Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
Przygotowanie herbaty dla gości zajęło zaledwie chwilę. Na stoliku pojawiły się dodatkowe filiżanki, także białe, w różane wzory - najpewniej należące do kompletu - na podobnych spodkach. Dodatkowa porcja znajdowała się najpewniej także w małym dzbanuszku, od którego biło przyjemne ciepło, gdyby zbliżyć dłoń.
Kiedy starsza kobieta znów zajęła swoje miejsce, ponownie spojrzała to na jednego, to drugiego z funkcjonariuszy. Najwidoczniej zaciekawiła ją w jakiś sposób Fawley jako młoda kobieta na takim stanowisku, sądząc jednak po fakcie, że już po chwili zdecydowanie mocniej skupiła swoją uwagę na Foxie, najpewniej dość szybko doszła do wniosku, że to on tutaj zna się na rzeczy. Choć kto wie, może lisi urok po prostu działa także na staruszki?
Za chwilę z resztą otrzymała to, czego najpewniej chciała: zainteresowanie. Widzów swojego spektaklu.
- Niewiele wspominała, raczej niechętnie. Widać było, że boli ją ten temat, burczała i mruczała, któregoś razu mi powiedziała, że nie ma rodziców i tyle. Ale myślę, że gdyby była sierotą na prawdę, na początku by to powiedziała, pewnie coś się stało i musiała wyjechać. - pokręciła lekko głową. - Jak dla mnie to tacy rodzice co odrzucają dziecko są współwinni tego, że później takie paskudne rzeczy robiła.
Dodała tonem pouczającym, jakby tym zdaniem miała rozpocząć wykład na temat właściwego wychowywania dzieci. Na chwilę spojrzała przy tym na Elizabeth, być może traktując te słowa jako radę dla niej, jako potencjalnej przyszłej matki?
Zaraz z resztą Fox podchwycił temat najpewniej dla samej kobiety o wiele ciekawszy. Znów skierowała ku niemu swoje spojrzenie i po raz kolejny swoją absolutną dezaprobatę wyraziła, lekko kręcąc głową.
- Tu długo nikt nie wiedział, jak ona się utrzymuje. Rodziców nie ma, pracą się nie chwali. Wie pan, nikomu nie wadziła, ale to jednak podejrzane, jak człowiek za dużo ukrywa. - odstawiła swoją filiżankę z cichym stukotem. - Potem wyszło dopiero.
Znów chwila milczenia, niemal teatralnego, jakby starsza kobieta usiłowała budować napięcie.
- Na łatwy zarobek poszła. Ladacznica. - ostatnie słowo starsza kobieta wypowiedziała z pogardą, jaką możnaby obdarzyć każdą prostytutkę tego świata i to wcale nie w małej porcji. - To był jakiś gach z tego... miejsca?
Gdyby ton wypowiadanego słowa mógł uczynić je wulgarnym, na ostatni wyraz wypowiedzi kobiety niewątpliwie winna zostać nałożona cenzura. Niechętnie odchodziła myślami ku mężczyźnie, jakiego widziała być może dlatego, że nie potrafiła powiedzieć za wiele, może dlatego, że czuła iż powoli traci widownię, skoro dochodzą do samego końca opowieści.
- Widziałam jak wchodzi, ale tylko chwilę. Nieprzyjemny był. Taki typ spod ciemnej gwiazdy. - prychnęła pod nosem, z pytania o to, dlaczego nie podała tej informacji wcześniej najwidoczniej nic sobie nie robiąc.
Kiedy starsza kobieta znów zajęła swoje miejsce, ponownie spojrzała to na jednego, to drugiego z funkcjonariuszy. Najwidoczniej zaciekawiła ją w jakiś sposób Fawley jako młoda kobieta na takim stanowisku, sądząc jednak po fakcie, że już po chwili zdecydowanie mocniej skupiła swoją uwagę na Foxie, najpewniej dość szybko doszła do wniosku, że to on tutaj zna się na rzeczy. Choć kto wie, może lisi urok po prostu działa także na staruszki?
Za chwilę z resztą otrzymała to, czego najpewniej chciała: zainteresowanie. Widzów swojego spektaklu.
- Niewiele wspominała, raczej niechętnie. Widać było, że boli ją ten temat, burczała i mruczała, któregoś razu mi powiedziała, że nie ma rodziców i tyle. Ale myślę, że gdyby była sierotą na prawdę, na początku by to powiedziała, pewnie coś się stało i musiała wyjechać. - pokręciła lekko głową. - Jak dla mnie to tacy rodzice co odrzucają dziecko są współwinni tego, że później takie paskudne rzeczy robiła.
Dodała tonem pouczającym, jakby tym zdaniem miała rozpocząć wykład na temat właściwego wychowywania dzieci. Na chwilę spojrzała przy tym na Elizabeth, być może traktując te słowa jako radę dla niej, jako potencjalnej przyszłej matki?
Zaraz z resztą Fox podchwycił temat najpewniej dla samej kobiety o wiele ciekawszy. Znów skierowała ku niemu swoje spojrzenie i po raz kolejny swoją absolutną dezaprobatę wyraziła, lekko kręcąc głową.
- Tu długo nikt nie wiedział, jak ona się utrzymuje. Rodziców nie ma, pracą się nie chwali. Wie pan, nikomu nie wadziła, ale to jednak podejrzane, jak człowiek za dużo ukrywa. - odstawiła swoją filiżankę z cichym stukotem. - Potem wyszło dopiero.
Znów chwila milczenia, niemal teatralnego, jakby starsza kobieta usiłowała budować napięcie.
- Na łatwy zarobek poszła. Ladacznica. - ostatnie słowo starsza kobieta wypowiedziała z pogardą, jaką możnaby obdarzyć każdą prostytutkę tego świata i to wcale nie w małej porcji. - To był jakiś gach z tego... miejsca?
Gdyby ton wypowiadanego słowa mógł uczynić je wulgarnym, na ostatni wyraz wypowiedzi kobiety niewątpliwie winna zostać nałożona cenzura. Niechętnie odchodziła myślami ku mężczyźnie, jakiego widziała być może dlatego, że nie potrafiła powiedzieć za wiele, może dlatego, że czuła iż powoli traci widownię, skoro dochodzą do samego końca opowieści.
- Widziałam jak wchodzi, ale tylko chwilę. Nieprzyjemny był. Taki typ spod ciemnej gwiazdy. - prychnęła pod nosem, z pytania o to, dlaczego nie podała tej informacji wcześniej najwidoczniej nic sobie nie robiąc.
I show not your face but your heart's desire
- Wenus z pewnością może się poszczycić zacną kartą win. Zapewne, gdybym nosił jeszcze swoje poprzednie nazwisko, połasiłbym się na lampkę lub dwie, ale z łatką zdrajcy i odznaką aurora jakoś nie spieszno mi do picia tam czegokolwiek... - Skwitowałem komentarz Elizabeth, odchodząc od półki z książkami i powoli przechadzając się przez kolejne pomieszczenia. Zabójca nie zostawił po sobie więcej śladów, niż te, które zdołali wypunktować funkcjonariusze magicznej policji. Nie ulegało wątpliwości, że Megan nie była jego pierwszą ofiarą.
- Wydaje mi się, że nasza nowa... - zawahałem się na chwilę, próbując znaleźć odpowiednie słowo - przyjaciółka, będzie w stanie nam pomóc. - Chciałem ufać Bathildzie Bagshot – Elizabeth również ją poznała. Choć pojawiła się znikąd, wiedziała znacznie więcej, niż my zdołaliśmy dowiedzieć się przdz ostatnie kilka miesięcy. Nie ulegało także wątpliwości, że była wybitnym historykiem – seria książek i naukowy tytuł mówiły same za siebie. I jeśli ktoś miał mieć wiedzę na temat zapomnianych rytuałów, to z pewnością była to profesor Bagshot.
W biurze aurorów nigdy nie mogliśmy narzekać na brak zajęć – a jednak liczba morderstw z użyciem czarnej magii w marcu pobiła wszelkie rekordy. Istnienie zrzeszonej grupy czarnoksiężników wydawało się bardziej niż wysoce prawdopodobne. A śmierć dziewczyny z Wenus otwierała kolejny pokój zagadek, rzucając blade światło na cień sprawcy.
Abigail zdawała się okazać tym typem sąsiadki, którego nie znosiłem najmocniej – i który, jednocześnie, mógł w najlepszy sposób przysłużyć się rozwiązaniu sprawy.
- Skoro nie utrzymywała kontaktu z rodziną, czy wie pani o innych bliskich jej osobach? Jakaś przyjaciółka? Daleka ciotka? - Ktoś, komu mogła się zwierzać. Ktoś, kto być może wiedział o jej podwójnym życiu – nie mogła przecież trzymać wszystkiego w sobie. W takim przypadku najpewniej popadłaby w obłęd.
Nietrudno było zauważyć, że Abigail Batcher prezentowała raczej konserwatywne poglądy, mierząc Elizabeth niemal karcącym wzrokiem – o choć kąśliwy komentarz tańczył mi na końcu języka, dla dobra śledztwa musiałem zachować własne przekonania dla siebie. Zamiast tego, skwitowałem wypowiedź kobiety uśmiechem, chwaląc herbatę. Tak naprawdę była zupełnie bez smaku – ale pozostawianie po sobie dobrego wrażenia nic mnie nie kosztowało.
- Niestety, niczego jeszcze nie możemy potwierdzić. - Stwierdziłem sucho, puszczając rozemocjonowane komentarze mimo uszu. - Pamięta pani cokolwiek? Chociażby to, jak był ubrany? Jakiej był postury? W jaki sposób się poruszał? Może coś mówił? Czy jest w stanie pani określić, która to była godzina? Skąd dokładnie widziała pani tego mężczyznę?
