Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
W zasadzie, miał go już od wczoraj, od kiedy czkawka cisnęła go z powrotem na Nokturn, bo losowe teleportacje w równie losowe miejsca okazały się całkiem zabawne. Spotkał Hazel, pogderali sobie na świat, na festiwal, na czarodziejów i czarownice; potem przeznaczenie rzuciło go na brzeg urokliwego bajorka w którym kąpała się ta blondyna, która nawiedziła go ledwie parę dni temu w terenie, gdzieś w Durham. Potem spotkał jeszcze parę innych osób, ale co spotkanie to bardziej absurdalne, pozostawiające po sobie miły cień rozbawienia, lekkiego humoru.
Dawno się tak dobrze nie bawił.
Na festiwalu rzecz jasna zbłądził, nie orientował się jeszcze w tych wszystkich atrakcjach, kramach, straganach i zajebiście ważnych rytuałach, które ― jak mu się wydawało ― wszyscy wokół traktowali strasznie poważnie. On sam nie wierzył ani w żadnych bogów, ani w jakieś rytuały, magiczne herbatki, gadające ryby przepowiadające przyszłość i tym podobne sprawy, więc niezbyt angażował się w podobne wydarzenia, niezbyt zwracał uwagę.
Tym razem jednak nie mógł oprzeć się pokusie by sprawdzić jak to wszystko wygląda i czy rzeczywiście będzie to jakieś odklejone od rzeczywistości pierdolenie, czy może faktycznie wydarzy się coś godnego uwagi. Na plaży pojawił się sam i zaraz zaatakowała go jakaś wiedźma w lnianej szacie, z arcyłagodnym uśmiechem godnym zagubionej owcy podsunęła mu czarkę. Victor ściągnął brwi, ale przyjął naczynie bez większych protestów.
“Szczęśliwego Lughnasadh” ― słowa spłynęły z jej warg w towarzystwie niewinnego spojrzenia puszczonego spod rzęs.
― Zajebiście ― wychylił cała czarkę na raz i nawet się nie skrzywił. ― Dzięki ― dodał, oddając kobiecie naczynie i już ruszył dalej, pomiędzy stoliki. Upatrzył sobie jeden, całkiem zacny, nawet mimo tej pstrokacizny obecnej na blacie i mimo tego, że już ktoś przy nim siedział. (Czy on dobrze, kurwa, widział?). Zmrużył oczy, podejrzewając dziwkę fortunę o losowe halucynacje spowodowane nie wiadomo czym, ale nie, chyba nic mu się nie przywidziało, a Justine siedziała tam jak żywa, jakby nie widział jej ostatnio chuj wie jak dawno temu.
A potem spojrzał w bok, na kolejny stolik i nie wytrzymał, parsknął wesoło.
― Dziwka fortuna ciągle nas ze sobą spotyka. Nie uważasz, że to zabawne? ― szepnął, nachylając się do Ryne (Celine), ale nie oczekiwał odpowiedzi. Chciał ją zaskoczyć, może trochę wystraszyć, ale nie miał złych zamiarów.
Po raz pierwszy od chuj wie jak dawna nie miał złych zamiarów.
Niesamowite.
Przysiadł się do upatrzonego wcześniej stolika, tuż obok Justine, i przyjął nonszalancką, swobodną pozę; wyszczerzył się bandycko, zdradzając dobry humor.
― Kopę lat, co? ― zagadnął Tonks beztrosko. ― Jesteś chyba ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać.
|stolik nr 3, siadam obok Justine
Starała się ubrać względnie do okazji, ale nie umiała powiedzieć, czy wyszło jej to dobrze – nawet prosząc Yvette o pomoc była przygotowana na wszystko, bez słowa sprzeciwu dając się wciągnąć w cokolwiek tylko pani Baudelaire mogła sobie wymyśleć. To było nawet miłe, zwłaszcza ostatnimi czasy, mieć kogoś, kto po prostu chciał poświęcić tę chwilę, a biedna Yvette miała pewnie niemałe zaskoczenie na dłuższe przytulenie bez słowa, ale nim można było dokładniej dopytać i wyjaśnić sytuację, rudowłosa ulotniła się na zabawę.
- Myślisz, że pasowałoby mi, jakbyś wplotła mi we włosy paprocie? – Stwierdzenie to znalazło swojego odbiorcę w postaci Zuzu (czy też Susanne, jak nazywała ją reszta świata), kiedy obydwie kobiety przemierzały swoją drogę w kierunku miejsca rytuału, a zgrabne dłonie towarzyszki panny Wellers to poprawiały, to wysuwały, to upinały kolejnego kwiatka w miękkich, rudych włosach które tym razem układały się w fale, mniej poskręcane niż zazwyczaj. Suknia z delikatnego ale i taniego materiału miała na sobie nieco koślawe ale wciąż ładne rysunki gwiazdozbiorów, mieniących się na granacie tkaniny gdy tylko Thalia poruszała się przed siebie. Biorąc dwa kubki aby Susanne nie musiała przerywać sobie swojego kolarzu – nad którym rudowłosa już dawno straciła kontrole i nie widziała nawet, jak układa się to wszystko – usiadła tuż obok Susanne przy stoliku, nie mogąc nawet rozejrzeć się po okolicy.
- Jeżeli planujesz mi tam uwić gniazdo, aby jakiś ptak mógł zamieszkać, to przynajmniej chcę wybrać konkretny gatunek.
Siadam przy stoliku 1
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
- Trzeba się w końcu tego pozbyć, Talcia. Może rytuał je przegoni? - zasugerowała znad kwiatów podczas ich starannej selekcji, przerywając na moment trudne dylematy kolorystyczne, by spojrzeć w nieprzekonane oczy. - Poza tym sama nie pójdę, więc nie masz wyjścia - oczywiście, że miała, ale dodatkowe argumenty nikomu nie zaszkodzą! W zwinnym ruchu Lovegood podniosła się ze ściółki, ignorując jej ślady na jasnym materiale sukienki, zbyt pochłonięta swoją misją. Dwie brzękotki, magiczne ćmy, przysiadły na bladej skórze, którą potraktowała w paru miejscach słodkim owocowym sokiem i zaklęciami wabiącymi. Krytyczne spojrzenie oceniało teraz wysiłki, poszukując w myślach ostatniego elementu układanki, czegoś przełamującego kompozycję na głowie panny Wellers. Zieleni.
- W myślach mi czytasz. Ale nie zdziwię się, jak wezmą cię za lady Prewett - znów zbaczała ze ścieżki (trzeci raz na tej krótkiej trasie), na szczęście znalezienie paproci było kwestią chwili - wybrała drobne okazy, nie zamierzała zrobić z Thalii paprocianej palmy - niedługo później mogły wrócić na właściwe tory i wejść w krąg powitalny na plaży. Pochodnie odbijały się w morskiej wodzie, spowitej ciemnością i nocnym spokojem, ale ten uparcie nie chciał przypłynąć do niej samej. Kryła się z niepokojem, usiłowała odwrócić uwagę, skupić się - a mimowolnie i tak powtarzała w myślach listę eliksirów spoczywających w magicznej torbie uwieszonej u boku.
- Szczęśliwego Lughnasadh - odpowiedziała miękko na powitanie mężczyzny, przez chwilę próbując chwycić wszystkie kwiaty i paprocie w jedną dłoń, lecz skapitulowała z przepraszającym uśmiechem i pozwoliła przyjaciółce odebrać swoją czarkę z miodem, zaś podczas podróży do stolika mogła ostatecznie ocenić swoje dzieło. Ostatnie poprawki, obiecała sobie.
- Możesz próbować. A co byś wybrała? - dopytała, chcąc zweryfikować swoje wyobrażenia, zupełnie abstrakcyjne na tle rozległej wiedzy o stworzeniach. - I pięknie, teraz nie zepsuj - przestrzegła, dopiero teraz mogąc swobodnie skoncentrować się na innych sprawach. Buty zsunięte ze stóp wylądowały niedbale pod stolikiem, przy którym usiadła, nim palce oplotły czarkę. Słodki łyk drażnił nieco język, ale był przyjemny, angażował zmysły. Spojrzenie przesunęło się po stolikach, prędko zatrzymując się na Celine, na której widok w oczach zatańczyły ciepłe iskierki wywołane szczerym uśmiechem - pomachała do niej zwiewnym ruchem palców... z niepokojem i bojowym zmarszczeniem brwi przyjmując obecność podejrzanego typa (Victora), który nachylał się do kuzynki i wyraźnie coś do niej szeptał, natychmiastowo wprawiając Sue w rozdrażnienie. Zmartwiona usadowieniem półwili rozważyła zmianę miejsca, by w razie czego móc urządzić szybszą odsiecz, ale zbeształa się w myślach, po co wyciągać pochopne wnioski... Przy stoliku zajmowanym przez nieznajomego zauważyła Justine, która zawsze miała rękę na pulsie, na pewno zareagowałaby na podejrzane akcje, nie? Lekko zirytowana wypuściła powietrze nosem, z determinacją postanawiając pilnować sytuacji w trosce o komfort i bezpieczeństwo kuzynki. Nie, jednak nie, nie mogła tak jej zostawić - gdyby nie skupiała się tak na kwietnych kompozycjach od razu powędrowałaby do jej stolika.
- Cellie! - zawołała śpiewnie - Chodź do nas!
| stolik numer jeden, obok Thalii
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Kiedy przy niej zamajaczyła jakaś sylwetka - której z początku dostrzegła jedynie nogi - zasłaniając jej widok przed nią, zadarła z niezmiennie wykalkulowanym znudzeniem tęczówki do góry w zamiarze mając jedynie zindentyfikowanie osobnika przerywającego jej obserwację.
Ale widok Victora ją zdziwił. Kiedy widzieli się ostatnio? Mimowolnie mięśnie jej ciała napięły się, a dłoń zaswędziała w wyuczonym geście sięgnięcia po różdżkę. tym razem nie skrytą w rekąwie koszuli a kieszeni spódnicy. Mimo tego nie drgnęła. Dzisiaj nie mogła. Nie tutaj, co tylko mocniej ją wkurzyło choć nie drgnął jej nawet mięsień. Zmrużyła lekko oczy obserwując go ze swojego miejsca. W milczeniu patrzyła jak siada na miejscu obok niej, mając ochotę prychnąć i wywrócić oczami, nie zrobiła jednak tego - czekała. Dopiero kiedy pierwsze słowa opuściły jego usta, jej brwi uniosły się ku górze, a ona odepchnęła dłonią głowę podnosząc się do pionu. Zaplotła dłonie na piersi - częściowo w odpowiedzi na jego postawę, a częściowo by nie zauważył blizn na jej dłoniach choć nie była pewna, czemu je ukrywa. Zresztą - nie miało to sensu. Wiedziała dobrze, jedna znajdowała się na jej skroni. Tatuaż z azkabanu czasem przebijał się przez jasne włosy. Zmrużyła oczy na kolejne słowa. Jej lewa
- Serio, Vale? - wyrzuciła w końcu z siebie krzyżując z nim jasne tęczówki. - To chyba powinny być moje słowa, sądziłam że bliżej masz do Londynu. - wyrzuciła bez większych emocji wypuszczając powietrze z ust. Uniosła czarkę z miodem wychylając ją do końca. Odstawiła ją na stół, ocierając wierzchem dłoni usta. - Poza tym, nie wiem o czym mówisz, miłość, darmowy alkohol, zabawa - to pierwsze miejsce w którym powinieneś się mnie spodziewać. - mruknęła wywracając oczami. Było jej niewygodnie, więc westchnęła wracając do wcześniejszej pozy nie potrafiąc zrozumieć rozlewającej się w niej irytacji.
| siadam przy stoliku 3 obok mojego kumpla Victora
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Wysłuchała otwierającego wystąpienia swego starszego brata z uwagą, chwilowo znajdując się w towarzystwie tego młodszego. Widziała, jak Roratio przejęty był całym świętem, jak wypatrywał zjawienia się Delilah. Obserwowała to zdarzenie z wrodzoną ciekawością, rozczulona tym, co widzi. Ciężko było jej zaakceptować to, że jej mały braciszek wcale już taki nie był. Próbowała, och, oczywiście, że próbowała, jednak dalej nie mogła wyzbyć się troski o niego, rozczulenia wielkimi krokami, które stawiał w świecie dorosłych. Jeszcze tyle przed nim. Oby wojna nie zgasiła iskier w jego oczach.
Słońce zachodziło, obchody rozpoczęły się. Gdy spacerowała w stronę plaży — powoli i ostrożnie, zważywszy na swój stan — nie mogła oprzeć się kolejnej obserwacji. Serce radowało się każdą rozświetloną uśmiechem buzią, dość było już dni, w których widziała oczy zalane łzami, blade ze strachu twarze. Kierowała się w kierunku rozpalanych z wolna pochodni, choć o wiele bardziej, może podświadomie, podążała za zapachem morskiej bryzy i kwiatów. Tęskniła za morzem. Przecież to tutaj spędzała niemal całe letnie dni z rodzeństwem, woda kojarzyła jej się z dziecięcą beztroską, czymś czystym i dobrym. I choć w Derbyshire i Staffordshire miała dostęp do wszelkiego rodzaju zbiorników wodnych — jezior, stawów, zbiorników, rzek — żadna ze słodkich wód nie mogła zastąpić jej tej słonej. Płuca przyzwyczaiły się już zresztą do zapachu siarki i palonego drewna, typowego dla okolic Peak District. Tym słodsze wydawały się aromaty rozciągające się przed i na samej plaży.
Zbliżając się do plaży, została przywitana przez mężczyzn w lnianych szatach. W obie dłonie odebrała czarkę z miodem pitnym, zbliżając ją do ust, aby upić z niej łyk.
— Szczęśliwego Lughnasadh — odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, dodatkowo opuszczając głowę na znak szacunku. Morska bryza poruszyła dwoma puklami kręconych, rudych włosów, wypuszczonych spod upięcia, które uzupełniało inny element biżuterii. Na skroniach Mare znalazła się srebrna opaska w kształcie gałązek paproci, na których spoczywały motyle. Opaska ta była jednym z pierwszych prezentów, które lady Mare otrzymała po ślubie od swego lorda małżonka, łączyła symbolikę rodów Greengrass i Prewett, była idealnym odzwierciedleniem tego, kim lady Mare była. Kim miała być i dzisiaj.
Rozejrzawszy się po osobach już siedzących przy stołach, dojrzała kilka znajomych twarzy. Ciepły uśmiech posłała Justine, przez moment zatrzymując spojrzenie nieco dalej, na wychudzonym, ale dziwnie znajomym mężczyźnie. Gdyby nie to, że jej uwagę przyciągnęła kolejna ruda fryzura, tym razem należąca do Thalii, poznanej w styczniu kobiety z blizną. Zdecydowała się więc podejść do niej i nieznajomej jeszcze Susanne, zajmując ostrożnie miejsce po drugiej stronie Wellers.
— Dobry wieczór — powitała je łagodnym tonem, chociaż przy siadaniu na poduszkach skorzystała z pomocy jednego z młodych czarodziejów. Ze względu na jej stan ciężko było jej samodzielnie zmieniać pozycje w sposób tak zwinny, do którego przywykła. — Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie będzie dla panien problemem — powoli rozprostowała materiał sukni na ciele, nie mogąc powstrzymać się przed pogłaskaniem brzucha. Na sekundę zacisnęła wargi, dzieci najwyraźniej wyczuły zmianę pozycji i zdecydowały się dostosować. Prędko opanowała swą mimikę. Nabrała głębszy wdech dla uspokojenia, po czym zwróciła się do siedzącej obok Thalii. — Nie wie panna nawet, jak się cieszę, że gąska dotarła do Weymouth w jednym kawałku — oczywiście, że nie mogła zapomnieć ich przygody w Black Rock. Miała też nadzieję, że i Wellers nie wyrzuciła tego epizodu z pamięci. Zawsze miło było spotkać kogoś, kto wsławił się odwagą, kogo Mare uważała za sojusznika, zasłużonego dla bezpieczeństwa ziem jej rodu.
— Niezwykle miło mi poznać, lady Mare Greengrass — zwróciła się po chwili do Susanne, pochylając głowę na powitanie. Kimkolwiek była eteryczna młoda dziewczyna siedząca obok Wellers, sprawiała wrażenie ekscentrycznie miłej. A takich ludzi, według nauk swej siostry bliźniaczki Procelli, Mare darzyła niezwykle silną sympatią.
| stolik numer jeden, z drugiej strony Thalii[bylobrzydkobedzieladnie]
is the goddess of victory fair to everyone?
Przemówienie Archibalda wciąż rozbrzmiewało jej w głowie. W pamięci miała poprzedni rok i to jak bardzo brakowało im choć jednego dnia niezmąconego spokoju, dnia, w którym mogli oddać się przyjemnościom bez strachu, że zostanie im to brutalnie odebrane. Zawieszenie broni dało im taką możliwość. Choć na początku podchodziła do tego pomysłu sceptycznie całkowicie nie rozumiejąc jak przypomnienie ludziom o tym, że może istnieć świat bez wojny ma im pomóc ponownie do niej wrócić. Teraz już tak nie uważała. Przez ten czas przyglądała się ludziom, obserwowała ich lekkość i szczerze się tym napawała. Ta przerwa była potrzebna by wzniecić morale, ale też przypomnieć o co tak naprawdę toczy się walka. Nie wiedziała tylko czy jej ta luka przyniosła coś dobrego. Zdecydowanie skomplikowała wiele spraw i wzmocniła bezlik wyrzutów sumienia. Obiecała sobie jednak, że dzisiejszego dnia pozostawi to za sobą. Nazbyt wiele przykrych słów skierowała w ostatnim czasie ku sobie, zbyt wielu karom poddała własny umysł.
Tłum gromadzący się przy ognisku szybko zaczął się przerzedzać. Niektórzy kierowali się w stronę mis by skosztować przygotowanych trunków, a inni nikli za drzewami gotowi zagłębić się w tajemnice Festiwalu. Jedną z nich był właśnie Rytuał Oczyszczenia. Z jednej strony bardzo chciała wziąć w nim udział, doświadczyć przemiany i odrzucić wszelkie negatywne emocje, ale z drugiej bała się z czym przyjdzie jej się mierzyć. To nawet zabawne. Nie bała się stać na pierwszej linii frontu, walczyć, przemierzała najniebezpieczniejsze tereny świata w poszukiwaniach, łamała najtrudniejsze klątwy. Zwykle wykazywała się odwagą, ale moment, w którym miała się zmierzyć sama ze sobą całkowicie ją paraliżował. Zawsze najtrudniejsze okazywało się to co dotyczyło bezpośrednio nas samych. Czy będzie potrafiła poradzić sobie z własnymi demonami?
Na szczęście miała przy sobie Elrica, który w szczególny dla siebie sposób potrafił odgonić ciemne chmury, odwrócić jej uwagę od natarczywych myśli. Razem skierowali się w stronę plaży, na której miał odbyć się rytuał. Jej uwagę przykuli mężczyźni ubrani w lniane szaty, a już w szczególności skupiła się na woreczkach swobodnie zwisających z ich szyi. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, gdy ci wskazali im drogę do stolików. – Widziałeś te woreczki? – zapytała szeptem Lovegooda. – Jest jeszcze czas aby się wycofać – dodała i poruszyła dwuznacznie brwiami. Wiedziała, że chce skorzystać z rytuału, poznać jego magię. Wystarczyło nastawić się do tego pozytywnie, uwierzyć, że oczyszczenie nie musi oznaczać nic trudnego i bolesnego. Bólu właściwie się nie bała. Przywykła, że wszystko w życiu musi przynosić jakiś ból. Wszystko co istotne. Westchnęła rozumiejąc, że oszukuje samą siebie. – Prowadź – dodała wskazując mu dłonią ustawione obok siebie stoliki. – Szczęśliwego Lughnasadh – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Właściwie nie była pewna czy mówi to do osoby podającej jej czarkę z miodem, do Elrica czy do wszystkich obecnych. Uśmiech powinien jednakże wynagrodzić wszelkie potknięcia. Dostrzegła znajome twarze w tym Justine, Thalię i Susanne, na których widok jej uśmiech poszerzył się jeszcze mocniej, a ona dając upust pozytywnym uczuciom radośnie pomachała do nich dłonią. Cóż z Justine będzie musiała prędzej czy później porozmawiać biorąc pod uwagę całą przepełnioną chaosem sytuację. Nie miała zamiaru się wtrącać, ale czuła, że powinna zrobić cokolwiek.
/ Elric! Wybierz nam stolik <3
- Słuchaj - złapała Nealę nagle za rękę. - Powinnyśmy się przejść na ten rytuał oczyszczenia i odrodzenia - oświadczyła pewnie, jakby to było najoczywistsze na świecie. Jakieś uzasadnienie? Cokolwiek? Żeby Neala się nie połapała, że to jakiś fortel...? No, myśl, Lidka!
- To... brzmi ciekawie, nie? - skłamała bez zmrużenia oka. - I myślę, że może mi pomóc... ze zdjęciami. Oczyści obiektyw i w ogóle - palnęła pierwsze co przyszło jej do głowy, unosząc wyżej aparat fotograficzny, który nieśmiertelnie wisiał jej na szyi. - Chodź, chyba niedługo się zacznie - dorzuciła i zachęcająco, ale lekko pociągnęła ją w stronę plaży.
Osobiście na samym festiwalu zjawiła się z kilku powodów. Głównie dla towarzystwa i dobrej zabawy z przyjaciółmi, znajomymi i rodziną. Była też ciekawa, czy spotka kogoś dawno niewidzianego na przykład ze szkoły. Drugim ważnym powodem były oczywiście... ZDJĘCIA. Mogła poćwiczyć fotografowanie w naprawdę pięknych sceneriach - były zagajniki i polany i plaża i morze... uśmiechnięci ludzie w zwiewnych ciuchach, do tego piękna pogoda i dekoracje, wieczory rozświetlane księżycem i ogniskami... No idealnie. To był jej fotograficzny raj. Trzeci powód zaś był najbłahszy - chciała pobuszować po stoiskach z ciekawymi fantami, bo nawet jeśli nie będzie jej na nic stać, to zawsze fajnie popatrzeć.Cała ta romantyczna otoczka wydarzenia (jego motyw przewodni tak naprawdę) nie bardzo ją ruszała, ale... nie musiała, więc wybór był prosty.
Dziarsko szła do celu, puściwszy Nealę, dopiero kiedy miała pewność, że przyjaciółka nie postanowi się jakoś wykręcić z całego przedsięwzięcia. Przy okazji Liddy starała się już za dużo nie rozglądać, bo wiedziała, że nigdy nie dotrą na miejsce, jeśli co chwilę będzie się zatrzymywać, żeby zrobić komuś lub czemuś milionowe zdjęcie. Tak właśnie było do tej pory, ale co mogła poradzić na to, że kadry z dziewczętami ubranymi w zwiewne sukienki z wiankami na głowach i wpatrujących się w nie z zachwytem młodzieńców wychodziły naprawdę ładnie...? Nie mogła się powstrzymać przed ich uwiecznieniem, kiedy widziała takie obrazki.
Sama jednak nie przypominała żadnej z tych dziewczyn. Z tymi krótko ściętymi włosami, luźną, lnianą koszulą wsadzoną w ciemne, szerokie spodnie przypominała raczej jednego z chłopaków. Dziś była tu głównie jako fotografka, więc musiała mieć wygodny strój, w którym będzie mogła do woli kucać, czy wdrapywać się na drzewa w poszukiwaniu najlepszego kadru - tak to sobie i Neali tłumaczyła tego dnia. To częściowo była prawda, ale nie miała też dziś po prostu ochoty na jedną ze swoich dwóch(?) kiecek, więc standardowo padło na spodnie.
Kiedy znalazły się na miejscu, zawahała się kiedy zaproponowano jej czarkę z miodem, ale ostatecznie ją przyjęła, dziękując skinieniem głowy. Zdała sobie sprawę, że przez cały dzień latania za najlepszymi kadrami, nic nie jadła i była po prostu głodna... ale przecież tyle alkoholu jej nie zaszkodzi, nie? Wręcz... lepsze to niż nic. No i może jest potrzebne do rytuału, czy coś.
Liddy ruszyła do jednego z pustych stołów, ale w drodze do niego zatrzymał ją widok samotnie siedzącej na poduszce dziewczyny o długich, srebrzystych włosach splecionych w warkocze (Celine). Odchylona w tył, oparta na rękach, wyraźnie delektowała się ostatnimi promieniami słońca oświetlającymi jej twarz. W pierwszej chwili Liddy chciała po prostu ją minąć, ale... to światło! Ta poza! No i sama modelka z beztrosko przymkniętymi oczami... Lidka nie byłaby sobą, gdyby w jednej chwili nie przykucnęła sięgając po aparat. Niewiele czasu zajęło jej znalezienie odpowiedniego kadru i zrobienie zdjęcia. Była pewna, że wyszło idealne. Trudno, żeby było inaczej przy takiej modelce. Dziewczyna była naprawdę wyjątkowo ładna.
I wszystko byłoby pięknie i Lidka ruszyłaby dalej do pustego stołu, ale właśnie kiedy wstawała i miała się rozejrzeć za Nealą, jakiś typ (Victor) nachylił się nad "jej modelką", żeby coś jej szepnąć. Być może byli dobrymi znajomymi, kto wie? Zresztą typ zaraz odszedł i zajął miejsce przy innym stoliku, ale gryfońska intuicja pchnęła Lidkę do dziewczyny z warkoczami. Skoro i tak siedziała sama przy stole...
- Hej, wolne? - zagadnęła Lidka podchodząc bliżej. Kiwnęła przy tym głową na puste poduszki i wreszcie rozglądnęła się za Nealą, żeby zlokalizować przyjaciółkę.
stolik nr 4
1, 2, 3
I'll be there
Noga Agnes zrosła się prawidłowo, ale została po jego szwach (całkiem staromodnych jak na czarodzieja) blizna. Kobiecie to nie przeszkadzało, uważała, że to przypomnienie, jak jeszcze raz spróbuje podobnych slalomów przez zadrzewione zbocza. Miała już wychodzić, kiedy zawahała się przy drzwiach i powiedziała Tedowi coś, czego nie do końca rozumiał - powinien pójść na Festiwal Lata, na rytuał oczyszczenia, bo jego mocą było oddalania od człowieka to, co stare i zmurszałe, a przyjmowanie dobra, które długo na nas czekało. Pożegnał ją i zamknął gabinet, swoje kroki kierując do góry, do niewielkiej izdebki, w której spał i jadał. Tam długo nie mógł zasnąć, bijąc się z myślami, analizując słowa kobiety, poniekąd złoszcząc się, że je wypowiedziała, do niego, do największego racjonalisty, jakiego widział ten świat. Był przekonany, że nigdzie nie pójdzie, a potem każdy kolejny pacjent pytał go, czy odwiedzi Dorset...
I w końcu tu dotarł. W dodatku po drodze dostrzegł kilka znajomych twarzy. Pierwsza w oczy rzuciła mu się Neala i zaraz potem jego siostra, Liddy, której widok przyspieszył nieco bicie jego serca.
- Szczęśliwego Lughnasadh, dziewczyny - uśmiechnął się do nich lekko, starając się, by ten uśmiech miał też w sobie coś z uprzejmości i uczucia. W końcu, mimo wszystko, to było święto dobra i miłości. Później dostrzegł Justine siadającą przy stole. Dawno jej nie widział, więc niespiesznie podszedł i położył jej rękę na ramieniu w geście przyjacielskiego przywitania. - Wszystko u ciebie dobrze, Just? Jak samopoczucie? - skinął głową reszcie zgromadzonych przy stoliku numer trzy i ruszył dalej, szukając dla siebie miejsca w tym chaosie. Jeden stolik był pusty, więc w tej komfortowej sytuacji postanowił go zająć. Mając nadzieję na... na co? Na co miałeś nadzieję, Ted?
Westchnął cicho, ciężko, nie do końca rozumiejąc, dlaczego tak naprawdę się na to zdecydował.
| zajmuję miejsce przy stoliku nr 2
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
– Szczęśliwego Lughnasadh – zgodnie z tradycją powitał osobę, oferującą mu czarkę miodu pitnego. Upił łyk, rozglądając się po zebranych czarodziejach. Zauważył wśród nich wiele znajomych twarzy. Postanowił przejść się wzdłuż stolików, zatrzymując się na chwilę przy niektórych stolikach.
– Nealo! Pięknie wyglądasz, szczęśliwego Lughnasadh. Tedzie, musimy się kiedyś złapać na jakąś kawę, nie sądzisz? Panno Moore, udało się znaleźć jakiś... ciekawy kadr? – Rzucał powitaniami na prawo i lewo. – Tonks, dobrze cię widzieć. Mam nadzieję, że zdrowie dopisuje – ostatnio często widywali się w mniej sprzyjających warunkach, więc dobrze było zobaczyć czarownicę w dobrej kondycji. – O... Victorze – przywitał się też z mężczyzną siedzącym obok – minęło wiele czasu odkąd rozmawiali po raz ostatni. Stał tak przez krótką chwilę jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie rzucił tylko – Bawcie się dobrze – i przeszedł dalej, zauważając kolejną znajomą twarz. – Lynn! Cieszę się, że przyszłaś. Szczęśliwego Lughnasadh – zwrócił się też do towarzyszącego jej mężczyzny. Aż wreszcie zrobił pełne kółko i dotarł do pierwszego stolika, przy którym już siedziała jego siostra. – Mare, najdroższa – przywitał się z siostrą, całując ją w policzek. – Dobry wieczór, szczęśliwego Lughnasadh – rzucił do pozostałych siedzących przy stoliku, zajmując wolne miejsce obok siostry. Usadowił się wygodnie, zaglądając do jednej z mis – prawdę powiedziawszy sam nie był do końca pewny czego się spodziewać. Zawsze miał problem z wiarą w rytuały i wróżby, ta część magii wydawała mu się zbyt irracjonalna. Miał jednak zamiar zawiesić niewiarę i się po prostu dobrze bawić. – Widziałaś może naszego brata? – Podpytał jeszcze, wyciągając szyję, by odnaleźć w tłumie ludzi znajomą rudą czuprynę. Miał nadzieję, że w końcu do nich dołączy, bo przez wir pracy przy festiwalu odnosił wrażenie, że ciągle się gdzieś mijali.
Stolik nr 1 obok Mare
and began again in the morning
- Słucham. - zgodziłam się, zawieszając na niej jasne tęczówki, unosząc odrobinę brwi. Przekrzywiłam odrobinę głowę na kolejno padające słowa. - Rytuał? - powtórzyłam po niej, rozszerzając w zaskoczeniu oczy. Wydęłam lekko wargi, by zaraz zmarszczyć brwi. Oczyszczenie i odrodzenia? Właściwie to na czym on polegał? Rytuały brzmiały magicznie… fantastycznie! Tylko, czy powinnam, wśród ludzi iść tak. A jak znów zobaczę coś czego nie ma? Spojrzałam więc na nią trochę mniej pewnie widocznie się wahając. - Ty mówisz, że rytuał brzmi ciekawie? - zapytałam, marszcząc jeszcze mocniej brwi. Rytuały były romantyczne, zapierały dech w piersiach, porywały. Uwielbiałam rytuały - duże i małe, moje własne i każde, ale szczerze wątpiłam, że Liddy też jest ich entuzjastką waśnie. Brwi uniosły mi się jeszcze wyżej na jej kolejne słowa. - Nie jestem pewna, czy to tak działa… - mruknęłam, marszcząc na nowo nos. Że rytuał oczyszczenia miał oczyszczać aparat? Znaczy obiektyw? Otworzyłam usta chcąc jej coś odpowiedzieć, ale kolejne słowa i pociągnięcie w stronę plaży nie dały mi za wiele powiedzieć. Więc w końcu wzruszyłam ramionami. - D-dobrze. - zgodziłam się w końcu, bo co więcej miałam zrobić, skoro Liddy zdawała się już zdanie podjąć - a ja i tak nie miałam jakiejś wielkiej potrzeby żeby się przed nim jakoś szczególnie migać. Liczyłam na to, że gdyby coś się ze mną zadziało, to ona załatwi resztę. Zaplotłam dłonie przed sobą, wędrując za nią, obserwując to co robi i jak. Było w tym coś naprawdę interesująco - to jak oddawała się swojej pasji. Jak zatrzymywała się nagle, żeby wziąć i moment uchwycić - choć osobiście uważałam, że mogłaby mniej i miałaby tak samo dużo tych zdjęć i momentów. - Liddy, o patrz Mare tam jest. Chodź się… - ale Liddy już w swoim świecie była, więc nie chcąc jej przeszkadzać uznałam, że z kuzynką przywitam się sama zaraz wracając do przyjaciółki.
- Mare! - ucieszyłam się, kiedy podeszłam, nachylając się, żeby objąć ją ramionami na chwilę. - Pięknie wyglądasz. I panie też. - dygnęłam jeszcze przed kobietami które siedziały z nią przy stoliku. - Arczie! Miło widzieć jak festiwal odpowiednio szczęśliwe zbiera żniwa. - ucieszyłam się na widok kuzyna - Będę się zbierać, tam Liddy na mnie czeka. - wyjaśniłam jeszcze kuzynce spojrzeniem odnajdując fotografkę, która znajdowała się przy jedynym stoliku a kiedy pomknęłam w tamtą stronę już po drodze zrozumiałam, kto zaraz obok się znajduje.
- Cellie! Ma nimfo najpiękniejsza! - ucieszyłam się, podbiegając w kilku susach by zaraz opaść obok i zarzucić jej ręce na ramiona, by po odsunięciu ucałować ją w policzki i odsunąć się. - Oh, jakże me serce zwyczajowo tęskniło za tobą. Wszystko w porządku? - zarzuciłam ją potokiem pytań, zajmując bez zauważenia poduszkę obok by zaraz unieść wzrok na Liddie. - Znacie się? - zapytałam. - Świat to tak zawsze bierze i nagle dusze łączy ze sobą. - orzekłam, bo w sumie nie wiedziałam, czy tak czy nie. Ale zazwyczaj to wszyscy znali się w koło poza mną. - Liddie zdjęcie za zdjęciem cyka. - wytłumaczyłam Celinie. - O właśnie, Liddie, Celine mi kiedyś zdjęcie też robiła! I Furii. - wytłumaczyłam tej drugiej ręką zachęcając ją żeby usiadła.
| 4 razem z moimi psiapsółkami Celiną i Lidką!
a i nie wiem czy tak, ale rzucam na pobrenynowe konsekwencje [?] jak nie powinnam to przepraszam
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
'k6' : 4
Szczęśliwie Celine odnalazła w końcu swoje miejsce i choć wciąż nieufnie podchodził do mężczyzny, u którego zamieszkała, chciał wierzyć, że po wszystkim, co przeszła, była wreszcie bezpieczna. Czy na pewno? Dostrzegł ją z daleka, gdy nachylał się nad nią starszy mężczyzna o niezbyt przyjemnej aparycji. Marcel zatrzymał się, w oddali, przyglądając się temu bez wyrazu - aż w końcu ostrożnym krokiem poszedł w stronę dziewcząt, dostrzegając przy stole również Lidię i Nealę.
- Cześć, dziewczyny - rzucił, opadając na jedną z poduch wokół ich stołu, nieproszony i nie pytając nikogo o zdanie. Ręki na powitanie nie wyciągnął, bo przecież do dziewczyn nie wypada. Może Liddy nie była do końca dziewczyną, ale była tutaj z nimi, a on był sam i nie najlepiej radził sobie z regułami grzeczności. Liddy wyglądała jak zwykle, wstążki we włosach Celine dodawały jej dziewczęcego uroku, a czerwień stroju Neali podkreślał głównie wypieki na jej policzkach, które pojawią się tam prędzej czy później. Sam nie wyróżniał się wcale - podwinął do łokci rękawy starej poszarzałej koszuli, żeby zaczerpnąć więcej słońca. Jego ostre promienie wywabiały piegi na zwykle jasnej cerze Marcela. - Co to za dziwny typ? - zapytał Celine, skinąwszy głową na Victora. - Czekamy jeszcze na kogoś? - zapytał Neali i Liddy, zupełnie jakby sam był częścią ich dzisiejszego planu. Zostało przy nich jeszcze jedno miejsce, założył, że dziewczyny przyszły razem. Większym łykiem dopił miód, odkładając na stół darowaną pustą czarkę.
stolik nr 4
Bell wybrała się na festiwal w towarzystwie rodziny — starszego brata, który wykonując taki, a nie inny zawód nie mógł powstrzymać się od przeczesywania tłumu w poszukiwaniu twarzy znajomych, choć nie ze względu na łączące ich zażyłości, a także młodszej siostry, którą zgubiła gdzieś po drodze na plażę, wśród śmiechów, chichów i atmosfery ogólnego zadowolenia.
Zadowolenia, które udzieliło się i jej, spacerującej w eleganckiej sukience o prostym kroju, której barwa podobna dojrzałym brzoskwiniom idealnie zgrywała się z kompleksją skóry. Włosy, niezbyt długie chyba, jak na standardy kobiece, pozwoliła puścić sobie swobodnie na ramiona. Bo choć w czystej teorii nie miała dla kogo, poza sobą oczywiście, to lubiła o siebie dbać, lubiła robić dobre wrażenie, korzystać z przyjemnej dla oka aparycji.
Nogi same poprowadziły ją w kierunku plaży, rozpalanych pochodni. Przyjęła czarkę z miodem, uśmiechając się szeroko i wdzięcznie do podającego ją jej, starszego mężczyzny.
— Bardzo dziękuję. Szczęśliwego — niemalże zaszczebiotała, podnosząc czarkę nieco w górę, nim upiła z niej łyk. Słodki miód rozlał się po wnętrzu ust, spłynął gładko w dół gardła, przypominając jej, jak dawno nie miała okazji go próbować. Jakieś ukłucie zmartwienia, pomieszanego w równych proporcjach z nostalgią odezwało się gdzieś pod klatką żeber. Ona potrafiła załatwić sobie trochę więcej jedzenia, niczym postacie z legend znaleźć coś w niczym; dzieliła się tym talentem, jak mogła najbardziej, docierając wraz ze swymi przyjaciółmi Niuchaczami do jak największej ilości osób, ale wciąż było to za mało, za mało.
Ilu ze zgromadzonych przy stolikach osób mogło próbować miodu pierwszy raz tego lata? Pierwszy raz w tym roku?
Znajdując się niedaleko stolików, przywołała na twarz łagodny, ciepły uśmiech. Jej spojrzenie od razu powędrowało do Thalii, zajętej już towarzystwem, ale znajomej twarzy, aby odbić się do Justine, którą z kolei kojarzyła ze struktur ministerialnych. Przez moment skupiła się także na Archibaldzie, którego przemówienia słuchała jeszcze nie tak dawno temu. Kobietom posłała radosny uśmiech i pomachała krótko, lordowi zaś skinęła głową z szacunkiem. Rozglądnąwszy się w dalszym ciągu za wolnym miejscem, dostrzegła wreszcie kogoś, kogo nie spodziewała się tu zobaczyć.
— A to niespodzianka — zaśmiała się cicho, siadając przy drugim stoliku, naprzeciwko Teda. — Ciągnie cię do wody, Topielcze, jak nic — puściła mu figlarne oczko, wspominając ich pierwsze spotkanie. Może humorem, może swą wysoką animacją i energią próbowała coś przykryć? Może to, że gdzieś w głębi duszy chciała spotkać się z nim ponownie, nawet pomimo tego, jaki przebieg miało ich pierwsze spotkanie?
I to jak do twarzy było mu w suchych, dla odmiany, ubraniach, nawet jeżeli wydawał się być równie naburmuszony, co wtedy.
| stolik nr 2, naprzeciwko Teda
the most vulgar things tolerable.
have become lions
Nie chciała dosiadać się do większego grona, choć zdążyła już zauważyć, że stoliki były dość obszerne, przynajmniej jak na jej własne standardy. Ruszyła dalej, ku tym, które znajdowały się w odrobinę odleglejszym miejscu, na wypadek, gdyby lniane wdzianka znów postanowiły ją zaczepić. Nie była bowiem najprzyjemniejszą osobą do międzyludzkich kontaktów, chciała jedynie dopełnić tradycji i uczestniczyć w rytuale pierwszy raz odkąd straciła rodzinę i część własnego życia na rzecz klątwy. Uważała, że ten moment musiała przyjąć na chłodno, co w jej mniemaniu oznaczało albo względną ciszę poprzeznaczaną zgrzytaniem zębów albo prześmiewcze podejście do sytuacji, choć wszystko zależało od jej ostatecznego rozwoju.
Wychyliła z czarki myśląc, że to pomoże jej ukoić niechęć do dzisiejszego przedsięwzięcia i wtedy, szczęście w nieszczęściu, dostrzegła kątem oka znajomą czarownicę. Z dwojga złego wolała skierować swe kroki właśnie ku niej, mając nadzieję, że przyszła tu nie z powodu ogromnego przywiązania do tradycji, a w celu wykorzystania okazji do darmowych profitów jakimi było niezgorsze, z tego co zauważyła, jedzenie i alkohol. Zmierzając w kierunku jej stolika, wcisnęła pustą czarkę w ręce jakiegoś wystrojonego w zwiewne ciuszki czarodzieja, który na zaledwie kilka chwil zmienił minę w wyrazie dezorientacji, by zaraz znów ułożyć usta w niemal idealny uśmiech. - Aktorzy... - szepnęła z kpiną w głowie.
Dotarła do stolika numer trzy i bezceremonialnie usiadła na przeciwko Justine, skupiając na niej swoje spojrzenie. - Dlaczego, u licha, z roku na rok wdzianka tych ludzi są coraz bardziej prześwitujące? - skomentowała ze skrzywieniem warg, odchylając się na niewygodnej poduszce. Festiwal marudzenia czas zacząć. - I jeszcze te cholerne poduszki - wywróciła oczami, próbując znaleźć odpowiednio wygodną pozycję, wtem też przypominając sobie, że Tonks nie siedziała sama. Nie przejęła się jednak zbytnio obecnością Victora, choć przyjrzała mu się badawczo. Jakoś nie pasował jej do całej tej otoczki, a więc było ich już troje. - Osobliwy stolik, zaczyna mi się podobać - rzuciła przekornie z lekkim skinięciem głowy. - Evelyn, tak na zaś, gdybym po rytuale zapomniała jak się nazywam - przedstawiła się w eterze i już powędrowała wzrokiem do mis, które znajdowały się przy stoliku. Wbrew własnym słowom, miała nadzieję, że dzisiejszego wieczoru nie popłynie na tyle z alkoholem, by wkroczyć w stan zapomnienia, choć trzeba było przyznać, że to nadmuchane święto wprowadzało ją w nastrój sprzyjający sięganiu po procenty.
|stolik nr 3, naprzeciwko Justine
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 18.08.24 0:37, w całości zmieniany 5 razy
Czy nie o to chodziło w mającym się odbyć rytuale? Oczyszczenie i odrodzenie smakowało odlegle, kryjąc w sobie nutę mistycyzmu, który na ogół był mu obcy – stąpał do ziemi mocno, nie wierząc we wróżby i przeznaczenie – ale nie potrafił ukryć, nawet sam przed sobą, że oczyszczenie brzmiało dokładnie jak coś, czego tego dnia potrzebował. Ostatnie tygodnie spędził tonąc we wspomnieniach i wątpliwościach, które ciągnęły go w dół; czerwcowe wydarzenia odcisnęły na nim dotkliwe piętno, i niczego chyba nie pragnął tak bardzo, jak pozostawienia ich za sobą. Chciał znów być tu i teraz, musiał; dla rodziny, dla przyjaciół. Zbyt wiele było ludzi, którzy na nim polegali, by mógł pozwolić sobie na kolejne miesiące stagnacji, poza tym: miał jej dość. Od niedawna był mężem, wkrótce miał też znów zostać ojcem, i nie mógł pozwolić, by którakolwiek z tych cennych chwil wymknęła mu się z rąk; za dużo już stracił. Za długo był nieobecny, oddzielony od świata gęstą mgłą klątwy, a później – zasłoną własnych myśli. – P-p-przejdziesz się ze mną później po plaży? – zapytał cicho, nachylając się lekko w stronę Hannah, choć pewnie nie było to potrzebne; muzyka nie była tak głośna. – Mam coś dla ciebie – dodał, uśmiechając się. Kiedy szli w stronę plaży, zerkał w jej kierunku raz po raz, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku; wyglądała pięknie, z twarzą oświetloną ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i z ogniem odbijającym się od ciemnych kosmyków. Znalezienie się pośród tłumów ludzi sprawiało, że czuł się trochę niepewnie – wiedział, że znaczące twarz blizny zwracały uwagę, i nie był jeszcze wstanie pozbyć się towarzyszącego im uczucia wstydu: za porażkę, za to, że upadł tamtego dnia na kolana przed wrogiem – ale i tak chciał dzielić z nią ten wieczór, i kolejne. W festiwalu lata kryła się jakaś magia, chwila wytchnienia, na którą zasłużyła jak nikt inny.
Gdy uśmiechnięta dziewczyna w lnianej sukience wyciągnęła w ich stronę czarę z miodem, podał ją najpierw Hannah, dopiero później samemu pociągając łyk z naczynia. – Szczęśliwego Lughnasadh – odpowiedział, w pierwszej chwili zwracając się do dziewczyny, ale później na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na ciemnych tęczówkach żony, bez słów starając się przekazać jej to samo pozdrowienie.
Rozejrzał się wśród stolików, zauważając, że spora część miejsc była już zajętych, a ponad niskimi blatami majaczyła więcej niż jedna znajoma twarz. Uniósł dłoń, żeby pomachać do Justine, której towarzyszył jakiś wysoki, nieznajomy mężczyzna. – Chcesz się p-p-przywitać? – zapytał Hannah, samemu nie wiedząc, czy powinien im przeszkadzać – zdawali się być pochłonięci rozmową. – Lucy, cześć – odezwał się do przechodzącej obok Lucindy, której również ktoś towarzyszył; uśmiechnął się do niej ciepło, chciał zapytać, jak się czuła – wiedział, że ona również padła ofiarą paskudnej klątwy – ale to mogło poczekać, na pewno mieli mieć jeszcze niejedną okazję do rozmowy w trakcie festiwalu. Przy następnym stoliku przystanął na moment. – Lordzie Archibaldzie – skinął głową w stronę rudowłosego arystokraty, mgliście przypominając sobie jego ostatni list i instynktownie starając się poprawić własną wymowę, przez co automatycznie zaczął się jąkać jeszcze bardziej. – Lady Mare. Thalia, Susanne – dob-b-brze was w-w-widzieć – powiedział szczerze, chociaż z Thalią zdarzało im się współpracować, to minęło już mnóstwo czasu, odkąd po raz ostatni widział Susanne; cieszył się, że miała się dobrze.
Dostrzegając krótkie, rude kosmyki Liddy, zbliżył się do jej stolika, od razu rozpoznając rozłożonego na poduszce Marcela. Dziewczyna o długich, ognistych włosach musiała być Nealą, trzeciej (Celine) nie znał – a choć spojrzał na nią jedynie przelotnie, bo nie chciał naprzykrzać się młodszej siostrze za długo, to nie mógł nie zauważyć, jak niezwykłej była urody. – Cześć wam – rzucił, uśmiechając się, na chwilę zatrzymując wzrok na Marcelu, żeby w milczeniu skinąć mu głową; w porządku?, pytał samym spojrzeniem, on również był tamtego dnia w szczelinie, w starym Azkabanie – ale nie miał zamiaru poruszać tego tematu tutaj, wśród jego znajomych, czując jedynie ulgę, że widział go całego i (chyba) zdrowego. – Idziecie p-p-później świętować? – zapytał, przykucając, żeby nachylić się na sekundę nad Liddy. – Trzymaj – dodał ciszej, wsuwając jej w dłoń kilka monet; widział już jarmark, który rozłożył się nieco dalej na plaży. – Bawcie się dobrze. Nie przesadźcie tylko z pitnym miodem – powiedział jeszcze, ostatnie zdanie kierując głównie do siostry, pozwalając, żeby zabarwiły je żartobliwe nuty. Festiwal lata był rzadką okazją do beztroskiej zabawy; okazją, których w pochłoniętej wojną Anglii większość z nich miała zdecydowanie zbyt mało. O Liddy się nie martwił, czy może – martwił się tylko trochę, miała głowę na karku, a obecność Marcela dodatkowo go uspokajała; ufał mu.
Wyprostował się, wracając do Hannah. – Widzę T-t-teda – oznajmił, zauważając znajomą sylwetkę brata ponad ramieniem żony. Siedział przy jednym z bardziej pustych stolików. – Usiądziemy obok? – zaproponował. Dopiero, kiedy znaleźli się bliżej, dostrzegł zwróconą do nich plecami Iris. W pierwszej chwili jej nie rozpoznał, dopasowując rysy do imienia po paru sekundach, gdy już częściowo obeszli stolik. – Cześć – odezwał się, chcąc zwrócić ich uwagę. – Możemy się do was p-p-przyłączyć? – zapytał, szukając potwierdzenia zarówno w twarzy brata, jak i jego towarzyszki. – Miałyście się już okazję p-p-poznać? – Zerknął z wahaniem na Hannah. – To moja żona, Hannah – przedstawił ją, bezwiednie przenosząc dłoń, żeby lekko dotknąć jej pleców. – Z Iris p-p-pracujemy razem – wyjaśnił lakonicznie; nie był pewien, na ile otwarcie mówiła o swojej działalności w strukturach magicznego podziemia. – A wy? Znacie się? – zapytał, przenosząc wzrok pomiędzy Tedem a dziewczyną; zdawało mu się, że nim podeszli, byli zajęci rozmową.
Nim sam usiadł, wyciągnął dłoń w stronę Hannah, żeby pomóc jej usadowić się na jednej z rozłożonych na ziemi poduszek, instynktownie asekurując ją przy tym drugim ramieniem. Choć siedzisko wyglądało na miękkie, nie był pewien na ile wygodne miało być dla niej. – Może przyniosę ci drugą poduszkę? – zaproponował, zniżając głos tak, by jego słowa dotarły tylko do Hannah. Martwiło go, że nie miała o co oprzeć pleców, widział, jak czasami się za nie łapała.
| siadamy z Hanią przy stoliku nr 2, przekazuję Liddy 50 PM
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset