Leonhard Anton Rowle
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston, Cheshire
Czystość krwi: Czysta Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Spirytysta i wróżbita
Wzrost: 173 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Intensywnie niebieskie oczy, wyraziste rysy twarzy, leworęczność, umieszczone prawej ręce i plecach blizny po oparzeniach, blizna po oparzeniu na lewej łydce, blizna na prawym przedramieniu po postrzale z mugolskiego rewolweru Webley Mk VI. Leonhard często nosi strój myśliwski, a w chłodniejszych miesiącach przywdziewa płaszcz obszyty wilczym futrem.
Amboina, Łuska Kappy, 10 i ¾ cala
Instytut Durmstrang
Kruk zwyczajny
Upiorna postać o ciele, które stopniowo rozpada się w proch, z poczerniałymi kośćmi widocznymi spod strzępów szat, i martwymi oczami. Widmo za każdym razem próbuje pochwycić go w swoje kościste palce i wciągnąć w zaświaty.
Czarną herbatą z miodem, ognistą whisky, tytoniem połączonym z wanilią, imbirem i cynamonem, lasem, mchem i mokrą ziemią, dymem z ogniska.
Siebie samego zasiadającego na krześle obecnego seniora rodu, w otoczeniu swojej rodziny.
Spirytyzmem, wróżbiarstwem, historią magii, łowiectwem, strzelectwem i jeździectwem.
Jastrzębiom z Falmouth
Grywam w szachy czarodziejów i w magiczne polo, uczestniczę jako widz w wyścigach konnych, chodzę na mecze Quidditcha, uprawiam hazard, jeżdżę konno i poluję.
Klasycznej (czarodziejskich kompozytorów), jazzu, Ricka Charliego i jego Zmiataczy
Iwan Rheon
Leonhard przyszedł na świat 21 stycznia 1919 roku w chłodnych murach Zamku Beeston, jako długo wyczekiwany pierworodny syn Edgara Rowle'a, ambitnego czarodzieja piastującego wówczas stanowisko urzędnika Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń, oraz Solène (zd. Rosier), która po ślubie poświęciła się rodzinie. Narodziny Leonharda były tym bardziej wyjątkowe, że wcześniejsze próby wydania na świat potomka kończyły się niepowodzeniem – winna temu była serpentyna, z którą zmagała się lady Rowle.
Pragmatyczny Edgar Rowle, twardo stąpający po ziemi, nie zamierzał szukać pomocy u Proroków Imienia, popularnych w arystokratycznych kręgach. Uważał ich za szarlatanów, a same proroctwa za sprzeczne z jego przekonaniami – w końcu ludzie jego pokroju sami kształtują swój los, zamiast zawierzać przeznaczeniu.
Po trudnym porodzie Solène długo dochodziła do siebie, a opiekę nad Leonhardem przejęły piastunki. W efekcie tego rozłąka matki z synem przebiegła bez większych trudności – chłopiec spędzał większość czasu z opiekunkami, a matkę widywał rzadko, głównie podczas oficjalnych przyjęć, w których oboje musieli uczestniczyć jako członkowie rodu.
Pierwsze objawienie magicznych zdolności często jest dla rodziców wydarzeniem podniosłym, uwalniającym ich od obaw o potencjalne charłactwo potomka. Leonhard doświadczył tego przełomowego momentu w wieku pięciu lat, kiedy objawił swoje zdolności jasnowidzenia. Sam nie pamiętał szczegółów tamtej chwili, a jej przebieg poznał dopiero po zakończeniu wieczorku towarzyskiego. Jego wizja dotyczyła wuja ze strony matki, który w bibliotece zgubił sakiewkę z pieniędzmi. Kilka tygodni później, podczas kolejnych odwiedzin tego krewnego, okazało się, że przepowiednia się spełniła.
