarzyskich znajomości, ale gdy tłum zaczynał mnie przytłaczać, potrafiłem warknąć na swojego rozmówcę lub zakończyć rozmowę niezbyt grzecznymi słowami. Słabo też przyjmowałem krytykę, chociaż raczej daleko mi do typowego narcyza. Łatwo ulegałem fiksacji, jeśli coś mnie zainteresowało - potrafiłem zrezygnować ze wszystkiego poza tą jedną rzeczą, całkowicie ignorując otoczenie.
W naszej rodzinie nie bano się rozmawiać o czarnej magii. Gdy dorastałem, była czymś całkowicie naturalnym; nikt w gronie rodzinnym nie ściszał głosu, gdy mówiono o wykorzystywaniu klątw na mugolach, a na moje pełne ciekawości pytania uzyskiwałem zawsze odpowiedzi, nawet jeśli wtedy nie do końca je rozumiałem. Z biegiem lat pojmowałem coraz więcej, coraz więcej też się uczyłem od członków swojego rodu. Jako nastolatek posiadałem wiedzę teoretyczną, której na pewno posiadać nie powinienem. Z praktyczniejszą nauką musiałem jednak poczekać do skończenia szkoły; dopiero wtedy w ślad za przyswojoną teorią poszły zaklęcia, klątwy i uroki o czarnomagicznym zabarwieniu. Niewinne ćwiczenie na zwierzętach musiało wystarczyć, chociaż niezmiernie ciekaw byłem działania klątw na mugolu.
Tiara Przydziału wysłała mnie do Krukonów; zaakceptowałem ten wybór bez większego zdziwienia, szczególnie że lubiłem pewien rodzaj samotności i spokoju, jakie miałem zapewnione wśród uczniów skupionych głównie na nauce i swoim rozwoju. W szkole nikt krzywo nie patrzył, gdy zamiast paskudnego ponczu na przyjęciu wybierałem książkę albo ćwiczyłem zaklęcia. Oprócz nich najbardziej lubiłem też eliksiry, które wkrótce stały się moją prawdziwą obsesją. Nie chciałem odstawać od reszty, nienawidziłem czuć się gorszy, wiele czasu poświęcałem więc nauce, zdobywając dobre oceny i nie przynosząc wstydu rodzinie. To jednak eliksiry były tym, co spędzało mi sen z powiek długo w nocy. Nie mogłem z nich być dobry. Musiałem być doskonały, najlepszy, niepokonany; czytałem książki nałogowo, korzystałem z pracowni alchemicznej, gdy tylko miałem taką możliwość, w wakacje całymi dniami nie opuszczałem pokoju, zaznajamiając się z lekturami wychodzącymi poza to, czego można było nauczyć się w szkole. W nielicznym wtedy wolnym czasie fotografowałem też wszystko dookoła aparatem podarowanym mi przez starszego brata, co skończyło się paroma bijatykami i kłótniami z osobami, które nie do końca wyraziły zgodę na bycie częścią robionych przeze mnie zdjęć. Ubolewałem, gdy podczas jednej z nich aparat został bezpowrotnie zniszczony.
W szkole poznałem też smak miłosnego zauroczenia, buntowniczego sprzeciwu wobec losu, jaki szykowali mi nestor z moim ojcem. Szybko ugaszonego, bo gdy tylko wysiadłem z pociągu, który ostatni raz przywiózł mnie z Hogwartu do domu, ciężka dłoń złapała mnie za kark i zaciągnęła ze sobą do domowej rezydencji. Tam otrzymałem wykład o czystości krwi, szlachectwie i wstydzie, który prawie przyniosłem rodzinie. Moja hardość ducha zniknęła pod kontrolującymi spojrzeniami; nigdy niewysłane listy paliłem w kominku, nienawidząc się za słabość charakteru. Przywiązanie do rodziny było jednak silniejsze. Dla niej mogłem ugiąć kolana i przyjąć to, co dla mnie przygotowano.
Po powrocie do domu nie miałem wiele czasu na odpoczynek. Odpoczywać zresztą nie chciałem, ciągnęło mnie do wiedzy, do pogłębiania tego, co zacząłem w szkole. Dzięki wybitnym ocenom z eliksirów, zielarstwa i ONMS udało mi się bez przeszkód dostać na szkolenie dla alchemików w Mungu. Ciężkie trzy lata nauki teorii i praktyki zaowocowały zakończeniem kursu z dobrymi wynikami i możliwością podjęcia pełnoprawnej pracy początkowo wykonując zlecenia prywatne, nie zniżyłbym się jednak do stworzenia eliksiru komuś, kto byłby mugolakiem. Na kursie oprócz alchemii poznałem też podstawy anatomii i magicznej medycyny, jednak w tym kierunku nie zamierzałem się rozwijać. Oddany pracy prawie nie zauważyłem, jak mijały kolejne miesiące, a podszepty rodziców o małżeństwie stawały się coraz bardziej natarczywe. W końcu, pragnąc odzyskać nieco świętego spokoju, zgodziłem się oświadczyć lady Rosier. To ją bowiem wybrano dla mnie na małżonkę, chociaż do tamtego czasu widziałem ją może kilka razy. Nasze krótkie spotkania nie doprowadziły do szczęśliwego zakończenia; ledwie znając Melisande klęknąłem na oczach wszystkich i zostałem brutalnie odrzucony.
Nie wiem, czy Rosierów spotkały za to jakieś niedogodności ze strony mojej rodziny; w końcu to moja ciotka Adelaida trzęsła matrymonialnym i społecznym światem Londynu. Nie mam pojęcia, czy jakiekolwiek konsekwencje spotkały osobiście Melisande, chociaż z całego serca życzyłem jej jak najgorzej. Gdy tylko szum podekscytowania zaczął się rozlewać po całej Anglii, zaszyłem się w swojej alchemicznej pracowni i pół roku nie pokazywałem publicznie. Pracowałem po dwadzieścia godzin na dobę, próbując pracą zająć myśli, które nieodłącznie przypominały mi o doznanym upokorzeniu. Było to jednak zdecydowanie za mało, nie potrafiłem przebywać w Londynie, nawet w jednym kraju z osobą, która tak mnie zdradziła, więc spakowałem walizkę i wyruszyłem w podróż na kontynent. O dziwo nie spotkałem się z protestem wśród rodziny. Miałem wręcz niemiłe uczucie, że moje zniknięcie będzie im na rękę i pozwoli szybciej uciszyć plotkarskie języki.
Postanowiłem zagryźć zęby i wykorzystać niespodziewaną, choć okupioną bólem szansę. Na kilka miesięcy osiadłem we Francji, dokształcając się w alchemii, poznając wybitnych twórców eliksirów i, co tu ukrywać, po nottowsku korzystając z życia. Bez narzeczeńskiego kagańca i czujnego oka rodziny mogłem pozwolić sobie na nieco więcej swobody. Przez kolejne prawie dwa lata zwiedzałem Europę, zaczytywałem się w księgach, których u nas nie było, uczyłem nowych przepisów i karmiłem swoją obsesję na punkcie magicznych wywarów. Zdarzały się dni, gdy nie jadłem i nie piłem, warząc eliksir za eliksirem, dopóki nie wyszedł mi perfekcyjnie. Miałem świadomość, że było to wręcz chorobliwe i niebezpieczne, lecz wtedy nie miało to dla mnie znaczenia. Umiejętność wykonania nawet tych nieco bardziej skomplikowanych wywarów sprawiała, że nie miałem większego problemu z pieniędzmi; zawsze znalazł się chętny gotów zapłacić niemało za rzadki eliksir. Musiałem co prawda zrezygnować z wystawnego życia, na jakie mogłem liczyć w domu, ale była to niedogodność, którą mogłem zaakceptować. Po powrocie do Anglii znalazłem zajęcie w Mungu. Pracę tam traktowałem jednak raczej jak kaprys, nie jak misję; o wiele bardziej interesowało mnie to, co dzięki niej zyskiwałem. Dostęp do licznych alchemicznych składników, których pozyskanie nie zawsze było łatwe a niekiedy wręcz nielegalne poza oficjalnym medycznym obiegiem. Zachowywałem jednak pozory; zbyt zależało mi na tej posadzie i drzwiach, które otwierała, starałem się więc wykonywać należycie swoje obowiązki.
Moja nieobecność w kraju sprawiła, że nie angażowałem się bezpośrednio w politykę. Starałem się nie mieszać do spraw, które wtedy mnie w ogóle nie obchodziły, bo działy się tysiące mil ode mnie. Popierałem samą ideę umocnienia magii kosztem niemagicznych i coraz częściej szukałem informacji o Rycerzach Walpurgi, czystość krwi wciąż pozostawała dla mnie ważnym czynnikiem decydującym o wartości człowieka. Kolejne lata i polityczne przemiany sprawiły, że w wojnie nie miałem żadnych wątpliwości, po której stronie powinienem stanąć, choć nie miałem jeszcze okazji wziąć udziału w walkach. Więcej czasu za to poświęcałem czarnej magii, korzystając z rodowej wiedzy, ale i próbując odkryć jej alchemiczne oblicze. Chęć przysłużenia się wielkiemu rodowi Nottów sprawiła, że coraz częściej spoglądałem w stronę młodych szlachcianek, szukając tej, która byłaby godna zająć miejsce u mojego boku. Takie też miałem postanowienie na rok 1958: ożenić się.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | 0 |
Uroki: | 2 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 5 | +2 (różdżka) |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 25 | 0 |
Sprawność: | 5 | 0 |
Zwinność: | 15 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | II | 10 |
Anatomia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Sztuka (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Quidditch | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Taniec współczesny | II | 7 |
Szermierka | II | 7 |
Łucznictwo | II | 7 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Fotografia | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 28,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Gawain Nott dnia 29.10.24 22:32, w całości zmieniany 7 razy