Harriett Pandora Devon Lovegood
Nazwisko matki: brak
Miejsce zamieszkania: piękny dworek w Canterbury, hrabstwie Kent, gdzie dobrze rosną róże w moim ogrodzie
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: jestem znana z bycia znaną
Wzrost: 174 cm
Waga: 51 kg
Kolor włosów: srebrzysty blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: nieodparty urok
dość sztywna, 13 cali, tabebuja, krew Reem
Beauxbatons (Gryfy)
jastrząb
martwa Sybil
kwiat róży i jaśmin,
chłodne, górskie powietrze, zapach męskiej skóry
i wody kolońskiej
Zaim i Sybil bawią się z Sethem w ogrodzie pełnym róż, Benjamin jest spokojny
i uśmiecha się do mnie bez żalu, trzymam na rękach
małe, piękne dziecko
moda, muzyka, teatr, balet, podróże, życie towarzyskie, zielarstwo i ogrodnictwo
kiedyś Jastrzębie z Falmouth, teraz nie kibicuję nikomu
tańczę, czytam, projektuję i konstruuję ubrania, zajmuję się ogrodem, wychowuję synka, uciekam przed reporterami, jestem piękna i pachnąca pośród skór zwierząt upolowanych przez Zaima
muzyka klasyczna
Ginta Lapina
Mówię Ci, to będzie najgłośniejszy temat roku. Podzielimy to na serie, zobaczysz, będziemy musieli domawiać dodruk każdego numeru, cały nakład rozejdzie się jak ciepłe bułeczki. Wszystkie brudy Devon Lovegood właśnie u nas, w Czarownicy. I dobrze, należy nam się, tak naprawdę to właśnie my ją wypromowaliśmy, a później zniknęła z radarów i nikt nie wie, dlaczego zakończyła karierę. Głupia, czy nie wiedziała, że romansu z mediami nie da się po prostu ot tak zakończyć, kiedy już ma się dość? Zawsze wiedziałem, że w tej historii jest jakieś drugie dno, że to, co widzieliśmy na okładkach i czytaliśmy w wywiadach było po prostu misternie utkaną otoczką. A teraz patrz, Cutberth, mamy listy pisane przez nią własnoręcznie, tyle smakowitych kąsków. Guwernantka zajmująca się jej dzieckiem, panna Moore, znalazła całą serię korespondencji w domu Devon i za uczciwą sumkę postanowiła udostępnić nam swoje znalezisko. Już widzę te soczyste tytuły z pierwszych stron…
spędziliśmy razem kilkanaście miesięcy i chociaż z ręką na sercu mogę powiedzieć, że były to najpiękniejsze miesiące mojego życia, wciąż wiesz o mnie tylko tyle, ile Ci pokazuję, ile pokazuję wszystkim naokoło. Nie chcę, byś myślał, że Cię oszukuję i mamię, mówiąc jak dama, zachowując się jak szlachcianka i wyglądając jak księżniczka. Jeśli mamy spędzić razem resztę życia, chcę być z Tobą szczera i dać Ci możliwość poznania mnie od podszewki. Nie chcę mieć przed Tobą sekretów. Prawda jest o wiele brzydsza, a w mojej historii nie ma żadnego elementu, który czyniłby mnie podobną do panien, które znasz.
Moje nazwisko jest dość wymowne samo w sobie, ale moja rodzina w niczym nie przypomina rodzin mojego kuzynostwa, Seliny czy Aarona. Mój ojciec, Vincent Lovegood, kochał moją matkę, Charlotte, miłością – mogło by się zdawać – nieskończoną, dopóki w naszym domu nie doszło do groźnej eksplozji kociołka, w wyniku czego nieskazitelna twarz Lotty została trwale oszpecona, jej kariera aktorki uwodzącej widzów genami wili brutalnie się zakończyła, a ona sama zaszyła się w sypialni z ciężkimi zasłonami wiecznie zakrywającymi okna, by pogrążyć się w smutku i zgorzknieniu i opłakiwać utracone piękno, które miało nigdy nie przeminąć. Nie pamiętam mamy uśmiechniętej, nie pamiętam, jak wyglądała przed wypadkiem, nie pamiętam jej czułych uścisków, gdy tuląc mnie do snu nazywała mnie rodzinną perełeczką. Nie pamiętam domu, w którym zarówno ja, jak i moja młodsza siostra, Sybil, przyszłyśmy na świat, bo dom ten, razem ze wszystkimi pięknymi meblami i obrazami został sprzedany w tajemnicy, kiedy miałam zaledwie kilka lat. Widzisz, mój ojciec starał się osłodzić życie Charlotte, obsypywał więc ją absurdalnie drogimi prezentami, które w połączeniu z jego żyłką do najgorszych możliwych inwestycji zrujnowały doszczętnie nasz budżet. Vincent nie chciał prosić Lovegoodów o pomoc, nie chciał się ośmieszyć, przyznając się do błędu, poinformował więc naszą dalszą rodzinę, że jego drogiej Lottie dobrze zrobi nadmorski klimat południowej Francji, gdzie zamieszkaliśmy w małej, obskurnej chatce. I chociaż Vincent znalazł pracę jako alchemik, nigdy nie nauczył się lepiej gospodarować pieniędzmi. Schemat był więc wyćwiczony aż do bólu – klepaliśmy biedę, by kilka razy do roku na rodzinnych uroczystościach, świętach czy w czasie wakacji odgrywać teatrzyk dostatniego bytu, nikt przecież nie mógł się dowiedzieć o naszym ubóstwie, bo zaproszenia przestałyby napływać i z naszego życia zniknęłaby ostatnia iskierka szczęścia.
Jeśli jakimś cudem mieliśmy dostępne środki, były one przeznaczane na lekcje tańca, śpiewu i muzyki, rozwijanie naszej wiedzy o świecie czy umiejętności czarodziejskich miało najniższy możliwy priorytet, kiedy dla moich rodziców stało się jasne, że najlepszym ich wyjściem jest wychować swoje córki na idealne żony, potrafiące doskonale umilać czas i nie martwiące się dyskusjami o polityce światowej. Charlotte postarała się o to, bym nauki pobierała w Beauxbatons, które w przeciwieństwie do Hogwartu dbało również o wykształcenie artystyczne swoich wychowanków, dlatego też w wieku dziesięciu lat ruszyłam do Akademii. W tamtych czasach wiele mówiło się o aurze grozy otaczającej Hogwart, o Grindelwaldzie i Dumbledorze, jednak nigdy u nas w domu, o wszystkich tych sprawach dowiedziałam się dopiero w szkole.
Nie pamiętam czy kiedykolwiek najadłam się tak bardzo, jak pierwszego wieczoru w Beauxbatons. To nie tak, że od zawsze byłam na jakiejś wyniszczającej organizm diecie, po prostu w naszej brzydkiej chatce na południu Francji nie przelewało się, a mnie w krew wszedł nawyk oddawania części swojego jedzenia Sybil, która zawsze była bardzo chorowita. Swoją drogą, nie mam pojęcia, jak by to było, gdyby moja matka w czasach przedmałżeńskich nie miała ambicji zostać uzdrowicielką i nie odbywała kursu w tej dziedzinie. Ze swoimi srebrzystymi włosami, opiekując się chorymi w szpitalu wyglądałaby jak anioł, ale Charlotte lekką ręką odrzuciła swój pomysł na życie, gdy tylko przyjęła oświadczyny Vincenta. Chociaż nigdy nie ukończyła kursu i nie została licencjonowanym uzdrowicielem, potrafiła sobie poradzić z częścią przypadłości Sybil, co wiadomo, było sporą oszczędnością, bo domowe wizyty magomedyka kosztują swoje, a nasz budżet na nieprzewidziane wypadki stale oscylował w okolicy zera. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek na twarzy matki opiekującej się młodszą siostrą widziała zaniepokojenie czy dobrotliwy uśmiech, mający kojące właściwości - powiedziałabym raczej, że leżącą w łóżku bez sił Sybil traktowała jak utrapienie. Starałam się pomóc jak tylko mogłam. Z początku po prostu szykowałam okłady, później według instrukcji kruszyłam zioła czy pilnowałam, by moja siostra o odpowiedniej porze przyjęła odpowiednią dawkę przygotowanego przez rodziców eliksiru, który miał przywrócić jej pełnię sił. Charlotte ściągnęła z najwyższej półki zakurzone księgi i notatki ze swojego przerwanego kursu i wtajemniczała mnie w podstawowe zagadnienia uzdrowicielskie, gdy tylko dopisywał jej humor, a ja chłonęłam wszystko jak gąbka.
Nigdy nie miałam nowych ubrań. Szaty i suknie dostawałam od matki, nosiłam je nawet, gdy były za duże, zbyt luźne czy po prostu wyglądałam w nich śmiesznie, a gdy z nich wyrastałam, trafiały w ręce Sybil. Mundurek szkolny rozwiązał ten problem, a w bibliotece Akademii znalazłam wolumin z formułami zaklęć pozwalającymi na modyfikowanie poszczególnych elementów garderoby. Z początku eksperymenty szły mi dość opornie, zniszczyłam nawet sukienkę mojej koleżanki z dormitorium, co czego nigdy się nie przyznałam. Tak samo jak korzystanie z używanych podręczników nazywałam świadomością i dbaniem o środowisko, tak dziwnie wyglądające stroje tłumaczyłam wszystkim jako niezrozumiane przez pospólstwo wyczucie stylu i zamiłowanie do niszowej mody. Z czasem jednak osiągnęłam biegłość w przerabianiu ubrań w nieskończoność, by ten sam kawałek materiału po tysiąckroć dostawał nowe życie i wyglądał jak wyjęty z żurnala. Dziś brakuje mi już czasu na takie fanaberie, chociaż przyznam szczerze, że pierwsze zakupy odzieżowe zrobiłam dopiero, gdy moja twarz pojawiła się na okładce magazynów.
Nie uczyłam się dobrze. Jeśli kiedykolwiek miałam jakiś potencjał, został on zmarnowany. Podczas gdy wszyscy moi rówieśnicy dzięki prywatnie pobieranym naukom doskonale znali prawa wyjątków Gampa, potrafili wymienić w kolejności chronologicznej wszystkich ministrów, a przepisy na podstawowe eliksiry mieli w małym palcu, ja wiedziałam jedynie jak rozróżnić baletowe pas de ciseaux od pas de basque, jak ćwiczyć, by mieć czterooktawowy głos i jak uśmiechać się, by wszystko uchodziło mi płazem. Jedynym przedmiotem, z którym bez zarywania nocy nad książkami i zaciskania szczęk ze złości dawałam sobie radę względnie dobrze, były eliksiry. Godziny, które w dzieciństwie spędziłam na obserwowaniu z fascynacją jak mój ojciec wyczynia prawdziwe cuda z ingrediencjami i szykuje przeróżne mikstury w pękatym kociołku najwyraźniej się opłaciły, a ja odnalazłam w sobie żyłkę alchemiczną. Pod czujnym okiem profesorów rozwijałam swoje umiejętności eliksirowara do przyzwoitego poziomu, chociaż w pamięci zawsze miałam wypadek matki i wiedziałam, że nigdy nie podążę tą ścieżką kariery. Pierwsze lata mojej kariery naukowej były katorgą, grono pedagogiczne kręciło nosami przy każdym zakończeniu roku, a moje oceny pozostawiały wiele do życzenia, dopóki nie zakotwiczyłam niemalże na stałe w bibliotece i nie zaczęłam korzystać z pomocy moich bardziej uzdolnionych znajomych, chowając swoją dumę do kieszeni. Może niedane mi było zostać prymusem, ale nie było to moim priorytetem. Realizowałam się w zajęciach artystycznych, obowiązkowych i dodatkowych. Wyśpiewywałam wysokie C w chórze, walczyłam o główne role w szkolnej sekcji teatralnej, w zamian za pomoc z historią magii czy astronomią uczyłam koleżanki z dormitorium robić idealne piruety. Odbiłam się od dna, ale fala bardzo dobrych, jak na mnie, wyników, nie przeszła niezauważona. W krótkim czasie w murach szkolnych rozniosły się złośliwe plotki, że moja zmiana w ocenach to efekt romansu z profesorem zaklęć i chociaż te pogłoski, które mogły doprowadzić do prawdziwego skandalu, zwolnienia zupełnie niewinnego człowieka i wyrzucenia mnie z Akademii, zostały szybko ukrócone, słowo poszło w świat. Przestałam być bezimienną szarą myszką, każdy wiedział, kim jest Harriett, z przemykającej w tłumie chudej blondyneczki znalazłam się w centrum otaczającego mnie wianuszka ludzi, który systematycznie rósł. Wścibskie oczy obserwujące każdy mój ruch nie peszyły mnie, a wprost przeciwnie – czułam się tak, jakbym pierwszy raz w życiu odnalazła swoje miejsce na ziemi, pod wpływem tych spojrzeń obrosłam w piórka i wykorzystałam je do granic możliwości. Odczułam korzyści z bycia rozpoznawaną, szlachetnie urodzeni nie wkładali mnie już do szufladki niegodnej ich uwagi, zaczęłam dostawać zaproszenia na przeróżne bale, uroczystości i wakacyjne pobyty w letnich rezydencjach i wtedy zrozumiałam tę fundamentalną zasadę: nieważne czy kochają, czy nienawidzą, nieważne co mówią, ważne, żeby mówili.
Momentalnie po zakończeniu nauki upomniał się o mnie świat artystyczny, chociaż, jeśli mam być szczera, było to dziełem przypadku, doprawionym odpowiednią ilością szczęścia. Razem z rówieśnikami świętowałam pierwsze lato naszego dorosłego życia w jednej z tych absurdalnie bogato urządzonych arystokratycznych rezydencji, gdzie po drugim kieliszku martini, by umilić moim drogim znajomym wieczór, zaczęłam śpiewać. Wtedy zauważył mnie on, mój przyszły mecenas. Nie wiem czy to zasługa mojej aparycji i genów, wrodzonego talentu, który sobie nieskromnie przypisuję, czy udanej mieszanki obu tych czynników, ale dostrzegł we mnie coś, czego inni jeszcze nie widzieli. Jego nazwisko nie jest istotne, świat sztuki i tak Cię nie interesuje, ważne jest to, że miał odpowiednie środki materialne i odpowiednie kontakty, by wypromować mnie na wschodzącą gwiazdę. Zapoznał mnie z ludźmi z branży, ustawił przesłuchania do przedstawień, dzięki niemu udzieliłam pierwszego wywiadu i miałam pierwszą sesję fotograficzną, światek artystyczny o mnie usłyszał, a wszystko nabrało tempa. Występowałam w teatrze, czarowałam tańcem i śpiewem w prestiżowych lokalach i na prywatnych wydarzeniach w bogato urządzonych dworkach. Najmniej popularne z moich imion, Devon, zostało świetnie przyjęte jako przydomek artystyczny, występom zaczęły towarzyszyć wywiady, zdjęcia i wpisy do kroniki towarzyskiej. Prywatnie udzielałam młodym dziewczętom lekcji baletu i muzyki, z wdzięcznym uśmiechem rozciągającym karminowe usta przyjmowałam nieprzyzwoicie drogie dowody uwielbienia i spieniężałam je wszystkie, co do jednego, by moja rodzina wróciła w okolice Londynu i wiodła życie na przyzwoitym poziomie.
Nigdy nie czułam potrzeby dokształcania się z żadnej dziedziny, w końcu cały mój czas pochłaniały przygotowania o coraz to kolejnych występów, wyjazdy, odpisywanie na listy od fanów, wystawne przyjęcia i obracanie się w śmietance towarzyskiej, a w razie potrzeby w głowie zawsze miałam całą listę osób, do których mogłam się zwrócić z każdą prośbą. Na jednej z prób w teatrze doszło do wypadku - element zmienianej scenografii oderwał się od konstrukcji i runął prosto na ludzi znajdujących się poniżej, zanim ktokolwiek zdołał zapobiec nieszczęściu. Chociaż mnie samej szczęśliwie nic się nie stało, patrzyłam z przerażeniem na to, jak aktor mający grać Romea krztusi się własną krwią, Merkucjo leży nieprzytomny przygnieciony marmurową kolumną, a Julia, moja droga przyjaciółka, lamentuje nad swoją wygiętą pod dziwnym kątem nogą, z której wystaje przeraźliwie biała kość. Patrzyłam i nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko wezwać pomoc. Pierwszy raz w życiu poczułam rozbrajającą bezradność i postanowiłam, że nie chcę z nią już nigdy więcej mieć styczności. Udałam się na kurs pierwszej pomocy, by nauczyć się odpowiedniego reagowania w niespodziewanych sytuacjach i chociaż zakończyłam go z powodzeniem, proszę Cię, nie wpędzaj mnie do grobu i nie testuj nigdy moich umiejętności.
A potem poznałam Ciebie. Nie myśl sobie, że był to przypadek, Twoją karierę śledziłam w gazetach już od dawna, ale będąc dziewczyną z okładki siedzącą na meczu w loży VIP, mogłam mieć pewność, że i Ty mnie zauważysz. Jeden uśmiech tu, drugi uśmiech tam i już byłeś mój. A może to ja byłam Twoja? Teraz już sama nie wiem, kto kogo złowił, ale pewne jest to, że dopasowaliśmy się do siebie jak zagubione elementy układanki z jednego pudełka. Reporterzy i fotografowie pokochali nas razem, ale na pewno nawet nie w połowie tak bardzo, jak ja.
Oddałam Ci serce, oddałam Ci duszę, oddałam Ci całą siebie i nigdy nie byłam szczęśliwsza. Twój dotyk mnie elektryzuje, przy Tobie moje serce bije szybciej, każdy oddech jest łatwiejszy, a ja dzielę sekundy na dwoje, by minuta trwała dłużej. Przy Tobie błyszczę bardziej niż kiedykolwiek i wystarczyłoby jedno Twoje słowo, bym rzuciła wszystko i wyjechała z Tobą na kompletne odludzie, gdzie nikt nas nie znajdzie, by upajać się miłością do końca naszych dni…
Musisz mi przerywać? Jak to „jakim cudem te listy były schowane w jej domu, a nie u Wrighta”? Nie napisałeś nigdy listu, którego nigdy nie wysłałeś? To trochę jak forma pamiętnika, w takich listach nie ma ani dozy fałszu, sama szczerość. Tylko trzeba przechowywać je z dala od wścibskich oczu… Chwała Merlinowi za pomocnych ludzi i ich lepkie rączki. Dość dywagacji, kontynuujmy, bo najlepsze dopiero przed nami!
proszę, zabierz mnie stąd, nie wytrzymam już dłużej w tym domu, w którym matka bezustannie raczy mnie kazaniami o zmarnowanej szansy na małżeństwo z jednym z tych arystokratycznych dziedziców, co podobno powinno być moją życiową ambicją i gwarancją wiecznego dostatku. Przecież kocham tylko Ciebie i tylko z Tobą chcę budować wspólną przyszłość. Rozumiem, że moja matka jest zgorzkniała, bo ojciec już dawno się od niej odsunął, a przeciwieństwa losu zamiast zbliżyć ich do siebie, wbiły się klinem pomiędzy nich, ale to, że ich miłość była ułudą wcale nie daje jej prawa do ograbiania mnie ze szczęścia. Przecież to, co nas łączy, jest wyjątkowe. Święte.
Czuję się obca we własnym domu. Sybil wciąż jest w Beauxbatons, matka bez powodu unosi się gniewem, przemienia w harpię i rujnuje resztki rodzinnej atmosfery, a ojciec oddala się ode mnie każdego dnia coraz bardziej. W jego oczach maluje się tylko strach wymieszany z odrazą, gdy na mnie patrzy i uświadamia sobie, że bardziej niż małą dziewczynkę, która z zachwytem obserwowała jego warzenie eliksirów, przypominam swoją matkę, kobietę, która nieodpartym urokiem zawojowała jego życie, doprowadziła do serii złych decyzji i zrujnowała go do reszty. Gdy przebywamy w jednym pomieszczeniu, zdaje się już nie pamiętać o tym, że nasz dom został kupiony za moje pieniądze, że chwilowo zawdzięcza mi wszystko. Jestem Meduzą, którą omija się spojrzeniem tak, jakby zależało od tego życie.
Zabierz mnie stąd, bo każdy dzień, którego nie zaczynam budząc się w Twoich objęciach jest męką. Duszę się i odchodzę od zmysłów i nienawidzę tego, że mam w Londynie zobowiązania, które nie pozwalają mi towarzyszyć Tobie na zawodach. Proszę Cię, najdroższy, uważaj na siebie, bo nie ma zwycięstwa, które warte by było chociaż jednej Twojej złamanej kości. Bądź zdrów i wróć do mnie tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego, jak bardzo żałuję, że w ogóle poruszyłam temat Twojej coraz ostrzejszej gry i idiotycznych pomówień Theo. Słowa moje miały tylko wyrazić szczerą troskę o Twoje zdrowie, o które martwię się coraz bardziej, gdy na boisku widzę pochłaniającą Cię agresję. Skąd bierze swoje źródło i dlaczego narasta? Chciałam tylko to zrozumieć i prosić Cię, byś był bezpieczny, bo na naszym ślubie chcę Cię mieć w jednym kawałku, a ten przecież musi się odbyć szybciej, niż pierwotnie planowaliśmy, zanim mój stan unaoczni się wszystkim.
Jestem Melpomeną, muzą tragedii, bo zagrałam na nieodpowiedniej strunie i nie wyszło z tego nic dobrego. Nigdy nie miałam zamiaru Cię zdenerwować i nie mam pojęcia, dlaczego wspomniałam o Theo opowiadającym mi z pełnym przekonaniem, że oprócz gibkich blondynek masz również odmienne upodobania. Nie wierzę w to przecież, nie ma w tym ani krzty sensu, a z własnego doświadczenia wiem, jak bzdurne potrafią być historie, jakie wygadują zazdrośni ludzie. Niezależnie jednak od wszystkiego, nie spodziewałam się, że Twój wybuch złości będzie skierowany właśnie w moim kierunku i nie uważam, bym zasłużyła sobie na krzyki i rozbity wazon. Pierwszy raz w życiu bałam się nie o Ciebie, tylko Ciebie samego. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego, jak wiele kosztowało mnie zachowanie spokoju i wyjście bez trzaskania drzwiami i zrywania się do biegu i jak wiele kosztuje mnie teraz nasza separacja, ale musiałam przecież dać Ci przestrzeń do przemyślenia swojego zachowania i muszę być wytrwała w swoim postanowieniu. Weź się w garść, bo w następnym roku nie będziemy już tylko duetem, a jeśli kiedykolwiek puszczą Ci przy mnie nerwy, obiecuję Ci, że zniknę z Twojego życia już na zawsze, bo chociaż kocham Cię tak bardzo, że każdy skrawek mojego ciała pali mnie żywym ogniem, gdy nie jesteś tuż obok, nie mogę pozwolić na to, by nasze dziecko wyrastało w strachu przed własnym ojcem. Nie przyjdę na zbliżający się mecz, bo chociaż wiem, że jest najważniejszy w tym sezonie i jak zwykle życzę Ci powodzenia, lepiej będzie, jeśli teraz zachowam dystans i porozmawiamy na spokojnie, gdy zakończysz rozgrywki i adrenalina zniknie z Twoich żył i skończy zaćmiewać trzeźwą ocenę sytuacji.
dziś mija dwudziesty dzień od momentu, w którym mój świat stanął w miejscu i dalej nie dociera do mnie to, co się stało. Każdego z tych dwudziestu okropnych poranków budziłam się z nadzieją, że wszystko to jest okropnym koszmarem, który nareszcie się skończy i każdego z tych dwudziestu okropnych poranków gorzko się rozczarowałam. Nienawidzę nas za to, co się z nami stało, nienawidzę nas za to, że obiecywaliśmy sobie już na zawsze być razem, a los obrócił się przeciwko nam. Jestem Pandorą, która miała jak najlepsze nadzieje, a wpuściła do swojego życia samo zło.
Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się wyrzucić z pamięci moment, w którym usłyszałam jak komentator sportowy w radiowej relacji meczu opowiada o „najbrutalniejszym ataku w historii Quidditcha” w wykonaniu Benjamina Wrighta z Jastrzębii z Falmouth masakrującego jednego z zawodników i o tym, jak wielu ludzi i w jaki sposób próbowało Cię odciągać od krwawej miazgi, którą przypominał Theo. Od samego słuchania zrobiło mi się tak słabo, jak jeszcze nigdy, ale to przecież było dopiero preludium. Chciałabym nie pamiętać tego, co zobaczyłam, gdy rankiem weszłam do Twojego mieszkania z zamiarem wsparcia Cię i właściwie chciałabym nigdy nie mieć kompletu własnych kluczy, nigdy nie wejść do środka i nigdy nie dowiedzieć się w tak brutalny sposób, że noc wcześniej znalazłeś pocieszenie w innych ramionach. I że Theo mówił prawdę, bo były to męskie ramiona. Najbardziej jednak z tego wszystkiego chciałabym nie pamiętać tego, jak obudziłam się w Mungu tylko po to, by usłyszeć od magomedyka, że na razie nie zostanę matką ani tego, jak Sybil wymyślająca historyjkę o swojej chorobie i moich odwiedzinach, ratowała moją reputację przed wścibskimi reporterami, chcącymi się dowiedzieć, czy coś groźnego dolega wielkiej Devon skoro trafiła do szpitala.
Dziś mija dwudziesty dzień mojego tonięcia we łzach i chociaż wiem, że tylko Ty możesz przynieść mi ukojenie, nie sądzę, bym w najbliższym czasie była w stanie spojrzeć Ci w twarz i nie obwinić Cię o nieszczęście, które wypaliło mi w sercu ziejącą czernią dziurę…
Cutberth, na litość boską, zrób użytek z chustki do nosa i przestań się mazgaić jak pięciolatka. To nasz złoty temat, trampolina do awansu, a Ty masz oczy jak cielę. Na świecie codziennie dzieją się podobne rzeczy, a Ty rozczulasz się nad Devon, Harriett czy jak tam się teraz zwie tylko dlatego, że Beauxbatons nauczyło ją pisać dramatyczne listy. Lepiej bądź użyteczny i rób notatki.
jak mogłeś wyjechać bez słowa, wiedząc, że jestem w piekle? Czekałam, aż mnie znajdziesz, aż przyjdziesz po mnie i uratujesz mnie od porywaczy, którzy znarkotyzowali mnie na występie i szukając najlepszej oferty handlowej, trzymali mnie w piwnicy, w której znalazłam kilka innych przerażonych wil i - o zgrozo - Sybil, a Ty nigdy nie przybyłeś. Ludzie, którzy co jakiś czas pojawiali się w naszym więzieniu mieli skryte pod maskami twarze i komunikowali się między sobą w dziwnym, obco brzmiącym języku. W ciemnościach i strachu dni mieszają się i zlewają w całość, nie wiedziałam więc jak dużo czasu minęło od naszego zniknięcia, gdzie dokładnie się znajdujemy, co ma się z nami stać ani czy ktokolwiek nas szuka. Te bezduszne potwory, traktujące nas gorzej niż zwierzęta, wiedziały doskonale kim jestem, wystawili mnie na pokaz mężczyźnie o zamorskiej urodzie i kazali mi śpiewać, a mnie głos uwiązł w gardle i nie potrafiłam przypomnieć sobie żadnej piosenki – wtedy po raz pierwszy rzucili na Sybil Cruciatus, by lepiej mnie zmotywować. Pojawiały się coraz to kolejne osoby, najwyraźniej będące zainteresowanymi kupcami, a ja, zapominając zupełnie o resztkach godności, błagałam ich o litość we wszystkich znanych mi językach. Nie ze względu na mnie, tylko na Sybil, która w ciemnej i zimnej piwnicy zachorowała i potrzebowała pomocy uzdrowiciela. Wiesz przecież sam, że zawsze była słabego zdrowia. Człowiek, którego wzięłam za uzdrowiciela, był prawdziwym specjalistą w swojej dziedzinie. Przeprowadził skomplikowaną procedurę, w wyniku której z Sybil, a właściwie z jej serca, powstało równo pięć porcji Śnieżki. W tej formie była dla nich warta więcej niż jako chorowita, niezbyt nadająca się do kariery w domu uciech w egzotycznym miejscu. Nie potrafiłam już więcej śpiewać. Skończyły mi się łzy, milczałam jak zaklęta, a oczy miałam suche jak pustynia, na której nigdy nie ma pory deszczowej, gdy krzyczeli i grozili, że mnie czeka podobny los. Było mi to obojętne. Może nawet liczyłam na to, że zakończą moje cierpienie.
Pomoc nadeszła za późno. Słońce oślepiło mnie na kilka długich chwil, gdy zostałam wyprowadzona na zewnątrz przez naszych bohaterów, którzy rozpracowywali szajkę porywaczy i handlarzy, przez których pierwszy raz w życiu zobaczyłam, do jakiego zła zdolni są ludzie. Podobno oprócz wszystkich okropieństw, których byłam świadkiem, zajmowali się jeszcze przemytem czarnomagicznych artefaktów i już od jakiegoś czasu byli na radarze czarodziejskiej policji i aurorów, a wpadli, gdy złożyli bardzo interesującą ofertę handlową nieodpowiedniej (chociaż może powinnam właśnie rzecz "odpowiedniej") osobie, dzięki której organy ścigania dotarły do gniazda żmij jak po nitce do kłębka, jednak z wiadomych powodów nigdy nie pytałam o szczegóły. Wypłoszona jak dzikie zwierzę, bałam się własnego cienia i gdy chwyciłam kurczowo rękę aurora, który przedstawił mi się jako Zaim, nie chciałam jej już puścić. Spojrzałam w jego ciepłe, ciemne oczy i po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się bezpiecznie.
Nie mogłam tego stracić. Mieszanką litości, wina, czaru płynącego z moich genów i odrobiny amortencji sprawiłam, że przeżyliśmy upojną noc, po której pędzony poczuciem obowiązku i przyzwoitości Zaim oświadczył mi się. Pobraliśmy się w gronie naszych rodzin, przyjaciół i fotoreporterów w pełnym róż ogrodzie otaczającym nasz nowy dom w hrabstwie Kent i chociaż początku naszej znajomości nie można nazwać romantycznym, każdego dnia staram się sprawić, by Zaim nie żałował swojej pochopnej decyzji.
Wsparcie, jakie dostałam od fanów w listach, które mnie zasypały, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, ale ciepłe słowa obcych ludzi nie cofną czasu. Jestem Eurydyką, po którą przyszedł Orfeusz, lecz która nigdy nie opuściła Hadesu. Nie potrafię wymazać z pamięci tego, przez co przeszłam, śmierć Sybil jest jak wypalone piętno, które przypomina o sobie, gdy tylko jestem sama. W wieczory, kiedy Zaim pracuje i długo nie wraca do domu, zdarzało mi się doprawić ogień w kominku diablim zielem, by chociaż na parę chwil odgonić od siebie demony przeszłości. Gdy nikt nie widział, byłam wrakiem człowieka. Reporterzy zmartwili się moim zawieszeniem kariery, a gdy naciskali na udzielenie wywiadu, poratowałam się wróżkowym pyłem, by błyszczeć elokwencją i szerokim uśmiechem jak kiedyś, omamić wszystkich i kupić sobie święty spokój. Nigdy więcej nie sięgnęłam po używki, szczególnie, gdy dowiedziałam się, że w końcu spełni się moje marzenie o własnej rodzinie, które przez wydarzenia ostatniego roku wydawało się być okropnie odległe i nierealne…
Wyobrażasz to sobie, Devon utrapiona gwiazda wspomagająca się nielegalnymi środkami odurzającymi? Przecież to wstrząśnie opinią publiczną! Doprawdy współczuję lekkomyślności pannie Moore, czy nie wiedziała, że Zaim za te listy dałby jej trzykrotnie, a sama Devon pięciokrotnie więcej niż my?
żałuj, że nie widziałeś rozczarowania malującego się na twarzy mojej matki, gdy zobaczyła, że jej wnuk wcale nie odziedziczył po niej srebrzystych włosów. Mały Seth wniósł w moje życie prawdziwą, niczym nieskażoną radość. Chociaż zawsze wolałam być po drugiej stronie obiektywu, namiętnie fotografuję go na każdym kroku. Rośnie tak szybko, nie chcę przegapić ani chwili, dlatego uwieczniam ruchome obrazki i momenty kolekcjonuję tak jak Ty kolekcjonowałeś trofea sportowe.
Nigdy już nie wrócę do śpiewania, ciche kołysanki nad łóżeczkiem Setha, gdy układam go do snu, to absolutny szczyt moich możliwości, moje zszargane nerwy koi zajmowanie się różami w ogrodzie, który rozkwita coraz cudowniej i słodkie chwile spędzone z moim mężem i synkiem, ale nie chcę do końca swoich dni być po prostu kurą domową. Chciałabym założyć organizację, która uświadomiłaby społeczeństwo, jak poważnym problemem są porwania wil, handlowanie nimi jak zwierzętami i bezduszne zabijanie ich i przerabianie na narkotyk, gdy przestają być przydatne i która sprawiłaby, że nigdy więcej nikogo nie spotka los podobny do mojego, ale zapoczątkowanie takiego ruchu jest trudniejsze niż się wydaje. W swoim domu urządziłam pracownię, w której jako znawczyni mody o nienagannym stylu projektuję i konstruuję niebanalne stroje. Planuję otworzyć salon gdzieś w Londynie i chociaż Zaim, jako tradycjonalista, sprzeciwia się temu pomysłowi i życzy sobie, bym nie pracowała, wiem, że niedługo sam pomoże mi wybrać odpowiedni lokal do prowadzenia mojej działalności. Od początku naszej znajomości poznałam niezawodne sposoby na przekonywanie go do swoich racji, dlatego też jego początkowe „nie” zawsze ostatecznie zmienia się w „tak”.
Nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołała wyrazić, jak niesamowicie jestem wdzięczna Zaimowi za to, że pojawił się w moim życiu i dał mi wszystko, o czym tylko mogłam zamarzyć, wszystko to, czego Ty nie umiałeś mi dać. Ale przecież moje małżeństwo to nie tylko wygoda, bezpieczeństwo i przyzwyczajenie - kocham go z każdym dniem coraz bardziej i zamartwiam się za każdym razem, gdy spóźnia się z powrotem z pracy, bo widziałam wystarczająco dużo tego, do czego zdolni są pozbawieni moralności ludzie, by wiedzieć, jak niebezpieczna jest praca aurora. Wiem, że jest dobrym człowiekiem i chce zmieniać świat na lepsze, ale wolałabym, żeby nie narażał przy tym swojego zdrowia. Cóż, najwyraźniej mam szczęście do mężczyzn, którzy lubią ryzykować własną skórą dla wyższych celów, których ja, w całym swoim egocentryzmie, nie jestem w stanie pojąć.
Podobno każdemu przypisana jest tylko jedna wielka miłość. Nie chcę w to wierzyć, bo inaczej znaczyłoby to, że żyję w kłamstwie i któryś z was dwóch nigdy tak naprawdę nie miał mego serca, ale przecież to, że kocham Zaima każdym skrawkiem mojego ciała wcale nie znaczy, że Ciebie kiedykolwiek kochałam nieprawdziwie czy mniej żarliwie. Nie widziałam Cię od tak dawna, że czasem zapominam już nawet jak bardzo mnie zniszczyłeś i marzę tylko o tym, byś pojawił się przy mnie ze swoim charakterystycznym uśmiechem rozjaśniającym brodatą twarz i przytulił mnie tak jak wtedy, gdy wszystko jeszcze było takie proste. Patrzę na małego Setha, bawiącego się pomiędzy krzakami pachnących róż i zastanawiam się czy nasze dziecko również miałoby włosy ciemne jak skrzydło kruka. Nie widziałam Cię od tak dawna, ale chociaż dopadają mnie chwile słabości i tęsknoty, nic nie wymaże tego, co zdarzyło się pomiędzy nami. Jeśli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, my po prostu nie byliśmy sobie pisani, a dowiedzieliśmy się o tym w najbrutalniejszy możliwy sposób.
Może kiedyś nasze drogi ponownie się skrzyżują, a my będziemy w stanie porozmawiać bez żalu i odnaleźć naszą dawno utraconą przyjaźń, którą zgubiliśmy gdzieś w wirze namiętności i nieszczęść. Gdziekolwiek teraz jesteś i cokolwiek robisz, bądź zdrów i wiedz, że życzę Ci jak najlepiej.
Na gacie Merlina, co masz na myśli, mówiąc „nikt nie uwierzy, że listy naprawdę zostały napisane przez nią”? Czy nie dotarło do Ciebie nic z tego, co właśnie przeczytałem? „Ważne, żeby mówili”. A w naszym wypadku ważne jest tylko to, by cały nakład sprzedał się co do numeru. Uwierzą czy nie, przeczytają na pewno. Och, Cutberth, Twoja naiwność jest niemalże rozczulająca. I właśnie dlatego Ty jesteś stażystą, a ja redaktorem.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 18 | +5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 5 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 12 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 3 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | II | 5 |
Astronomia | I | 2 |
Anatomia | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Kłamstwo | II | 5 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Muzyka (śpiewa) | III | 25 |
Muzyka (harfa) | II | 7 |
Krawiectwo | I | 1 |
Gotowanie | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 1 |
Taniec klasyczny (balet) | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Jeździectwo | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Półwila | - | 15 (+30) |
Reszta: 4 |
różdżka, sowa, teleportacja, aparat fotograficzny, pierścień z kamieniem księżycowym, 10 punkty statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Lovegood dnia 02.09.16 0:13, w całości zmieniany 3 razy
all bright things must burn’
Witamy wśród Morsów
[22.06.17] Wsiąkiewka +1PB
[22.06.17] Zakup: +17PB
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[08.12.15] Zakupy -60 pkt
[06.02.16] Organizacja stypy +10 pkt
[20.02.16] Wsiąkiewka sierpień +60 pkt
[21.02.16] +5 pkt genetyki -200 pkt
[01.03.16] Wykonywanie zawodu (wrz/paź) +50 pkt
[11.04.16] Wsiąkiewka wrz/paź +60 pkt
[13.05.16] Rozgrywka z konta Ain Eingarp +10 pkt
[22.05.16] Wątek Czary Ognia +10PD
[15.07.16] Sylwester w Dolinie Godryka: +60 pkt
[17.07.16] Wykonywanie zawodu (grudzień) +60 pkt
[25.07.16] Wyrównanie punktów: +40 pkt, 6 punktów do zaklęć
[06.08.16] 10 pkt biegłości do genetyki półwili; siodło (dla Tristana) -375 pkt
[08.09.16] Klub Pojedynków (styczeń/luty) +50 pkt
[13.09.16] Czara Ognia +10 pkt
[14.09.16] Wsiąkiewka listopad/grudzień, +90 pkt
[18.09.16] Walczący Mag, listopad +5 pkt
[06.10.16] 5 pkt biegłości - 150 PD
[06.11.16] Klub pojedynków (marzec) +10PD
[06.11.16] Mecz Quidditcha - Trybuny +5
[18.12.16] Ulica zbrukana krwią: +75 pkt
[10.01.17] Wsiąkiewka (styczeń/luty) +90 PD, +2 pkt biegłości
[28.01.17] Zwrot PD; +20 PD, +1 punkt eliksirów
[17.03.17] -111 PD
[02.06.17] +5 punktów do statystyk
[10.06.17] Zwrot PD (punkty biegłości): +600 PD
[10.06.17] Zwrot PD: +1 pkt do eliksirów
[22.06.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +30 PD, +1 pkt biegłości
[22.06.17] Zakup 17 punktów biegłości, -850 PD
[29.07.17]Aktualizacja Postaci: +2Eliksiry, -160PD;