- Wydaje mi się, że nasza nowa... - zawahałem się na chwilę, próbując znaleźć odpowiednie słowo - przyjaciółka, będzie w stanie nam pomóc. - Chciałem ufać Bathildzie Bagshot – Elizabeth również ją poznała. Choć pojawiła się znikąd, wiedziała znacznie więcej, niż my zdołaliśmy dowiedzieć się przdz ostatnie kilka miesięcy. Nie ulegało także wątpliwości, że była wybitnym historykiem – seria książek i naukowy tytuł mówiły same za siebie. I jeśli ktoś miał mieć wiedzę na temat zapomnianych rytuałów, to z pewnością była to profesor Bagshot.
W biurze aurorów nigdy nie mogliśmy narzekać na brak zajęć – a jednak liczba morderstw z użyciem czarnej magii w marcu pobiła wszelkie rekordy. Istnienie zrzeszonej grupy czarnoksiężników wydawało się bardziej niż wysoce prawdopodobne. A śmierć dziewczyny z Wenus otwierała kolejny pokój zagadek, rzucając blade światło na cień sprawcy.
Abigail zdawała się okazać tym typem sąsiadki, którego nie znosiłem najmocniej – i który, jednocześnie, mógł w najlepszy sposób przysłużyć się rozwiązaniu sprawy.
- Skoro nie utrzymywała kontaktu z rodziną, czy wie pani o innych bliskich jej osobach? Jakaś przyjaciółka? Daleka ciotka? - Ktoś, komu mogła się zwierzać. Ktoś, kto być może wiedział o jej podwójnym życiu – nie mogła przecież trzymać wszystkiego w sobie. W takim przypadku najpewniej popadłaby w obłęd.
Nietrudno było zauważyć, że Abigail Batcher prezentowała raczej konserwatywne poglądy, mierząc Elizabeth niemal karcącym wzrokiem – o choć kąśliwy komentarz tańczył mi na końcu języka, dla dobra śledztwa musiałem zachować własne przekonania dla siebie. Zamiast tego, skwitowałem wypowiedź kobiety uśmiechem, chwaląc herbatę. Tak naprawdę była zupełnie bez smaku – ale pozostawianie po sobie dobrego wrażenia nic mnie nie kosztowało.
- Niestety, niczego jeszcze nie możemy potwierdzić. - Stwierdziłem sucho, puszczając rozemocjonowane komentarze mimo uszu. - Pamięta pani cokolwiek? Chociażby to, jak był ubrany? Jakiej był postury? W jaki sposób się poruszał? Może coś mówił? Czy jest w stanie pani określić, która to była godzina? Skąd dokładnie widziała pani tego mężczyznę?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Abigail siedziała na przeciwko swoich gości, przy każdym pytaniu zastanawiając się na chwilę może nad doborem odpowiednich słów, może faktycznie szukając w swojej pamięci większej ilości szczegółów - lub rozważając, jakie wrażenie powinna wywołać? Na pytanie o przyjaciółkę, zmarszczyła na moment odrobinę zbyt cienko wyskubane brwi.
- Była tu taka jedna czasem. W jej wieku mniej więcej, też ładna. Nie wiem, może też... wie pan, stamtąd. - zasugerowała, usilnie unikając wypowiedzenia konkretnych słów, niewątpliwie jednak mając na myśli miejsce zatrudnienia zmarłej dziewczyny. - Serah, tak na nią mówiła, ale nazwiska nie znam. Blondynka, długie włosy. Bardzo chuda, aż przesadnie, kobieta nie powinna taka być. Dość ponura do tego mi się wydawała.
Dokończyła swój opis, najwidoczniej nie odnajdując niczego bardziej szczególnego w wyglądzie dziewczyny, co mogłoby ją wyróżnić, czy pomóc odnaleźć w razie potrzeby.
- Ale nie przychodziła często. Kilka razy ją widziałam.
Dodała, znów podnosząc filiżankę herbaty. Z zadowoleniem przyjęła komplement, nieznacznie skinęła na niego głową, widocznie ciesząc się, iż została choć w tak niewielkiej rzeczy doceniona.
- Wnuczka mi ją przynosi zawsze z targu. - najwidoczniej poczuła potrzebę pochwalenia się także kolejnymi pokoleniami swojej rodziny. Zaraz jednak odstawiła filiżankę, kiedy padły kolejne pytania. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego, że sama nie dowie się niczego: niewątpliwie na to liczyła, wpuszczając do swojego mieszkania dwójkę funkcjonariuszy.
Nie narzekała jednak wiedząc, że w tej sytuacji jej nie wypada, najpewniej w zamian omówi sytuację z koleżankami z klatki schodowej, innymi o podobnej tendencji nadmiernego interesowania się cudzym życiem.
- Wieczór. Nie późno, może siedemnasta, coś około. - mruknęła po dłuższej chwili, usiłując się skupić na kolejnych zadawanych jej pytaniach. - Miał ciemne ubranie. I ciemne włosy, trochę długie. I takie... gromy w spojrzeniu. - zmarszczyła brwi, najpewniej nawet ostatnią część wypowiedzi wymawiając absolutnie poważnie. - Szedł za nią. Tylko chwilę, ledwo otworzyła drzwi i oboje zniknęli.
Podsumowała w końcu, układając przy tym dłonie na kolanach.
- Była tu taka jedna czasem. W jej wieku mniej więcej, też ładna. Nie wiem, może też... wie pan, stamtąd. - zasugerowała, usilnie unikając wypowiedzenia konkretnych słów, niewątpliwie jednak mając na myśli miejsce zatrudnienia zmarłej dziewczyny. - Serah, tak na nią mówiła, ale nazwiska nie znam. Blondynka, długie włosy. Bardzo chuda, aż przesadnie, kobieta nie powinna taka być. Dość ponura do tego mi się wydawała.
Dokończyła swój opis, najwidoczniej nie odnajdując niczego bardziej szczególnego w wyglądzie dziewczyny, co mogłoby ją wyróżnić, czy pomóc odnaleźć w razie potrzeby.
- Ale nie przychodziła często. Kilka razy ją widziałam.
Dodała, znów podnosząc filiżankę herbaty. Z zadowoleniem przyjęła komplement, nieznacznie skinęła na niego głową, widocznie ciesząc się, iż została choć w tak niewielkiej rzeczy doceniona.
- Wnuczka mi ją przynosi zawsze z targu. - najwidoczniej poczuła potrzebę pochwalenia się także kolejnymi pokoleniami swojej rodziny. Zaraz jednak odstawiła filiżankę, kiedy padły kolejne pytania. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego, że sama nie dowie się niczego: niewątpliwie na to liczyła, wpuszczając do swojego mieszkania dwójkę funkcjonariuszy.
Nie narzekała jednak wiedząc, że w tej sytuacji jej nie wypada, najpewniej w zamian omówi sytuację z koleżankami z klatki schodowej, innymi o podobnej tendencji nadmiernego interesowania się cudzym życiem.
- Wieczór. Nie późno, może siedemnasta, coś około. - mruknęła po dłuższej chwili, usiłując się skupić na kolejnych zadawanych jej pytaniach. - Miał ciemne ubranie. I ciemne włosy, trochę długie. I takie... gromy w spojrzeniu. - zmarszczyła brwi, najpewniej nawet ostatnią część wypowiedzi wymawiając absolutnie poważnie. - Szedł za nią. Tylko chwilę, ledwo otworzyła drzwi i oboje zniknęli.
Podsumowała w końcu, układając przy tym dłonie na kolanach.
I show not your face but your heart's desire
Ta krótka wymiana zdań z sąsiadką wystarczyła, bym rzucił Elizabeth wymowne spojrzenie, którego przesłanie mogła odczytać bez trudu. Kobieta nie wiedziała niczego, co mogłoby okazać się dla nas przydatne – do czasu, gdy nie wspomniała imienia, które mimowolnie skojarzyłem z jedną z działaczek Zakonu Feniksa. Serah. Z opisu Abigail wynikało, że mogło chodzić właśnie o Skeeter – a świat czarodziejów zdawał się zbyt wąski i hermetyczny, by znalazło się w nim miejsce dla dwóch identycznych kobiet o jednakowym imieniu. O więcej pytać nie musiałem.
Słysząc przypuszczenie o korzeniach znajomości obu kobiet, posłałem pani Batcher szeroki uśmiech, który miał zamaskować moje zażenowanie. Stężenie bezpodstawnych oskarżeń i konserwatywnych poglądów w pomieszczeniu powoli zaczynało przekraczać moją granicę wytrzymałości – wszelkie komentarze musiałem jednak zachować dla siebie tak długo, jak Abigail Batcher pozostawała naszym jedynym świadkiem.
- Pani wnuczka ma świetny nos do herbat. - Upuszczam kolejne białe kłamstwo, po czym przepuszczam przez gardło ciepły płyn pozbawiony smaku.
Trudno było nie odnieść wrażenia, że bardziej, niż niesieniem pomocy, starszą kobietą kierowały pobudki zwęszonej sensacji. Wymowne milczenia, artykulacje i błądzenia wzrokiem po suficie skłaniały mnie do refleksji nad prawdziwością zeznań sąsiadki. Odniosłem wrażenie, że z każdą kolejną odpowiedzią daje się ponieść fantazji, ale bez względu na to, czego nie miała do powiedzenia, w naszym obowiązku leżało wysłuchanie relacji z dnia, w którym dziewczyna z Wenus została zamordowana.
- Gromy w spojrzeniu? Czyli jednak widziała pani jego twarz? - Podjąłem, jednak bez większego entuzjazmu. Jej słowa zdawały się mieć więcej wspólnego z nadinterpretacją, niż stanem rzeczywistym - a intuicja podpowiadała mi, że w tym przypadku się nie myliłem. - Szedł za nią... Czy jest w stanie pani ocenić, czy Megan mogła wiedzieć, że ten mężczyzna za nią podąża? - Jeśli się zakradał, być może wcale nie musiał być klientem Wenus; być może jedynie chciał, aby za takiego go uznano. - Czy widziała pani, jak wychodził? - Dodałem jeszcze.
Gdy kobieta skończyła odpowiadać, czułem, iż nie uda się nam wyciągnąć z jej głowy niczego, co mogłoby okazać się przydatne - a przynajmniej na tę chwilę.
- Dziękujemy za poświęcony czas, pani Batcher. Mam nadzieję, że będziemy mogli liczyć na pani pomoc w dalszym śledztwie. - Rzuciłem na odchodne, w gruncie rzeczy błagając Merlina o to, aby kolejna rozmowa z kobietą okazała się zbyteczna...
zt Lis
Słysząc przypuszczenie o korzeniach znajomości obu kobiet, posłałem pani Batcher szeroki uśmiech, który miał zamaskować moje zażenowanie. Stężenie bezpodstawnych oskarżeń i konserwatywnych poglądów w pomieszczeniu powoli zaczynało przekraczać moją granicę wytrzymałości – wszelkie komentarze musiałem jednak zachować dla siebie tak długo, jak Abigail Batcher pozostawała naszym jedynym świadkiem.
- Pani wnuczka ma świetny nos do herbat. - Upuszczam kolejne białe kłamstwo, po czym przepuszczam przez gardło ciepły płyn pozbawiony smaku.
Trudno było nie odnieść wrażenia, że bardziej, niż niesieniem pomocy, starszą kobietą kierowały pobudki zwęszonej sensacji. Wymowne milczenia, artykulacje i błądzenia wzrokiem po suficie skłaniały mnie do refleksji nad prawdziwością zeznań sąsiadki. Odniosłem wrażenie, że z każdą kolejną odpowiedzią daje się ponieść fantazji, ale bez względu na to, czego nie miała do powiedzenia, w naszym obowiązku leżało wysłuchanie relacji z dnia, w którym dziewczyna z Wenus została zamordowana.
- Gromy w spojrzeniu? Czyli jednak widziała pani jego twarz? - Podjąłem, jednak bez większego entuzjazmu. Jej słowa zdawały się mieć więcej wspólnego z nadinterpretacją, niż stanem rzeczywistym - a intuicja podpowiadała mi, że w tym przypadku się nie myliłem. - Szedł za nią... Czy jest w stanie pani ocenić, czy Megan mogła wiedzieć, że ten mężczyzna za nią podąża? - Jeśli się zakradał, być może wcale nie musiał być klientem Wenus; być może jedynie chciał, aby za takiego go uznano. - Czy widziała pani, jak wychodził? - Dodałem jeszcze.
Gdy kobieta skończyła odpowiadać, czułem, iż nie uda się nam wyciągnąć z jej głowy niczego, co mogłoby okazać się przydatne - a przynajmniej na tę chwilę.
- Dziękujemy za poświęcony czas, pani Batcher. Mam nadzieję, że będziemy mogli liczyć na pani pomoc w dalszym śledztwie. - Rzuciłem na odchodne, w gruncie rzeczy błagając Merlina o to, aby kolejna rozmowa z kobietą okazała się zbyteczna...
zt Lis
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Abigail nie ruszała się z miejsca, odrobinę jakby wyczekując kolejnych pytań. Może cała sytuacja jej odpowiadała, oto ona była w centrum zamieszania, na drugim miejscu za główną bohaterką sensacji, której nie da się o cokolwiek spytać. Być może łaknęła uwagi, może chodziło o coś innego, tak czy inaczej odpowiadała co mogła, tworząc przy tym - w swojej opinii, najpewniej wyłącznie - odpowiedni nastrój. Być może faktycznie współczuła młodej dziewczynie, być może ponieważ na pewno nie przeszkadzało jej to bardzo dobrze pamiętać o tym, co pracownica Wenus miała za uszami.
Skinęła lekko głową i podziękowała za komplement, najpewniej jak każda inna staruszka uwielbiając temat wnucząt. Najpewniej podjęłaby go, idąc w tym kierunku bez większego zmartwienia nad autentycznym powodem tego spotkania, gdyby Fox za chwilę nie odezwał się z kolejnymi pytaniami.
- Szedł za nią, a ona go prowadziła. Nie zakradał się, wpuściła go. - sprostowała zaraz, kręcąc głową, pytanie o detale wyglądu zbywając milczeniem, najwidoczniej nie będąc w stanie dokładniej opisać twarzy mężczyzny, być może faktycznie go nie widziała, a może widziała zaledwie chwilę, która nie pozwoliła jej wychwycić zbyt wielu charakterystycznych cech. Więcej najpewniej dodała w swojej wyobraźni, kiedy zbyt wiele się wydarzyło.
Zyskał miano mordercy, więc musiał wyglądać jak potwór, prawda?
- Nie widziałam. - przyznała na kolejne pytanie i przez chwilę mogła wyglądać na zawiedzioną tym, że rozmowa się kończy. Zaraz jednak skinęła głową i uśmiechnęła się lekko, obiecując pomoc na jaką tylko będzie jej stać.
- To potworne, że nawet we własnym domu może człowieka coś takiego spotkać. - podjęła, podnosząc się by odprowadzić dwójkę funkcjonariuszy do drzwi. - Mam nadzieję, że złapiecie szybko tego potwora.
Szła w charakterystyczny dla niektórych osób w podeszłym wieku, dość mocno przechylając się na boki, z dłońmi złapanymi jedna w drugą za plecami. Zaczekała, aż Fox i Fawley wyjdą i najpewniej jeszcze przez chwilę obserwowała ich przez wizjer lub delikatnie uchylone drzwi, by niebawem, kiedy goście zniknęli z pola widzenia powrócić do własnych spraw.
zt.
Skinęła lekko głową i podziękowała za komplement, najpewniej jak każda inna staruszka uwielbiając temat wnucząt. Najpewniej podjęłaby go, idąc w tym kierunku bez większego zmartwienia nad autentycznym powodem tego spotkania, gdyby Fox za chwilę nie odezwał się z kolejnymi pytaniami.
- Szedł za nią, a ona go prowadziła. Nie zakradał się, wpuściła go. - sprostowała zaraz, kręcąc głową, pytanie o detale wyglądu zbywając milczeniem, najwidoczniej nie będąc w stanie dokładniej opisać twarzy mężczyzny, być może faktycznie go nie widziała, a może widziała zaledwie chwilę, która nie pozwoliła jej wychwycić zbyt wielu charakterystycznych cech. Więcej najpewniej dodała w swojej wyobraźni, kiedy zbyt wiele się wydarzyło.
Zyskał miano mordercy, więc musiał wyglądać jak potwór, prawda?
- Nie widziałam. - przyznała na kolejne pytanie i przez chwilę mogła wyglądać na zawiedzioną tym, że rozmowa się kończy. Zaraz jednak skinęła głową i uśmiechnęła się lekko, obiecując pomoc na jaką tylko będzie jej stać.
- To potworne, że nawet we własnym domu może człowieka coś takiego spotkać. - podjęła, podnosząc się by odprowadzić dwójkę funkcjonariuszy do drzwi. - Mam nadzieję, że złapiecie szybko tego potwora.
Szła w charakterystyczny dla niektórych osób w podeszłym wieku, dość mocno przechylając się na boki, z dłońmi złapanymi jedna w drugą za plecami. Zaczekała, aż Fox i Fawley wyjdą i najpewniej jeszcze przez chwilę obserwowała ich przez wizjer lub delikatnie uchylone drzwi, by niebawem, kiedy goście zniknęli z pola widzenia powrócić do własnych spraw.
zt.
I show not your face but your heart's desire
Mieli się ulotnić a wyszło jak zwykle. Zabawne jak bardzo nieporadni okazali się nie tylko w chwili, w której mieli rzucić zaklęcie, ale również i później, gdy dali się zaskoczyć służbom porządkowym. Morgoth początkowo sądził, że nic im nie grozi, bo w końcu nikt nie mógł ich zauważyć, jednak mocno się przeliczył i zamiast opuszczenia miejsca zbrodni, zostali pochwyceni. Naprawianie magii w taki sposób wcale nie wyszło im na lepsze i wspólnie musieli ponieść tego konsekwencje, chociaż wina adekwatnie leżała po stronie Marianny. Cóż. Mógł ją powstrzymać, ale nie zdążył przed kolejnym wzięciem zamachu przez czarownicę. Już mieli odchodzić, gdy stało się to. To faktycznie była dziwna sprawa. Błysk, jasność i potem pustka. Ocknął się w nieznanym sobie miejscu i to już drugi raz w ciągu trwania maja. Gdyby przeklinał, rzuciłby paskudne przekleństwo, chwilowo nie mogąc przyzwyczaić się do ciemności, która zapanowała dokoła niego. Czy to oznaczało znowu te niespodziewane anomalie czy tylko mu się to zdawało?! Oby nie, bo nie zniósłby drugi raz ślepoty, która w tamtym momencie go uderzyła. Szybko się podniósł i zaczął szukać czegokolwiek, by móc dostrzec odpowiedni zarys w ciemności i upewnić się, że to nic poważnego. Nie czuł również żadnego osłabienia, o którym wspominał mu Cyneric czy Liliana. Yaxley nie zamierzał również trafiać z jakimś prostakiem do lunaparku, do którego obaj trafili poprzez przeładowanie magiczne. Na szczęście nic mu się nie stało, a chwilę później okazało się, że obok niego znajdowała się również Marianna. W nikłym świetle dostrzegał jej zarys, dlatego odetchnął z ulgą, chociaż tylko na chwilę. Też nie miała żadnych obrażeń i nie dane im było długo pozostawać w nieświadomości o tym, co się wydarzyło, bo zaraz pojawił się jakiś służbista i zaczął ich wypytywać o to jak się pojawili i co robili na Placu Piccadilly Circus. Zgarnął ich Oddział Kontroli Magicznej, który zdecydowanie nie był przyjaźnie nastawiony do tych, którzy krzątali się w miejscach, które znajdowały się pod ich pieczą i jurysdykcją. Morgoth zdawał sobie sprawę, że powinni odpuścić sobie dalsze zaklęcia. Magia mogła z łatwością wymknąć się im spod kontroli. Zamiast tego zaklęcie zostało rzucone ponownie, a zgromadzona tam energia wybuchła. I zanim dotarła do ich dwójki zdążyli dostrzec ten potężny błysk światła, który ich otoczył, zacieśnił się i pochłonął. To wtedy musieli stracić przytomność. I znaleźli się tutaj - w areszcie znajdującym się pod panowaniem Oddziału Kontroli Magicznej, który ich pojmał i zgarnął z miejsca anomalii. Yaxley jednak potrafił rozmawiać z ludźmi, mimo tego że niewiele mówił. Marianna również okazała się bardzo pomocna, gdy wspólnie zaczęli udawać pomyłkę. Bo przecież byli niewinni. Koniec końców udało się im przekonać pracowników ODK, że znaleźli się tam przypadkiem. Jednak dalsze ogłoszenia wcale nie miały być tak pomyślne jak się tego spodziewali. Zostali złapani na miejscu, które było objęte rządową kwarantanną. Czy byli niewinni, czy nie musieli ponieść konsekwencje. Nałożono na nich karę w postaci sprzątania Ulicy Pokątnej. Zawsze mogło być gorzej. Nie zamierzał powoływać się na swoje nazwisko. Zresztą gdyby tylko to roztrząsał, wiadomość rozeszłaby się pięknie po okolicy, a tego nie chciał. Dlatego zadeklarował się, że zrobi to jak najszybciej i nawet tego wieczora, jeśli tylko zostaną mu udostępnione przyrządy. Dał się złapać przez lekkomyślność Goshawk i musiał za to odpokutować. Będąc na Pokątnej, musiał przyznać, że pomimo późnej pory na głównej alejce znajdowało się wielu czarodziejów i czarownic. Poprawił kaszkiet i na chwilę przystanął przy zamiataniu, obserwując przesuwający się tłum. Zaraz jednak jakiś pracownik przydzielony mu do straży pogonił dzieciaka do dalszej pracy. Więc zamiatał jak najszybciej i jak najdokładniej, byle skończyć to w jak najkrótszym czasie i móc wrócić do domu. Marianna chyba trafiła w inne miejsce Pokątnej, bo nie widział jej odkąd rozdzielili się w celi. Pracy jednak nie było tak wiele, chociaż mogło być gorzej. O dziwo mieszkańcy alejki, w której się znajdował dbali o swoje obejścia jak i wejścia do kamienic, dlatego wystarczyło mu półtorej godziny, by spojrzeć na swojego opiekuna i spytać czy już. Tamten tylko wskazał jeszcze jakieś piętnaście metrów, a potem przyklepał pracę ze zmarszczonymi brwiami i kazał mu się wynosić.
- Oddawaj miotłę - warknął jeszcze na odchodnym.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
10 maja '56
Znowu zawiodła, a przecież jeszcze kilka dni temu kazano jej zachować ostrożność, nie dać się złapać, działać tak, aby nie zwracać na siebie uwagi. Chciała więc działać, chciała się do czegoś przydać i tak bardzo była tym zamroczona, że informacja, aby dwa razy nie próbować powstrzymać anomalii jej… umknęła. To była jej wina i wiedziała, że tym razem nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Gdy pojawili się urzędnicy Oddziału Kontroli Magicznej była wręcz przerażona, ale może to przerażenie zadziałało na ich korzyść? Sama nie wiedziała jakim cudem, ale udało im się ich przekonać, że byli tam całkowicie przypadkiem i to ta fontanna zaczęła ich atakować, a oni się tylko bronili. Oczywiście, nie uszło im to na sucho i jeszcze tego samego dnia wylądowali na Pokątnej z nakazem zamiatania ulic. Lepsze to, niż trafienie do Tower. Marianna nie chciałaby być w swojej skórze po tym, gdyby je opuściła. Oj nie.
Tego samego dnia, tylko bardziej po południu trafiła do jednego z zaułków ulicy Pokątnej z całym wyposażeniem. Rozdzieliła się z Morgothem, widocznie trafili do innych miejsc, bo nie widziała go w ogóle. A może to i lepiej? Wolałaby nie czuć na sobie jego wściekłego spojrzenia, bo mogła się założyć, że takie właśnie było. Był przecież szlachcicem, który nie powinien robić takich rzeczy. A przez jej głupotę był do tego zmuszony.
Zamiatała, bo co miała począć? Zdziwiona była, że nie korzystają z magii, ale zważywszy na anomalie związane z jej używaniem, zaraz przytaknęła, że faktycznie nie ma co ryzykować. Zamiast sprzątać, to pewnie by narobiła kłopotów jeszcze większych, a tego nie chciała robić. Pilnował ją jakiś mężczyzna, który chyba bardzo dobrze się bawił, wytykając Goshawk każde, nawet najmniejsze miejsce, które powinna posprzątać. A ona to robiła, nie chcąc się narażać. Wystarczająco się już podłożyła, niemal oddając się im na tacy i całe szczęście, że chyba komunikacja między departamentami leżała i kwiczała ze względu na problemy z anomaliami, bo zamiast sprzątać wylądowałaby na przesłuchaniu.
Była zła, ale nie mówiła nic. Ponosiła każdy papierek, każde pudełeczko, które powinno znajdować się w śmietniku, a teraz leżało na ulicy. Mieszkała niedaleko, przechodząc tędy zawsze ją to irytowało, a w myślach powtarzała, że ktoś to w końcu powinien posprzątać. I sprzątał, tyle że była to ona sama. Co za zrządzenie losu. Ale, przynajmniej będzie czysto. Marianna starała się znaleźć jakiś plus tej całej sytuacji. Wmawiała sobie, że dzięki tej każe, poćwiczy trochę panowanie nad własną osobą, nad emocjami, aby nie wyrywać się do przodu jak głupia. Może ją to czegoś nauczy? Kto wie.
Z zaciśniętymi zębami znosiła wszystkie docinki opiekuna, unikała wzrokiem osób, które mogły ją rozpoznać i udawała, że jej tu nie ma. Skupiając się na swojej pracy i na tym, aby wyciągnąć z tego jakieś korzyści. Musiała podnosić się na duchu i znaleźć jakiś sens tej pracy, inaczej zapewne oszalałaby zamiatając kolejną górkę z piasku, liści i papierków. Każdą z tych górek, musiała sprzątnąć, aby nic nie zostało na chodniku, a jeżeli jej opiekun nie był zadowolony, musiała pracować dalej. Czuła się wykorzystywana, a bardzo tego nie lubiła. Ile razy musiała ugryźć się w język, by mu nie przygadać. Ale przecież nie chciała robić dodatkowych problemów, te które miała jej wystarczyły.
Nigdy nie będzie idealnie czysto, tak, jakby zrobiło się to za pomocą magii. Nie było takiej opcji, dlatego gdy w końcu usłyszała, że może już skończyć odetchnęła z ulgą. Oddała swoją miotłę i oddaliła się najszybciej jak mogła. Nie miała daleko do domu, dlatego ukryła się w nim, niemal zatrzaskując za sobą drzwi. Dzisiejszy dzień nie poszedł najlepiej, właściwie to nic nie poszło po jej myśli. Od naprawy anomalii, przez spędzenie prawie całego dnia na sprzątaniu śmieci. Jedno było pewne, zapamięta tę lekcję na długo.
zt
Znowu zawiodła, a przecież jeszcze kilka dni temu kazano jej zachować ostrożność, nie dać się złapać, działać tak, aby nie zwracać na siebie uwagi. Chciała więc działać, chciała się do czegoś przydać i tak bardzo była tym zamroczona, że informacja, aby dwa razy nie próbować powstrzymać anomalii jej… umknęła. To była jej wina i wiedziała, że tym razem nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Gdy pojawili się urzędnicy Oddziału Kontroli Magicznej była wręcz przerażona, ale może to przerażenie zadziałało na ich korzyść? Sama nie wiedziała jakim cudem, ale udało im się ich przekonać, że byli tam całkowicie przypadkiem i to ta fontanna zaczęła ich atakować, a oni się tylko bronili. Oczywiście, nie uszło im to na sucho i jeszcze tego samego dnia wylądowali na Pokątnej z nakazem zamiatania ulic. Lepsze to, niż trafienie do Tower. Marianna nie chciałaby być w swojej skórze po tym, gdyby je opuściła. Oj nie.
Tego samego dnia, tylko bardziej po południu trafiła do jednego z zaułków ulicy Pokątnej z całym wyposażeniem. Rozdzieliła się z Morgothem, widocznie trafili do innych miejsc, bo nie widziała go w ogóle. A może to i lepiej? Wolałaby nie czuć na sobie jego wściekłego spojrzenia, bo mogła się założyć, że takie właśnie było. Był przecież szlachcicem, który nie powinien robić takich rzeczy. A przez jej głupotę był do tego zmuszony.
Zamiatała, bo co miała począć? Zdziwiona była, że nie korzystają z magii, ale zważywszy na anomalie związane z jej używaniem, zaraz przytaknęła, że faktycznie nie ma co ryzykować. Zamiast sprzątać, to pewnie by narobiła kłopotów jeszcze większych, a tego nie chciała robić. Pilnował ją jakiś mężczyzna, który chyba bardzo dobrze się bawił, wytykając Goshawk każde, nawet najmniejsze miejsce, które powinna posprzątać. A ona to robiła, nie chcąc się narażać. Wystarczająco się już podłożyła, niemal oddając się im na tacy i całe szczęście, że chyba komunikacja między departamentami leżała i kwiczała ze względu na problemy z anomaliami, bo zamiast sprzątać wylądowałaby na przesłuchaniu.
Była zła, ale nie mówiła nic. Ponosiła każdy papierek, każde pudełeczko, które powinno znajdować się w śmietniku, a teraz leżało na ulicy. Mieszkała niedaleko, przechodząc tędy zawsze ją to irytowało, a w myślach powtarzała, że ktoś to w końcu powinien posprzątać. I sprzątał, tyle że była to ona sama. Co za zrządzenie losu. Ale, przynajmniej będzie czysto. Marianna starała się znaleźć jakiś plus tej całej sytuacji. Wmawiała sobie, że dzięki tej każe, poćwiczy trochę panowanie nad własną osobą, nad emocjami, aby nie wyrywać się do przodu jak głupia. Może ją to czegoś nauczy? Kto wie.
Z zaciśniętymi zębami znosiła wszystkie docinki opiekuna, unikała wzrokiem osób, które mogły ją rozpoznać i udawała, że jej tu nie ma. Skupiając się na swojej pracy i na tym, aby wyciągnąć z tego jakieś korzyści. Musiała podnosić się na duchu i znaleźć jakiś sens tej pracy, inaczej zapewne oszalałaby zamiatając kolejną górkę z piasku, liści i papierków. Każdą z tych górek, musiała sprzątnąć, aby nic nie zostało na chodniku, a jeżeli jej opiekun nie był zadowolony, musiała pracować dalej. Czuła się wykorzystywana, a bardzo tego nie lubiła. Ile razy musiała ugryźć się w język, by mu nie przygadać. Ale przecież nie chciała robić dodatkowych problemów, te które miała jej wystarczyły.
Nigdy nie będzie idealnie czysto, tak, jakby zrobiło się to za pomocą magii. Nie było takiej opcji, dlatego gdy w końcu usłyszała, że może już skończyć odetchnęła z ulgą. Oddała swoją miotłę i oddaliła się najszybciej jak mogła. Nie miała daleko do domu, dlatego ukryła się w nim, niemal zatrzaskując za sobą drzwi. Dzisiejszy dzień nie poszedł najlepiej, właściwie to nic nie poszło po jej myśli. Od naprawy anomalii, przez spędzenie prawie całego dnia na sprzątaniu śmieci. Jedno było pewne, zapamięta tę lekcję na długo.
zt
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
14.05
Sama nie miała pojęcia, co się właściwie stało.
Pominąwszy tę całą złość, smutek i poczucie bezsilności, rzecz jasna. Skąd to się wzięło, wiedziała doskonale. Wszystko powoli wymykało się jej z palców, a ona nic nie potrafiła z tym zrobić. Ilekroć próbowała zacisnąć pięść i utrzymać w garści jedną rzecz, ta wymykała jej się niczym żywy i niemal śmiertelnie przerażony wróbel. A każdy z takich wróbli zabierał ze sobą niewielki (a może właśnie na przekór logice, niewyobrażalnie wielki) kawałek niej samej.
Nie wiedziała jednak, jak to się stało, że wylądowała w podrzędnym barze. Do tego sama. Cudem na pewno było to, że nikt jej nie okradł ani nie zaczepił w jakimś niezbyt szlachetnym celu. Właściwie chyba nikt nie zwrócił na nią specjalnej uwagi, jeżeli nie liczyć barmana, który regularnie nalewał jej szklankę napojem zdecydowanie zawierającym procenty. A tenże lokal wcale przecież nie był wiele lepszy niż ot, choćby taki "Zajączek". Jakież niewinne przezwisko dał swojej spelunce Johnny.
I choć głowę wypełniały jej procenty, doskonale dostrzegała także ironię. Czy to nie było to samo miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno sama odnalazła pewnego zapijaczonego, zrozpaczonego mężczyznę? Czy nie suszyła mu wtedy głowy, że nie tak powinno się postępować, nawet jeśli świat wydawał się czarny i bez szans na odnalezienie w nim światełka nadziei? O tak. To był chyba nawet ten sam zaułek. Nie rozumiała wtedy, jak to jest stracić chęć do życia, zgubić gdzieś całą radość, widzieć wszystko w szarych barwach. Teraz to rozumiała. I jak na ironię, poznała ten ogrom beznadziei właśnie przez tego samego mężczyznę. Przez tego, dla którego sama chciała być owym światełkiem w tunelu.
Nigdy nie podejrzewała, że zwyczajnie któregoś razu wyjdzie z domu i pójdzie się upić. Nigdy nie przepadała za większymi ilościami alkoholu. Piła przecież jedynie okazjonalnie i zwykle tylko lampkę wina, maksymalnie dwie. Nie lubiła zbyt mocnych trunków. No i nie piła nigdy w samotności, w jakimś obskurnym barze. Ale jak widać, ukryta w cieniu przed ciekawskimi spojrzeniami bywalców lokalu, dodała do swoich doświadczeń kolejne. Niezbyt chwalebne, ale zupełnie jej to w tej chwili nie interesowało. W tej chwili, kiedy uczepiona jedną ręką ściany, próbowała stawiać nogę za nogą, ale ciało nie za bardzo chciało współpracować. Początkowo rozważała teleportację - to był przecież najszybszy środek przemieszczania się. Wkrótce jednak zrezygnowała, więc to barman wyszedł z propozycją - Błędny Rycerz. Tym samym Florence znalazła się na Pokątnej... ale dojście do domu stanowiło już bardzo konkretne wyzwanie, bo ziemia kołysała się niemiłosiernie. Florence poprawiła jednak okropnie potargane włosy i podjęła wędrówkę. Będzie chyba musiała wymyślić jakąś wymówkę dla Floreana... ale to później... później... Teraz tak bardzo chciało jej się spać...
Sama nie miała pojęcia, co się właściwie stało.
Pominąwszy tę całą złość, smutek i poczucie bezsilności, rzecz jasna. Skąd to się wzięło, wiedziała doskonale. Wszystko powoli wymykało się jej z palców, a ona nic nie potrafiła z tym zrobić. Ilekroć próbowała zacisnąć pięść i utrzymać w garści jedną rzecz, ta wymykała jej się niczym żywy i niemal śmiertelnie przerażony wróbel. A każdy z takich wróbli zabierał ze sobą niewielki (a może właśnie na przekór logice, niewyobrażalnie wielki) kawałek niej samej.
Nie wiedziała jednak, jak to się stało, że wylądowała w podrzędnym barze. Do tego sama. Cudem na pewno było to, że nikt jej nie okradł ani nie zaczepił w jakimś niezbyt szlachetnym celu. Właściwie chyba nikt nie zwrócił na nią specjalnej uwagi, jeżeli nie liczyć barmana, który regularnie nalewał jej szklankę napojem zdecydowanie zawierającym procenty. A tenże lokal wcale przecież nie był wiele lepszy niż ot, choćby taki "Zajączek". Jakież niewinne przezwisko dał swojej spelunce Johnny.
I choć głowę wypełniały jej procenty, doskonale dostrzegała także ironię. Czy to nie było to samo miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno sama odnalazła pewnego zapijaczonego, zrozpaczonego mężczyznę? Czy nie suszyła mu wtedy głowy, że nie tak powinno się postępować, nawet jeśli świat wydawał się czarny i bez szans na odnalezienie w nim światełka nadziei? O tak. To był chyba nawet ten sam zaułek. Nie rozumiała wtedy, jak to jest stracić chęć do życia, zgubić gdzieś całą radość, widzieć wszystko w szarych barwach. Teraz to rozumiała. I jak na ironię, poznała ten ogrom beznadziei właśnie przez tego samego mężczyznę. Przez tego, dla którego sama chciała być owym światełkiem w tunelu.
Nigdy nie podejrzewała, że zwyczajnie któregoś razu wyjdzie z domu i pójdzie się upić. Nigdy nie przepadała za większymi ilościami alkoholu. Piła przecież jedynie okazjonalnie i zwykle tylko lampkę wina, maksymalnie dwie. Nie lubiła zbyt mocnych trunków. No i nie piła nigdy w samotności, w jakimś obskurnym barze. Ale jak widać, ukryta w cieniu przed ciekawskimi spojrzeniami bywalców lokalu, dodała do swoich doświadczeń kolejne. Niezbyt chwalebne, ale zupełnie jej to w tej chwili nie interesowało. W tej chwili, kiedy uczepiona jedną ręką ściany, próbowała stawiać nogę za nogą, ale ciało nie za bardzo chciało współpracować. Początkowo rozważała teleportację - to był przecież najszybszy środek przemieszczania się. Wkrótce jednak zrezygnowała, więc to barman wyszedł z propozycją - Błędny Rycerz. Tym samym Florence znalazła się na Pokątnej... ale dojście do domu stanowiło już bardzo konkretne wyzwanie, bo ziemia kołysała się niemiłosiernie. Florence poprawiła jednak okropnie potargane włosy i podjęła wędrówkę. Będzie chyba musiała wymyślić jakąś wymówkę dla Floreana... ale to później... później... Teraz tak bardzo chciało jej się spać...
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Było późno. Zeszło mi trochę dłużej niż powinno, lecz musiałem pojawić się na Nokturnie i rozmówić się z kilkoma osobami. Upewnić się, że ci którzy powinni wiedzieć, że żyję wciąż to wiedzą, a ci którzy powinni uważać mnie za martwego nie zostali przez nikogo wyprowadzeni z błędu. Mogłem sobie jeszcze na tą sielankę pozwolić przez wzgląd na anomalie, które okazywały się w pewien sposób ponurym talizmanem pomagającym trzymać jeszcze przez jakiś czas kłopoty za bezpieczną granicę. Wyniosłem z domu jeszcze trochę ubrań. Co prawda zawczasu zniosłem do rudery trochę ciuchów, lecz dlatego, że przebywałem w niej praktycznie nieustannie od dwóch tygodni pomyślałem sobie, że fajniej byłoby mieć więcej niż dwie koszule na krzyż.
