Veronica Black
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania:Londyn, Grimmuald Place
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy:bogaty
Zawód: domorosły przyrodnik
Wzrost: 170 cm
Waga: 62 kg
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: brązowy
Znaki szczególne:bardzo długie włosy, złotawe obwódki wokół intensywnie brązowych oczu, zamiłowanie do pastelowych kolorów, perfumy o wyraźnie kwiatowym zapachu, tik w postaci częstego poprawiania lub spoglądania na włosy.
13 cali, lilak, łuska hipokampusa
Slytherin
-
śmierć w porzaże
zapach mokrego lasu, dyniowe ciastka, granat, czerwone wytrawne wino, róże
ona w ciąży
zielarstwo, literatura, historia magii
-
jeździectwo, gra na fortepianie, grzebanie w ziemi, intensywne szukanie swojego miejsca, nauka strzelectwa
jazz, klasyka
Dominique Devenport
Gdybym zaczęła swoją opowieść od słów, że urodziłam się po to, by stać się niewidzialną, uznałbyś to drogi czytelniku za kiepską metaforę życia kobiety z wyższych sfer. Jednak owa przeźroczystość nie wynikała z ograniczonych praw czy konwenansów społecznych. Jest to bowiem skutek urodzenia się z pewnym drobnym, lecz mocno wpływającym na życie defektem, jakim jest metamorfomagia. Wyobraź sobie drogi czytelniku sytuację, w której dwie damy z wrogo nastawionych do siebie rodzin wymieniają się uprzejmi uwagami z wyraźnie kąśliwym zabarwieniem. Jednak z nich w końcu osiąga wyraźną przewagę. Skąd ta pewność? Otóż włosy jej przeciwniczki raptownie przybrały wściekle pomarańczowy kolor. Zdradzając wszystkim, jak bardzo poczuła się dotknięta. Czy wyobrażacie sobie coś równie ośmieszającego? Zresztą zastanów się przez chwilę i odpowiedz na pytanie, czy zaufałbyś komuś, kto w twoim mniemaniu w mgnieniu oka przyjmie twarz twojego przyjaciela jak i wroga. Większość ludzie nie ma pojęcia ile wysiłku kosztuje utrzymania choćby najmniejszej świadomej przemiany. Gdy tylko przyszłam na świat, a wraz z pierwszym krzykiem czarne krótkie włoski przybrały barwę niebiesko fioletową, dla wszystkich zebranych stało się oczywiste, że moje życie będzie pełne równie uwłaczających i wstydliwych scen. Nie, stwierdzenie, że urodziłam się po to, by stać się niewidzialną jest błędne. Ja musiałam nauczyć się być niewidzialną tylko po to, żeby przetrwać.
Choć może to wywołać zdziwienie, moje imię spełnia wielkowiekową tradycję nazywania potomków rodu Black. Veronica to drobny kwiat o niebiesko filetowej barwie. To właśnie z nim skojarzyła się mojej matce drobna postać dziecka, które w końcu podano jej do utulenia. By wstępu zdało się zadość należy jeszcze wyjaśnić skąd wzięła się u mnie ta szczególna zdolność. Jak można się spodziewać, nosicielem odpowiedniego genu był mój ojciec. Fobos Black był tym kuzynem, którego nikt specjalnie nie lubił, ale czy tego chciał, czy nie musiał go szanować. Dzięki opanowaniu metamorfomagii na bardzo wysokim poziomie był kimś w rodzaju człowieka zajmującego się sprawami, o których nikt nie chce wiedzieć i o które nie wolno było pytać. Jeśli się zastanowisz drogi czytelniku i uważnie przeczytasz opasłe tomiszcza pełne rodowych historii, odkryjesz, że każda rodzina ma w swoim gronie takiego człowieka. Nie wszystko przecież można było powierzyć opłacanym ludziom. Tak naprawdę ufać można tylko własnej krwi. Kazano mu się ożenić, zrobił to. Kazano mu spłodzić swojego sukcesora, zrobił to. Los jednak chciał, że zamiast chłopca, który był potrzebny rodzinie, pojawiłam się ja. Czy podejmowano kolejne próby? Nie sądzę. Dlaczego? O pewnych kwestiach nie należy publicznie rozprawiać.
Moje dzieciństwo można określi jednym słowem, samokontrola. Mogłabym napisać nie jedną książkę na temat różnych technik, mantr i ćwiczeń pozwalających okiełznać i kontrolować emocję. Z jednej strony wydaje się, że podobne słowa mogłyby paść z ust nie jednej arystokratki jednak większość moich rówieśniczek uczyła się „naszego” sposobu bycia głównie poprzez osmozę. Ja musiałam nauczyć się tego szybciej i przyswoić to lepiej niż inne. Dodatkowo do moich codziennych lekcji na bardzo wczesnym etapie dołączono transmutację, nad czym pieczę sprawował osobiście mój ojciec. Przyswojenie podstaw, systematyczne poszerzanie wiedzy i umiejętności miało mi pomóc zrozumieć co dzieję się z moim własnym ciałem i jak to kontrolować. Matka prawdopodobnie jako jedyna nie dostrzegała potencjalnego problemu, jakim były moje umiejętności. Jednak na prośbę ojca warzyła dla mnie eliksir na uspokojenie i uczyła mnie jak tworzyć go samodzielnie. To również ona pokazała mi ile spokoju i wytchnienia może przynieść kontakt z przyrodą. Jedynie otoczona florą i fauną na kilka chwil mogłam spokojnie odetchnąć i pozwolić by mój mały świat mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
Do Slytherinu trafiłam, ponieważ o to poprosiłam. Tak po prostu. Założyłam, że lepsze jest zło znane od nieznanego. Czym przecież różnił się pokój wspólny Slytherinu od jednego z saloników w starej rodowej rezydencji? Obracanie się ciągle w tym samym towarzystwie pozwalało mi zachować wiele moich przyzwyczajeń i rutynowych zachowań. W dzieciństwie zaszczepiono we mnie przekonanie, że mój dar jest problem i ta myśl tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła. Może dzięki tej przesadnej ostrożności i rezerwie tak niewiele osób wiedziało o tym co potrafię. Byłam częścią tego świata przy jednoczesnym byciu ledwie zauważalną. W każdej grupie jest ta jedna osoba, której imię nie wszyscy pamiętają a mimo to zawsze jest gdzieś blisko. Do której przychodzi się po to, by móc się wygadać, bo przecież mało kto uśmiecha się w tak uspakajający sposób i nikt tak dobrotliwie nie kiwa głową ze zrozumienie, tak to właśnie była moja rola. Muszę przyznać, że nauczyło mnie to jak istotną rolę odgrywa zwracanie uwagi na szczegóły. Drobne zmiany w historii i nagle wszystko nabiera zupełnie nowego kontekstu. Warto również zwracać uwagę na zachowanie osoby naprzeciwko ciebie. Ton głosu, ruch ręką, łza kręcą się pod okiem i nagle wiesz, co ta druga osoba pragnie od ciebie usłyszeć. Bez zbędnego wysiłku stajesz się tą uroczą i dobrą istotką, która zawsze pomorze i poratuje miłym słowem. Ludzie nie są tak skomplikowani za jakich chcieliby się uważać. Miła Blackówna wydaje się aberracją, ale kim, że ja jestem, by kłócić się ze światem i jego opiniami. Zawsze liczyły się dla mnie tylko cztery przedmioty: transmutacja, zielarstwo, eliksiry i opieka nad magicznymi stworzeniami. W tym miejscu moja ambicja nieco kłóciła się z potrzebą zachowania możliwej anonimowości. Zresztą czy to miało jakieś znaczenie. Jasne było, że nigdy nie zostanę aurorem, magomedykim czy kimś równie istotnym. Ja mogłam się oddawać drobny pasjom w zaciszu własnego gabinetu, o ile nie stało to w sprzeczność z oczekiwaniami przyszłego męża. Oczywiście o ile kiedykolwiek miałbym go mieć.
Wojnę przetrwałam jak wszystko w swoim życiu. Ukrywając własne myśli i uczucia za potężnym murem. Nikt nie pytał o moją opinię, nikt nie oczekiwał po mnie konkretnych działań. Miałam być wierną i dumną córką swego rodu, odgrywałam tę rolę całe życie i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Moje poglądy dotyczące czarodziejów i mugoli był równie niezmienne. Byliśmy, jesteśmy i zawsze będziemy tymi lepszymi, tymi którym należy się władza i szacunek. Oczywiście jednym bardziej od innych, ale to już osobna kwestia. Zawsze cicha i zawsze spokojna pojawiałam się tam, gdzie miałam się pojawić, mówiłam to co wszyscy pragnęli usłyszeć. Jedno co się zmieniło to fakt, że w moich włosach coraz częściej pojawiały się białe nitki świadczące o jednym, o strachu.
Dwudziesty piąty dzień moich urodzin spędziła ukryta w zamku Appleby u rodziny mojej matki. Nie protestowałam gdy okazało się, że matka szykuję mnie na towarzyszkę babki. Wojna to kiepski okres na zawieranie matrymonialnych sojuszy. Posłusznie godziłam się z wizją zostania starą panną ze wszystkimi tego konsekwencjami. Należało znaleźć mi zajęcie. Skoro i tak do niczego miałam się nie przydać mogłam zajmować się kimś równie niepotrzebnym jak ja, seniorami. Swobodne spacery po Westmorland, gra na fortepianie, potężne rodowe szklarnie, wiedza, o której do tej pory mogłam jedynie pomarzyć. Los mógł przygotować dla mnie dużo gorszy scenariusz. W końcu do jednego z niewielkich okien starej twierdzy zapukała sowa z pospiesznie napisanym listem „Pakuj się! Wydają cię za mąż!”.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Uzdrawianie: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 9 | 5 |
Alchemia: | 10 | Brak |
Sprawność: | 11 | Brak |
Zwinność: | 11 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Zielarstwo | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Astronomia | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | ½ |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (fortepian) | II | 7 |
Sztuka (wiedza) | I | ½ |
Sztuka (rysunek) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jeździectwo | I | ½ |
Taniec balowy | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (metamorfomag) | - | 17 |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Veronica Black dnia 23.10.24 18:59, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: William Moore