Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Pub Purpurowa Chimera
AutorWiadomość
Purpurowa Chimera
Pub stworzony przez Rosjan, przeznaczony głównie dla imigrantów. Łatwo wtopić się tu w tłum jeśli zna się którykolwiek z obcych języków, szczególnie mile widziani są tu Czesi, Polacy i Rosjanie.
Sam pub - ponad swoją polityką pochodzenia gości - nie odznacza się niczym szczególnym. Wnętrze składa się z dwóch pojemnych sal; jedna z nich pełna jest pomniejszych stolików i stołków, a bezpośrednie towarzystwo kontuaru zapewnia sprawną obsługę. Drugie pomieszczenie często przejmuje rolę przestrzeni pod orgaznizowane potańcówki, choć przy większym obłożeniu tam także można znaleźć stoliki bądź długie stoły z ławami sprzyjające alkoholowej integracji.
Sam pub - ponad swoją polityką pochodzenia gości - nie odznacza się niczym szczególnym. Wnętrze składa się z dwóch pojemnych sal; jedna z nich pełna jest pomniejszych stolików i stołków, a bezpośrednie towarzystwo kontuaru zapewnia sprawną obsługę. Drugie pomieszczenie często przejmuje rolę przestrzeni pod orgaznizowane potańcówki, choć przy większym obłożeniu tam także można znaleźć stoliki bądź długie stoły z ławami sprzyjające alkoholowej integracji.
Musiała się przyczaić. Posiedzieć cicho w mieszkaniu, ominąć parę potańcówek i parę imprez. Musiała zacząć uważać – czasem obejrzeć się przez ramię, szczególnie po zmroku – musiała znaleźć towarzystwo, które odprowadzałoby ją do Parszywego, do pracy. Musiała… wiedziała co musiała zrobić by sprawa z Nokturnu nieco przycichła, rozmyła się w oparach portu i mrokach nocy.
Problem polegał na tym, że było to strasznie nudne.
Zresztą, przez parę dni faktycznie była całkiem porządna i uważna, do pracy zawsze odprowadzał ją któryś kolega, a z knajpy często wracała w towarzystwie Marcela, ale gdy tylko napięcie zniknęło z linii ramion, a jej przestał się śnić tamten szary zaułek pełen mgły, wszystko straciło na znaczeniu. Yulia coraz bardziej przekonywała samą siebie do tego, że tak właściwie to nie ma się czego bać; zranione ucho przykrywała włosami, mieszkanie i Parszywy były daleko od Nokturnu. Kto miałby jej tu szukać? Przecież dziewczyn w Londynie były setki, a ona nie odznaczała się niczym specjalnym. Była bezpieczna. Tak bezpieczna, jak każda inna dziewczyna zajmująca lokum na Ulicy Zapomnianych Córek.
Do Chimery wymknęła się sama. Bez Róży – ta musiała wcześniej wyjść do pracy – bez Marcela – jego rosyjski nadal był zbyt słaby by próbować wmówić wszystkim odmienną narodowość. Pub zresztą wciąż wpisywał się w ramy bezpiecznego miejsca, nigdy dotąd nie stało jej się tam nic złego i nie wyobrażała sobie, by ten stan miał ulec zmianie. Znała tu większość obsługi, znała także stałych bywalców. A reszta? Reszta…
Nie chciała myśleć o reszcie. W zasadzie nie chciała myśleć o niczym, co wpisywałoby się w ramy powagi i ostrożności, przez ostatnich parę dni nasyciła się nią na tyle, że starczy jej na najbliższy miesiąc.
W knajpie pojawiła się późno; po ilości zajętych stolików w pierwszej sali i sączącej się z tyłów melodii od razu rozpoznała, że trafiła na jakąś zabawę. Nie miała pojęcia z jakiej to okazji – a może i bez okazji? Komu potrzeba było powodu do zabawy, bo na pewno nie jej – ale ochoczo ruszyła w tamtą stronę. Spotkała znajomego Czecha przy jednym ze stolików, spotkała także parę koleżanek z dalekiej Rosji. Szybka wymiana informacji i kieliszek czegoś mocniejszego ostatecznie rozwiał jej wątpliwości co do słuszności tej decyzji, a tlące się na dnie duszy obawy wyparowały, jakby wypalone wódką. Yulia chętnie wpadła w objęcia pierwszego napotkanego chłopaka, dała się wyciągnąć na parkiet.
Nie skończyło się na jednej melodii. Nie skończyło się na jednym chłopaku; Yulia, spragniona zabawy i tańców po parodniowej suszy, nie zamierzała prędko sadzać tyłka na stołku, ale moment w którym zbytnio zaczęło dokuczać jej pragnienie pojawił się szybciej niż zakładała. Rozochocona i rozbawiona klapnęła na wolny stołek przy stoliku, który jeszcze jakiś czas temu zajmowali jej znajomi. Teraz jednak, prócz kojarzonego przelotnie Czecha, siedział tutaj jeszcze ktoś. Siwiejące włosy jasno wskazywały słuszny wiek, a ostre rysy twarzy wzbudzały coś na kształt niepokoju. Yulia uśmiechnęła się krótko, nerwowo, spojrzała na Czecha. Ten tylko wzruszył ramionami. Czyli co, wszystko w porządku?
– To woda? – zagadnęła po rosyjsku, brodą wskazała cynowy dzbanek. Ciekawe co ten dziad robił w Chimerze. Skąd pochodził? Kolejny Polak? W którym języku mówił?
Czech – teraz, po minie i błyszczących oczach, dotarło do niej, że był nawalony w trzy dupy – sięgnął po stojącą nieopodal butelkę (wódka?) rozlał zawartość na trzy kieliszki. Yulia jeszcze raz, szybko, zerknęła na siedzącego stołek obok siwego lisa.
Do kogo ona się, kurwa, dosiadła?
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Sztukę rezurekcji opanowałem już perfekcyjnie. Znałem każdy kolejny krok, który należało postawić i kiedy. Gdy więc wróciłem na Nokturn, którego zimne cienie stały się dla mnie drugą naturą, wiedziałem co miałem zrobić. Tylko że świat ogarnięty wojną się zmienił. Prezentował nowe przeszkody i nieskończone możliwości. Szczególnie dla ludzi, którzy potrzebowali czarnej magii. Tym dziwniejsze było, że wracając w dobrze znane, ciemne alejki miałem problem z dotarciem do starych kontaktów. Nie powinny były o mnie zapomnieć tak szybko. Niesławna przygoda z dostarczaniem tajemniczej paczuszki, która okazała się być kawiorem z kontrabandy uświadomiła mi dość wyraźnie, że coś było nie tak. Im więcej pytałem, tym więcej się dowiadywałem. Wilczarz. Imię docierało do mnie w szeptach. Niemałe też było moje zdziwienie, kiedy w kolejnych szeptach łączono je z Vitalijem Karkaroffem. Aliasem przyjętym przez mnie gdy wynurzyłem się na świat po raz pierwszy, z ciemnych i zimnych cel Tower. Ktokolwiek postanowił używać mojej twarzy, nie był dość odważny by sięgać po nazwisko. Ale nie miało to znaczenia. Nie lubiłem kiedy ktoś dobierał się do moich rzeczy. Korzystanie z mojej reputacji było niewybaczalne. Szczególnie, że łączyła się ona z tytułem Śmierciożercy. Nie chodziło tylko o mnie, ale i o pozycję, którą nie tylko straciłem w trakcie swojej rekonwalescencji, ale wręcz pozwoliłem wykorzystać komuś, kto nigdy nie powinien jej dotknąć. To zaś było upokarzające. A tym samym, całkowicie niedopuszczalne.
Nie musiałem wcale pytać aż tak wiele, by usłyszeć o dziewczynach zbieranych dla Wilczarza. Trzymając się wygodnych cieni, planowałem jak zbliżyć się do niego tak, by nie zauważył mnie aż będzie za późno. Mrok był moim dominium.
Purpurowa Chimera śmierdziała jak zwykle. Wypełniona dźwięcznymi słowami, które tak różniły się od angielskiego była jedynym takim miejscem w Londynie. Podobno bywała tu kasztanowłosa dziewczyna. Podobno dziewczyna o kasztanowych włosach została naznaczona przez Wilczarza. Podobno jej szukał. I podobno jakiś anonimowy włóczęga z Nokturnu zgodził się ją odnaleźć. Podobno. Takie kontrakty na Nokturnie spisywało się półsłówkami, nie krwią.
Kilkukrotnie miałem okazję zobaczyć przycięte ucho przyczepione do roześmianej i beztroskiej twarzy. Jej znajomi siedzieli przy stoliku. Międzynarodowe grono, które lubiło się w swoim towarzystwie bawić, ale najwyraźniej nieszczególnie troszczyło o wzajemne bezpieczeństwo. Na pomysł wyjścia na dwór wpadli sami, ja tylko wykorzystałem okazję zajmując jedno ze zwolnionych krzeseł i czekając. Całkowicie ignorując pozostawionego przy stoliku Czecha, zbyt pijanego by wstać bez czyjejś pomocy, ale nie dość by nie pić dalej.
- Sprawdź - odpowiedziałem po rosyjsku dziewczynie, która sama zdecydowała się do mnie podejść. Jak ćma do ognia.
Podniosłem kieliszek w toaście.
- Za nowe znajomości - wypiłem alkohol odstawiając szkło na stół z donośnym hukiem. Wpatrywałem się w dziewczynę w milczeniu przez chwilę, widząc jej rozwichrzone od tańca włosy, zaróżowione policzki, błyszczące oczy. Była ładna. Na ten młodzieńczy, nonszalancki sposób, kiedy wciąż jest się przekonanym o swojej niezniszczalności. Odetchnąłem przymykając oczy, czując zapach wódki, rozlanego piwa i potu, którymi przesiąknięty był pub, ale powietrze bliżej nas pachniało głównie nią, wciąż rozgrzaną po szalonym tańcu. Kiedy znowu rozchyliłem powieki mój wzrok był skupiony już tylko na niej, w całej swojej intensywności.
- Nie widziałaś tu może dziewczyny z uciętym uchem? - Patrzyłem się prosto w jej oczy. - Komuś bardzo zależy na odzyskaniu czegoś, co ze sobą zabrała.
Znając Wilczarza tym czymś były włókna z jej serca i spora ilość krwi w żyłach. Nie znałem szczegółów, chciał tylko żeby nie była całkiem martwa. Niektóre składniki pozyskuje się lepiej z jeszcze żywych. W gruncie rzeczy miała więc szczęście, że trafiła na mnie. Nie zależało mi bowiem na jej śmierci ani oddzielaniu jej od żadnych kluczowych do przeżycia narządów.
- A ja chciałbym z nią porozmawiać o naszych wspólnych znajomych - dodałem przekrzywiając lekko głowę w niemym wyrazie zaciekawienia, dając jej okazję do kłamstwa albo ucieczki. I choć zazwyczaj wolałem ułatwiać sobie zadanie zamiast je utrudniać, dawno nie miałem okazji niczego złapać. A niewiele jest przyjemniejszych rzeczy niż obserwowanie jak mucha swoim szarpaniem coraz bardziej zaplątuje się w lśniącą pajęczynę.
Nie musiałem wcale pytać aż tak wiele, by usłyszeć o dziewczynach zbieranych dla Wilczarza. Trzymając się wygodnych cieni, planowałem jak zbliżyć się do niego tak, by nie zauważył mnie aż będzie za późno. Mrok był moim dominium.
Purpurowa Chimera śmierdziała jak zwykle. Wypełniona dźwięcznymi słowami, które tak różniły się od angielskiego była jedynym takim miejscem w Londynie. Podobno bywała tu kasztanowłosa dziewczyna. Podobno dziewczyna o kasztanowych włosach została naznaczona przez Wilczarza. Podobno jej szukał. I podobno jakiś anonimowy włóczęga z Nokturnu zgodził się ją odnaleźć. Podobno. Takie kontrakty na Nokturnie spisywało się półsłówkami, nie krwią.
Kilkukrotnie miałem okazję zobaczyć przycięte ucho przyczepione do roześmianej i beztroskiej twarzy. Jej znajomi siedzieli przy stoliku. Międzynarodowe grono, które lubiło się w swoim towarzystwie bawić, ale najwyraźniej nieszczególnie troszczyło o wzajemne bezpieczeństwo. Na pomysł wyjścia na dwór wpadli sami, ja tylko wykorzystałem okazję zajmując jedno ze zwolnionych krzeseł i czekając. Całkowicie ignorując pozostawionego przy stoliku Czecha, zbyt pijanego by wstać bez czyjejś pomocy, ale nie dość by nie pić dalej.
- Sprawdź - odpowiedziałem po rosyjsku dziewczynie, która sama zdecydowała się do mnie podejść. Jak ćma do ognia.
Podniosłem kieliszek w toaście.
- Za nowe znajomości - wypiłem alkohol odstawiając szkło na stół z donośnym hukiem. Wpatrywałem się w dziewczynę w milczeniu przez chwilę, widząc jej rozwichrzone od tańca włosy, zaróżowione policzki, błyszczące oczy. Była ładna. Na ten młodzieńczy, nonszalancki sposób, kiedy wciąż jest się przekonanym o swojej niezniszczalności. Odetchnąłem przymykając oczy, czując zapach wódki, rozlanego piwa i potu, którymi przesiąknięty był pub, ale powietrze bliżej nas pachniało głównie nią, wciąż rozgrzaną po szalonym tańcu. Kiedy znowu rozchyliłem powieki mój wzrok był skupiony już tylko na niej, w całej swojej intensywności.
- Nie widziałaś tu może dziewczyny z uciętym uchem? - Patrzyłem się prosto w jej oczy. - Komuś bardzo zależy na odzyskaniu czegoś, co ze sobą zabrała.
Znając Wilczarza tym czymś były włókna z jej serca i spora ilość krwi w żyłach. Nie znałem szczegółów, chciał tylko żeby nie była całkiem martwa. Niektóre składniki pozyskuje się lepiej z jeszcze żywych. W gruncie rzeczy miała więc szczęście, że trafiła na mnie. Nie zależało mi bowiem na jej śmierci ani oddzielaniu jej od żadnych kluczowych do przeżycia narządów.
- A ja chciałbym z nią porozmawiać o naszych wspólnych znajomych - dodałem przekrzywiając lekko głowę w niemym wyrazie zaciekawienia, dając jej okazję do kłamstwa albo ucieczki. I choć zazwyczaj wolałem ułatwiać sobie zadanie zamiast je utrudniać, dawno nie miałem okazji niczego złapać. A niewiele jest przyjemniejszych rzeczy niż obserwowanie jak mucha swoim szarpaniem coraz bardziej zaplątuje się w lśniącą pajęczynę.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Yulia sięgnęła przez stół po cynowy dzbanek, złapała uchwyt i powoli przyciągnęła go do siebie; naczynie zaszurało po blacie w chropawym proteście. Po rozluźnionych mięśniach i dobrym humorze pozostało już tylko wspomnienie – czuła jak boleśnie spięły się jej barki, jak drastycznie zmalała objętość klatki piersiowej, jak przyspieszyło bicie serca. Miała wrażenie, że cała Chimera słyszy szum krwi w jej żyłach.
Obcy nie robił wrażenia postawą, choć nawet siedząc na stołku przerastał ją niemal o głowę. Nadgarstki miał szczupłe, kościste wręcz, jak pospolity bandzior przymierający głodem, i gdyby miała ocenić nową znajomość jedynie na bazie wyglądu – zapewne wzruszyłaby ramionami i beztrosko złapała za kieliszek. Czasem najlepiej było spróbować dogadać się polubownie; czasem, mimo skręcającego wnętrzności strachu, w spotkaniach z bandytami spod ciemnej gwiazdy dało się odnaleźć okruch stabilności. Tak długo jak im potakiwała – była bezpieczna. Zazwyczaj.
Problem z nowym znajomym zaczynał się wtedy, gdy do surowej twarzy i zagadkowego spojrzenia dodało się także to, co nienazwane i niewypowiedziane: otaczającą czarodzieja aurę nonszalanckiej drapieżności, jakby doskonale wiedział z kim rozmawia, w jakiej sprawie i jaki będzie jej finał, a reszta była jedynie grą na czas, zabawą, mającą umilić mu wieczór.
Yulia mocniej zacisnęła palce na uchwycie dzbanka, a całą siłę woli skupiła na tym, by opanować narastającą chęć ucieczki i utrzymać w miarę neutralną minę. Przechyliła w końcu naczynie, uzupełniła pustą, porzuconą przez kogoś szklankę. Płyn miał słomkową barwę, zalatywał wspomnieniem chmielu. Piwo. Albo jego marna imitacja rozrzedzona po drodze czym się da. Już z dwojga złego lepsza była wódka, choć nie była pewna czy jest w stanie dotrzymać tempa dwóm mężczyznom, niewiele dzisiaj zjadła. Czech co prawda za dużego wyzwania nie stanowił, ale ten obcy… Yulia mimowolnie zmrużyła oczy, przelotnie spojrzała na siwego. Z Rosjanami trzeba było ostrożnie. Nie bez powodu przypięto im wszystkim łatkę popierdoleńców zdolnych do wszystkiego.
– Za nowe znajomości – powtórzyła za obcym jak echo i złapała kieliszek, opróżniła go dumnie na raz; bez mrugnięcia okiem i bez zakrztuszenia. Teraz przyjrzała mu się otwarcie, uważnie. Z zamkniętymi oczami wyglądał niemalże spokojnie.
Zacisnęła palce na kieliszku gdy wspomniał o uchu (uciekaj!), ale nie ruszyła się z miejsca. Przez jej głowę przewaliła się kawalkada myśli; jedna inna od drugiej, sprzeczne, podsuwające tuzin rozwiązań z których każde nale wydawało jej się jeszcze gorsze niż poprzednie. Wiedział czego szukał, a jakiś zapomniany z dawna głos (zdrowy rozsądek?) podpowiadał jej, że wiedział również kogo pyta. Yulia zmusiła się do ułożenia wolnej dłoni płasko na blacie, wyobraziła sobie, że przybiła ją do stołu gwoździem. Poprawienie teraz fryzury równałoby się przyznaniu do winy, a choć w domu włosy miała ułożone starannie, tak teraz wcale nie była tego taka pewna. Parę kosmyków wymknęło jej się spod upięcia, czuła łaskotanie za uchem, na karku. Widział ucho? Nie widział? Nie mogła teraz sprawdzić, trzeba było grać w ciemno, rżnąć głupa.
