Pokój 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój 14
Czy pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Dziurawym Kotle? Okoliczności zmusiły Cię do zatrzymania się w nim na noc, choć nikt z Twojego towarzystwa nie miał na to zbytniej ochoty. Mimo wszystko jednak pozostaliście w tym miejscu, po sytej kolacji dając się zaprowadzić do przydzielonych pokojów. Pierwszym, co zobaczyły Twoje oczy, było spore łóżko wyraźnie przeznaczone dla dwóch osób lub wyjątkowej wiercipięty. Bogato zdobione kolumienki zwracały uwagę, kontrastując z jasną, prostą podłogą. Dzielone szybki w części okien wychodzących na ulicę, niewielka szafka i chybotliwe krzesło w kącie pomieszczenia... Dyskretne oświetlenie, przy którym można zarówno odpoczywać, jak i czytać czy pracować. Pokój jest schludny, jednak nie można od niego wymagać niczego specjalnego. Spędzisz tu całkiem miłą noc, o ile nie obawiasz się trzęsącej podłogi i mebli podskakujących za każdym razem, gdy w okolicy przejedzie pociąg.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jessa: 204/214 (10 - tłuczone), różdżka Edgara; +38 (2/3)
Sophia: 230/240 (10 - tłuczone)
Oba zaklęcia Zakonniczek zadziałały poprawnie - Sophia zrosiła posadzkę, Jessa skryła obie czarownice za niewidzialną barierą, a rycerze w tym czasie... rozmawiali? słyszałyście każde słowo z dialogu Edgara i wtem:
Rycerze mogli zaobserwować, jak na wewnętrznej stronie szafy ogień pozostawia po sobie czarne smugi, które układały się w napis: C H C Ę Z O S T A Ć C Z Ę Ś C I Ą S U K N I P I Ę K N E J D A M Y - widać guzik zdecydował się odpowiedzieć Edgarowi. Magnus znał już cenę za niedotrzymywanie obietnic tajemnym mocom. Napis rozświetlił się krótko po tym, jak przestał się rysować i czarodzieje odczuli dziwne uczucia w żołądkiach. Nie byli w stanie porównać go do niczego - choć gdyby byli mugolami, poczuliby się zapewne jak w podjeżdżającej w górę windzie. Jeśli Edgar rzucił okiem na fauna, dostrzegł, że ten zakłada ramiona na piersi i patrzy wprost na niego - jakby wyzywająco.
Zakonniczki ze zdumieniem mogły zaobserwować, jak płonąca szafa z zamkniętymi w środku rycerzami wystrzeliła w sufit, przebijając dach, po raz kolejny czyniąc Dziurawy Kocioł dziurawym. Jeśli zdecydowały się spojrzeć w górę przez dziurę, nie dostrzegły niczego: szafa zniknęła. Zostały same.
Zaklęcie Magnusa nie zadziałało - promień incendio zniknął już dawno. Pozostał po nim ogień, którego nie dało się ugasić żadnym przeciwzaklęciem.
Nie musicie poświęcać tury na ugaszenie ognia - wystarczy, że go zadeptacie lub pozbędziecie się go innym sposobem. Magicus extremos Sophii będzie działał na dwa kolejne posty Jessy. Możecie kontynuować naprawę anomalii zgodnie z ogólnymi zasadami.
Rycerze kontynuują przygodę w tym wątku.
Sophia: 230/240 (10 - tłuczone)
Oba zaklęcia Zakonniczek zadziałały poprawnie - Sophia zrosiła posadzkę, Jessa skryła obie czarownice za niewidzialną barierą, a rycerze w tym czasie... rozmawiali? słyszałyście każde słowo z dialogu Edgara i wtem:
Rycerze mogli zaobserwować, jak na wewnętrznej stronie szafy ogień pozostawia po sobie czarne smugi, które układały się w napis: C H C Ę Z O S T A Ć C Z Ę Ś C I Ą S U K N I P I Ę K N E J D A M Y - widać guzik zdecydował się odpowiedzieć Edgarowi. Magnus znał już cenę za niedotrzymywanie obietnic tajemnym mocom. Napis rozświetlił się krótko po tym, jak przestał się rysować i czarodzieje odczuli dziwne uczucia w żołądkiach. Nie byli w stanie porównać go do niczego - choć gdyby byli mugolami, poczuliby się zapewne jak w podjeżdżającej w górę windzie. Jeśli Edgar rzucił okiem na fauna, dostrzegł, że ten zakłada ramiona na piersi i patrzy wprost na niego - jakby wyzywająco.
Zakonniczki ze zdumieniem mogły zaobserwować, jak płonąca szafa z zamkniętymi w środku rycerzami wystrzeliła w sufit, przebijając dach, po raz kolejny czyniąc Dziurawy Kocioł dziurawym. Jeśli zdecydowały się spojrzeć w górę przez dziurę, nie dostrzegły niczego: szafa zniknęła. Zostały same.
Zaklęcie Magnusa nie zadziałało - promień incendio zniknął już dawno. Pozostał po nim ogień, którego nie dało się ugasić żadnym przeciwzaklęciem.
Nie musicie poświęcać tury na ugaszenie ognia - wystarczy, że go zadeptacie lub pozbędziecie się go innym sposobem. Magicus extremos Sophii będzie działał na dwa kolejne posty Jessy. Możecie kontynuować naprawę anomalii zgodnie z ogólnymi zasadami.
Rycerze kontynuują przygodę w tym wątku.
Sophia oblała podłogę wodą, próbując uchronić ją przed rozprzestrzenieniem się pożaru, który z małego i stosunkowo niegroźnego mógł przemienić się w coś niebezpiecznego. Jessa chwilę później ukryła je za pomocą zaklęcia salvio hexia, ale z wnętrza szafy dobiegły je słowa, jakby ktoś prowadził rozmowę. Bardzo zaskakujące słowa o guzikach, faunach, zdobieniach, brzmiące jak prośba wystosowana... do kogo? Czyżby pod wpływem dymu czarnoksiężnik postradał zdrowe zmysły i zaczął widzieć w szafie fauny, oraz mówić do nich z prośbą o uwolnienie z płonącej pułapki? Spojrzała z konsternacją na Jessę, ale zanim otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, wydarzyło się jeszcze coś.
Płonąca szafa razem z czarnoksiężnikami wystrzeliła w górę, przebijając sufit, i zniknęła.