Chociaż Edgar Rowle, mimo twardego stąpania po ziemi, nie odrzucał swoich magicznych korzeni, a szczególnie faktu, że protoplastą rodu był nadworny wróżbita, współczesnych jasnowidzów traktował z rezerwą, często uznając ich za szarlatanów. Jednak po tym, czego był świadkiem, nie mógł zakwestionować autentyczności zdolności swojego pierworodnego, nawet jeśli do tej pory podchodził do kwestii jasnowidzenia z dystansem.
Edgar Rowle wychowywał Roberta w sposób surowy, na wzór swojego ojca, zgodnie z tradycjami panów Cheshire. Przez lata uczył syna dyscypliny i podporządkowania, pokazując, że jego przychylność jest niezwykle trudno zdobyć, a znacznie łatwiej zasłużyć na gniew, wyrażany chłodną obojętnością. Ojciec kładł ogromny nacisk na naukę szermierki i jazdy konnej, praktycznie ignorując edukację w zakresie tańców balowych.
Podczas wstępnej edukacji Leonhard zgłębiał tajniki savoir-vivre'u, historię rodu i heraldykę. Z uwagi na to, że w przyszłości miał uczęszczać do Instytutu Durmstrang, ojciec hojnie opłacał nauczyciela języka norweskiego, by zapewnić synowi solidne przygotowanie językowe. Poznał także wartość pieniądza, którym będzie dysponować w przyszłości. Wprowadzono go tym samym w świat ekonomii - z racji wieku w stopniu podstawowym, jednak ta wiedza w następnych latach zaprocentuje. Wpojono mu także przekonanie o wyższości czystokrwistych czarodziejów nad mugolakami, których, jak uważano w ich rodzinie, należało trzymać pod kontrolą.
Gdy osiągnął dziesięć lat, ojciec, będący miłośnikiem polowań, pozwolił mu uczestniczyć w łowach, organizowanych głównie dla członków rodziny. Podczas jednego z takich polowań Leonhard po raz pierwszy ustrzelił zająca z kuszy, co stanowiło ważny etap w procesie hartowania jego ducha.
Pierwszego dnia września Leonhard przekroczył mury Instytutu Durmstrang, gdzie miał spędzić najbliższe siedem lat. Podróż majestatycznym okrętem, zwłaszcza przez gęstą mgłę, wywarła na nim ogromne wrażenie. Od samego początku otaczał się głównie arystokratycznymi uczniami, w mniejszym stopniu nawiązując kontakty z czystokrwistymi rówieśnikami. Leonhard nie zamierzał zadawać się z uczniami mieszanej krwi – mimo że byli czarodziejami, w jego oczach nie byli godni przebywania w jego pobliżu. Tak jak inni dumni synowie Durmstrangu, otwarcie okazywał im pogardę, niejednokrotnie wykorzystując okazję, by przypomnieć im o ich miejscu – pod butem takich, jak on.
Od pierwszego dnia nauki Leonhard przykładał się do tego, by stać się pilnym uczniem i opanować wszystkie nauczane tam przedmioty. Z każdym rokiem coraz bardziej doskonalił się w zaklęciach, urokach oraz obronie przed czarną magią. Wcześniejsze nauki w szermierce i jeździectwie, opanowane jeszcze przed rozpoczęciem edukacji, okazały się przydatne, gdy przyszło do dalszego rozwijania tężyzny fizycznej.
Ojciec, który okazał się doskonałym nauczycielem dyscypliny, miał na to duży wpływ. Z przedmiotów teoretycznych Leonhard najlepiej radził sobie z historią magii oraz zdobył podstawowe umiejętności w warzeniu eliksirów.
Zajęcia z czarnej magii, zgłębiane w posępnych, zamkowych komnatach, szybko uświadomiły mu, że jest to doskonałe narzędzie do podporządkowywania sobie tych, których uważał za niższych pod względem pozycji. Leonhard szybko przyswoił tę prawdę, nawet jeśli jego młody wiek ograniczał możliwości pełnego wykorzystania tej wiedzy. W trakcie edukacji w Durmstrangu rozwijał również swoje zdolności dywinacyjne i pogłębiał zainteresowanie duchami.
Gorzej radził sobie w dziedzinach takich jak transmutacja, opieka nad magicznymi stworzeniami oraz zielarstwo. Pierwsza z tych dziedzin uchodziła za szczególnie trudną i wyrafinowaną, a Leonhardowi brakowało cierpliwości i precyzji, by opanować ją w pełni. Co do opieki nad magicznymi stworzeniami, jedynymi zwierzętami, z którymi chciał mieć styczność, były psidwaki używane do polowań oraz uskrzydlone wierzchowce. Podczas zajęć z zielarstwa okazało się, że zupełnie nie ma ręki do roślin, uważając to za zajęcie dla tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na zakup cennych ingrediencji.
Podczas trzeciego roku nauki kruk należący do ojca przyniósł wieści czarne jak jego skrzydła – Leonhard dowiedział się o śmierci matki. Zmarła po narodzinach dwójki dzieci, pozostawiając je pod opieką ojca i piastunek. Ze względu na pogrzeb matki Leonhard wrócił do rodzinnej posiadłości, gdzie spędził tydzień wśród pogrążonych w żałobie bliskich. Po tym czasie powrócił do Instytutu, kontynuując naukę.
Trzy lata po śmierci matki, Leonhard uczestniczył w ceremonii ślubnej swojego ojca i jego nowej narzeczonej. Było tylko kwestią czasu, zanim ród Rowle powiększy się o dzieci z drugiego małżeństwa jego ojca. Choć przyrodnie rodzeństwo nie powinno zagrażać jego pozycji dziedzica, Leonhard miał przeczucie, że między nim a jego braćmi może w przyszłości narodzić się rywalizacja o wpływy i pozycję. W takich sytuacjach ostatecznym rozstrzygnięciem mogłoby być wbicie ostrza w plecy lub skutecznie rzucone czarnomagiczne zaklęcie.
W wakacje poprzedzające piąty rok nauki w Instytucie Durmstrang otrzymał informację, że został wybrany na jednego z prefektów. Z dumą nosił przyznaną mu odznakę i zamierzał starannie wypełniać powierzone mu obowiązki – szczególnie wobec uczniów o mieszanej krwi. Funkcję prefekta pełnił tylko przez dwa lata, ponieważ później został wyznaczony na prefekta naczelnego i pełnił tę rolę aż do ukończenia edukacji.
Po ukończeniu Durmstrangu, Leonhard stał się w pełni wykształconym czarodziejem, mającym przed sobą całe życie i wiele perspektyw. Tuż po osiągnięciu pełnoletności wziął udział w Sabacie, wiedząc, że to nieodzowna okazja do zaprezentowania się w towarzystwie, nawiązania nowych kontaktów i znalezienia kandydatki na żonę. Mimo to, wolałby uczcić swoje wejście w dorosłość polowaniem, niż spędzać czas na kurtuazyjnych rozmowach i tańcach.
Po powrocie do Wielkiej Brytanii znalazł zatrudnienie w ministerialnym Wydziale Duchów, gdzie pełnił typowo urzędnicze obowiązki, jednocześnie kontynuując swoje badania nad duchami i podejmując pierwsze próby podporządkowywania sobie tych bytów. W tym czasie również skupił się na opanowaniu swojego daru jasnowidzenia - w tym celu podejmował się prób wywoływania wizji dotyczących swoich bliskich czy przyjaciół. Początkowo nie udawało mu się osiągnąć swojego celu w tym aspekcie - uzyskanie większej kontroli nad tym darem przyszło z czasem.
Nie zamierzał porzucić praktykowania dywinacji, stanowiącej dodatkowe źródło dochodu - przekazane mu w przeszłości podstawy ekonomii przyniosły odpowiedni skutek - jako dorosły mógł czerpać garściami z rodowego skarbca, jednak miał tę świadomość, że pieniądze łatwiej się wydaje i trudniej się gromadzi i że dobrze jest, aby ten pieniądz krążył. Posiadając źródło stałego dochodu postanowił założyć w Banku Gringotta prywatną skrytkę, do której trafiałyby posiadane przez niego fundusze. Niewykluczone też, że będzie prowadzić inne inwestycje - już teraz przeznaczał na sprzedaż skóry upolowanych przez siebie zwierząt.
Jako dorosły czarodziej, Leonhard wypełnił swój obowiązek, poślubiając szlachetnie urodzoną czarownicę, wywodzącą się z rodu o antymugolskich poglądach. Podczas nocy poślubnej Leonhard posiadł swoją młodą żonę, kierując się zamiarem spłodzenia pierwszego potomka. Poślubiona przez niego kobieta nie okazała się bezpłodna, wydając na świat ich pierwsze dziecko. Tak jak każde kolejne, zamierzał je wychować w sposób, w jaki sam został wychowany. Podobnie jak hartuje się stal, Leonhard postanowił dołożyć wszelkich starań, aby odpowiednio ukształtować ich charaktery oraz zapewnić im wszechstronną edukację — naukę szermierki, jeździectwa, savoir-vivre’u, historii magii oraz heraldyki.
Mugolskie wojny światowe nie wstrząsnęły ani jego światem, ani nim samym na tyle, by poczuł potrzebę zaangażowania się w ten konflikt. W jego oczach obie wojny przyczyniły się jedynie do przetrzebienia populacji mugoli, co uważał za korzystne. Jedynym, czego mógł żałować, było życie każdego czarodzieja czystej krwi, który zginął, walcząc za niemagiczne robactwo. W tym czasie znacznie więcej uwagi poświęcał nagłaśnianym przez prasę działaniom Gellerta Grindelwalda, popierając jego ideę podporządkowania sobie świata mugoli i wyprowadzenia czarodziejów z ukrycia. Uważał, że to stanowiło o wiele lepszy powód do chwycenia za różdżkę.
Ostatecznie jednak Grindelwald nie okazał się godnym liderem, za którym warto byłoby podążać. Jego ambitne plany sprowadziły się jedynie do śmierci Albusa Dumbledore’a i zawarcia pokoju z Ministerstwem Magii, w wyniku którego zyskał zwierzchnictwo nad Hogwartem. Choć wprowadzono tam zajęcia z czarnej magii i dyscyplinę podobną do tej znanej z Durmstrangu, żadna szkoła nie mogła dorównać jego alma mater. Jeśli chodzi o dalsze losy Grindelwalda, Leonhard mógł jedynie spekulować.
Dotarły do niego również intrygujące, brzmiące jak teorie spiskowe plotki o Rycerzach Walpurgii, jednak nie miał okazji ani zamiaru zgłębić ich prawdziwości. Jako jeden z lordów musiał bowiem skupić się na pomocy rodzinie w rozwiązaniu poważnego problemu — grasujących na terenie ich hrabstwa bandytach. Wszyscy, których pozbawił życia, spoczęli w bezimiennych mogiłach w nawiedzonych lasach Cheshire.
Irracjonalne działania obecnie urzędującego Ministra Magii pogłębiły jego narastającą niechęć do polityki i zajmujących się nią urzędników. Każdy kolejny absurdalny dekret godził w jego osobistą wolność. Doniesienia prasowe o zaginięciach mugoli budziły w nim aprobatę, jako oznaka oczyszczania świata z niemagicznych. Śmierć Horacego Slughorna stała się dla Leonharda okazją do rozważań na temat wartości przelewanej błękitnej krwi.
W międzyczasie, Leonhard coraz bardziej oddalał się od ideologii Grindelwalda. Porzuciwszy mrzonki o „większym dobru”, zaczął aprobować brutalne czystki wśród mugoli dokonywane przez popleczników czarnoksiężnika, po części także eliminację czarodziejów, którzy wspierali równość z niemagicznymi.
Wygłoszone przez Ministra Magii orędzie, w którym otwarcie nawoływała do nienawiści wobec mugoli, wyjątkowo przypadło mu do gustu. Polowanie noworoczne, które odbyło się na początku roku, obfitowało w niespotykaną dotąd zwierzynę — mugoli. Ich krzyki, ujadanie psidwaków i tętent końskich kopyt odbijały się echem po lesie Delamere.
