Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
Kiedy ostatecznie sędziowie uznają, że mamy iść buszować w spiżarni, idę tam żwawym krokiem. W końcu muszę zorientować się gdzie co leży. Na początek chwytam za miód oraz mleko, którym zamierzam złagodzić nieco ostrość potrawy. Do tego świetnie nadają się pomarańcze, ładnie podkreślające smak oraz wygląd potrawy. Och, a do smaku koniecznie sól oraz imbir i goździki. Będzie trochę słodko-ostro, tak to sobie wyobrażam. O, i żeby nie było za sucho, to przyda się masło. Tak, świetny pomysł Pom. Do brokułów będę potrzebować tartej bułki i jeszcze trochę pestek dyni. Tak. Czosnek akurat obroni się sam, nie będę z nim nic robić. To znaczy, nie mogę się jeszcze zdecydować czy zapiekę go razem ze szczurem czy raczej podsmażę z brokułami, ale to nie zmienia faktu, że on nie potrzebuje dodatków. Zastanawiam się jeszcze nad owczym serem, ale uznaję w końcu, że to za dużo i byłby to przerost formy nad treścią. Czasem prostota jest najlepsza. Dlatego po udanych zbiorach wracam na stanowisko.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Popatrzyłam na Bertiego analizując jego wypowiedź, popatrzyłam na czarownicę, której również trafiła się ryba w towarzystwie KOLORÓW przez duże, zdecydowane K i już niestety wiedziałam, że to nie pomyłka. Nie czułam się z tym za dobrze. Przechyliłam kilkukrotnie łepek z jednego ramienia na drugie udając, że moja głowa to wahadło zegara licząc na to, że coś w niej na podobnej zasadzie do tegoż wehikułu wybije - taka jakaś idea, czy inna inspirująca myśl. Patrzyłam na kolor węgorzego mięsa, posmakowałam ziarenka granatu i kawałeczek kapelusza kolorowej pieczarki. Potem zabrałam się za dobieranie składników. Oczywiście nie wyobrażałam sobie tą porą roku przyrządzać jakikolwiek obiad bez młodych ziemniaczków. Potem pieprz, sól, gałązki rozmarynu, cytryna. Długo głowiłam się co dać do pieczarek. Gdyby wyglądały normalnie nie miałabym wątpliwości co do cebuli, lecz ostatecznie potrzebną jej słodycz zamierzałam zastąpić marchewką i cukru. Z tego wszystkiego prawie bym zapomniała o maśle - przecież nie będę piekła lub smażyła na sucho. Przydać miała się też skrobia ziemniaczana, ziele angielskie i laurowy listek.
- Dzięki, powodzenia. - ale później już nie ma czasu na wymieniania innych uprzejmości, bo oto widzi na swojej tacy smakowity, soczysty antrykot z krowy, suszoną żurawinę i wesoło podskakujące fasolki szparagowe. Hiacynt marszczy brwi, ukradkiem zerkając na klepsydrę - czasu nie ma aż tak znowu dużo, więc kalkuluje wszystko w myślach, nieco nerwowo przestępując z nogi na nogę i zerka wysoko w błękitne niebo, mocno marszcząc brwi. Coś tam szepcze do siebie, po czym kiwa energicznie głową i wreszcie chwyta za wiklinowy kosz, udając się wraz z nim w kierunku spiżarni. Masło, olej, sól i pieprz, garść rozmarynu - te składniki jako pierwsze lądują we wnętrzu koszyka. Rozgląda się jeszcze wokół, szukając miodu i kilku cebul szalotek. Kolejny obrót wokół własnej osi i kilka kolejnych składników wylądowało w wiklinowym wnętrzu - por, pęczek szczypiorku, jajka, trochę bułki tartej, pół cytryny, ostra papryczka i majeranek. Sprawdził wszystko jeszcze raz, bardzo dokładnie, coby niczego nie zapomnieć, wyliczając składniki na palcach obu rąk, po czym wrócił na swoje miejsce, odkładając prawie że wypełniony po brzegi kosz na blat stolika. Teraz będzie musiała zadziałać subtelna kulinarna magia i z pewnością powstanie coś wyjątkowego, co, miał nadzieję, ucieszy podniebienia jurorów - jeśli nie wszystkich to może chociaż części? Nie było wielu uczestników konkursu w tym roku, ale każdy wyglądał jakby doskonale wiedział co robi, a ich zacięte miny sugerowały, że przyszli tutaj po zwycięstwo! Młody Sprout raz jeszcze rozejrzał się po zgromadzonych - po widowni, jurorach, dzierżących w dłoniach notatniki, i wreszcie reszcie kucharzy, odetchnął kolejny raz i wziął się za krótkie przygotowywanie swojego stanowiska, porządkując w głowie co winien zrobić najpierw, a co może jeszcze poczekać. Różdżki w dłoń, kuchenne rewolucje czas zacząć!