- Widziałaś i słyszałaś to samo, co ja? – zapytała, zeskakując z łóżka. Nie było ani śladu po szafie ani czarnoksiężnikach, choć przez chwilę upewniała się, czy aby na pewno ich tu nie ma. Szybko zadeptała tlące się resztki ognia, po czym przypomniała sobie o ich prawdziwym celu, który miały, zanim pojawili się dwaj czarnoksiężnicy, którzy później schowali się do szafy i potem... zniknęli? Nie miała pojęcia, co się tam zadziało. Może to moc anomalii, albo czarnoksiężnicy uznali, że sytuacja jest beznadziejna i znaleźli sposób na ucieczkę wraz z szafą i byli już daleko stąd?
- Anomalia. Musimy ją naprawić, zanim te hałasy zwrócą czyjąś uwagę – odezwała się. Ktoś mógł usłyszeć rumor, i mimo że w pokoju tym od pewnego czasu działy się bardzo dziwne rzeczy, postanowić sprawdzić, co się tu działo. Miały więc prawdopodobnie niewiele czasu, by podjąć się naprawy magii, więc zacisnęła mocno palce na różdżce i skupiła swoją moc, tak, jak robiła to przy poprzednich próbach walki z anomaliami. Próbowała uwolnić swoją magię i sprawić, żeby ta naprawiła zaburzone miejsce, by stłamsiła złą moc i przemieniła ją w coś dobrego zgodnie ze sposobem Zakonu Feniksa. To idea organizacji przyświecała jej, kiedy stała na podłodze z uniesioną różdżką, robiąc dokładnie to, co należało robić, by naprawić magię. Wierzyła, że Jessa do niej dołączy i połączonymi siłami zdołają uporać się z niestabilną magią, w czym już nikt im nie przeszkadzał, bo tchórzliwi czarnoksiężnicy w szafie zniknęli i nie wiadomo, co się z nimi stało.
| zaczynamy etap II i naprawiamy metodą zakonu!
Płonąca szafa razem z czarnoksiężnikami wystrzeliła w górę, przebijając sufit, i zniknęła.
- Widziałaś i słyszałaś to samo, co ja? – zapytała, zeskakując z łóżka. Nie było ani śladu po szafie ani czarnoksiężnikach, choć przez chwilę upewniała się, czy aby na pewno ich tu nie ma. Szybko zadeptała tlące się resztki ognia, po czym przypomniała sobie o ich prawdziwym celu, który miały, zanim pojawili się dwaj czarnoksiężnicy, którzy później schowali się do szafy i potem... zniknęli? Nie miała pojęcia, co się tam zadziało. Może to moc anomalii, albo czarnoksiężnicy uznali, że sytuacja jest beznadziejna i znaleźli sposób na ucieczkę wraz z szafą i byli już daleko stąd?
- Anomalia. Musimy ją naprawić, zanim te hałasy zwrócą czyjąś uwagę – odezwała się. Ktoś mógł usłyszeć rumor, i mimo że w pokoju tym od pewnego czasu działy się bardzo dziwne rzeczy, postanowić sprawdzić, co się tu działo. Miały więc prawdopodobnie niewiele czasu, by podjąć się naprawy magii, więc zacisnęła mocno palce na różdżce i skupiła swoją moc, tak, jak robiła to przy poprzednich próbach walki z anomaliami. Próbowała uwolnić swoją magię i sprawić, żeby ta naprawiła zaburzone miejsce, by stłamsiła złą moc i przemieniła ją w coś dobrego zgodnie ze sposobem Zakonu Feniksa. To idea organizacji przyświecała jej, kiedy stała na podłodze z uniesioną różdżką, robiąc dokładnie to, co należało robić, by naprawić magię. Wierzyła, że Jessa do niej dołączy i połączonymi siłami zdołają uporać się z niestabilną magią, w czym już nikt im nie przeszkadzał, bo tchórzliwi czarnoksiężnicy w szafie zniknęli i nie wiadomo, co się z nimi stało.
| zaczynamy etap II i naprawiamy metodą zakonu!
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Czuła, że tarcza, którą wyczarowała, osłoni je obie bez żadnego problemu. Odrobina białej magii odgoniła część niepokojących wizji, ale pulsująca anomalia wciąż dawała o sobie znać, przywołując nieprzyjemnie obrazy. Nie mogła o tym myśleć, jeśli chciała się skupić, a mimo wszystko wciąż spodziewała się ataku. Teraz, gdy resztka płomieni lizała jeszcze szafę, przeciwnicy mogli wyskoczyć z niej w każdej chwili – skoro wcześniej wtargnęli do pokoju czternastego i rzucili potężne, czarnomagiczne zaklęcia, stanowili zagrożenie do momentu, w którym nie zostaną rozbrojeni i unieszkodliwieni. Lub jakoś inaczej nie znikną z pola walki, ale na to chyba się nie zanosiło. A może jednak?
Nazywam się Edgar Burke.
Jessa wytężyła słuch i gestem dała Sophii znać; odruchowo dotknęła tylnej kieszeni, w której znajdowała się różdżka Edgara. Obie z Carter mogły usłyszeć monolog jednego z mężczyzn, ale ponieważ nie widziały, co dzieje się wewnątrz mebla, pierwszą myślą Diggory było to, że próba rzucenia Insanio jakimś cudem trafiła rykoszetem w jednego z przeciwników. Cóż innego mogłoby ich skłonić do takich słów? Lecz to, co wydarzyło się później, było jeszcze dziwniejsze – szafa nagle wystrzeliła w górę, przebijając sufit i zniknęła, a wraz z nią przeciwnicy. To wszystko było tak abstrakcyjnie, że rudowłosa poświęciła dłuższą chwilę na gapienie się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mebel.
- Godryku, daj mi siłę – pokręciła głową z niedowierzaniem, a później przeniosła swój wzrok na towarzyszkę, która zajmowała się tłumieniem wywołanego przez nie pożaru.
Miały tu jeszcze jedno zadanie do wykonania, a ujarzmienie anomalii mogło okazać się o wiele trudniejsze, niż odpieranie ataku. Jessa uniosła więc swoją różdżkę i śladem Sophii postanowiła wykorzystać swoją magię do naprawienia tej, która w Dziurawym Kotle wciąż była na bakier.
Nazywam się Edgar Burke.
Jessa wytężyła słuch i gestem dała Sophii znać; odruchowo dotknęła tylnej kieszeni, w której znajdowała się różdżka Edgara. Obie z Carter mogły usłyszeć monolog jednego z mężczyzn, ale ponieważ nie widziały, co dzieje się wewnątrz mebla, pierwszą myślą Diggory było to, że próba rzucenia Insanio jakimś cudem trafiła rykoszetem w jednego z przeciwników. Cóż innego mogłoby ich skłonić do takich słów? Lecz to, co wydarzyło się później, było jeszcze dziwniejsze – szafa nagle wystrzeliła w górę, przebijając sufit i zniknęła, a wraz z nią przeciwnicy. To wszystko było tak abstrakcyjnie, że rudowłosa poświęciła dłuższą chwilę na gapienie się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mebel.
- Godryku, daj mi siłę – pokręciła głową z niedowierzaniem, a później przeniosła swój wzrok na towarzyszkę, która zajmowała się tłumieniem wywołanego przez nie pożaru.
Miały tu jeszcze jedno zadanie do wykonania, a ujarzmienie anomalii mogło okazać się o wiele trudniejsze, niż odpieranie ataku. Jessa uniosła więc swoją różdżkę i śladem Sophii postanowiła wykorzystać swoją magię do naprawienia tej, która w Dziurawym Kotle wciąż była na bakier.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
37+36+11+25+38 (za magicus extremos) = 147/140
To, co się tu działo, było naprawdę dziwaczne. Ich przeciwnicy ukryli się w szafie, którą później zamknęły i podpaliły, i spodziewała się raczej ich ucieczki i próby zaatakowania ich, niż całego dziwnego monologu zakończonego wystrzeleniem szafy w górę. Czarodzieje w środku nie mogli być zupełnie normalni, ale i Sophia usłyszała nazwisko mężczyzny. Edgar Burke. Przynajmniej znały tożsamość jednego z napastników i będą mogły się nim zainteresować, a nazwisko Burke skojarzyło jej się z jeszcze jednym podejrzanym osobnikiem, tym samym, którego wraz z jej bratem leczono na oddziale po pożarze Białej Wywerny, a który potem wywinął się od aurorskiego przesłuchania.
Ale teraz najważniejsza była naprawa magii, później mogły omówić kwestię tożsamości napastników oraz ich dalszych losów, które póki co pozostawały niejasne i bardzo zagadkowe.
Zapanowanie nad mocą było trudne, ale ostatecznie udało się, w czym na pewno dużą rolę miał mocny Magicus extremos, którym wcześniej wzmocniła Jessę, dodając jej sił, które przydały się w tak ważnym momencie. Wyglądało na to, że moc zaczęła się uspokajać, ustępować pod naporem połączonej mocy białej magii.
Ale to nie był koniec. Nigdy nie był to koniec, i tym razem coś postanowiło utrudnić doprowadzenie naprawy magii do końca. W pokoju znów pojawił się duszek chłopca, który zaczął krążyć wokół nich, łkać i szarpać za rękawy, wyraźnie domagając się uwagi. Jego obecność była dla Sophii odczuwalna o wiele mocniej, niż jakiegokolwiek ducha, jakie spotykała na przykład w Hogwarcie. Jego bliskość była wręcz bolesna, czuła się, jakby miejsca, przez które przenikały jego przeźroczyste dłonie, były przebijane lodowatymi soplami.
- Spokojnie, już nic ci nie grozi. - Nie miała doświadczenia z dziećmi, zwłaszcza dziećmi-duchami, ale czuła, że muszą uspokoić chłopca i okazać mu odrobinę uwagi i zainteresowania. Musiał się tu czuć bardzo samotny. - Ci źli ludzie już sobie stąd poszli, już ich nie ma i nie wrócą. Tak bardzo się wystraszyli, że schowali się w szafie i uciekli wraz z nią. Ale my chcemy pomóc tobie i temu miejscu odzyskać spokój. Proszę, nie płacz już - mówiła wciąż, czując się dziwnie i mając nadzieję, że jej głos, tak nieprzyzwyczajony do uspokajania dzieci, zabrzmi odpowiednio kojąco. Musiała odwołać się do pierwiastka kobiecości który na co dzień marginalizowała, woląc realizować się w pracy niż w tradycyjnych rolach. - Zaraz wszystko wróci do normy. Już za chwilę - powtarzała, starając się okazać chłopcu odpowiednią ilość uwagi, wciąż do niego mówiąc, żeby czuł się zauważony. Który mały chłopiec nie pragnął uwagi dorosłych? Oby ich towarzystwo go usatysfakcjonowało, a naprawienie magii przyniosło ukojenie, którego zapewne potrzebował.
| retoryka, poziom I
To, co się tu działo, było naprawdę dziwaczne. Ich przeciwnicy ukryli się w szafie, którą później zamknęły i podpaliły, i spodziewała się raczej ich ucieczki i próby zaatakowania ich, niż całego dziwnego monologu zakończonego wystrzeleniem szafy w górę. Czarodzieje w środku nie mogli być zupełnie normalni, ale i Sophia usłyszała nazwisko mężczyzny. Edgar Burke. Przynajmniej znały tożsamość jednego z napastników i będą mogły się nim zainteresować, a nazwisko Burke skojarzyło jej się z jeszcze jednym podejrzanym osobnikiem, tym samym, którego wraz z jej bratem leczono na oddziale po pożarze Białej Wywerny, a który potem wywinął się od aurorskiego przesłuchania.
Ale teraz najważniejsza była naprawa magii, później mogły omówić kwestię tożsamości napastników oraz ich dalszych losów, które póki co pozostawały niejasne i bardzo zagadkowe.
Zapanowanie nad mocą było trudne, ale ostatecznie udało się, w czym na pewno dużą rolę miał mocny Magicus extremos, którym wcześniej wzmocniła Jessę, dodając jej sił, które przydały się w tak ważnym momencie. Wyglądało na to, że moc zaczęła się uspokajać, ustępować pod naporem połączonej mocy białej magii.
Ale to nie był koniec. Nigdy nie był to koniec, i tym razem coś postanowiło utrudnić doprowadzenie naprawy magii do końca. W pokoju znów pojawił się duszek chłopca, który zaczął krążyć wokół nich, łkać i szarpać za rękawy, wyraźnie domagając się uwagi. Jego obecność była dla Sophii odczuwalna o wiele mocniej, niż jakiegokolwiek ducha, jakie spotykała na przykład w Hogwarcie. Jego bliskość była wręcz bolesna, czuła się, jakby miejsca, przez które przenikały jego przeźroczyste dłonie, były przebijane lodowatymi soplami.
- Spokojnie, już nic ci nie grozi. - Nie miała doświadczenia z dziećmi, zwłaszcza dziećmi-duchami, ale czuła, że muszą uspokoić chłopca i okazać mu odrobinę uwagi i zainteresowania. Musiał się tu czuć bardzo samotny. - Ci źli ludzie już sobie stąd poszli, już ich nie ma i nie wrócą. Tak bardzo się wystraszyli, że schowali się w szafie i uciekli wraz z nią. Ale my chcemy pomóc tobie i temu miejscu odzyskać spokój. Proszę, nie płacz już - mówiła wciąż, czując się dziwnie i mając nadzieję, że jej głos, tak nieprzyzwyczajony do uspokajania dzieci, zabrzmi odpowiednio kojąco. Musiała odwołać się do pierwiastka kobiecości który na co dzień marginalizowała, woląc realizować się w pracy niż w tradycyjnych rolach. - Zaraz wszystko wróci do normy. Już za chwilę - powtarzała, starając się okazać chłopcu odpowiednią ilość uwagi, wciąż do niego mówiąc, żeby czuł się zauważony. Który mały chłopiec nie pragnął uwagi dorosłych? Oby ich towarzystwo go usatysfakcjonowało, a naprawienie magii przyniosło ukojenie, którego zapewne potrzebował.
| retoryka, poziom I
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Gdyby nie silne wzmocnienie do Sophii, być może nie udałoby im się okiełznać anomalii, lecz dzięki przepływającej przez nią białej magii Jessa czuła się wyjątkowo potężnie i wiedziała doskonale, że złowroga moc ustępowała z każdą chwilą. Wkrótce obie rudowłose mogły opuścić różdżki, lecz nie był to jeszcze koniec ich starcia. Duch chłopca znudził się wreszcie płonącymi zabawkami i powrócił do nich, początkowo tylko okrążając, lecz w końcu zaczął ciągnąć je za rękawy oraz innymi sposobami zwracał na siebie uwagę obu kobiet.
Diggory miała już do czynienia z duchami, a choć Hogwart był dawnym wspomnieniem, to w labiryncie podczas Festiwalu Lata także miała okazję napotkać taką istotę. Kapryśną, wymagającą… miała więc wrażenie, że będzie umiała porozumieć się z małym chłopcem, jeśli potraktuje go tak, jak rozmawiałaby z rozpieszczoną wersją swojego syna.
Szybko zwróciła całą swoją uwagę na ducha, początkowo pozwalając mówić Sophii. Chłopiec wydawał się jednak wciąż wątpić w słowa jej towarzyszki, dlatego Diggory postanowiła się wtrącić.
- Czy miś i lalka to twoje jedyne zabawki? – zapytała, udając wielce zainteresowaną; czuła, że jedynie odwrócenie uwagi może teraz uspokoić chłopca na dobre – Mam synka w twoim wieku i obecnie wręcz szaleje za ruchomymi figurkami różnych zwierzątek, na tegorocznym Festiwalu Lata kupiłam mu nawet takiego czarodziejskiego lwa. Wyobraź sobie jak on ryczy! Czy twój miś też tak potrafi? – spojrzała zachęcająco na zabawkę leżącą w kącie.
Miała nadzieję, że to poskutkuje, czuła bowiem, że zaczyna dopadać ją zmęczenie.
| retoryka poziom II + magicus extremos (38)
Diggory miała już do czynienia z duchami, a choć Hogwart był dawnym wspomnieniem, to w labiryncie podczas Festiwalu Lata także miała okazję napotkać taką istotę. Kapryśną, wymagającą… miała więc wrażenie, że będzie umiała porozumieć się z małym chłopcem, jeśli potraktuje go tak, jak rozmawiałaby z rozpieszczoną wersją swojego syna.
Szybko zwróciła całą swoją uwagę na ducha, początkowo pozwalając mówić Sophii. Chłopiec wydawał się jednak wciąż wątpić w słowa jej towarzyszki, dlatego Diggory postanowiła się wtrącić.
- Czy miś i lalka to twoje jedyne zabawki? – zapytała, udając wielce zainteresowaną; czuła, że jedynie odwrócenie uwagi może teraz uspokoić chłopca na dobre – Mam synka w twoim wieku i obecnie wręcz szaleje za ruchomymi figurkami różnych zwierzątek, na tegorocznym Festiwalu Lata kupiłam mu nawet takiego czarodziejskiego lwa. Wyobraź sobie jak on ryczy! Czy twój miś też tak potrafi? – spojrzała zachęcająco na zabawkę leżącą w kącie.
Miała nadzieję, że to poskutkuje, czuła bowiem, że zaczyna dopadać ją zmęczenie.
| retoryka poziom II + magicus extremos (38)
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
Jessa bez wątpienia miała dużo lepsze podejście do dzieci niż Sophia. Miała w końcu doświadczenie, którego brakowało aurorce, nigdy nie mającej zbyt wiele do czynienia z dziećmi, nie licząc siostrzenicy Aldricha, z którym się blisko przyjaźniła i regularnie odwiedzała jego i jego małą podopieczną. Ale jak dotąd nie odkryła w sobie instynktu macierzyńskiego, zbyt skupiona na pracy, żeby w ogóle pomyśleć o posiadaniu własnej rodziny. Jessa prawdopodobnie lepiej spełniała się w kobiecych rolach, co teraz okazało się bardzo przydatne w próbie uspokojenia duszka chłopca, który wydawał się wyraźnie zainteresowany jej słowami, bardziej niż tym, co powiedziała Sophia. Może jej brak doświadczenia w relacjach z dziećmi był aż nadto wyczuwalny i słowa nie zabrzmiały do końca prawdziwie. Nie była dobrą pocieszycielką wystraszonych dzieci, ani tych żywych ani martwych.
Ale najważniejsze było, że ich cel został osiągnięty. Uspokojenie dziecka zagwarantowało czas niezbędny do ukończenia naprawy anomalii. Musiały tu bowiem pozostać dopóki magia nie stanie się stabilna.
Wyczuła ten moment, ponieważ z Samuelem już jedną anomalię naprawiła.
- Udało się – powiedziała z ulgą, kiedy wszystkie dziwne doznania ustały i można było odnieść wrażenie, że brudna, czarnomagiczna energia, którą wyczuły wchodząc do pomieszczenia, znikła. Nie było jej, tak jak nie było już tajemniczych napastników, którzy zniknęli wraz z szafą. Sophia wciąż wpatrywała się w to miejsce, zastanawiając się, jaka magia tam zadziałała, co zrobili czarnoksiężnicy. A może to był efekt anomalii?
- Musimy opowiedzieć na spotkaniu o tym, co tu zaszło – powiedziała cicho. – A teraz lepiej się wynośmy, zanim ktoś przyjdzie sprawdzić, skąd te wszystkie hałasy.
Nie mogły dłużej zwlekać. Oddały pewną przysługę właścicielom tego przybytku, naprawiły magię, czego nie zrobiło ministerstwo. Mogły stąd odejść z satysfakcją i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a także świadomością, że nie tylko Zakon interesował się anomaliami, że istnieli ludzie, którzy byli gotowi sięgnąć po najbardziej plugawe czary, byle tylko zbliżyć się do anomalii – i raczej nie interesowali się nimi w dobrych celach, by naprawić magię i uchronić niewinnych przed cierpieniem. Ale miały dużo szczęścia, obie wyszły z tej groźnej przygody cało i w dodatku naprawiły magię, więc mogły być z siebie dumne.
Zerknęła na Jessę, po czym obie szybko opuściły pokój, dyskretnie przemykając korytarzem i starając się wtopić w tłum innych gości tego przybytku. Gdy obie opuściły Dziurawy Kocioł, Sophia wróciła do siebie, wciąż zastanawiając się nad tym wszystkim, co tu zaszło.
| zt. x 2
Ale najważniejsze było, że ich cel został osiągnięty. Uspokojenie dziecka zagwarantowało czas niezbędny do ukończenia naprawy anomalii. Musiały tu bowiem pozostać dopóki magia nie stanie się stabilna.
Wyczuła ten moment, ponieważ z Samuelem już jedną anomalię naprawiła.
- Udało się – powiedziała z ulgą, kiedy wszystkie dziwne doznania ustały i można było odnieść wrażenie, że brudna, czarnomagiczna energia, którą wyczuły wchodząc do pomieszczenia, znikła. Nie było jej, tak jak nie było już tajemniczych napastników, którzy zniknęli wraz z szafą. Sophia wciąż wpatrywała się w to miejsce, zastanawiając się, jaka magia tam zadziałała, co zrobili czarnoksiężnicy. A może to był efekt anomalii?
- Musimy opowiedzieć na spotkaniu o tym, co tu zaszło – powiedziała cicho. – A teraz lepiej się wynośmy, zanim ktoś przyjdzie sprawdzić, skąd te wszystkie hałasy.
Nie mogły dłużej zwlekać. Oddały pewną przysługę właścicielom tego przybytku, naprawiły magię, czego nie zrobiło ministerstwo. Mogły stąd odejść z satysfakcją i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a także świadomością, że nie tylko Zakon interesował się anomaliami, że istnieli ludzie, którzy byli gotowi sięgnąć po najbardziej plugawe czary, byle tylko zbliżyć się do anomalii – i raczej nie interesowali się nimi w dobrych celach, by naprawić magię i uchronić niewinnych przed cierpieniem. Ale miały dużo szczęścia, obie wyszły z tej groźnej przygody cało i w dodatku naprawiły magię, więc mogły być z siebie dumne.
Zerknęła na Jessę, po czym obie szybko opuściły pokój, dyskretnie przemykając korytarzem i starając się wtopić w tłum innych gości tego przybytku. Gdy obie opuściły Dziurawy Kocioł, Sophia wróciła do siebie, wciąż zastanawiając się nad tym wszystkim, co tu zaszło.
| zt. x 2
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
24.04
Choć ostatnie tygodnie były dla Elviry kopalnią nowych idei i zainteresowań, w głębi swej natury, w korzeniach swojego dorosłego życia, nadal pozostawała uzdrowicielem. Choć może i określenie to nie było dłużej wystarczająco adekwatne. Uzdrawianie przywodziło na myśl wzniosłe czyny z pogranicza umiejętności i miłosierdzia, dobrego czarodzieja w limonkowej szacie z emblematem różdżki i os tibia, takiego, który z ręką wyciągniętą do nieba, a drugą na sercu przysięgał służyć strudzonym chorobą. Elvira pamiętała jasno swoją własną przysięgę, recytowanie słów, w które niejako nie wierzyła, a przynajmniej nie w takiej wersji, w jakiej zostały zapisane. Nie szła wcale na służbę, tylko na zarobek. Nie chciała rozwijać "zrozumienia i pokory wobec powagi życia, śmierci i cierpienia oraz poszanowania godności osoby czarodzieja bez względu na rasę, płeć, narodowość, czy pochodzenie", tylko własny charakter w jednej z najtrudniejszych dziedzin magicznych, nabyć w niej doświadczenia i rzadkich, imponujących, kluczowych zdolności. Była zresztą pewna, że jeżeli Kodeks Etyki Uzdrowicielskiej nie zmienił się od tamtego czasu to zmieni wkrótce. Nikt nie powinien oczekiwać, że prawdziwy czarodziej będzie traktowany na równi z mugolakiem, gdy ten drugi może przecież zawsze udać się do niemagicznych pseudo-szpitali i tam leczyć między swoimi.
Zresztą, jej to już przecież nie dotyczyło. Nie musiała użerać się z ludźmi, którzy nijak nie zasługiwali na jej pomoc. Skończyły się dla niej czasy Szpitala Świętego Munga, paskudnego i zacofanego chlewu. Za sobą miała również zamiar pozostawić uczucie zdrady. Została już tylko złość, niewystarczający powód do tego, by jak wcześniej zapijać się w trupa. Elvira nie miała dłużej czasu na oddawanie się zapomnieniu - ćwiczyła magię pod subtelnym przewodnictwem Drew, nadrabiała społeczne zaległości i praktykowała te umiejętności, które nie mogły ulec zapomnieniu. Zaklęcia lecznicze były pierwsze na długiej liście. Może nie była już dłużej uzdrowicielem, straciła pozycję, pracę, nawet gabinet (kilka dni dano jej, żeby opróżniła go ze wszystkich rzeczy osobistych, a bałagan porozsuwanych szafek, wyciągniętych szuflad i potłuczonych szkiełek, jaki za sobą zostawiła, mógł lub nie mógł być przejawem dziecinnej złośliwości), ale medycyna wciąż pozostawała jej największą dumą. Nie potrzebowała wcale identyfikatora ani limonkowej szaty, którą zresztą spaliła, by nie musieć na nią patrzeć i przypominać sobie o absurdalnie argumentowanej zniewadze. Prawo do praktykowania czynności uzdrowicielskich miała co prawda zawieszone, ale kogo to interesowało w czasie wojny? Najważniejsze było to, co potrafiła. Najbardziej głowę zaprzątało teraz kobiecie przysposobienie do aktywnego włączenia się w konflikt, ale z czegoś musiała żyć, utrzymać mieszkanie. Cóż za niebywałe szczęście, że w obecnych czasach liczba rannych znacznie przekraczała możliwości robocze szpitala. Ci, którzy normalnie umarliby pewnie na izbie albo na korytarzu, ci którzy nie mieli nikogo, kto dowlókłby ich do szpitala, a także ci, którzy z różnych przyczyn nie chcieli pokazywać się w Mungu - do nich adresowała swoje usługi. Interes był to śliski i nie zawsze bezpieczny. Gdy na początku rozprowadzała szczątkowe informacje o swojej osobie na uliczkach i w knajpach, obiecywała sobie, że nie będzie leczyć pariasów najbrudniejszej krwi ani potworów. Po czasie okazało się, że wybór wcale nie wyglądał tak zachęcająco jak to sobie wyobrażała. Ludzie, których sobie znajdywała wędrówką i obserwacją byli zazwyczaj zaniedbani, cuchnący i zupełnie skretyniali. Awanturnicy po bójkach, ludzie z obwiązaną twarzą i dziwnymi ranami, prostytutki, spanikowane obdartusy, którzy prosili ją o pomoc, ale nie chcieli wyznać dlaczego unikają Munga (z tych ściągała najwięcej pieniędzy). Merlinie, zdarzało jej się nawet opatrywać czarodziejów, którzy - była przekonana - musieli być zarażeni likantropizmem. To wszystko doprowadzało ją momentami do łez frustracji i wściekłości. Podejmując się z braku lepszej opcji samodzielnej pracy spodziewała się czegoś lepszego - duma nie pozwoliła jej na szukanie żałosnej posady przy szynkwasach albo za sklepową ladą, a wizja ubóstwa przerażała. Z początku jeszcze wyśmiewała perspektywę szukania pracy w małych lecznicach albo na szlacheckim dworze, co zresztą nie byłoby łatwe biorąc pod rozwagę powód jej zwolnienia. Każdego dnia jednak rozmyślała o tym coraz rzewniej. Przeczuła, że prędzej czy później zapyta Drew, choćby w liście, czy nie zna takiego miejsca, w którym mogłaby leczyć godnie i dostawać za to pieniądze. I tak nie jadała już tak beztrosko jak dawniej, większość zarobionych galeonów wydawała na używane książki, a powrotu do rodziców nawet nie brała pod rozwagę. To by oznaczało konieczność wyjazdu z Londynu, nie mogła sobie na to obecnie pozwolić.
Koniec końców, wciąż jeszcze chwytała się ulicznych ofert, miała oczy i uszy szeroko otwarte na cierpienie. Nie z empatią, ale drapieżnie, niczym sęp rozglądała się za wylaną krwią, żeby dopaść do rannego i wyłożyć mu propozycję, która niejednokrotnie sprowadzała się do jednego - mogę sprawić, że przeżyjesz, ale nic mnie nie obchodzi, że przez to nie zjesz albo stracisz oszczędności, sam wybierz, co jest dla ciebie ważniejsze. Nie przyjmowała żadnych kredytów, złota oczekiwała przed czynem. Czasem schodziła z ceny, ale jeżeli kogoś nie było stać nawet na minimalny próg, zostawiała go z zakażoną raną, postępującą chorobą weneryczną albo zaciskającym się na krtani zaklęciem.
Nie, zdecydowanie nie była już uzdrowicielem. Medykiem, może. Potężną wiedźmą.
Dzisiaj jednak miała szczęście - prosty casus, duża zapłata, kobieta milcząca, nienarzekająca, całkiem zadbana, a przynajmniej jak na ulicznego pacjenta. Przedstawiła się jako Scarlett, bez nazwiska, Elvirze było to na rękę, bo nie chciała znać jej historii, tylko pokazać co potrafi i dostać za to poddańcze uznanie w postaci złota.
- Późny etap. To będzie boleć - powiedziała blondynka bez emocji, zaglądając kobiecie pomiędzy rozchylone nogi.
Scarlett uniosła się lekko na łokciach i spojrzała na nią podobnie pusto. Włosy miała czarne, gładko zaczesane, usta czerwone jak dojrzałe wiśnie, chociaż szminkę rozmazaną od uporczywego przygryzania warg. To ona wynajęła ten pokój, sama też ją odnalazła w chyba najbardziej cywilizowany sposób, z jakim Elvira spotkała się w swojej ulicznej karierze - przez sowę. Podobno kojarzyła ją ze szpitala i wiedziała, że już w nim nie pracuje. Kiedy dokładnie się wcześniej zetknęły, Elvira nie wiedziała i też niewiele ją to obchodziło. Kobieta potrzebowała pomocy w intymnej sprawie, a ona, pracując wcześniej na oddziale chorób, była w stanie zaoferować rozwiązanie.
Intymna sprawa okazała się być zwykłym puszczalstwem, ale tę myśl Elvira zachowała dla siebie. Byli klienci, których mogła oczerniać i z radością korzystała z tej szansy, bo i tak wracali, ale byli też tacy, których zwyczajnie nie chciała spłoszyć.
- Nie możesz podać mi czegoś znieczulającego? - zapytała kobieta, drżąc nieco, z zimna lub ze wstydu.
Elvira udała, że się zastanawia, spojrzała przez chwilę w stronę uchylonego okna.
- Nie. Ale mogę cię odurzyć zaklęciem. Raczej się nie przebudzisz, a jeżeli nawet - przeżyjesz. Najważniejsze, że pozbędziesz się problemu. Kupiłam dla ciebie odpowiedni antybiotyk - nie ze swoich pieniędzy oczywiście, lecz na koszt pacjentki, ale nie każdy wiedział, w jaki sposób leczyć memortkowe figle i nie każdy też chciał w takiej sprawie pokazywać się w aptece.
Wiedza to kapitał, jak mawiali. Uśmiechnęła się ponuro.
- Niech będzie. Rób co chcesz, tylko się ich pozbądź - Scarlett skapitulowała, oparła głowę na poduszce i z zażenowaniem zakryła oczy mokrą dłonią.
Elvira upewniła się jeszcze, że drzwi są zamknięte, a potem podwinęła suknię kobiety wyżej, żeby widzieć lepiej. W końcu ostatnim, czego by w tej chwili potrzebowała, było zostać nakrytą z głową między nogami innej kobiety. Uśpiła młódkę sprawną Ignominią, a potem zabrała się za wyrywanie dorodnych, błękitnobiałych piór. Nie rękami, rzecz jasna, to obrzydliwe, tylko krótkimi, celowymi szarpnięciami różdżki. Praca była żmudna, ale pomagała w ćwiczeniu skupienia i szczegółowego nakierowywania magii. Mogłaby co prawda zrobić to topornie i wyrwać wszystkie naraz, ale tak dużego bólu Ignominia mogłaby nie wytłumić, poza tym dlaczego miałaby marnować szansę na trening?
Gdy skończyła i opuściła suknię kobiety, przywracając im obu przyzwoitość, Scarlett nadal z rozrzewnieniem przyglądała się sufitowi. Elvira miała właśnie przywrócić ją do stanu pełnej świadomości, gdy śliczna główka obróciła się nagle, a mętne ciemne oczy zmrużyły z wysiłkiem.
- Mam jeszcze pytanie... - wymamrotała niewyraźnie, jakby memląc własny język. - Czy da się... no wiesz? Naprawić wszystko tam... na dole? Żeby nikt nie mógł poznać, że jestem już po? Że jestem...
- Dziwką? - zaoferowała Elvira usłużnie, korzystając z otępiającej mocy zaklęcia - Nie, nie da się. A nawet jeżeli by się dało, ja się tym nie zajmuję. Wszystko skończone, pora wstawać. To twój antybiotyk. Finite.
Scarlett wracała do jasności mozolnie, przysiadając na brzegu łóżka i obracając między palcami niewielki flakonik. Elvira sięgnęła po płaszcz i sprawdziła, czy sakiewka z zapłatą znajduje się nadal bezpiecznie w kieszeni.
- Czy ty mnie znieważyłaś, kobieto? - zapytała Scarlett, wciąż jeszcze oszołomiona, ale okazując pierwsze oznaki niezadowolenia.
Elvira zamarła z ręką na klamce.
- Wydawało ci się, to przez zaklęcie, ono zaburza odbieranie zmysłów. Nie mówiłam nic złego, tylko, że jesteś po prostu dziewką. Dziewuchą, jak my wszystkie, więc przestań się tak bardzo przejmować. Żegnam.
Wracając do mieszkania przez Pokątną Elvira czuła się bardzo nieswojo.
/zt
Choć ostatnie tygodnie były dla Elviry kopalnią nowych idei i zainteresowań, w głębi swej natury, w korzeniach swojego dorosłego życia, nadal pozostawała uzdrowicielem. Choć może i określenie to nie było dłużej wystarczająco adekwatne. Uzdrawianie przywodziło na myśl wzniosłe czyny z pogranicza umiejętności i miłosierdzia, dobrego czarodzieja w limonkowej szacie z emblematem różdżki i os tibia, takiego, który z ręką wyciągniętą do nieba, a drugą na sercu przysięgał służyć strudzonym chorobą. Elvira pamiętała jasno swoją własną przysięgę, recytowanie słów, w które niejako nie wierzyła, a przynajmniej nie w takiej wersji, w jakiej zostały zapisane. Nie szła wcale na służbę, tylko na zarobek. Nie chciała rozwijać "zrozumienia i pokory wobec powagi życia, śmierci i cierpienia oraz poszanowania godności osoby czarodzieja bez względu na rasę, płeć, narodowość, czy pochodzenie", tylko własny charakter w jednej z najtrudniejszych dziedzin magicznych, nabyć w niej doświadczenia i rzadkich, imponujących, kluczowych zdolności. Była zresztą pewna, że jeżeli Kodeks Etyki Uzdrowicielskiej nie zmienił się od tamtego czasu to zmieni wkrótce. Nikt nie powinien oczekiwać, że prawdziwy czarodziej będzie traktowany na równi z mugolakiem, gdy ten drugi może przecież zawsze udać się do niemagicznych pseudo-szpitali i tam leczyć między swoimi.
Zresztą, jej to już przecież nie dotyczyło. Nie musiała użerać się z ludźmi, którzy nijak nie zasługiwali na jej pomoc. Skończyły się dla niej czasy Szpitala Świętego Munga, paskudnego i zacofanego chlewu. Za sobą miała również zamiar pozostawić uczucie zdrady. Została już tylko złość, niewystarczający powód do tego, by jak wcześniej zapijać się w trupa. Elvira nie miała dłużej czasu na oddawanie się zapomnieniu - ćwiczyła magię pod subtelnym przewodnictwem Drew, nadrabiała społeczne zaległości i praktykowała te umiejętności, które nie mogły ulec zapomnieniu. Zaklęcia lecznicze były pierwsze na długiej liście. Może nie była już dłużej uzdrowicielem, straciła pozycję, pracę, nawet gabinet (kilka dni dano jej, żeby opróżniła go ze wszystkich rzeczy osobistych, a bałagan porozsuwanych szafek, wyciągniętych szuflad i potłuczonych szkiełek, jaki za sobą zostawiła, mógł lub nie mógł być przejawem dziecinnej złośliwości), ale medycyna wciąż pozostawała jej największą dumą. Nie potrzebowała wcale identyfikatora ani limonkowej szaty, którą zresztą spaliła, by nie musieć na nią patrzeć i przypominać sobie o absurdalnie argumentowanej zniewadze. Prawo do praktykowania czynności uzdrowicielskich miała co prawda zawieszone, ale kogo to interesowało w czasie wojny? Najważniejsze było to, co potrafiła. Najbardziej głowę zaprzątało teraz kobiecie przysposobienie do aktywnego włączenia się w konflikt, ale z czegoś musiała żyć, utrzymać mieszkanie. Cóż za niebywałe szczęście, że w obecnych czasach liczba rannych znacznie przekraczała możliwości robocze szpitala. Ci, którzy normalnie umarliby pewnie na izbie albo na korytarzu, ci którzy nie mieli nikogo, kto dowlókłby ich do szpitala, a także ci, którzy z różnych przyczyn nie chcieli pokazywać się w Mungu - do nich adresowała swoje usługi. Interes był to śliski i nie zawsze bezpieczny. Gdy na początku rozprowadzała szczątkowe informacje o swojej osobie na uliczkach i w knajpach, obiecywała sobie, że nie będzie leczyć pariasów najbrudniejszej krwi ani potworów. Po czasie okazało się, że wybór wcale nie wyglądał tak zachęcająco jak to sobie wyobrażała. Ludzie, których sobie znajdywała wędrówką i obserwacją byli zazwyczaj zaniedbani, cuchnący i zupełnie skretyniali. Awanturnicy po bójkach, ludzie z obwiązaną twarzą i dziwnymi ranami, prostytutki, spanikowane obdartusy, którzy prosili ją o pomoc, ale nie chcieli wyznać dlaczego unikają Munga (z tych ściągała najwięcej pieniędzy). Merlinie, zdarzało jej się nawet opatrywać czarodziejów, którzy - była przekonana - musieli być zarażeni likantropizmem. To wszystko doprowadzało ją momentami do łez frustracji i wściekłości. Podejmując się z braku lepszej opcji samodzielnej pracy spodziewała się czegoś lepszego - duma nie pozwoliła jej na szukanie żałosnej posady przy szynkwasach albo za sklepową ladą, a wizja ubóstwa przerażała. Z początku jeszcze wyśmiewała perspektywę szukania pracy w małych lecznicach albo na szlacheckim dworze, co zresztą nie byłoby łatwe biorąc pod rozwagę powód jej zwolnienia. Każdego dnia jednak rozmyślała o tym coraz rzewniej. Przeczuła, że prędzej czy później zapyta Drew, choćby w liście, czy nie zna takiego miejsca, w którym mogłaby leczyć godnie i dostawać za to pieniądze. I tak nie jadała już tak beztrosko jak dawniej, większość zarobionych galeonów wydawała na używane książki, a powrotu do rodziców nawet nie brała pod rozwagę. To by oznaczało konieczność wyjazdu z Londynu, nie mogła sobie na to obecnie pozwolić.
Koniec końców, wciąż jeszcze chwytała się ulicznych ofert, miała oczy i uszy szeroko otwarte na cierpienie. Nie z empatią, ale drapieżnie, niczym sęp rozglądała się za wylaną krwią, żeby dopaść do rannego i wyłożyć mu propozycję, która niejednokrotnie sprowadzała się do jednego - mogę sprawić, że przeżyjesz, ale nic mnie nie obchodzi, że przez to nie zjesz albo stracisz oszczędności, sam wybierz, co jest dla ciebie ważniejsze. Nie przyjmowała żadnych kredytów, złota oczekiwała przed czynem. Czasem schodziła z ceny, ale jeżeli kogoś nie było stać nawet na minimalny próg, zostawiała go z zakażoną raną, postępującą chorobą weneryczną albo zaciskającym się na krtani zaklęciem.
Nie, zdecydowanie nie była już uzdrowicielem. Medykiem, może. Potężną wiedźmą.
Dzisiaj jednak miała szczęście - prosty casus, duża zapłata, kobieta milcząca, nienarzekająca, całkiem zadbana, a przynajmniej jak na ulicznego pacjenta. Przedstawiła się jako Scarlett, bez nazwiska, Elvirze było to na rękę, bo nie chciała znać jej historii, tylko pokazać co potrafi i dostać za to poddańcze uznanie w postaci złota.
- Późny etap. To będzie boleć - powiedziała blondynka bez emocji, zaglądając kobiecie pomiędzy rozchylone nogi.
Scarlett uniosła się lekko na łokciach i spojrzała na nią podobnie pusto. Włosy miała czarne, gładko zaczesane, usta czerwone jak dojrzałe wiśnie, chociaż szminkę rozmazaną od uporczywego przygryzania warg. To ona wynajęła ten pokój, sama też ją odnalazła w chyba najbardziej cywilizowany sposób, z jakim Elvira spotkała się w swojej ulicznej karierze - przez sowę. Podobno kojarzyła ją ze szpitala i wiedziała, że już w nim nie pracuje. Kiedy dokładnie się wcześniej zetknęły, Elvira nie wiedziała i też niewiele ją to obchodziło. Kobieta potrzebowała pomocy w intymnej sprawie, a ona, pracując wcześniej na oddziale chorób, była w stanie zaoferować rozwiązanie.
Intymna sprawa okazała się być zwykłym puszczalstwem, ale tę myśl Elvira zachowała dla siebie. Byli klienci, których mogła oczerniać i z radością korzystała z tej szansy, bo i tak wracali, ale byli też tacy, których zwyczajnie nie chciała spłoszyć.
- Nie możesz podać mi czegoś znieczulającego? - zapytała kobieta, drżąc nieco, z zimna lub ze wstydu.
Elvira udała, że się zastanawia, spojrzała przez chwilę w stronę uchylonego okna.
- Nie. Ale mogę cię odurzyć zaklęciem. Raczej się nie przebudzisz, a jeżeli nawet - przeżyjesz. Najważniejsze, że pozbędziesz się problemu. Kupiłam dla ciebie odpowiedni antybiotyk - nie ze swoich pieniędzy oczywiście, lecz na koszt pacjentki, ale nie każdy wiedział, w jaki sposób leczyć memortkowe figle i nie każdy też chciał w takiej sprawie pokazywać się w aptece.
Wiedza to kapitał, jak mawiali. Uśmiechnęła się ponuro.
- Niech będzie. Rób co chcesz, tylko się ich pozbądź - Scarlett skapitulowała, oparła głowę na poduszce i z zażenowaniem zakryła oczy mokrą dłonią.
Elvira upewniła się jeszcze, że drzwi są zamknięte, a potem podwinęła suknię kobiety wyżej, żeby widzieć lepiej. W końcu ostatnim, czego by w tej chwili potrzebowała, było zostać nakrytą z głową między nogami innej kobiety. Uśpiła młódkę sprawną Ignominią, a potem zabrała się za wyrywanie dorodnych, błękitnobiałych piór. Nie rękami, rzecz jasna, to obrzydliwe, tylko krótkimi, celowymi szarpnięciami różdżki. Praca była żmudna, ale pomagała w ćwiczeniu skupienia i szczegółowego nakierowywania magii. Mogłaby co prawda zrobić to topornie i wyrwać wszystkie naraz, ale tak dużego bólu Ignominia mogłaby nie wytłumić, poza tym dlaczego miałaby marnować szansę na trening?
Gdy skończyła i opuściła suknię kobiety, przywracając im obu przyzwoitość, Scarlett nadal z rozrzewnieniem przyglądała się sufitowi. Elvira miała właśnie przywrócić ją do stanu pełnej świadomości, gdy śliczna główka obróciła się nagle, a mętne ciemne oczy zmrużyły z wysiłkiem.
- Mam jeszcze pytanie... - wymamrotała niewyraźnie, jakby memląc własny język. - Czy da się... no wiesz? Naprawić wszystko tam... na dole? Żeby nikt nie mógł poznać, że jestem już po? Że jestem...
- Dziwką? - zaoferowała Elvira usłużnie, korzystając z otępiającej mocy zaklęcia - Nie, nie da się. A nawet jeżeli by się dało, ja się tym nie zajmuję. Wszystko skończone, pora wstawać. To twój antybiotyk. Finite.
Scarlett wracała do jasności mozolnie, przysiadając na brzegu łóżka i obracając między palcami niewielki flakonik. Elvira sięgnęła po płaszcz i sprawdziła, czy sakiewka z zapłatą znajduje się nadal bezpiecznie w kieszeni.
- Czy ty mnie znieważyłaś, kobieto? - zapytała Scarlett, wciąż jeszcze oszołomiona, ale okazując pierwsze oznaki niezadowolenia.
Elvira zamarła z ręką na klamce.
- Wydawało ci się, to przez zaklęcie, ono zaburza odbieranie zmysłów. Nie mówiłam nic złego, tylko, że jesteś po prostu dziewką. Dziewuchą, jak my wszystkie, więc przestań się tak bardzo przejmować. Żegnam.
Wracając do mieszkania przez Pokątną Elvira czuła się bardzo nieswojo.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pokój 14
Szybka odpowiedź