Salon
AutorWiadomość
Salon
Opis
Siedziała na kanapie z książką w ręku. Prześlizgiwała oczami po literach, których nawet nie zauważała. Nie miała nawet pojęcia, że sięgnęła po wybitnie pasjonujący tytuł - rocznik statystyczny czarodziejów w Zimbabwe. Nie wiedziała nawet, że mają coś takiego w domowej biblioteczce. Chwyciła pierwszy lepszy tom z brzegu i chodziła z nim cały dzień po domu udając, że czyta. Bellatarix niczym cień podążała za nią z kolorowanką w jednej rączce i kredkami w drugiej dając wyraz swojej artystycznej wizji w każdym pokoju, w którym na chwilę przysiadła jej mama. Druella nie lubiła bezczynności, denerwowało ją, kiedy musiała zostawać w domu, uwięziona, nie mogła nic zrobić. A powinna leżeć w łóżku. Śmiertelna bladość zazwyczaj nie przeszkadzała jej w codziennym życiu. Uzdrowiciele chwalili jej organizm. Mówili, że dzięki treningom, sporej aktywności fizycznej choroba przebiegała całkiem łagodnie. Tylko te okresy nasilenia. Odkąd zdiagnozowano u niej to paskudztwo były coraz trudniejsze do zniesienia. A przynajmniej przez jakiś czas po porodzie. Miała wtedy jednak przykaz leżenia w łóżku. Tylko, ileż można? Zwykle grała na skrzypcach, czytała, bawiła się z Bellą i Maddy. I spała. kiedy czuła się zmęczona. Nawet psy w tym czasie nie nalegały, żeby się nimi zajmowała i z pełną wyrozumiałością i czułością trzymały się blisko jakby zdając sobie sprawę ze słabości pani, gotowe w każdej chwili ją bronić. Tylko Druella miała dość tego, że nawet zwierzęta (tak, kot Bellatrix również) kładły ją do łóżka. Ona nie lubiła bezczynnie leżeć. Zaopiekowała się więc swoją miotłą, zagrała kilka utworów na skrzypcach, a także spróbowała przeczytać książkę. Ale była zbyt rozkojarzona. Chodziła po domu nie mogąc znaleźć dla siebie wygodnego kąta. Zwiedziła nawet wszystkie pokoje gościnne. Ale po pół godziny musiała wstać z każdego fotela czy kanapy, żeby usiąść w innym pomieszczeniu. Cały dzień, zamiast iść do pracy, włóczyła się bez celu po domu niczym duch. Nawet jej kolor skóry pasował. Czekała aż Cygnus wróci. Nie wiedziała czemu, nie wiedziała po co, ale był to ten moment, który jakoś trzymał ją tego dnia przy życiu. Potrzebowała jakiegoś punktu w tym bezkształtnym popołudniu, który pozwoli jej znaleźć siłę do niezwariowania z nudów. Przerzucała kolejne kartki książki, kiedy Bella siedziała na podłodze zajęta kolorowaniem pięknej syreny. Iustus położył głowę na kolanach Dru, która bezwiednie głaskała go po głowie.
- Cygnus? - Poderwała nagle głowę. Nawet nie wiedziała, kiedy przysnęła.
- Cygnus? - Poderwała nagle głowę. Nawet nie wiedziała, kiedy przysnęła.
Gość
Gość
Nim przestąpiłem próg własnego domu, wpierw przechadzałem się niczym cień pod jego murami. Wypalałem nerwowo trzy kolejne papierosy, kiedy niepewność w dalszym ciągu zżerała mnie od środka, trawiła boleśnie. Cierpiałem w niewiedzy, zdając sobie sprawę z tego, że to jeszcze nie maksimum bólu, który mogę poczuć w najbliższym czasie. Przez kłębiące się w mojej głowie myśli spinałem mięśnie niemal cały dzień i niemal cały dzień próbowałem wyciszyć paranoję, która nakazywała mi wierzyć w zdradę Druelli. Zaciskałem wtedy dłoń na piórze i bezwzględnie je łamałem, narażając Ministerstwo na dodatkowe koszta.
Druella…
Szeptali po kątach, ja zaś nie byłem głupi. Sam widziałem, jak spoglądają w moim kierunku ze wścibską ciekawością. Sam widziałem małą Narcyzę. Sam wiedziałem, co łączyło ją niegdyś z mym przyjacielem, a ta myśl, że ona i Caesar… Cała garść piór nie byłaby w stanie obronić się przed mą wściekłością.
Broniłem się przed samym sobą oraz przed światem. Broniłem jej. Broniłem jego i innych mężczyzn, którzy rozkoszowali się urodą i temperamentem mojej żony. Choć me myśli natrętnie i schematycznie leciały ku uwierzeniu w zdradę Druelli, próbowałem zwracać je na realny, przemyślany tor. Druella nie mogłaby mnie zdradzić, nikt nie narażałby się na mój gniew. Jednakże co, jeśli jednak…?
Wszedłem do środka, starając się stępić swoje podenerwowanie. Odstawiłem teczkę na stolik, zdjąłem niespiesznie płaszcz, próbując uspokoić cały rząd myśli zaprzątających mą głowę. Co jak co, ale na niej nigdy nie chciałbym wyładowywać swojej wściekłości. Nie na niej, ani na żadnej z naszych córek. W tym Narcyzie. Uparcie próbowałem pozostawać przy tej myśli, braku zdrady, mimo że co i rusz została zasypywana przez wszelkie inne, gorsze i oczerniające jej oblicze.
Kiedy usłyszałem jej głos wypowiadający me imię, to wszystko gdzieś chwilowo odpłynęło. Choć pozostał ból mięśni i dyskomfort rozciągający się gdzieś wzdłuż mojego kręgosłupa, odetchnąłem lekko, być może z powodu faktu, iż nadal pozostawała żywa - brutalne uroki mojej codzienności. Żałowałem już niejednokrotnie, że nie posiadam umiejętności zbawiania jej świata.
Wkroczyłem do salonu i rozejrzałem się wokół. Siedziała wygodnie w fotelu, głaszcząc Iustusa. Bellatrix spoczywała na podłodze i rysowała kolejne dzieło. Jak zwykle energicznie poruszała ręką, póki nie uniosła głowy w moim kierunku. Uśmiechnąłem się do niej nieznacznie, po czym wróciłem wzrokiem do Druelli i przywitałem je obie, wypowiadając z dystansem, oficjalnie ich imiona.
– Jak się czujesz? – zapytałem zaraz, przestępując próg, w którym dotąd stałem i składając nieznaczny pocałunek na jej bladym policzku. Owionął mnie niemal natychmiast zapach jej skóry i tej całej pasty do miotły. Pracowała, mimo wszystko.
Druella…
Szeptali po kątach, ja zaś nie byłem głupi. Sam widziałem, jak spoglądają w moim kierunku ze wścibską ciekawością. Sam widziałem małą Narcyzę. Sam wiedziałem, co łączyło ją niegdyś z mym przyjacielem, a ta myśl, że ona i Caesar… Cała garść piór nie byłaby w stanie obronić się przed mą wściekłością.
Broniłem się przed samym sobą oraz przed światem. Broniłem jej. Broniłem jego i innych mężczyzn, którzy rozkoszowali się urodą i temperamentem mojej żony. Choć me myśli natrętnie i schematycznie leciały ku uwierzeniu w zdradę Druelli, próbowałem zwracać je na realny, przemyślany tor. Druella nie mogłaby mnie zdradzić, nikt nie narażałby się na mój gniew. Jednakże co, jeśli jednak…?
Wszedłem do środka, starając się stępić swoje podenerwowanie. Odstawiłem teczkę na stolik, zdjąłem niespiesznie płaszcz, próbując uspokoić cały rząd myśli zaprzątających mą głowę. Co jak co, ale na niej nigdy nie chciałbym wyładowywać swojej wściekłości. Nie na niej, ani na żadnej z naszych córek. W tym Narcyzie. Uparcie próbowałem pozostawać przy tej myśli, braku zdrady, mimo że co i rusz została zasypywana przez wszelkie inne, gorsze i oczerniające jej oblicze.
Kiedy usłyszałem jej głos wypowiadający me imię, to wszystko gdzieś chwilowo odpłynęło. Choć pozostał ból mięśni i dyskomfort rozciągający się gdzieś wzdłuż mojego kręgosłupa, odetchnąłem lekko, być może z powodu faktu, iż nadal pozostawała żywa - brutalne uroki mojej codzienności. Żałowałem już niejednokrotnie, że nie posiadam umiejętności zbawiania jej świata.
Wkroczyłem do salonu i rozejrzałem się wokół. Siedziała wygodnie w fotelu, głaszcząc Iustusa. Bellatrix spoczywała na podłodze i rysowała kolejne dzieło. Jak zwykle energicznie poruszała ręką, póki nie uniosła głowy w moim kierunku. Uśmiechnąłem się do niej nieznacznie, po czym wróciłem wzrokiem do Druelli i przywitałem je obie, wypowiadając z dystansem, oficjalnie ich imiona.
– Jak się czujesz? – zapytałem zaraz, przestępując próg, w którym dotąd stałem i składając nieznaczny pocałunek na jej bladym policzku. Owionął mnie niemal natychmiast zapach jej skóry i tej całej pasty do miotły. Pracowała, mimo wszystko.
Gość
Gość
Rocznik statystyczny czarodziejów w Zimbabwe wyleciał jej z dłoni, gdy zerwała się nieco zbyt szybko zbudzona przyjściem męża. Bella spojrzała na nią ze zdziwieniem, gdy usłyszała huk, ale po chwili zerwała się z miejsca na widok taty. Okrzyk Maddy gdzieś z góry oznaczał, że i ona usłyszała, że ukochany tatuś wrócił z pracy. Dru uśmiechnęła się zaspana nadstawiając policzek. Poczuła zapach tytoniu.
- Bella, idź zobacz czy Cyzia śpi - córka przez chwilę wyglądała jakby chciała zaprotestować, ale w końcu pobiegła zostawiając za sobą kredki i kolorowankę.
- Nie tak źle - odpowiedziała na pytanie Cygnusa. Nie chciała, żeby się nią martwił. Nic poważnego jej nie było, za dwa dni przejdzie. Już pewnie jutro będzie się czuła znacznie lepiej, a jej mąż cały czas będzie zaprzątał sobie głowę jej złym samopoczuciem. Czuła pewną satysfakcję, że tak się troszczył akurat o nią, nie o kogoś innego. Myślał o tym, że jest chora, kiedy mógłby zajmować głowę tyloma ciekawszymi sprawami. Nawet, jeśli nie dawał po sobie nikomu nic poznać, Druella była panią Black na tyle już długo, by potrafić rozpoznawać, kiedy był zdenerwowany. Dzisiaj na przykład coś się stało i doskonale o tym wiedziała. Cygnus pachniał papierosami mocniej niż zwykle, musiał je zapalić tuż przed wejściem do domu, więcej niż jednego. Wstała z fotela podchodząc do męża, któremu oparła głowę na piersi.
- Co się stało? - Zapytała nie patrząc na niego, opierając się na nim, mając pewność, że dzięki temu nie straci nagle równowagi.
Druella nie powiedziała nigdy Cygnusowi, że go kocha, sama przed sobą też się nigdy do czegoś podobnego nie przyznała. Żyjąc z nim jednak pod jednym dachem przyzwyczaiła się do niego na tyle, żeby nie umieć wyobrazić sobie życia bez niego. Nie potrafiła też już wyobrazić sobie życia z kimkolwiek innym u boku. Ten mężczyzna był ojcem jej dzieci, dzieliła z nim wszystkie chwile szczęścia i smutku w ciągu ostatnich czterech lat, był przy niej kiedy się śmiała i kiedy płakała. Był też, żeby zapytać się, jak się czuje, kiedy choroba uniemożliwiała jej normalne funkcjonowanie. Tak, Cygnus był ojcem jej dzieci, wszystkich, choć niektórzy lubili tworzyć niestosowne plotki. Dru była świadoma tego, co mówią niektórzy. Cyzia miała rzekomo być owocem romansu. Blondynka Blackiem? Druella wiedziała, kto z upodobaniem roznosił podobne bzdury po salonach. Ale nie obchodziło jej to nigdy. W końcu liczyło się tylko zdanie jej i Cygnusa. A oni oboje wiedzieli, że to było ich dziecko. Nawet, jeśli nie było upragnionym synem. Ale na męskiego potomka przyjdzie jeszcze czas. Narcyza nie jest ich ostatnim dzieckiem z całą pewnością. Oboje chcieli mieć chłopca, małego panicza Blacka o ciemnych włoskach i błyszczących oczach.
- Powiedz mi - dodała po chwili przytulając się mocniej do Cygnusa.
- Bella, idź zobacz czy Cyzia śpi - córka przez chwilę wyglądała jakby chciała zaprotestować, ale w końcu pobiegła zostawiając za sobą kredki i kolorowankę.
- Nie tak źle - odpowiedziała na pytanie Cygnusa. Nie chciała, żeby się nią martwił. Nic poważnego jej nie było, za dwa dni przejdzie. Już pewnie jutro będzie się czuła znacznie lepiej, a jej mąż cały czas będzie zaprzątał sobie głowę jej złym samopoczuciem. Czuła pewną satysfakcję, że tak się troszczył akurat o nią, nie o kogoś innego. Myślał o tym, że jest chora, kiedy mógłby zajmować głowę tyloma ciekawszymi sprawami. Nawet, jeśli nie dawał po sobie nikomu nic poznać, Druella była panią Black na tyle już długo, by potrafić rozpoznawać, kiedy był zdenerwowany. Dzisiaj na przykład coś się stało i doskonale o tym wiedziała. Cygnus pachniał papierosami mocniej niż zwykle, musiał je zapalić tuż przed wejściem do domu, więcej niż jednego. Wstała z fotela podchodząc do męża, któremu oparła głowę na piersi.
- Co się stało? - Zapytała nie patrząc na niego, opierając się na nim, mając pewność, że dzięki temu nie straci nagle równowagi.
Druella nie powiedziała nigdy Cygnusowi, że go kocha, sama przed sobą też się nigdy do czegoś podobnego nie przyznała. Żyjąc z nim jednak pod jednym dachem przyzwyczaiła się do niego na tyle, żeby nie umieć wyobrazić sobie życia bez niego. Nie potrafiła też już wyobrazić sobie życia z kimkolwiek innym u boku. Ten mężczyzna był ojcem jej dzieci, dzieliła z nim wszystkie chwile szczęścia i smutku w ciągu ostatnich czterech lat, był przy niej kiedy się śmiała i kiedy płakała. Był też, żeby zapytać się, jak się czuje, kiedy choroba uniemożliwiała jej normalne funkcjonowanie. Tak, Cygnus był ojcem jej dzieci, wszystkich, choć niektórzy lubili tworzyć niestosowne plotki. Dru była świadoma tego, co mówią niektórzy. Cyzia miała rzekomo być owocem romansu. Blondynka Blackiem? Druella wiedziała, kto z upodobaniem roznosił podobne bzdury po salonach. Ale nie obchodziło jej to nigdy. W końcu liczyło się tylko zdanie jej i Cygnusa. A oni oboje wiedzieli, że to było ich dziecko. Nawet, jeśli nie było upragnionym synem. Ale na męskiego potomka przyjdzie jeszcze czas. Narcyza nie jest ich ostatnim dzieckiem z całą pewnością. Oboje chcieli mieć chłopca, małego panicza Blacka o ciemnych włoskach i błyszczących oczach.
- Powiedz mi - dodała po chwili przytulając się mocniej do Cygnusa.
Gość
Gość
Nie musnąłem wargami policzka córki. Bellatrix wyminęła mnie niezgrabnie i posłusznie pobiegła sprawdzić, co dzieje się na górze z jej siostrą, a moją córką. Narcyza POZOSTAWAŁA moją córką. Żadne plotki nie miały wystarczająco skutecznie namieszać w mojej głowie, bym w to zwątpił…? A jednak.
Zamiast odetchnąć z ulgą, że ma małżonka miewa się dobrze, że nie doskwiera jej dziś zanadto choroba, ja znów wyczuwałem te natrętne, złowrogie dźwięki, których nie powinno być w tym kochanym, rodzinnym miejscu. Muzyka w tym miejscu powinna rozbrzmiewać miłą, delikatną i bliską uchu melodią, a nie rysować w gęstniejącym powietrzu zgrzyty i bębnienia, które zapowiadały - o zgrozo - katastrofę.
Zacisnąłem niezadowolony wargi i spojrzałem z góry na Druellę tulącą się do mojej piersi. Nikt nigdy nie zakradł się tak umiejętnie i trwale do mego serca. Nie zniósłbym faktu, iż ta osoba, która tak lekko... że mnie zdradziła. Nie chciałem oskarżać ją o nic. Wiedziałem, że nie mogłaby… ale jednak…
Zamknąłem oczy i objąłem ją sztywno swoimi rękoma, tym razem nie rozkoszując się skrycie jej bliskością. Trucizna za sprawą szeptów została zaszczepiona w moim umyśle i rozpływała się po całym mym ciele, kiedy ja przeżywałem wyrzuty sumienia związane ze zdradą. Sam zdradzałem ją tym, iż pozwalałem uwierzyć w te oszczerstwa. To musiały być oszczerstwa. Musiały, inaczej oszaleję i spłynę Tamizą do samego Hadesu.
– Nie chciałem tego robić – odparłem po chwili, przerywając nazbyt przedłużające się milczenie. Ująłem ją silniej, zatapiając nos w jej włosy, by jakoś odegnać te natrętne myśli, ale im bardziej ją czułem swoimi zmysłami, tym bardziej niepokoiła mnie jej ewentualna zdrada. Gdybanie. Niepewność. Szepty. Natrętne szepty. Niepewność. Kontra ma miłość. Czyżby nie była wystarczająco silna, by przemóc te dworskie docinki?
– Nie chciałem tego słuchać – przyznałem, usprawiedliwiając swoje przewinienie, swą hańbę? Mocniej przycisnąłem swe palce do jej ciała. Czułem się, jak gdybym ją tracił, kiedy pozostawała tu i dalej mnie… kochała? Szanowała. Z pewnością nie spodziewała się, że kiedykolwiek śmiem wysinąć podobne oskarżenia w jej kierunku, a ja nie wiedziałem, czy czuję się gorzej z jej zdradą, czy ze swoją własną.
– Zrobiłaś to? Zdradziłaś mnie, Druello? Ona wcale… nie przypomina Blacków? – Ile razy oboje mieliśmy okazję to usłyszeć? Ile razy starałem się o tym nie myśleć, odrzucać tę myśl i trwać w wierze, iż to tylko jakiś genetyczny żart? Los lubił sobie ze mnie żartować! Trzecia córka… Trzecia - nie podobna do Blacka - córka i ani jednego syna. Brak potomka, dziedzica.
Zesztywniałem w oczekiwaniu. Wstrzymałem oddech i bałem się choćby poruszyć, bo nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić. Ze sobą... Z nią.
Zamiast odetchnąć z ulgą, że ma małżonka miewa się dobrze, że nie doskwiera jej dziś zanadto choroba, ja znów wyczuwałem te natrętne, złowrogie dźwięki, których nie powinno być w tym kochanym, rodzinnym miejscu. Muzyka w tym miejscu powinna rozbrzmiewać miłą, delikatną i bliską uchu melodią, a nie rysować w gęstniejącym powietrzu zgrzyty i bębnienia, które zapowiadały - o zgrozo - katastrofę.
Zacisnąłem niezadowolony wargi i spojrzałem z góry na Druellę tulącą się do mojej piersi. Nikt nigdy nie zakradł się tak umiejętnie i trwale do mego serca. Nie zniósłbym faktu, iż ta osoba, która tak lekko... że mnie zdradziła. Nie chciałem oskarżać ją o nic. Wiedziałem, że nie mogłaby… ale jednak…
Zamknąłem oczy i objąłem ją sztywno swoimi rękoma, tym razem nie rozkoszując się skrycie jej bliskością. Trucizna za sprawą szeptów została zaszczepiona w moim umyśle i rozpływała się po całym mym ciele, kiedy ja przeżywałem wyrzuty sumienia związane ze zdradą. Sam zdradzałem ją tym, iż pozwalałem uwierzyć w te oszczerstwa. To musiały być oszczerstwa. Musiały, inaczej oszaleję i spłynę Tamizą do samego Hadesu.
– Nie chciałem tego robić – odparłem po chwili, przerywając nazbyt przedłużające się milczenie. Ująłem ją silniej, zatapiając nos w jej włosy, by jakoś odegnać te natrętne myśli, ale im bardziej ją czułem swoimi zmysłami, tym bardziej niepokoiła mnie jej ewentualna zdrada. Gdybanie. Niepewność. Szepty. Natrętne szepty. Niepewność. Kontra ma miłość. Czyżby nie była wystarczająco silna, by przemóc te dworskie docinki?
– Nie chciałem tego słuchać – przyznałem, usprawiedliwiając swoje przewinienie, swą hańbę? Mocniej przycisnąłem swe palce do jej ciała. Czułem się, jak gdybym ją tracił, kiedy pozostawała tu i dalej mnie… kochała? Szanowała. Z pewnością nie spodziewała się, że kiedykolwiek śmiem wysinąć podobne oskarżenia w jej kierunku, a ja nie wiedziałem, czy czuję się gorzej z jej zdradą, czy ze swoją własną.
– Zrobiłaś to? Zdradziłaś mnie, Druello? Ona wcale… nie przypomina Blacków? – Ile razy oboje mieliśmy okazję to usłyszeć? Ile razy starałem się o tym nie myśleć, odrzucać tę myśl i trwać w wierze, iż to tylko jakiś genetyczny żart? Los lubił sobie ze mnie żartować! Trzecia córka… Trzecia - nie podobna do Blacka - córka i ani jednego syna. Brak potomka, dziedzica.
Zesztywniałem w oczekiwaniu. Wstrzymałem oddech i bałem się choćby poruszyć, bo nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić. Ze sobą... Z nią.
Gość
Gość
Położyła policzek na jego piersi wsłuchując się w miarowe bicie serca Cygnusa. Otoczył ją zapach jego perfum i dymu z papierosów. Miała ochotę schować się w jego ramionach, gdzie czuła się bezpieczna. Kiedy tak stała oparta o niego z zamkniętymi oczami prawie nie czuła się chora. Nienawidziła być tak słaba. Nie mogła znieść myśli, że ktokolwiek mógłby ją zobaczyć, kiedy chodzenie po domu jest dla niej wysiłkiem. Czuła się upokorzona swoją chorobą, nie potrafiła jej zwalczyć, była teraz tak bezbronna. Całe życie nie wątpiła w siebie ani przez chwilę. Nazywała się Druella Rosier, nie było dla niej rzeczy niemożliwych, mogła wszystko, była lepsza niż wszyscy, nikt jej nie mógł zagrozić, świat leżał u jej stóp. I nawet nieprzyjęcie do wymarzonej drużyny nie zachwiało jej pewności siebie, świadomość choroby też nie zmieniła w jej życiu aż tak wiele, nawet zmiana nazwiska nie potrafiła zmusić jej do odrobiny pokory. Ciągle była tą samą Druellą, Black, Rosier, co za różnica? Dalej miała świat u stóp, nie było nic, co mogłaby jej zagrozić. Ale z czasem zmądrzała, choć przyznawała się do tego niechętnie i wciąż wolała postrzegać świat naiwnymi, zadufanymi oczami. Ale wiedziała, że gdyby teraz do ich domu wtargnął wilkołak, tak jak do Marianne i jej małych dzieci, ona nie potrafiłaby ocalić własnych córek. Nie miałaby dość siły. Nienawidziła w sobie tej słabości, na kogo miały liczyć jej dzieci, jeśli nie na własną matkę, przecież powinna umieć zapewnić im bezpieczeństwo. Ale nawet Marianne nie potrafiła, jej starsza, idealna siostra nie dała rady.
Kiedy człowiek źle się czuje w jego wyobraźni tworzą się najczarniejsze scenariusze. Dla Druelli była to niemożność obronienia własnych dzieci. Przed każdym, brak sił na zapewnienie im bezpieczeństwa. Potrzebowała oparcia, nie tylko fizycznego. I jakoś tak wyszło, że od jakiegoś czasu, w zasadzie od początku ich małżeństwa znajdowała je w Cygnusie. Był zawsze obok, blisko. Sama nawet nie wiedziała, czemu mu zaufała, co takiego zrobił, że nie bała się przy nim być słaba. Był jej mężem, ale wiedziała przecież, że to o niczym nie świadczyło. Tyle w świecie arystokracji było nieszczęśliwych, nienawidzących się małżeństw. Miała szczęście, że trafiła na człowieka, którego potrafiła lubić, cieszyć się z jego obecności tuż obok, wiedzieć, że może na niego liczyć. Liczyła na to, że on myśli o niej podobnie. Ale nigdy chyba o tym nie rozmawiali, nie wyznawali sobie uczuć, nie dzielili się tym, co o sobie myślą. A czy sama się nad tym kiedyś tak naprawdę zastanowiła? Cygnus był integralną częścią jej życia i nie potrafiła go już sobie wyobrazić bez niego. Wtopił się w nie tak mocno, że myśląc o przyszłości zawsze widziała go obok siebie, cokolwiek miało się nie dziać stanowili tandem i dobrze jej z tym było, bez zbytniego roztrząsania, nazywania tego, co czuła. Wystarczyło jej wiedzieć, że stał się dla niej nieodłączną częścią jej świata i nawet nie chciała go z niego wyrzucać, cieszyła się, że tak może być, jakby wszystko było idealnie na swoim miejscu.
Poczuła jak jego uchwyt staje się mocniejszy. Nie zamierzała uciec, jeżeli było coś w czym mogła mu pomóc, być takim wsparciem jak on teraz dla niej nie pozwalając jej się przewrócić, chciała wiedzieć. Cały czas otulał ją jego zapach szmer oddechu i ciche bicie serca. Czekała nie ponaglając go do niczego. Mieli czas. Jednak ton usprawiedliwiania się w jego głosie wzbudził jej czujność. Jej mięśnie spięły się w oczekiwaniu na to, co Cygnus miał zaraz powiedzieć. Bała się słów, które zaraz może usłyszeć, ale czekała. I wreszcie to usłyszała. Pytanie, które tak naprawdę było oskarżeniem o... O zdradę. Jakby jej nie znał, jakby przeżyte razem lata nie miały znaczenia, jakby kilka głupich uwag wystarczyło, by stracił w nią całą wiarę. Dlaczego słowa jakichś obcych ludzi są dla niego pewniejsze niż jego wiara w nią? Wyrwała się z jego objęć. Zakręciło jej się w głowie, straciła równowagę i osunęła się na kanapę, na której podparła się trzęsącą się ze złości ręką.
- Nie pytam, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy - wycedziła przez zęby - ani nawet, kto opowiadał ci podobne bzdury. Ale dlaczego w nie uwierzyłeś?
Nie mogła nic poradzić na trzęsącą się rękę, która ledwo ją już trzymała, na zawroty głowy, na ogólną słabość ani nawet na łzy, czy to wściekłości, czy zranienia, czy zmęczenia, które nagle pojawiły się w jej oczach. Przecież ona nie płacze.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym to zrobić? Nie mieć szacunku do ciebie, do samej siebie, ale przede wszystkim do naszych dzieci? Tak, to są nasze dzieci! Bella, Maddy, Cyzia, wszystkie są twoje!
Podniosła głos jakby chciała przekrzyczeć swoją słabość, jakby powiedzenie tego głośno zamazało jej brak sił. Ale wcale nie pomogło, była tylko coraz słabsza, przed oczami tańczyło jej tylko więcej kolorowych plam. Przecież to nie jej wina, jak wyglądają ich córki, nie miała możliwości wybrać ani ich płci, ani koloru włosów. To wszystko było winą zarówno jej jak i jego.
- To nie moja wina - stwierdziła dobitnie już ciszej. Opadła na poduszki, gdy trzęsąca się ręka wreszcie załamała się pod jej ciężarem. Powinna pójść spać, odpocząć. Ale złość, bezradność, zranienie, niedowierzanie i jakieś dziwne poczucie winy nie dałyby jej złapać oddechu.
- Nie zdradziłam cię - dodała ciszej zamykając oczy, próbując uspokoić skaczące przed oczami plamy.
Kiedy człowiek źle się czuje w jego wyobraźni tworzą się najczarniejsze scenariusze. Dla Druelli była to niemożność obronienia własnych dzieci. Przed każdym, brak sił na zapewnienie im bezpieczeństwa. Potrzebowała oparcia, nie tylko fizycznego. I jakoś tak wyszło, że od jakiegoś czasu, w zasadzie od początku ich małżeństwa znajdowała je w Cygnusie. Był zawsze obok, blisko. Sama nawet nie wiedziała, czemu mu zaufała, co takiego zrobił, że nie bała się przy nim być słaba. Był jej mężem, ale wiedziała przecież, że to o niczym nie świadczyło. Tyle w świecie arystokracji było nieszczęśliwych, nienawidzących się małżeństw. Miała szczęście, że trafiła na człowieka, którego potrafiła lubić, cieszyć się z jego obecności tuż obok, wiedzieć, że może na niego liczyć. Liczyła na to, że on myśli o niej podobnie. Ale nigdy chyba o tym nie rozmawiali, nie wyznawali sobie uczuć, nie dzielili się tym, co o sobie myślą. A czy sama się nad tym kiedyś tak naprawdę zastanowiła? Cygnus był integralną częścią jej życia i nie potrafiła go już sobie wyobrazić bez niego. Wtopił się w nie tak mocno, że myśląc o przyszłości zawsze widziała go obok siebie, cokolwiek miało się nie dziać stanowili tandem i dobrze jej z tym było, bez zbytniego roztrząsania, nazywania tego, co czuła. Wystarczyło jej wiedzieć, że stał się dla niej nieodłączną częścią jej świata i nawet nie chciała go z niego wyrzucać, cieszyła się, że tak może być, jakby wszystko było idealnie na swoim miejscu.
Poczuła jak jego uchwyt staje się mocniejszy. Nie zamierzała uciec, jeżeli było coś w czym mogła mu pomóc, być takim wsparciem jak on teraz dla niej nie pozwalając jej się przewrócić, chciała wiedzieć. Cały czas otulał ją jego zapach szmer oddechu i ciche bicie serca. Czekała nie ponaglając go do niczego. Mieli czas. Jednak ton usprawiedliwiania się w jego głosie wzbudził jej czujność. Jej mięśnie spięły się w oczekiwaniu na to, co Cygnus miał zaraz powiedzieć. Bała się słów, które zaraz może usłyszeć, ale czekała. I wreszcie to usłyszała. Pytanie, które tak naprawdę było oskarżeniem o... O zdradę. Jakby jej nie znał, jakby przeżyte razem lata nie miały znaczenia, jakby kilka głupich uwag wystarczyło, by stracił w nią całą wiarę. Dlaczego słowa jakichś obcych ludzi są dla niego pewniejsze niż jego wiara w nią? Wyrwała się z jego objęć. Zakręciło jej się w głowie, straciła równowagę i osunęła się na kanapę, na której podparła się trzęsącą się ze złości ręką.
- Nie pytam, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy - wycedziła przez zęby - ani nawet, kto opowiadał ci podobne bzdury. Ale dlaczego w nie uwierzyłeś?
Nie mogła nic poradzić na trzęsącą się rękę, która ledwo ją już trzymała, na zawroty głowy, na ogólną słabość ani nawet na łzy, czy to wściekłości, czy zranienia, czy zmęczenia, które nagle pojawiły się w jej oczach. Przecież ona nie płacze.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym to zrobić? Nie mieć szacunku do ciebie, do samej siebie, ale przede wszystkim do naszych dzieci? Tak, to są nasze dzieci! Bella, Maddy, Cyzia, wszystkie są twoje!
Podniosła głos jakby chciała przekrzyczeć swoją słabość, jakby powiedzenie tego głośno zamazało jej brak sił. Ale wcale nie pomogło, była tylko coraz słabsza, przed oczami tańczyło jej tylko więcej kolorowych plam. Przecież to nie jej wina, jak wyglądają ich córki, nie miała możliwości wybrać ani ich płci, ani koloru włosów. To wszystko było winą zarówno jej jak i jego.
- To nie moja wina - stwierdziła dobitnie już ciszej. Opadła na poduszki, gdy trzęsąca się ręka wreszcie załamała się pod jej ciężarem. Powinna pójść spać, odpocząć. Ale złość, bezradność, zranienie, niedowierzanie i jakieś dziwne poczucie winy nie dałyby jej złapać oddechu.
- Nie zdradziłam cię - dodała ciszej zamykając oczy, próbując uspokoić skaczące przed oczami plamy.
Gość
Gość
Poczułem szarpnięcie. Mimowolnie puściłem ją, nie chcąc przypadkiem skrzywdzić. Była –pomimo wszystko – delikatną kobietą, ja byłem mężczyzną, który bardzo, ale to bardzo, ją zranił. Sam siebie, o zgrozo!, raniłem. Czułem dotkliwie chłód, pustkę i wyrzuty sumienia, które oblewały mnie całego i nieomal wprawiały w drżenie, kiedy widziałem ją zezłoszczoną i słabą. Nie powinienem był pozwolić sobie na tę durną słabość. Nikczemną. Słowa! Wierzyć w czyjeś słowa uderzające w nią, w moją Druellę?
Drgnąłem, kiedy straciła równowagę, ale nie odważyłem się jej tknąć, kiedy opadała na kanapę. Wiedziałem, że to jeszcze bardziej… Co? Zacisnąłem wargi i słuchałem bez wyrazu jej słów. Cokolwiek bym teraz nie zrobił, nie mogłem wymazać swojej porażki. Oczywiście zawsze istniała możliwość wymazania mi i jej ostatnich wspomnień, ale to i tak by powróciło, ja znów bym zwątpił, a ona ponownie zostałaby przeze mnie zraniona. Przeze mnie poczułaby się słabiej. Jak wtedy, kiedy bezpowrotnie utraciła szansę na spełnienie swego marzenia.
– Druello – szepnąłem, w końcu ruszając się z miejsca. Brakowało mi papierosa i czegoś mocniejszego, a przede wszystkim brakowało mi jej sympatii. Wolałem już, kiedy starała się mnie tolerować, niż by była wściekła. Chora i wściekła.
– Wybacz. Prawda, to nie twoja wina. Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – zapytałem, przysiadając tuż obok. Poprawiłem jej poduszki, po czym przesunąłem włosy opadające jej na twarz. To nie najlepsza pora na kłótnie – zauważyłem, patrząc na jej twarz. Bladą i winną.
Chciałem się przed nią usprawiedliwiać, ale to nie miało sensu. Co? Miałem mówić, że non stop mówili, że miałem ciężki dzień w pracy, że Narcyza faktycznie nie jest do mnie podobna, że ona, Druella, jest najpiękniejszą kobietą na świecie, że jestem o nią zazdrosny? To ostatnie mogłem jej podszepnąć, by poczuła się lepiej. Być może jak więdnący piękny kwiat… Ile bym dał, by mogła dumnie i silnie rosnąć w górę!
Ująłem jej dłoń i pochyliłem się nad nią.
– Opowiadałem ci kiedyś, kiedy po raz pierwszy zwróciłem na ciebie uwagę? – zapytałem ni stąd, ni z owąd. Chyba po prostu starałem się nie myśleć o tym całym złu świata. A może dążyłem daleką drogą do wytłumaczenia się? Nie chciałem, by uważała mnie za kogoś, kto… Owszem, byłem w nią od dawna zapatrzony, ale to nie brzmiało najlepiej. Nie najlepiej dla mnie. Po prostu nie chciałem, by miała mnie za kogoś, kto w nią nie wierzy, bo wierzyłem bardzo. Może aż za bardzo.
Drgnąłem, kiedy straciła równowagę, ale nie odważyłem się jej tknąć, kiedy opadała na kanapę. Wiedziałem, że to jeszcze bardziej… Co? Zacisnąłem wargi i słuchałem bez wyrazu jej słów. Cokolwiek bym teraz nie zrobił, nie mogłem wymazać swojej porażki. Oczywiście zawsze istniała możliwość wymazania mi i jej ostatnich wspomnień, ale to i tak by powróciło, ja znów bym zwątpił, a ona ponownie zostałaby przeze mnie zraniona. Przeze mnie poczułaby się słabiej. Jak wtedy, kiedy bezpowrotnie utraciła szansę na spełnienie swego marzenia.
– Druello – szepnąłem, w końcu ruszając się z miejsca. Brakowało mi papierosa i czegoś mocniejszego, a przede wszystkim brakowało mi jej sympatii. Wolałem już, kiedy starała się mnie tolerować, niż by była wściekła. Chora i wściekła.
– Wybacz. Prawda, to nie twoja wina. Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – zapytałem, przysiadając tuż obok. Poprawiłem jej poduszki, po czym przesunąłem włosy opadające jej na twarz. To nie najlepsza pora na kłótnie – zauważyłem, patrząc na jej twarz. Bladą i winną.
Chciałem się przed nią usprawiedliwiać, ale to nie miało sensu. Co? Miałem mówić, że non stop mówili, że miałem ciężki dzień w pracy, że Narcyza faktycznie nie jest do mnie podobna, że ona, Druella, jest najpiękniejszą kobietą na świecie, że jestem o nią zazdrosny? To ostatnie mogłem jej podszepnąć, by poczuła się lepiej. Być może jak więdnący piękny kwiat… Ile bym dał, by mogła dumnie i silnie rosnąć w górę!
Ująłem jej dłoń i pochyliłem się nad nią.
– Opowiadałem ci kiedyś, kiedy po raz pierwszy zwróciłem na ciebie uwagę? – zapytałem ni stąd, ni z owąd. Chyba po prostu starałem się nie myśleć o tym całym złu świata. A może dążyłem daleką drogą do wytłumaczenia się? Nie chciałem, by uważała mnie za kogoś, kto… Owszem, byłem w nią od dawna zapatrzony, ale to nie brzmiało najlepiej. Nie najlepiej dla mnie. Po prostu nie chciałem, by miała mnie za kogoś, kto w nią nie wierzy, bo wierzyłem bardzo. Może aż za bardzo.
Gość
Gość
Chciała być na niego zła, wściekła, rzucać wszystkim, co nawinie jej się pod bladą rękę. Zwyzywać go, odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, przepędzić miotłą. Powiedzieć coś nierozważnego nie martwiąc się tym, że go to zaboli, wyśmiać, wykpić, nazwać głupcem. Rzucić pełną nienawiści frazę, która zapiecze najbardziej, a potem pójść i potłuc naczynia w domu, poniszczyć pamiątki rodowe. Naprawdę chciała czuć wściekłość, przecież powinna. A mimo tego, nie potrafiła. Była zła, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie ta złość męczy ją najbardziej, przede wszystkim była zraniona. I nie potrafiła odpowiedzieć na zarzut Cygnusa niczym innym jak niezrozumieniem. Czy naprawdę dała mu kiedykolwiek, jakiekolwiek podstawy do podobnych podejrzeń? Chciała wiedzieć, chciała mieć pewność, że jej wierzy, zobaczyć to w jego oczach, usłyszeć jak mówi, że przecież żartował. Potrafiła wykrzesać z siebie jedyną wściekłość, kiedy pomyślała o Narcyzie i o tym, że jej własny ojciec wyrzeknie się jej tylko dlatego że ma jaśniejsze włosy niż on.
- Tak, żebyś powiedział, że Narcyza jest twoją córką - spojrzała na niego. Nie chciała się kłócić, nie było o co. Chciała tylko od niego usłyszeć, że w to wierzy i jak najszybciej zapomnieć o całej rozmowie, udawać, że nigdy się nie wydarzyła. Druella nie wierzyła, że Cygnus mógłby chcieć ją zranić. Nie podejrzewała go o to od samego początku ich małżeństwa, ta myśl wydawała się całkowicie irracjonalna. Czuła się źle z tym, że nie wiedziała, co powinna teraz myśleć. Najłatwiej zrzucić winę na podszepty, na ludzi, którzy żyją po to, by uprzykrzać życia innym. Przecież każdy mógłby nabrać wątpliwości, prawda? A może nie każdy? I czemu akurat on?
- Po raz pierwszy? - Zapytała z nutą zainteresowania w głosie. Uśmiechnęła się blado, kiedy chwycił jej dłoń, zrobiła mu miejsce na kanapie. Czuła, że ta rozmowa wcale nie dobiegła końca. To nie było mądre z jego strony, odkładanie je na później, kiedy nie będzie zmęczona przez chorobę. Ale zgodziła się na to, nie miała dzisiaj sił na drążenie tematu, wolała udawać, że nie usłyszała oskarżenia o zdradę, poczekać, może kiedyś będzie potrafiła o tym porozmawiać spokojnie. Cóż prawda jest taka, że nawet ona w to nie wierzyła, ale mogła i chciała się łudzić, przynajmniej jeszcze dzisiaj.
- Nie, nie opowiadałeś, ale chętnie posłucham jak oczarowałam cię zwodem wrońskiego - mruknęła przymykając oczy i szykując się na opowieść. Słuchanie przynajmniej nie wymagało od niej wiele wysiłku. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Tak, żebyś powiedział, że Narcyza jest twoją córką - spojrzała na niego. Nie chciała się kłócić, nie było o co. Chciała tylko od niego usłyszeć, że w to wierzy i jak najszybciej zapomnieć o całej rozmowie, udawać, że nigdy się nie wydarzyła. Druella nie wierzyła, że Cygnus mógłby chcieć ją zranić. Nie podejrzewała go o to od samego początku ich małżeństwa, ta myśl wydawała się całkowicie irracjonalna. Czuła się źle z tym, że nie wiedziała, co powinna teraz myśleć. Najłatwiej zrzucić winę na podszepty, na ludzi, którzy żyją po to, by uprzykrzać życia innym. Przecież każdy mógłby nabrać wątpliwości, prawda? A może nie każdy? I czemu akurat on?
- Po raz pierwszy? - Zapytała z nutą zainteresowania w głosie. Uśmiechnęła się blado, kiedy chwycił jej dłoń, zrobiła mu miejsce na kanapie. Czuła, że ta rozmowa wcale nie dobiegła końca. To nie było mądre z jego strony, odkładanie je na później, kiedy nie będzie zmęczona przez chorobę. Ale zgodziła się na to, nie miała dzisiaj sił na drążenie tematu, wolała udawać, że nie usłyszała oskarżenia o zdradę, poczekać, może kiedyś będzie potrafiła o tym porozmawiać spokojnie. Cóż prawda jest taka, że nawet ona w to nie wierzyła, ale mogła i chciała się łudzić, przynajmniej jeszcze dzisiaj.
- Nie, nie opowiadałeś, ale chętnie posłucham jak oczarowałam cię zwodem wrońskiego - mruknęła przymykając oczy i szykując się na opowieść. Słuchanie przynajmniej nie wymagało od niej wiele wysiłku. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
Gość
Gość
Zawahałem się, myśląc o tych wszystkich mężczyznach, którzy odwracali wzrok w jej kierunku, o tych z nią pracujących, ba!, o samym Caesarze, który pozostawał moim bliskim przyjacielem, o fakcie, iż kobieta ta, ta moja Druella, była kimś, kto nie zamierza żyć na uwięzi, co by się nie działo. Czyż małżeństwo nie pozostawało swego rodzaju zniewoleniem? Zwłaszcza wymuszone? Nie przepadała za mną… Może tym razem…
Spojrzałem prosto w oczy Druelli. By wyciszyć myśli, jąłem badać brązowe refleksy jej źrenic. Ufałem żonie jak nigdy nikomu wcześniej, więc tym bardziej nie podobało mi się to wszystko, o czym śmiałem sam myśleć, bezczeszcząc jej dobry obraz w swojej głowie. Skoro mówiła, iż Narcyza jest moją córką, to była moją córką. Nie powinienem mieć wątpliwości, pomyśleć choćby, że mogła odważyć się mnie zdradzić po tych kilku latach.
– Narcyza jest moją córką – wyrzuciłem to z siebie uważnie, jak gdybym ponownie składał przed nią przysięgę małżeńską. Z pewnością świadoma była tego, iż słowo było u mnie warte więcej niż całe bogactwo tego świata. Także prawda.
Wyprostowałem się, kładąc dłoń na jej ramieniu. Okazałem się słaby, pozwalając się zmanipulować tłumowi, współpracownikom, znajomym, osobom tak nieważnym przy jej obliczu. Cóż, będę to sobie wyrzucał później, teraz zaś postanowiłem cofnąć się myślami do tamtego dnia, kiedy zgromadzona publika miała oglądać na swych oczach kolejne zaręczyny.
Uśmiechnąłem się, co nie zdarzało się zbyt często. Nie tylko przez wzgląd na minę Croucha, kiedy Druella odrzuciła jego zaręczyny, dając mi tym samym szansę na schwytanie odpowiedniej kobiety i zapędzenie jej do roli mej żony, ale także z powodu quidditchowego słownictwa mej małżonki. Uwielbiałem w niej również to, że posiadała pasję i nie była kolejną szarą kobietą bez jakiegokolwiek charakteru, który to, tak na marginesie, również zamierzałem nieco zatrzeć, co niezmiernie mi się nie podobało.
– Zaręczyny Croucha – rzuciłem w eter, patrząc na przeciwległą ścianę. Poczułem dumę, gdyż moich nadziei nie zdeptała z taką bezdusznością, jak jego. Przyjęła me zaręczyny.
– Jeden z najlepszych spektakli dworskiego światka, jakie dane mi było obserwować. Stałem wtedy nieopodal wyjścia wraz z Caesarem, niezainteresowany kolejnymi zaręczynami, póki nie usłyszałem tak gwałtownej odmowy w opanowanej przez ciszę sali. Trwała nadal, kiedy przebiegałaś tuż obok. Dopiero jak zniknęłaś, po sali rozszedł się szmer. – wspomniałem dumnie. Tak, pamiętałem to, jak gdyby wydarzyło się wczoraj. Druella pozostawała kimś tak bardzo innym, różnym ode mnie. Niemal kompletne przeciwieństwo mej natury. – Coś pięknego – wymsknęła mi się niepostrzeżenie myśl. Zmieszany odwróciłem wzrok od Druelli, na której bladej cerze zabłądziło moje spojrzenie. Przełknąłem ślinę i pomyślałem o dwóch tematach, które trawiły jeszcze moją duszę od jakiegoś czasu. Nie wyobrażałem sobie zadawania jej kolejnych ran.
– Wtedy już wiedziałem, że muszę cię poznać i poślubić – odparłem jeszcze, pozwalając sobie na wkradające się do mego głosu roztkliwienie i pragnąc również jakoś nawiązać… Nie miałem serca, kiedy widziałem ją taką słabą, niemal bez życia, zmęczoną i trawioną przez chorobę. Moje problemy były niczym w porównaniu ze śmiertelną... – Jestem tu. Będę – dodałem, rzucając kolejną obietnicę. Patrzyłem na nią. Moją. W moim domu. Nie chciałem jej unieszczęśliwiać, ale musiałem.
Spojrzałem prosto w oczy Druelli. By wyciszyć myśli, jąłem badać brązowe refleksy jej źrenic. Ufałem żonie jak nigdy nikomu wcześniej, więc tym bardziej nie podobało mi się to wszystko, o czym śmiałem sam myśleć, bezczeszcząc jej dobry obraz w swojej głowie. Skoro mówiła, iż Narcyza jest moją córką, to była moją córką. Nie powinienem mieć wątpliwości, pomyśleć choćby, że mogła odważyć się mnie zdradzić po tych kilku latach.
– Narcyza jest moją córką – wyrzuciłem to z siebie uważnie, jak gdybym ponownie składał przed nią przysięgę małżeńską. Z pewnością świadoma była tego, iż słowo było u mnie warte więcej niż całe bogactwo tego świata. Także prawda.
Wyprostowałem się, kładąc dłoń na jej ramieniu. Okazałem się słaby, pozwalając się zmanipulować tłumowi, współpracownikom, znajomym, osobom tak nieważnym przy jej obliczu. Cóż, będę to sobie wyrzucał później, teraz zaś postanowiłem cofnąć się myślami do tamtego dnia, kiedy zgromadzona publika miała oglądać na swych oczach kolejne zaręczyny.
Uśmiechnąłem się, co nie zdarzało się zbyt często. Nie tylko przez wzgląd na minę Croucha, kiedy Druella odrzuciła jego zaręczyny, dając mi tym samym szansę na schwytanie odpowiedniej kobiety i zapędzenie jej do roli mej żony, ale także z powodu quidditchowego słownictwa mej małżonki. Uwielbiałem w niej również to, że posiadała pasję i nie była kolejną szarą kobietą bez jakiegokolwiek charakteru, który to, tak na marginesie, również zamierzałem nieco zatrzeć, co niezmiernie mi się nie podobało.
– Zaręczyny Croucha – rzuciłem w eter, patrząc na przeciwległą ścianę. Poczułem dumę, gdyż moich nadziei nie zdeptała z taką bezdusznością, jak jego. Przyjęła me zaręczyny.
– Jeden z najlepszych spektakli dworskiego światka, jakie dane mi było obserwować. Stałem wtedy nieopodal wyjścia wraz z Caesarem, niezainteresowany kolejnymi zaręczynami, póki nie usłyszałem tak gwałtownej odmowy w opanowanej przez ciszę sali. Trwała nadal, kiedy przebiegałaś tuż obok. Dopiero jak zniknęłaś, po sali rozszedł się szmer. – wspomniałem dumnie. Tak, pamiętałem to, jak gdyby wydarzyło się wczoraj. Druella pozostawała kimś tak bardzo innym, różnym ode mnie. Niemal kompletne przeciwieństwo mej natury. – Coś pięknego – wymsknęła mi się niepostrzeżenie myśl. Zmieszany odwróciłem wzrok od Druelli, na której bladej cerze zabłądziło moje spojrzenie. Przełknąłem ślinę i pomyślałem o dwóch tematach, które trawiły jeszcze moją duszę od jakiegoś czasu. Nie wyobrażałem sobie zadawania jej kolejnych ran.
– Wtedy już wiedziałem, że muszę cię poznać i poślubić – odparłem jeszcze, pozwalając sobie na wkradające się do mego głosu roztkliwienie i pragnąc również jakoś nawiązać… Nie miałem serca, kiedy widziałem ją taką słabą, niemal bez życia, zmęczoną i trawioną przez chorobę. Moje problemy były niczym w porównaniu ze śmiertelną... – Jestem tu. Będę – dodałem, rzucając kolejną obietnicę. Patrzyłem na nią. Moją. W moim domu. Nie chciałem jej unieszczęśliwiać, ale musiałem.
Gość
Gość
Przypomniał się jej pierwszy sabat. Zdecydowanie był niepowtarzalny. Nikt nie mógł przewidzieć, co się stanie. Biedny kuzyn Anthony. Teraz mu współczuła, kiedyś czuła do niego tylko wściekłość, potem przyszło poczucie winy. Miała wyjść z sabatu zaręczona. I choć nie wyszło tak jak sobie to Cedrina zaplanowała, o ironio, i tak wtedy znalazła męża. Miał tylko inne nazwisko niż wyobrażała sobie to matka. Usta Druelli drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu.
- Myślałam, że mama mnie wtedy zbije - w jej głosie słychać było rozbawienie. To naprawdę niezwykłe, że żaden z talerzy nie zrobił wtedy krzywdy ani jej, ani Cedrinie. Biedny skrzat miał wtedy mnóstwo sprzątania.
- Wiesz, nie odzywała się do mnie przez miesiąc - teraz bawiła ją cała sytuacja. Śmiała się z siebie, swojej naiwności, zacietrzewienia. Wydawała się sobie tak dziecinna ze swoją wiarą, że jej zasady rządzące tym światem nie obowiązują. Teraz, gdy myślała o konsekwencjach, które mogły ją spotkać, zdawała sobie sprawę, że życie potraktowało ją dość ulgowo. Nie sądziła, by Anthony był złym mężem, ale jednak nie potrafiła sobie wyobrazić siebie u jego boku tak jak u boku Cygnusa. Trochę jakby jednak wygrała.
- Matka zorganizowała całą tę farsę, żeby upewnić się, że będę miała męża - podzieliła się swoimi przemyśleniami. - Zabawne, że jednak jej się udało - przejechała palcami po dłoni Cygnusa przyglądając się jego zgrabnym palcom i masywnym pierścieniom. Jej wzrok zatrzymał się trochę dłużej na obrączce. Był jej. I czuła coraz większą dumę w miarę, gdy mówił. Coś pięknego. Dalej mówił o przedstawieniu? Jej ego poczuło się miło połechtane, niezależnie od tego, co Cygnus miał wówczas na myśli. Też doskonale pamiętała ciszę, która zapanowała. Pamiętała martwy stukot obcasów, gdy uciekała z sali przed wszystkimi, którzy się w niej znajdowali. Przed nim także. Przeszła obok, pamiętała, że był tam wtedy Caesar, pamiętała, że obeszło ją to nawet mniej niż zwykle. Ale nie zwróciła uwagi na jego towarzysza. A szkoda. Miała niepowtarzalną okazję poznać swojego męża nieco wcześniej. Ciekawe ile jeszcze razy ich ścieżki przecinały się ze sobą bez ich wiedzy i udziału. Mijali się nie obdarzając nawet zdawkowym spojrzeniem, pozwalali ginąć sobie w tłumie nieznajomych, obcych twarzy.
- Wtedy - ni to zapytała, ni stwierdziła z zaskoczeniem. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nigdy się nie zastanawiała, a raczej - nigdy nie pytała, dlaczego Cygnus wyszedł z propozycją małżeństwa. Bała się usłyszeć odpowiedź, bała się, że z kimś się tylko założył, że mu się uda, albo że przegrał zakład, albo po prostu ktoś mu rozkazał i on, posłusznie, wbrew sobie poślubił kobietę, do której nic nie czuł lub co gorsza, czuł tylko niechęć. Nie dał jej tego nigdy odczuć, ale Cygnus zawsze dobrze ukrywał swoje emocje. Zajęło jej sporo czasu odczytywanie tego, co czuje, nie potrafiła tego gdy się poznali. Nie wiedziała, co o niej wtedy myślał. Nie wiedziała do tej chwili. To on ją chciał, to była jego decyzja. Od początku jego. Podniosła wzrok przyglądając się twarzy, którą poznała tak dobrze. Podniosła rękę dotykając jego policzka, szukając odpowiedzi w jego oczach. Bo nie mówił tego tylko po to, żeby poczuła się lepiej, prawda? Nie znalazła niczego pewnego w granatowych źrenicach, ale tyle wystarczyło. Przesunęła się powoli, zbliżyła na tyle, by położyć mu głowę na ramieniu, przytulić się do mężczyzny, którego powinna znać lepiej.
- Wiem - szepnęła - ja też.
- Myślałam, że mama mnie wtedy zbije - w jej głosie słychać było rozbawienie. To naprawdę niezwykłe, że żaden z talerzy nie zrobił wtedy krzywdy ani jej, ani Cedrinie. Biedny skrzat miał wtedy mnóstwo sprzątania.
- Wiesz, nie odzywała się do mnie przez miesiąc - teraz bawiła ją cała sytuacja. Śmiała się z siebie, swojej naiwności, zacietrzewienia. Wydawała się sobie tak dziecinna ze swoją wiarą, że jej zasady rządzące tym światem nie obowiązują. Teraz, gdy myślała o konsekwencjach, które mogły ją spotkać, zdawała sobie sprawę, że życie potraktowało ją dość ulgowo. Nie sądziła, by Anthony był złym mężem, ale jednak nie potrafiła sobie wyobrazić siebie u jego boku tak jak u boku Cygnusa. Trochę jakby jednak wygrała.
- Matka zorganizowała całą tę farsę, żeby upewnić się, że będę miała męża - podzieliła się swoimi przemyśleniami. - Zabawne, że jednak jej się udało - przejechała palcami po dłoni Cygnusa przyglądając się jego zgrabnym palcom i masywnym pierścieniom. Jej wzrok zatrzymał się trochę dłużej na obrączce. Był jej. I czuła coraz większą dumę w miarę, gdy mówił. Coś pięknego. Dalej mówił o przedstawieniu? Jej ego poczuło się miło połechtane, niezależnie od tego, co Cygnus miał wówczas na myśli. Też doskonale pamiętała ciszę, która zapanowała. Pamiętała martwy stukot obcasów, gdy uciekała z sali przed wszystkimi, którzy się w niej znajdowali. Przed nim także. Przeszła obok, pamiętała, że był tam wtedy Caesar, pamiętała, że obeszło ją to nawet mniej niż zwykle. Ale nie zwróciła uwagi na jego towarzysza. A szkoda. Miała niepowtarzalną okazję poznać swojego męża nieco wcześniej. Ciekawe ile jeszcze razy ich ścieżki przecinały się ze sobą bez ich wiedzy i udziału. Mijali się nie obdarzając nawet zdawkowym spojrzeniem, pozwalali ginąć sobie w tłumie nieznajomych, obcych twarzy.
- Wtedy - ni to zapytała, ni stwierdziła z zaskoczeniem. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nigdy się nie zastanawiała, a raczej - nigdy nie pytała, dlaczego Cygnus wyszedł z propozycją małżeństwa. Bała się usłyszeć odpowiedź, bała się, że z kimś się tylko założył, że mu się uda, albo że przegrał zakład, albo po prostu ktoś mu rozkazał i on, posłusznie, wbrew sobie poślubił kobietę, do której nic nie czuł lub co gorsza, czuł tylko niechęć. Nie dał jej tego nigdy odczuć, ale Cygnus zawsze dobrze ukrywał swoje emocje. Zajęło jej sporo czasu odczytywanie tego, co czuje, nie potrafiła tego gdy się poznali. Nie wiedziała, co o niej wtedy myślał. Nie wiedziała do tej chwili. To on ją chciał, to była jego decyzja. Od początku jego. Podniosła wzrok przyglądając się twarzy, którą poznała tak dobrze. Podniosła rękę dotykając jego policzka, szukając odpowiedzi w jego oczach. Bo nie mówił tego tylko po to, żeby poczuła się lepiej, prawda? Nie znalazła niczego pewnego w granatowych źrenicach, ale tyle wystarczyło. Przesunęła się powoli, zbliżyła na tyle, by położyć mu głowę na ramieniu, przytulić się do mężczyzny, którego powinna znać lepiej.
- Wiem - szepnęła - ja też.
Gość
Gość
Potrafiłem wyobrazić sobie Druellę po tamtych feralnych – dla mnie bardziej fartownych – zaręczynach, kiedy to stanęła twarzą w twarz ze swoją równie zdenerwowaną matką. Musiała wyglądać niczym bogini wściekłości ze swymi ożywionymi oczami, przepełnionymi gromami, spiętymi mięśniami, gotowymi do wszystkiego, każdego kroku, czy to wypadającego, czy też nie, i z rozchylonymi wargami, z których musiały padać co i rusz klątwy, dosyć nieprzystojące damie słowa.
Czasami zastanawiałem się, cóż za bożek zesłał na mnie tę pannę, ten cały pomysł z poślubieniem jej. Nieokiełznana, temperamentna, niepozwalająca sobie w kaszę dmuchać… Potrzebowałem kogoś bardziej statecznego, poukładanego, kogoś, kto potrafiłby się zachować w tłumie, robić mi za wsparcie na każdym polu i bezwarunkowo robić to, co bym przykazał. Moje życie bywało wtedy dokładnie poukładane, ale, mimo tej potrzeby kontroli, nie potrafiłem sobie wyobrazić kogokolwiek innego na tym miejscu, na miejscu mej żony. Próbowałem znaleźć pannę odpowiadającą moim wymaganiom, ale każda, która mieściła się w kryteriach, odstręczała mnie, nie interesowała, wydawała się nie być tą, wręcz krzycząc: NIE!
Ostatecznie skazałem siebie na Druellę, nie wyobrażając sobie nikogo innego u swego boku. Czy był to nierozważny krok? Być może, ale nie żałowałem podjętej decyzji. Nigdy nie ważyłem się żałować, nawet przy niektórych skandalach, które mi serwowała. Szczególnie na początku naszego małżeństwa, kiedy była jeszcze młodą buntowniczką. Teraz znacznie się zmieniła, pozostając przy tym, w przedziwny, nietypowy sposób, sobą.
Czułem jej dotyk. Ciepły i miękki. Potrzebowałem go i myślałem o nim za każdym razem, kiedy nie było jej przy mnie. Podobnie o zapachu jej skóry, biciu serca, o tym, co robi i jak się miewa, czy dobrze się czuje. Pragnąłem jej całym sobą, pragnąłem mówić jej, jak bardzo ją kocham i jak bardzo się cieszę, że uczyniła mi ten zaszczyt i podąża wraz ze mną drogą życia, ale…
W takich chwilach często doświadczałem również tego nieprzyjemnego poczucia dyskomfortu, kiedy mnie dotykała, kiedy przytulała się do mnie, kiedy ufała mi i czuła się przy mnie bezpieczna. Owszem, radowało mnie to niezmiernie i napawało dumą, kiedy podobne chwile wspominałem, jednakże otwieranie się nawet przed nią, nadal sprawiało, że czułem się nie na miejscu, wyrwany z rzeczywistości, wtrącony do krainy wyrzutów sumienia.
Nie wyplątałem się jednak z jej objęć, skupiając na tym, co do niej czułem. Może nie mogłem powiedzieć, że odwzajemnia me uczucia, ale przynajmniej nie brzydziła się mną i miała za kogoś więcej niż mógłbym prosić. Z drugiej strony niepotrzebnie wspominałem o tym dniu… W mej głowie wciąż pojawiało się to nieszczęsne coś pięknego, które w żaden sposób nie było w moim stylu. Z trzeciej zaś pragnąłem ją uszczęśliwiać, z czwartej – powinienem być praktyczny.
– Druello… – podjąłem niepewnie. Wcześniej patrzyła we mnie w ten sposób… , by po chwili wtulić się we mnie, co sprawiło, że moje mury nieco zelżały pod naporem jej miękkości i, pomimo charakteru, delikatności, ale… Sam nie wiedziałem. Bezsprzecznie ją kochałem, co zdążyłem przez ten czas ustalić, jednakże nie potrafiłem się zdobyć na tego typu wyznania. – Pragnę, byś była szczęśliwa, by nasze dzieci były szczęśliwe… Pragnę tego, dlatego wybacz mi to niepożądane oskarżenie. Nie powinienem był pozwolić sobie na tak niegodziwą manipulację percepcją twej osoby. Wybacz mi również to, na co jeszcze jestem zmuszony zwrócić twą uwagę, Druello – zacząłem, westchnąwszy ciężko. Nie chciałem tego, ale musiałem. Ponadto nie było sensu przesuwać tych tematów w nieskończoność.
Czasami zastanawiałem się, cóż za bożek zesłał na mnie tę pannę, ten cały pomysł z poślubieniem jej. Nieokiełznana, temperamentna, niepozwalająca sobie w kaszę dmuchać… Potrzebowałem kogoś bardziej statecznego, poukładanego, kogoś, kto potrafiłby się zachować w tłumie, robić mi za wsparcie na każdym polu i bezwarunkowo robić to, co bym przykazał. Moje życie bywało wtedy dokładnie poukładane, ale, mimo tej potrzeby kontroli, nie potrafiłem sobie wyobrazić kogokolwiek innego na tym miejscu, na miejscu mej żony. Próbowałem znaleźć pannę odpowiadającą moim wymaganiom, ale każda, która mieściła się w kryteriach, odstręczała mnie, nie interesowała, wydawała się nie być tą, wręcz krzycząc: NIE!
Ostatecznie skazałem siebie na Druellę, nie wyobrażając sobie nikogo innego u swego boku. Czy był to nierozważny krok? Być może, ale nie żałowałem podjętej decyzji. Nigdy nie ważyłem się żałować, nawet przy niektórych skandalach, które mi serwowała. Szczególnie na początku naszego małżeństwa, kiedy była jeszcze młodą buntowniczką. Teraz znacznie się zmieniła, pozostając przy tym, w przedziwny, nietypowy sposób, sobą.
Czułem jej dotyk. Ciepły i miękki. Potrzebowałem go i myślałem o nim za każdym razem, kiedy nie było jej przy mnie. Podobnie o zapachu jej skóry, biciu serca, o tym, co robi i jak się miewa, czy dobrze się czuje. Pragnąłem jej całym sobą, pragnąłem mówić jej, jak bardzo ją kocham i jak bardzo się cieszę, że uczyniła mi ten zaszczyt i podąża wraz ze mną drogą życia, ale…
W takich chwilach często doświadczałem również tego nieprzyjemnego poczucia dyskomfortu, kiedy mnie dotykała, kiedy przytulała się do mnie, kiedy ufała mi i czuła się przy mnie bezpieczna. Owszem, radowało mnie to niezmiernie i napawało dumą, kiedy podobne chwile wspominałem, jednakże otwieranie się nawet przed nią, nadal sprawiało, że czułem się nie na miejscu, wyrwany z rzeczywistości, wtrącony do krainy wyrzutów sumienia.
Nie wyplątałem się jednak z jej objęć, skupiając na tym, co do niej czułem. Może nie mogłem powiedzieć, że odwzajemnia me uczucia, ale przynajmniej nie brzydziła się mną i miała za kogoś więcej niż mógłbym prosić. Z drugiej strony niepotrzebnie wspominałem o tym dniu… W mej głowie wciąż pojawiało się to nieszczęsne coś pięknego, które w żaden sposób nie było w moim stylu. Z trzeciej zaś pragnąłem ją uszczęśliwiać, z czwartej – powinienem być praktyczny.
– Druello… – podjąłem niepewnie. Wcześniej patrzyła we mnie w ten sposób… , by po chwili wtulić się we mnie, co sprawiło, że moje mury nieco zelżały pod naporem jej miękkości i, pomimo charakteru, delikatności, ale… Sam nie wiedziałem. Bezsprzecznie ją kochałem, co zdążyłem przez ten czas ustalić, jednakże nie potrafiłem się zdobyć na tego typu wyznania. – Pragnę, byś była szczęśliwa, by nasze dzieci były szczęśliwe… Pragnę tego, dlatego wybacz mi to niepożądane oskarżenie. Nie powinienem był pozwolić sobie na tak niegodziwą manipulację percepcją twej osoby. Wybacz mi również to, na co jeszcze jestem zmuszony zwrócić twą uwagę, Druello – zacząłem, westchnąwszy ciężko. Nie chciałem tego, ale musiałem. Ponadto nie było sensu przesuwać tych tematów w nieskończoność.
Gość
Gość
Przez chwilę w powietrzu unosił się pewien rodzaj magii, który nie miał nic wspólnego z zaklęciami wyrzucanymi z różdżek. Druella dała się jej ponieść. Na jedną, krótką chwilę miała wrażenie, że czas na chwilę zwolnił swój bieg skupiając się na tym jednym momencie. Na dwójce ludzi, którzy skazali się na siebie w imię zasad ich obowiązujących. Ale chwila minęła i Druella nie zrobiła nic, by ją przedłużyć. Czuła się w niej goła i bezbronna, słaba. Wystarczyły dwa uderzenia serca, żeby magia rozwiała się nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Ulotniła się jakby jej nigdy nie było. I znów byli zwykłym małżeństwem, jakich wiele w arystokratycznym świecie. Parą ludzi, którym nie przyświecała piękna idea miłości, a obowiązku rodowego. Chociaż Druella chciałaby wierzyć, że są w jakiś sposób wyjątkowi, inni niż ci wszyscy ludzie, którzy zakładają na palce obrączki, mają dzieci i pokolenie za pokoleniem wypełniają wszystko, czego się od nich oczekuje. To nie o takim życiu zawsze marzyła. To to ją odstręczało, sprawiało, że potrafiła czuć tylko niechęć w stosunku do stawianych wymagań, do dorosłego życia, spełniania pokładanych w niej nadziei. Te uczucia zawsze pchały ją do buntu. Ona nie da się wtłoczyć w ciasne ramy, nie da się policzyć to tego bezkształtnego, flegmatycznego i niezdecydowanego towarzystwa byłych, obecnych i przyszłych arystokratek. W przeciwieństwie do nich wszystkich ma kręgosłup.
Odsunęła się od Cygnusa znowu zła na siebie za swoją słabość. To wszystko była jego wina. Gdyby nie pojawił się w jej życiu nigdy nie miałaby męża, nie musiałaby patrzeć jak pomału staje się jedną z mdłych arystokratek, chodzącą na te wszystkie głupie spotkania, udającej zainteresowanie salonowymi historyjkami. Powinna była urodzić się mężczyzną, Robertem, młodszym bratem Tristana, który korzystać mógłby z wolności przysługującej drugiemu synowi. Ale jest kobietą. W dodatku z mężem i trójką dzieci.
Spróbowała znaleźć jakikolwiek powód, dla którego mogłaby swoją złość na siebie i swoją słabość przenieść na Cygnusa. Ale chociaż udało jej się przekonać, że to przez niego była w tym miejscu, nie potrafiła się o to złościć. Nie kiedy przypomniała sobie uśmiech Bellatrix i jej błyszczące oczy, gdy bawi się z kotem, Maddy i jej śmiech. Ze wszystkich rzeczy, których mogła w życiu żałować nie była w stanie żałować swoich córek. I niechętnie, przynajmniej w tym momencie, że Cygnusowi należy zawdzięczać te cuda przynajmniej w połowie. Każde.
Zawdzięczać można mu było jeszcze wiele innych rzeczy, takich jak zwykłe siedzenie razem na kanapie, fakt, że zawsze był obok. Ale Druella nie czuła akurat potrzeby przyglądania się niczemu aż tak blisko. Nie chciała zastanawiać się za bardzo i dojść do wniosku, że jej mąż właśnie teraz żałuje dawno podjętego wyboru. Tyle czasu unikała myślenia o pobudkach, jakie nim kierowały, gdy starał się o jej rękę nie po to, by gdy wreszcie dowiedziała się, że nie został do tego zmuszony, zastanawiać się czy po kilku latach nie zaczął przeklinać swojej głupoty.
Nasze dzieci.
- Nie rób tego więcej - prawie wyszeptała zanim jeszcze sam skończył mówić. Nie chciała więcej od niego usłyszeć, że jest mu niewierna. Podobne oskarżenie bolało, chociaż nie był pierwszym, który je wysuwał. W jego ustach jednak było znacznie bardziej dotkliwe.
Zanim się nie odezwał przez chwilę miała nadzieję, że zapomną o początku tej rozmowy. Przejdą nad nią do porządku dziennego i udadzą, że nigdy się to nie wydarzyło.
- Uwagę na co? - Obrzuciła go spojrzeniem zanim wstała z kanapy. - Obiecałam Belli, że pogram z nią na skrzypcach - rzuciła wychodząc z pokoju starając swoim krokom nadać jak najwięcej sprężystości, by wyglądać na znacznie silniejszą niż się czuła.
zt
Odsunęła się od Cygnusa znowu zła na siebie za swoją słabość. To wszystko była jego wina. Gdyby nie pojawił się w jej życiu nigdy nie miałaby męża, nie musiałaby patrzeć jak pomału staje się jedną z mdłych arystokratek, chodzącą na te wszystkie głupie spotkania, udającej zainteresowanie salonowymi historyjkami. Powinna była urodzić się mężczyzną, Robertem, młodszym bratem Tristana, który korzystać mógłby z wolności przysługującej drugiemu synowi. Ale jest kobietą. W dodatku z mężem i trójką dzieci.
Spróbowała znaleźć jakikolwiek powód, dla którego mogłaby swoją złość na siebie i swoją słabość przenieść na Cygnusa. Ale chociaż udało jej się przekonać, że to przez niego była w tym miejscu, nie potrafiła się o to złościć. Nie kiedy przypomniała sobie uśmiech Bellatrix i jej błyszczące oczy, gdy bawi się z kotem, Maddy i jej śmiech. Ze wszystkich rzeczy, których mogła w życiu żałować nie była w stanie żałować swoich córek. I niechętnie, przynajmniej w tym momencie, że Cygnusowi należy zawdzięczać te cuda przynajmniej w połowie. Każde.
Zawdzięczać można mu było jeszcze wiele innych rzeczy, takich jak zwykłe siedzenie razem na kanapie, fakt, że zawsze był obok. Ale Druella nie czuła akurat potrzeby przyglądania się niczemu aż tak blisko. Nie chciała zastanawiać się za bardzo i dojść do wniosku, że jej mąż właśnie teraz żałuje dawno podjętego wyboru. Tyle czasu unikała myślenia o pobudkach, jakie nim kierowały, gdy starał się o jej rękę nie po to, by gdy wreszcie dowiedziała się, że nie został do tego zmuszony, zastanawiać się czy po kilku latach nie zaczął przeklinać swojej głupoty.
Nasze dzieci.
- Nie rób tego więcej - prawie wyszeptała zanim jeszcze sam skończył mówić. Nie chciała więcej od niego usłyszeć, że jest mu niewierna. Podobne oskarżenie bolało, chociaż nie był pierwszym, który je wysuwał. W jego ustach jednak było znacznie bardziej dotkliwe.
Zanim się nie odezwał przez chwilę miała nadzieję, że zapomną o początku tej rozmowy. Przejdą nad nią do porządku dziennego i udadzą, że nigdy się to nie wydarzyło.
- Uwagę na co? - Obrzuciła go spojrzeniem zanim wstała z kanapy. - Obiecałam Belli, że pogram z nią na skrzypcach - rzuciła wychodząc z pokoju starając swoim krokom nadać jak najwięcej sprężystości, by wyglądać na znacznie silniejszą niż się czuła.
zt
Gość
Gość
Salon
Szybka odpowiedź