Zadowolona w mniejszym lub większym stopniu, najpierw puściła oczko do Bercika, chwilę później udając się ze swoim koszem do spiżarni. Tanecznym krokiem krążyła między workami i słoikami, wyszukując odpowiednik składników. Zaczęła od podstaw, których zabraknąć nie mogło - czyli od białego pieprzu i soli. Do tego natka pietruszki, trochę czosnku no i oczywiście oliwa z oliwek. W jej koszu wylądowały także dwie duże cebule, odsypana z woreczka mąka oraz kubeczek śmietany. Po namyśle dodała do wszystkiego jeszcze ziemniaki oraz nieodłączny im koperek. Na sam koniec jeszcze złapała jedną, dorodną cytrynę.
A potem zadowolona ze swoich łowów, wróciła do stanowiska.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- Pamiętajcie, że używanie różdżek nie jest zakazane! - podeszła nieco bliżej i zostawiła na waszych stanowiskach niewielkie bloczki pergaminowych notatników razem z samopiszącym piórem. - Jeśli tylko będziecie mieli ochotę spisać swoje kulinarne myśli, nie krępujcie się! Ach, zapomniałabym. Życzymy wam powodzenia, pozostało około trzydziestu pięciu minut!
| Na odpis macie 48h.
Na stricte konkurs przeznaczonych jest pięć kolejek, teraz rozpoczyna się trzecia – gotujecie w niej według własnego uznania wybrane danie główne. Rzucacie kością k100. Wszystkie zasady przedstawiono TUTAJ.
- Wylosowane przez was składniki:
- 1. Hiacynth Sprout - 1 - antrykot z krowy, która dawała czekoladowe mleko, podskakujące fasolki szparagowe, suszona żurawina
2. Bertie Bott - 3 - złotopióra perliczka, zielony miód magicznych pszczół, papryka chili
3. Pomona Sprout - 5 - ogniste szczury, czarne brokuły, złowieszczy czosnek
4. Florence Fortescue - 2 - węgorz z Loch Ness, niebieskie granaty, tęczowe pieczarki
5. Sally Moore - 2 - węgorz z Loch Ness, niebieskie granaty, tęczowe pieczarki
- Wybrane przez was składniki:
- 1. Hiacynth Sprout - masło, olej, sól, pieprz, rozmaryn, miód, cebula szalotka, por, szczypiorek, jajka, bułka tarta, cytryna, ostra papryka, majeranek
2. Bertie Bott - musztarda sarepska, masło, pomarańcze, brązowy ryż, rozmaryn
3. Pomona Sprout - miód, mleko, pomarańcze, sól, imbir, goździki, masło, bułka tarta, pestki dyni
4. Florence Fortescue - biały pieprz, sól, natka pietruszki, czosnek, oliwa z oliwek, cebula, mąka, śmietana, ziemniaki, koperek, cytryna
5. Sally Moore - 2 - młode ziemniaczki, pielrz, sól, rozmaryn, cytryna, marchewka, cukier, masło, mąka ziemniaczana, ziele angielskie, liście laurowe
- Opis jury:
Szanowne jury
1. Scarlett Loverde
Panna Loverde szturmem podbiła świat czarodziejskich kulinariów; w ubiegłym roku wystartowała w konkursie kulinarnym po raz pierwszy i okazała się absolutnie bezkonkurencyjna, zdobywając serce i podniebienia jurorów. Poszła za ciosem i znalazła wydawnictwo, dzięki któremu na półkach wszystkich szanujących się księgarni znalazła się jej książka kucharska. Wyczaruj mi serce na talerzu jest dziś niezbędnikiem w kuchni każdej pani domu. Scarlett to niska, przysadzista czarownica o bujnych blond lokach i rozmarzonym uśmiechu, niezwykle serdeczna i wylewna, szastająca całusami w policzek na prawo i lewo. Lubi dobrze zjeść (to widać) i kocha ludzi; ma duszę romantyczki i jest niezwykle sentymentalna. Oprócz książek kucharskich kolekcjonuje także namiętnie wszelkiego rodzaju powieści miłośne. W gotowaniu docenia innowacyjne podejście do kuchni tradycyjnej, a przede wszystkim sięganie po regionalne składniki i użycie ich w sposób niebanalny. Przykłada także dużą wagę na sposób podania, talerz ma cieszyć nie tylko podniebienie, lecz także oko. Na Festiwalu Lata pojawiła się ubrana w kolorową szatę z wyhaftowanym wielkim sercem na piersi.
2. Boniface Struddel
Szeroki pan z tupecikiem na głowie, który od przeszło dwudziestu już lat stanowi jeden filar w kolumnie jury konkursu imienia Bulfredy Estragon. Sam zdobył w nim pierwsze miejsce pięć razy pod rząd, czego nie udało się jeszcze nikomu dokonać! Jak powszechnie wiadomo, uwielbia przebijający się smak masła w potrawach i wypiekach – jest absolutnym jego wielbicielem. Uważa, że zioła idealnie się z nim komponują i powinny stanowić podwalinę każdej pieczeni, zwłaszcza tej składającej się głównie z delikatnego mięsa (np. perliczki, króliki, ptactwo łowne). Do wypieków zaleca również głównie goździki, ale tylko pod warunkiem, że stanowią jego główny składnik, a nie poboczny element.
3. Robert Flume
Powszechnie wiadomo, iż rodzina Flume jest założycielem słynnego na całe Wyspy Miodowego Królestwa, będącego również w tym roku sponsorem tegoż wspaniałego konkursu. Między innymi dzięki temu Robert Flume znalazł się w gronie sędziowskim, lecz zdecydowanie nie można odmówić mu bycia kreatorem niezwykłych, zaskakujących słodyczy. Słodki smak należy do jego ulubionych, nie przepada za ostrymi przyprawami, najchętniej wszędzie widziałby czekoladę (absolutnie wszystkich rodzajów, najlepiej tych z Miodowego Królestwa), bądź owoce. Uważa za wielką sztukę umiejętne połączenie mięs właśnie z owocami. Ma również jedną wielką słabość: jest nim kolor pomarańczowy. Ten wysoki, szpakowaty mężczyzna o piegowatym nosie i rudej czuprynie zjawił się na Festiwalu obleczony od stóp do głów właśnie w tę ciepłą barwę: pomarańczowe były jego buty o zawiniętych czubkach, szata i wysoka tiara w żółte gwiazdki. Ma to związek z jego umiłowaniem do marchewki, którą uwielbia zarówno w potrawach głównych, jak i deserach.
4. Elsbeth Blackerry
Elsbeth Blackerry jest czarownicą, która tradycje zawsze stawiała na pierwszym miejscu – oczywiście nie omijając sfery gastronomicznej. Jest znana jako autorka kilku pokaźnych pozycji o magicznych sposobach gotowania, które przetrwały pokolenia, przekazywane z ust do ust babciom, matkom i córkom. Rzadko sięga po nowoczesne rozwiązania i przyrządza mięsa złowione tylko metodą całkowicie naturalną, więc zaliczają się w to ryby, mięso dzikie, a nawet, uwaga – szczury. Pytana, czy wciąż wierzy w czystość tych stworzeń, odpowiada, że potrójne zanurzenie ich we wrzącej wodzie pozbawia mięso wszystkich nieczystości. W swoich przepisach stawia na oryginalność, ale przy tym zachowanie prostoty i korzystanie tylko z naturalnych form przyrządzania dań, zwłaszcza deserów. Jej czarna, szpiczasta tiara i rozpuszczone, czarne loki, które gęstą kaskadą zlatywały na prostą, szarą szatę zawsze wyróżniają ją z tłumu. Jej nieodłączny element stanowi również różowa brodawka na nosie i niewielka ropucha siedząca zawsze na jej prawym ramieniu.
