Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Teatr, który czasy swojej świetności ma już dawno za sobą; zdaje się, że i społeczeństwo zapomniało o tym miejscu. Teatr został założony w latach 30. XVII wieku przez Lorda Cromwella, zwanego także lordem protektorem Anglii, którego historia zapamiętała głównie za zniesienie ustroju monarchicznego oraz jego wkład w wojnę domową pomiędzy parlamentarzystami i rojalistami. Teatr Protektor - tak potocznie nazywano to miejsce - zbudowano w stylu renesansowym. Rytm płaszczyźnie nadawały linie schodów, gzymsów, balustrad, które (oglądane z większej odległości) sprawiały wrażenie lekko wygiętych łuków, a kopułowy sufit ozdobiony freskami stanowił piękną ozdobę aż do czasów I Wojny Światowej, podczas której teatr obrócił się w ruinę. Dziś na zapomnianej scenie gra tylko wiatr. Nikt nie uprzątnął też gruzu ze zniszczonej podczas bombardowania ściany, dzięki której można dostać się do środka. Oczywiście, o ile nie obawia się napotkać bezdomnych lub podejrzanych rzezimieszków lub zdolnych do wszystkiego narkomanów.
Ściągałem w niezadowoleniu brwi ku sobie uważniej i dłużej przyglądając się Bertiemu tak by wiedział, że lód po którym stąpa jest cienki. Zaraz jednak wróciłem do szukania swoim bystrym spojrzeniem tego czego było nam trzeba opowiadając o tym jak to jest. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to coś czym się nie należy chwalić jednak naprawdę mi jakoś specjalnie nie utrudniało to życia. Nie wiedziałem jednak jak będzie dalej i nie myślałem o tym. Prawdopodobnie stąd się właśnie brała moja beztroska - z głupoty i zbagatelizowania sprawy. Co jednak mogłem zrobić? Byłem Bottem, a rodowe dziedzictwo należało pielęgnować. Taki dziadek Bob wiedział o tym całkiem sporo. Szanowałem go chociaż czasem trzeba było patrzeć przez palce na to co wyczyniał.
- Ciekawe jakby zareagował gdyby podarować mu latający motor...Wzgardziłby czy jednak uznałby, że technologia ta daje rade ale to nie to samo co turecki dywanik przędzony z lamiej angory oraz frędzlami zaplatanymi stopami przez jakiegoś fantastycznego szejka? - zadumałem się prychając pod nosem w rozbawieniu, kiedy to otwierałem kolejną maskę jakiegoś grata w poszukiwaniu potrzebnej części. Zaraz zerknąłem jednak na kuzyna spode łba nie będąc pewnym czy słyszałem to co słyszałem.
- Ty. Prosisz mnie. O kasę. Tak? - wyartykułowałem powoli, a potem zaśmiałem się w głos kiwając niedowierzająco głową na boki - O rety... I jeszcze mówisz coś o zachowywaniu jakiejś równowagi. Dobre - o ty, ty, ty, kawalarzu ty. Pomachałem mu palcem mając rozciągnięte usta od jednego kącika ucha do drugiego - W porzo. Zrobię zlecenie jak będę koło Grina. Nie policzę odsetek - miałem nadzieję, że zabrzmiałem odpowiednio wspaniałomyślnie i wyniośle. Zerknąłem sobie potem na to co ten pędrak znalazł i wyglądało na to, że trafił w dziesiątkę.
- No, nada się. Teraz tylko to wymontować i spadamy - oznajmiłem i zabrałem się za demontaż elementu mając nadzieję, że w dwójkę pójdzie nam szybko i jeszcze przed wieczorem uda mi się spróbować zamontować część w garbusie.
- Ciekawe jakby zareagował gdyby podarować mu latający motor...Wzgardziłby czy jednak uznałby, że technologia ta daje rade ale to nie to samo co turecki dywanik przędzony z lamiej angory oraz frędzlami zaplatanymi stopami przez jakiegoś fantastycznego szejka? - zadumałem się prychając pod nosem w rozbawieniu, kiedy to otwierałem kolejną maskę jakiegoś grata w poszukiwaniu potrzebnej części. Zaraz zerknąłem jednak na kuzyna spode łba nie będąc pewnym czy słyszałem to co słyszałem.
- Ty. Prosisz mnie. O kasę. Tak? - wyartykułowałem powoli, a potem zaśmiałem się w głos kiwając niedowierzająco głową na boki - O rety... I jeszcze mówisz coś o zachowywaniu jakiejś równowagi. Dobre - o ty, ty, ty, kawalarzu ty. Pomachałem mu palcem mając rozciągnięte usta od jednego kącika ucha do drugiego - W porzo. Zrobię zlecenie jak będę koło Grina. Nie policzę odsetek - miałem nadzieję, że zabrzmiałem odpowiednio wspaniałomyślnie i wyniośle. Zerknąłem sobie potem na to co ten pędrak znalazł i wyglądało na to, że trafił w dziesiątkę.
- No, nada się. Teraz tylko to wymontować i spadamy - oznajmiłem i zabrałem się za demontaż elementu mając nadzieję, że w dwójkę pójdzie nam szybko i jeszcze przed wieczorem uda mi się spróbować zamontować część w garbusie.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Zależy jeszcze KTO by mu go dał. - stwierdził po krótkim namyśle, bo już trochę tak było, że dziadek Bob był tym jednym człowiekiem w rodzinie, który jakoś bardziej upodobał sobie Matta niż Bertiego. Dziwne to i nieludzkie, ale tak już był, w sumie trudno się dziwi bo jak to mówią ciągnie swój do swego. I choć Bert w sumie to nie wątpił że w razie poważnej potrzeby dziadek stałby za nim murem bo był też pewien że motor podarowany przez niego byłby pewnie byle pierdołą, co ty dziecko wiesz o pojazdach podczas gdy motor od Matta mógłby zostać przemyślany i uznany za całkiem dobrą rzecz, pewnie jeszcze by starszego z kuzynów spróbował wciągnąć w jakiś biznes z salonem z nielegalnymi środkami komunikacji.
Uśmiechnął się pod nosem bo w sumie nie wątpił że jak Mattowi uda się kiedyś skołować taki pojazd więcej niż dla siebie to podobna sytuacja będzie miała miejsce.
Dalej nic nie mówił i pozwolił Mattowi cieszyć się chwilą, bo nie wątpił, że cieszy się w jakiś swój dziwny sposób i wzruszył ramionami.
- Staram się, okej? - wzruszył ramionami. - Ale genów nie oszukasz.
Tak już jest, odwieczna zasada, każdy mędrzec to wie że Bott nie może być za bystry i nie może mu od początku iść za dobrze, a w ogóle to jeśli ogarnia własne finanse to znaczy że coś się dzieje. No więc Bertie musiał przyjąć obecną sytuację jako coś naturalnego. Męczącego, owszem - ale naturalnego.
- Dobra. Oddam jak biznes ruszy. - bo przecież ruszy, no nie? Jak już ma długi w czwartym miejscu w Londynie to ten biznes nie bardzo ma inny wybór, bo inaczej Bertie utonie i przykryje się tymi nieistniejącymi długami gdzieś w świecie w którym gobliny go nie odnajdą. W sumie to ich bał się bardziej niż Skamandera.
- Cuuudownie. - nie zamierzał tu siedzieć dłużej niż trzeba. Złapał zaraz za śrubokręt, by wymontować znalezioną część z samochodu. I pryskać stąd byle szybciej, póki nie narobili sobie kłopotów. I oczywiście zlecieć z ogrodzenia, żeby nie było, że coś się w jego życiu zmieniło.
zt x 2
Uśmiechnął się pod nosem bo w sumie nie wątpił że jak Mattowi uda się kiedyś skołować taki pojazd więcej niż dla siebie to podobna sytuacja będzie miała miejsce.
Dalej nic nie mówił i pozwolił Mattowi cieszyć się chwilą, bo nie wątpił, że cieszy się w jakiś swój dziwny sposób i wzruszył ramionami.
- Staram się, okej? - wzruszył ramionami. - Ale genów nie oszukasz.
Tak już jest, odwieczna zasada, każdy mędrzec to wie że Bott nie może być za bystry i nie może mu od początku iść za dobrze, a w ogóle to jeśli ogarnia własne finanse to znaczy że coś się dzieje. No więc Bertie musiał przyjąć obecną sytuację jako coś naturalnego. Męczącego, owszem - ale naturalnego.
- Dobra. Oddam jak biznes ruszy. - bo przecież ruszy, no nie? Jak już ma długi w czwartym miejscu w Londynie to ten biznes nie bardzo ma inny wybór, bo inaczej Bertie utonie i przykryje się tymi nieistniejącymi długami gdzieś w świecie w którym gobliny go nie odnajdą. W sumie to ich bał się bardziej niż Skamandera.
- Cuuudownie. - nie zamierzał tu siedzieć dłużej niż trzeba. Złapał zaraz za śrubokręt, by wymontować znalezioną część z samochodu. I pryskać stąd byle szybciej, póki nie narobili sobie kłopotów. I oczywiście zlecieć z ogrodzenia, żeby nie było, że coś się w jego życiu zmieniło.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciemne chmury nieustannie przysłaniały niebo, a rzęsisty deszcz nieprzerwanie padał, wywołując potoki przelewające się przez kolejne zagłębienia w terenie, ćmiąc papierosa pod zadaszeniem teatru wpatrywał się w czarne niebo nad sobą. Było bezkresne i czarne jak otchłań, tak samo przerażało - pozostając symbolem ich porażki, bolesnym przypomnieniem krótkowzrocznej pomyłki. Był zły - nie tylko na rycerzy, ale i na samego siebie, choć wywiązał się ze swojego zadania najlepiej, jak potrafił, mógł mocniej dopilnować pozostałych - upewnić się, że nie zbagatelizowali otrzymanych wytycznych. I że gotowi byli też im sprostać. Szary dym leniwie wypłynął spomiędzy jego pobladłych ust, nim upuścił papierosa, którego przydepnął obcasem eleganckiego buta, po czym wysunął z kieszeni szaty maskę śmierciożercy, przez chwilę przyglądając się jej fakturze w skupieniu. Dotąd jej nie nosił, dziś jego personalia znaczyły więcej, niż jeszcze do niedawna. Nikt nie mógł go zobaczyć, oddał się służbie całym sobą, ale czarodziejski świat nie był jeszcze do końca gotowy na zmiany. Oddał się całym sobą - i również w tym celu musiał zachować swoją pozycję. Rozejrzawszy się wokół upewnił się, że na tym odludziu nie znajdował się nikt więcej, nim założył ją na twarz - perfekcyjnie pasującą, zdobioną motywami pnączy okraszonych kolcami, tak jednoznacznie kojarzonych z jego nazwiskiem. Prawda nie miała znaczenia, znaczenie miały dowody. Według danych, które mieli, nie powinni czekać na asystenta zbyt długo.
- Jak sądzisz, co on tutaj robi? - zwrócił się do Mulcibera, kiedy ten również znalazł się już na miejscu, brzmiąc jak znudzony, znudzenie wpędzało go w rozmyślania o aspektach, które na co dzień interesujące wcale nie były. - Ćwiczy spektakle z wyimaginowanymi przyjaciółmi? - Teatr był zrujnowany. Nikt tutaj nie mieszkał. A on - był tylko asystentem, nosiwodą, gryzipiórkiem, choćby chciał kombinować coś na uboczu, chyba nikt nie wziąłby go na poważnie. - Oddaje się kontemplacji na łonie osamotnionej, opuszczonej architektury? - Gdyby miał ocenić przestrzeń jako artysta, uznałby że, że jest całkiem nastrojowa. Architektura robiła wrażenie, choć szkoda, że została zniszczona. Jednego asystenta już zabił, przed nim zaraz miał stanąć kolejny. Zadarł lekko brodę, wypatrując nieznajomej sylwetki na zamglonym od deszczu horyzoncie. Ktoś się pojawił. Mężczyzna w średnim wieku, rysopisem pasujący do asystenta z gazet - a jednak znacznie bardziej od niego zmęczony.
- Czyń honory - rzucił, nie odejmując spojrzenia od zbliżającego się czarodzieja. Należało wydobyć z niego kilka istotnych informacji, siłą lub groźbą, bez znaczenia.
- Jak sądzisz, co on tutaj robi? - zwrócił się do Mulcibera, kiedy ten również znalazł się już na miejscu, brzmiąc jak znudzony, znudzenie wpędzało go w rozmyślania o aspektach, które na co dzień interesujące wcale nie były. - Ćwiczy spektakle z wyimaginowanymi przyjaciółmi? - Teatr był zrujnowany. Nikt tutaj nie mieszkał. A on - był tylko asystentem, nosiwodą, gryzipiórkiem, choćby chciał kombinować coś na uboczu, chyba nikt nie wziąłby go na poważnie. - Oddaje się kontemplacji na łonie osamotnionej, opuszczonej architektury? - Gdyby miał ocenić przestrzeń jako artysta, uznałby że, że jest całkiem nastrojowa. Architektura robiła wrażenie, choć szkoda, że została zniszczona. Jednego asystenta już zabił, przed nim zaraz miał stanąć kolejny. Zadarł lekko brodę, wypatrując nieznajomej sylwetki na zamglonym od deszczu horyzoncie. Ktoś się pojawił. Mężczyzna w średnim wieku, rysopisem pasujący do asystenta z gazet - a jednak znacznie bardziej od niego zmęczony.
- Czyń honory - rzucił, nie odejmując spojrzenia od zbliżającego się czarodzieja. Należało wydobyć z niego kilka istotnych informacji, siłą lub groźbą, bez znaczenia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nauczył się nie powierzania wszystkiego losowi, ten bywał kapryśny, a oddawanie kontroli przypadkowi nie leżało w jego naturze. I chociaż sądził często, że był w stanie ogarnąć wszystko i wszystkich, dopilnować każdego szczegółu — nie był. Ostatnie tygodnie to udowodniły, kiedy rzeczy, które miał w garści wymknęły się z dłoni niepostrzeżenie. Wznieśli się po szczycie w Salisbury, mogli więcej, ale to, co się wydarzyło nie było ich zasługą. Oni sami zawiedli. Powierzonego im zadania nie wypełnili. Odnieśli sromotną porażkę, oddali Azkaban wrogowi, przecenili swoje siły. Daleko mu było do poczucia odpowiedzialności za innych, tak jak i dźwigania cudzych ciężarów. Nie w smak było mu utożsamianie się z tymi, którzy swoje zadanie wypełnili niedostatecznie, nieumiejętnie, źle; znał jednak swoją rolę i swoje miejsce. Odpowiadał przed Czarnym Panem, a zaraz za nim - przed Tristanem. Mógł zrobić więcej, mógł upewnić się, że wszyscy tak jak i on zrobią, co tylko w ich mocy. I nie zrobił tego. Nie mógł się wyzbyć frustracji wywołanej niepowodzeniem, nie przywykł do wizji oddalających się niespodziewanie sukcesów. To był czas na rekompensatę.
Odnalezienie Longbottoma było istotne, a jeśli mieli go zatrzymać to nie mogli sobie pozwolić na popełnienie błędów. Kilkukrotne pojawienie się jego asystenta w pobliżu teatru Cromwella było co najmniej interesujące, biorąc pod uwagę mało zachęcające do przypadkowego zwiedzania miejsce. Pojawił się na miejscu w ciemnym płaszczu i masce, która ukrywała jego prawdziwe oblicze. Powitał Tristana skinięciem głowy, przystanął obok niego.
— Czeka na swoje pięć minut sławy — gdybał; niewątpliwie Wadock szukał tu też kłopotów. Wyglądał jak cień samego siebie, dobrze kojarzył jego sylwetkę, nie tylko z gazet, wielokrotnie mijał go na korytarzach ministerstwa. — Chyba ma szczęście, został dostrzeżony przez łowców talentów.— W głosie wybrzmiała nonszalancja. — Ciekawe, czy wyuczył się już swojej kwestii na pamięć. Mam nadzieje, że źle znosi stres — dodał jeszcze i ruszył się z miejsca. Skierował swoje kroki w kierunku czarodzieja. Ubrany w łachmany przypominał włóczęgę. Być może się ukrywał, a może chciał wtopić się w otoczenie, przebywając w miejscu takim jak to. Cokolwiek chciał tym osiągnąć nie udało mu się pozostać niezauważonym.
Wycelował różdżką z mężczyznę, jeszcze ze sporej odległości.
— Crucio— wyszeptał wyraźnie choć cicho, mierząc prosto w jego plecy. Liczył, że nie zajmie im to zbyt wiele czasu; a on nie będzie im stawiał oporu.
Odnalezienie Longbottoma było istotne, a jeśli mieli go zatrzymać to nie mogli sobie pozwolić na popełnienie błędów. Kilkukrotne pojawienie się jego asystenta w pobliżu teatru Cromwella było co najmniej interesujące, biorąc pod uwagę mało zachęcające do przypadkowego zwiedzania miejsce. Pojawił się na miejscu w ciemnym płaszczu i masce, która ukrywała jego prawdziwe oblicze. Powitał Tristana skinięciem głowy, przystanął obok niego.
— Czeka na swoje pięć minut sławy — gdybał; niewątpliwie Wadock szukał tu też kłopotów. Wyglądał jak cień samego siebie, dobrze kojarzył jego sylwetkę, nie tylko z gazet, wielokrotnie mijał go na korytarzach ministerstwa. — Chyba ma szczęście, został dostrzeżony przez łowców talentów.— W głosie wybrzmiała nonszalancja. — Ciekawe, czy wyuczył się już swojej kwestii na pamięć. Mam nadzieje, że źle znosi stres — dodał jeszcze i ruszył się z miejsca. Skierował swoje kroki w kierunku czarodzieja. Ubrany w łachmany przypominał włóczęgę. Być może się ukrywał, a może chciał wtopić się w otoczenie, przebywając w miejscu takim jak to. Cokolwiek chciał tym osiągnąć nie udało mu się pozostać niezauważonym.
Wycelował różdżką z mężczyznę, jeszcze ze sporej odległości.
— Crucio— wyszeptał wyraźnie choć cicho, mierząc prosto w jego plecy. Liczył, że nie zajmie im to zbyt wiele czasu; a on nie będzie im stawiał oporu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Myśl o asystencie jako niespełnionym artyście, którego ciągnie na deski teatru, była abstrakcyjna, ale i ciekawa. Nudni prości ludzie też dokądś zmierzali, mieli własne myśli, pragnienia i żądania, choć nie różnili się niczym od bezdomnego psa. Było w tym też coś ironicznie zabawnego, podłego w odbieraniu czarodziejom złudzeń. Sarkastyczna pogawędka z Ramseyem mogła budzić więcej obaw, niż zdradzałaby to swoim pierwotnym kształtem; mogli stać znacznie bliżej prawdy, niż sądzili.
- Przestanie być zabawnie, jeśli jednak nas zaskoczy i przewrotnie okaże się być naprawdę dobrym aktorem. - Nie spodziewał się ani odpowiedzi ani rozwiązania tego raczej problematycznego zagadnienia, przydałaby się im fiolka serum prawdy, żeby upewnić się co do szczerości jego wyznań. Ból potrafił jednak wyciągać prawdę równie skutecznie, a jak Mulciber słusznie zauważył, stres rzadko pozwalał na kombinacje: nie mieli przecież do czynienia z człowiekiem przyzwyczajonym do bólu, a z urzędnikiem, na dodatek nie pełniącym odpowiedzialnej funkcji. Posiadał jednak informacje, które mogły okazać się znaczące. Informacje niezbędne, prowadzące do samego Longbototma. Wiedzieli już, że nie mogli bagatelizować jego osoby - oddałby wiele, biorąc w ręce jego zabliźnioną, brzydką gębę. Nawet nie mrugnął, gdy czarna wiązka zaklęcia niewybaczalnego przecięła powietrze, błyskając w kierunku mężczyzny; obejrzał się dopiero, dostrzegając niepokojące iskry, nad nimi trzasnął grom. Wokół nie paliły się pochodnie, ciemne niebo mocniej zasłoniły burzowe chmury, a przez moment zdawało mu się, że nie słyszał nawet uderzającego o budynek deszczu. Jeszcze parę lat temu w podobnej sytuacji zastanowiłby się, czy podobna cisza nie była zwiastunem czegoś niepokojącego, ale dzisiaj wiedział, że nie spotka go tutaj nic groźniejszego od niego samego. Rozległ się przepełniony bólem i cierpieniem wrzask, niechętnie i nieśpiesznie Tristan wyszedł spod dachu, oglądając się na Mulcibera, skinąwszy głową, by ruszyli - i zbliżył się do mężczyzny, który zdążył już upaść, wił się jak dżdżownica, którą ktoś przerąbał na pół. Ale nie robiło to na nim wrażenia - już nie.
- William Waddock, jak sądzę - zwrócił się do niego bez większej emocji, poszukując spojrzenia wygiętej z bólu twarzy. Podobno cruciatus potrafił wzniecić ból doprowadzający na skraj szaleństwa. A ten był wyjątkowo silny. Brak odpowiedzi nieszczególnie go zadziwił, niechętnie przykucnął, zrównując się z nim poziomem i splótł dłonie razem, tak, by mężczyzna mógł go dobrze widzieć. - To zaszczyt cię poznać, czekaliśmy na ciebie. Masz interesującą przeszłość, Waddock, pracowałeś dla Longbottoma, co? Chcielibyśmy się o nim czegoś dowiedzieć. Daruj maniery mojemu przyjacielowi, nie chciał, byś poczuł się urażony i z pewnością cofnie to zaklęcie, ale wygląda na to, że potrzebujemy twojej pomocy. - Nie robiło na nim wrażenia nienawistne spojrzenie, jakim go uraczył; wiedział, że pęknie - cruciatus pozbawiał go tchu. Spoglądał na niego wyczekująco, nim ten zaczął mówić:
- Nie... nie wiem nic... o Longbottomie... proszę, błagam... skończ to - przeciągły jęk rozdarł nocną ciszę - skończ zaklęcie, zabierz je, przestań... - miotał się na boki, miotał się w przód i w tył, zaciskał zęby, ale nic nie mogło oswobodzić go z bólu.
- Gdzie jest Longbottom? - cierpliwie zadał pytanie, przez jego czoło nie przemknęła nawet jedna zmarszczka zmartwienia.
- Przysięgam, n-nie wiem... Naprawdę, przysięgam, nie mam z nim kont-kontaktu odkąd... odkąd przestał przychodzić... do ministesrtwa... jak to boli - wrzasnął, aż z pobliskich drzew zerwały się ptaki, a Tristan zaczął dostrzegać zalety tego ustronnego miejsca. - Nie ufał mi na tyle, żeby mówić takie rzeczy! - Krzyk mógł być, choć nie musiał, objawem szczerości - uniósł porozumiewawcze spojrzenie na Mulcibera, szukając na jego twarzy emocji i myśli lub gestu, którym potwierdziłby lub zaprzeczył tym słowom, wierzył mu?
- Cóż, więc nic tu po nas - stwierdził, podnosząc się do pozycji stojącej. - Czas go dobić. - Nie zamierzał przecież stać przed nim cały dzień, wierzył, że jest w stanie przyśpieszyć swoją spowiedź.
- Nie! - wyrwał się do odpowiedzi natychmiast, jego bolesne jęki zaczynały brzmieć jak płacz. - Wiem... wiem, gdzie są jego przyjaciele. Może... może oni pomogą, oni mogą wiedzieć - Urywane słowa były trudne, ale nie niemozliwe do zrozumienia. Tristan założył ręce na piersi, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza, kiedy jego ofiara wydała z siebie kolejny rozdzierający wrzask. - Wyspa Achill... Henry McBurner... Pół... Północny brzeg... Dolina Godryka... Przy fontannie... Jeremy Aymer...
- Przestanie być zabawnie, jeśli jednak nas zaskoczy i przewrotnie okaże się być naprawdę dobrym aktorem. - Nie spodziewał się ani odpowiedzi ani rozwiązania tego raczej problematycznego zagadnienia, przydałaby się im fiolka serum prawdy, żeby upewnić się co do szczerości jego wyznań. Ból potrafił jednak wyciągać prawdę równie skutecznie, a jak Mulciber słusznie zauważył, stres rzadko pozwalał na kombinacje: nie mieli przecież do czynienia z człowiekiem przyzwyczajonym do bólu, a z urzędnikiem, na dodatek nie pełniącym odpowiedzialnej funkcji. Posiadał jednak informacje, które mogły okazać się znaczące. Informacje niezbędne, prowadzące do samego Longbototma. Wiedzieli już, że nie mogli bagatelizować jego osoby - oddałby wiele, biorąc w ręce jego zabliźnioną, brzydką gębę. Nawet nie mrugnął, gdy czarna wiązka zaklęcia niewybaczalnego przecięła powietrze, błyskając w kierunku mężczyzny; obejrzał się dopiero, dostrzegając niepokojące iskry, nad nimi trzasnął grom. Wokół nie paliły się pochodnie, ciemne niebo mocniej zasłoniły burzowe chmury, a przez moment zdawało mu się, że nie słyszał nawet uderzającego o budynek deszczu. Jeszcze parę lat temu w podobnej sytuacji zastanowiłby się, czy podobna cisza nie była zwiastunem czegoś niepokojącego, ale dzisiaj wiedział, że nie spotka go tutaj nic groźniejszego od niego samego. Rozległ się przepełniony bólem i cierpieniem wrzask, niechętnie i nieśpiesznie Tristan wyszedł spod dachu, oglądając się na Mulcibera, skinąwszy głową, by ruszyli - i zbliżył się do mężczyzny, który zdążył już upaść, wił się jak dżdżownica, którą ktoś przerąbał na pół. Ale nie robiło to na nim wrażenia - już nie.
- William Waddock, jak sądzę - zwrócił się do niego bez większej emocji, poszukując spojrzenia wygiętej z bólu twarzy. Podobno cruciatus potrafił wzniecić ból doprowadzający na skraj szaleństwa. A ten był wyjątkowo silny. Brak odpowiedzi nieszczególnie go zadziwił, niechętnie przykucnął, zrównując się z nim poziomem i splótł dłonie razem, tak, by mężczyzna mógł go dobrze widzieć. - To zaszczyt cię poznać, czekaliśmy na ciebie. Masz interesującą przeszłość, Waddock, pracowałeś dla Longbottoma, co? Chcielibyśmy się o nim czegoś dowiedzieć. Daruj maniery mojemu przyjacielowi, nie chciał, byś poczuł się urażony i z pewnością cofnie to zaklęcie, ale wygląda na to, że potrzebujemy twojej pomocy. - Nie robiło na nim wrażenia nienawistne spojrzenie, jakim go uraczył; wiedział, że pęknie - cruciatus pozbawiał go tchu. Spoglądał na niego wyczekująco, nim ten zaczął mówić:
- Nie... nie wiem nic... o Longbottomie... proszę, błagam... skończ to - przeciągły jęk rozdarł nocną ciszę - skończ zaklęcie, zabierz je, przestań... - miotał się na boki, miotał się w przód i w tył, zaciskał zęby, ale nic nie mogło oswobodzić go z bólu.
- Gdzie jest Longbottom? - cierpliwie zadał pytanie, przez jego czoło nie przemknęła nawet jedna zmarszczka zmartwienia.
- Przysięgam, n-nie wiem... Naprawdę, przysięgam, nie mam z nim kont-kontaktu odkąd... odkąd przestał przychodzić... do ministesrtwa... jak to boli - wrzasnął, aż z pobliskich drzew zerwały się ptaki, a Tristan zaczął dostrzegać zalety tego ustronnego miejsca. - Nie ufał mi na tyle, żeby mówić takie rzeczy! - Krzyk mógł być, choć nie musiał, objawem szczerości - uniósł porozumiewawcze spojrzenie na Mulcibera, szukając na jego twarzy emocji i myśli lub gestu, którym potwierdziłby lub zaprzeczył tym słowom, wierzył mu?
- Cóż, więc nic tu po nas - stwierdził, podnosząc się do pozycji stojącej. - Czas go dobić. - Nie zamierzał przecież stać przed nim cały dzień, wierzył, że jest w stanie przyśpieszyć swoją spowiedź.
- Nie! - wyrwał się do odpowiedzi natychmiast, jego bolesne jęki zaczynały brzmieć jak płacz. - Wiem... wiem, gdzie są jego przyjaciele. Może... może oni pomogą, oni mogą wiedzieć - Urywane słowa były trudne, ale nie niemozliwe do zrozumienia. Tristan założył ręce na piersi, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza, kiedy jego ofiara wydała z siebie kolejny rozdzierający wrzask. - Wyspa Achill... Henry McBurner... Pół... Północny brzeg... Dolina Godryka... Przy fontannie... Jeremy Aymer...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zerknął na Tristana jeszcze na moment, jedną chwilę, kontrolnie, rozważając jego słowa. Istniał jednak cień szansy, że gdyby osobnik był lepszym aktorem niż zakładali zaszedłby wyżej niż na stanowisko, które i tak niedawno stracił. Wszystko było jednak możliwe, a takiej ewentualności nie mogli odrzucić. Lekceważenie nawet najbanalniejszych przeciwników było błędem, a tych popełniać nie zwykli. Zaklęcie ugodziło czarodzieja bezbłędnie, trafiło go z olbrzymią mocą. Jeśli cokolwiek miało go szybko przekonać do mówienia to właśnie niewysłowione cierpienie. Ale czarnomagicznej klątwie towarzyszyło coś jeszcze, coś co zaburzyło na moment równowagę tego miejsca. Niebo stało się jeszcze ciemniejsze niż było, okoliczne światła zgasły, cisza zalęgła się po kątach. Omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie, zdawało mu się całkiem korzystnym przypadkiem. Mrok im sprzyjał, ciemność stała po ich stronie. I ta cisza. Błoga, uspokajająca i znajoma. Nikt nie powinien się tu zapuszczać, tym bardziej, że po chwili ową ciszę przerwały wrzaski prawdziwego bólu. Ofiara dosłownie zdzierała gardło.
Waddock cierpiał, a to cierpienie nie tylko malowało się na jego twarzy, ale wyrażał je całym sobą. Tristan rzeczowo podjął z nim temat, w milczeniu przysłuchiwał się jak uprzejmie i niemalże sympatycznie spróbował zachęcić go do mielenia ozorem.
— Nie mogę — odpowiedział mu niemalże niewinnie i przepraszająco, kiedy po raz pierwszy zaprzeczył wszystkiemu, prosząc o to, by przerwał. Nie zamierzał. Nie zamierzał przerywać zaklęcia dopóki nie zdradzi im wszystkiego, co chcieli wiedzieć. Jeśli nie wiedział — był bezużyteczny, ale na pewno było coś, co ukrywał. Informacja, którą powinien chcieć handlować za swoje życie. Był jego asystentem. Nawet jeśli Longbottom był ostrożny — a wcale go to nie dziwiło — i nie ufał nikomu na tyle, by dzielić się najistotniejszymi kwestiami, musiał wiedzieć o czymś, co mogło ich naprowadzić. Lepiej dla niego, by wpadł na pomysł, który może ich zadowolić szybciej niż później. Skrzyżował spojrzenie z Tristanem i pewniej uniósł różdżkę skierowaną w stronę Waddocka. Mógł go tak trzymać, aż postrada zmysły, ale tego nie chciał — nie póki mógł coś zdradzić, a dotąd poza bezsensownymi wrzaskami nie powiedział nic sensownego. I w jednej chwili zaczął wyrzucać z siebie słowa, składające się na nazwiska, miejsca. Spojrzał na Tristana, kiwnął głową.
—Chyba próbuje nas oszukać — podważył jego zeznania głosem lekkim, nieco powątpiewającym. To wystarczyło, by go sprowokować do dalszych zapewnień:
-Nie! Nie... Przysięgam... Na Merlina... na wszystko, co mam... Często... kontaktowali się... — Jęki były coraz donioślejsze, coraz więcej było w nich bólu i bezsilności. Mulciber jednym ruchem przerwał zaklęcie, którym go spętał. Czarodziej przestał wić się w bólu, kuląc w pozycji embrionalnej, próbował odzyskać równowagę, oddychając głośno, a w każdym z tych oddechów dało się słyszeć drżący głos.
— Odczulibyśmy ogromny zawód, gdyby się okazało, że wprowadziłeś nas w błąd — zaczął, przenosząc wzrok z towarzysza na Waddocka. — Na szczęście w takiej sytuacji będziemy wiedzieć, gdzie możemy złożyć reklamację. Twoja żona nie zamyka drzwi do ogrodu. I pije herbatę tylko z zielonego kubka. Tego, który najczęściej stoi na gazecie w dużym pokoju. Salon jest naprawdę pięknie oświetlony, myślę, że będziemy się tam czuć jak u siebie. — Nuta groźby ranienia najbliższych, szczególnie po pokazaniu, że nie cofną się przed niczym potrafiła wydusić z takich jak on resztki tajemnic. Nie był pewien, na ile to, co mówił było prawdą, ale wyraźnie nie chciał, nie mógł powiedzieć nic więcej.
Czarodziej załkał, odwracając ku nim głowę. Spojrzał na nich, a w jego oczach wezbrała złość i łzy. Wyglądał żałośnie, ale nie wywołało to w Mulciberze nawet ukłucia wstydu czy wyrzutów sumienia.
— Nie… przysięgam… Nie krzywdźcie jej...
Ale powtarzał to wciąż i wciąż bez sensu.
—Avada kedavra!— Nie czas był na zabawy, musieli się go pozbyć szybko. Spojrzał na Rosiera, zastanawiając się, czy myślał o tym samym, co on w tej chwili. Obie wskazane lokalizacje były daleko od siebie, odwiedzenie jednego z nich zmniejszy ich szanse na dowiedzenie się czegoś od drugiego. Jeśli byli w stałym kontakcie z Longbottomem, mogli przeczuwać, że ktoś ich odwiedzi; nie mogli sobie pozwolić na błąd. — To może być pułapka — poddał to wątpliwości. Nie przygotowana przez Waddocka, był na to za prymitywny, ale czy Longbottom spodziewałby się takiego obrotu spraw i zawczasu szykował sobie podatny grunt? Czy mógł ukartować kontakty z fałszywymi przyjaciółmi wyprowadzając przeciwników w pole?— Jeśli któryś z nich zdąży ostrzec Longbottoma będziemy błądzić jak dzieci we mgle. Najlepiej jeśli sprawdzimy ich obu w tym samym czasie, może któryś naprowadzi jednego z nas na niego. Udałbym się na wyspę Achill.— Zaproponował, zatrzymując spojrzenie na Tristanie. Co on o tym myślał?
Waddock cierpiał, a to cierpienie nie tylko malowało się na jego twarzy, ale wyrażał je całym sobą. Tristan rzeczowo podjął z nim temat, w milczeniu przysłuchiwał się jak uprzejmie i niemalże sympatycznie spróbował zachęcić go do mielenia ozorem.
— Nie mogę — odpowiedział mu niemalże niewinnie i przepraszająco, kiedy po raz pierwszy zaprzeczył wszystkiemu, prosząc o to, by przerwał. Nie zamierzał. Nie zamierzał przerywać zaklęcia dopóki nie zdradzi im wszystkiego, co chcieli wiedzieć. Jeśli nie wiedział — był bezużyteczny, ale na pewno było coś, co ukrywał. Informacja, którą powinien chcieć handlować za swoje życie. Był jego asystentem. Nawet jeśli Longbottom był ostrożny — a wcale go to nie dziwiło — i nie ufał nikomu na tyle, by dzielić się najistotniejszymi kwestiami, musiał wiedzieć o czymś, co mogło ich naprowadzić. Lepiej dla niego, by wpadł na pomysł, który może ich zadowolić szybciej niż później. Skrzyżował spojrzenie z Tristanem i pewniej uniósł różdżkę skierowaną w stronę Waddocka. Mógł go tak trzymać, aż postrada zmysły, ale tego nie chciał — nie póki mógł coś zdradzić, a dotąd poza bezsensownymi wrzaskami nie powiedział nic sensownego. I w jednej chwili zaczął wyrzucać z siebie słowa, składające się na nazwiska, miejsca. Spojrzał na Tristana, kiwnął głową.
—Chyba próbuje nas oszukać — podważył jego zeznania głosem lekkim, nieco powątpiewającym. To wystarczyło, by go sprowokować do dalszych zapewnień:
-Nie! Nie... Przysięgam... Na Merlina... na wszystko, co mam... Często... kontaktowali się... — Jęki były coraz donioślejsze, coraz więcej było w nich bólu i bezsilności. Mulciber jednym ruchem przerwał zaklęcie, którym go spętał. Czarodziej przestał wić się w bólu, kuląc w pozycji embrionalnej, próbował odzyskać równowagę, oddychając głośno, a w każdym z tych oddechów dało się słyszeć drżący głos.
— Odczulibyśmy ogromny zawód, gdyby się okazało, że wprowadziłeś nas w błąd — zaczął, przenosząc wzrok z towarzysza na Waddocka. — Na szczęście w takiej sytuacji będziemy wiedzieć, gdzie możemy złożyć reklamację. Twoja żona nie zamyka drzwi do ogrodu. I pije herbatę tylko z zielonego kubka. Tego, który najczęściej stoi na gazecie w dużym pokoju. Salon jest naprawdę pięknie oświetlony, myślę, że będziemy się tam czuć jak u siebie. — Nuta groźby ranienia najbliższych, szczególnie po pokazaniu, że nie cofną się przed niczym potrafiła wydusić z takich jak on resztki tajemnic. Nie był pewien, na ile to, co mówił było prawdą, ale wyraźnie nie chciał, nie mógł powiedzieć nic więcej.
Czarodziej załkał, odwracając ku nim głowę. Spojrzał na nich, a w jego oczach wezbrała złość i łzy. Wyglądał żałośnie, ale nie wywołało to w Mulciberze nawet ukłucia wstydu czy wyrzutów sumienia.
— Nie… przysięgam… Nie krzywdźcie jej...
Ale powtarzał to wciąż i wciąż bez sensu.
—Avada kedavra!— Nie czas był na zabawy, musieli się go pozbyć szybko. Spojrzał na Rosiera, zastanawiając się, czy myślał o tym samym, co on w tej chwili. Obie wskazane lokalizacje były daleko od siebie, odwiedzenie jednego z nich zmniejszy ich szanse na dowiedzenie się czegoś od drugiego. Jeśli byli w stałym kontakcie z Longbottomem, mogli przeczuwać, że ktoś ich odwiedzi; nie mogli sobie pozwolić na błąd. — To może być pułapka — poddał to wątpliwości. Nie przygotowana przez Waddocka, był na to za prymitywny, ale czy Longbottom spodziewałby się takiego obrotu spraw i zawczasu szykował sobie podatny grunt? Czy mógł ukartować kontakty z fałszywymi przyjaciółmi wyprowadzając przeciwników w pole?— Jeśli któryś z nich zdąży ostrzec Longbottoma będziemy błądzić jak dzieci we mgle. Najlepiej jeśli sprawdzimy ich obu w tym samym czasie, może któryś naprowadzi jednego z nas na niego. Udałbym się na wyspę Achill.— Zaproponował, zatrzymując spojrzenie na Tristanie. Co on o tym myślał?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Kiedy ostatnie słowa padły, nie wtrącał się w zabawy Mulcibera; bez emocji i w ciszy przyglądał się wijącemu się z bólu asystentowi, wraz z nim zastanawiając się nad tym, skąd Mulciber wiedział tak wiele o jego żonie - dobrze przygotował się do dzisiejszego dnia, musiał odwiedzić jego dom, obserwować go. Człowiek wijący się w przemokniętej deszczem trawie wydawał się nie być tym faktem zadowolony, zdawało mu się nawet, że dostrzegł w kącikach jego oczu błysk łez. Jego mękę ukrócił dopiero błysk szmaragdowej Avady Kedavry, Tristan nawet nie mrugnął, jego usta składały się w ten sam beznamiętny wyraz - myślami był tak naprawdę gdzie indziej, zastanawiał się nad tym, czy mężczyzna nie kłamał, czy doprowadzi ich faktycznie na miejsce, czy nie zdradzi, czy nie kłamał. Zaklęcie zdawało się wywołać na twarzy Mulcibera dziwną bladość, ale wiedział, że był dość silny, by sobie z nią poradzić.
- Pozostaje to sprawdzić. - Zakładać pułapkę na nich to trochę jak zakładać wnyki na smoka, niby można było - pytanie, co zrobi myśliwy, kiedy okaże się, że uwięziony we wnykach smok wciąż potrafi ziać ogniem, a jego ogon wciąż potrafi ze świstem przeciąć powietrze, powalając dorosłego człowieka, że pazury wciąż są ostre, a szczęki wciąż silne, że bez jednej łapy smok wciąż jest potwornie niebezpiecznym stworzeniem. - Jeśli on - niedbale skinął głową na zwłoki - wiedział o nich obu, oni będą wiedzieć o sobie nawzajem. Mogą też ostrzec siebie wzajemnie, jeśli uda im się uciec. Musimy się tam zjawić o równej porze. - Ramsey miał słuszność, jeśli nie siebie, mogli też ostrzec samego Longbottoma - a to byłoby bardzo niefortunne. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem było rozdzielić się w tym momencie.
- Ruszaj - zdecydował, sprawdzi wobec tego Dolinę Godryka. Nie powinni zwlekać, czas nie grał na ich korzyść. Uczynił krok w tył - zatrzymał się jednak w pół, powracając spojrzeniem ku Mulciberowi. - Zwłoki - przypomniał - jeśli tu zostaną, prędzej czy później ktoś powiąże fakty, być może z kimś się tu spotykał. Nie mogą być szybsi od nas, trzeba je ukryć. - Wystarczyłyby nawet pobliskie krzaki, cokolwiek, co na dziś, może jutro, zatrzyma podejrzenia. Być może przychodził w to miejsce sam, ale jego specyfika zdawała się pasować raczej do potajemnych schadzek niż samotnych spacerów.
- Pozostaje to sprawdzić. - Zakładać pułapkę na nich to trochę jak zakładać wnyki na smoka, niby można było - pytanie, co zrobi myśliwy, kiedy okaże się, że uwięziony we wnykach smok wciąż potrafi ziać ogniem, a jego ogon wciąż potrafi ze świstem przeciąć powietrze, powalając dorosłego człowieka, że pazury wciąż są ostre, a szczęki wciąż silne, że bez jednej łapy smok wciąż jest potwornie niebezpiecznym stworzeniem. - Jeśli on - niedbale skinął głową na zwłoki - wiedział o nich obu, oni będą wiedzieć o sobie nawzajem. Mogą też ostrzec siebie wzajemnie, jeśli uda im się uciec. Musimy się tam zjawić o równej porze. - Ramsey miał słuszność, jeśli nie siebie, mogli też ostrzec samego Longbottoma - a to byłoby bardzo niefortunne. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem było rozdzielić się w tym momencie.
- Ruszaj - zdecydował, sprawdzi wobec tego Dolinę Godryka. Nie powinni zwlekać, czas nie grał na ich korzyść. Uczynił krok w tył - zatrzymał się jednak w pół, powracając spojrzeniem ku Mulciberowi. - Zwłoki - przypomniał - jeśli tu zostaną, prędzej czy później ktoś powiąże fakty, być może z kimś się tu spotykał. Nie mogą być szybsi od nas, trzeba je ukryć. - Wystarczyłyby nawet pobliskie krzaki, cokolwiek, co na dziś, może jutro, zatrzyma podejrzenia. Być może przychodził w to miejsce sam, ale jego specyfika zdawała się pasować raczej do potajemnych schadzek niż samotnych spacerów.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zaklęcie poskutkowało, zadziałało bezbłędnie. Szmaragdowy błysk zaklęcia rozbłysł, rozganiając na moment mrok. Leżące na podłodze ciało przestało się poruszać, dźwięki jakie z siebie wydobywały ucichły gwałtownie — a on poczuł momentalną słabość. W chwili, w której odebrał mu życie, czarna magia odbiła na nim swoje piętro. Krew odpłynęła mu z twarzy, wyprostowana sylwetka zachwiała się niepewnie, ale błyskawicznie odzyskał stabilność i pion, wydychając powietrze. Nie przejął się tym zbytnio, znał cenę.
Pidniósłwszy wzrok na Tristana, skinął mu głową. A więc rzeczywiście myśleli podobnie. Musieli się rozejść. We dwóch byli niezwyciężeni, ale osobno mieli znacznie większe szanse na odniesienie sukcesu, a oto właśnie im chodziło. By dopaść Longbottoma. To były poszlaki, asystent byłego ministra niewiele im pomógł, ale wskazał trop dwóch czarodziejów, którzy mieli szansę wiedzieć więcej od niego, a to musieli sprawdzić. Być może sam Longbottom ukrywał się u któregoś z nich, a może doskonale znali jego kryjówkę. Martwe ciało Waddocka leżało mu pod nogami.
— Przyjemniaczek — mruknął za Tristanem, kiedy wspomniał o ciele, tylko w ramach przypomnienia, wszak sam nie zamierzał nawet kiwnąć palcem w tej sprawie. Oczywiście, że trzeba było się go pozbyć, ukryć je, by nikt się na nie nie natknął tuż po tym jak odejdą, w najbliższym czasie. Cechował się mniejszą arogancją z nich dwóch; lubił kusić los, ale nie zostawiał za sobą zbyt wiele śladów. Tylko jedna zabawa ze wszystkich dotąd zakończyła się niepowodzeniem. Tylko Tonks wciąż żyła i tylko ona dziś stanowiła dowód, którego też należało się pozbyć.
Pochylił się, by chwycić czarodzieja za kostki i pociągnął go za sobą; ledwie kilka kroków. Znajdowali się w ruinach, wokół pełno było gruzu, fragmentów uszczerbionych ścian, tuż obok znajdowała się szczelina w fundamentach. Dziura nie była zbyt głęboka, pewnie prowadziła do jakiejś piwnicy, ale nie zamierzał osobiście tego sprawdzać. Wydała mu się odpowiednim miejscem do szybkiego ukrycia ciała, nie miał zbyt wiele czasu, ktoś mógł się tu zjawić, a ciemność mogła rozstąpić się równie szybko co się pojawiła.
— Pluto— szepnął, kierując w zwłoki różdżką, a później pchnął je stopą. Ciało zsunęło się w dół, słyszał jak opada na gruzowisko.
202/217
Pidniósłwszy wzrok na Tristana, skinął mu głową. A więc rzeczywiście myśleli podobnie. Musieli się rozejść. We dwóch byli niezwyciężeni, ale osobno mieli znacznie większe szanse na odniesienie sukcesu, a oto właśnie im chodziło. By dopaść Longbottoma. To były poszlaki, asystent byłego ministra niewiele im pomógł, ale wskazał trop dwóch czarodziejów, którzy mieli szansę wiedzieć więcej od niego, a to musieli sprawdzić. Być może sam Longbottom ukrywał się u któregoś z nich, a może doskonale znali jego kryjówkę. Martwe ciało Waddocka leżało mu pod nogami.
— Przyjemniaczek — mruknął za Tristanem, kiedy wspomniał o ciele, tylko w ramach przypomnienia, wszak sam nie zamierzał nawet kiwnąć palcem w tej sprawie. Oczywiście, że trzeba było się go pozbyć, ukryć je, by nikt się na nie nie natknął tuż po tym jak odejdą, w najbliższym czasie. Cechował się mniejszą arogancją z nich dwóch; lubił kusić los, ale nie zostawiał za sobą zbyt wiele śladów. Tylko jedna zabawa ze wszystkich dotąd zakończyła się niepowodzeniem. Tylko Tonks wciąż żyła i tylko ona dziś stanowiła dowód, którego też należało się pozbyć.
Pochylił się, by chwycić czarodzieja za kostki i pociągnął go za sobą; ledwie kilka kroków. Znajdowali się w ruinach, wokół pełno było gruzu, fragmentów uszczerbionych ścian, tuż obok znajdowała się szczelina w fundamentach. Dziura nie była zbyt głęboka, pewnie prowadziła do jakiejś piwnicy, ale nie zamierzał osobiście tego sprawdzać. Wydała mu się odpowiednim miejscem do szybkiego ukrycia ciała, nie miał zbyt wiele czasu, ktoś mógł się tu zjawić, a ciemność mogła rozstąpić się równie szybko co się pojawiła.
— Pluto— szepnął, kierując w zwłoki różdżką, a później pchnął je stopą. Ciało zsunęło się w dół, słyszał jak opada na gruzowisko.
202/217
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zrujnowany teatr lorda Cromwella
Szybka odpowiedź