Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Sierociniec im. Bathildy Bagshot
AutorWiadomość
Sierociniec im. Bathildy Bagshot
Dwór niegdyś należał do zamożnej rodziny mugoli, którzy opuścili go za czasów II wojny światowej, lecz był zaniedbywany na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Został przejęty i zaadoptowany na sierociniec. Jest to duży, trzypiętrowy budynek z szarego kamienia, który został częściowo odremontowany i dostosowany pod potrzeby najmłodszych i tych ciut starszych dzieci. Leży kilka kilometrów za miastem, nieopodal wybrzeża, na skraju lasu, na końcu odnóg jednej z polnych dróg.
Ziołowy napar pozwolił lady Greengrass zasnąć. Zasnąć tak głęboko i spokojnie, że z trudem otwierała oczy, gdy poczuła dotyk służącej na przedramieniu, delikatnie próbującej ją przebudzić jeszcze przed świtem; dokładnie tak jak ją o to prosiła. Z żalem wyplątała się z pościeli, pozostawiając w niej Ophelię, która owinęła się pierzyną tak szczelnie, że wystawał jedynie lekko zadarty nosek i otwarte usta.
Nie jadła śniadania w swoich komnatach, ani w jadalni Grove Street 12; w dni takie jak te dołączała do wszystkich dzieci i pracowników, codziennie gromadzących się we wspólnej jadalni w sierocińcu. Miejscu, które wolała nazywać Domem, aniżeli po imieniu, czując, że właściwe określenie podszyte jest smutkiem i samotnością. A nie chciała, aby właśnie z nim się kojarzyło; pragnęła uczynić to miejsce ciepłym i serdecznym, namiastką prawdziwego domu, lecz była naiwna. Niewiele tak naprawdę wiedziała o prawdziwym świecie. Rzeczywistość okazywała się po stokroć trudniejsza i bardziej ponura.
Nie zamierzała ustawać jednak w staraniach, inaczej nie mogłaby nazywać się Longbottomem - choć oficjalnie nosiła wciąż nazwisko po swoim mężu.
Dochodziła siódma trzydzieści, gdy dotarła do Plymouth. Budynek sierocińca, dawny dwór i dom zamożnej mugolskiej rodziny, tonął w gęstej mgle. Irene zadrżała pod eleganckim płaszczem, podszytym futrem z norek, pokonując dziedziniec i z ulgą wchodząc do środka; mimo wczesnej pory przywitała ją wrzawa, część dzieci, zwłaszcza młodszych, wstała już i niektóre wciąż w nocnych koszulach biegały po korytarzu, a opiekunki za nimi, próbując je złapać i zmusić do przebrania się na śniadanie.
Wzrok Irene zatrzymał się na kilka chwil na dziewczynce, nie mającej więcej niż pięć lat, najpewniej była w wieku jej własnej córki, Ophelii, unoszącej się w powietrzu kilkanaście centymetrów nad ziemią w towarzystwie kolorowych rozbłysków magii, które trzaskały cicho wokół jej buzi powodując kolejne wybuchy śmiechu. To widok rozczulający, roztapiający serce kobiety, szczególnie takiej, która miała słabość do dzieci (czy ta nie mająca jej mogła w ogóle nazywać się kobietą? Irena nie była tego taka pewna), lecz lady Greengrass martwiła się, że takie stężenie magii, nad którą dzieci nie potrafią panować, nie będzie stanowiło pokusy dla cienistego plugastwa. Pozostawało jej łudzić się, że nie.
Zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, gdzie poprosiła, aby przyprowadzić Nealę Weasley, jeśli się pojawi. Użyła słowa jeśli, lecz była pewna, że rudowłosa prędzej czy później stanie w ich progu, że nie złamie danego słowa. Płaszcz pozostawiła na wieszaku, pozostając w prostej, brązowej spódnicy i białej koszuli pozbawionej zdobień. Ciemne włosy miała upięte w gładki kok nad karkiem. Przeglądała listy, jakie przyniosły sowy przez ostatnie dwa dni, gdy była nieobecna, gdy rozległo się pukanie, a jedna z pracownic wpuściła do środka pannę Weasley.
- Lady Nealo - zawołała, zrywając się z miejsca, by podejść do dziewczyny z szeroko rozłożonymi rękoma. Wyściskała daleką kuzynkę serdecznie, ucałowała piegowaty policzek i dopiero wówczas odsunęła się na długość własnych rąk. - Niechże ci się przyjrzę. Rozkwitasz niczym kwiat wiosenny - pochwaliła ją, przesuwając spojrzeniem po ogniście rudych włosach i piegowatych policzkach. - Bardzo zmarzłaś? Czy chciałabyś napić się herbaty? - spytała uprzejmie, zapraszając ją gestem do stołu, na którym stał imbryk z gorącą herbatą i dwie filiżanki. - O dziewiątej jemy śniadanie, mam nadzieję, że do nas dołączysz. Ale może do tego czasu... zdążymy się czymś zająć. Mamy mnóstwo pracy - ostatnim słowom towarzyszył przepraszający uśmiech.
Gdyby nie lord Brendan, nie prosiłaby o pomoc w tych obowiązkach młodą lady.
patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i chłodny
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i chłodny
Irene Greengrass
Zawód : dama, prowadzi sierociniec
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I aim to be lionhearted, but my hands still shake and my voice isn't quite loud enough.
♫
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 8 +1
TRANSMUTACJA : 13 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sierociniec im. Bathildy Bagshot
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth