Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Ulubione pomieszczenie Lizzy w mieszkaniu. Na środku pomieszczenia stoi duże łózko z sporą ilością poduszek w orientalne wzory. Przez okna wpada dużo dziennego światła, które wypełnia pokój, a w powietrzu można wyczuć zapach świeżych kwiatów, które są regularnie wymieniane przez aurorkę. Pod ścianą postawiona jest gitara, na której Lizzy grywa.
|31 grudnia, przed sabatem
Selwyn nie wiedział, co tak dokładnie się wokół niego działo. Eilis nie żyła. Listy Allison namieszały mu w głowie, wszystko było nie tak, jak powinno. Nie było drobnych ramion alchemiczki, które zawsze na niego czekały. Jego wizyta w dworze Averych była bezowocna - Allison tam nie było; nie było i wiedział, czuł, że już jej tam nie będzie. Nie chciał jednak w pełni dopuścić do siebie tej wiadomości, oddalał ją od zdrowego rozsądku tak daleko, jak tylko się dało. Mimo wszystko teraz to było głównym motorem do odwiedzin, czy też raczej najścia na mieszkanie jego kuzynki. Już od rana, gdy tylko sowa zapukała do jego okna szykował się na sabat. Teraz więc, gdy przeteleportował się na wycieraczkę, wystrojony był w czarny smoking, białą koszulę, a całość podkreślił czerwoną muchą. Mało go interesowało w tym momencie, kto go zobaczy. Musiał zobaczyć Fawley. Tylko ona mu została. Ostatnia osoba, którą mógł stracić.
Bezpardonowo wtargnął do mieszkania - zamknął jednak za sobą drzwi, choć głośno i z trzaskiem, to jednak zamknął.
- Elizabeth? - zawołał od progu, jednocześnie sztormując salon. Jako że był pusty to objął spojrzeniem jeszcze kuchnię i pognał w stronę sypialni. Zreflektował się jednak, przypominając sobie o czymś takim jak dobre maniery i zapukał, czekając na przyzwolenie na wejście. Gdy takowe otrzymał wślizgnął się przez drzwi z malutka ulgą, że Lizzie była w domu i przede wszystkim, żę była bezpieczna.
Selwyn wyglądał jak człowiek co najmniej nie wiedzący, co ze sobą zrobić, jakby cały jego świat postanowił się zawalić. Bezradność aż z niego krzyczała, nie pozostawiając Lizzie żadnych złudzeń, że coś się stało. Alexander zrzucił z siebie górę garnituru, szybkim ruchem oswobodził się z muszki, też ciskając ją na pierzyny. Opadł na stojące nieopodal krzesło, mocując się chwilę z dwoma górnymi guzikami koszuli, by następnie tego samego trudu doświadczyć ze spinkami do mankietów. Gdy i te wreszcie ustąpiły cisnął je na garnitur, podwijając rękawy. Zapomniał o świeżych bliznach na lewej ręce, te bowiem były na dalszym planie. Miłość jego życia zaginęła. Nie, nie zaginęła - uciekła od niego. Znów.
- Allie. Co wiesz o Allie - zapytał (?), patrząc się na kuzynkę z błaganiem w oczach. Musiała coś wiedzieć.
Selwyn nie wiedział, co tak dokładnie się wokół niego działo. Eilis nie żyła. Listy Allison namieszały mu w głowie, wszystko było nie tak, jak powinno. Nie było drobnych ramion alchemiczki, które zawsze na niego czekały. Jego wizyta w dworze Averych była bezowocna - Allison tam nie było; nie było i wiedział, czuł, że już jej tam nie będzie. Nie chciał jednak w pełni dopuścić do siebie tej wiadomości, oddalał ją od zdrowego rozsądku tak daleko, jak tylko się dało. Mimo wszystko teraz to było głównym motorem do odwiedzin, czy też raczej najścia na mieszkanie jego kuzynki. Już od rana, gdy tylko sowa zapukała do jego okna szykował się na sabat. Teraz więc, gdy przeteleportował się na wycieraczkę, wystrojony był w czarny smoking, białą koszulę, a całość podkreślił czerwoną muchą. Mało go interesowało w tym momencie, kto go zobaczy. Musiał zobaczyć Fawley. Tylko ona mu została. Ostatnia osoba, którą mógł stracić.
Bezpardonowo wtargnął do mieszkania - zamknął jednak za sobą drzwi, choć głośno i z trzaskiem, to jednak zamknął.
- Elizabeth? - zawołał od progu, jednocześnie sztormując salon. Jako że był pusty to objął spojrzeniem jeszcze kuchnię i pognał w stronę sypialni. Zreflektował się jednak, przypominając sobie o czymś takim jak dobre maniery i zapukał, czekając na przyzwolenie na wejście. Gdy takowe otrzymał wślizgnął się przez drzwi z malutka ulgą, że Lizzie była w domu i przede wszystkim, żę była bezpieczna.
Selwyn wyglądał jak człowiek co najmniej nie wiedzący, co ze sobą zrobić, jakby cały jego świat postanowił się zawalić. Bezradność aż z niego krzyczała, nie pozostawiając Lizzie żadnych złudzeń, że coś się stało. Alexander zrzucił z siebie górę garnituru, szybkim ruchem oswobodził się z muszki, też ciskając ją na pierzyny. Opadł na stojące nieopodal krzesło, mocując się chwilę z dwoma górnymi guzikami koszuli, by następnie tego samego trudu doświadczyć ze spinkami do mankietów. Gdy i te wreszcie ustąpiły cisnął je na garnitur, podwijając rękawy. Zapomniał o świeżych bliznach na lewej ręce, te bowiem były na dalszym planie. Miłość jego życia zaginęła. Nie, nie zaginęła - uciekła od niego. Znów.
- Allie. Co wiesz o Allie - zapytał (?), patrząc się na kuzynkę z błaganiem w oczach. Musiała coś wiedzieć.
List pozostawił więcej pytań niż dawał odpowiedzi. Złe przeczucia nie opuszczały jej od miesiąca, gdy kontakt z Ally zaczął powoli słabnąć, a przecież zbliżał się termin jej powrotu. Wtedy już zaczęła rozmyślać, że może jej droga przyjaciółka nie wróci – doświadczenie mówiło jej że i tym razem Lady Avery będzie wystarczająco odważna. Miała tylko nadzieje, że tym razem przyjdzie im się pożegnać osobiście, nie raz wspominała jej jak brak wyjaśnień zabolał ją kilka lat temu. Ale teraz nie była już dziewiętnastoletnią dziewczyną, która jeszcze mało co w życiu widziała. Miała dwadzieścia pięć lat i wystarczająco dużo pożegnań za sobą, że potrafiła sobie z nimi radzić. Może nawet od powrotu Ally wiedziała, że to nie potrwa długo; że Avery raz posmakowała w wolności i nie będzie chciała jej oddać. Nie mogła potem w nocy spać rozmyślając o Ally na drugim krańcu świata, a może jednak tylko kilkadziesiąt kilometrów od Anglii na francuskiej ziemi. Nie płakała, nie krzyczała i nawet rozumiała – nie odgoniło to jednak jej rozmyślań. Zwlekała z przygotowaniem się do sabatu, zapewne wiele arystokratek cały dzień spędzi na wybieraniu odpowiednich ubrań, robieniu fryzur czy makijażu. Elizabeth za to ugotowała sobie spaghetti, które nawet jadalne było(ledwo); przeczytała do końca książkę na temat nowo odkrytych starożytnych run i uruchomiła gramofon pozwalając jazzowi wypełnić mieszkanie. Miała wszystko pod kontrolą, więc spokojnie zaczęła przygotowania półtorej godziny przed sabatem.
Miała już sukienkę, którą wcześniej wybrała gdy usłyszała znajomy głos. Tak dawno go nie widziała, że wręcz zapomniała jak bardzo lubiła słuchać swojego kuzyna. Otworzyła mu drzwi i miała przed sobą widok skopanego szczeniaka, który nie wiedział co ze sobą zrobić. Lex był pięć lat młodszy, mniej doświadczony i ze sercem na dłoni, które teraz było złamane. Wyglądał obecnie jeszcze młodziej niż zazwyczaj, więc tylko pozwoliła opaść mu na krzesło, gdy ona sama poprawiała już zrobioną fryzurę. Czekała na jego ruch uznając, że najbezpieczniej będzie nie naciskać za bardzo od samego początku, ale jej wzrok od razu powędrował do jego poranionej dłoni. Zdecydowanie mieli sobie wiele do opowiedzenia, bo takie ślady na rękach medyków nie powinny mieć miejsca. Miała ochotę na niego nakrzyczeć zmuszając do wyjawienia historii, która ukrywała się za tymi bliznami, ale była przecież ślizgonką.
- Zawrzyjmy umowę. – była wręcz pełna podziwu dla siebie, że zachowała taki spokój. To zapewne przez muzykę jazzową. – Ja Ci opowiem co wiem o Ally. – zabawne, bo mniej niż on ale na razie nie musiał o tym wiedzieć. – A ty mi opowiesz co się stało z twoją ręką. – zaoferowała nie puszczając z niego wzroku. Widziała, że jest rozchwiany emocjonalnie, więc to ona musiała zachować spokój. Ona to już przeżyła kilka lat temu, była wtedy młodsza od niego. Ich sytuacja się różniła on kochał tą kobietę, a Lizzy znała ją przez cały okres dorastania. – Zacznijmy od ciebie, jestem pewna, że czeka na mnie fascynująca historia. – dodała, bo mogła: była starsza i dawało jej to prawa. Musiała wiedzieć kto skrzywdził jej kuzyna, by dostał on za swoje.
Miała już sukienkę, którą wcześniej wybrała gdy usłyszała znajomy głos. Tak dawno go nie widziała, że wręcz zapomniała jak bardzo lubiła słuchać swojego kuzyna. Otworzyła mu drzwi i miała przed sobą widok skopanego szczeniaka, który nie wiedział co ze sobą zrobić. Lex był pięć lat młodszy, mniej doświadczony i ze sercem na dłoni, które teraz było złamane. Wyglądał obecnie jeszcze młodziej niż zazwyczaj, więc tylko pozwoliła opaść mu na krzesło, gdy ona sama poprawiała już zrobioną fryzurę. Czekała na jego ruch uznając, że najbezpieczniej będzie nie naciskać za bardzo od samego początku, ale jej wzrok od razu powędrował do jego poranionej dłoni. Zdecydowanie mieli sobie wiele do opowiedzenia, bo takie ślady na rękach medyków nie powinny mieć miejsca. Miała ochotę na niego nakrzyczeć zmuszając do wyjawienia historii, która ukrywała się za tymi bliznami, ale była przecież ślizgonką.
- Zawrzyjmy umowę. – była wręcz pełna podziwu dla siebie, że zachowała taki spokój. To zapewne przez muzykę jazzową. – Ja Ci opowiem co wiem o Ally. – zabawne, bo mniej niż on ale na razie nie musiał o tym wiedzieć. – A ty mi opowiesz co się stało z twoją ręką. – zaoferowała nie puszczając z niego wzroku. Widziała, że jest rozchwiany emocjonalnie, więc to ona musiała zachować spokój. Ona to już przeżyła kilka lat temu, była wtedy młodsza od niego. Ich sytuacja się różniła on kochał tą kobietę, a Lizzy znała ją przez cały okres dorastania. – Zacznijmy od ciebie, jestem pewna, że czeka na mnie fascynująca historia. – dodała, bo mogła: była starsza i dawało jej to prawa. Musiała wiedzieć kto skrzywdził jej kuzyna, by dostał on za swoje.
Umowy były nieodłącznym elementem lexowych poważnych rozmów z Elką. Zawsze tak wychodziło, odkąd pamiętał, że na podstawie tych umów to on musiał mówić, co przeskrobał, tudzież co leżało mu na sercu (ale to rzadziej), by później Lizzie mogła zrobić mu wykład na temat jego głupoty czy też... no, całokształtu. Jednak nie była to wina Alexandra, że problemy same do niego przychodziły - przyciągał je jak magnes właściwie odkąd pamiętał, a od felernego rozstania z Annabelle dwa razy bardziej. patrzył na kuzynkę, jak upina włosy i uświadomił sobie, jak bardzo za nią tęsknił. Zanim odpowiedział minęła dłuższa chwila, bowiem wpatrywał się w aurorkę i bił się z myślami. Bił się ze strachem, który wyciągnął po niego swoje szpony. Naszła go bowiem myśl, straszliwa myśl, że pewnego dnia i Lizzie mogłoby zabraknąć w jego życiu. Jej i jej rządzenia się, jej matkowania mu, jej wsparcia. Wciągnął powietrze, cały haust, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Nie. Nie, nie, nie. Wtedy życie Selwyna nie miałoby już jakiegokolwiek znaczenia. Bez wartości.
Wypuścił głośno powietrze i wstał z okupowanego siedzenia, po czym podszedł do kuzynki. Spojrzał na nią w lustrze, starając się zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Jazz wypełniał mieszkanie, a on doszukiwał się zmian, jakiegoś śladu upływu czasu, tych minionych dni, kiedy go nie było. Nie znalazł. Uśmiechnął się więc smutno, zabłądził jeszcze spojrzeniem w jej oczy, po czym przeniósł wzrok na swoją lewą rękę.
Łokieć drugiej dłoni opierając na blacie zniżył się na wysokość, na której siedziała Elizabeth i, podwijając rękaw jeszcze trochę wyżej, położył nowo oszpeconą kończynę na toaletce.
- Ogień - powiedział krótko; zresztą Elizabeth nie pierwszy raz widziała tego typu blizny. Poskręcane, falujące, lśniące bladawo pod światłem - na szczęście te na przedramieniu nie były wypukłe. Tylko na zewnętrznej stronie ramienia. Odsunął się więc trochę, po czym ściągnął koszulę przez głowę i stojąc tak w samej podkoszulce, pokazał też i ramię.
Ubrał się na powrót, z twarzą wyrażającą poczucie winy i skruchę. Nie brnął jednak w szczegóły - nie dla uszu Elizabeth były opowieści o włamaniu do Tower ramię w ramię z Garrettem Weasleyem, który notabene miał zapobiegać podobnym sytuacjom; opowieści o zarzynaniu wiwern, zaginionych ludziach, ludziach skatowanych na śmierć przez nowy reżim polityczny. Elizabeth nie mogła o tym wiedzieć. Jeszcze nie. Jednak chciał wyjawić kuzynce prawdę, chciał wszystko wyjaśnić, chciał by powiedziała coś, co dałoby mu spokój - coś, co sprawiłoby, ze zapomniałby o kolejnych twarzach nawiedzających go w snach - twarzach dołączających do kawalkady widzianych w szpitalu śmierci, które pozwalały mu widzieć testrale.
- Więcej nie możesz wiedzieć - dodał, a wymówił te słowa tonem dojrzałym, pewnym siebie, prawdziwie męskim - takim, jakim posłużyłby się lord Essex.
Wypuścił głośno powietrze i wstał z okupowanego siedzenia, po czym podszedł do kuzynki. Spojrzał na nią w lustrze, starając się zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Jazz wypełniał mieszkanie, a on doszukiwał się zmian, jakiegoś śladu upływu czasu, tych minionych dni, kiedy go nie było. Nie znalazł. Uśmiechnął się więc smutno, zabłądził jeszcze spojrzeniem w jej oczy, po czym przeniósł wzrok na swoją lewą rękę.
Łokieć drugiej dłoni opierając na blacie zniżył się na wysokość, na której siedziała Elizabeth i, podwijając rękaw jeszcze trochę wyżej, położył nowo oszpeconą kończynę na toaletce.
- Ogień - powiedział krótko; zresztą Elizabeth nie pierwszy raz widziała tego typu blizny. Poskręcane, falujące, lśniące bladawo pod światłem - na szczęście te na przedramieniu nie były wypukłe. Tylko na zewnętrznej stronie ramienia. Odsunął się więc trochę, po czym ściągnął koszulę przez głowę i stojąc tak w samej podkoszulce, pokazał też i ramię.
Ubrał się na powrót, z twarzą wyrażającą poczucie winy i skruchę. Nie brnął jednak w szczegóły - nie dla uszu Elizabeth były opowieści o włamaniu do Tower ramię w ramię z Garrettem Weasleyem, który notabene miał zapobiegać podobnym sytuacjom; opowieści o zarzynaniu wiwern, zaginionych ludziach, ludziach skatowanych na śmierć przez nowy reżim polityczny. Elizabeth nie mogła o tym wiedzieć. Jeszcze nie. Jednak chciał wyjawić kuzynce prawdę, chciał wszystko wyjaśnić, chciał by powiedziała coś, co dałoby mu spokój - coś, co sprawiłoby, ze zapomniałby o kolejnych twarzach nawiedzających go w snach - twarzach dołączających do kawalkady widzianych w szpitalu śmierci, które pozwalały mu widzieć testrale.
- Więcej nie możesz wiedzieć - dodał, a wymówił te słowa tonem dojrzałym, pewnym siebie, prawdziwie męskim - takim, jakim posłużyłby się lord Essex.
Czekała. Dała mu chwilę, by przemyślał swoją odpowiedź, a sama przekartkowywała w głowie ostatnie wezwania. Biła się z myślami pomiędzy tym, że ktoś skrzywdził jej kuzyna albo sam on się okaleczył. Nie wierzyła, że byłby zdolny do takiego masochizmu, ale człowiek, który uważa że nie ma wyjścia jest zdolny do wielkich czynów. Może jego zdrowie psychiczne było w jeszcze gorszym stanie niż myślała. Może go tak naprawdę w cale nie znała albo nie dostrzegała rzeczy oczywistych. Wątpliwości, wątpliwości. Z drugiej strony jeśli brały w tym udział osoby trzecie to wpakował się w jakieś kłopoty. Nie było to nic dziwnego patrząc na jego historię, ale nigdy wcześniej nie odnosił takich obrażeń. Coś się działo pod jej nosem, a ona sama nie miała o tym pojęcia. Nie lubiła tego, ceniła wiedzę i korzyści jakie dawała. W ich świecie informacja miała niebagatelną cenę, czasem nawet życia. Skupiła się ponownie na swojej fryzurze, która miała obecnie jeszcze mniejsze znaczenie niż kilka minut temu. Lubiła noworoczne przyjęcia, ale dzisiaj wolałaby ten dzień spędzić tylko z Lexem w zaciszu domu. Czuła, że obydwoje przeżyli swoje w czasie jego nieobecności, a teraz przyjdzie im jeszcze pójść w paszczę tych lwów. Obserwowała go w odbiciu lustra aż w końcu pokazał jej rękę. Wyglądała lepiej niż jej wyobrażenie w głowie, ale szpeciła jego skórę. Takie ręce mają żołnierze, nie medycy. – Tyle sama mogłam wydedukować. – sapnęła dotykając delikatnie palcem oparzenia. Kiedy się to zdarzyło? W czasie pobytu w Ameryce, przed a może całkiem niedawno, gdy ona sama była zajęta świętami. – Co uzdrowiciel powiedział na temat tych obrażeń?- zapytała wewnętrznie nakazując sobie zadać te racjonalne i potrzebne pytanie, gdyż będzie łatwiej z niego wyciągnąć tę informacje niż na temat pochodzenia owego oparzenia. Dlaczego nie było to jeszcze wyleczone? A może nigdy nie będzie? Skóra będzie wtedy tak napięta, że jakakolwiek aktywność mogłaby spowodować otwarcie się ran. Nie, byli czarodziejami, musieli umieć to wyleczyć. – Nie mogę czy nie chcesz, bym wiedziała więcej? Zrobiłeś to sobie sam? – musiał jej na to odpowiedzieć, może było to wołanie o pomoc, którego nie słyszała. Wypuściła głośno powietrze pozwalając ciszy trwać, nie było to jednak jedno z ich komfortowych milczeń, lecz pełne napięcia wyczekiwanie na sąd.
- Ally wyjechała, nie wróci już. – brzmiało to jeszcze bardziej ostatecznie niż w jej głowie. – Powody, dla których to zrobiła masz mi podać ty. – kolejny ciężki temat, a to dopiero początek tego wieczoru. Potem będą musieli iść na przyjęcia i udawać, że nic się nie stało.
- Ally wyjechała, nie wróci już. – brzmiało to jeszcze bardziej ostatecznie niż w jej głowie. – Powody, dla których to zrobiła masz mi podać ty. – kolejny ciężki temat, a to dopiero początek tego wieczoru. Potem będą musieli iść na przyjęcia i udawać, że nic się nie stało.
Alexander westchnął, gdy Elizabeth zaczęła zadawać pytania. Cóż, niczego innego nie mógł się po niej spodziewać, przecież zawsze to robiła. I nic dziwnego, często przecież, gdy uzyskała od niego odpowiedź potrafiła powiedzieć coś, czego Alex wcześniej czy to nie zauważył, czy to specjalnie ominął, a ona wypowiadając słowa potrafiła przełamać tabu i go uwolnić. Dzisiaj to jednak on chyba bardziej pragnął odpowiedzi niż Elizabeth, jednak żadne z nich nie mogło przecież ustalić poziomów dla własnych chęci poznania, by następnie je porównać.
Mógł się przecież spodziewać, że odpowiedź udzielona jednym słowem jej nie wystarczy. Widział, że się martwiła - to jak przesunęła palcem po jego ręce, jak obserwowała go w lustrze. Westchnął jeszcze raz, zapinając guziki koszuli, po czym opadł na zajmowane wcześniej miejsce, zabliźnioną ręką podpierając swe czoło, znów wyglądając jak siedem i pół zmartwionego nieszczęścia.
- Powiedział, że gdybym od razu nie podleczył tych oparzeń to byłoby dużo gorzej - odparł, patrząc jak Lizzie poprawia włosy, upina je i wyczynia z nimi inne cuda. W pewien sposób był to widok kojący, który w połączeniu z lecącą w tle muzyką trochę go... otępiał? Wszystkie emocje zaczęły odpływać powoli z Selwyna, zostawiając jeszcze większą pustkę niż ta, która zawitała w jego duszy po otrzymaniu fatalnej korespondencji. Westchnął raz jeszcze.
- Nie możesz wiedzieć. Mogę ci powiedzieć tyle, że nie zrobiłem sobie tego sam, a dzięki temu kilka innych osób uszło z życiem - powiedział, mając nadzieję, że to zrehabilituje go w oczach kuzynki i nie uzna go za bezmyślnego głupca. Bo przecież nim nie był. Miał jednak cichą nadzieję, że i Elizabeth dołączy kiedyś do Zakonu i będzie mógł jej wszystko opowiedzieć. Zaraz jednak wziął tę myśl w obroty po raz drugi, przypominając sobie, jak skończyli Luno i Cressida. Znów jego serce ścisnęło się niebezpiecznie boleśnie, kołacząc w piersi, przerażone wizją utraty Liz.
Zakołatało po raz kolejny, gdy kuzynka odezwała się po raz kolejny. Zacisnął mocno powieki, by następnie przejechać po nich kciukiem i palcem wskazującym, próbując trzymać się w całości. De facto był już tragicznie zmęczony tym dniem, a wizja uczestnictwa w sabacie wcale nie przynosiła mu ukojenia. Otworzył znów oczy, patrząc z lekka zdziwionym wzrokiem na Fawley. Allison pozostawiła mu na pożegnanie jeszcze jedną rzecz, której nie chciał zrobić. Liczył na to, że nie będzie musiał po raz kolejny tego dnia wyjawiać kuzynce niepełnej prawdy. Ach, jakże los z niego okrutnie zadrwił pod koniec tego roku.
- Allison uciekła ze strachu przed Samaelem. Po śmierci Eilis... jest przekonana, że nie da jej spokoju. Przecież bym na to nie pozwolił, mieliśmy wziąć ślub już za miesiąc, a od tego czasu nie musiałaby się z nim widywać, jedynie na jakichś ważniejszych uroczystościach. Przecież to nie ma jakiegokolwiek sensu - powiedział głosem człowieka pozbawionego sił i nadziei. Normalnie już chodziłby nerwowo po całym pokoju, może podniósłby głos. Teraz jednak nie miał już na nic siły, bowiem pozostało w nim już prawie tyle, co nic.
Mógł się przecież spodziewać, że odpowiedź udzielona jednym słowem jej nie wystarczy. Widział, że się martwiła - to jak przesunęła palcem po jego ręce, jak obserwowała go w lustrze. Westchnął jeszcze raz, zapinając guziki koszuli, po czym opadł na zajmowane wcześniej miejsce, zabliźnioną ręką podpierając swe czoło, znów wyglądając jak siedem i pół zmartwionego nieszczęścia.
- Powiedział, że gdybym od razu nie podleczył tych oparzeń to byłoby dużo gorzej - odparł, patrząc jak Lizzie poprawia włosy, upina je i wyczynia z nimi inne cuda. W pewien sposób był to widok kojący, który w połączeniu z lecącą w tle muzyką trochę go... otępiał? Wszystkie emocje zaczęły odpływać powoli z Selwyna, zostawiając jeszcze większą pustkę niż ta, która zawitała w jego duszy po otrzymaniu fatalnej korespondencji. Westchnął raz jeszcze.
- Nie możesz wiedzieć. Mogę ci powiedzieć tyle, że nie zrobiłem sobie tego sam, a dzięki temu kilka innych osób uszło z życiem - powiedział, mając nadzieję, że to zrehabilituje go w oczach kuzynki i nie uzna go za bezmyślnego głupca. Bo przecież nim nie był. Miał jednak cichą nadzieję, że i Elizabeth dołączy kiedyś do Zakonu i będzie mógł jej wszystko opowiedzieć. Zaraz jednak wziął tę myśl w obroty po raz drugi, przypominając sobie, jak skończyli Luno i Cressida. Znów jego serce ścisnęło się niebezpiecznie boleśnie, kołacząc w piersi, przerażone wizją utraty Liz.
Zakołatało po raz kolejny, gdy kuzynka odezwała się po raz kolejny. Zacisnął mocno powieki, by następnie przejechać po nich kciukiem i palcem wskazującym, próbując trzymać się w całości. De facto był już tragicznie zmęczony tym dniem, a wizja uczestnictwa w sabacie wcale nie przynosiła mu ukojenia. Otworzył znów oczy, patrząc z lekka zdziwionym wzrokiem na Fawley. Allison pozostawiła mu na pożegnanie jeszcze jedną rzecz, której nie chciał zrobić. Liczył na to, że nie będzie musiał po raz kolejny tego dnia wyjawiać kuzynce niepełnej prawdy. Ach, jakże los z niego okrutnie zadrwił pod koniec tego roku.
- Allison uciekła ze strachu przed Samaelem. Po śmierci Eilis... jest przekonana, że nie da jej spokoju. Przecież bym na to nie pozwolił, mieliśmy wziąć ślub już za miesiąc, a od tego czasu nie musiałaby się z nim widywać, jedynie na jakichś ważniejszych uroczystościach. Przecież to nie ma jakiegokolwiek sensu - powiedział głosem człowieka pozbawionego sił i nadziei. Normalnie już chodziłby nerwowo po całym pokoju, może podniósłby głos. Teraz jednak nie miał już na nic siły, bowiem pozostało w nim już prawie tyle, co nic.
Zadawanie pytań leżało w jej naturze. Chciała wiedzieć – bez względu jakie koszty poniosłaby zdobywając informacje. Przydawało się jej to w czasie służby, gdyż auror musiał być dociekliwy i drążyć, by odkryć co się kryje za poszlakami. Właśnie prowadzenie śledztw było najlepszą częścią jej pracy; może tylko te krótkie momenty wymierzania sprawiedliwości były bardziej wartościowe. Ta chęć odkrywania tajemnic była z nią od dziecka –nie pozwalała zaspokoić jej wiedzy czy dać chwilę odpoczynku zalatanym myślą. Teraz również pragnęła odkryć co przed nią ukrywa jej kuzyn, ale z wiekiem nauczyła się odpuszczać. Lepiej jednak było to nazwać wyczekaniem odpowiedniej chwili, gdy będzie bardziej skłonny do zwierzeń albo samemu odnaleźć przyczynę, choć nie pałała do zdradzenia w tej sposób zaufania Lexa. Jego odpowiedź liczyła tylko jedno słowo – było to za mało i musiał zdawać sobie z tego sprawę. Nie rozchwiał on ją wątpliwości czy zmartwień, zamiast tego jej głód wzrósł.
- Przynamniej ręki nie straciłeś. – skomentowała niezadowolona z odpowiedzi, ale nie mogła go też do niej zmusić. Szanowali oni granice prywatności : zwierzali się sobie nawzajem prawie, że wszystkiego, więc musieli również wiedzieć, gdy przestać. – Co z bliznami? Przyciągają one wzrok i osoby, które będą lepiej doinformowane niż ja szybko wykalkulują co się stało. – odpuściła mu tym razem, ale nie zapomni. Najgorsze było to, że osoby, które przyczyniły się do owego stanu ręki jej kuzyna również nie zapomną. Takie oparzenia nie zdarzały się często, były bardzo charakterystyczne, co zawsze było niebezpieczne. Nie wiedziała w co dał się wciągnąć, ale musiał teraz uważać. Może powinna pomyśleć, by go podszkolić w czarach albo w samoobronie. Szybko przeszła z myślenia o przyczynach do skutków, gdyż nie była pewna czy nie będą one długofalowe.
- Mam nadzieje, że skopałeś komu trzeba tyłek i wyglądali oni gorzej. – mruknęła sfrustrowana niewiedzą, ale ogłosiła białą flagę, przynajmniej na dzisiaj. Zresztą mieli przed sobą jeszcze jeden mało przyjemny temat, który na pewno nie uszczęśliwi żadnego z nich. Właśnie tak długi okres niewidzenia się spowodował, że nagromadziło się tematów, na które nie chcieli rozmawiać a musieli. Byli dorośli (Lex ledwo, ale według prawa był dorosły), więc powinni umieć rozmawiać na każdy temat, tym bardziej te sercowe.
- Z powodu strachu? Co się działo w ich domu, że go się bała? Dlaczego nikt z rodziny nie reagował? – zapytała zaskoczona, gdyż nie mogła sobie wyobrazić, że własna rodzina stawała przeciwko tobie i pozwalała byś żył w lęku. Jej spojrzenie zmiękło, gdy usłyszała jego dalszą wypowiedź. Mały Lex znów wydawał się młodszy niż wiek o tym mówił i bardziej bezbronny. I zakochany, co było nowością, choć pamiętając o Annabelle. – Może chciała uwolnić również ciebie? A może chciała zapomnieć i zacząć nowe życie? – zaproponowała zastanawiając się czy wspomnieć, że od pewnego czasu nie ma również wiadomości od Sylvaina i podejrzewała, że pojechał za nią.
- Przynamniej ręki nie straciłeś. – skomentowała niezadowolona z odpowiedzi, ale nie mogła go też do niej zmusić. Szanowali oni granice prywatności : zwierzali się sobie nawzajem prawie, że wszystkiego, więc musieli również wiedzieć, gdy przestać. – Co z bliznami? Przyciągają one wzrok i osoby, które będą lepiej doinformowane niż ja szybko wykalkulują co się stało. – odpuściła mu tym razem, ale nie zapomni. Najgorsze było to, że osoby, które przyczyniły się do owego stanu ręki jej kuzyna również nie zapomną. Takie oparzenia nie zdarzały się często, były bardzo charakterystyczne, co zawsze było niebezpieczne. Nie wiedziała w co dał się wciągnąć, ale musiał teraz uważać. Może powinna pomyśleć, by go podszkolić w czarach albo w samoobronie. Szybko przeszła z myślenia o przyczynach do skutków, gdyż nie była pewna czy nie będą one długofalowe.
- Mam nadzieje, że skopałeś komu trzeba tyłek i wyglądali oni gorzej. – mruknęła sfrustrowana niewiedzą, ale ogłosiła białą flagę, przynajmniej na dzisiaj. Zresztą mieli przed sobą jeszcze jeden mało przyjemny temat, który na pewno nie uszczęśliwi żadnego z nich. Właśnie tak długi okres niewidzenia się spowodował, że nagromadziło się tematów, na które nie chcieli rozmawiać a musieli. Byli dorośli (Lex ledwo, ale według prawa był dorosły), więc powinni umieć rozmawiać na każdy temat, tym bardziej te sercowe.
- Z powodu strachu? Co się działo w ich domu, że go się bała? Dlaczego nikt z rodziny nie reagował? – zapytała zaskoczona, gdyż nie mogła sobie wyobrazić, że własna rodzina stawała przeciwko tobie i pozwalała byś żył w lęku. Jej spojrzenie zmiękło, gdy usłyszała jego dalszą wypowiedź. Mały Lex znów wydawał się młodszy niż wiek o tym mówił i bardziej bezbronny. I zakochany, co było nowością, choć pamiętając o Annabelle. – Może chciała uwolnić również ciebie? A może chciała zapomnieć i zacząć nowe życie? – zaproponowała zastanawiając się czy wspomnieć, że od pewnego czasu nie ma również wiadomości od Sylvaina i podejrzewała, że pojechał za nią.
Zabębnił palcami po czubku swojej głowy, jakby chcąc sprowokować samego siebie tym działaniem do wysiłku myślenia, miast dać się porwać kuszącej nieświadomości i obojętności na wszelkie docierające doń bodźce. Wiedział już, że od Elizabeth nie otrzyma jakichkolwiek informacji, w których posiadaniu on sam już by nie był. Jednak, przecież nie przybył tu tylko dlatego. Elizabeth była mu teraz najbliższą z żyjących osób, które znał. Nie było kogokolwiek, kogo mógłby w tym momencie bardziej potrzebować; kto znałby Selwyna lepiej. On sam chyba w tym momencie przestawał znać samego siebie, nie potrafiące określić własnego tanu ducha.
- Blizny w wyniku zbyt odważnego igrania z ogniem u Selwyna-piromana nie powinny budzić zdziwienia. I bynajmniej nie będą, gdy ktokolwiek kto zapyta usłyszy moje wytłumaczenie, że zbyt przeceniłem własne możliwości w rodzinnej pracowni - odparł grzecznie, tak jakoś pokornie, z poczuciem winy w głosie. Nie musiał zresztą udawać - było mu autentycznie źle, że nie może powiedzieć Elizabeth o samobójczej misji w Tower, misji, w czasie której stracili na dobrą sprawę trójkę przyjaciół, misji, która czasem powracała do niego w koszmarnych snach. Misji, której wspomnienie napawało go poniekąd przestrachem nad tym, do czego mogli być zdolni Zakonnicy, gdy przyświecał im jasny cel. Byli niezwykłą siłą.
- Elizabeth, lord nie kopie kolokwialnie tyłków, tylko daje popamiętać, z kim kto zadarł. Faux pas, najdroższa - westchnął, ale jakoś nie udawało mu się zabrzmieć zabawnie. Może lepiej nie będzie tego próbował, bo wychodziło gorzej niż jakby milczał.
Zaczekał, aż Lizzie przemyśli swoje następne pytania dotyczące jego uciekającej panny młodej. Padło ich niestety bardzo dużo. Alexander nie wiedział tak właściwie, ile z treści otrzymanego dziś listu mógł przekazać kuzynce. Zresztą, czy miało to teraz dla niego jakiekolwiek znaczenie? Wisiał gdzieś w niebycie, nie będąc pewnym co się z nim stanie wraz z początkiem nowego roku. Ile w jego życiu się jeszcze zmieni? Skutki tych ostatnich dni miały nasilać się lawinowo, czymże jest przy nich wyjawienie kilku sekretów jednego z wielkich czarodziejskich rodów? W jego prywatnym świecie tragedii niczym.
- Wiem, że Samael się znęcał nad Allie gdy była mała. Znęcał i... molestował - wydusił z siebie, patrząc gdzieś w bok, nie chcąc widzieć wyrazu twarzy Elizabeth. Nie chcąc patrzeć jej w oczy, gdy w jego umyśle rodziły się obrzydliwe wizje, wizje, które były tak nierealne i nie mieszczące siew granicach przyzwoitości, że nikt nie powinien w nie uwierzyć. A jednak Alexander w nie wierzył, znając Samaela nie wątpił ani przez chwilę, że mogło być aż tak źle. - Są zepsuci, Lizzie. Avery są zepsuci do cna, pogardzają naturalnymi prawami. Serce mi pękło, Lizzie, to chyba serce - powiedział, a w jego oczach błysnęły łzy. Był dorosłym mężczyzną, ale nie był z kamienia. - Gdybym tylko wiedział to wcześniej, gdybym tylko wiedział...
Obwiniał się. Obwiniał się, nie było to nic zaskakującego w tym wypadku. Pojawiło się jednak coś innego. Złość. Wielki gniew, który zaczął w nim zbierać.
- Zabiłbym gada. Zatłukł jak psa - wysyczał, zaciskając pięść. - Ale niczego bym tym nie zmienił - dodał, znów czując wracającą bezradność. - Co ja mam ze sobą zrobić, Elizabeth?
- Blizny w wyniku zbyt odważnego igrania z ogniem u Selwyna-piromana nie powinny budzić zdziwienia. I bynajmniej nie będą, gdy ktokolwiek kto zapyta usłyszy moje wytłumaczenie, że zbyt przeceniłem własne możliwości w rodzinnej pracowni - odparł grzecznie, tak jakoś pokornie, z poczuciem winy w głosie. Nie musiał zresztą udawać - było mu autentycznie źle, że nie może powiedzieć Elizabeth o samobójczej misji w Tower, misji, w czasie której stracili na dobrą sprawę trójkę przyjaciół, misji, która czasem powracała do niego w koszmarnych snach. Misji, której wspomnienie napawało go poniekąd przestrachem nad tym, do czego mogli być zdolni Zakonnicy, gdy przyświecał im jasny cel. Byli niezwykłą siłą.
- Elizabeth, lord nie kopie kolokwialnie tyłków, tylko daje popamiętać, z kim kto zadarł. Faux pas, najdroższa - westchnął, ale jakoś nie udawało mu się zabrzmieć zabawnie. Może lepiej nie będzie tego próbował, bo wychodziło gorzej niż jakby milczał.
Zaczekał, aż Lizzie przemyśli swoje następne pytania dotyczące jego uciekającej panny młodej. Padło ich niestety bardzo dużo. Alexander nie wiedział tak właściwie, ile z treści otrzymanego dziś listu mógł przekazać kuzynce. Zresztą, czy miało to teraz dla niego jakiekolwiek znaczenie? Wisiał gdzieś w niebycie, nie będąc pewnym co się z nim stanie wraz z początkiem nowego roku. Ile w jego życiu się jeszcze zmieni? Skutki tych ostatnich dni miały nasilać się lawinowo, czymże jest przy nich wyjawienie kilku sekretów jednego z wielkich czarodziejskich rodów? W jego prywatnym świecie tragedii niczym.
- Wiem, że Samael się znęcał nad Allie gdy była mała. Znęcał i... molestował - wydusił z siebie, patrząc gdzieś w bok, nie chcąc widzieć wyrazu twarzy Elizabeth. Nie chcąc patrzeć jej w oczy, gdy w jego umyśle rodziły się obrzydliwe wizje, wizje, które były tak nierealne i nie mieszczące siew granicach przyzwoitości, że nikt nie powinien w nie uwierzyć. A jednak Alexander w nie wierzył, znając Samaela nie wątpił ani przez chwilę, że mogło być aż tak źle. - Są zepsuci, Lizzie. Avery są zepsuci do cna, pogardzają naturalnymi prawami. Serce mi pękło, Lizzie, to chyba serce - powiedział, a w jego oczach błysnęły łzy. Był dorosłym mężczyzną, ale nie był z kamienia. - Gdybym tylko wiedział to wcześniej, gdybym tylko wiedział...
Obwiniał się. Obwiniał się, nie było to nic zaskakującego w tym wypadku. Pojawiło się jednak coś innego. Złość. Wielki gniew, który zaczął w nim zbierać.
- Zabiłbym gada. Zatłukł jak psa - wysyczał, zaciskając pięść. - Ale niczego bym tym nie zmienił - dodał, znów czując wracającą bezradność. - Co ja mam ze sobą zrobić, Elizabeth?
Każdy człowiek w życiu czegoś poszukuje – odpowiedzi, prawdy, domu czy miłości. Niektórzy mają określone cele, do których dążą a jeszcze inni nawet nie zdają sobie sprawy, że poszukują. Trzeba było jednak uważać, by w czasie poszukiwań się nie zgubić, gdyż o wiele łatwiej się odchodzi niż wraca. Elizabeth ciągle szukała, nawet trudno jej powiedzieć czego, ale posiada w sobie cichą nadzieje, że gdy to znajdzie będzie wiedzieć. Według Elizabeth jej kuzyn również szukał, ale nie wiedziała czy czegoś co wcześniej zgubił czy tego czego nigdy nie poznał.
- Masz więcej szczęścia niż rozumy. Nie spodziewaj się jednak, że gdy taka sytuacja się powtórzy ludzie zaakceptują twoje wytłumaczenie. Tym bardziej nie spodziewaj się tego po mnie. – ostrzegła go surowym tonem, choć zarazem uścisnęła delikatnie jego zdrową dłoń, gdyż wyglądał jak skopany szczeniak. Nie lubiła tego, ale zarazem nie zaoferowała żadnych milszych słów. I tak by one nic nie dały, choć mają one wielką moc. Miała nadzieje, że ta sprawa nie spowoduje, że urośnie mur między nimi. Potrzebowali siebie nawzajem bardziej niż przez ostanie dziesięć lat. Sytuacja przypominała jej tę po śmierci jej ciotki, gdy osierocony Alex nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Nie, skopać tyłek. – powtórzyła uśmiechając się figlarnie pozwalając sobie odpłynąć od ponurego tematu tajemnic. Przecież nikt nie odpowiedni by jej nie usłyszał, a nawet jeśli to jak oceniać jej życie skoro takie sformułowania są nieodpowiednie. Smycze, kagańce, reguły, przysięgi.. Nic nowego.
- Molestował? Jak ktokolwiek mógł na to pozwolić, przecież ona była dzieckiem. Ale oczywiście, wszystko pozostaje w rodzinie. – stwierdziła po cichu wracając wspomnieniami do czasu Hogwartu. Każdego ranka widziała tam Ally i nigdy nawet nie pomyślała jakie piekło musiała przechodzić. Wiedziała, że nie lubiła swojego brata. Sama Elizabeth też nie pałała do niego sympatią, ale nie spodziewała się, że ma przed sobą przestępcę i osobę tak okrutną. – Jak chorym trzeba być człowiekiem, by coś takiego zrobić? – zapytała ze złością na świat, Samaela, Ally i siebie, że nigdy nic nie zauważyła.
- Wszyscy oni? Nie jestem pewna czy każdy członek tej rodziny wiedział o tych wydarzeniach. Jednak najbliższa rodzina Ally jest patologiczna, zgadzam się. – powiedziała, gdyż nie mogła znaleźć innego wytłumaczenia na to co właśnie usłyszała. Tylko ile takich zepsutych rodzin znała? Uważała, że cała arystokracja jest stanem zepsutym, ale wolała nie myśleć, że takie wydarzenia są powszechne.
- Nie mogłeś nic zrobić, bo nic nie wiedziałeś. Ally nie szukała pomocy, więc nigdy jej nie znalazła. Sama postanowiła siebie uratować wyjeżdżając i uważam, że postąpiła słusznie. Niezwykle ciężko byłoby udowodnić winy jej brata jeśli cała reszta rodziny, by zaprzeczyła. I Alex… Nie jesteś mordercą. – rzekła miękko ostatnie słowa. Nie było za dużo wyjść z tej sytuacji, ale najważniejsze, że Ally była bezpieczna. – Musisz żyć dalej, nie zapomnieć, ale pogodzić się z pamięcią. Wiem, że będzie to trudne, ale masz tyle możliwości w jaki sposób rozwiniesz swoje życie. Nie pozwól, by te wydarzenia nie pozwoliły Ci żyć tak jak Ci się należy. – Był jej kuzynem, przyjacielem, najdroższą z znanych jej osób. Musiał sobie z tym poradzić, a ona była gotowa mu pomóc.
- Masz więcej szczęścia niż rozumy. Nie spodziewaj się jednak, że gdy taka sytuacja się powtórzy ludzie zaakceptują twoje wytłumaczenie. Tym bardziej nie spodziewaj się tego po mnie. – ostrzegła go surowym tonem, choć zarazem uścisnęła delikatnie jego zdrową dłoń, gdyż wyglądał jak skopany szczeniak. Nie lubiła tego, ale zarazem nie zaoferowała żadnych milszych słów. I tak by one nic nie dały, choć mają one wielką moc. Miała nadzieje, że ta sprawa nie spowoduje, że urośnie mur między nimi. Potrzebowali siebie nawzajem bardziej niż przez ostanie dziesięć lat. Sytuacja przypominała jej tę po śmierci jej ciotki, gdy osierocony Alex nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Nie, skopać tyłek. – powtórzyła uśmiechając się figlarnie pozwalając sobie odpłynąć od ponurego tematu tajemnic. Przecież nikt nie odpowiedni by jej nie usłyszał, a nawet jeśli to jak oceniać jej życie skoro takie sformułowania są nieodpowiednie. Smycze, kagańce, reguły, przysięgi.. Nic nowego.
- Molestował? Jak ktokolwiek mógł na to pozwolić, przecież ona była dzieckiem. Ale oczywiście, wszystko pozostaje w rodzinie. – stwierdziła po cichu wracając wspomnieniami do czasu Hogwartu. Każdego ranka widziała tam Ally i nigdy nawet nie pomyślała jakie piekło musiała przechodzić. Wiedziała, że nie lubiła swojego brata. Sama Elizabeth też nie pałała do niego sympatią, ale nie spodziewała się, że ma przed sobą przestępcę i osobę tak okrutną. – Jak chorym trzeba być człowiekiem, by coś takiego zrobić? – zapytała ze złością na świat, Samaela, Ally i siebie, że nigdy nic nie zauważyła.
- Wszyscy oni? Nie jestem pewna czy każdy członek tej rodziny wiedział o tych wydarzeniach. Jednak najbliższa rodzina Ally jest patologiczna, zgadzam się. – powiedziała, gdyż nie mogła znaleźć innego wytłumaczenia na to co właśnie usłyszała. Tylko ile takich zepsutych rodzin znała? Uważała, że cała arystokracja jest stanem zepsutym, ale wolała nie myśleć, że takie wydarzenia są powszechne.
- Nie mogłeś nic zrobić, bo nic nie wiedziałeś. Ally nie szukała pomocy, więc nigdy jej nie znalazła. Sama postanowiła siebie uratować wyjeżdżając i uważam, że postąpiła słusznie. Niezwykle ciężko byłoby udowodnić winy jej brata jeśli cała reszta rodziny, by zaprzeczyła. I Alex… Nie jesteś mordercą. – rzekła miękko ostatnie słowa. Nie było za dużo wyjść z tej sytuacji, ale najważniejsze, że Ally była bezpieczna. – Musisz żyć dalej, nie zapomnieć, ale pogodzić się z pamięcią. Wiem, że będzie to trudne, ale masz tyle możliwości w jaki sposób rozwiniesz swoje życie. Nie pozwól, by te wydarzenia nie pozwoliły Ci żyć tak jak Ci się należy. – Był jej kuzynem, przyjacielem, najdroższą z znanych jej osób. Musiał sobie z tym poradzić, a ona była gotowa mu pomóc.
Sypialnia
Szybka odpowiedź