5. Archibald Prewett
Jaki lord Prewett jest, każdy widzi! Jego gust kulinarny wciąż pozostaje dla wielu zagadką i w tym roku może nas zaskoczyć czymś zupełnie nieoczekiwanym.
Dopiero wtedy podgrzewam za pomocą czarów stojącą w garnku wodę. Kiedy ta wrze, zabieram się za wypatroszone, ogniste szczury. I się zawieszam. Całkowicie zapomniałam ile razy powinnam je zanurzyć, żeby pozbyć się ich nieczystości. Na pewno więcej niż dwa, dlatego pierwszy oraz drugi raz zanurzania mięsa we wrzątku jest pewny, ale przy trzecim mrużę oczy spoglądając na panią Blackberry. Może uda mi się wyczytać z jej twarzy jakąś podpowiedź, ale ta pozostaje niewzruszona. Wzdycham więc, zanurzam je i trzeci raz, a chyba nawet czwarty i piąty, tak dla pewności. Najwyżej mięso będzie bardziej ścięte. Nasmarowuję wszystkie szczury solą, ale delikatnie, żeby nie przesadzić. Wtedy namaczam je w marynacie, solidnie oblewając każdy skrawek, nawet potem staram się wmasować sos w mięso. Kroję pozostałe pomarańcze w niewielkie cząstki i układam je wokół mięsa. Na wierzch dodaję złowieszczy czosnek, który naprawdę jest złowieszczy.
- Pakuj się, czosnek - burczę do niego, kiedy obrany już znajduje się na blacie. Postanawiam go zapiec, gdyż smażony może nabrać goryczki. Przekładam ząbki w całości, na wierzch szczurzego mięsa. Całość zawijam w folię tudzież papier, cokolwiek, co nadaje się do pieczenia. Dzięki temu potrawa podczas obróbki termicznej nie wyschnie za bardzo, chociaż dużą robotę na pewnie zrobi dodane do marynaty masło. Tak mi się wydaje. Jednak nie zapiekam ich od razu, niech chwilę postoją.
W międzyczasie uruchamiam patelnię, na której rozpuszczam pozostały kawałek masła. Obok stoi drugi garnek, który napełniam zaklęciem wodą, a tą od razu doprowadzam urokiem do wrzenia. Wrzucam czarne brokuły, niech się zblanszują i pogotują przez pięć minut. Tamten gar niestety muszę opróżnić z brudnej po szczurach wody i wyczyścić. Uwijam się jak w ukropie, naprawdę, czasu jest niewiele jak tak zerkam na klepsydrę. Odcedzam warzywa, które od razu wrzucam na patelnię z rozgrzanym masłem. Podsmażam je, co jakiś czas mieszając. Odkładam je do czystej miski, z pozostałością na patelni prażąc tartą bułkę, ma wyjść coś na zasadzie zasmażki. Oblewam nią brokuły. Czyszczę zaklęciem patelnię i na suchej podprażam pestki dyni. Idealnie będą się komponować z warzywami, czuję to.
Na koniec pozostaje mi zapieczenie mięsa, na szczęście nie trwa to długo, pomagam sobie zresztą czarami. Kiedy wszystko jest gotowe, wyciągam talerze do prezentacji, na których kreślę skomplikowane wzroki z sosu powstałego podczas pieczenia. Układam po jednym szczurze, a wokół niego umieszczam cząstki pomarańczy. Obok dorzucam porcję warzyw, całość raz jeszcze oblewam sosem. Powinno być gotowe, ale coś mi mówi, że po drodze zrobiłam tyle błędów, że aż czacha dymi. Mam tylko nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Co jest w moim przypadku bardzo możliwe. Niech się dzieje co chce, starałam się. To i tak Cyziek ma wygrać.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
'k100' : 50
- Oj, oj, nie bądź taki gorący drogi panie... - po dwakroć zastukałam różdżką w krawędź patelni upraszając o rozsądną temperaturę coby masło nie zaczęło się przypalać. W tym momencie całość obsypałam cukrem. Niech się karmelizuje - Dalej, dalej drewniana łyżko! - wskazałam na nia różdżką i urokiem zachęciłam ją do tego by zaczęła się poczuwać do odpowiedzialności i szturchała sobą marchewkę. Do jej towarzystwa w odpowiednim ku temu czasie dołączyły kolorowe, pieczarkowe kapelusiki. Nie kroiłam ich drobno - te większe dzieliłam na cztery części, mniejsze na dwie, a małe to w całości nawet wrzucałam. Wiedziałam że stracą na objętości po tym jak się wypocą, a nie chciałam by znikły w potrawie. Całość polałam sokiem z połówki cytry by pieczarki nie straciły na kolorze oraz by dodać świeżości. Osoliłam też tak by podbić walory smakowe w tym głownie pieczarki która wiele zyskiwała w towarzystwie karmelizowanej marchewki. Nie męczyłam całości zbyt długo pozwalając na to by marchewka oraz pieczarka pozostała ostatecznie półsurową. W innym przypadku gdy wylądowałaby w piekarniku to by się całość porozciapciowywała.
- Do brytwanki naprzód marsz! - magią zachęciłam przygotowane ziemniaczki do nurkowania w obsmarowanej masłem brytwance na której dnie leżał listek laurowy oraz ziele angielskie. Ziemniaczki zakryły te przyprawy, a ja je zakryłam zawartością patelni którą wyłożyłam jako drugą warstwę. Teraz na to węgorze mięso z którym stoczyłam nie mały bój kiedy przyszło do filetowania. Płaty wysmarowałam sokiem z drugiej cytryny, osoliła, opieprzyłam dla delikatnej nuty pikanterii. Uważnie dopilnowałam i upewniłam się, że przykrywa poprzednie warstwy jak ciepła kołderka dziecięce łóżko. Na samej górze, na wierzchu ułożyłam gałązki rozmarynu i pokrojone w plastry kawałki granatu. Podczas pieczenia pod przykryciem puszczając soki miał upilnować rybę by nie zrobiła się sucha, nadać siej owocowego aromatu. W ogóle wszystko miało w odpowiedni sposób zejść niżej podczas pieczenia tworząc na dnie aromatyczny, słodkawy lecz nie mdły - czego dopilnować miał rozmaryn oraz pieczarkowe soki - bulion w którym miały zapiec się ziemniaczki. Dolałam ostrożnie po ściance nieco wody jeszcze przed położeniem nakrycia, a potem wsunęłam całość do pieczenia. Niech się dzieje wola nieba. Wkładam i wyjmuję do opiekania, bo po puknięciu magia wręcz natychmiastowo opiekała zawartość w sposób idealny. Po wyjęciu ściągnęłam nałożyłam na talerz kawałek całej tej zapiekanki która prezentowała się jak bajkowa wieża- jasne kolory robiły swoje. Chochelką wyłowiłam troszkę bulionu znajdującego się na dnie brytwanki i przelałam go do małego rondelka w którym za pomocą roztworu mąki ziemniaczanej oraz wody go zagęściłam. Rozlałam go wokół wieży. Ja tam bowiem lubiłam mieć kontrolę nad sosowaniem sobie kęsów. Nie lubiłam gdy wszystko w nim pływało dlatego tez uznałam że tak będzie najlepiej.
Bajka i węgorz - zapisałam na podarowanym notatniczku tytuł potrawy rozpisując sobie co i jak użyłam do przyrządzenia efektu końcowego. Może pozwolą mi zabrać do domu to bym spróbowała powtórzyć wyczyn przed Billim i Amelką.
'k100' : 71
Kobieta obdarowała zaciekawionym spojrzeniem pozostałych zawodników, jednak kiedy tylko rozległ się głos pani Loverde, Florence skupiła się w całości na niej. Pora była zaczynać! Flortescue już oczami wyobraźni widziała jak jej danie będzie wyglądać. Musiała jednak nieco odgonić tę myśl, w końcu należało skupić się najpierw na procesie. Florence sięgnęła więc w pierwszej kolejności po granat, przekroiła go na pół i wydrążyła wnętrze na sitko. Niewielkim moździerzem rozgniotła całość, pozwalając by słodko-kwaśny, ciemny sok skapywał powoli do miseczki. Następnie złapała za główny składnik jej dania - wypatroszonego węgorza z Loch Ness. Dokładnie umyła go w wodzie, złapała za nóż i pokroiła go w równiutkie kawałeczki - nie za duże, nie za małe. Ot, akurat na dwa gryzy! Potem chwyciła za czosnek. Kochała czosnek! Nawet jeśli po jego spożyciu oddech stawał się niemal zabójczą bronią. Obrała go i pokroiła ząbki w naprawdę cienkie plasterki. Kawałki węgorza nacięła tak, by stworzyć w nich niewielkie "kieszonki"... i to właśnie tam wsadziła po kilka tych plasterków. Skropliła rybę odrobiną soku z wyciśniętej cytryny i zostawiła ją w ten sposób na parę chwil, a sama zajęła się pozostałymi komponentami dania. Zerkając nerwowo na klepsydrę, Florence obrała i posiekała drobno cebulę. Wrzuciła ją potem na patelnię razem z rybą - zaraz po tym, jak każdy z kawałeczków zanurzyła w miseczce z soku z granatów, upewniając się by filety ochlapane zostały z każdej strony. Oczywiście pamiętała też, by najpierw rozgrzać oliwę z oliwek do odpowiedniej temperatury. Po chwili Florence dodała także wyciśnięty wcześniej sok z granatów, zakryła pokrywką i zostawiła na maleńkim ogniu, by wszystko się ładnie dusiło. Jedzenie już zaczynało pachnieć, ale do końca wciąż było daleko! Kobieta więc prędko zaczarowała ziemniaki, by same się obrały a następnie umyły, wskoczyły do wody i zaczęły gotować. Dosoliła je do smaku i skupiła się na pieczarkach. Głowiła się przez chwilę, w jaki sposób najlepiej byłoby wykorzystać ich różnobarwność. Zostawało jej chyba tylko przyrządzenie wszystkiego w osobnym garnuszku, aby przypadkiem sok z granatów nie zanieczyścił ich barwy. Dokładnie je więc umyła i pokroiła na plasterki takiej samej grubości - pomagając sobie przy tym magią, by na pewno były równe. Razem ze szczyptą soli, pieprzu i ostatnim, poszatkowanym ząbkiem czosnku, wylądowały po chwili na osobnej, malutkiej patelni. Gdy i one powoli się już smażyły, Florence zwróciła się znów ku naczyniu w którym dusił się węgorz. W szklance rozmieszała dokładnie śmietanę z mąką oraz odrobiną soli i pieprzu. Całość wlała na patelnię z rybą, drewnianą łyżką delikatnie wymieszała składniki sosu i ponownie przykryła.
Gdy Florence wyłączała już ogień pod wszystkimi naczyniami i odcedziła ziemniaki, zerknęła kontrolnie na sędziów, próbując wyczytać coś z ich spojrzeń. W końcu jednak postanowiła do końca zdać się na siebie, kładąc na blacie dwa talerze - jeden większy, drugi mniejszy. Na większym ostrożnie ułożyła w równiutkim rządku filety węgorza - i oblała je dokładnie sosem śmietanowo-granatowym, który nabrał ładnego, przydymionego odcienia błękitu. Z drugiej, maleńkiej patelni pojedynczo wybierała po kolei plasterki pieczarek - następnie układała je wokół węgorza, tworząc w ten sposób piękny, tęczowy krąg. Bardzo uważała, żeby żadna pieczarka nie została na wierzchu pochlapana sosem! Gdy już wszystkie znalazły się na miejscu, całość została doprawiona pieprzem oraz udekorowana gałązką pietruszki. Drugi talerz służyć miał zaś jako miejsce na ziemniaki. Zdecydowanie psułyby wizualnie efekt na jednym talerzu, Florence jednak nie wyobrażała sobie ryby bez ziemniaków - dlatego trafiły właśnie tam, na mniejszy spodek, posypane jeszcze dla smaku drobno posiekanym, świeżym koperkiem. I gotowe!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
'k100' : 72
Sos żurawinowy to chyba najmniejszy problem - sieka drobno szalotki, podsmaża je i dodaje żurawinę oraz odrobinę, ale tylko odrobinę miodu - ostatecznie mięso i tak ma słodki posmak. Zalewa wszystko wodą i dusi pod przykryciem, na sam koniec dodając soli oraz pieprzu.
Wreszcie zaciera ręce zabierając się za mięso. Pocięte uprzednio kawałki wrzuca na rozgrzany olej, obsmażając z każdej strony, nie na tyle długo by pozostały soczyste. Nie było w końcu niczego gorszego od za mocno wysmażonego, suchego mięsa! Kładzie na każdy stek odrobinę masła i czeka cierpliwie (chociaż co rusz przestępuje z nogi na nogę) aż mięso odpocznie, by dopiero wtedy posolić je i oprószyć jeszcze raz pieprzem.
Wzdycha głęboko, przecierając dłonią czoło i wreszcie chowa różdżkę w tylną kieszeń spodni. Dopiero teraz wyciąga również z ust łyżeczkę, która towarzyszyła mu przez cały proces gotowania. Jeśli sztuka kulinarna łączyła w sobie nie tylko smaki, ale miała również działać na inne zmysły, to właśnie doszedł do najtrudniejszego zadania. Zapachy, naturalnie, rozchodziły się wokół mieszając zresztą z tymi unoszącymi się z garnków innych uczestników konkursu. Ale to strona wizualna, ułożenie wszystkiego na talerzu by prezentowało się nienagannie, sprawiła mu prawie tyle samo problemów co bój z podskakującymi fasolkami. Drżące, złociste kotleciki - aromatyczne i lekko pikantne za sprawą papryczki - ułożył wokół kawałków mięsa, które z kolei zajęły centrum talerza. Delikatnie słodkawą wołowinę polał kwaskowym sosem żurawinowym, tym samym tworząc kompozycję słodko-kwaśną. Chyba to nawet całkiem nieźle wyglądało, oczywiście jeśli gdzieś po drodze nie popełnił jakiegoś błędu i nie okaże się, że wszelkie wysiłki poszły na marne, a to co zaserwował jury jest całkiem niejadalne! Ale był dobrej myśli! Z niemała ciekawością rozejrzał się także dookoła, zerkając na to, co znajdowało się na talerzach współuczestników.
'k100' : 99
Umyte mięso przygotował, obrał pomarańcze, pokroił je w sporą kostkę i przesypał do miski, by zaraz dorzucić porcję pociętej dokładnie papryczki chilli i łyżkę miodu. Wymieszał wszystko dokładnie drewnianą łyżką, by na końcu zabrać się za nadziewanie perliczki właśnie przygotowanym farszem. Kiedy to było gotowe, wziął mocno wstrząśnięty słoik i jego zawartością dokładnie natarł mięso od góry, uważając by dobrze rozprowadzić płynną przyprawę po całości. Tak przygotowane mięso włożył do niewielkiej brytwanny - i wstawił do pieczenia, na karteczce zapisując godzinę. Co kilkanaście minut zaglądał do środka, by polewać mięso od góry płynem, który z niego spłynął i zaczynał osiadać na dole.
Na ostatnie minuty zdjął pokrycie chcąc, by mięso się ładnie zarumieniło. Zewsząd zaczęły docierać do niego przyjemne zapachy. Trzeba przyznać, gotowanie na świeżym powietrzu to świetna sprawa, o wiele przyjemniejsza. W zamknięciu niewątpliwie już zrobiłoby się duszno, a zapachy zmieszałyby się w duszącą chmurę, w tej chwili było wręcz odwrotnie, całkiem przyjemnie.
W odpowiedniej chwili zdjął z ognia ryż, odcedził, dodał odrobinę masła, pół łyżeczki miodu i trochę rozmarynu. Przełożył go na talerz, po czym zerknął znów na mięso by sprawdzić czy już jest odpowiednio zarumienione. Widząc pożądany kolor, przy pomocy różdżki przeniósł je z brytwanny na talerz. Nie był pewien jak wyszło, miał ochotę spróbować, odsunął się jednak i tylko rozejrzał dookoła ciekaw, jak poszło innym.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
'k100' : 97
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset