Wydarzenia


Ekipa forum
Irene Greengrass
AutorWiadomość
Irene Greengrass [odnośnik]19.09.24 22:54

Irene Hildegarde Greengrass

née Longbottom

Data urodzenia: 28.02.1927
Nazwisko matki: Abbott
Miejsce zamieszkania: Derby, Grove Street 12
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogata
Zawód: dama, prowadzi sierociniec dla ofiar wojny, nauczycielka w sierocińcu, sanitariuszka
Wzrost: 168 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: ciepły brąz
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: melancholijne spojrzenie; dumnie uniesiona broda, szlachetnie wyprostowana sylwetka





Jakżesz ja się uspokoję -
pełne strachu oczy moje,
pełne grozy myśli moje,
pełne trwogi serce moje,
pełne drżenia piersi moje -
jakżesz ja się uspokoję...


Ostatniego dnia lutego w tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym roku po raz pierwszy od wielu dni zza chmur wyjrzało słońce, a gruba warstwa śniegu spowijająca Blyth zaczęła topnieć, tak jak i serce Bernarda Longbottoma, czarodzieja wykutego z twardej, lecz szlachetnej skały, gdy spojrzał w wielkie oczy nowonarodzonej córki, kwilącej w ramionach swej matki, Euphemii z rodu Abbott. Świeżo upieczony auror oczekiwał syna, lecz czuł radość - najważniejsze, że ich pierwsze dziecko było zdrowe. W późniejszych latach powitali na świecie dwóch chłopców. Zdrowych i silnych, pełnych życia i energii, roześmianych i gotowych pójść w ślady ojca. Irene zaś, mająca imię po swej babce po kądzieli, przypominała właśnie ją. Mówiono, że ma pełne smutku, sarnie spojrzenie, że jest niepokojąco spokojna i cicha jak na małe dziecko. Niewiele płakała, nie sprawiała kłopotów, nigdy nie psociła. Wodziła spojrzeniem za matką i ojcem, za mieszkańcami dworu w Blyth, za swoimi braćmi, nie mówiła jednak dużo. Niewątpliwie była dzieckiem bystrym, prędko nauczyła się czytać i pisać, lecz nieśmiałym i przez to małomównym. Dopiero, gdy zaczynała czuć się swobodnie i pewnie, w otoczeniu bliskich i przyjaciół zaczynała się otwierać. Snuć własne opowieści, choć jeszcze wtedy wolała słuchać cudzych. Uwielbiała, gdy ojciec poświęcał im czas opowiadając o odważnym Galahadzie i jego wielkich czynach, o innych Longbottomach, którzy zapisali się na kartach historii jako czarodzieje odważni i szlachetni. Oczyma wyobraźni Irene widziała w tych historiach samą siebie jako bohaterkę, czarownicę, która ratuje świat przed czarną magią; prędko jednak zrozumiała, że marzenie to nigdy się nie spełni. Walka o sprawiedliwość nie była przeznaczona dziewczynkom, tak tłumaczyła jej matka, pilnująca, aby Irene nigdy nie ośmieliła się zapędzić zbyt daleko w swoich pragnieniach. Dopilnowała, by zamiast szermierki dziewczynka przykładała się do lekcji tańca klasycznego i balowego, aby jeżdżąc konno zawsze siedziała w damskim siodle, zaś prowadząc rozmowę zawsze zachowywała uprzejmość i spokój. Studziła marzenia o wielkiej, romantycznej miłości, tłumacząc jak skonstruowany jest ich świat, wpajając do głowy, że honor rodziny i jej samej jest wartością nadrzędną. Irene wychowywano w poszanowaniu dla prawa, sprawiedliwości i równości wszystkich ludzi i nie tylko ludzi - zarówno czarodziejów, mugoli, jak i istot, lecz jednocześnie dbano, by odnalazła się w towarzystwie szlachetnie urodzonych czarodziejów. Aby sprostać oczekiwaniom matki przykładała się do nauki dobrych manier, sztuki prowadzenia rozmowy, tańca balowego i gry na fortepianie oraz harfie, za nic nie chcąc zawieść ani jej, ani ojca. Bernard Longbottom był w jej życiu figurą wyjątkową. Bohaterem, odważnym lwem, którego widywała rzadko, lecz podziwiała z całego serca. Zawsze zazdrościła młodszym braciom spędzanego z ojcem czasu, tego, że to w nich pokładał nadzieję na kontynuowanie rodzinnych tradycji. W jej obecności potrafił nawet okazać czułość, uśmiechał się ciepło i zawsze raczył ją opowieścią o przodkach, lecz zarówno on, jak i matka wiedzieli, że pewnego dnia opuści Blyth i przyjmie inne nazwisko. Mieli ponadto jeszcze jeden powód, aby powstrzymywać córkę od szaleństw i zatrzymywać ją pod kloszem - od pierwszych dni życia wydawała się niezdrowo blada, a choroba, która krążyła wraz ze szlachetną krwią wśród arystokracji sprawiała, że dziewczynka niekiedy bywała osłabiona, miewała napady duszności i kołatania serca. Uzdrowiciel, specjalizujący się w chorobach genetycznych, prędko postawił diagnozę - cierpiała na śmiertelną bladość i powinna była unikać nerwów.
Irene Longbottom pocieszenie zawsze odnajdywała w muzyce i książkach. Mogła godzinami wirować w pustej sali muzycznej, śpiewając pod nosem, kołysząc się w takty klasycznych melodii, wyobrażając sobie, że tańczy z ukochanym. Lubiła występować przed rodziną i przyjaciółmi, racząc ich piosenkami, zwłaszcza w języku francuskim, którego uczyła się od maleńkości dzięki matce, by nie odstawała na salonach od innych dam. Książki zaś były dla Irene bramami do innego świata. Świata niedostępnego dla damy. Świata, w którym mogła być każdym. Lubiła wszelkiego rodzaju powieści, zwłaszcza przygodowe, baśnie i legendy, z wiekiem zaś coraz bardziej wzruszały ją historie romantyczne. Piękne słowo pisane poruszało jej serce nie mniej niż muzyka. W sztukach tych odnajdywała ukojenie, puszczała wodze fantazji - i tym chętniej uczęszczała na lekcje u prywatnych nauczycieli, do których tęskniła w Hogwarcie i wyczekiwała ferii świątecznych i zimowych, okresu wakacji, aby powrócić pod skrzydła ulubionych nauczycieli.



Magia przebudziła się w niej, gdy miała sześć lat. Uniosła się w powietrzu, gdy wirowała w tańcu, a fiołki, które uwielbiała zbierać wiosną, wirowały wraz z nią. List z Hogwartu, otrzymany w dniu jedenastych urodzin, nie był więc dla nikogo zdziwieniem. Irene wyczekiwała pierwszego września z niecierpliwością, nie mogąc doczekać się poznania rówieśników, pierwszych czarów rzuconych z pomocą różdżki z drewna oliwnego, w którym mistrz Ollivander umieścił pióro pegaza. Po cichu liczyła, że Tiara Przydziału odeśle ją do Gryffindoru, tak jak ojca i jego ojca, wielu przodków przed nimi, lecz ona bez cienia wątpliwości wykrzyknęła Ravenclaw i jak zawsze nie myliła się ani odrobinę. Irene miała wszak umysł tęgi i bystry, z łatwością przyswajający nowe informacje, z przyjemnością uczący się nowych rzeczy. Czuła ekscytację na myśl, że zacznie uczyć się magii, nie tylko etykiety i innych sztuk niezbędnych damie, lecz sztuk czarodziejskich. Trzymając różdżkę w dłoni zaczynała czuć się jak bohaterka z ukochanych legend i powieści. Szczególnie umiłowała transmutację, najtrudniejszą ze sztuk magicznych; opanowanie zaklęć z tej dziedziny przychodziło Irene zdecydowanie łatwiej, lecz i z białą magią radziła sobie wcale nieźle. Błyszczała na historii magii, o której od dawna dyskutowała z matką i ojcem, przy kociołku zaś czerwieniła się często, zawstydzona tym, że jej mikstury nie wyglądają zawsze tak jak powinny. Gdy w 1942 roku otwarto Komnatę Tajemnic, zawsze była wsparciem dla uczniów mugolskiej krwi, mimo że sama była zaledwie czternastoletnią dziewczyną i również drżała ze strachu przed legendarnym potworem. Mówiła cicho, lecz pewnie jaką jest to potworną zbrodnią - i była pocieszeniem dla tych, którzy go potrzebowali.
Lata nauki mijały, oceny z końcowych egzaminów zawsze cieszyły oczy rodziców, Irene wyrastała zaś na czarownicę oczytaną i zdolną, utalentowaną szczególnie w dziedzinie transmutacji i mogącą godzinami rozprawiać o historii magii. Nabierała śmiałości i pewności siebie dzięki szkolnemu chórowi, do którego dołączyła na drugim roku nauki. Zachwycała wysoką barwą głosu i dobrym słuchem, choć wiele zawdzięczała nauczycielom emisji głosu opłacanym przez swoją rodzinę. W końcu też zawiodła - gdy opowiedziała o karierze śpiewaczki, którą wymarzyła sobie po Hogwarcie, skoro wykluczona była nawet myśl o kursie aurorskim, czy pracy w Ministerstwie Magii. Matka zbeształa ją na osobności, ojciec zaś wydawał się zawiedziony tym pomysłem, a jego zawód tak głęboko Irene zawstydził, że ukryła to marzenie głęboko w sercu. Grać na fortepianie i śpiewać mogła wyłącznie w zaciszu własnych komnat, przy rodzinie i najwyżej przed innymi uczniami, lecz zarabianie jako artystka nie przystawało damie, panna Longbottom nie uczyniłaby nic, co byłoby dyshonorem dla rodziny. Poczuła, że nie przystoi jej marzyć o tym, gdy poza murami szkoły umierają niewinni. Wielka Wojna Czarodziejów dotknęła także Irene, która straciła wuja - Benjamin Longbottom poległ w walce z poplecznikami Grindelwalda. W zamku Hogwart i murach rodzinnej posiadłości w Blyth Irene była jednak bezpieczna. Obiecała wówczas sobie, że uczyni wszystko, co w jej mocy, aby sprzeciwić się czarnej magii i czarnoksieżnikom - choć wtedy mogła niewiele.



Świat wokół niej mógł być złoty, lecz wydawał się jej papierowy. Żyła w dostatku, ale nie doświadczała niczego naprawdę. Miała zbyt nieśmiałą i spolegliwą naturę, by się temu przeciwstawić. Uśmiechała się, gdy w dniu siedemnastych urodzin obwieszczono jej zaręczyny z lordem Greengrassem, starszym odeń o pięć lat, który ukończył właśnie kurs aurorski, a staż pochłonął go tak mocno, że, oficjalnie o jej rękę poprosił kilka miesięcy później. Nie zaprotestowała nawet słowem, choć jej cierpiało każde włókno duszy i wszystkie komórki ciała. Od zawsze wiedziała, że tak to wszystko się potoczy, że przyjdzie jej poślubić kogoś, kogo nie darzy uczuciem, lecz miała nadzieję, że nie zdąży pokochać nikogo innego.
A kochała. Kochała po cichu, od pierwszego dnia w Hogwarcie, chłopca o kędzierzawych włosach i smutnym spojrzeniu. Kochała, choć nawet nie zdawała sobie z tego jeszcze sprawy. Serce Irene biło mocniej, gdy uczyli się razem w pokoju wspólnym Krukonów, kiedy pomagał jej z białą magią. Układała nieskładne wiersze o jego uśmiechu i pisała piosenki o podróżach, które niegdyś odbędą. I nigdy nie pokazała mu ani jednych, ani drugich. Nigdy nie ośmieliła się uczynić pierwszego kroku,  miała głowę zbyt pełną dawnych obyczajów i klasycznych opowieści, gdzie to on zdobywa serce damy. Wiedziała, że musi o nim zapomnieć. Starała się ze wszech miar, aby to uczynić. W dniu ukończenia Hogwartu spojrzała na niego po raz ostatni i była dziwnie pewna, że nigdy więcej go nie ujrzy - i przepłakała całą noc, wiele następnych noc.
Stając na ślubnym kobiercu starała się uśmiechać, lecz i tak szeptano, że była najsmutniejszą panną młodą jaką widziała Anglia; matka tłumaczyła to jej urodą, zaprzeczała smutkowi, powtarzała, że Irene ma taki wyraz oczu. Irene, wtedy już Greengrass, powtarzała zaś, że nie mogłaby cieszyć się bardziej, że jest szczęśliwa i zaszczycona dołączając do tak znakomitej rodziny, że podziwia swojego męża. Theodore Greengrass był wszak czarodziejem utalentowanym i już wtedy szanowanym, miał talent do białej magii, który szlifował ciężką pracą; wydawał się pełen energii i życia, co mocno kontrastowało ze spokojną naturą Irene. Różnice charakterów, zbyt różne temperamenty i cicha zazdrość kobiety o możliwości swojego męża, możliwości jakimi cieszył się jako mężczyzna, nie pozwalały im się pokochać. Darzyli się jednak dużym szacunkiem i sympatią, co pozwalało im żyć spokojnie. Theodore, świadom, że pierwszy obdarzył ją pocałunkiem, był dla niej cierpliwy i wyrozumiały. Dopiero trzy lata po ślubie, w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym, przyszedł na świat ich pierwszy i jedyny syn - Leonard. Irene poczuła po raz pierwszy od dawna spokój i ciepło, miłość wypełniła ją od stóp do głów i poczuła wtedy, że odnalazła w życiu sens. Jakby po długiej wędrówce, tułaczce bez celu, we mgle, dotarła do domu. Wtedy Derby Street 12, gdzie dotychczas czuła się obco i źle, stało się jej prawdziwym domem. Znów zaczęła śpiewać i grać na pianinie, powróciła do harfy, na nowo układała wiersze i piosenki, wymyślała bajki dla swojego synka. Pragnęła przekazać mu wszystkie wartości, które sama otrzymała wychowując się w domu Longbottomów, co nie było tak trudne jak myślała, gdy Theodore w domu nie było więcej, niż był.
Często podejrzewała, że kochał inną, że tęsknił do niej. Wracał pachnąc obcymi perfumami, często uciekał myślami, nie wracał do rodzinnej posiadłości na noc. Czuła oburzenie na myśl, że łamie łamie przysięgi składane jej przy ślubnym kobiercu i kiedy próbował się do niej zbliżyć jego dotyk parzył, lecz nie miała innego wyjścia jak znosić to z godnością. Pociechę odnajdywała wciąż w muzyce i sztuce, w powieściach i poezji. Brzydziła się fałszem i ułudą magicznej socjety, lecz kontakty z innymi warstwami społecznymi były dość ograniczone; pojawiała się więc na wydarzeniach towarzyskich, sabatach i wieczorkach muzycznych, pragnąc towarzystwa innych, choć częściej milczała i obserwowała, niż mówiła. Uchodziła jednak za damę pełną uroku i wdzięku, o sarnim spojrzeniu i ciepłym uśmiechu; wiedziała jak wywołać cudzy uśmiech, kiedy skromnie opuścić spojrzenie, choć brzydziła się manipulacją dla własnych celów. Starała się jedynie podtrzymywać dobre relacje z innymi członkami socjety, wykorzystując dziewczęcy urok, którego nie utraciła mimo upływu lat, a do tego wprawiała się w sztuce retoryki. Nabierała pewności siebie i śmiałości, a literatura, którą pochłaniała odkąd tylko nauczyła się czytać, pozwalała Irene operować słowem.



Spędzała mnóstwo czasu ze swoim synkiem. Opowiadała mu historie o wielkich czarodziejach i czarownicach, o ich czynach i występkach, o wojnach i dobrych uczynkach, mając nadzieję, że wyciągnie z nich lekcję; w przeszłości wszak tkwiła nauka na przyszłość. Zaklęciami z dziedziny transmutacji rozbawiała go do łez i ubarwiała deszczowy krajobraz angielskiej ziemi wokół niego; nawet po zakończeniu Hogwartu nie porzuciła nauki, w której odnajdywała pocieszenie. Opanowywanie kolejnych zaklęć sprawiało Irene satysfakcję, dawało poczucie, że nie stoi w miejscu, że nie jest tylko matką swojego syna i żoną swojego męża, ale i czarownicą. Leo był jednak jej największym szczęściem, a gdy przebudziła się w nim magia czuła, że nie może być szczęśliwsza - a była. Los poskąpił dla niej miłości romantycznej, lecz obdarzył ją miłością do własnych dzieci. W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim, trzy lata po Leonardzie, na świat przyszła ich córka. Theodore chwalił się Ophelią dumnie, choć liczył na drugiego syna i powtarzał, że jeszcze doczekają się nie jednego, mimo że okoliczności temu nie sprzyjały - władzę wszak wciąż trzymał w garści Gellert Grindelwald.
Później zaś... później było coraz gorzej.



Pewnej nocy, po pierwszym maja tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku, gdy Irene z łóżka wyrwała brutalna siła, połamała kości ręki i poraniła skórę, Theodore wyznał jej, że Wielka Brytania pogrąża się w coraz głębszym konflikcie, a pozycja Grindelwalda jest zagrożona - i to nie przez czarodziejów prawych i sprawiedliwych, a morderców. Zdradził żonie, że musi stanąć do walki z tymi, którzy chcą przejąć władzę, lecz wyjawił szczegółów. Ona zaś obiecała, że będzie przy nim trwać i wspierać go w tej walce - jedynie tyle mogła uczynić. Theodore starał się chronić ją przed okropnymi wieściami płynącymi z każdego hrabstwa w Anglii, co nie było tak trudne, gdyż pełnię uwagi Irene skupiali na sobie Leo i Ophelia, jej ukochane dzieci, dręczone przez anomalie. Szalała wówczas z niepokoju, nie wiedząc jak im pomóc; zaczęła czytać o magii leczniczej i ludzkiej anatomii, pragnąc poznać podstawowe zaklęcia, którymi mogła choćby uśmierzyć ich ból. Praktyka magii leczniczej pod czujnym okiem profesjonalistów, będących jej nauczycielami, dawała kobiecie poczucie, że zyskuje choć namiastkę kontroli nad sytuacją.
W kraju działo się coraz gorzej. Irene stroniła od wydarzeń towarzyskich, skupiając się na własnej rodzinie i tych, którzy potrzebowali pomocy. Wierzyła, że zniknięcie Grindelwalda i objęcie stanowiska Ministra Magii przez jej wuja, Harolda Longbottoma, będzie wybawieniem dla Wielkiej Brytanii, lecz myliła się. Theodore wyjawił jej wówczas, że dołączył do Zakonu Feniksa, że musi walczyć razem z nimi o przyszłość ich dzieci, o ten kraj, ona zadeklarowała, że pragnie pomóc - ale musiała odpuścić dowiedziawszy się, że nosi pod sercem trzecie dziecko. Poduszkę każdej nocy miała mokrą od łez. Nie powinna była sprowadzać kolejnego dziecka na świat ogarnięty wojną, te myśli dręczyły ją wciąż i wciąż, a pewnego dnia los ją za nie ukarał.
Najpierw Theodore zniknął, kilka tygodni później sowa przyniosła wieści o jego śmierci. Poległ w pojedynku z czarnoksiężnikami, nie znali ich nazwisk, lecz porzucili jego ciało noszące rany od najpaskudniejszej magii - i wiedzieli, że ogromnie cierpiał. Irene ogarnęła rozpacz większa, niż mogła przypuszczać, mimo że nie łączyła ich miłość romantyczna, kochała go jak przyjaciela, kochała za to, że był ojcem jej dzieci i rozpaczała nad tym, że będą wychowywać się bez niego. Każdego dnia przytłaczały ją złe wieści, lecz jedną z najgorszych była ta przekazana przez uzdrowiciela. Serce, rosnące pod jej własnym, przestało bić. Straciła zarówno męża, jak i trzecie dziecko. Ciało, osłabione przez wrodzoną chorobę, nie było dość silne, by zmierzyć się z tak silnym stresem i śmiertelną bladością jednocześnie; pierwszy raz choroba złamała Irene serce.



Nie mogła się poddać. Nie mogła poddać całkiem rozpaczy i żałobie. Nie, gdy Leonard i Ophelia potrzebowali matki bardziej niż kiedykolwiek. Nie tylko też oni. Wojna, która ogarnęła całą Wielką Brytanię odbierała przede wszystkim rodziców dzieci, które pozostały same. Irene pragnęła ofiarować im pomoc; prędko zaangażowała się w działalność charytatywną, organizowała zbiórki i pomoc dla potrzebujących, wykorzystując przy tym wszystkie swe talenty retoryczne i zaufanie jakim obdarzali ją inni, lecz wciąż czuła, że to za mało, bo choć anomalie zniknęły, to sytuacja nie wydawała się lepsza ani o jotę. Wystosowała listy - do nestora Greengrassów oraz nestora własnego rodu z prośbą o błogosławieństwo i pomoc w założeniu ośrodka dla osieroconych dzieci, przekonała ich, że jest to konieczne, że to ich obowiązek jako czarodziejów uprzywilejowanych, by zadbać o tych najmniejszych. Miejsca, gdzie będą miały dach nad głową, opiekę i kromkę chleba. Otrzymawszy na to zgodę, zabrała się do pracy, niemal całkowicie zapominając o życiu socjety, choć nie o dobrych manierach. Dzięki przyjaciołom Theodore dotarła do członków Zakonu Feniksa, którym z czasem zaczął kierować jej wuj - a pochodzenie od linii Longbottomów nigdy nie budziło w Irene większej dumy niż wtedy. Nie mogła uczynić wiele, nie nadawała się do walki, lecz mogła wspierać tych, którzy nie potrafili nawet się bronić. W połowie tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego roku otworzyła dom dla wojennych sierot, który obecnie pęka w szwach; stanął na terenie Półwyspu Kornwalijskiego, który wydawał się miejscem najbezpieczniejszym, dzięki sojuszowi kornwalijskiemu, utworzonemu przez lorda Prewetta. Prowadzenie sierocińca było zadaniem trudniejszym i cięższym, niż mogła się spodziewać, zwłaszcza, gdy w posiadłości Greengrassów zaczynało brakować niektórych produktów. Nie potrafiła się jednak poddać, to było sprzeczne z tym, co od maleńkości jej wpajano.
I nie potrafiłaby spojrzeć w oczy własnym dzieciom, gdyby przestała.
Robiła to co, mogła. Starała się zapewnić tym dzieciom to, co straciły, choć w maleńkiej części. Organizowała dla nich lekcje magiczne, szukała nauczycieli i czarodziejów chętnych, by pomóc, choćby nauczyć czytania i pisania tych najmłodszych. Uczyła się od uzdrowicieli jak leczyć proste rany i choroby, aby nie odciągać ich od tych, którzy odnosili rany w walkach. Gdy było to potrzebne, pomagała także i przy nich jako sanitariuszka, potrafiła coraz więcej, do nauki przykładała się wciąż niczym urodzona Krukonka - z uwagą, zaangażowaniem i sumiennie. Wojna dawała więcej sposobności do praktyki niż Irene by sobie tego życzyła. Wciąż znacznie lepiej radziła sobie z transmutacją, dzięki której sierociniec nie był tak ponurym miejscem. Zmieniała stare mury opuszczonego dawno dworu w coś przyjemniejszego dla oka, w cieplejszy dom, choć miała świadomość, że nigdy nie zastąpi to dzieciom prawdziwego, rodzinnego domu. Zawsze była więcej niż dobrym obserwatorem. Dostrzegała to, czego nie widzieli inni; wiele emocji, które starały się ukryć, uczucia, którym dzieci nie chciały pozwolić dojść do głosu - a ona to wszystko widziała i zachęcała ich, aby odsłoniły więcej. Niekiedy wystarczyło, by po prostu poświęciła im czas i uwagę, zagrała w czarodziejskie szachy. Czasami tego potrzebowały najbardziej. Ona zaś, w przeciwieństwie do wielu przedstawicieli czarodziejskiej arystokracji, nie czuła oporów, by pozwolić tym dzieciom znaleźć się blisko niej, objąć je, gdy potrzebowało, ucałować czoło tak jak dawniej czyniły ich matki.
Czuła, że postępuje słusznie. A Leonard i Ophelia byli powodem, dla którego nie poddawała się mimo trudności zsyłanych przez los.
W tym ponurym, szarym świecie wciąż lubiła śpiewać dzieciom. Niekiedy nawet zapominała, że jest w Anglii ogarniętej wojną. Zamykała oczy i znów była małą dziewczynką wierzącą, że dobro zawsze zwycięży zło.







Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 5 2 (różdżka)
Uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Uzdrawianie: 8 1 (różdżka)
Transmutacja: 13 2 (różdżka)
Alchemia: 0 Brak
Sprawność: 8 Brak
Zwinność: 11 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język francuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia magiiII10
PerswazjaII10
SpostrzegawczośćII10
KokieteriaI2
AnatomiaI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rozpoznawalność (arystokratka) II0
Zakon Feniksa -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II7
Literatura (tworzenie poezji)I½
Literatura (tworzenie prozy)I½
Muzyka (wiedza)II7
Muzyka (śpiew)II7
Muzyka (fortepian)II7
Muzyka (harfa)I½
Sztuka (wiedza)II7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec balowyII7
Taniec klasycznyI½
Łyżwiarstwo figuroweI½
JeździectwoI½
Magiczne poloI½
PozostałeWartośćWydane punkty
Czarodziejskie szachyI½
Reszta: 0



[bylobrzydkobedzieladnie]


patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym

a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i chłodny



Ostatnio zmieniony przez Irene Greengrass dnia 23.09.24 15:12, w całości zmieniany 10 razy
Irene Greengrass
Irene Greengrass
Zawód : dama, prowadzi sierociniec
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa

I aim to be lionhearted, but my hands still shake and my voice isn't quite loud enough.

OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 8 +1
TRANSMUTACJA : 13 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12485-irene-greengrass#384489 https://www.morsmordre.net/t12487-brigid#384530 https://www.morsmordre.net/t12512-irene-greengrass#385162 https://www.morsmordre.net/f105-derbyshire-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t12488-skytka-bankowa-nr-2671#384531 https://www.morsmordre.net/t12489-irene-greengrass#384538
Re: Irene Greengrass [odnośnik]23.09.24 15:28

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzała: Adriana Tonks
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Irene Greengrass Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Irene Greengrass [odnośnik]23.09.24 15:30


KOMPONENTYsrebro, halit

[01.10.24] Sierpień-listopad

BIEGŁOŚCIhistoria PB

HISTORIA ROZWOJU[23.09.24] Rozwój początkowy; -600 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Irene Greengrass Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Irene Greengrass
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach