Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Uliczki prowadzące do kamienic mieszkalnych. Okolica jest zamieszkała, wobec czego stanowi jeden z najbezpieczniejszych rejonów Nokturnu, pomimo że wiadomo, jakie osoby decydują się na wynajem. Często słychać tutaj mało wyszukane przekleństwa, na przybyszy łypią ponuro zakapturzone postacie, które doskonale orientują się, kto jest mieszkańcem, a kto tylko gościem - idealnym materiałem do szybkiego zarobku. Wejście w te okolice stróżów prawa jest ryzykowną grą - margines społeczeństwa skrupulatnie szczerze swojej prywatności. W rynsztoku w porze deszczowej zbiera się cały brud z ulicy. Ponure, brudne, z ciemności pojedynczych uliczek można usłyszeć odgłosy walki bezpańskich zwierząt... Dobrze, że masz tyle szczęścia, że to tylko one.
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Prędzej czy później to musiało się stać. Nie zauważył kiedy wyrosła mu przed nosem cuchnąca, spróchniała deska i walnęła prosto w twarz. Kretyn! Skończony idiota! Dał się uderzyć z równą łatwością z jaką dawało się podejść małe dziecko. Alkohol dalej dawał o sobie znać spóźnionymi reakcjami i szumiącymi od czasu do czasu odgłosami w głowie. Teraz dotkliwie odczuł na sobie ten dzień i część nocy spędzonej samotnie w gabinecie. Pociemniało mu przed oczami i przez chwilę wydawało mu się, że zaraz odpadnie mu głowa. Zatoczył się jak typowy pijaczyna, przykładając dłoń do twarzy. Gdy znowu zaczął rozpoznawać kształty, zauważył, że palce miał we krwi. Znowu. Utrata koncentracji spowodowała, że odezwała się też świeża jeszcze rana na lewym boku. Zupełnie o niej zapomniał. Syknął, czując kłucie w tamtym miejscu, ale nie miał czasu, słysząc krzyk rzucającego expulso. Zerknął jedynie w stronę Lorne'a i zaklął pod nosem. Zaklęcie wystrzeliło w jego kierunku z szybkością błyskawicy. Nie było szans na ratunek. Siła wiatru odepchnęła go w tył.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Lorne nie miał czasu, by napawać się doskonałym zaklęciem Expulso, które odrzuciło tamtych dwóch śmierdzieli. Grzmotnęli z impetem o pobliską kamienicę, a to na pewno zniechęciło ich do kolejnych prób obrabowania Yaxleya. Z jękiem powstali po paru minutach, ale rozpierzchnęli się czym prędzej w poczuciu, że nic tu po nich.
- Jasna cholera! - zaklął Lorne, widząc jak Morgoth znika we wgłębieniu pełnym kloszardów. - Mobilicorpus!
Oby próba wyciągnięcia Morgotha się udała. W jednej chwili duża przewaga zamieniła się w coś zupełnie przeciwnego. Przecież oni go tam zaraz rozszarpią!
Skup się, Bulstrode, byś nie miał nikogo więcej na sumieniu, niż powinieneś!
- Jasna cholera! - zaklął Lorne, widząc jak Morgoth znika we wgłębieniu pełnym kloszardów. - Mobilicorpus!
Oby próba wyciągnięcia Morgotha się udała. W jednej chwili duża przewaga zamieniła się w coś zupełnie przeciwnego. Przecież oni go tam zaraz rozszarpią!
Skup się, Bulstrode, byś nie miał nikogo więcej na sumieniu, niż powinieneś!
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Spadał. Siła zaklęcia rzuconego przez Lorne’a odepchnęła go z łatwością. Ale nie mógł wpaść na ścianę budynku, uderzyć w brukowaną drogę. Nie. Dzisiejszy pech odznaczał na nim wyjątkowe piętno. Nie dość, że zaklęcia latały mu jak szalone i chybiały, dostał śmierdzącą deską prosto w twarz, tak on musiał wpaść do dziury wyczarowanej wcześniej przez Bulstrode’a. Może i wydało mu się to zabawne, gdyby nie siedzący w dole kryminaliści z rynsztoka. On ich tam nie posłał, ale dla nich nie miało to znaczenia. Uderzył plecami o grudy ziemi, czując, że przez chwilę zabrakło mu tchu. Impet z jakim wylądował i procenty, które wypił zaburzyły jego postrzeganie świata. Zamiast trójki widział szóstkę paskudnych mieszkańców Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, którzy szli w jego stronę. Morgoth podparł się na ramionach i zaczął się wycofywać, nie wstając, gdy zrozumiał, że nie ucieknie. Dalej nie wiedział, w którego z ludzi celować, gdy i ziemia usunęła mu się spod dłoni. Unosił się w powietrzu, zostawiając w dole rozhisteryzowanych meneli.
Gdy stanął na nogi, przeniósł zaskoczone spojrzenie na lorda Bulstrode’a. który z taką łatwością załatwił nie swój problem. Nie musiał tego robić, a jednak mu pomógł.
- Ja… - zaczął Yaxley, ale urwał, czując ból pod żebrami z lewej strony. Miał przeklinać tamten kawałek szkła nie tylko dlatego że wbiło mu się w ciało. Wyprawa do latarni zraniła go mocniej niż ten fragment okna. Dlatego skończył dziś tak jak skończył i Lorne musiał go ratować. Zakaszlał, przełykając krew w ustach, po czym wyprostował się i spojrzał na Bulstrode’a. – Dziękuję – odparł zdawkowo, ale szczerze. Wyciągnął do niego rękę, a po chwili również i znacząco skinął głową mężczyźnie. Dalej czuł pulsowanie bólu na twarzy i pewnie wyglądał jak ostatni łazęga, ale nie przejmował się tym. Był w tak beznadziejnym stanie, że nic nie mogło mu już zaszkodzić. - Co ty tu robisz? – spytał, otrzepując się z brudu. Musiało to wyglądać groteskowo w tym przypadku, ale Morgoth jakby zapomniał o tym, co się przed chwilą wydarzyło, a jego myśli pobiegły ku butelce.
Gdy stanął na nogi, przeniósł zaskoczone spojrzenie na lorda Bulstrode’a. który z taką łatwością załatwił nie swój problem. Nie musiał tego robić, a jednak mu pomógł.
- Ja… - zaczął Yaxley, ale urwał, czując ból pod żebrami z lewej strony. Miał przeklinać tamten kawałek szkła nie tylko dlatego że wbiło mu się w ciało. Wyprawa do latarni zraniła go mocniej niż ten fragment okna. Dlatego skończył dziś tak jak skończył i Lorne musiał go ratować. Zakaszlał, przełykając krew w ustach, po czym wyprostował się i spojrzał na Bulstrode’a. – Dziękuję – odparł zdawkowo, ale szczerze. Wyciągnął do niego rękę, a po chwili również i znacząco skinął głową mężczyźnie. Dalej czuł pulsowanie bólu na twarzy i pewnie wyglądał jak ostatni łazęga, ale nie przejmował się tym. Był w tak beznadziejnym stanie, że nic nie mogło mu już zaszkodzić. - Co ty tu robisz? – spytał, otrzepując się z brudu. Musiało to wyglądać groteskowo w tym przypadku, ale Morgoth jakby zapomniał o tym, co się przed chwilą wydarzyło, a jego myśli pobiegły ku butelce.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obserwował Morgotha, który o włos umknął rozszarpaniu. Młody Yaxley nie wyglądał najlepiej, pomijając nawet znamiona bójki, które dosłownie odcisnęły się na jego twarzy. Żaden z nich nie był przygotowany do podobnej sytuacji. Niewiele dzisiaj można było przewidzieć, trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Coś przygnębiającego wyzierało z oczu młodego Yaxleya, a dodatkowo widać było, że w tej oto chwili nie mógł pochwalić się pełną trzeźwością umysłu. W szalonych czasach żyli, gdy tacy młodzi ludzie zatracali się w alkoholu, pomyślał Lorne, po czym przypomniał sobie, że sam nie ukończył nawet trzydziestu lat. Aż zachciało mu się pić. Uśmiechnął się na tę myśl i wyglądało to jakby uśmiechał się do Morgotha. Uścisnął mocno jego dłoń.
- Szedłem do Borgina i Burke, by sprawdzić nową dostawę, o której dano mi znać. - powiedział zgodnie z prawdą. - I zobaczyłem wtedy, jak czają się wokół ciebie te nędzne typy. Nie ma sprawy, miałeś szczęście, że byłem w pobliżu. W sumie nie jest to droga, którą zazwyczaj chadzam. Cholerne mugolaki.
Skinął z obrzydzeniem głową w stronę dołu, który wciąż pełny był ich wątpliwych przeciwników. Obaj mężczyźni podeszli na skraj takowego i celując różdżkami, nakarmili głodnych serią bolesnych zaklęć. Krzyk niósł się odrobinę za głośno, ale frajda była nie do opisania. W Lornie kiełkował sadyzm, ale tylko troszeczkę, mała sadystyczna roślinka o uroczych listkach. Nikt takowej nie mógł dostrzec.
- Chodźmy stąd, nie wyglądasz dziś najlepiej. - stwierdził, wskazując wyjście z uliczki.
I czym prędzej ruszyli przed siebie, rozmawiając o bardziej neutralnych sprawach. Lorne nie wypytywał Morgotha o to, co wyczytał z jego twarzy. Na to przyjdzie czas.
[zt x2]
Coś przygnębiającego wyzierało z oczu młodego Yaxleya, a dodatkowo widać było, że w tej oto chwili nie mógł pochwalić się pełną trzeźwością umysłu. W szalonych czasach żyli, gdy tacy młodzi ludzie zatracali się w alkoholu, pomyślał Lorne, po czym przypomniał sobie, że sam nie ukończył nawet trzydziestu lat. Aż zachciało mu się pić. Uśmiechnął się na tę myśl i wyglądało to jakby uśmiechał się do Morgotha. Uścisnął mocno jego dłoń.
- Szedłem do Borgina i Burke, by sprawdzić nową dostawę, o której dano mi znać. - powiedział zgodnie z prawdą. - I zobaczyłem wtedy, jak czają się wokół ciebie te nędzne typy. Nie ma sprawy, miałeś szczęście, że byłem w pobliżu. W sumie nie jest to droga, którą zazwyczaj chadzam. Cholerne mugolaki.
Skinął z obrzydzeniem głową w stronę dołu, który wciąż pełny był ich wątpliwych przeciwników. Obaj mężczyźni podeszli na skraj takowego i celując różdżkami, nakarmili głodnych serią bolesnych zaklęć. Krzyk niósł się odrobinę za głośno, ale frajda była nie do opisania. W Lornie kiełkował sadyzm, ale tylko troszeczkę, mała sadystyczna roślinka o uroczych listkach. Nikt takowej nie mógł dostrzec.
- Chodźmy stąd, nie wyglądasz dziś najlepiej. - stwierdził, wskazując wyjście z uliczki.
I czym prędzej ruszyli przed siebie, rozmawiając o bardziej neutralnych sprawach. Lorne nie wypytywał Morgotha o to, co wyczytał z jego twarzy. Na to przyjdzie czas.
[zt x2]
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 3 stycznia, późny wieczór?
Cisza nigdy nie była domeną Nokturnu. Przyzwyczaiła się, że do tego - jeszcze będąc zakradającym się po katach smarkiem. I nie, wcale nie chodziło o szum naturalny dla zwykłych miastowych ulic. Nokturn żył inaczej. Niżej, brudniej, ciemniej. Ale wciąż żył, tłocząc w żyły jego mieszkańców ciemną, mglistą truciznę, którą Mia była przesiąknięta. Tylko...zdążyła dostrzec, że nie dawała jej złudnej siły, a śmierć. Nie materialną. Tę głębsza, sięgającą do granic człowieczeństwa.
Wracała tutaj jak bumerang. Odnajdując znajome ścieżki i kamienicę, która kiedyś była jej domem - zaniedbana, brudna i obdrapana - nie wyróżniała się niczym szczególnym. A jednak Mia bezbłędnie odnajdowała miejsce, czasem nawet, bezpardonowo nawiedzając nowego lokatora.
Dziś jednak miała już dosyć. Bolała ją głowa, a czarne włosy umykały ze spięcia, ukrytego pod połą kaptura i płaszcza. Przemykała między uliczkami cicho, nie niepokojąc potencjalnego zagrożenia, czającego się w skrytych zakamarkach. Nawet jeśli Nokturn był jej domem, jeśli znała ścieżki prowadzące do kryjówek - nie prowokowała mrocznej strony, która lubiła odzywać się w najmniej przewidywanych okolicznościach. Tak jak teraz.
Zahamowała tuż pod ścianą kolejnej, obdrapanej kamienicy. Miałki gruz sypał się przy każdym dotyku, znacząc jej palce czerwienią cegieł. Ale to, co przyciągnęło jej uwagę znajdowało się przed nią - w postaci mężczyzny, samotnie wędrującego ciemną uliczką. I w zwyczajnych warunkach (jak na standardy Nokturnu) nie miałaby powodu przyglądać się komukolwiek, ale - nieznajomy dosłownie rzucał się w oczy z jasną, gładką (i zapewne bardzo drogą) koszulą, o przystojnej, zadbanej twarzy i odległym, zamglonym...bólem? spojrzeniem.
Mrugała pośpiesznie, przez krótki, milisekundowy moment zastanawiając się, czy nie dopadły jej dzikie omamy. A jednak sylwetka mężczyzny nie rozwiała się, uparcie wędrując przed siebie, zupełnie bez celu. Przyglądała mu się kilka minut. I - jak zdążyła zarejestrować - nie tylko ona. Przyciszony szept, charakterystyczny, metaliczny zgrzyt - i wiedziała co mogła się za chwilę wydarzyć.
Prawie zgrzytnęła zębami. Co za dureń, prawdopodobnie szlachcic robił tutaj...w takim stanie? Ile pomyślunku trzeba było stracić, by....narażać się w taki sposób? samobójca? Zacisnęła palce mocniej, zwijając w pięść. nie powinna się mieszać - do cholery - nie powinna! A jednak, maleńki, cichy głosik, kiełkujący od jakiegoś czasu (w mocno pokręconej formie) podpowiadał, że nie mogła zostawić na pewną śmierć, a przynajmniej ciężkiego poturbowania i lądowania w rynsztoku.
Mimowolnie sprawdziła obecność noża, ukrytego w cholewie buta, a prawa ręka musnęła różdżkę, wciśniętą w kieszeń płaszcza.
Wyłoniła się z uliczki śpiesznie, niemal od razu zaznaczając swoja obecność tym, czającym się w mroku. Wyszła tak, by znaleźć się naprzeciw szlachcica?, właściwie zastępując mu drogę i bez pardonu łapiąc go za ramię - Miałeś na mnie zaczekać - syknęła przez zęby, ale na tyle głośno, by każdy potencjalny słuchacz mógł zrozumieć jej słowa - Więcej mi takich cyrków nie rób, bo kiedyś skończysz w kanale - dodała pewnie, jakby znała mężczyznę. Zacisnęła mocniej palce na męskim ramieniu i bez pośpiechu, poprowadziła go w bok, poza zasięg wścibskiego..niebezpieczeństwa.
Nie interesowało ją zbytnio, kim był nieznajomy, ale na wargach cisnęło się milczące przekleństwo. Uderzył ją zapach perfum i właściwie nie musiała pytać o pochodzenie. Szlachta nie mieszkała na Nokturnie.
Cisza nigdy nie była domeną Nokturnu. Przyzwyczaiła się, że do tego - jeszcze będąc zakradającym się po katach smarkiem. I nie, wcale nie chodziło o szum naturalny dla zwykłych miastowych ulic. Nokturn żył inaczej. Niżej, brudniej, ciemniej. Ale wciąż żył, tłocząc w żyły jego mieszkańców ciemną, mglistą truciznę, którą Mia była przesiąknięta. Tylko...zdążyła dostrzec, że nie dawała jej złudnej siły, a śmierć. Nie materialną. Tę głębsza, sięgającą do granic człowieczeństwa.
Wracała tutaj jak bumerang. Odnajdując znajome ścieżki i kamienicę, która kiedyś była jej domem - zaniedbana, brudna i obdrapana - nie wyróżniała się niczym szczególnym. A jednak Mia bezbłędnie odnajdowała miejsce, czasem nawet, bezpardonowo nawiedzając nowego lokatora.
Dziś jednak miała już dosyć. Bolała ją głowa, a czarne włosy umykały ze spięcia, ukrytego pod połą kaptura i płaszcza. Przemykała między uliczkami cicho, nie niepokojąc potencjalnego zagrożenia, czającego się w skrytych zakamarkach. Nawet jeśli Nokturn był jej domem, jeśli znała ścieżki prowadzące do kryjówek - nie prowokowała mrocznej strony, która lubiła odzywać się w najmniej przewidywanych okolicznościach. Tak jak teraz.
Zahamowała tuż pod ścianą kolejnej, obdrapanej kamienicy. Miałki gruz sypał się przy każdym dotyku, znacząc jej palce czerwienią cegieł. Ale to, co przyciągnęło jej uwagę znajdowało się przed nią - w postaci mężczyzny, samotnie wędrującego ciemną uliczką. I w zwyczajnych warunkach (jak na standardy Nokturnu) nie miałaby powodu przyglądać się komukolwiek, ale - nieznajomy dosłownie rzucał się w oczy z jasną, gładką (i zapewne bardzo drogą) koszulą, o przystojnej, zadbanej twarzy i odległym, zamglonym...bólem? spojrzeniem.
Mrugała pośpiesznie, przez krótki, milisekundowy moment zastanawiając się, czy nie dopadły jej dzikie omamy. A jednak sylwetka mężczyzny nie rozwiała się, uparcie wędrując przed siebie, zupełnie bez celu. Przyglądała mu się kilka minut. I - jak zdążyła zarejestrować - nie tylko ona. Przyciszony szept, charakterystyczny, metaliczny zgrzyt - i wiedziała co mogła się za chwilę wydarzyć.
Prawie zgrzytnęła zębami. Co za dureń, prawdopodobnie szlachcic robił tutaj...w takim stanie? Ile pomyślunku trzeba było stracić, by....narażać się w taki sposób? samobójca? Zacisnęła palce mocniej, zwijając w pięść. nie powinna się mieszać - do cholery - nie powinna! A jednak, maleńki, cichy głosik, kiełkujący od jakiegoś czasu (w mocno pokręconej formie) podpowiadał, że nie mogła zostawić na pewną śmierć, a przynajmniej ciężkiego poturbowania i lądowania w rynsztoku.
Mimowolnie sprawdziła obecność noża, ukrytego w cholewie buta, a prawa ręka musnęła różdżkę, wciśniętą w kieszeń płaszcza.
Wyłoniła się z uliczki śpiesznie, niemal od razu zaznaczając swoja obecność tym, czającym się w mroku. Wyszła tak, by znaleźć się naprzeciw szlachcica?, właściwie zastępując mu drogę i bez pardonu łapiąc go za ramię - Miałeś na mnie zaczekać - syknęła przez zęby, ale na tyle głośno, by każdy potencjalny słuchacz mógł zrozumieć jej słowa - Więcej mi takich cyrków nie rób, bo kiedyś skończysz w kanale - dodała pewnie, jakby znała mężczyznę. Zacisnęła mocniej palce na męskim ramieniu i bez pośpiechu, poprowadziła go w bok, poza zasięg wścibskiego..niebezpieczeństwa.
Nie interesowało ją zbytnio, kim był nieznajomy, ale na wargach cisnęło się milczące przekleństwo. Uderzył ją zapach perfum i właściwie nie musiała pytać o pochodzenie. Szlachta nie mieszkała na Nokturnie.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| <3
Nie myślał wiele, gdy w pośpiechu zbiegał krętą klatką schodową, a następnie wypadał bezładnie z drzwi kamienicy na uliczkę, zataczając się jak pijany, mimo że nie wypił tamtego dnia ani kropli alkoholu. Nie przejmował się niebezpieczeństwem, czającym się w ciemnych zaułkach, nie zwracał uwagi za zawiłość wąskich przejść między zaniedbanymi budynkami, ani na lodowate powietrze, które błyskawicznie przeniknęło przez materiał cienkiej koszuli, mrożąc go do samych kości. Jeżeli postępował głupio czy lekkomyślnie, to aktualny stan rozchwiania emocjonalnego skutecznie go na ten fakt oślepiał, sprawiając, że właściwie było mu wszystko jedno. Pusty frazes, powtarzany często i jeszcze częściej nadużywany, nabierał właśnie w jego umyśle nowego, pełniejszego znaczenia, obezwładniając i kneblując zdrowy rozsądek niemal zupełnie, i zamykając go w ciemnym pokoju razem z zamroczonym instynktem samozachowawczym. Co może nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że właściciel tych niewątpliwych przymiotów, wciąż znajdował się na Nokturnie.
Nie, nie czuł się źle – początkowy szok wywołany przez niespodziewany obrót rozmowy, która miała w założeniu podnieść go na duchu, opuścił na jego układ nerwowy gruby koc zaprzeczenia, sprawiający, że tymczasowo nie czuł się wcale, zupełnie jakby wszystkie uczucia i emocje zostawił za zatrzaśniętymi drzwiami, zamieniając się w pustą skorupę, bez celu i sensu odbijającą się od brudnych ścian. Świetnie, myślał, nie tęskniąc wcale za własną, żałosną mieszkanką idiotycznych myśli, początkowo nie przywiązując specjalnej uwagi do pokonywanych odległości, a zwyczajnie napawając się (zapewne krótkotrwałym) stanem wyciszenia absolutnego. Kilkanaście minut zajęło mu dostrzeżenie, że się zgubił; identyczne kamienice i powtarzalność wszechobecnego brudu zdecydowanie nie ułatwiały zachowania orientacji w terenie, zwłaszcza dla kogoś, kto owym terenem zupełnie się nie przejmował, gubiąc nie tylko poczucie czasu, ale i czasoprzestrzeni. Świadomość, że nie miał pojęcia, gdzie właściwie się znajdował, spłynęła na niego dosyć nagle i niespodziewanie, ale – niestety – nie doczekała się należnej jej uwagi, stanowiąc jedynie kolejne niewarte dłuższego zastanowienia spostrzeżenie. Nie zatrzymał się nawet, żeby uważnie rozejrzeć się po okolicy i najprawdopodobniej dlatego nie zauważył ani zbliżającej się w jego kierunku dziewczyny, ani tym bardziej niebezpieczeństwa, które ją zaalarmowało i zmusiło do zmiany wędrówkowych planów.
Do przystanięcia w miejscu skłonił go dopiero silny uścisk palców na ramieniu, który spowodował, że na kilka sekund nieco oprzytomniał. Na tyle przynajmniej, żeby skupić spojrzenie na twarzy, której – był tego pewien – nigdy wcześniej nie widział. Czego chciała? Pieniędzy? Zmarszczył brwi; jej słowa docierały do niego z opóźnieniem, zmarnował więc kolejnych kilka sekund na bezmyślnym przyglądaniu się brunetce, zanim posłusznie ruszył w stronę, w którą go ciągnęła, nie wiedząc zupełnie, dlaczego to robi. – Co… – zaczął, ale zamilkł, gdy reszta niewypowiedzianego zdania rozsypała się w proch, nie odnajdując w porę drogi na usta. Nie zrobił też nic, żeby oswobodzić się ze stalowego uścisku kobiecej dłoni, właściwie bardziej zaintrygowany tym, co się działo, niż zaniepokojony. Może naprawdę kierowała nim jakaś potrzeba autodestrukcji. – Kim ty jesteś? – zapytał, głosem dziwnie cichym i trochę zachrypniętym, najprawdopodobniej od zbyt długiego wdychania mroźnego powietrza. Od ilu minut (godzin? dni?) przebywał na zewnątrz, tułając się wśród obcych uliczek? Nie miał pojęcia ani zbytniej ochoty, żeby się nad tym zastanawiać, zirytowany odrobinę, że nieznajoma wyrwała go z jego osobistego, pozbawionego bodźców letargu.
Nie myślał wiele, gdy w pośpiechu zbiegał krętą klatką schodową, a następnie wypadał bezładnie z drzwi kamienicy na uliczkę, zataczając się jak pijany, mimo że nie wypił tamtego dnia ani kropli alkoholu. Nie przejmował się niebezpieczeństwem, czającym się w ciemnych zaułkach, nie zwracał uwagi za zawiłość wąskich przejść między zaniedbanymi budynkami, ani na lodowate powietrze, które błyskawicznie przeniknęło przez materiał cienkiej koszuli, mrożąc go do samych kości. Jeżeli postępował głupio czy lekkomyślnie, to aktualny stan rozchwiania emocjonalnego skutecznie go na ten fakt oślepiał, sprawiając, że właściwie było mu wszystko jedno. Pusty frazes, powtarzany często i jeszcze częściej nadużywany, nabierał właśnie w jego umyśle nowego, pełniejszego znaczenia, obezwładniając i kneblując zdrowy rozsądek niemal zupełnie, i zamykając go w ciemnym pokoju razem z zamroczonym instynktem samozachowawczym. Co może nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że właściciel tych niewątpliwych przymiotów, wciąż znajdował się na Nokturnie.
Nie, nie czuł się źle – początkowy szok wywołany przez niespodziewany obrót rozmowy, która miała w założeniu podnieść go na duchu, opuścił na jego układ nerwowy gruby koc zaprzeczenia, sprawiający, że tymczasowo nie czuł się wcale, zupełnie jakby wszystkie uczucia i emocje zostawił za zatrzaśniętymi drzwiami, zamieniając się w pustą skorupę, bez celu i sensu odbijającą się od brudnych ścian. Świetnie, myślał, nie tęskniąc wcale za własną, żałosną mieszkanką idiotycznych myśli, początkowo nie przywiązując specjalnej uwagi do pokonywanych odległości, a zwyczajnie napawając się (zapewne krótkotrwałym) stanem wyciszenia absolutnego. Kilkanaście minut zajęło mu dostrzeżenie, że się zgubił; identyczne kamienice i powtarzalność wszechobecnego brudu zdecydowanie nie ułatwiały zachowania orientacji w terenie, zwłaszcza dla kogoś, kto owym terenem zupełnie się nie przejmował, gubiąc nie tylko poczucie czasu, ale i czasoprzestrzeni. Świadomość, że nie miał pojęcia, gdzie właściwie się znajdował, spłynęła na niego dosyć nagle i niespodziewanie, ale – niestety – nie doczekała się należnej jej uwagi, stanowiąc jedynie kolejne niewarte dłuższego zastanowienia spostrzeżenie. Nie zatrzymał się nawet, żeby uważnie rozejrzeć się po okolicy i najprawdopodobniej dlatego nie zauważył ani zbliżającej się w jego kierunku dziewczyny, ani tym bardziej niebezpieczeństwa, które ją zaalarmowało i zmusiło do zmiany wędrówkowych planów.
Do przystanięcia w miejscu skłonił go dopiero silny uścisk palców na ramieniu, który spowodował, że na kilka sekund nieco oprzytomniał. Na tyle przynajmniej, żeby skupić spojrzenie na twarzy, której – był tego pewien – nigdy wcześniej nie widział. Czego chciała? Pieniędzy? Zmarszczył brwi; jej słowa docierały do niego z opóźnieniem, zmarnował więc kolejnych kilka sekund na bezmyślnym przyglądaniu się brunetce, zanim posłusznie ruszył w stronę, w którą go ciągnęła, nie wiedząc zupełnie, dlaczego to robi. – Co… – zaczął, ale zamilkł, gdy reszta niewypowiedzianego zdania rozsypała się w proch, nie odnajdując w porę drogi na usta. Nie zrobił też nic, żeby oswobodzić się ze stalowego uścisku kobiecej dłoni, właściwie bardziej zaintrygowany tym, co się działo, niż zaniepokojony. Może naprawdę kierowała nim jakaś potrzeba autodestrukcji. – Kim ty jesteś? – zapytał, głosem dziwnie cichym i trochę zachrypniętym, najprawdopodobniej od zbyt długiego wdychania mroźnego powietrza. Od ilu minut (godzin? dni?) przebywał na zewnątrz, tułając się wśród obcych uliczek? Nie miał pojęcia ani zbytniej ochoty, żeby się nad tym zastanawiać, zirytowany odrobinę, że nieznajoma wyrwała go z jego osobistego, pozbawionego bodźców letargu.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nokturn miał to do siebie, że krył więcej tajemnic, niż wydawało się czarodziejom z zewnątrz. To, co skrywały ciemne, obdrapane kamieniczki, mieściło w sobie sekrety nie tylko ciemne i mroczne. Zawierało historie, krótsze niż zwyczajowo żywoty czarodziejskiego marginesu, który dla wielu wydawał się pociągający. Tylko dlatego, że przesiąknięte nieustającym i wszechogarniającym pierwiastkiem niebezpieczeństwa. Niestety wielu tez zapominało, że mieszało się po równo z brudem, krwią i bólem. Ze łzami i krzykiem, przeplatane od czasu do czasu mniej kłopotliwymi elementami. Właściwie, wszystko czym tutaj żyli, przyobleczone było w cień, umoczony w trudność. Nawet jeśli oczami mieszkańców, wszystko to co dla innych było błotem, było po prostu...domem. To znali, w tym się wychowywali. Tak jak Mia. Pamiętała otrzymane boleśnie lekcje i głupie narażanie się, nie należało do cech, które prezentowała. Wciąż czuła ostre ukłucie strachu, towarzyszące jej, gdy nie umiała się obronić. Nie raz atakował ją wspomnieniowy, szarpiący ból idący wzdłuż kręgosłupa. Pamiątka. I kolejna lekcja.
I teoretycznie powinna była zostawić mężczyznę w spokoju. Pozwolić mu otrzymać własna naukę. Zebrać konsekwencje idiotycznego zachowania, ale...nie mogła. Nieustająco upierdliwy głosik zmusił ją, by przekroczyła granice, których powinna się trzymać. Nie mieszać. Być głuchą na krzyk, który mógł się rozlec i ominąć plamę rosnącej krwi. Powinna. A jednak, niemal zgrzytając zębami, prowadziła właśnie nieznajomego w cień, kryjąc ich sylwetki między kamienicami.
Palce zaciskała mocno, nie pozwalając wyślizgnąć się nieznajomemu, bez ewentualnego szarpnięcia. Mia, w pierwszej kolejności zrobiłaby własnie to, o czym pomyślała. Tylko mężczyzna wydawał się całkiem...bezwolny. Albo uległy, albo...chciał po prostu zginąć. Na Nokturnie, długo nie trzeba było o to prosić. Może jednak powinna była go zostawić? - Milcz - odpowiedziała ciszej, gdy tylko zaczął składać pierwsze słowo. Nie chciała, by kolejnym głupim zachowaniem, naraził ich oboje na niebezpieczeństwo, które i tak czepiało się jej dziwnie często.
Przyspieszyła, gdy dostrzegła znajomy zakątek i zakurzone, blade światło w oknie. Szarpnęła nieco mocniej trzymanym ramieniem, tylko po to, by nieznajomy oparł się plecami o ścianę kamienicy - To chyba nie ma większego znaczenia - burknęła, puszczając w końcu dłoń. Wciąż zerkając na boki, zsunęła z głowy kaptur i rozwiązała klamrę pod szyją, całkowicie zdejmując brunatny płaszcz z ramion - Zakładaj - okrycie podsunęła pod nos mężczyźnie, samej pozostając tylko w cienkiej, czarnej kurtce. Wolała cierpieć zimno, niż dać się zauważyć. A jasna, szlachecka koszula przyciągała zbyt wiele spojrzeń. Nie chciała dostać w plecy tylko za towarzystwo - ...przynajmniej jeśli chcesz wyjść stąd żywy. Chyba, że masz ochotę ginąć. To nasze ścieżki się tu rozdzielą - patrzyła szlachcicowi w oczy, stojąc wciąż na odległość wyciągniętej ręki. Wystarczająco, by zrobić ewentualny unik lub zaatakować. Chciała już się ulotnić i zostawić za sobą niecodzienne - jak na warunki Nokturnu - spotkanie.
I teoretycznie powinna była zostawić mężczyznę w spokoju. Pozwolić mu otrzymać własna naukę. Zebrać konsekwencje idiotycznego zachowania, ale...nie mogła. Nieustająco upierdliwy głosik zmusił ją, by przekroczyła granice, których powinna się trzymać. Nie mieszać. Być głuchą na krzyk, który mógł się rozlec i ominąć plamę rosnącej krwi. Powinna. A jednak, niemal zgrzytając zębami, prowadziła właśnie nieznajomego w cień, kryjąc ich sylwetki między kamienicami.
Palce zaciskała mocno, nie pozwalając wyślizgnąć się nieznajomemu, bez ewentualnego szarpnięcia. Mia, w pierwszej kolejności zrobiłaby własnie to, o czym pomyślała. Tylko mężczyzna wydawał się całkiem...bezwolny. Albo uległy, albo...chciał po prostu zginąć. Na Nokturnie, długo nie trzeba było o to prosić. Może jednak powinna była go zostawić? - Milcz - odpowiedziała ciszej, gdy tylko zaczął składać pierwsze słowo. Nie chciała, by kolejnym głupim zachowaniem, naraził ich oboje na niebezpieczeństwo, które i tak czepiało się jej dziwnie często.
Przyspieszyła, gdy dostrzegła znajomy zakątek i zakurzone, blade światło w oknie. Szarpnęła nieco mocniej trzymanym ramieniem, tylko po to, by nieznajomy oparł się plecami o ścianę kamienicy - To chyba nie ma większego znaczenia - burknęła, puszczając w końcu dłoń. Wciąż zerkając na boki, zsunęła z głowy kaptur i rozwiązała klamrę pod szyją, całkowicie zdejmując brunatny płaszcz z ramion - Zakładaj - okrycie podsunęła pod nos mężczyźnie, samej pozostając tylko w cienkiej, czarnej kurtce. Wolała cierpieć zimno, niż dać się zauważyć. A jasna, szlachecka koszula przyciągała zbyt wiele spojrzeń. Nie chciała dostać w plecy tylko za towarzystwo - ...przynajmniej jeśli chcesz wyjść stąd żywy. Chyba, że masz ochotę ginąć. To nasze ścieżki się tu rozdzielą - patrzyła szlachcicowi w oczy, stojąc wciąż na odległość wyciągniętej ręki. Wystarczająco, by zrobić ewentualny unik lub zaatakować. Chciała już się ulotnić i zostawić za sobą niecodzienne - jak na warunki Nokturnu - spotkanie.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, były jej oczy. Zwężone w ostrzegawczym wyrazie, groźne, ale tylko z pozoru; szare jak migoczący w słabym świetle, przemieszany z kurzem śnieg na chodnikach. Jedno z nich minimalnie mniejsze niż drugie, a może po prostu bardziej ukryte w cieniu kaptura; ciemniejsze, jakby przybrudzone okruchami wszechobecnej sadzy. Jasne punkty w mroku, na tle bladej twarzy odznaczały się najmocniej i być może dlatego przyciągnęły jego wzrok na chwilę wystarczająco długą, żeby zdążył zauważyć dziwny, ale jednocześnie naturalny sposób, w jaki ich właścicielka wpasowywała się w nokturnowy krajobraz. Nawet gdyby nie miała ciemnego ubrania, czujnej postawy i stalowej pewności w działaniu, nietrudno byłoby mu zgadnąć, że nie była to jej pierwsza wizyta w niesławnej, czarodziejskiej dzielnicy.
Powinien był odetchnąć z ulgą? Czy może wzdrygnąć się z przestrachem? Oparł się posłusznie o ścianę, finalnie nie robiąc żadnej z tych rzeczy. I po prostu obserwując.
– Skoro tak twierdzisz – mruknął, nie zwracając uwagi na pierwsze polecenie, a jedynie nieznacznie ściszając głos. Uwolniona z silnego uścisku ręka odruchowo powędrowała do kieszeni nieistniejącego płaszcza, żeby w następnej sekundzie zamiast na znajomym kształcie tekturowego pudełka papierosów, zacisnąć się na mroźnym powietrzu. Zaklął pod nosem, wciskając obie dłonie do kieszeni spodni, których materiał chronił go przed zimnem tylko odrobinę skuteczniej niż cienka koszula.
Nieznajoma zdawała się również to zauważyć, bo gdy ponownie na nią spojrzał, wyciągała w jego stronę brunatny płaszcz. Nie zareagował na gest i zamiast przyjąć okrycie, po prostu przeniósł spojrzenie na jej twarz, teraz nieokrytą już kapturem; otoczona czarnymi, gładkimi włosami i pozbawiona osłony, wydawała się jeszcze szczuplejsza. – Doceniam troskę, ale nie, dziękuję – wychrypiał cicho, zaskoczony, gdy pomiędzy sylaby krótkiego zdania wkradła się drwina. Nie zorientował się, że jego niechcianej towarzyszce chodziło głównie o ukrycie jego krzyczącego w ciemnościach ubrania, ale i tak nie miało to dla niego znaczenia. Nie prosił o ratunek, poza tym – nie chciał odcinać się od dopływu kąsającego lodem powietrza. Chłód działał na niego w sposób cudownie otępiający; miał wrażenie, że w momencie, w którym by mu to odebrano, tłumiony, pulsujący gdzieś na krawędzi świadomości ból w końcu by go doścignął i nie miał zamiaru do tego dopuścić. A już na pewno nie na trzeźwo.
Zastanowił się przez kilkanaście długich sekund nad jej kolejnymi słowami, najprawdopodobniej nieumyślnie drażniąc jej nerwy swoim ociąganiem. Czy rzeczywiście chciał wyjść stąd żywy? Odpowiedź wydawała się oczywista, czy może – byłaby taka, gdyby nie stan postępującej rezygnacji, namawiający go uparcie do zrobienia czegoś skrajnie idiotycznego. Rozważał przez chwilę swoje możliwości, chowając się za nieobecnym spojrzeniem, które w końcu napotkało jednak ponownie na wpatrzone w niego intensywnie, stalowoszare tęczówki. Cokolwiek tam dostrzegł, ściągnęło go tymczasowo do ponurej rzeczywistości. Wypuścił powietrze z rezygnacją, znikając na moment w szarym obłoku pary. – Słuchaj, nie potrzebuję twojej litości, pokaż mi po prostu, w którą stronę mam iść, żeby najszybciej się stąd wydostać – powiedział, bez śladu wdzięczności w głosie; ona również, póki co, leżała daleko poza jego zasięgiem.
Powinien był odetchnąć z ulgą? Czy może wzdrygnąć się z przestrachem? Oparł się posłusznie o ścianę, finalnie nie robiąc żadnej z tych rzeczy. I po prostu obserwując.
– Skoro tak twierdzisz – mruknął, nie zwracając uwagi na pierwsze polecenie, a jedynie nieznacznie ściszając głos. Uwolniona z silnego uścisku ręka odruchowo powędrowała do kieszeni nieistniejącego płaszcza, żeby w następnej sekundzie zamiast na znajomym kształcie tekturowego pudełka papierosów, zacisnąć się na mroźnym powietrzu. Zaklął pod nosem, wciskając obie dłonie do kieszeni spodni, których materiał chronił go przed zimnem tylko odrobinę skuteczniej niż cienka koszula.
Nieznajoma zdawała się również to zauważyć, bo gdy ponownie na nią spojrzał, wyciągała w jego stronę brunatny płaszcz. Nie zareagował na gest i zamiast przyjąć okrycie, po prostu przeniósł spojrzenie na jej twarz, teraz nieokrytą już kapturem; otoczona czarnymi, gładkimi włosami i pozbawiona osłony, wydawała się jeszcze szczuplejsza. – Doceniam troskę, ale nie, dziękuję – wychrypiał cicho, zaskoczony, gdy pomiędzy sylaby krótkiego zdania wkradła się drwina. Nie zorientował się, że jego niechcianej towarzyszce chodziło głównie o ukrycie jego krzyczącego w ciemnościach ubrania, ale i tak nie miało to dla niego znaczenia. Nie prosił o ratunek, poza tym – nie chciał odcinać się od dopływu kąsającego lodem powietrza. Chłód działał na niego w sposób cudownie otępiający; miał wrażenie, że w momencie, w którym by mu to odebrano, tłumiony, pulsujący gdzieś na krawędzi świadomości ból w końcu by go doścignął i nie miał zamiaru do tego dopuścić. A już na pewno nie na trzeźwo.
Zastanowił się przez kilkanaście długich sekund nad jej kolejnymi słowami, najprawdopodobniej nieumyślnie drażniąc jej nerwy swoim ociąganiem. Czy rzeczywiście chciał wyjść stąd żywy? Odpowiedź wydawała się oczywista, czy może – byłaby taka, gdyby nie stan postępującej rezygnacji, namawiający go uparcie do zrobienia czegoś skrajnie idiotycznego. Rozważał przez chwilę swoje możliwości, chowając się za nieobecnym spojrzeniem, które w końcu napotkało jednak ponownie na wpatrzone w niego intensywnie, stalowoszare tęczówki. Cokolwiek tam dostrzegł, ściągnęło go tymczasowo do ponurej rzeczywistości. Wypuścił powietrze z rezygnacją, znikając na moment w szarym obłoku pary. – Słuchaj, nie potrzebuję twojej litości, pokaż mi po prostu, w którą stronę mam iść, żeby najszybciej się stąd wydostać – powiedział, bez śladu wdzięczności w głosie; ona również, póki co, leżała daleko poza jego zasięgiem.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Oddech mienił się bladą mgiełką w mroźnym powietrzu, przywodząc na myśl papierosowy dym. Tylko czystszy. odległe i krótkie wspomnienie, na moment przysłoniło obraz realności, by przenieść Mię wiele mil od całej Anglii. Patrzyła wtedy na mężczyznę pogrążonego w milczącym smutku, pełnym jednak siły i twardej pewności. Tylko w oczach nieznajomego nie dostrzegała nic podobnego. Burzyła się w nich destrukcyjna pustka, ziejąca intensywną zielenią, kiedy krzyżował wzrok z jej własnym. Było w tym coś znajomego, chociaż odległego. Zupełnie, jakby widziała siebie sprzed kilku lat. To nie było przyjemne uczucie. Lustro, które odbijało przeszłość - gryzło sumienie, utwierdzając w przekonaniu, że nie może zostawić go samego sobie. Nawet - jeśli kusił niebezpieczeństwo czające się w nokturnowych zakamarkach. Możliwe, że kiedyś po prostu wycofałaby się w cień, udając ślepą na jawną prowokację. A tutaj pośród sypiących się kamienic i krążących cieni - nie trudno było o nóż w plecach, czy zaklęcie uderzone z zaskoczenia. A nieznajomy - właściwie na własne (świadome?) życzenie ściągał na siebie wzrok mroczniejszej strony dzielnicy. Czy autodestrukcja była jedynym, co witało się w progach Nokturnu?
Cisnęło jej się na usta kilka nieprzyjemnych słów podkreślających idiotyzm zachowania i stan jego pomyślunku, ale - to byłoby skuteczne, gdyby miała przed sobą kogoś o zdrowych zmysłach. Szlachcic (nie widziała innej możliwości pochodzenia) - nie licząc całkiem logicznych odpowiedzi - całą postawą zaprzeczał - sobie, swojej obecności i chęci - jakiejkolwiek. Tylko ktoś, kto zbyt wiele stracił mógł zachowywać się podobnie, gdy brak wżerał się w ciało, przysłaniając wszelkie jasne powody by wstać.
Jej wargi tylko lekko zadrgały, gdy zbył jej słowa. Z jednej strony - sytuacja wydawała się komiczna. Mino całej swej pewności - Mia nie należała do najsilniejszych osób. Była raczej drobna kobietą, a przynajmniej - w porównaniu z nieznajomym, opartym teraz o brudną ścianę kamienicy. gdyby rzeczywiście chciał - bez trudu obezwładniłby dziewczynę, która rościła sobie prawa do..ratowania.
- To nie troska - głupcze - skrzywiła się już ewidentnie. Miała przynajmniej nadzieję, że jegomość będzie współpracował. I jak na początku pozwolił się jej poprowadzić w cień, tak teraz wzmagał jej irytację. I nim wybrzmiało nie, dziękuję, po prostu pchnęła trzymany w palcach materiał - Czy autentycznie nie masz po co żyć, żeby zachowywać się jak skazaniec? - syknęła przez zęby - zakładaj, zanim ktoś nas zobaczymy.
Zdawał się jej nie słyszeć. Ze spojrzeniem utkwionym gdzieś ponad jej ramieniem, w przestrzeń, której nie mogła zauważyć. Sekundy zdawały się wybijać niekontrolowany rytm, niby tupanie biegnących stóp. Ścigających swoje ofiary.
- Czy masz pojęcie, gdzie się znajdujesz? - zawiesiła głos, mając ochotę szarpnąć go za jasna koszulę. Może by się otrząsnął? - Zanim dojdziesz do wyjścia... - powtórnie zawiesiła wyrazy, nie kończąc swojej wypowiedzi - Nie zdążysz tam dotrzeć - skwitowała w końcu, przymykając oczy na moment, zerknęła powtórnie przez ramię, niemal czując na plecach zimny dreszcz - nie wywołany zimowym chłodem. Wiedziała co można tutaj spotkać. Ona sama zdążyła się zderzyć z ciemną rzeczywistością Nokturnu - Zakładaj i chodź - wyciągnęła rękę, by chwycić go za ramię powtórnie. Tym razem bez pierwotnej gwałtowności. Nie oczekiwała podziękowań. Nie dlatego tu była. Nawet jeśli sama nie rozumiała kierujących nią pobudek.
Cisnęło jej się na usta kilka nieprzyjemnych słów podkreślających idiotyzm zachowania i stan jego pomyślunku, ale - to byłoby skuteczne, gdyby miała przed sobą kogoś o zdrowych zmysłach. Szlachcic (nie widziała innej możliwości pochodzenia) - nie licząc całkiem logicznych odpowiedzi - całą postawą zaprzeczał - sobie, swojej obecności i chęci - jakiejkolwiek. Tylko ktoś, kto zbyt wiele stracił mógł zachowywać się podobnie, gdy brak wżerał się w ciało, przysłaniając wszelkie jasne powody by wstać.
Jej wargi tylko lekko zadrgały, gdy zbył jej słowa. Z jednej strony - sytuacja wydawała się komiczna. Mino całej swej pewności - Mia nie należała do najsilniejszych osób. Była raczej drobna kobietą, a przynajmniej - w porównaniu z nieznajomym, opartym teraz o brudną ścianę kamienicy. gdyby rzeczywiście chciał - bez trudu obezwładniłby dziewczynę, która rościła sobie prawa do..ratowania.
- To nie troska - głupcze - skrzywiła się już ewidentnie. Miała przynajmniej nadzieję, że jegomość będzie współpracował. I jak na początku pozwolił się jej poprowadzić w cień, tak teraz wzmagał jej irytację. I nim wybrzmiało nie, dziękuję, po prostu pchnęła trzymany w palcach materiał - Czy autentycznie nie masz po co żyć, żeby zachowywać się jak skazaniec? - syknęła przez zęby - zakładaj, zanim ktoś nas zobaczymy.
Zdawał się jej nie słyszeć. Ze spojrzeniem utkwionym gdzieś ponad jej ramieniem, w przestrzeń, której nie mogła zauważyć. Sekundy zdawały się wybijać niekontrolowany rytm, niby tupanie biegnących stóp. Ścigających swoje ofiary.
- Czy masz pojęcie, gdzie się znajdujesz? - zawiesiła głos, mając ochotę szarpnąć go za jasna koszulę. Może by się otrząsnął? - Zanim dojdziesz do wyjścia... - powtórnie zawiesiła wyrazy, nie kończąc swojej wypowiedzi - Nie zdążysz tam dotrzeć - skwitowała w końcu, przymykając oczy na moment, zerknęła powtórnie przez ramię, niemal czując na plecach zimny dreszcz - nie wywołany zimowym chłodem. Wiedziała co można tutaj spotkać. Ona sama zdążyła się zderzyć z ciemną rzeczywistością Nokturnu - Zakładaj i chodź - wyciągnęła rękę, by chwycić go za ramię powtórnie. Tym razem bez pierwotnej gwałtowności. Nie oczekiwała podziękowań. Nie dlatego tu była. Nawet jeśli sama nie rozumiała kierujących nią pobudek.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obecność nieznajomej dziewczyny – choć zdawała się podyktowana szczerymi intencjami – zaczynała budzić w nim irytację. Nie potrzebował jojczącej, załamującej nad nim ręce niewiasty, która z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla niego powodu uparła się, że wyprowadzi go z Nokturnu w jednym kawałku. Być może w innych okolicznościach nawet by to docenił, ale aktualnie chciał po prostu, żeby zostawiono go w spokoju; konieczność prowadzenia jałowej dyskusji z upartą czarownicą tylko potęgowała ból głowy, który parę minut temu zaczął niemrawo dawać o sobie znać lekkim łupaniem w prawej skroni, a obecnie coraz odważniej przeradzał się w migrenę. Oddałby wszystko, żeby po prostu zniknęła mu z oczu, ale wyglądało na to, że najszybszym (jedynym?) na to sposobem, było postępowanie według jej reguł.
Westchnął przeciągle, przenosząc spojrzenie na ciemny materiał, który dziewczyna bezceremonialnie wepchnęła mu w ręce i już bez niepotrzebnych komentarzy zarzucił na siebie płaszcz, ukrywając jasną koszulę przed ludzkim wzrokiem. Gruba tkanina niemal natychmiast odcięła dopływ lodowatego powietrza, sprawiając, że zrobiło mu się wyraźnie cieplej, ale słowa podziękowania nie uformowały się na jego ustach. Zamiast tego po prostu rzucił jej niecierpliwe spojrzenie, w którym kryło się milczące: zadowolona?
Nie miał ochoty odpowiadać na jej pytania; nie miał zamiaru tłumaczyć się nikomu (a już na pewno nie obcej mieszkance (?) Nokturnu) z własnych motywów, głównie dlatego, że najpierw sam musiałby się z nimi zmierzyć. – Jak na kogoś, kto sekundę temu kazał mi milczeć, wyjątkowo dużo mówisz – zbył ją krótko, ucinając ewentualne dyskusje. Nie miał pojęcia, dlaczego jakiś złośliwy głosik z tyłu głowy kazał mu dla zasady negować wszystko, co mówiła i zachowywać się dokładnie na odwrót do tego, czego od niego oczekiwała, ale nie odnajdywał w sobie motywacji, żeby walczyć z tym odruchem. Jedynym powodem, dla którego w ogóle jej słuchał, była nadzieja, że im szybciej się stąd wydostaną, tym szybciej zniknie mu z oczu.
Przeniósł na nią wyczekujące spojrzenie, zatrzymując je na jej twarzy – półprzymkniętych powiekach, bladych policzkach – i coś (ukłucie zdrowego rozsądku?) zmusiło go do tymczasowego otrzeźwienia. Rysy twarzy złagodniały mu na sekundę, gdy w kruczoczarnych włosach i oślim uporze dostrzegł coś nieuchwytnie znajomego; zmarszczył brwi, jakby starając się złapać ulotną myśl w locie, ale rozpierzchła się razem z wydmuchaną spomiędzy warg, mleczną mgiełką. – Prowadź – mruknął cicho, ledwie otwierając usta, a jego głos zabrzmiał ciszej i mniej wrogo, niż pierwotnie planował. Opuścił wzrok niżej, przypatrując się jej dłoni zaciśniętej na jego ramieniu i w ostatniej chwili powstrzymując się od wyrwania ręki z niechcianego uścisku.
Ruszył za nią, mimowolnie starając się poruszać względnie cicho, chociaż jego krokom i tak daleko było do jej cichego stąpania; miał wrażenie, że podczas gdy ona zgrabnie omijała poluzowane płyty chodnikowe i chroboczące połacie lodu, jego stopy natrafiały na każdy uliczny ubytek i każdą kupkę chrzęszczącego śniegu. Po kilkunastu sekundach takiego milczenia, rozchylił wargi, jakby mając zamiar ponownie się odezwać, ale rozmyślił się, zanim słowa zdążyłyby rozbrzmieć w mroźnym powietrzu i zwyczajnie pokręcił głową, skupiając się na dalszym marszu i odruchowo wypatrując ewentualnych kłopotów.
Westchnął przeciągle, przenosząc spojrzenie na ciemny materiał, który dziewczyna bezceremonialnie wepchnęła mu w ręce i już bez niepotrzebnych komentarzy zarzucił na siebie płaszcz, ukrywając jasną koszulę przed ludzkim wzrokiem. Gruba tkanina niemal natychmiast odcięła dopływ lodowatego powietrza, sprawiając, że zrobiło mu się wyraźnie cieplej, ale słowa podziękowania nie uformowały się na jego ustach. Zamiast tego po prostu rzucił jej niecierpliwe spojrzenie, w którym kryło się milczące: zadowolona?
Nie miał ochoty odpowiadać na jej pytania; nie miał zamiaru tłumaczyć się nikomu (a już na pewno nie obcej mieszkance (?) Nokturnu) z własnych motywów, głównie dlatego, że najpierw sam musiałby się z nimi zmierzyć. – Jak na kogoś, kto sekundę temu kazał mi milczeć, wyjątkowo dużo mówisz – zbył ją krótko, ucinając ewentualne dyskusje. Nie miał pojęcia, dlaczego jakiś złośliwy głosik z tyłu głowy kazał mu dla zasady negować wszystko, co mówiła i zachowywać się dokładnie na odwrót do tego, czego od niego oczekiwała, ale nie odnajdywał w sobie motywacji, żeby walczyć z tym odruchem. Jedynym powodem, dla którego w ogóle jej słuchał, była nadzieja, że im szybciej się stąd wydostaną, tym szybciej zniknie mu z oczu.
Przeniósł na nią wyczekujące spojrzenie, zatrzymując je na jej twarzy – półprzymkniętych powiekach, bladych policzkach – i coś (ukłucie zdrowego rozsądku?) zmusiło go do tymczasowego otrzeźwienia. Rysy twarzy złagodniały mu na sekundę, gdy w kruczoczarnych włosach i oślim uporze dostrzegł coś nieuchwytnie znajomego; zmarszczył brwi, jakby starając się złapać ulotną myśl w locie, ale rozpierzchła się razem z wydmuchaną spomiędzy warg, mleczną mgiełką. – Prowadź – mruknął cicho, ledwie otwierając usta, a jego głos zabrzmiał ciszej i mniej wrogo, niż pierwotnie planował. Opuścił wzrok niżej, przypatrując się jej dłoni zaciśniętej na jego ramieniu i w ostatniej chwili powstrzymując się od wyrwania ręki z niechcianego uścisku.
Ruszył za nią, mimowolnie starając się poruszać względnie cicho, chociaż jego krokom i tak daleko było do jej cichego stąpania; miał wrażenie, że podczas gdy ona zgrabnie omijała poluzowane płyty chodnikowe i chroboczące połacie lodu, jego stopy natrafiały na każdy uliczny ubytek i każdą kupkę chrzęszczącego śniegu. Po kilkunastu sekundach takiego milczenia, rozchylił wargi, jakby mając zamiar ponownie się odezwać, ale rozmyślił się, zanim słowa zdążyłyby rozbrzmieć w mroźnym powietrzu i zwyczajnie pokręcił głową, skupiając się na dalszym marszu i odruchowo wypatrując ewentualnych kłopotów.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Idiotka. Tak nazwałby ją właściwie każdy, kto mieszkał na Nokturnie. Łamała ciche zasady, które rządziły tym ciemniejszym światkiem i miała wrażenie, że niewidoczne spojrzenie wwiercało się w jej plecy, niby ostry szpon. Pamiętała zbyt dobrze co się działo, gdy igrało się z wpisanym w krew losem. Była wychowanką Nokturnu. To on uczył jak żyć i jak przeżyć, otrzymując co jakiś czas gorzkie lekcje pokory. Nikt, kto nie pochodził z marginesu, jak wielu miało śmiałość ich nazywać, nie potrafił zrozumieć, co w rzeczywistości się tu działo. Nikt nie płacił większej ceny, niż oni. I nawet znając wartość lekcji, które otrzymała, nawet jeśli sylwetka nieznajomego drażniła, prowokując ją do ataku, nawet jeśli czuła na plecach znajome dreszcze niebezpieczeństwa - brnęła w decyzję, która podjęła na początku. Była uparta. I jeśli cokolwiek uznała za warte jej uwagi - nie umiała odpuścić.
Zapewne zaśmiałaby się znając myśli szlachcica, tak zbieżne z jej własnymi. Zamiast tego obserwowała, mrużąc oczy, gdy w końcu przyjął ciemny płaszcza. Ze spojrzenie sczytywała malującą się irytację, a może pogardę? Nie była pewna, chociaż wzbudzało kolejne skraje emocje. I byłaby posłała mu krzywy uśmiech odzwierciedlający i jej zniecierpliwienie, ale stać ją było tylko na drgnienie warg, które zwarła, gdy tylko się odezwał.
- Kazałam milczeć tobie, nie sobie - i chociaż w oczach ślizgał się gniew, głos miała dziwnie spokojny, stłumiony, kończący jej własną reakcję nim na dobre się rozpaliła. Dłoń powędrowała do męskiej piersi, a palce zacisnęły się w złości na materiale. Rozluźniła rękę chwilę później, by zakleszczyć ją na męskim przedramieniu. Nie mogli trwać dłużej w tym samym miejscu nie licząc się z możliwością dodatkowego, niechcianego towarzystwa.
Z ust - zamiast kolejnych słów, ulotniła się tylko jasna mgiełka oddechu. Czuła się lepiej będąc w ruchu, więc gdy w końcu ruszyli - przez ciało przemknęło drgnienie rozluźnienia. Nie mogła pozwolić na całkowity oddech. Nie rozglądała się, ale kierowała źrenice w miejsce, które mogły gwarantować, albo chwilowa kryjówkę, albo potencjalną zasadzkę. Mijali rozpadające się budynki, kruszejące mury, zapadłe dziury i ciemne zakamarki, w której poruszały się cienie. W miarę jak oddalali się od feralnego zaułka jej uścisk powoli tracił na sile. Widziała w oddali zbliżające się światła - nie te zdradliwe, wabiące niby ćmy umierające w blasku. Te należały do jaśniejszej strony świata czarodziejów, ślepej na ciemność, głuchej na krzyki. W końcu - Nokturn ociekał tym - czego bali się najbardziej - poczuciem winy.
Zatrzymała się, w końcu spoglądając na mężczyznę. Większość drogi, jaką pokonali - milczała i tylko kątem oka dostrzegała, że idzie obok. Ledwie wyczuwalne, ulotne wręcz ukłucie tknęło ją - gdy niechęć zatańczyła w zielonych oczach nieznajomego. Dawna naleciałość, skrywana gdzieś dziecięca iskra, którą zgubiła gdzieś...pomiędzy życiem a rzeczywistością - Tutaj sobie poradzisz - odezwała się w końcu, całkowicie puszczając ramię mężczyzny. Miała wrażenie, że chłód nienaturalnie mocno zaciskał się na jej barkach, wdzierając się pod skórę. Nie poruszyła się jednak, czekając, aż to mężczyzna odwróci się i w końcu wejdzie w pełgające światło latarni, samej - pozostając w cieniu.
Zapewne zaśmiałaby się znając myśli szlachcica, tak zbieżne z jej własnymi. Zamiast tego obserwowała, mrużąc oczy, gdy w końcu przyjął ciemny płaszcza. Ze spojrzenie sczytywała malującą się irytację, a może pogardę? Nie była pewna, chociaż wzbudzało kolejne skraje emocje. I byłaby posłała mu krzywy uśmiech odzwierciedlający i jej zniecierpliwienie, ale stać ją było tylko na drgnienie warg, które zwarła, gdy tylko się odezwał.
- Kazałam milczeć tobie, nie sobie - i chociaż w oczach ślizgał się gniew, głos miała dziwnie spokojny, stłumiony, kończący jej własną reakcję nim na dobre się rozpaliła. Dłoń powędrowała do męskiej piersi, a palce zacisnęły się w złości na materiale. Rozluźniła rękę chwilę później, by zakleszczyć ją na męskim przedramieniu. Nie mogli trwać dłużej w tym samym miejscu nie licząc się z możliwością dodatkowego, niechcianego towarzystwa.
Z ust - zamiast kolejnych słów, ulotniła się tylko jasna mgiełka oddechu. Czuła się lepiej będąc w ruchu, więc gdy w końcu ruszyli - przez ciało przemknęło drgnienie rozluźnienia. Nie mogła pozwolić na całkowity oddech. Nie rozglądała się, ale kierowała źrenice w miejsce, które mogły gwarantować, albo chwilowa kryjówkę, albo potencjalną zasadzkę. Mijali rozpadające się budynki, kruszejące mury, zapadłe dziury i ciemne zakamarki, w której poruszały się cienie. W miarę jak oddalali się od feralnego zaułka jej uścisk powoli tracił na sile. Widziała w oddali zbliżające się światła - nie te zdradliwe, wabiące niby ćmy umierające w blasku. Te należały do jaśniejszej strony świata czarodziejów, ślepej na ciemność, głuchej na krzyki. W końcu - Nokturn ociekał tym - czego bali się najbardziej - poczuciem winy.
Zatrzymała się, w końcu spoglądając na mężczyznę. Większość drogi, jaką pokonali - milczała i tylko kątem oka dostrzegała, że idzie obok. Ledwie wyczuwalne, ulotne wręcz ukłucie tknęło ją - gdy niechęć zatańczyła w zielonych oczach nieznajomego. Dawna naleciałość, skrywana gdzieś dziecięca iskra, którą zgubiła gdzieś...pomiędzy życiem a rzeczywistością - Tutaj sobie poradzisz - odezwała się w końcu, całkowicie puszczając ramię mężczyzny. Miała wrażenie, że chłód nienaturalnie mocno zaciskał się na jej barkach, wdzierając się pod skórę. Nie poruszyła się jednak, czekając, aż to mężczyzna odwróci się i w końcu wejdzie w pełgające światło latarni, samej - pozostając w cieniu.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie skomentował w żaden sposób jej gniewnej wypowiedzi, z ulgą wykorzystując następującą po niej, długą chwilę milczenia; nie miał ochoty na beztroskie pogawędki, udzielanie niekończących się wyjaśnień, ani podejmowanie z góry skazanych na porażkę prób odnalezienia głębszego sensu we własnych działaniach. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty na nic – może za wyjątkiem znalezienia się w kojącej samotni własnego mieszkania i wlania w siebie wystarczającej ilości ognistej, żeby być w stanie udawać, że ostatnie dni nigdy nie miały miejsca. Póki co uciszał złośliwy głosik gdzieś w tyle głowy, uświadamiający mu, że ani upicie się do nieprzytomności, ani poczęstowanie się żadną inną używką nie będzie w stanie sprawić, że jego problemy nagle znikną; odsuwał też przerażające uczucie deja vu, powstrzymując chęć podrapania się po skostniałych przedramionach, całych pokrytych pamiątkami przywiezionymi z miejsc, których nie chciał odwiedzać nigdy więcej.
Dopiero dziwne drętwienie rozchodzące się po szczęce i rozpełzające się powoli na resztę twarzy uświadomiło go, jak mocno zaciskał zęby, usiłując utrzymać rysy w obojętnym, niewykręconym bolesnym grymasem wyrazie. Dłoń zaciśnięta na jego przedramieniu zaczęła mu nieznośnie przeszkadzać, ale powstrzymał się przed jej strząśnięciem do czasu, kiedy ponownie zatrzymali się w miejscu. W pierwszej chwili miał zamiar zapytać, o co chodziło jej tym razem, ale wtedy jego spojrzenie zatrzymało się na jasnych światłach, rozganiających ciemności u wylotu najbliższej uliczki; najgorsze okolice Nokturnu zostały za nimi. Cicha ulga rozlała się po jego klatce piersiowej, nie pozwolił jednak, żeby dotarła do oczu, ani tym bardziej – na usta; zerknął milcząco na dziewczynę, wciąż pozbawioną wierzchniego okrycia. Ściągnął jej płaszcz z własnych ramion, wciskając go w jej ręce podobnym gestem, jakim ona poczęstowała go wcześniej; na jego wargach przez moment zatańczyło niewypowiedziane dziękuję, nie na tyle jednak silne, żeby przebić się przez ciszę.
Co powinien był teraz zrobić? Odwrócić się i odejść bez słowa? Wepchnął dłonie do kieszeni spodni, z jednej strony mając ochotę jak najszybciej uwolnić się od towarzystwa szatynki (której imienia nadal nie znał i nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy), z drugiej – nawet jego otumanionemu, przesiąkniętemu żalem umysłowi wydawało się to nie na miejscu. – Czego chcesz za pomoc? – zapytał, odrobinę bardziej szorstko niż zamierzał, ale nie ucinał sobie przecież pogawędki z dobrą znajomą. Schylił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie i czekając na odpowiedź; wiedział przecież, że nie pomogła mu z czystej dobroci serca, niesplamionego altruizmu nie spotykało się w brudnych uliczkach Nokturnu. Być może nie spotykało się go już nigdzie.
Odwrócił wzrok w kierunku świateł, nie mogąc doczekać się, aż wśród nich zniknie, oddalając się od jedynego przypadkowego świadka swojego własnego upadku. Miał nadzieję, że sprawa zakończy się szybko i najlepiej na zwyczajniej zapłacie za fatygę; nie miał ochoty na realizowanie dodatkowych przysług ani spłacanie zaciągniętych długów, wolał wyrównać rachunki tu i teraz.
Dopiero dziwne drętwienie rozchodzące się po szczęce i rozpełzające się powoli na resztę twarzy uświadomiło go, jak mocno zaciskał zęby, usiłując utrzymać rysy w obojętnym, niewykręconym bolesnym grymasem wyrazie. Dłoń zaciśnięta na jego przedramieniu zaczęła mu nieznośnie przeszkadzać, ale powstrzymał się przed jej strząśnięciem do czasu, kiedy ponownie zatrzymali się w miejscu. W pierwszej chwili miał zamiar zapytać, o co chodziło jej tym razem, ale wtedy jego spojrzenie zatrzymało się na jasnych światłach, rozganiających ciemności u wylotu najbliższej uliczki; najgorsze okolice Nokturnu zostały za nimi. Cicha ulga rozlała się po jego klatce piersiowej, nie pozwolił jednak, żeby dotarła do oczu, ani tym bardziej – na usta; zerknął milcząco na dziewczynę, wciąż pozbawioną wierzchniego okrycia. Ściągnął jej płaszcz z własnych ramion, wciskając go w jej ręce podobnym gestem, jakim ona poczęstowała go wcześniej; na jego wargach przez moment zatańczyło niewypowiedziane dziękuję, nie na tyle jednak silne, żeby przebić się przez ciszę.
Co powinien był teraz zrobić? Odwrócić się i odejść bez słowa? Wepchnął dłonie do kieszeni spodni, z jednej strony mając ochotę jak najszybciej uwolnić się od towarzystwa szatynki (której imienia nadal nie znał i nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy), z drugiej – nawet jego otumanionemu, przesiąkniętemu żalem umysłowi wydawało się to nie na miejscu. – Czego chcesz za pomoc? – zapytał, odrobinę bardziej szorstko niż zamierzał, ale nie ucinał sobie przecież pogawędki z dobrą znajomą. Schylił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie i czekając na odpowiedź; wiedział przecież, że nie pomogła mu z czystej dobroci serca, niesplamionego altruizmu nie spotykało się w brudnych uliczkach Nokturnu. Być może nie spotykało się go już nigdzie.
Odwrócił wzrok w kierunku świateł, nie mogąc doczekać się, aż wśród nich zniknie, oddalając się od jedynego przypadkowego świadka swojego własnego upadku. Miał nadzieję, że sprawa zakończy się szybko i najlepiej na zwyczajniej zapłacie za fatygę; nie miał ochoty na realizowanie dodatkowych przysług ani spłacanie zaciągniętych długów, wolał wyrównać rachunki tu i teraz.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Szybka odpowiedź