– Nie widziałam – zełgała w żywe oczy, wszystkie swoje siły i uwagę skupiając na siwym lisie. Szum rozmów zgasł, ucichła muzyka, Yulia zignorowała całe otoczenie. W tej chwili jej świat składał się ze stolika i dwóch osób. Nawet Czech, choć gadał coś pod nosem, wyparował z jej pola widzenia.
Bądź twarda, Yula – nakazała sobie samej – to nie pierwsza chujowa sytuacja w jaką się wrąbałaś. Nie pierwsza i nie ostatnia. Bądź twarda.
Powinna była się tego spodziewać. Pomyśleć mocniej, lepiej, coś… inaczej ułożyć plan dnia. Dłużej siedzieć po kamieniem. Teraz, gdy mleko się rozlało, spłynęła na nią cała mądrość tego świata, a wszystkie popełnione błędy zdawały się podkreślone kolorem przypominającym krew. Czy to właśnie po niej zostanie jak już z nią skończy? Smuga krwi, parę włosów? Może chociaż wspomnienie… może pozostanie w czyjejś pamięci, nie zniknie tak szybko. Pomyślała o Marcelu – będzie o niej pamiętał? Jak długo? A Neala? Jim?...
Ukłucie smutku i ciężar popełnionych błędów na chwilę ściągnęły ja na dno. Opuściła spojrzenie na kieliszek, obróciła go w palcach bez przekonania. Kolejne słowa obcego wstrzymały jednak ruch, Yulia zamarła. Że co? Jakich wspólnych znajomych? Czy to brzmiało…
Uniosła spojrzenie szybko, nieufnie, jak uwięzione we wnykach zwierzę niepewne własnego losu. Kim był ten dziadek? Okruch nadziei wtłoczył w jej żyły nową energię, powtarzane sobie samej słowa powróciły jak echo. “Bądź twarda, nie daj się. A jeśli to koniec – nie sprzedaj skóry tanio”.
– Nie rozmawiam z nieznajomymi, mama mi nie pozwala – rzuciła zuchwale i sięgnęła po trzymaną przez Czecha butelkę wódki, wyjęła ją bez trudu. Jego uchwyt był słaby, a oparta w zgięciu łokcia głowa i brak kontaktu sugerował, że odpłynął już w alkoholową nicość. Odkręciła zakrętkę i zacisnęła mocno palce na szkle, próbując ograniczyć drżenie dłoni. Uzupełniła oba kieliszki, choć przez jej wargi przemknął grymas niezadowolenia, gdy parę kropel spłynęło na blat zamiast do kieliszka.
– Wcześniej było za nowe znajomości – rzuciła, odstawiając butelkę – teraz będzie za imię. Yulia – przedstawiła się, ignorując pokusę podania fałszywego imienia. Skoro wiedział o uchu i wiedział jak ją znaleźć, to zapewne wiedział też znacznie więcej. Kłamstwo nie miało sensu, nie teraz.
– Co to za… wspólni znajomi? – dopytała, znów przyglądając się obcemu; tym razem w jej oczach błysnął ognik nowej uwagi, ciekawości. Może nawet nadziei. Słyszała parę razy o historiach tak gównianych, że powinny skończyć się widowiskową śmiercią – rozwłóczeniem przez abraskany na cztery strony świata czy rozdziobaniem przez żmijoptaka – ale bohater cudem unikał marnego losu przez pakt z kimś potężniejszym od siebie. Czy to było to? Czy to był ten rodzaj historii? Miała mu sprzedać duszę za obietnicę bezpieczeństwa? Czego chciał?
Uzupełniła kieliszki jeszcze raz; tym razem nie uroniła ani kropli.
Obcy nie robił wrażenia postawą, choć nawet siedząc na stołku przerastał ją niemal o głowę. Nadgarstki miał szczupłe, kościste wręcz, jak pospolity bandzior przymierający głodem, i gdyby miała ocenić nową znajomość jedynie na bazie wyglądu – zapewne wzruszyłaby ramionami i beztrosko złapała za kieliszek. Czasem najlepiej było spróbować dogadać się polubownie; czasem, mimo skręcającego wnętrzności strachu, w spotkaniach z bandytami spod ciemnej gwiazdy dało się odnaleźć okruch stabilności. Tak długo jak im potakiwała – była bezpieczna. Zazwyczaj.
Problem z nowym znajomym zaczynał się wtedy, gdy do surowej twarzy i zagadkowego spojrzenia dodało się także to, co nienazwane i niewypowiedziane: otaczającą czarodzieja aurę nonszalanckiej drapieżności, jakby doskonale wiedział z kim rozmawia, w jakiej sprawie i jaki będzie jej finał, a reszta była jedynie grą na czas, zabawą, mającą umilić mu wieczór.
Yulia mocniej zacisnęła palce na uchwycie dzbanka, a całą siłę woli skupiła na tym, by opanować narastającą chęć ucieczki i utrzymać w miarę neutralną minę. Przechyliła w końcu naczynie, uzupełniła pustą, porzuconą przez kogoś szklankę. Płyn miał słomkową barwę, zalatywał wspomnieniem chmielu. Piwo. Albo jego marna imitacja rozrzedzona po drodze czym się da. Już z dwojga złego lepsza była wódka, choć nie była pewna czy jest w stanie dotrzymać tempa dwóm mężczyznom, niewiele dzisiaj zjadła. Czech co prawda za dużego wyzwania nie stanowił, ale ten obcy… Yulia mimowolnie zmrużyła oczy, przelotnie spojrzała na siwego. Z Rosjanami trzeba było ostrożnie. Nie bez powodu przypięto im wszystkim łatkę popierdoleńców zdolnych do wszystkiego.
– Za nowe znajomości – powtórzyła za obcym jak echo i złapała kieliszek, opróżniła go dumnie na raz; bez mrugnięcia okiem i bez zakrztuszenia. Teraz przyjrzała mu się otwarcie, uważnie. Z zamkniętymi oczami wyglądał niemalże spokojnie.
Zacisnęła palce na kieliszku gdy wspomniał o uchu (uciekaj!), ale nie ruszyła się z miejsca. Przez jej głowę przewaliła się kawalkada myśli; jedna inna od drugiej, sprzeczne, podsuwające tuzin rozwiązań z których każde nale wydawało jej się jeszcze gorsze niż poprzednie. Wiedział czego szukał, a jakiś zapomniany z dawna głos (zdrowy rozsądek?) podpowiadał jej, że wiedział również kogo pyta. Yulia zmusiła się do ułożenia wolnej dłoni płasko na blacie, wyobraziła sobie, że przybiła ją do stołu gwoździem. Poprawienie teraz fryzury równałoby się przyznaniu do winy, a choć w domu włosy miała ułożone starannie, tak teraz wcale nie była tego taka pewna. Parę kosmyków wymknęło jej się spod upięcia, czuła łaskotanie za uchem, na karku. Widział ucho? Nie widział? Nie mogła teraz sprawdzić, trzeba było grać w ciemno, rżnąć głupa.
– Nie widziałam – zełgała w żywe oczy, wszystkie swoje siły i uwagę skupiając na siwym lisie. Szum rozmów zgasł, ucichła muzyka, Yulia zignorowała całe otoczenie. W tej chwili jej świat składał się ze stolika i dwóch osób. Nawet Czech, choć gadał coś pod nosem, wyparował z jej pola widzenia.
Bądź twarda, Yula – nakazała sobie samej – to nie pierwsza chujowa sytuacja w jaką się wrąbałaś. Nie pierwsza i nie ostatnia. Bądź twarda.
Powinna była się tego spodziewać. Pomyśleć mocniej, lepiej, coś… inaczej ułożyć plan dnia. Dłużej siedzieć po kamieniem. Teraz, gdy mleko się rozlało, spłynęła na nią cała mądrość tego świata, a wszystkie popełnione błędy zdawały się podkreślone kolorem przypominającym krew. Czy to właśnie po niej zostanie jak już z nią skończy? Smuga krwi, parę włosów? Może chociaż wspomnienie… może pozostanie w czyjejś pamięci, nie zniknie tak szybko. Pomyślała o Marcelu – będzie o niej pamiętał? Jak długo? A Neala? Jim?...
Ukłucie smutku i ciężar popełnionych błędów na chwilę ściągnęły ja na dno. Opuściła spojrzenie na kieliszek, obróciła go w palcach bez przekonania. Kolejne słowa obcego wstrzymały jednak ruch, Yulia zamarła. Że co? Jakich wspólnych znajomych? Czy to brzmiało…
Uniosła spojrzenie szybko, nieufnie, jak uwięzione we wnykach zwierzę niepewne własnego losu. Kim był ten dziadek? Okruch nadziei wtłoczył w jej żyły nową energię, powtarzane sobie samej słowa powróciły jak echo. “Bądź twarda, nie daj się. A jeśli to koniec – nie sprzedaj skóry tanio”.
– Nie rozmawiam z nieznajomymi, mama mi nie pozwala – rzuciła zuchwale i sięgnęła po trzymaną przez Czecha butelkę wódki, wyjęła ją bez trudu. Jego uchwyt był słaby, a oparta w zgięciu łokcia głowa i brak kontaktu sugerował, że odpłynął już w alkoholową nicość. Odkręciła zakrętkę i zacisnęła mocno palce na szkle, próbując ograniczyć drżenie dłoni. Uzupełniła oba kieliszki, choć przez jej wargi przemknął grymas niezadowolenia, gdy parę kropel spłynęło na blat zamiast do kieliszka.
– Wcześniej było za nowe znajomości – rzuciła, odstawiając butelkę – teraz będzie za imię. Yulia – przedstawiła się, ignorując pokusę podania fałszywego imienia. Skoro wiedział o uchu i wiedział jak ją znaleźć, to zapewne wiedział też znacznie więcej. Kłamstwo nie miało sensu, nie teraz.
– Co to za… wspólni znajomi? – dopytała, znów przyglądając się obcemu; tym razem w jej oczach błysnął ognik nowej uwagi, ciekawości. Może nawet nadziei. Słyszała parę razy o historiach tak gównianych, że powinny skończyć się widowiskową śmiercią – rozwłóczeniem przez abraskany na cztery strony świata czy rozdziobaniem przez żmijoptaka – ale bohater cudem unikał marnego losu przez pakt z kimś potężniejszym od siebie. Czy to było to? Czy to był ten rodzaj historii? Miała mu sprzedać duszę za obietnicę bezpieczeństwa? Czego chciał?
Uzupełniła kieliszki jeszcze raz; tym razem nie uroniła ani kropli.
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odpaliłem papierosa, zza dymu przyglądając się dziewczynie, która sięgnęła po dzbanek, którego zwartość stanowiła dla mnie taką samą zagadkę jak dla niej. Nie przeszedłem tutaj by pić. A już na pewno nie w takich ilościach. Ktokolwiek z głośnego grona, które opuściło stolik, zamówił tajemniczy trunek, zrobił to bez konsultacji ze mną, a ja nie byłem nim zainteresowany nawet w najmniejszym stopniu. W przeciwieństwie do dziewczyny, która siedziała naprzeciwko i pomimo wszystko starała się robić dobrą minę do złej gry. Przyglądałem jej się z tym samym wyrazem twarzy, kiedy postanowiła kłamać na temat swojej tożsamości. Gdzieś z tyłu mojej głowy pojawiła się myśl, że przynajmniej mamy coś wspólnego, nawet jeśli w niewielkim stopniu, ale porzuciłem ją natychmiast. Czasy ukrywania swojego prawdziwego nazwiska minęły w moim przypadku bezpowrotnie i nie tęskniłem by do nich wrócić. Choć wciąż nie lubiłem, kiedy ktoś za bardzo rozpędzał się w grzebaniu w mojej przeszłości i zabieraniu tego, co należało do mnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że byłem terytorialny, ale to nie byłaby prawda. Potrafiłem dzielić się przestrzenią. To, czego nie znosiłem, to kiedy ktoś kładł ręce na moich rzeczach. Na moich ludziach. I na moim dorobku. Niezależnie od tego gdzie w danym momencie się znajdował.
- Nie bój się, ptaszyno, nie zamierzam cię skrzywdzić - uśmiechnąłem się blado zza papierosowego dymu nie udając, że nie dostrzegam nerwowości dziewczyny, jej zaniepokojonego spojrzenia. Nawet gdybym nie zobaczył jej ucha, jej reakcja zdradzała ją całkiem skutecznie. Kimkolwiek była, nie miała pojęcia, w co wdepnęła zapuszczając się na Nokturn. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie musiała chcieć ze mną współpracować. Potrzebowałem jej, ale niekoniecznie przytomnej, ani szczególnie żywej. Miałem kilka pomysłów, w jaki sposób mógłbym zrobić użytek z jej ciała. Choć wolałem współpracę. To zwykle było łatwiejsze, wymagało mniej brudnych zaklęć i ryzyka, że coś pójdzie nie tak. Pokiwałem tylko głową na jej zapewnienie, że nie widziała. Milczałem też, kiedy wypiła kolejny toast, przyglądając się jej uważnie i decydując co dalej. Przynajmniej na razie nie próbowała uciekać. Czy to wierząc moim zapewnieniom, czy czując nagły przypływ odwagi. Z drugiej strony, w pubie pełnym ludzi mogła czuć się bezpieczniej niż w ciemnej alejce na zewnątrz. Szczególnie jeśli nie wiedziała, kim byłem.
- Gdybyś słuchała mamy, nie byłabyś tutaj - zauważyłem sucho, biorąc w dłoń kieliszek, wciąż nie spuszczając wzroku z Yulii, jakbym widział toczącą się w niej wewnętrzną walkę. Nie musiałem słyszeć jej myśli, żeby przypuszczać, że zaniepokojenie, które wkradło się do jej spojrzenia nie znalazło się tam przez przypadek. Mógłbym zakończyć nasze podchody prostym przyznaniem się do dostrzeżenia jej blizny w trakcie tańca, propozycją współpracy, zapewnieniem o nietykalności. To nie był jednak sposób, w który lubiłem działać. Jeśli ktoś miał być ze mną szczery, wolałem by był to jego wybór. Czy to dlatego, że nie kłamie z przekonania, czy też ze strachu, czy wreszcie dlatego, że zrozumiał, że dla wszystkich zainteresowanych tak byłoby po prostu lepiej.
- Skoro jej nie widziałaś, nasi wspólni znajomi ani moje imię niewiele ci powiedzą - dodałem jeszcze, a potem wychyliłem kieliszek, odstawiając go ponownie na stół i samemu biorąc butelkę, polewając nam po nowej kolejce. - Ale gdybyście się jednak spotkały, możesz przekazać, że następna osoba, która będzie jej szukać użyje różdżki zamiast wódki - i w tym osobliwym toaście wypiłem drugi kieliszek, który następnie odstawiłem do góry nogami na blacie, nad którym pochyliłem się bliżej dziewczyny, wolną dłonią sięgając do kosmyka włosów zaplątanego na jej twarzy, delikatnie odgarniając go za jej ucho. A potem usiadłem na krześle, odsuwając się nieco od stołu, wciąż patrząc się na kasztanowłosą dziewczynę i czekając na jej decyzję.
- Nie bój się, ptaszyno, nie zamierzam cię skrzywdzić - uśmiechnąłem się blado zza papierosowego dymu nie udając, że nie dostrzegam nerwowości dziewczyny, jej zaniepokojonego spojrzenia. Nawet gdybym nie zobaczył jej ucha, jej reakcja zdradzała ją całkiem skutecznie. Kimkolwiek była, nie miała pojęcia, w co wdepnęła zapuszczając się na Nokturn. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie musiała chcieć ze mną współpracować. Potrzebowałem jej, ale niekoniecznie przytomnej, ani szczególnie żywej. Miałem kilka pomysłów, w jaki sposób mógłbym zrobić użytek z jej ciała. Choć wolałem współpracę. To zwykle było łatwiejsze, wymagało mniej brudnych zaklęć i ryzyka, że coś pójdzie nie tak. Pokiwałem tylko głową na jej zapewnienie, że nie widziała. Milczałem też, kiedy wypiła kolejny toast, przyglądając się jej uważnie i decydując co dalej. Przynajmniej na razie nie próbowała uciekać. Czy to wierząc moim zapewnieniom, czy czując nagły przypływ odwagi. Z drugiej strony, w pubie pełnym ludzi mogła czuć się bezpieczniej niż w ciemnej alejce na zewnątrz. Szczególnie jeśli nie wiedziała, kim byłem.
- Gdybyś słuchała mamy, nie byłabyś tutaj - zauważyłem sucho, biorąc w dłoń kieliszek, wciąż nie spuszczając wzroku z Yulii, jakbym widział toczącą się w niej wewnętrzną walkę. Nie musiałem słyszeć jej myśli, żeby przypuszczać, że zaniepokojenie, które wkradło się do jej spojrzenia nie znalazło się tam przez przypadek. Mógłbym zakończyć nasze podchody prostym przyznaniem się do dostrzeżenia jej blizny w trakcie tańca, propozycją współpracy, zapewnieniem o nietykalności. To nie był jednak sposób, w który lubiłem działać. Jeśli ktoś miał być ze mną szczery, wolałem by był to jego wybór. Czy to dlatego, że nie kłamie z przekonania, czy też ze strachu, czy wreszcie dlatego, że zrozumiał, że dla wszystkich zainteresowanych tak byłoby po prostu lepiej.
- Skoro jej nie widziałaś, nasi wspólni znajomi ani moje imię niewiele ci powiedzą - dodałem jeszcze, a potem wychyliłem kieliszek, odstawiając go ponownie na stół i samemu biorąc butelkę, polewając nam po nowej kolejce. - Ale gdybyście się jednak spotkały, możesz przekazać, że następna osoba, która będzie jej szukać użyje różdżki zamiast wódki - i w tym osobliwym toaście wypiłem drugi kieliszek, który następnie odstawiłem do góry nogami na blacie, nad którym pochyliłem się bliżej dziewczyny, wolną dłonią sięgając do kosmyka włosów zaplątanego na jej twarzy, delikatnie odgarniając go za jej ucho. A potem usiadłem na krześle, odsuwając się nieco od stołu, wciąż patrząc się na kasztanowłosą dziewczynę i czekając na jej decyzję.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pub Purpurowa Chimera
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki