Verethe Maeve Catwright
Nazwisko matki: Macmillan
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Zawód: Blagier? Hochsztapler? Fałszerz? Włamywacz? Krętacz? Złodziej? No cóż, powiedzmy, że jest po prostu kryminalistą.
Wzrost: 5'6" (ok.170cm)
Waga: około 50kg
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Blizna na miednicy, zabawna historia, uwierzcie
14 i ¾ cala, sztywna, cis, sierść psidwaka
Hufflepuf
Ryś euroazjatycki
Topielec
Świeżo-upieczony chleb, zapach wiatru rozwiewającego włosy kiedy lata na miotle, cytrusowe kobiece perfumy.
Otoczona masą szczęśliwych ludzi, przyjaciół, rodziny.
Quidditch, zaklęcia, a szczególnie te kamuflujące, praca aurorów, tajemnice oraz najróżniejszej maści skrytki, schowki i zamki do których nie ma klucza...
Sroki z Montrose
Drobne kradzieże, podróże, zaspakajanie ciekawości, palenie papierosów w towarzystwie napojów wysokoprocentowych
Rick Charlie i jego Zmiatacze
Alba Galocha
Nic nie wskazywało na to, że ta noc będzie dla niektórych pełną niezwykłych przeżyć, nikt nie spodziewał się też, że z pozoru tak zwyczajna listopadowa noc będzie dla niektórych ostatnią z przeżytych. Życie diametralnie zatoczyło swój krąg, dając nowy początek i zbyt szybki koniec. Żeby jednak historia miała sens, warto wrócić do zalążka.
Co mogło być najważniejsze dla rodu, który nigdy nie rzucał się w oczy? Samorealizacja? Wybicie się? Zdobycie uwagi? A może wręcz przeciwnie, utrzymanie obecnego stanu rzeczy? Bo przecież, czy nie łatwiej jest żyć, kiedy nikt nie patrzy ci na ręce? Kiedy wszystkie twoje decyzje, nie ważne jak głupie, zależą tylko od ciebie?
Sorphon Macmillan od swojej rodziny nie wymagał wiele, pozwalał im na wszystko, zostawiał im zupełną dowolność w wyborze ścieżki kariery, bo sam zdawał się być człowiekiem bardzo otwartym. Nigdy też nie zależało mu na pławieniu się w luksusach czy jakiejkolwiek sławie. Odkąd pamiętał robił zawsze to na co miał ochotę, nie przejmując się opinią, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wielu rzeczy mu nie wypada, brnął w swoje pasje odporny na złe słowo. Była jednak kwestia, której bronił zaparcie, nie chcąc słuchać wytłumaczeń, argumentów. Czystość krwi dla Macmillanów była sprawcą przebywania na wyżynach społecznych. I choć rodzinie nie zależało na pozycji społecznej, wychodziło im na dobre, że od siedmiu pokoleń była ona nienaruszalna. Przecież, czy nie poprzez bycie Lordem mógł robić to na co tylko miał ochotę, a cała jego rodzina mogła podążać w samodzielnie wybranym kierunku? Sorphon Macmillan był przeciwnikiem "brudzenia" krwi Macmillanów, choć nie miał nic przeciwko samym mugolom.
Morphea Macmillan była osiemnastoletnią dziewczyną, zakochaną w podróżowaniu, szczególnie tym odbywającym się na miotle. Ciekawość młodej dziewczyny bardzo często doprowadzała ją do świata mugoli, który fascynował ją nie tyle samym swoim bytem, ale mechaniką. Bo przecież jak stworzyli to wszystko bez magii? W fabryce samochodów 1930 roku, poznała mężczyznę, który zaważył na jej przyszłości. Znajomość dziewczęcia i młodego robotnika po kilku miesiącach przerodziła się w uczucie. Może to zwykła fascynacja tym co niemagiczne, może po prostu chęć odcięcia się od tradycji, a może jednak prawdziwe uczucie sprawiło, że arystokratka porzuciła dotychczasowe życie i kompletnie oddała się nowym doznaniom w relacji z mugolem, nigdy też nie wyznając mu kim tak naprawdę była. Morphea postawiła wszystko na jedną kartę, pod koniec jednej ze zwyczajnych kolacji, dnia powszedniego, przyznała się do skrywanego uczucia wyrażając chęć kontynuowania związku, nie słuchając gróźb swojego dziadka czy błagań matki. Wyznanie wnuczki zirytowało starca, który z natury był człowiekiem butnym i narwanym, nigdy jednak w stosunku do rodziny. Słowa Sorphona były jednak nieodwracalne. Morphea została wydziedziczona, natychmiastowo wyrzucona z rodziny, a także pozbawiona jakiejkolwiek możliwości powrotu. Na domiar złego skonfiskował jej różdżkę tym samym utrudniając możliwość korzystania z magii. Starzec zadbał o to by zapomniano o dziewczynie, która złamała jedyny z jego nakazów.
Fred nie miał wiele do zaoferowania. Mieszkał w piwnicy, która i tak kosztowała go niemal całą wypłatę. Całymi dniami przesiadywał w fabryce brudząc ręce najcięższą z robót, byleby tylko zapewnić Morphei minimum z minimum aby mogli przeżyć. Mimo wszelakich przeszkód uczucie nie zelżało. A po kilku miesiącach nadeszło rozwiązanie.
Noc była chłodna, szyby zdobił lekki szron, mężczyzna właśnie wrócił z pracy, kiedy Morfa stanęła w drzwiach, opatulona dziurawym wełnianym płaszczem, trzymając się pod brzuch, z zaszklonymi oczami spoglądając na niego błagalnie. "Potrzebujemy lekarza". Oczywista myśl i szybkie działanie wywiodły ich z piwnicy przed budynek. Dziewczyna nie była jednak w stanie przejść drogi dzielącej ich od najbliższej pomocy medycznej, legła w uliczce, z ledwością powstrzymując krzyki, wargi zagryzając do krwi. Nie było możliwości pójścia dalej, Fred odebrał poród. Tej nocy również spadł pierwszy śnieg tego roku.
Verethe zapłakała cicho, bezsilnie, prostując wszystkie kończyny, bardzo szybko tracąc ciepło zdobyte kiedy jeszcze znajdowała się w ciele matki, która teraz bez ruchu leżała w plamie własnej krwi. Rzęsy dziewiętnastoletniej dziewczyny były lekko zmrożone, usta w zastygniętej krwi, a siny rumieniec powoli schodził z jej twarzy. Fred już wiedział, że został sam z idealną kopią kobiety, którą kochał, na rękach. Nazwał ją drugim imieniem Morphei. Verethe miała szczupłą jak na niemowlę twarz, zielonkawe oczy, duże sińce pod oczami oraz orzechowe kosmyki. Sam nie mógł wychowywać malucha, praca w fabryce pochłaniała zbyt dużo czasu, jednak kobieta, której piwnicę wynajmował jako mieszkanie, zaoferowała swoją pomoc w zamian za lekkie prace remontowe w jej izbie. Z braku lepszych możliwości Fred zgodził się na warunki, dnie spędzając w fabryce, wieczory w izbie, noce zaś poświęcając na opiekę nad niemowlęciem. Dola, albo niedola mężczyzny nie trwała jednak długo bowiem nie wszyscy zdążyli zapomnieć o Morphei, a wieść o jej śmierci dotarła do Macmillanów bardzo szybko. Narwani, brawurowi, sportowcy, możliwe, że pod wpływem alkoholu dopadli młodego ojca we trzech. Czarodzieje nie potrzebowali różdżek, mieli wystarczającą przewagę nad zmęczonym mężczyzną. Napędzała ich braterska miłość, żądza zemsty. Bezgłośnie zakończyli żywot Fredericka Catrwighta.
Nikt nie wiedział jak ani skąd dziecko o niepospolitym imieniu, zapisanym na kartce zaczepionej o sznurek przywiązany do ręki, znalazło się w jednym z mniejszych Londyńskich Domów Dziecka. Wszyscy pracownicy placówki okazali jednak serce i zaopiekowali się brudnym, wychudzonym maleństwem, możliwe nie dając mu wszystkiego, ale dając wszystko na co było ich stać. Tak więc Verethe Meave Catwright jedenaście lat swojego życia spędziła w domu dziecka, nie przyjmując żadnych wizyt, nie wychylając się zbytnio, spędzając czas w swoim własnym towarzystwie. Z nosem w książkach, nie sprawiając kłopotów, czasem tylko zaspakajając ciekawość poprzez wchodzenie do miejsc, w których wcale nie powinna się znaleźć, kolekcjonując to i owo, co wcale nie należało do niej i głowiąc się nad tym dlaczego dzieci jej unikają. Verethe jednak nie znała innego życia, niemal nie opuszczając murów sierocińca, przywykła do obecnego stanu rzeczy, nie spodziewała się najmniejszych zmian. Miała marne szanse na adopcję, bo warto podkreślić, że była dzieckiem nie najładniejszym, a może wprost - była brzydka, nawet jako niemowlak nie rozczulała starszych pań: mysie włosy nie miały blasku, trudno było doprowadzić je do ładu toteż, zwykły sterczeć na wszystkie strony świata; duże zielone oczy stanowiły jej jedyny atut, gdyby nie równie duże cienie pod oczami sprawiające, że jej spojrzenie przyprawiało o ciarki, chociaż dziewczynka wcale nie miała takiego zamiaru; szczerbaty uśmiech w jej przypadku nie był uroczy; ponadto była zbyt chuda, wyglądała jak wrak dziecka, kości wystawały jej zewsząd, zdawała się być wiecznie wycieńczona, nie mogła przybrać na wadze.
Wszyscy byli zdziwieni kiedy w przeddzień jej jedenastych urodzin do sierocińca przybyła starsza kobieta w liliowej garsonce, pachnąca cytrynowymi perfumami, nad wyraz elegancka, i od razu poprosiła o wizytę u tej konkretnej wychowanki.
Vera nie wiedziała jak przyjmować gości, kobieta jednak wydawała się mieć konkretny cel w owej wizycie. Po krótkiej rozmowie o dotychczasowym życiu dziewczynki opowiedziała jej o tym, co czeka ją w przyszłości, jeśli tylko jej zaufa i pójdzie z nią do "specjalnej szkoły". Do tej pory Verethe nie zauważyła, że jest inna niż wszyscy... to znaczy inna w ten inny sposób niż ten o którym wszyscy zawsze myśleli. Inna w znaczeniu wyjątkowa. Nigdy nie zauważyła, że może być magicznie uzdolniona bo magia zdawała się omijać ją na kilometry, wszystko w jej otoczeniu było nad wyraz zwyczajne. Kobieta jednak nie dawała za wygraną tłumacząc, że dziewczynka była obserwowana przez pewien okres. Wyjaśniła również dlaczego Verethe nie jest świadoma swojej wyjątkowości. Największą euforię, spokój i relaks odczuwała jedynie podczas snu, to też pozwalało jej na odblokowanie swojego umysłu, odblokowanie całej swojej jaźni. Radosne śnienie dla Verethe było tylko śnieniem bez odczuwalnych zmian, dla obserwatora jednak była to projekcja pięknych czarów, czystej, dziecięcej magii. Latające farfocle z podłogi przybierające kształt różnych obrazów z jej snów, książki formujące się w kształt motyli, tańczące ubrania. Verethe uwierzyła, choć początkowo była to ślepa wiara, ponieważ ona sama nigdy nie doświadczyła swojej magii. Mając z tym spory problem nawet w pierwszych tygodniach przebywania w Hogwarcie.
Mimo nie koniecznie cnotliwego i honorowego charakteru dziewczyna trafiła pod opiekę domu Helgi Hufflepuff. Verethe początkowo nie potrafiła zrozumieć decyzji tiary – różniła się przecież od Puchonów diametralnie. Daleko jej było do dziewczęcia honorowego, szczerego czy pomocnego. Stroniła od ludzi, nie przywykła do towarzystwa. Celem tiary było jednak nie tyle dopasowanie jej do domu, a dopasowanie domu do niej. Wyraźnie tylko wśród wychowanków Helgi Hufflepuff dziewczynka pokroju Catwright mogła się otworzyć. Radość jaka wypływała z możliwości bycia częścią magicznego świata sprawiała, że blokada na umyśle dziecka z dnia na dzień stawała się coraz mniejszą przeszkodą w udziale w zajęciach w których zdobywała swoją wiedzę. A kiedy porzuciła wszystkie bariery i w końcu zaczęła odczuwać, że jest sobą, zaczęła kształtować także swój charakter. Porzućcie wszelkie myśli o skrzywdzonej dziewczynie z sierocińca, zapomnijcie o traumatycznych wspomnieniach, nie idźcie także w stronę introwertyka, bowiem Verethe nigdy nie miała iść w tym kierunku.
Wszędzie było jej pełno, choć ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Ona wiedziała wszystko o wszystkich (oczywiście, jeśli tylko było to warte zainteresowania i dla niej samej ciekawe), ale nikt nie wiedział o niej zbyt wiele. Znała najbardziej zapomniane zakamarki Hogwardzkich terenów, dostawała się tam, gdzie inni nie mieli najmniejszych szans się dostać. Zdobywała to, czego nie mogła kupić i trudno było namierzyć, że dana rzecz znajduje się właśnie w jej posiadaniu. Miała więc wszystko czego chciała mimo, że jednocześnie nie miała nic. Jako trzynastolatka zaczęła dojrzewać: szpetna twarz ustąpiła miejsca całkiem przyjemnej, włosy dały się ujarzmić, cienie pod oczami straciły na sile, a pustki w szczerbatym uśmiechu wypełniły się. Otworzyła się na ludzi, na rozmowę i przebywanie w towarzystwie - w mgnieniu oka zasłynęła jako "Puchonka, z którą nie będziesz się nudził". Może nie należała do osób najbardziej wylewnych czy wyjątkowo upragnionych w eleganckim towarzystwie (warto tutaj dodać, że Verethe nigdy nie lubiła podążania za modą, a jej garderoba była dość sporym eksperymentem pełnym podziurawionych rajstop, dziwnie skrojonych spódnic czy typowo męskich butów) - z pełnym zaangażowaniem jednak broniła słabszych, rozchmurzała najbardziej ponure dni swoich najbliższych znajomych i bez dwóch zdań można było określić ją mianem lojalnej i dotrzymującej danego słowa. W swoim oddaniu przyjaciołom nigdy jednak nie pozwoliła sobie na to by ktokolwiek naruszył wątłą granicę między przyjaźnią, a zwyczajnym wykorzystywaniem. Nigdy nie była dziewczyną naiwną i w tym właśnie tkwiła cała siła jej charakteru. W swojej Hogwardzkiej karierze mogła poszczycić się wieloma nagrodami związanymi z członkostwem w Puchońskiej drużynie quidditcha, piastując tam stanowisko ścigającej. Była sprytna, inteligentna, bardzo szybko łączyła fakty, a więc szybko zorientowała się o sporych podziałach w szkole, które funkcjonowały poza tymi oficjalnymi. Szybko zyskała etykietkę nieokiełznanej buntowniczki otwarcie ukazując niechęć w sprawie "segregacji". Sprawiała wrażenie osoby wyjątkowo silnej i odpornej na wszelkie niepowodzenia, złośliwości, uszczypliwości, wszystko co upokarzające, co nie idzie po jej myśli. Była jednak mimo wszystko osobą bez cienia cierpliwości, niesamowicie szybko wpadała w stan białej gorączki, choć owszem, w incydentalnych przypadkach potrafi zachować zimną krew, to niestety nieprzemyślane decyzje ciągnęły się za nią jak ogon, a Verethe bardzo często wpadała w kłopoty. Upór i miłość do ryzykownych zagrań sprawiły, że Catwright ostatecznie z owych kłopotów potrafiła wykaraskać się bez niczyjej pomocy, a z biegiem lat nauczyła się co nieco o strategii niektórych działań. A propo kłopotów. Verethe zawsze fascynowało Hogwardzkie Jezioro. Nic więc dziwnego, że pewnego wieczoru zawędrowała w jego okolicę, kuszona ogromem tajemnic jakie skrywa pod swoją taflą wody. Pech chciał, że jeden nieuważny krok zaowocował poślizgnięciem się i lądowaniem pod wodą. Zahaczając o skamieniały brzeg rozdarła skórę w okolicach miednicy. Żeby nie było jednak zbyt wesoło, okazało się, że Catwright kompletnie nie potrafi pływać, a głęboka woda nie dawała jej żadnego oparcia. Paniczne próby złapania powietrza i utrzymania się na powierzchni kilkukrotnie kończyły się fiaskiem. Verethe była bliska utraty przytomności i rychłej śmierci w wieku piętnastu lat. Na jej szczęście jednak nie była jedyną osobą, którą zżerała ciekawość kiedy w grę wchodził temat jeziora. Chłopak wyciągnął ją za pomocą jednego z najprostszych zaklęć i równie sprytnie poradził sobie z wyrzuceniem nadmiaru wody z jej układu oddechowego tym samym ratując jej życie. Od tamtej pory Verethe stara się trzymać z dala od głębokiej wody czy jakichkolwiek, większych zbiorników wodnych, a wizja topielca sprawia, że Verethe traci jakąkolwiek zdolność do panowania nad własnym ciałem.
Nauczyciele wiedzieli, że choć dziewczyna jest niesamowicie temperamentna i dość kłopotliwa, może zajść daleko... przy odrobinie szkolenia. Tak też się stało, Verethe miała zadatki na aurora. Była szybka, sprytna, dobrze się kamuflowała, była zdolna w zakresie magii, a jej psychika po wielu przejściach zdawała się być odporna na wszystko. Sama praca wydawała jej się nad wyraz ciekawa i pełna wrażeń, a Catwright jako dziewczę rządne przygód właśnie tego oczekiwało od swojej przyszłej pracy. Krótko po ukończeniu Hogwartu zaczęła łaknąć wiedzy odnośnie Czarnej Magii i to nie ze względu na samą jej użyteczność (bo tego rodzaju zło nigdy jej nie leżało w jej guście), ale fakt, że dobrze znać pole manewru potencjalnego wroga. Najróżniejszej maści publikacje stanowiły główną bazę jej wiadomości, ważnym dodatkiem w tej kwestii były jednak informacje z pierwszej ręki. Kontakty z ludźmi których kojarzyła jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie, a pochodzącymi ze szlachetnych rodów nie przychodziły jej z trudem, a handel wymienny utwierdzał niektóre z nich znacznie lepiej niż cement. Dziewczyna dostała jednak nauczkę, zorientowała się że nie wszystko można postawić na szczęście i intuicję. Catwright nie miała ręki do Zielarstwa i to też zaważyło na jej karierze w Ministerstwie Magii. Egzamin zdany na Zadowalający nie otwierał przed nią drzwi na szkolenie aurorskie, toteż zmuszona była porzucić marzenia o wspaniałej karierze. Po ukończeniu Hogwartu nie miała co ze sobą zrobić. Co mogła zrobić dziewczyna bez perspektyw, bez pieniędzy i bez rodziny, po raz pierwszy rzucona na głęboką wodę dorosłego życia? Nie miała dokąd iść, nie miała pomysłu na życie. Było jednak coś w czym była dobra, do czego nie potrzebowała szkolenia, do czego nie potrzebowała pieniędzy. Potrafiła dostać się wszędzie, zamki czy kłódki nigdy nie były dla niej problemem, nawet wtedy, kiedy jeszcze nie korzystała z magii. Była świetnym obserwatorem i równie dobrze potrafiła rozgryźć ludzkie zachowania, toteż wszelakiej maści prywatne skrytki czy szuflady z błyskotkami w końcu przestawały być dla niej tajemnicą. Tak też zaczęła się jej kariera w przestępczym światku. Początkowo zwykła ciekawość, czy sprawdzenie własnych umiejętności, z biegiem czasu sposób na życie. Nie kradła niczego cennego, wszystko co trafiało w jej posiadanie po sprzedaniu wystarczało na opłacenie pokoju w motelu i posiłek dziennie. Z czasem jednak, decydowała się na epizodyczne kradzieże na zlecenie, a wtedy wartość kradzionego przedmiotu nie leżała w jej kwestii. Najdroższym przedmiotem jaki do tej pory ukradła dla siebie była Świetlista Smuga, wymarzona miotła. Verethe nigdy nie uważała, że robi coś złego, może w tej kwestii Helga nie sprawiła się najlepiej, mimo wszystko Catwright raczej nie posuwała się zbyt daleko. Znała swoje granice i trzymała się ich bez względu na wszystko, choć czasem niesamowicie kusiło ją by pokazać na co tak naprawdę ją stać, bo wiedziała, że potrafi znacznie więcej niż kradzież zwykłego naszyjnika czy map na zlecenie zazdrosnego podróżnika.
Samotność okazała się dla Verethe "śmiertelna" toteż kilka miesięcy po opuszczeniu Hogwartu zainteresowała się kupnem pupila. W Centrum Handlowym Eeylopa wypatrzyła fretki. Szczególnie jej uwagę przykuła najmniejsza z miotu. Kiedy dziewczyna zapytała o cenę sprzedawca zażądał symbolicznego knuta, a Vera jako nie grzesząca bogactwem chętnie przystała na propozycję, biorąc gryzonia pod swoje skrzydła. Bardzo szybko znalazły wspólną więź, dzieląc także zamiłowanie do wkradania się tam gdzie nie powinno ich być oraz przywłaszczania sobie cudzej własności. Tak też Catwright zdobyła kompana zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym.
Co obecnie robi niepokorna wychowanka Hufflepuffu? Wynajmuje klitkę na strychu w Dziurawym Kotle, wciąż kradnie na zlecenie, ale tylko tyle by móc się utrzymać. Czasem zdaje się myśleć o zmianie ścieżki kariery, ale przywykła do bycia wolnym strzelcem, od dziecka ceniła sobie niezależność. Ponadto z wypiekami na twarzy śledzi poczynania rodów szlacheckich w kwestii mugoli, otwarcie wyrażając niechęć ku owej segregacji i podziałom rasowym. Ale przecież sama nie zmieni świata, prawda?
6 | |
3 | |
6 | |
0 | |
0 | |
2 | |
5 |
Świetlista Smuga, fretka, różdżka, umiejętność teleportacji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Verethe Catwright dnia 12.09.15 0:12, w całości zmieniany 4 razy