Przez Nokturn przechodziłem pieszo z wyuczoną przez lata ostrożnością. Rozluźniłem się dopiero w momencie pojawienia się na Pokątnej. Chciałem wyjść poza jej granice i wezwać błędnego. Ciekawe czy Lily już spała. Jutro miała urodziny. Pewnie przyjdzie Florean i Dunkan. Brew mi drgnęła na samą myśl, a mnie w jednej chwili ogarnęło zniechęcenie tak wielkie, że czułem się jak kadłub lokomotywy. Wypuściłem więc powietrze i chcąc nie chcąc dalej sunąłem się do przodu. Nie chciałem psuć jej humoru tego dnia, a bardziej niż pewne było to, że przecież coś odpierdolę. Może więc wyjść rano i wrócić wieczorem...? Do tego czasu przez ruderę powinni przewinąć się wszyscy z których obecnością sobie nie radzę. Ech. Zatrzymałem się czując jakieś dziwne wahanie co do tego czy powinienem w ogóle wracać. Może prześpię się u siebie. Pleśń i pająki na pewno tęsknią. A może zapalę papierosa i przestanę się bawić w pieprzonego filozofa? Brzmiało jak plan. Odpaliłem więc sobie fajka. Lichy płowień smagnął ciepłem wnętrze dłoni. Zaraz po tym poprawiłem kołnierz kurtki. Było lodowato. I pewnie gdyby nie to nie zawiesiłbym dłużej spojrzenia na kobiecie ciągnącej się nieporadnie wzdłuż ściany budynku. Pomyślałem przez chwilę czy jest spełna rozumu bo nikt normalny w taki ziąb noca nie wychodzi z domu bez powodu. Potem jednak skatalogowałem ją jako pijaną. Pijaną Florkę.
- Co do cholery.... - warknąłem sam do siebie, zaciągając się mocniej papierosem, a potem odrzuciłem niedopałek na bruk. Zacząłem iść w jej kierunku zirytowany tym brakiem wyobraźni.
- Flo - odezwałem się do niej - Floreance - powtórzyłem głośniej wymawiając jej pełne imię. Nie mogła mnie nie usłyszeć, a gdy złapałem jej przeszklone od alkoholu oczy zirytowałem się tylko mocniej. brzmiałem wiec dość oskarżycielsko - Czy tobie jest gorzej...? Wałęsasz się pijana, SAMA, po Pokątnej w taki ziąb... Masz pojęcie która godzina? Jak niedaleko stąd na Nokturn...? Słuchasz mnie Flo...? - czy tobie zycie niemiłe?
Przez Nokturn przechodziłem pieszo z wyuczoną przez lata ostrożnością. Rozluźniłem się dopiero w momencie pojawienia się na Pokątnej. Chciałem wyjść poza jej granice i wezwać błędnego. Ciekawe czy Lily już spała. Jutro miała urodziny. Pewnie przyjdzie Florean i Dunkan. Brew mi drgnęła na samą myśl, a mnie w jednej chwili ogarnęło zniechęcenie tak wielkie, że czułem się jak kadłub lokomotywy. Wypuściłem więc powietrze i chcąc nie chcąc dalej sunąłem się do przodu. Nie chciałem psuć jej humoru tego dnia, a bardziej niż pewne było to, że przecież coś odpierdolę. Może więc wyjść rano i wrócić wieczorem...? Do tego czasu przez ruderę powinni przewinąć się wszyscy z których obecnością sobie nie radzę. Ech. Zatrzymałem się czując jakieś dziwne wahanie co do tego czy powinienem w ogóle wracać. Może prześpię się u siebie. Pleśń i pająki na pewno tęsknią. A może zapalę papierosa i przestanę się bawić w pieprzonego filozofa? Brzmiało jak plan. Odpaliłem więc sobie fajka. Lichy płowień smagnął ciepłem wnętrze dłoni. Zaraz po tym poprawiłem kołnierz kurtki. Było lodowato. I pewnie gdyby nie to nie zawiesiłbym dłużej spojrzenia na kobiecie ciągnącej się nieporadnie wzdłuż ściany budynku. Pomyślałem przez chwilę czy jest spełna rozumu bo nikt normalny w taki ziąb noca nie wychodzi z domu bez powodu. Potem jednak skatalogowałem ją jako pijaną. Pijaną Florkę.
- Co do cholery.... - warknąłem sam do siebie, zaciągając się mocniej papierosem, a potem odrzuciłem niedopałek na bruk. Zacząłem iść w jej kierunku zirytowany tym brakiem wyobraźni.
- Flo - odezwałem się do niej - Floreance - powtórzyłem głośniej wymawiając jej pełne imię. Nie mogła mnie nie usłyszeć, a gdy złapałem jej przeszklone od alkoholu oczy zirytowałem się tylko mocniej. brzmiałem wiec dość oskarżycielsko - Czy tobie jest gorzej...? Wałęsasz się pijana, SAMA, po Pokątnej w taki ziąb... Masz pojęcie która godzina? Jak niedaleko stąd na Nokturn...? Słuchasz mnie Flo...? - czy tobie zycie niemiłe?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Stawianie jednej nogi i unoszenie drugiej wymagało całkiem sporo wysiłku oraz niemal całego skupienia, jakie Florence mogła z siebie w tej chwili wykrzesać. Kojarzyła podświadomie, że zmierza mniej więcej w dobrą stronę, nie kontrolowała jednak całkiem kierunku, w którym podążała. To sprawiło, że nieco zboczyła z kursu. W którymś momencie zapewne uniosłaby głowę i zorientowała się (a może i nie?), że jest jeszcze spory kawałek od bloku w którym znajdowało się jej mieszkanko. Nie przejmowała się zupełnie zimnem, procenty krążące w jej organizmie sprawiły, że było jej niemalże gorąco. Stąd też płaszcz, który miała zarzucony na ramiona był całkowicie rozpięty a szyja odsłonięta. Bynajmniej nie przejmowała się, że na jakiegoś zboczeńca taki widok może podziałać jak płachta na byka! O tym, że ktoś mógłby jej w tej chwili zrobić krzywdę, zorientowała się dopiero, kiedy faktycznie tuż przed nią wyrósł całkiem sporych rozmiarów cień. Nie rozpoznała Matta, przynajmniej nie od razu - instynkt podpowiedział jej jednak by uciekać. Łatwo jednak było przewidzieć jak się skończy próba ucieczki w wykonaniu zalanej w płaskorzeźbę kobiety.
Kiedy już klapnęła tyłkiem na ziemię (dzięki Merlinowi, nie zrobiła sobie nic przy tym upadku), spojrzała w górę na stojącego nad nią Bott'a. Tym razem jej otępiały umysł załapał kogo ma przed sobą, bo nie próbowała już ucieczki. Poznała też jego głos, wyraźnie znajomy... jednakże samych słów już nie rozróżniła. Uniosła więc głowę by na niego spojrzeć - nie pamiętała również tego, jak bardzo wściekła była na niego przy ich ostatnim spotkaniu, ani tego, że nie chciała go już więcej widzieć na oczy.
- Maaaatt... - na jej twarzy pojawił się pijacki uśmiech. Zdecydowanie alkohol potrafił przytępić wspomnienia i zapomnieć. Chwilę później Florence spróbowała podnieść się jakoś na nogi, jednak równowaga nie była dziś jej mocną stroną i kobieta ponownie wylądowała na chodniku. - Maatt, pomoszeż mii...?
Kiedy już klapnęła tyłkiem na ziemię (dzięki Merlinowi, nie zrobiła sobie nic przy tym upadku), spojrzała w górę na stojącego nad nią Bott'a. Tym razem jej otępiały umysł załapał kogo ma przed sobą, bo nie próbowała już ucieczki. Poznała też jego głos, wyraźnie znajomy... jednakże samych słów już nie rozróżniła. Uniosła więc głowę by na niego spojrzeć - nie pamiętała również tego, jak bardzo wściekła była na niego przy ich ostatnim spotkaniu, ani tego, że nie chciała go już więcej widzieć na oczy.
- Maaaatt... - na jej twarzy pojawił się pijacki uśmiech. Zdecydowanie alkohol potrafił przytępić wspomnienia i zapomnieć. Chwilę później Florence spróbowała podnieść się jakoś na nogi, jednak równowaga nie była dziś jej mocną stroną i kobieta ponownie wylądowała na chodniku. - Maatt, pomoszeż mii...?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 02.04.18 0:38, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie usłyszała mnie. Ani za pierwszym, ani za drugim razem - wciąż w tym czasie pełzła nieporadnie przed siebie w rozpiętej szacie jak gdyby był jakiś ciepły wiosenny wieczór. Pomyślałem przez chwilę, że może to robi specjalnie - ignoruje mnie. Całkiem nie głupim pomysłem wydało mi się przez chwilę uczynienie tego samego. Przez chwilę. Bo przecież wyrzuty sumienia by mnie zeżarły gdyby coś jej się stało. Nie była mi obca. Wspomnienie naszej rozmowy budziło ogień gniewu ale za słabo bym był gotowy szastać jej życiem. Podszedłem więc. Musiałem podejść blisko, praktycznie zajść jej drogę bo naprawdę zdawała się mnie nawet nie widzieć, a co dopiero słyszeć. Nie zamierzałem jej wystraszyć, a jednak najwyraźniej to musiało się tak skończyć. Spojrzałem z góry na tą kupę nieszczęścia. Upodlona do tego stanu kobieta zawsze wzbudzała większą żałość. Odstręczając przy tym dobrych ludzi, przyciągając tych najpodlejszych - głównie mężczyzn. Nie jesteś głupia, Flo, by o tym nie pomyśleć. Chociaż jak patrzysz na mnie w ten pijacki sposób ignorując moją złość i słowa odnosiłem wrażenie, że wcale myśleć o tym nie chciałaś.
Widząc jak pokracznie stara się podnieść wyciągnąłem do niej rękę i ją podciągnąłem do pionu. Oczywiście na zaś przytrzymałem by się mi nie odchyliła za bardzo w którąś stronę.
- Stój, chwilę. Zapnę cie. Jest zimno, Flo. Kilkanaście stopni na minusie - Nie wiem czy cokolwiek z tego co mówiłem do niej docierało. Nie byłem z tej myśli zadowolony więc miałem pochmurną minę i z taką też zacząłem dopinać guziki jej płaszcz - Byłaś z kimś? Z Floreanem? Flo, skup się do cholery jasnej, czy twój brat wie gdzie jesteś...? - nie lubiłem Florka jednak nie do tego stopnia by życzyć mu kolejnej tragedii w rodzinie. Zwłaszcza, że tej niewiele mu zostało i był z nią zżyty. Miedzy innymi z tego też powodu nie do końca rozumiałem zachowania jego siostry.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Widząc jak pokracznie stara się podnieść wyciągnąłem do niej rękę i ją podciągnąłem do pionu. Oczywiście na zaś przytrzymałem by się mi nie odchyliła za bardzo w którąś stronę.
- Stój, chwilę. Zapnę cie. Jest zimno, Flo. Kilkanaście stopni na minusie - Nie wiem czy cokolwiek z tego co mówiłem do niej docierało. Nie byłem z tej myśli zadowolony więc miałem pochmurną minę i z taką też zacząłem dopinać guziki jej płaszcz - Byłaś z kimś? Z Floreanem? Flo, skup się do cholery jasnej, czy twój brat wie gdzie jesteś...? - nie lubiłem Florka jednak nie do tego stopnia by życzyć mu kolejnej tragedii w rodzinie. Zwłaszcza, że tej niewiele mu zostało i był z nią zżyty. Miedzy innymi z tego też powodu nie do końca rozumiałem zachowania jego siostry.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 08.07.18 1:36, w całości zmieniany 1 raz
Silne, ciepłe ręce, mocne pociągnięcie, postawienie do pionu. Lekkie zachwianie, potem znów znajomy głos oraz dłonie. Czuła jak się poruszają, jak zapinają jej płaszcz. Bezczynność i grzeczne stanie wydały jej się w tym momencie najlepszym, co mogła zrobić. Odczuła pewną nostalgię, choć dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, dlaczego właściwie tak się dzieje. Przecież nigdy nie zdarzyło jej się totalnie zalać i wracać pijaną do domu. Nigdy nikt nie podniósł jej z ulicy, by, kierując się troską, pomóc jej dotrzeć bezpiecznie na miejsce. Może więc chodziło o coś innego? O Floreana? Ile razy to on wyciągał do niej rękę, ilekroć upadała, kiedy bawili się w berka? Tak, to mogło być właśnie to. Ale tym razem przecież nie miała przed sobą brata.
- Matt...? - chwila przytomności umysłu przyszła dość niespodziewanie i zapewne nie na długo. Jej twarzy wykrzywiła się, ciało zadygotało z zimna, mimo że wszystkie guziki zostały już zapięte. Przez alkoholową mgłę, zasnuwającą jej spojrzenie, przebił się błysk zdezorientowania. Strachu nawet. Wiele myśli mogłoby jej teraz przejść przez głowę. Mogłaby sobie przypomnieć, jak bardzo jest na niego wściekła. Jak bardzo nie chciała go już znać, jak się na nim zawiodła. Mogłaby sobie też przypomnieć, co wyprawiała jeszcze niecałe pół godziny temu. Każdy z tych wypitych kieliszków, zapijanie smutków w podrzędnym barze. Jej umysł podążył jednak zupełnie innym torem. I to właśnie dlatego w kilka chwil potem przylgnęła do niego, niemal jak dziecko szukające pocieszenia. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby Florence cieszyła się z tego, że Matthew szlaja się nocą i to nie tylko po takich ulicach jak Pokątna, ale także Nokturn. Zawsze musi być jednak ten pierwszy raz, prawda?
- Nie... Sama... Byłam sama... - nieco ochrypły, drżący głos i urywane słowa były zapowiedzią czegoś zdecydowanie nieuniknionego. I czy tego Bott chciał czy nie, miał przed sobą teraz Florkę nie tylko pijaną, ale również zaryczaną - Przepraszam, Matt... Ja... przepraszam...
- Matt...? - chwila przytomności umysłu przyszła dość niespodziewanie i zapewne nie na długo. Jej twarzy wykrzywiła się, ciało zadygotało z zimna, mimo że wszystkie guziki zostały już zapięte. Przez alkoholową mgłę, zasnuwającą jej spojrzenie, przebił się błysk zdezorientowania. Strachu nawet. Wiele myśli mogłoby jej teraz przejść przez głowę. Mogłaby sobie przypomnieć, jak bardzo jest na niego wściekła. Jak bardzo nie chciała go już znać, jak się na nim zawiodła. Mogłaby sobie też przypomnieć, co wyprawiała jeszcze niecałe pół godziny temu. Każdy z tych wypitych kieliszków, zapijanie smutków w podrzędnym barze. Jej umysł podążył jednak zupełnie innym torem. I to właśnie dlatego w kilka chwil potem przylgnęła do niego, niemal jak dziecko szukające pocieszenia. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby Florence cieszyła się z tego, że Matthew szlaja się nocą i to nie tylko po takich ulicach jak Pokątna, ale także Nokturn. Zawsze musi być jednak ten pierwszy raz, prawda?
- Nie... Sama... Byłam sama... - nieco ochrypły, drżący głos i urywane słowa były zapowiedzią czegoś zdecydowanie nieuniknionego. I czy tego Bott chciał czy nie, miał przed sobą teraz Florkę nie tylko pijaną, ale również zaryczaną - Przepraszam, Matt... Ja... przepraszam...
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Cierpliwie czekałem aż złapie równowagę. Dopóki tego nie osiągnęła przytrzymywałem ją za ramiona by nie poleciała w którąś stronę i sobie nie rozbiła twarzy. Nie wiedziałem skąd wracała, lecz i tak dziwiłem się, że jeszcze sobie takiego remontu nie zafundowała.
- Nie, Święty Mikołaj - wycedziłem nieco zgryźliwie bo tak właściwie nie uśmiechało mi się obcować z Florką po tej całej aferze. Niesmak ostatniego spotkania wciąż się gdzieś tam tlił. Nie byłem jednak draniem, który w zadość uczynieniu zostawił ją tu obstawiając czy nad ranem Florean będzie już jedynakiem czy jeszcze nie. Poprawiłem więc jej ten płaszcz i zacząłem zapinać guziki. Przez to że była taka ubezwłasnowolniona przez alkohol odnosiłem wrażenie że jest jedną wielką kukłą lub manekinem. Może i lepiej bo szybko mi poszło. Miałem wprawę podpartą całkiem długim stażem.
Nie spodziewałem się, że tak nagle się rozklei. Nie stawiałem oporu pozwalając jej się do mnie przykleić bo lepie tak, niż miałaby jak długa rozwinąć się na bruku. Zmieszałem się gdy zaczęła płakać. W pierwszej chwili doszukiwałem się winy w sobie ,w tym że może coś powiedziałem bo cholera, w obrębie co najmniej mili dwóch nikogo innego nie było. To było bezsensu. Sobie nic nie mogłem zarzucić bo pociskanie pokimś w takim stanie wcale nie sprawiałomi przyjemności.
- Ktoś ci coś zrobił...? - Ciągnąłem, bo jakoś trudno było mi uwierzyć że tak po prost poszła gdzieś sama i się spiła niemalże do nieprzytomności. Wychodziło na to, że jej brat o niczym nie wiedział. Nie wiem.Może w swej naiwności dała się komuś doprowadzić do takiego stanu? Objąłem ją pozwalając sobie pod przykrywką tego gestu sprawdzenie zawartości kieszeni płaszcza, skontrolować stan torebki. Nie musiałem się z tym specjalnie kryć. Wątpiłem czy była w stanie pozwalającym jej na zrozumienie, że upewniam się, że nikt jej nie okradł. Niech widzi w tym głównie pokrzepienie.
- Bez przesady, nie mieszkasz przecież tak daleko - zauważyłem już spokojniej, rozglądając się próbując umiejscowić nas w świecie i oszacować czy faktycznie było to niedaleko. Okazało się że niekoniecznie, lecz względnie blisko - Choć bo zastanie na świt - Złapałem ją w tali i przyciągnąłem do siebie by mogła się oprzeć, a ja bym miał większą kontrolę nad tym by utrzymać jej tor podróży w zgodzie z moim.
- Nie, Święty Mikołaj - wycedziłem nieco zgryźliwie bo tak właściwie nie uśmiechało mi się obcować z Florką po tej całej aferze. Niesmak ostatniego spotkania wciąż się gdzieś tam tlił. Nie byłem jednak draniem, który w zadość uczynieniu zostawił ją tu obstawiając czy nad ranem Florean będzie już jedynakiem czy jeszcze nie. Poprawiłem więc jej ten płaszcz i zacząłem zapinać guziki. Przez to że była taka ubezwłasnowolniona przez alkohol odnosiłem wrażenie że jest jedną wielką kukłą lub manekinem. Może i lepiej bo szybko mi poszło. Miałem wprawę podpartą całkiem długim stażem.
Nie spodziewałem się, że tak nagle się rozklei. Nie stawiałem oporu pozwalając jej się do mnie przykleić bo lepie tak, niż miałaby jak długa rozwinąć się na bruku. Zmieszałem się gdy zaczęła płakać. W pierwszej chwili doszukiwałem się winy w sobie ,w tym że może coś powiedziałem bo cholera, w obrębie co najmniej mili dwóch nikogo innego nie było. To było bezsensu. Sobie nic nie mogłem zarzucić bo pociskanie pokimś w takim stanie wcale nie sprawiałomi przyjemności.
- Ktoś ci coś zrobił...? - Ciągnąłem, bo jakoś trudno było mi uwierzyć że tak po prost poszła gdzieś sama i się spiła niemalże do nieprzytomności. Wychodziło na to, że jej brat o niczym nie wiedział. Nie wiem.Może w swej naiwności dała się komuś doprowadzić do takiego stanu? Objąłem ją pozwalając sobie pod przykrywką tego gestu sprawdzenie zawartości kieszeni płaszcza, skontrolować stan torebki. Nie musiałem się z tym specjalnie kryć. Wątpiłem czy była w stanie pozwalającym jej na zrozumienie, że upewniam się, że nikt jej nie okradł. Niech widzi w tym głównie pokrzepienie.
- Bez przesady, nie mieszkasz przecież tak daleko - zauważyłem już spokojniej, rozglądając się próbując umiejscowić nas w świecie i oszacować czy faktycznie było to niedaleko. Okazało się że niekoniecznie, lecz względnie blisko - Choć bo zastanie na świt - Złapałem ją w tali i przyciągnąłem do siebie by mogła się oprzeć, a ja bym miał większą kontrolę nad tym by utrzymać jej tor podróży w zgodzie z moim.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Florence nienawidziła płakać. Czuła się wtedy jak małe dziecko, nie mające kontroli nad własnym życiem. Jak durna dziewczynka, która nie jest w stanie nic zrobić - jedynie spróbować się ukryć w kącie, z cichą nadzieją, że złe czasy same miną, jeśli tylko będzie wystarczająco cierpliwa. Doskonale wiedziała z doświadczenia, że nigdy się tak nie dzieje. Zawsze starała się stać prosto, stawiając czoła przeciwnościom - ale w tym momencie wypłakanie się w znajomych ramionach, było po prostu łatwiejsze. Tym bardziej, że poza niewesołymi przeżyciami dni ostatnich, psychikę kobiety zaczęły teraz także dręczyć wyrzuty sumienia.
Fakt, że była teraz pijana, przestał mieć na chwilę znaczenie. Florence skupiła się w całości na mężczyźnie, ignorując jednak jego pytania czy nawet wcale niedyskretne sprawdzenie torebki. Zbyt wiele bólu musiała znieść w ostatnich tygodniach. Zbyt wiele, by potrafić po prostu otrząsnąć się z tego i dalej z radosnym uśmiechem na co dzień sprzedawać klientom lody o przeróżnych, pysznych smakach. Wsparcie Floreana było nieocenione, nawet on nie potrafił jednak rozgonić czarnych chmur, które się nad nią zebrały. Tym bardziej, gdy ledwie kilka dni wstecz z chmur tych spadł deszcz zimniejszy niż najchłodniejsze noce spędzone w samotności. Potrzebowała odrobiny nadziei i chociaż na trzeźwo prawdopodobnie miałaby zdecydowanie większe opory, teraz własna duma liczyła się dla niej zdecydowanie mniej.
- Przepraszam, Matt... - powtórzyła po raz kolejny już. - Przepraszam za ten... szpital... Ja... wcale tak nie myślę...
Matthew na pewno nie był na tyle głupi by uwierzyć w jej słowa bez zająknięcia, miała jednak gorącą nadzieję, że przynajmniej jej skrucha do niego dotrze. Oboje mieli swoje racje, oboje zachowywali się nierozważnie i głupio (chociaż, nie bójmy się tego przyznać, Matt zdecydowanie częściej niż Florka!) - ale jednak ich wieloletnia przyjaźń nie była czymś, na utratę czego Florka mogła i chciała sobie pozwolić. Nie miała pojęcia co się działo z Lily. Po cichu liczyła, że rudzielec po prostu uciekł i gdzieś się po cichu ukrywa, chociaż do jej głowy przychodziły również dużo mroczniejsze myśli. Tak, bała się, że straciła przyjaciółkę na zawsze.
Nie mogła też stracić Matta. Nie ważne jak bardzo upartym dupkiem by nie był.
Więcej się już nie odezwała, powoli przestając nawet płakać. Dała się grzecznie prowadzić, choć złapała się go kurczowo za rękaw, jakby miał jej zaraz uciec.
Fakt, że była teraz pijana, przestał mieć na chwilę znaczenie. Florence skupiła się w całości na mężczyźnie, ignorując jednak jego pytania czy nawet wcale niedyskretne sprawdzenie torebki. Zbyt wiele bólu musiała znieść w ostatnich tygodniach. Zbyt wiele, by potrafić po prostu otrząsnąć się z tego i dalej z radosnym uśmiechem na co dzień sprzedawać klientom lody o przeróżnych, pysznych smakach. Wsparcie Floreana było nieocenione, nawet on nie potrafił jednak rozgonić czarnych chmur, które się nad nią zebrały. Tym bardziej, gdy ledwie kilka dni wstecz z chmur tych spadł deszcz zimniejszy niż najchłodniejsze noce spędzone w samotności. Potrzebowała odrobiny nadziei i chociaż na trzeźwo prawdopodobnie miałaby zdecydowanie większe opory, teraz własna duma liczyła się dla niej zdecydowanie mniej.
- Przepraszam, Matt... - powtórzyła po raz kolejny już. - Przepraszam za ten... szpital... Ja... wcale tak nie myślę...
Matthew na pewno nie był na tyle głupi by uwierzyć w jej słowa bez zająknięcia, miała jednak gorącą nadzieję, że przynajmniej jej skrucha do niego dotrze. Oboje mieli swoje racje, oboje zachowywali się nierozważnie i głupio (chociaż, nie bójmy się tego przyznać, Matt zdecydowanie częściej niż Florka!) - ale jednak ich wieloletnia przyjaźń nie była czymś, na utratę czego Florka mogła i chciała sobie pozwolić. Nie miała pojęcia co się działo z Lily. Po cichu liczyła, że rudzielec po prostu uciekł i gdzieś się po cichu ukrywa, chociaż do jej głowy przychodziły również dużo mroczniejsze myśli. Tak, bała się, że straciła przyjaciółkę na zawsze.
Nie mogła też stracić Matta. Nie ważne jak bardzo upartym dupkiem by nie był.
Więcej się już nie odezwała, powoli przestając nawet płakać. Dała się grzecznie prowadzić, choć złapała się go kurczowo za rękaw, jakby miał jej zaraz uciec.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Miałem do takich ludzi trochę więcej cierpliwości niż powinienem - takich ubezwłasnowolnionych, w danej chwili zależnych w pełni od kogoś. Coś przeważnie sprawiało, że tacy byli, jakaś słabość niezależna od nich. To się zdarzało, a widok tego zawsze był przykry, nieprzyjemny. Zwłaszcza gdy scenerią była opustoszała ulica w środku nocy, a owym ubezwłasnowolnionym człowiekiem pijana kobieta. Nie cieszyłem się więc, że oto zrządzeniem losu zostałem wytypowany specjalnie do roli tego odpowiedzialnego tylko dlatego, że ktoś w nosie miał to co się z nim stanie gdy wyjdzie nadpruty w trzy dupy z baru. Ona przecież ledwo stała na własnych nogach. Niestety też nie byłem też człowiekiem którego można było uznać za odpowiednio złego bym mógł odmówić. Starałem się więc odpowiednio zadbać o swój chwiejny, pijany, a teraz nawet rozpłakany, mizerny obowiązek. Jakoś mi to szło. Chyba - w sensie no stała, już jej ubrania poprawiłem, nie wyglądała na okradzioną, czy też skrzywdzoną tak jak się czasem krzywdziło pijane kobiety. Miała szczęście. Większe niż mogła przypuszczać.
- To bez znaczenia co o mnie myślisz. Nigdy się tym nie przejmowałem. To twoja sprawa - wyjaśniłem jej by nie myślała, że cokolwiek z tego co o mnie mówiła w jakikolwiek sposób mnie ruszyło. Nigdy nie starałem się jej czy komukolwiek nie będącemu Lilą przypodobać. Nie zależało mi na aprobacie wszystkich, na ich zrozumieniu. Chciałem by zrobiła to tylko jedna, konkretna osoba. Ty nią nie byłaś, Flo. Przepraszałaś więc za nic albo też wyrównywałaś rachunki z własnym sumieniem by poczuć się lepiej - nie miałem też nic przeciwko temu. Jeżeli to miało sprawić, że przestaniesz płakać to dobrze.
- Wiesz co się dzieje obecnie z Lilą? - spytałem z ciekawości mając pewne domysły. Pytanie nie padło przypadkowo, chociaż nie byłem pewny, czy w jej obecnym stanie to miało sens - rozpoczynanie tej rozmowy. Trzymała się mnie kurczowo za ramię. Mi to odpowiadało - przynajmniej łatwiej mi było pilnować czy nie planuje upaść na twarz.
- To bez znaczenia co o mnie myślisz. Nigdy się tym nie przejmowałem. To twoja sprawa - wyjaśniłem jej by nie myślała, że cokolwiek z tego co o mnie mówiła w jakikolwiek sposób mnie ruszyło. Nigdy nie starałem się jej czy komukolwiek nie będącemu Lilą przypodobać. Nie zależało mi na aprobacie wszystkich, na ich zrozumieniu. Chciałem by zrobiła to tylko jedna, konkretna osoba. Ty nią nie byłaś, Flo. Przepraszałaś więc za nic albo też wyrównywałaś rachunki z własnym sumieniem by poczuć się lepiej - nie miałem też nic przeciwko temu. Jeżeli to miało sprawić, że przestaniesz płakać to dobrze.
- Wiesz co się dzieje obecnie z Lilą? - spytałem z ciekawości mając pewne domysły. Pytanie nie padło przypadkowo, chociaż nie byłem pewny, czy w jej obecnym stanie to miało sens - rozpoczynanie tej rozmowy. Trzymała się mnie kurczowo za ramię. Mi to odpowiadało - przynajmniej łatwiej mi było pilnować czy nie planuje upaść na twarz.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zaułek
Szybka odpowiedź