Jak większość członków jego rodu, Leonhard uczestniczył w noworocznym Sabacie, podczas którego stał się pośrednim świadkiem zamachu na nestorów czterech rodów, dokonanego przez nieznanego napastnika. To była prawdziwa tragedia, choć szczęściem w nieszczęściu pozostawał fakt, że nestor jego rodu nie został obrany za cel. Zamachowiec zdołał zbiec, a arystokraci mogli tylko snuć domysły co do przyczyn tej brutalnej zbrodni. Choć w każdej plotce może kryć się ziarno prawdy, Leonhard wolałby poznać fakty.
Otwarta wojna przeciwko niemagicznym wydawała się kwestią czasu – Leonhard należał do licznych głosów przemawiających za wystąpieniem przeciwko mugolom. Powołanie Policji Antymugolskiej przyjął z satysfakcją, zdając sobie sprawę, że przeważający liczebnie mugole i ich sympatycy stanowią zagrożenie dla czystokrwistych czarodziejów. Tworzenie nowego ładu wymagało podjęcia zdecydowanych działań, niezależnie od tego, kto naprawdę odpowiadał za rozpętanie tego chaosu.
Wiosną 1956 roku jego poparcie dla popleczników czarnoksiężnika, zwanego przez tchórzliwych czarodziejów "Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać" bardzo wzrosło. W pełni zgadzał się z propagowanymi przez niego ideami, choć z oczywistych względów lepiej było unikać rozmów na ten temat przy szklaneczce ognistej whisky. Wszystko miało swój czas i miejsce, a Leonhard przeczuwał, że być może wkrótce będzie miał okazję wesprzeć tę słuszną sprawę.
Noc z 30 kwietnia na 1 maja okazała się najgorszą w jego życiu. O drugiej nad ranem obudził go przeraźliwy pisk, odgłos pękającego szkła, dramatyczne skowyty psidwaków i rżenie skrzydlatych koni. Brutalnie wyrwany ze snu, początkowo uznał ten chaos za efekt psot poltergeista rezydującego w zamku.
Jednakże przerażający ból głowy, osłabienie i krew płynąca mu z nosa nie były wynikiem działania złośliwego ducha. Nie pierwszy raz widział psotnego kuguchara, znanego jako Kot z Cheshire, unoszącego się pod sufitem jego sypialni z szerokim, szyderczym uśmiechem. Tym razem jednak było inaczej – przesycona czarną magią atmosfera nocy mogła spłoszyć nawet tak złośliwą istotę.
Magia, która zawsze była dla Leonharda niezawodnym narzędziem, tym razem zawiodła. Kapryśność czarów i nieposłuszeństwo różdżki wyprowadziły go z błędu – magia nie była tak pewna, jak zawsze mu się wydawało.
Jeśli chodzi o poczynania czarownicy piastującej stanowisko Ministra Magii, Leonhard ostatecznie się nie rozczarował. Teoria spiskowa o druzgotkach będących szpiegami, której zarzuty wprawiły go w rozbawienie, zbladła w obliczu prawdziwego szaleństwa – użycie przez Tuft zaklęcia niewybaczalnego i jej późniejsze umieszczenie w Azkabanie było dla niego swoistą „wisienką na torcie”. Szczytem groteski były natomiast wypowiedzi syna poprzedniego ministra, który sugerował, że dementorzy powinni stać się domowymi strażnikami.
Mimo gaszenia pożarów wywołanych przez Tuft, Leonhard mógł nadal cieszyć się z istnienia Antymugolskiej Policji. Fakt, że rząd wycofywał się z pełnego wsparcia dla jej działań, nie miał dla niego większego znaczenia. Było dla niego jasne, że nie zamierza angażować się w żadne samozwańcze działania, które mogłyby wystawić go na ryzyko aresztowania – co z kolei groziłoby skandalem i zaszkodzeniem reputacji jego rodu.
Pożar, który wybuchł 25 czerwca po godzinie dziewiętnastej w siedzibie Ministerstwa Magii, nie był dla niego tylko tragiczną wiadomością przeczytaną na pierwszej stronie „Proroka Wieczornego”. Był w samym centrum wydarzeń, gdy rozpętało się piekło. Dzień wcześniej miał sen o feniksie, co, jak później uznał, było złym omenem – ogień, choć oczyszczający, przyniósł też zniszczenie.
Udało mu się uciec z płomieni, ale nie bez szwanku. Jego odzież została nadpalona, a skóra poparzona, co pozostawiło po sobie blizny. W wyniku obrażeń trafił do Szpitala Świętego Munga. Tej samej nocy doświadczył koszmaru, z którego obudził się przemarznięty i zlany potem, w pościeli pokrytej szronem.
Po powrocie do posiadłości czekała na niego kolejna zła wiadomość. Jak każdego poranka, służba udała się do sypialni należącej do jego żony, by odkryć powód, dla którego nie pojawiła się na wspólnym śniadaniu. Poprzedniej nocy zażyła eliksir nasenny, pogrążając się w głębokim śnie, co doprowadziło do jej zamarznięcia we własnym łożu. Na jego barkach spoczęło zorganizowanie pogrzebu, po którym ciało żony spoczęło w rodowej krypcie.
Wspomnienia pożaru nawiedzały go w snach, gdzie powracały krzyki ofiar pochłoniętych przez płomienie. W następstwie katastrofy Leonhard postanowił odejść z pracy w Ministerstwie Magii i rozpocząć działalność jako niezależny badacz duchów, spirytysta i wróżbita.
W tym czasie zamek Beeston i przylegające do niego tereny spowiła zimna, nieustępująca mgła, co sprawiło, że życie w posiadłości stało się ponure i przygnębiające. Jego wewnętrzny ogień przygasł, a zamek stał się dla niego azylem, w którym mógł ignorować świat zewnętrzny.
Szczyt, który odbył się późną jesienią w Stonehenge, był wydarzeniem, w którym Leonhard czuł, że musi wziąć udział. Uroczystość została uświetniona pojawieniem się Czarnego Pana, jednak Leonhard, podobnie jak większość arystokratów, nie miał okazji ujrzeć jego pełnej potęgi na własne oczy. Zanim doszło do prawdziwej walki, postąpił jak inni przedstawiciele arystokracji i ewakuował się z miejsca, unikając bezpośredniego udziału w starciu.
Przez cały ten czas Leonhard przyzwyczaił się do anomalii magicznych, jakie nawiedzały Wielką Brytanię, choć nie wyobrażał sobie życia bez magii. Ostatnia z tych anomalii – Biały Deszcz – zastała go podczas polowania. Tak jak inni, doświadczył ukojenia. Powrót do normy w tym aspekcie wydawał się konieczny i słuszny. Dalsze działania Ministerstwa, zwłaszcza dotyczące czystości krwi, były w jego oczach właściwe, a polityka masowych zwolnień osób o niepewnym pochodzeniu miała jego pełne poparcie.
Przed wiosną 1957 roku jego uwielbiane polowania na mugoli odbywały się stosunkowo rzadko. Dopiero za rządów Cronosa Malfoya, po otwartym opowiedzeniu się po stronie tego czarnoksiężnika, Leonhard mógł w pełni oddać się swojej pasji łowieckiej, korzystając z czarodziejskich kusz, łuków i ogarów. Nie była to już jedynie okazywana niechęć wobec mugoli i mugolaków, lecz jawna wrogość. Mugole stali się dla niego niczym więcej jak zwierzyną i pożywieniem dla psów. Na terenie hrabstwa Cheshire nie było już miejsca dla mugoli ani szlam. Jednak bardzo mu nie odpowiadało, że mogli próbować opuścić teren hrabstwa i szukać schronienia gdzie indziej – jeśli to zrobią, nie będzie mógł w pełni oddawać się swojej nowej pasji.
Uczynienie magicznego Londynu strefą wolną od mugoli i szlam było w jego oczach w pełni uzasadnione. Chodziło przecież o bezpieczeństwo czarodziejów czystej krwi oraz zapobieżenie aktom przemocy, które mogłyby być wymierzone przeciwko nim. Każda rewolucja wymagała rozlewu krwi tych, którzy nie potrafili dostosować się do nowej rzeczywistości ani zaakceptować nowego ładu. Jako lojalny sojusznik tej sprawy, Leonhard wciąż pragnął być częścią tego porządku rzeczy. Poparcie dla sprawy miało również wymiar ekonomiczny – widział oznaki kryzysu, ilekroć podczas polowań natrafiał na gospodarstwa niemagicznych mieszkańców Cheshire. Jednak Leonhard, podobnie jak pozostali mieszkańcy zamku Beeston, nie obawiał się nadchodzącej zimy.
Dokonywane przez przeciwników Rycerzy Walpurgii próby kradzieży z posiadłości zamożnych i szanowanych czarodziejów były dla Leonharda doskonałym przykładem upadku moralnego i braku godności. Uważał ich nie tylko za terrorystów, ale teraz zasłynęli również jako złodzieje. Skoro zobowiązali się do ochrony mugoli i mugolaków, powinni zaspokajać ich potrzeby bez wyciągania ręki po zapasy należące do możnych. Gdyby przyłapał kogokolwiek na próbie kradzieży, w najlepszym razie taki złodziej straciłby dłoń.
Podczas jednej z przejażdżek po lesie, on i jego towarzysze zostali zaatakowani przez dwóch mugoli, którzy oddali strzały z broni palnej. Element zaskoczenia sprawił, że mugole zabili jego abraksana i postrzelili go w rękę. Była to ostatnia rzecz, jaką zrobili przed śmiercią w męczarniach.
Leonhard po raz pierwszy ujrzał monstrum o powyginanych ramionach, imponującym porożu i groźnie pobłyskujących pustych oczodołach podczas jednej z przejażdżek po lesie Delamere. Dostrzeżenie tej istoty wzbudziło w nim mieszankę zachwytu i pragnienia upolowania tak wyjątkowej zdobyczy, a jednocześnie lęk. Było to coś zupełnie nieznanego, mimo że lasy Cheshire od dawna uchodziły za nawiedzone. Leonhard szanował te stworzenia, wierząc, że tak jak on, są myśliwymi. Chciał tak o nich myśleć.
Jego ojciec mógł być sceptyczny wobec doniesień o widywanych ponurakach, pękających lustrach i gnijącym świeżym mięsie, ale on sam traktował te omeny bardzo poważnie, szczególnie gdy doświadczał ich w rodowej posiadłości. To samo dotyczyło komety, która przecięła niebo. Omeny omenami, ale deszcz meteorytów stanowił realne zagrożenie. Na polecenie ojca pojechał osobiście zobaczyć zniszczenia, jakich meteoryty i lawa dokonały. Choć dostęp do materiałów budowlanych był utrudniony, ich pomoc zasługiwali wyłącznie ci, którzy mieli odpowiedni status krwi i nie poparli ich wrogów.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | +4 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 5 | +1 (różdżka) |
Uzdrawianie: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Alchemia: | 5 | Brak |
Sprawność: | 11 | Brak |
Zwinność: | 15 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język norweski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | II | 10 |
Kłamstwo | I | 2 |
Opieka nad magicznymi zwierzętami | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Wytrzymałość psychiczna | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność (arystokrata) | II | 0 |
Rycerze Walpurgii | - | 2 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Wróżbiarstwo | III | 25 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Szermierka | II | 7 |
Walka wręcz | I | 0.5 |
Jeździectwo | II | 7 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Strzelectwo (czarodziejska kusza) | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz) | - | 5 (+10) |
Reszta: 0 |
No one will ever change this animal I have become
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzała: Adriana Tonks
[17.10.24] Sierpień-listopad
[18.11.24] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD
[20.11.24] Podsumowanie wydarzenia: Spokojnie jak na wojnie: +50 PD