Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Ścieżka w lesie
AutorWiadomość
Ścieżka w lesie
Ścieżka wiodąca przez pobliski las, wydeptana pośród rozległych krzew oraz rozłożystych koron drzew zamykających dopływ światła. Gęstość zarośli tworzy zaklętą atmosferę tajemniczości oraz romantyzmu, subtelnie podsycone bladą iskrą niepokoju. Nawet za dnia tę część lasu otula półmrok rozświetlany jedynie wąskimi, rzadkimi prześwitami słońca przez liście wysokich drzew. Słychać pohukiwania sów oraz tętent kopyt zwierząt przemierzających las.
Kontakty Raven i Colina były dosyć napięte od tamtego dnia, kiedy mężczyzna uderzył dziewczynę. Raven wciąż nie potrafiła uwierzyć, że naprawdę to zrobił, że w złości podniósł na nią rękę. Unikała więc jego towarzystwa, choć starała się sprawiać wrażenie, że wszystko jest normalnie. Odnosiła się do niego poprawnie i w ogóle nie nawiązywała do tamtej sytuacji, co oczywiście nie znaczyło, że puściła to w niepamięć. Czuła się w pewnym sensie oszukana, że zaufała mu tak, jak nikomu innemu przedtem i została potraktowana w taki sposób. To znowu zrodziło w niej obawy dotyczące przyszłości i własnego poczucia bezpieczeństwa.
Wiedziała o Festiwalu Lata i o tym, że Colin był na nim już w pierwszych dniach, ale nie dotrzymała mu towarzystwa, wykręcając się złym samopoczuciem. Kierowała nią przekora i żal. Rzeczywiście spędziła sporo czasu w domu, odpoczywając, czytając lub spacerując po ogrodzie, nie wychodziła zbyt wiele. Widywali się dopiero, gdy wracał, i mimo tej całej napiętej sytuacji, zastanawiała się, co tam robił i z kim się spotykał. Może jednak powinna pojawić się z nim tam wcześniej, tak, by każdy widział, że to ona jest jego (prawie) narzeczoną?
Czwartego dnia nie wykręcała się więc i zgodziła się, by pojawić się na kolejnym dniu festiwalu razem z Colinem. Może to przyjęcie wprawi Fawleya w na tyle dobry nastrój, że ten postanowi wreszcie się jej oświadczyć w jakimś miłym, ustronnym zakątku? Zaraz po tej myśli w jej głowie znowu zrodziły się wątpliwości, gdy wspomniała moment, kiedy pierwszy raz doszło między nimi do sprzeczki i mężczyzna ją spoliczkował.
Jej policzek po mocnym uderzeniu wciąż był lekko zasiniony, jednak zamaskowała go tym samym zaklęciem, którym ukrywała blizny zrobione niegdyś przez ojca. Musiała w końcu wyglądać nienagannie, by nikt nie domyślił się, co między nimi zaszło. Założyła też sukienkę zakrywającą większość ciała, choć miała świadomość, że w sierpniu taki ubiór może budzić zdziwienie. Zachowanie tajemnicy było jednak najważniejsze, to wpajał jej już ojciec.
Zanim jeszcze stała się pełnoletnia i uciekła, William zabierał ją w różne miejsca. Na Festiwalu Lata też już kiedyś była, ale na tyle dawno, że niewiele pamiętała. Właściwie tylko to, że była krótko po jednej z kar ojca i musiała trzymać się w ryzach, by nie stracić przytomności ani nie odsłonić niezabliźnionych jeszcze ran, pilnie obserwowana przez Baudelaire’a. Właściwie głównie trzymała się na uboczu, obawiając się bliższych interakcji ze znajomymi Williama.
W tym roku miała jednak nadzieję na dużo lepsze wspomnienia. Kiedy zmaterializowali się na polanie pełnej kwiatów oraz kręcących się dookoła czarodziejów, zerknęła na Colina, jednocześnie mając nadzieję, że jej ojca nigdzie tutaj nie ma.
- Gdzie chciałbyś mnie zabrać, Colinie? Jestem pewna, że w poprzednich dniach dobrze się bawiłeś – zauważyła. Nie wyciągnęła jednak do niego ręki, wciąż zachowując pewien dystans.
Zakładam, że ruszyli przed siebie, by przejść przez łąkę i dotrzeć do znajdującego się obok niej lasu. Ciemna zieleń drzew odcinała się od tej jaśniejszej, poznaczonej kolorowymi plamami kwiatów porastających polanę. Raven nie zależało na tym, żeby gnieść się w tym tłumie na łące, więc chętnie poszłaby w jakieś spokojniejsze miejsce.
Wiedziała o Festiwalu Lata i o tym, że Colin był na nim już w pierwszych dniach, ale nie dotrzymała mu towarzystwa, wykręcając się złym samopoczuciem. Kierowała nią przekora i żal. Rzeczywiście spędziła sporo czasu w domu, odpoczywając, czytając lub spacerując po ogrodzie, nie wychodziła zbyt wiele. Widywali się dopiero, gdy wracał, i mimo tej całej napiętej sytuacji, zastanawiała się, co tam robił i z kim się spotykał. Może jednak powinna pojawić się z nim tam wcześniej, tak, by każdy widział, że to ona jest jego (prawie) narzeczoną?
Czwartego dnia nie wykręcała się więc i zgodziła się, by pojawić się na kolejnym dniu festiwalu razem z Colinem. Może to przyjęcie wprawi Fawleya w na tyle dobry nastrój, że ten postanowi wreszcie się jej oświadczyć w jakimś miłym, ustronnym zakątku? Zaraz po tej myśli w jej głowie znowu zrodziły się wątpliwości, gdy wspomniała moment, kiedy pierwszy raz doszło między nimi do sprzeczki i mężczyzna ją spoliczkował.
Jej policzek po mocnym uderzeniu wciąż był lekko zasiniony, jednak zamaskowała go tym samym zaklęciem, którym ukrywała blizny zrobione niegdyś przez ojca. Musiała w końcu wyglądać nienagannie, by nikt nie domyślił się, co między nimi zaszło. Założyła też sukienkę zakrywającą większość ciała, choć miała świadomość, że w sierpniu taki ubiór może budzić zdziwienie. Zachowanie tajemnicy było jednak najważniejsze, to wpajał jej już ojciec.
Zanim jeszcze stała się pełnoletnia i uciekła, William zabierał ją w różne miejsca. Na Festiwalu Lata też już kiedyś była, ale na tyle dawno, że niewiele pamiętała. Właściwie tylko to, że była krótko po jednej z kar ojca i musiała trzymać się w ryzach, by nie stracić przytomności ani nie odsłonić niezabliźnionych jeszcze ran, pilnie obserwowana przez Baudelaire’a. Właściwie głównie trzymała się na uboczu, obawiając się bliższych interakcji ze znajomymi Williama.
W tym roku miała jednak nadzieję na dużo lepsze wspomnienia. Kiedy zmaterializowali się na polanie pełnej kwiatów oraz kręcących się dookoła czarodziejów, zerknęła na Colina, jednocześnie mając nadzieję, że jej ojca nigdzie tutaj nie ma.
- Gdzie chciałbyś mnie zabrać, Colinie? Jestem pewna, że w poprzednich dniach dobrze się bawiłeś – zauważyła. Nie wyciągnęła jednak do niego ręki, wciąż zachowując pewien dystans.
Zakładam, że ruszyli przed siebie, by przejść przez łąkę i dotrzeć do znajdującego się obok niej lasu. Ciemna zieleń drzew odcinała się od tej jaśniejszej, poznaczonej kolorowymi plamami kwiatów porastających polanę. Raven nie zależało na tym, żeby gnieść się w tym tłumie na łące, więc chętnie poszłaby w jakieś spokojniejsze miejsce.
3 sierpnia, z zagajnika
Ciemność. To właśnie ona utrudnia wędrówkę poprzez las, w którym marzę, by się zgubić lub chociaż porzucić ogon w postaci cienia Selwyna... W mojej głowie, sercu, fizycznie też wyczuwam jego obecność, niczym łowcy polującego na zranioną zwierzynę... Śledzącego ślady krwi na ściółce, które są jego dziełem.
Muszę uważać, na ścieżce, choć stosunkowo równej, nie jest trudno o potknięcie i upadek... Po raz kolejny, być może tym razem odpowiednio, nie uzyskując znikąd żadnej pomocy, wślizgnąć się w objęcia śmierci i po prostu wykrwawić. Złość pulsująca w każdej mojej żyle zdaje się narastać, gdy obwiniam Selwyna o własne myśli, o pragnienie zakończenia własnego życia, pojawiające się w mojej głowie zbyt często. W tej części lasu mrok zdaje się czymś całkowicie normalnym, jakby przesiąknął poprzez grubą korę drzew. Cienie zdają się mroczniejsze, dłuższe, odgłosy zwierząt leśnych zdają się groźne i śmiercionośne. Być może w tej nikłej łunie księżyca, byłoby tu romantycznie, lecz nie mam w głowie nic innego oprócz... Strachu.
Zdaje mi się, że może uda mi się ciebie zgubić, gdy peleryna, która miała mnie chronić, staje się moją zgubą. Zaczepia się mocno, jak na złość o ciernie jednego z krzewów, byś mógł ukrócić pomiędzy nami dystans... I tak nie wielki. Głupotą zdaje się uciekanie przed tobą, przecież zawsze wygrywasz.
Mam ochotę wrzeszczeć na los, jakby cały wszechświat zmówił się przeciwko mnie, by tylko spowolnić, zatrzymać, wrzucić w łapy kolejnego z potworów. W tej chwili właśnie ty, Alexanderze Selwynie wydajesz mi się jednym z największych monstrów, jakbym zapomniała o istnieniu Samaela, który ukartował to wszystko, wprowadził ciebie w moje myśli niczym macki swojej legilimencji.
- Kim ty jesteś? - pytam cicho, w oparciu o targające mną uczucia, lecz gdy wzrok pada na twoje włosy, mieniące się srebrem w nikłej poświacie księżyca, która jakimś sposobem przedostała się poprzez ciasne gałęzie drzew, moja dłoń odruchowo wędruje w kierunku różdżki, by zacisnąć się na pokrytej runami rączce. Wtedy dopiero pytam, wydaje mi się, że jest to krzyk w ciszy nocnej, choć pewnie to tylko szept zmęczonej tym wszystkim kobiety: - Czym ty jesteś?!
Teraz już na prawdę wydajesz mi się potworem wysłanym na moją zgubę. Szarpię swoją pelerynę, choć to wysiłek marny, tylko powiększam dziurę w materiale oraz tę, którą wyryłeś w mojej głowie.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Allison mogła próbować, mogła biec i robić uniki, jednak nie mogła mu uciec. Primo, miał od niej o wiele lepszą kondycję. Secundo, nie miał peleryny, która mogłaby schwytać go w taką pułapkę, w jaką wpadła jego narzeczona. Podszedł do niej bliżej i chciał położyć rękę na ramieniu, ale jej strach i dłoń na różdżce zmusiły go do wzięcia kroku w tył i uniesienia obu rąk do góry w geście mającym oznaczać, że nie chce jej zrobić krzywdy.
Kim on był? Wiedziała jak się nazywał. Nie wiedziała jednak oprócz tego nic więcej. Nie znała jego dziejów, przygód z dzieciństwa, nie słyszała relacji z podróży, nie miała pojęcia o tym, jak wyglądało jego życie w szkole czy życie w ogóle. Ot, choćby prosta rzecz: nie miała pojęcia, że jej przyszły mąż jest metamorfomagiem - rzecz tak banalna, a jednak mogła być zaskoczeniem. Nawet jeżeli chciałby się jakoś uszczypliwie odciąć na jej pytania, na myśl przywodzące małą, zagubioną dziewczynkę, to nie mógł. Jej przerażenie go paraliżowało, lęki były wręcz namacalne. Chciał jakoś ją uspokoić. Mogło to być co prawda awykonalne, biorąc pod uwagę fakt, że Allison była trzeźwa. Oraz, że to jego się bała.
- Jestem Alex. Ten sam, którego poznałaś w Mungu - powiedział tonem niezmąconym jakimikolwiek mocniejszymi emocjami, był pozytywnie neutralny.
Grunt, to ją uspokoić.
- Umiem się metamorfować - dodał, po czym zmienił kolor swoich włosów na kruczoczarny. - Metamorfomag. Nic strasznego - powiedział i zacisnął usta, unosząc lekko ich kąciki w uśmiechu. Włosy zmieniły znów kolor na blond, z prostych na kręcone. - Nie musisz się mnie bać. Chcę Ci tylko coś pokazać. Proszę, nie rzucaj zaklęć - powiedział. Prawą rękę nadal trzymał w górze, gdy lewą sięgnął po swoją różdżkę. Próbował skupić się na dawnym wspomnieniu, mając nadzieję, że wewnętrzne rozedrganie, choć na zewnątrz niewidoczne, nie przeszkodzi mu w rzuceniu zaklęcia.
- Expecto Patronum.
Kim on był? Wiedziała jak się nazywał. Nie wiedziała jednak oprócz tego nic więcej. Nie znała jego dziejów, przygód z dzieciństwa, nie słyszała relacji z podróży, nie miała pojęcia o tym, jak wyglądało jego życie w szkole czy życie w ogóle. Ot, choćby prosta rzecz: nie miała pojęcia, że jej przyszły mąż jest metamorfomagiem - rzecz tak banalna, a jednak mogła być zaskoczeniem. Nawet jeżeli chciałby się jakoś uszczypliwie odciąć na jej pytania, na myśl przywodzące małą, zagubioną dziewczynkę, to nie mógł. Jej przerażenie go paraliżowało, lęki były wręcz namacalne. Chciał jakoś ją uspokoić. Mogło to być co prawda awykonalne, biorąc pod uwagę fakt, że Allison była trzeźwa. Oraz, że to jego się bała.
- Jestem Alex. Ten sam, którego poznałaś w Mungu - powiedział tonem niezmąconym jakimikolwiek mocniejszymi emocjami, był pozytywnie neutralny.
Grunt, to ją uspokoić.
- Umiem się metamorfować - dodał, po czym zmienił kolor swoich włosów na kruczoczarny. - Metamorfomag. Nic strasznego - powiedział i zacisnął usta, unosząc lekko ich kąciki w uśmiechu. Włosy zmieniły znów kolor na blond, z prostych na kręcone. - Nie musisz się mnie bać. Chcę Ci tylko coś pokazać. Proszę, nie rzucaj zaklęć - powiedział. Prawą rękę nadal trzymał w górze, gdy lewą sięgnął po swoją różdżkę. Próbował skupić się na dawnym wspomnieniu, mając nadzieję, że wewnętrzne rozedrganie, choć na zewnątrz niewidoczne, nie przeszkodzi mu w rzuceniu zaklęcia.
- Expecto Patronum.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Lęki. To właśnie one siedzą głęboko w mojej głowie, ujawniając się nawet pod wpływem impulsów stosunkowo neutralnych, bym na nowo mogła przeżywać najgorsze chwile swojego dość krótkiego życia. Dzięki nim zbieram kolekcję kolejnych strachów, uniemożliwiających normalne funkcjonowanie. Leczy tym razem, zamiast Samaela, to właśnie ty będziesz zajmował główną rolę. Pewnie roześmiałabym się, gdybym zdawała sobie sprawę, że takie od początku były zamiary mojego brata. Pomyśleć, że chciałam udawać twardą, gdy tylko dowiedziałam się o czekający mnie losie - zniechęcić cię swoją lodowatą obojętnością... A tymczasem widzisz mnie tylko jako słabą, zagubioną dziewczynkę, która nie radzi sobie, pomimo prawie że staropanieńskiego wieku, ze swoimi emocjami. Najwyraźniej nie jestem stworzona z twardego lodu, tylko z jakiejś marnej imitacji, kruszącej się i rozpadającej pod wpływem ciepła roztopów.
Wiem, kim ty jesteś. Znam twoje nazwisko, jeszcze cię rozpoznaję, lecz nie jestem w stanie pojąć, jakim musisz być potworem, by ranić mnie w taki sposób. Jakie są twoje dalsze plany? Kruk powstały z wosku, na którym zaciskam dłoń, zdarzy się parzyć, choć ciepło już dawno z niego uleciało, jakby wciąż dawał mi znać, że nie czeka mnie z tobą nic dobrego. Czuję narastające zrezygnowanie, wiem, że ci nie ucieknę. Ani teraz. Ani od wiszącego nade mną obowiązku. Własne zrezygnowanie zdaje się systematycznie zabijać jakąkolwiek chęć walki. Już nawet nie mam sił na łzy. Czyż to nie kpina losu, że jeszcze nie tak dawno, bo przed niecałym miesiącem, próbowałam odbudować rzeczy, które kiedyś dla mnie były niezwykle istotne? A teraz? Znajduje się w jakimś lesie, który nie wygląda już tak przychylnie – teraz stanowi tylko klatkę, w którą wpadłam, próbując uciec przed tobą. Tylko podkręca moje przerażenie, gdy nie mogę znaleźć drogi ucieczki. Choć drżę, niczym po lodowatej kąpieli, moje ciało, a szczególnie płuca zdają się płonąć, niczym potraktowane czarnomagicznym zaklęciem, wciąż i wciąż domagające się większej ilości tlenu.
Metamorfomagia. Histeryczny śmiech jest tylko wytworem mojej wyobraźni, czy naprawdę wydaje z siebie takie dźwięki pełne przerażenia i rozchwiania emocjonalnego, nad którym wiele do pracy miałby niejeden magipsychiatra? Nie chce eliksirów, które pozbawią mnie poczucia własnej siebie, oczywiście w ramach pomocy. Chyba zdaje się zapominać, że przecież jesteś stażystą na tym oddziale, więc pewnie teraz przyglądasz mi się z rozbawieniem. Opracowując dokładnie, co ze mną zrobisz, gdy tylko wyjdziemy z tego lasu. Z twojej różdżki wyłania się tylko lekka mgiełka. Chyba oboje jesteśmy zbyt zdenerwowani, by bawić się w jakiekolwiek zaklęcia. Jeśli chcesz wezwać jakiegoś uzdrowiciela, który uspokoi twoją rozhisteryzowaną przyszłą żonę, lepiej spróbuj złapać jedną z sów zamieszkujących ten las. Podświadomość podpowiada mi, że muszę się ruszyć, lecz walka zaplątanym materiałem, zdaje się bitwą z wiatrakami, tak jak poszukiwanie jakiejkolwiek motywacji do działania, gdy opadam na ściółkę bez jakichkolwiek sił do życia. Może jestem trochę naiwna, lecz rozwiązuję pelerynę, w końcu się uwalniając. Szkoda, że nie mam siły, by odejść, a co dopiero mówiąc o jakiejkolwiek walce z tobą. Przecież powinieneś wiedzieć, że zawsze byłam beznadziejna w pojedynkach… Tylko skąd miałbyś?
Podkurczam nogi do klatki piersiowej, opierając czoło o kolana, jakbym chciała być mniejsza, tak mała, jak teraz się czuję. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że przyjmuje pozycję taką jak wtedy na ławce, na której mnie odnalazłeś, to było tak dawno – zdaje się, że całe wieki temu! Lecz to ułożenie wciąż pozwala mi się uspokoić, unormować oddech, opanować własne przerażenie… Choć na pewno pomogłoby, gdybyś zostawił mnie samą sobie.
Wiem, kim ty jesteś. Znam twoje nazwisko, jeszcze cię rozpoznaję, lecz nie jestem w stanie pojąć, jakim musisz być potworem, by ranić mnie w taki sposób. Jakie są twoje dalsze plany? Kruk powstały z wosku, na którym zaciskam dłoń, zdarzy się parzyć, choć ciepło już dawno z niego uleciało, jakby wciąż dawał mi znać, że nie czeka mnie z tobą nic dobrego. Czuję narastające zrezygnowanie, wiem, że ci nie ucieknę. Ani teraz. Ani od wiszącego nade mną obowiązku. Własne zrezygnowanie zdaje się systematycznie zabijać jakąkolwiek chęć walki. Już nawet nie mam sił na łzy. Czyż to nie kpina losu, że jeszcze nie tak dawno, bo przed niecałym miesiącem, próbowałam odbudować rzeczy, które kiedyś dla mnie były niezwykle istotne? A teraz? Znajduje się w jakimś lesie, który nie wygląda już tak przychylnie – teraz stanowi tylko klatkę, w którą wpadłam, próbując uciec przed tobą. Tylko podkręca moje przerażenie, gdy nie mogę znaleźć drogi ucieczki. Choć drżę, niczym po lodowatej kąpieli, moje ciało, a szczególnie płuca zdają się płonąć, niczym potraktowane czarnomagicznym zaklęciem, wciąż i wciąż domagające się większej ilości tlenu.
Metamorfomagia. Histeryczny śmiech jest tylko wytworem mojej wyobraźni, czy naprawdę wydaje z siebie takie dźwięki pełne przerażenia i rozchwiania emocjonalnego, nad którym wiele do pracy miałby niejeden magipsychiatra? Nie chce eliksirów, które pozbawią mnie poczucia własnej siebie, oczywiście w ramach pomocy. Chyba zdaje się zapominać, że przecież jesteś stażystą na tym oddziale, więc pewnie teraz przyglądasz mi się z rozbawieniem. Opracowując dokładnie, co ze mną zrobisz, gdy tylko wyjdziemy z tego lasu. Z twojej różdżki wyłania się tylko lekka mgiełka. Chyba oboje jesteśmy zbyt zdenerwowani, by bawić się w jakiekolwiek zaklęcia. Jeśli chcesz wezwać jakiegoś uzdrowiciela, który uspokoi twoją rozhisteryzowaną przyszłą żonę, lepiej spróbuj złapać jedną z sów zamieszkujących ten las. Podświadomość podpowiada mi, że muszę się ruszyć, lecz walka zaplątanym materiałem, zdaje się bitwą z wiatrakami, tak jak poszukiwanie jakiejkolwiek motywacji do działania, gdy opadam na ściółkę bez jakichkolwiek sił do życia. Może jestem trochę naiwna, lecz rozwiązuję pelerynę, w końcu się uwalniając. Szkoda, że nie mam siły, by odejść, a co dopiero mówiąc o jakiejkolwiek walce z tobą. Przecież powinieneś wiedzieć, że zawsze byłam beznadziejna w pojedynkach… Tylko skąd miałbyś?
Podkurczam nogi do klatki piersiowej, opierając czoło o kolana, jakbym chciała być mniejsza, tak mała, jak teraz się czuję. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że przyjmuje pozycję taką jak wtedy na ławce, na której mnie odnalazłeś, to było tak dawno – zdaje się, że całe wieki temu! Lecz to ułożenie wciąż pozwala mi się uspokoić, unormować oddech, opanować własne przerażenie… Choć na pewno pomogłoby, gdybyś zostawił mnie samą sobie.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
4 sierpnia, przed wiankami
Jego dni mijały wbrew pozorom bardzo szybko. Za szybko wręcz, bo gdy się ledwie obejrzał, data czwartego sierpnia zawisła nad nim jak jakaś klątwa, ale nie mógł już zmienić raz danego słowa. Ich wspólne wyjście na Festiwal Lata, by zabawić się z wiankami - Colin z pewnością wolałby złapać nie jeden, ale kilka różnych wianków, szczególnie od uroczych szlachcianek, których w tym dniu nie będzie brakować - było planowane od dawna i Fawley nawet nie przypuszczał, że Raven mogłaby zmienić w tej kwestii zdanie. Co prawda ich ostatnie dni należały raczej do cichych, niż do naturalnych, chociaż oboje starali się zachowywać, jakby nic się nie stało, a wspólne posiłki przebiegały raczej miło - czyli bez wzajemnego wbijania sobie widelców w oczy - ale nie dało się ukryć, że coś było nie tak. Dodatkowo Colin zdawał sobie sprawę z faktu, jak wiele dla Raven może znaczyć to wyjście: gdy po raz pierwszy pokażą się razem oficjalnie; być może nawet żywiła nadzieję, że to właśnie tam, wśród zebranego tłumu szlachetnych i mniej szlachetnych czarodziejów Colin uklęknie, by przy wszystkich tych ludziach zapytać ją o resztę ich wspólnego życia. Nie zamierzał niszczyć w niej tej przeklętej i jednocześnie zabawnej wizji, więc dalej trzymał ją w niepewności starając się, by niecierpliwość w jego oczach nie była aż tak widoczna.
Nie mógł jednak czekać już zbyt długo, a festiwal u Prewettów był doskonałą granicą i punktem startowym, by rozpocząć realizację swoich planów. Kilka ostatnich dni beztroskiego szczęścia, ostatnie chwile wolności, zanim jej drobne ciało spocznie w piwnicznych lochach, a nadzieja dzień po dniu będzie uciekała z jej serca, dostrzegając całą beznadziejność sytuacji. Nie miał pojęcia, jak spędziła ostatnie dni; czy tak jak on poszła na festiwal, mimo że nie mignęła mu w tłumie, czy siedziała w domu, zaczytując się w książkach i czekając na jego przeprosiny i szczerze mówiąc niewiele go to już obchodziło. Jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu starałby się bardziej, interesował, wypytywał - teraz był jednak pewien swojego celu, podchodząc zwierzynę ostrożnie, ale stanowczo wpychając ją w zastawione sidła. Ruszył przed siebie jakąś wijącą się dróżką, która prowadziła w stronę lasu, zapewne z dala od ogólnego gwaru i tłumu zebranych osób, które mimo dość wczesnej pory obiadowej wciąż kręciły się po terenie festiwalu. Kosz zawieszony na ramieniu ciążył mu niemiłosiernie, ale postanowił nie zwracać na niego uwagi; przynajmniej miał wymówkę, by wykręcić się od trzymania Raven za rękę pod pretekstem konieczności poprawiania koszyka.
- Tak, dotychczas festiwal był bardzo udany, mam nadzieję, że gospodarzom uda się dalej utrzymać ten poziom - odparł w zamyśleniu, kierując się między krzewy, których delikatne gałązki łaskotały go po twarzy. - Pomyślałem, że moglibyśmy coś przekąsić z dala od domu - wzruszył ramionami, a koszyk lekko się przechylił i zachrobotał. Butelka francuskiego wina, którą skrywał w środku, musiała tym razem wystarczyć, by ułaskawić Raven, chociaż podejrzewał, że już sama atmosfera wielkiej imprezy wpłynie na nią wystarczająco, by schowała kolce.
Jego dni mijały wbrew pozorom bardzo szybko. Za szybko wręcz, bo gdy się ledwie obejrzał, data czwartego sierpnia zawisła nad nim jak jakaś klątwa, ale nie mógł już zmienić raz danego słowa. Ich wspólne wyjście na Festiwal Lata, by zabawić się z wiankami - Colin z pewnością wolałby złapać nie jeden, ale kilka różnych wianków, szczególnie od uroczych szlachcianek, których w tym dniu nie będzie brakować - było planowane od dawna i Fawley nawet nie przypuszczał, że Raven mogłaby zmienić w tej kwestii zdanie. Co prawda ich ostatnie dni należały raczej do cichych, niż do naturalnych, chociaż oboje starali się zachowywać, jakby nic się nie stało, a wspólne posiłki przebiegały raczej miło - czyli bez wzajemnego wbijania sobie widelców w oczy - ale nie dało się ukryć, że coś było nie tak. Dodatkowo Colin zdawał sobie sprawę z faktu, jak wiele dla Raven może znaczyć to wyjście: gdy po raz pierwszy pokażą się razem oficjalnie; być może nawet żywiła nadzieję, że to właśnie tam, wśród zebranego tłumu szlachetnych i mniej szlachetnych czarodziejów Colin uklęknie, by przy wszystkich tych ludziach zapytać ją o resztę ich wspólnego życia. Nie zamierzał niszczyć w niej tej przeklętej i jednocześnie zabawnej wizji, więc dalej trzymał ją w niepewności starając się, by niecierpliwość w jego oczach nie była aż tak widoczna.
Nie mógł jednak czekać już zbyt długo, a festiwal u Prewettów był doskonałą granicą i punktem startowym, by rozpocząć realizację swoich planów. Kilka ostatnich dni beztroskiego szczęścia, ostatnie chwile wolności, zanim jej drobne ciało spocznie w piwnicznych lochach, a nadzieja dzień po dniu będzie uciekała z jej serca, dostrzegając całą beznadziejność sytuacji. Nie miał pojęcia, jak spędziła ostatnie dni; czy tak jak on poszła na festiwal, mimo że nie mignęła mu w tłumie, czy siedziała w domu, zaczytując się w książkach i czekając na jego przeprosiny i szczerze mówiąc niewiele go to już obchodziło. Jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu starałby się bardziej, interesował, wypytywał - teraz był jednak pewien swojego celu, podchodząc zwierzynę ostrożnie, ale stanowczo wpychając ją w zastawione sidła. Ruszył przed siebie jakąś wijącą się dróżką, która prowadziła w stronę lasu, zapewne z dala od ogólnego gwaru i tłumu zebranych osób, które mimo dość wczesnej pory obiadowej wciąż kręciły się po terenie festiwalu. Kosz zawieszony na ramieniu ciążył mu niemiłosiernie, ale postanowił nie zwracać na niego uwagi; przynajmniej miał wymówkę, by wykręcić się od trzymania Raven za rękę pod pretekstem konieczności poprawiania koszyka.
- Tak, dotychczas festiwal był bardzo udany, mam nadzieję, że gospodarzom uda się dalej utrzymać ten poziom - odparł w zamyśleniu, kierując się między krzewy, których delikatne gałązki łaskotały go po twarzy. - Pomyślałem, że moglibyśmy coś przekąsić z dala od domu - wzruszył ramionami, a koszyk lekko się przechylił i zachrobotał. Butelka francuskiego wina, którą skrywał w środku, musiała tym razem wystarczyć, by ułaskawić Raven, chociaż podejrzewał, że już sama atmosfera wielkiej imprezy wpłynie na nią wystarczająco, by schowała kolce.
Wciąż pozostawała cudownie nieświadoma, choć mimo wszystko coś się pomiędzy nimi zmieniło w ostatnich dniach. Nie dało się nie zauważyć, że chociaż ich stosunki były poprawne, to jednak zawisły między nimi pewne niedopowiedzenia. Miała nadzieję, że to tylko chwilowe, i że mężczyzna już nigdy nie potraktuje jej w taki sposób. Nie po to uciekała z domu ojca, żeby być poniewieraną przez tego, który miał zapewnić jej lepsze życie. Nie doczekała się jednak przeprosin, jeśli nie liczyć tamtego momentu, kiedy kajał się przed nią bezpośrednio po wymierzeniu jej policzka. Nie była pewna, czy to było szczere.
Rzeczywiście, kiedy wybierała się na festiwal, tliła się w niej ta może nieco naiwna nadzieja, że Fawley wykorzysta tę okazję, żeby się jej oświadczyć i przedstawić ją w towarzystwie jako swoją narzeczoną. Mimo ostatniego incydentu nadal o tym marzyła. Te myśli sprawiły, że nieco się udobruchała i nie była w jego obecności tak spięta, ani nie demonstrowała swojej urazy, więc pobyt na festiwalu miał szansę być udany, może nawet przyjemny?
Żadne z nich nie szukało jednak tłocznych, uczęszczanych miejsc. Kierowali się raczej do lasu, a z ramienia mężczyzny zwieszał się koszyk, kusząc obietnicą pikniku we dwoje gdzieś w spokojnym zakątku.
- Mam nadzieję, że tegoroczny festiwal będzie przywoływał lepsze wspomnienia – rzekła, znowu myśląc gorzko o Williamie. – To dobry pomysł. Zawsze jakieś... Urozmaicenie. Czyżby to była próba udobruchania mnie?
Uśmiechnęła się nieznacznie. Mówiła ostrożnie, nie chcąc znowu w żaden sposób go zdenerwować, więc to ostatnie pytanie nie miało być przytykiem w jego stronę, a jedynie subtelnym nawiązaniem do ostatniego pogorszenia ich wzajemnych stosunków. I właściwie był to pierwszy raz od kilku dni, kiedy w ogóle do tego nawiązała. Ale jeśli znowu coś się między nimi nie wydarzy, prawdopodobnie byli na dobrej drodze, żeby w końcu się pogodzić i wrócić do normy. Ale Raven i tak pewnie tego tak łatwo nie zapomni, nawet jeśli wybaczy.
Szli kawałek ścieżką przez las. Raven przesuwała się tuż za Colinem, rozglądając się z ciekawością dookoła. Dawno nie była w takim miejscu jak to. Zerkała też na bujający się na jego ramieniu koszyk. Czyżby miał zamiar oświadczyć jej się podczas pikniku? Wręcz nie mogła się doczekać, kiedy dotrą na upatrzone przez niego miejsce, chociaż z drugiej strony, bała się rozczarowania, tego, że znowu ją spławi i uniknie tego tematu. Dlatego, choć bardzo ją to korciło, nie pytała. A może miał zamiar zrobić to podczas wianków, na które obiecał ją zabrać?
- Tutaj będzie dobrze? – zapytała tylko, widząc jakąś niewielką polankę pośród drzew. Z tego miejsca nie było już widać rozległej łąki, gdzie odbywał się festiwal, nawet dźwięki muzyki były już praktycznie niesłyszalne.
Rzeczywiście, kiedy wybierała się na festiwal, tliła się w niej ta może nieco naiwna nadzieja, że Fawley wykorzysta tę okazję, żeby się jej oświadczyć i przedstawić ją w towarzystwie jako swoją narzeczoną. Mimo ostatniego incydentu nadal o tym marzyła. Te myśli sprawiły, że nieco się udobruchała i nie była w jego obecności tak spięta, ani nie demonstrowała swojej urazy, więc pobyt na festiwalu miał szansę być udany, może nawet przyjemny?
Żadne z nich nie szukało jednak tłocznych, uczęszczanych miejsc. Kierowali się raczej do lasu, a z ramienia mężczyzny zwieszał się koszyk, kusząc obietnicą pikniku we dwoje gdzieś w spokojnym zakątku.
- Mam nadzieję, że tegoroczny festiwal będzie przywoływał lepsze wspomnienia – rzekła, znowu myśląc gorzko o Williamie. – To dobry pomysł. Zawsze jakieś... Urozmaicenie. Czyżby to była próba udobruchania mnie?
Uśmiechnęła się nieznacznie. Mówiła ostrożnie, nie chcąc znowu w żaden sposób go zdenerwować, więc to ostatnie pytanie nie miało być przytykiem w jego stronę, a jedynie subtelnym nawiązaniem do ostatniego pogorszenia ich wzajemnych stosunków. I właściwie był to pierwszy raz od kilku dni, kiedy w ogóle do tego nawiązała. Ale jeśli znowu coś się między nimi nie wydarzy, prawdopodobnie byli na dobrej drodze, żeby w końcu się pogodzić i wrócić do normy. Ale Raven i tak pewnie tego tak łatwo nie zapomni, nawet jeśli wybaczy.
Szli kawałek ścieżką przez las. Raven przesuwała się tuż za Colinem, rozglądając się z ciekawością dookoła. Dawno nie była w takim miejscu jak to. Zerkała też na bujający się na jego ramieniu koszyk. Czyżby miał zamiar oświadczyć jej się podczas pikniku? Wręcz nie mogła się doczekać, kiedy dotrą na upatrzone przez niego miejsce, chociaż z drugiej strony, bała się rozczarowania, tego, że znowu ją spławi i uniknie tego tematu. Dlatego, choć bardzo ją to korciło, nie pytała. A może miał zamiar zrobić to podczas wianków, na które obiecał ją zabrać?
- Tutaj będzie dobrze? – zapytała tylko, widząc jakąś niewielką polankę pośród drzew. Z tego miejsca nie było już widać rozległej łąki, gdzie odbywał się festiwal, nawet dźwięki muzyki były już praktycznie niesłyszalne.
Idąc przodem mógł się cieszyć praktycznie nieskrępowaną swobodą ruchów... i mimiko twarzy. Z pewnością gdyby patrzył teraz na Raven, nie mógłby okazać wyrazu zniecierpliwienia czy irytacji przetaczającej się w jego oczach albo grymasu niechęci, gdy dziewczyna się odezwała. Ciche dni miały jedną wielką zaletę - nie musiał znosić jej towarzystwa non stop, z czego skwapliwie korzystał, czerpiąc pełnymi garściami z atrakcji, jakie dostarczył mu festiwal. Jeden jedyny dzień mógł jednak przeboleć, poświęcając go prawie w całości Raven, bardziej z ironicznej przekory niż z chęci uczynienia jej jakiejkolwiek przyjemności. W duszy już się cieszył na wyraz zawodu w jej twarzy, gdy wszystkie dziewczęce marzenia okażą się ułudą, a wyjście na wianki będzie wyłącznie wyjściem na wianki.
Czasami zastanawiał się nad ogromną naiwnością dziewczyny, która dała się zwieść słodkimi słówkami i obietnicami, jakby naprawdę sądziła, że szlachcic pojmie za żonę osobę stojącą niżej na drabinie społecznej. Zwłaszcza szlachcic taki jak on, który powoli budował swoją potęgę w arystokratycznym świecie i choć wciąż rządzące nim zasady nie do końca przemawiały do Colina, a on sam starał się nie liczyć ze zdaniem szlacheckich wymoczków, w pewnych okolicznościach było to całkowicie niemożliwe. Jego niechęć do Fawleyów i tak pozostawiała sporą rysę na reputacji; nie potrzebował dodatkowego gwoździa do trumny, którym było małżeństwo poniżej swojego stanu. Na taki krok mógł się zdobyć jedynie arystokrata, który miał już ugruntowaną pozycję i nawet złośliwe plotki nie mogły mu zaszkodzić.
- Chcę coś przekąsić, zanim będę brodził po pas w lodowatej wodzie - stwierdził bez odrobiny entuzjazmu, ignorując rzuconą w jego stronę aluzję. Nie chciał sobie jeszcze bardziej psuć dnia wracaniem do momentu, w którym po raz pierwszy stracił nad sobą panowanie. Szczególnie że nie żałował niczego, co się wtedy wydarzyło i z przyjemnością myślał o chwili, gdy będzie mógł to powtórzyć... jeszcze kilkakrotnie, wsłuchując się w jej krzyki i pojękiwania. Nadepnął na jakąś gałązkę, która stęknęła głucho i złamała się w pół; wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał dookoła po niewielkim kawałku lasu osłoniętym krzewami, który idealnie nadawał się na wypoczynek. Sprawdził tylko, czy przypadkiem nie siądą na mrowisku, zanim rozłożył koc i położył koszyk obok.
- Jest cicho i prawdopodobnie w promieniu mili nie ma nikogo innego, więc... - wzruszył ramionami, zanim zwalił się na koc, zginając nogi w kolanach i kładąc się na plecach. Sierpniowe słońce nie raziło w ogóle, blokowane przez całe mrowie liści zwisających nad ich głowami. Zamknął oczy, wsłuchując się przez chwilę w odgłosy lasu i dobiegający z daleka cichy pomruk świętującego tłumu.
Czasami zastanawiał się nad ogromną naiwnością dziewczyny, która dała się zwieść słodkimi słówkami i obietnicami, jakby naprawdę sądziła, że szlachcic pojmie za żonę osobę stojącą niżej na drabinie społecznej. Zwłaszcza szlachcic taki jak on, który powoli budował swoją potęgę w arystokratycznym świecie i choć wciąż rządzące nim zasady nie do końca przemawiały do Colina, a on sam starał się nie liczyć ze zdaniem szlacheckich wymoczków, w pewnych okolicznościach było to całkowicie niemożliwe. Jego niechęć do Fawleyów i tak pozostawiała sporą rysę na reputacji; nie potrzebował dodatkowego gwoździa do trumny, którym było małżeństwo poniżej swojego stanu. Na taki krok mógł się zdobyć jedynie arystokrata, który miał już ugruntowaną pozycję i nawet złośliwe plotki nie mogły mu zaszkodzić.
- Chcę coś przekąsić, zanim będę brodził po pas w lodowatej wodzie - stwierdził bez odrobiny entuzjazmu, ignorując rzuconą w jego stronę aluzję. Nie chciał sobie jeszcze bardziej psuć dnia wracaniem do momentu, w którym po raz pierwszy stracił nad sobą panowanie. Szczególnie że nie żałował niczego, co się wtedy wydarzyło i z przyjemnością myślał o chwili, gdy będzie mógł to powtórzyć... jeszcze kilkakrotnie, wsłuchując się w jej krzyki i pojękiwania. Nadepnął na jakąś gałązkę, która stęknęła głucho i złamała się w pół; wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał dookoła po niewielkim kawałku lasu osłoniętym krzewami, który idealnie nadawał się na wypoczynek. Sprawdził tylko, czy przypadkiem nie siądą na mrowisku, zanim rozłożył koc i położył koszyk obok.
- Jest cicho i prawdopodobnie w promieniu mili nie ma nikogo innego, więc... - wzruszył ramionami, zanim zwalił się na koc, zginając nogi w kolanach i kładąc się na plecach. Sierpniowe słońce nie raziło w ogóle, blokowane przez całe mrowie liści zwisających nad ich głowami. Zamknął oczy, wsłuchując się przez chwilę w odgłosy lasu i dobiegający z daleka cichy pomruk świętującego tłumu.
Do tej pory miała go raczej za osobę, która z racji trzymania się raczej z boku nie zwraca aż tak dużej uwagi na fakt, że według powszechnie obowiązującej wersji, była czystej, ale nie szlachetnej krwi. Nie uważała się więc za niepełnowartościową w tym względzie. Raczej, jeśli już, uważała, że jest wybrakowana przez wychowanie swojego ojca, i że to może być największą przeszkodą w ich przyszłym związku.
Wyrazu jego twarzy oczywiście nie widziała. Była raczej skupiona na dotrzymaniu mu kroku i patrzeniu pod nogi, żeby nie potknąć się o jakiś wystający korzeń. Ale po chwili dotarli do małej polanki, odgrodzonej od ścieżki zaroślami. Nawet gdyby ktoś zapuścił się do lasku, nie od razu ich tutaj zauważy.
- Też chętnie coś zjem – przyznała. – Nigdy nie byłam na żadnym pikniku. Mój ojciec... No cóż, preferował inne sposoby spędzania czasu.
Zwiesiła głos. Colin po chwili położył koszyk i rozłożył koc na trawie , po czym położył się na nim. Raven po chwili usiadła obok, wpatrując się w przystojną twarz mężczyzny, na której kilka dni temu malowała się furia i wściekłość, a który teraz leżał beztrosko rozciągnięty na łące w środku lasu, w malowniczej scenerii przyjemnie różnej od dusznych pokojów rezydencji Fawleya.
- Mnie się tutaj podoba. Zostańmy tu na trochę, nie musimy się nigdzie spieszyć - powiedziała. Wciąż nie gasła w niej nadzieja, że Colin wreszcie spełni swoją obietnicę. – Do wianków chyba i tak pozostało jeszcze kilka godzin, prawda?
Nie od razu jednak poszła w jego ślady. Wciąż siedząc, przysunęła sobie koszyk i otworzyła go, z ciekawością zaglądając do środka, po czym zabrała się za staranne przygotowywanie pikniku na części koca nie zajętej przez leżącego Colina. Nawet, jeśli miała nadzieję, że gdzieś tam błyśnie jej pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym, nie dawała tego po sobie poznać, pieczołowicie układając wszystko na kocu. Może Colin wymyśli bardziej kreatywny sposób oświadczenia się jej? Wtedy na pewno łatwo by ją udobruchał po cichych dniach.
Od czasu do czasu lekkim ruchem dłoni odrzucała na plecy długie, czarne włosy, a gałęzie drzewa nad ich głowami kołysały się nieznacznie na wietrze, rzucając na ich sylwetki oraz koc rozdygotane cienie. Czekała jednak, aż się podniesie, nie chciała zaczynać pikniku bez niego.
Wyrazu jego twarzy oczywiście nie widziała. Była raczej skupiona na dotrzymaniu mu kroku i patrzeniu pod nogi, żeby nie potknąć się o jakiś wystający korzeń. Ale po chwili dotarli do małej polanki, odgrodzonej od ścieżki zaroślami. Nawet gdyby ktoś zapuścił się do lasku, nie od razu ich tutaj zauważy.
- Też chętnie coś zjem – przyznała. – Nigdy nie byłam na żadnym pikniku. Mój ojciec... No cóż, preferował inne sposoby spędzania czasu.
Zwiesiła głos. Colin po chwili położył koszyk i rozłożył koc na trawie , po czym położył się na nim. Raven po chwili usiadła obok, wpatrując się w przystojną twarz mężczyzny, na której kilka dni temu malowała się furia i wściekłość, a który teraz leżał beztrosko rozciągnięty na łące w środku lasu, w malowniczej scenerii przyjemnie różnej od dusznych pokojów rezydencji Fawleya.
- Mnie się tutaj podoba. Zostańmy tu na trochę, nie musimy się nigdzie spieszyć - powiedziała. Wciąż nie gasła w niej nadzieja, że Colin wreszcie spełni swoją obietnicę. – Do wianków chyba i tak pozostało jeszcze kilka godzin, prawda?
Nie od razu jednak poszła w jego ślady. Wciąż siedząc, przysunęła sobie koszyk i otworzyła go, z ciekawością zaglądając do środka, po czym zabrała się za staranne przygotowywanie pikniku na części koca nie zajętej przez leżącego Colina. Nawet, jeśli miała nadzieję, że gdzieś tam błyśnie jej pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym, nie dawała tego po sobie poznać, pieczołowicie układając wszystko na kocu. Może Colin wymyśli bardziej kreatywny sposób oświadczenia się jej? Wtedy na pewno łatwo by ją udobruchał po cichych dniach.
Od czasu do czasu lekkim ruchem dłoni odrzucała na plecy długie, czarne włosy, a gałęzie drzewa nad ich głowami kołysały się nieznacznie na wietrze, rzucając na ich sylwetki oraz koc rozdygotane cienie. Czekała jednak, aż się podniesie, nie chciała zaczynać pikniku bez niego.
Nie zamierzał się nigdzie ruszać, było mu wyjątkowo dobrze na twardej ziemi pokrytej dywanem z trawy, który skutecznie tłumił nieprzyjemne doznania. Gdyby był choć trochę śpiący z pewnością nie odpuściłby sobie okazji do krótkiej drzemki, usypiany dobiegającymi zewsząd odgłosami lasu, ale póki co czuł zbyt rozbudzony, by choćby myśleć o śnie. Kilkuminutowy spacer po lesie wstrzyknął w jego organizm kolejną porcję aktywności, pozwalając jedynie na chwilowy odpoczynek z przymkniętymi oczami.
Słyszał poruszającą się obok Raven, chobot koszyka, stukanie talerzy i sztućców i czekał, aż dziewczyna sama położy się obok, ale jej najwyraźniej nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby leżeć równie beztrosko. Miał ogromną nadzieję, że powoduje nią chociaż odrobina strachu przed nim i nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, by małej lekcji szacunku podszytego przerażeniem nie dać jej już teraz.
Odwrócił się na bok i otworzył leniwie oko, łypiąc z ciekawością na drugą część koca, przygotowaną już do piknikowego świętowanie i westchnął cicho. Wyciągnął rękę, błądząc nią po szorstkim materiale, by po chwili ująć dłoń Raven i przyciągnąć sobie do ust, delikatnie całując jej wierzch. Spojrzał na nią z rozbawieniem w oczach, opierając się na łokciu i ostrożnie manewrując kolanem między zastawionymi talerzami, żeby pochylić się nad dziewczyną i odgarnąć jej z twarzy nieposłuszne kosmyki włosów.
- Tak sobie pomyślałem... czy ta cała impreza wiankowa nie dotyczy jedynie panien, które... - zawiesił znacząco głos, bez skrępowania wędrując po jej ciele zaciekawionym spojrzeniem, w którym powoli budziło się pożądanie - są nadal dziewicami? - nie czekał na odpowiedź, popychając Raven częściowo na koc, a częściowo na trawę. Z boku coś stuknęło, przewalony kieliszek uderzył o talerzyk, ale Colin nie zainteresował się ich losem, zbyt mocno skupiony na doznaniach, jakie dostarczał mu dziewczyna. Pocałował ją powoli, z nieśmiałą delikatnością, jakby chciał się przekonać, czy może sobie pozwolić na więcej i czy jeden pocałunek przekreśliłby te wszystkie ponure dni, które były ich udziałem przez ostatni tydzień.
Oparł dłonie na kocu, starając się nie myśleć o tym, jak mogliby wyglądać z zewnątrz, przyłapani przez jakiegoś szalonego grzybiarza, który wybrał się do lasu w poszukiwaniu magicznych muchomorów albo jak zareagowałyby na ich widok stateczne matrony, które w czasie festiwalu czuwały nad jego prawidłowym przebiegiem, by nie upłynął pod sztandarem skandalu.
Słyszał poruszającą się obok Raven, chobot koszyka, stukanie talerzy i sztućców i czekał, aż dziewczyna sama położy się obok, ale jej najwyraźniej nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby leżeć równie beztrosko. Miał ogromną nadzieję, że powoduje nią chociaż odrobina strachu przed nim i nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, by małej lekcji szacunku podszytego przerażeniem nie dać jej już teraz.
Odwrócił się na bok i otworzył leniwie oko, łypiąc z ciekawością na drugą część koca, przygotowaną już do piknikowego świętowanie i westchnął cicho. Wyciągnął rękę, błądząc nią po szorstkim materiale, by po chwili ująć dłoń Raven i przyciągnąć sobie do ust, delikatnie całując jej wierzch. Spojrzał na nią z rozbawieniem w oczach, opierając się na łokciu i ostrożnie manewrując kolanem między zastawionymi talerzami, żeby pochylić się nad dziewczyną i odgarnąć jej z twarzy nieposłuszne kosmyki włosów.
- Tak sobie pomyślałem... czy ta cała impreza wiankowa nie dotyczy jedynie panien, które... - zawiesił znacząco głos, bez skrępowania wędrując po jej ciele zaciekawionym spojrzeniem, w którym powoli budziło się pożądanie - są nadal dziewicami? - nie czekał na odpowiedź, popychając Raven częściowo na koc, a częściowo na trawę. Z boku coś stuknęło, przewalony kieliszek uderzył o talerzyk, ale Colin nie zainteresował się ich losem, zbyt mocno skupiony na doznaniach, jakie dostarczał mu dziewczyna. Pocałował ją powoli, z nieśmiałą delikatnością, jakby chciał się przekonać, czy może sobie pozwolić na więcej i czy jeden pocałunek przekreśliłby te wszystkie ponure dni, które były ich udziałem przez ostatni tydzień.
Oparł dłonie na kocu, starając się nie myśleć o tym, jak mogliby wyglądać z zewnątrz, przyłapani przez jakiegoś szalonego grzybiarza, który wybrał się do lasu w poszukiwaniu magicznych muchomorów albo jak zareagowałyby na ich widok stateczne matrony, które w czasie festiwalu czuwały nad jego prawidłowym przebiegiem, by nie upłynął pod sztandarem skandalu.
Nie czuła się na tyle pewnie, by tak spokojnie położyć się obok. Choć może zrobiłaby to, gdyby nie pamięć o wydarzeniu sprzed kilku dni. Ogólnie jednak Raven zawsze miała problemy z pełnym wyluzowaniem się w czyjejś obecności, nie lubiła tracić czujności i rzadko kogo obdarzała zaufaniem. Gdy więc skończyła z przygotowywaniem pikniku, usiadła obok, patrząc na jego sylwetkę.
Colin nagle przekręcił się lekko na bok i chwycił jej bladą dłoń, po czym ucałował ją. Raven przypomniało to minione tygodnie, zanim nadszedł tamten dzień, który wolałaby wymazać z pamięci.
- Myślę... że nie – wyszeptała, chociaż nie była pewna. Czystokrwiści pewnie zwracali uwagę na tego typu szczegóły, ale nikt nie wiedział, że Raven i Colin posunęli się tak daleko w swoich relacjach. Czasami sama miała problem z uwierzeniem, że naprawdę dała się omotać i podejść do tego stopnia. Były momenty, że żałowała, szczególnie ostatnio. Może jednak to stało się zbyt szybko?
Mężczyzna przysunął się bliżej, dotykając jej włosów i przesuwając spojrzeniem po jej smukłym ciele starannie okrytym materiałem ciemnej sukienki z długimi rękawami, kontrastującej z bielą jej skóry.
- Nikt nie musi o niczym wiedzieć, Colinie. Wykorzystajmy ten dzień, żeby dobrze się razem bawić.
Wtedy jednak Fawley pchnął ją lekko na ziemię. Raven upadła na plecy, częściowo leżąc na kocu, a częściowo na trawie, po której rozsypały się jej włosy. Gdzieś obok stuknęło przewrócone naczynie, ale nie zwróciła na to większej uwagi, skupiona na pochylającym się nad nią Colinie. Uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, poruszyła się pod nim niespokojnie, a jej oczy rozszerzyły się lekko, kiedy mężczyzna nagle ją pocałował, zaskakująco delikatnie, jakby dla kontrastu z brutalnym zachowaniem sprzed tygodnia.
Westchnęła cicho. Przez chwilę leżała tak, oddychając szybko, jednak po chwili odwzajemniła pocałunek, czując jednak przy tym dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony pamiętała o tamtym dniu i obawiała się, że ktoś niepowołany mógłby ich tu zobaczyć, z drugiej... Cóż, tęskniła za czułościami z jego strony, brakowało jej tego przez ostatnie ciche dni. Dlatego objęła go lekko chudymi rękami, przesuwając nimi po jego plecach, chcąc poczuć, że naprawdę tu był i całował ją na polanie w środku lasu, w malowniczej, działającej na wyobraźnię scenerii.
- Chyba powinniśmy częściej wybierać się w takie miejsca... – szepnęła w którymś momencie, nieznacznie się do niego przytulając.
Colin nagle przekręcił się lekko na bok i chwycił jej bladą dłoń, po czym ucałował ją. Raven przypomniało to minione tygodnie, zanim nadszedł tamten dzień, który wolałaby wymazać z pamięci.
- Myślę... że nie – wyszeptała, chociaż nie była pewna. Czystokrwiści pewnie zwracali uwagę na tego typu szczegóły, ale nikt nie wiedział, że Raven i Colin posunęli się tak daleko w swoich relacjach. Czasami sama miała problem z uwierzeniem, że naprawdę dała się omotać i podejść do tego stopnia. Były momenty, że żałowała, szczególnie ostatnio. Może jednak to stało się zbyt szybko?
Mężczyzna przysunął się bliżej, dotykając jej włosów i przesuwając spojrzeniem po jej smukłym ciele starannie okrytym materiałem ciemnej sukienki z długimi rękawami, kontrastującej z bielą jej skóry.
- Nikt nie musi o niczym wiedzieć, Colinie. Wykorzystajmy ten dzień, żeby dobrze się razem bawić.
Wtedy jednak Fawley pchnął ją lekko na ziemię. Raven upadła na plecy, częściowo leżąc na kocu, a częściowo na trawie, po której rozsypały się jej włosy. Gdzieś obok stuknęło przewrócone naczynie, ale nie zwróciła na to większej uwagi, skupiona na pochylającym się nad nią Colinie. Uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, poruszyła się pod nim niespokojnie, a jej oczy rozszerzyły się lekko, kiedy mężczyzna nagle ją pocałował, zaskakująco delikatnie, jakby dla kontrastu z brutalnym zachowaniem sprzed tygodnia.
Westchnęła cicho. Przez chwilę leżała tak, oddychając szybko, jednak po chwili odwzajemniła pocałunek, czując jednak przy tym dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony pamiętała o tamtym dniu i obawiała się, że ktoś niepowołany mógłby ich tu zobaczyć, z drugiej... Cóż, tęskniła za czułościami z jego strony, brakowało jej tego przez ostatnie ciche dni. Dlatego objęła go lekko chudymi rękami, przesuwając nimi po jego plecach, chcąc poczuć, że naprawdę tu był i całował ją na polanie w środku lasu, w malowniczej, działającej na wyobraźnię scenerii.
- Chyba powinniśmy częściej wybierać się w takie miejsca... – szepnęła w którymś momencie, nieznacznie się do niego przytulając.
Las, polana. Idealna akustyka odbijająca echem odgłosy przyrody - głównie świergot ptaków i szum liści łaskotanych przez wiatr. Urządzanie sobie piknika w tych pięknych okolicznościach przyrody było świetnym pomysłem na spędzenie czasu w to letnie, piękne popołudnie...
Jednak, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, musi znaleźć się ktoś, kto udaremni słodkiej parce zachwycanie się... sobą, bo las był przecież tylko ciekawym tłem.
I któż to mógł być? Szalony grzybiarz? Nie, nie, ten osobnik był na niego za mały. Czujna matrona? Matrony nie mają miłych, brązowych futerek! No... chyba, że takie z lisa, obwiązane wokół szyi niczym sznur u wisielca.
Coś zaszurało w pobliskich krzakach, w jego dolnych rejonach, tuż przy grubych łodygach. Kilkanaście jagód uciekło w podskokach między wysoką trawę, a tajemniczy jegomość skoczył za nimi, dzięki czemu ponad nią widać było koniuszki jego długich uszu. Stwór zatrzymał się i tylko słychać było szelest trawy świadczący o jego kręceniu się wśród niej.
Co to za zapach...? Ciasto? Może szarlotka? Cynamon? Oh, oh... marchewki?! I... i... i co tam jeszcze czuła?!
Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Kilkoma susami pokonała ten spory dystans dzielący ją od koca piknikowego zastawionego najcudowniejszymi smakołykami i zatrzymała się tuż przed nim, ukazując słodkiej parce swoją króliczą postać. Czarne węgielki spojrzały na Colina, nozdrza rozchyliły się niewinnie kilka razy, puchaty omyk zamerdał spazmatycznie. Potem przyjrzała się Raven, jakby zupełnie nie rozumiała, co ta dziewczyna tu robiła. W rzeczywistości rozumiała to doskonale. A to ci pan Fawley! Niegrzecznie jest tak podrywać dopiero co poznane kobiety podczas, gdy ma się jedną na boku!
Położyła swoją króliczą łapkę na nodze dziewczyny, poruszając zabawnie noskiem i wąsami, co według niej miało znaczyć:
DAJCIE. MI. JEŚĆ.
Jednak, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, musi znaleźć się ktoś, kto udaremni słodkiej parce zachwycanie się... sobą, bo las był przecież tylko ciekawym tłem.
I któż to mógł być? Szalony grzybiarz? Nie, nie, ten osobnik był na niego za mały. Czujna matrona? Matrony nie mają miłych, brązowych futerek! No... chyba, że takie z lisa, obwiązane wokół szyi niczym sznur u wisielca.
Coś zaszurało w pobliskich krzakach, w jego dolnych rejonach, tuż przy grubych łodygach. Kilkanaście jagód uciekło w podskokach między wysoką trawę, a tajemniczy jegomość skoczył za nimi, dzięki czemu ponad nią widać było koniuszki jego długich uszu. Stwór zatrzymał się i tylko słychać było szelest trawy świadczący o jego kręceniu się wśród niej.
Co to za zapach...? Ciasto? Może szarlotka? Cynamon? Oh, oh... marchewki?! I... i... i co tam jeszcze czuła?!
Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Kilkoma susami pokonała ten spory dystans dzielący ją od koca piknikowego zastawionego najcudowniejszymi smakołykami i zatrzymała się tuż przed nim, ukazując słodkiej parce swoją króliczą postać. Czarne węgielki spojrzały na Colina, nozdrza rozchyliły się niewinnie kilka razy, puchaty omyk zamerdał spazmatycznie. Potem przyjrzała się Raven, jakby zupełnie nie rozumiała, co ta dziewczyna tu robiła. W rzeczywistości rozumiała to doskonale. A to ci pan Fawley! Niegrzecznie jest tak podrywać dopiero co poznane kobiety podczas, gdy ma się jedną na boku!
Położyła swoją króliczą łapkę na nodze dziewczyny, poruszając zabawnie noskiem i wąsami, co według niej miało znaczyć:
DAJCIE. MI. JEŚĆ.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Odgłosy lasu nie interesowały go ani trochę, tak samo jak dźwięk przewracanego szkła, szeleszczącego koca i gwałtownego oddechu Raven, gdy przycisnął swoje usta do jej warg, wymuszając na niej kolejne pocałunki. Spędzanie całego dnia w jej towarzystwie wydawało się katorgą nie do opisania; dziewczęcy irytujący szczebiot, durne pytania i wyczekujące spojrzenia, szukające w jego ubraniu wybrzuszeń sugerujących posiadanie pudełeczka z pierścionkiem doprowadzały go prawie do furii. I tylko świadomość, że niedługo jego katusze dobiegną końca, pozwalała mu zachować jeszcze jako taką kontrolę, chociaż i ta była na wyczerpaniu.
Szukał ujścia dla tłumionych emocji, dla gniewu, złości i wyczekiwania nadchodzących dni, które miały mu w końcu przynieść ukojenie. W mrokach piwnic, pamiętających jeszcze krzyki i błagania skazańców sprzed wielu dekad, które teraz miały odżyć na nowo, goszcząc w swoich progach kolejną osobę. Póki co jednak musiał obejść się smakiem, całą swoją tłumioną pasję przekładając na namacalną fizyczność, jaką odnajdywał w pocałunkach.
Nie zauważył zbliżającego się zwierzątka; postawione uszy i węszący dookoła nosek umknął jego uwadze, gdy oderwał się od Raven, przymykając na sekundę oczy. Znów oparł się na łokciu, pozwalając dziewczynie się dotknąć, niemalże przytulić, chociaż najbardziej na świecie pragnął czegoś zupełnie innego, czegoś w czym nie było najmniejszego miejsca na jakiekolwiek czułości poza jego własną przyjemnością.
- Mhm... - mruknął takim tonem, że nie do końca było wiadomo, czy przyznaje Raven rację, czy chce ją po prostu spławić. Otworzył oczy, żeby ocenić stan zniszczeń, jakich dokonali, gdy jego wzrok padł najpierw na nogę dziewczyny, która lekko się poruszyła, jakby chciała coś z siebie strzepnąć, a potem na... - Królik! - krzyknął, płosząc przy okazji kilka ptaków, które wzbiły się w powietrze. Przez chwilę nawet pomyślał, że po wczorajszym dniu ma jakieś omamy i przywidzenia, że dziwne spotkanie z panią animag wpłynęło na jego podświadomość, ale Raven wydawała się widzieć tego królika równie mocno jak on sam. Nawet na myśl mu nie przyszło, że może mieć ponownie do czynienia z Eileen, bo w końcu jak wielkie było prawdopodobieństwo, że natknie się na nią dwa razy w ciągu dwóch dni i w dodatku pod króliczą postacią?
Szukał ujścia dla tłumionych emocji, dla gniewu, złości i wyczekiwania nadchodzących dni, które miały mu w końcu przynieść ukojenie. W mrokach piwnic, pamiętających jeszcze krzyki i błagania skazańców sprzed wielu dekad, które teraz miały odżyć na nowo, goszcząc w swoich progach kolejną osobę. Póki co jednak musiał obejść się smakiem, całą swoją tłumioną pasję przekładając na namacalną fizyczność, jaką odnajdywał w pocałunkach.
Nie zauważył zbliżającego się zwierzątka; postawione uszy i węszący dookoła nosek umknął jego uwadze, gdy oderwał się od Raven, przymykając na sekundę oczy. Znów oparł się na łokciu, pozwalając dziewczynie się dotknąć, niemalże przytulić, chociaż najbardziej na świecie pragnął czegoś zupełnie innego, czegoś w czym nie było najmniejszego miejsca na jakiekolwiek czułości poza jego własną przyjemnością.
- Mhm... - mruknął takim tonem, że nie do końca było wiadomo, czy przyznaje Raven rację, czy chce ją po prostu spławić. Otworzył oczy, żeby ocenić stan zniszczeń, jakich dokonali, gdy jego wzrok padł najpierw na nogę dziewczyny, która lekko się poruszyła, jakby chciała coś z siebie strzepnąć, a potem na... - Królik! - krzyknął, płosząc przy okazji kilka ptaków, które wzbiły się w powietrze. Przez chwilę nawet pomyślał, że po wczorajszym dniu ma jakieś omamy i przywidzenia, że dziwne spotkanie z panią animag wpłynęło na jego podświadomość, ale Raven wydawała się widzieć tego królika równie mocno jak on sam. Nawet na myśl mu nie przyszło, że może mieć ponownie do czynienia z Eileen, bo w końcu jak wielkie było prawdopodobieństwo, że natknie się na nią dwa razy w ciągu dwóch dni i w dodatku pod króliczą postacią?
Spoczywała na ziemi, prawie nie zwracając uwagi na jej twardość. Pozwoliła sobie zatracić się w pocałunkach Colina, którymi nie raczyła się od ponad tygodnia, bo w cichych dniach nie śmiała nawet go dotknąć. Mimo wszystkich trudnych przeżyć z przeszłości, także ona w pewien sposób potrzebowała tego typu doznań, szczególnie odkąd zasmakowała ich po raz pierwszy. W tej chwili prawie nie myślała nawet o ich niedawnej kłótni.
Nagle jednak błoga chwila została przerwana. Leżąc na ziemi z półprzymkniętymi oczami i oddając się pocałunkom Fawleya, rzecz jasna nie widziała królika kicającego przez polankę w stronę ich koca. W pewnym momencie poczuła jednak coś miękkiego i ciepłego ocierającego się o jej nogę. Poruszyła nią niespokojnie, a po chwili Colin nagle zsunął się z niej i krzyknął.
Raven szybko usiadła. Dopiero teraz zobaczyła niedużego, brązowego królika opartego łapkami o jej łydkę. Stworzonko poruszało lekko wąsami i wydawało się zupełnie nie spłoszone faktem, że tuż obok znajdowała się ich dwójka. Normalny królik chyba powinien trzymać się z daleka, prawda?
- Jaki on uroczy... – powiedziała cicho, ostrożnie wyciągając w jego stronę rękę i uśmiechając się do Colina, który nie wydawał się zachwycony, a wręcz przeciwnie. – I w ogóle się nas nie boi. To niesamowite, prawda?
Raven zawsze lubiła zwierzęta. Nigdy nie miała własnego, gdyż ojciec z pewnością nie pozwoliłby jej na taką fanaberię. Tylko raz w życiu, będąc dzieckiem, przyniosła do domu małego, wychudzonego kociaka znalezionego w krzakach. William spoliczkował ją, a potem szybko niemal wyrwał stworzenie z jej rąk. Mogła tylko się domyślać, jaki los spotkał kotka, którego chciała przygarnąć. W okolicach domu Colina było natomiast mnóstwo kotów, których towarzystwo bardzo lubiła. Miała do nich większą śmiałość niż do ludzi.
Nie miała pojęcia, że uroczy królik, na którego patrzyła teraz z takim zachwytem, w rzeczywistości wcale nie był królikiem. W końcu Colin nie wspominał jej ani słowem o swojej małej „przygodzie” z animagiem, więc w ogóle nie brała tej opcji pod uwagę, tym bardziej, że animagów było przecież niewielu, i dlaczego jakiś miałby się zainteresować właśnie nimi?
Nagle jednak błoga chwila została przerwana. Leżąc na ziemi z półprzymkniętymi oczami i oddając się pocałunkom Fawleya, rzecz jasna nie widziała królika kicającego przez polankę w stronę ich koca. W pewnym momencie poczuła jednak coś miękkiego i ciepłego ocierającego się o jej nogę. Poruszyła nią niespokojnie, a po chwili Colin nagle zsunął się z niej i krzyknął.
Raven szybko usiadła. Dopiero teraz zobaczyła niedużego, brązowego królika opartego łapkami o jej łydkę. Stworzonko poruszało lekko wąsami i wydawało się zupełnie nie spłoszone faktem, że tuż obok znajdowała się ich dwójka. Normalny królik chyba powinien trzymać się z daleka, prawda?
- Jaki on uroczy... – powiedziała cicho, ostrożnie wyciągając w jego stronę rękę i uśmiechając się do Colina, który nie wydawał się zachwycony, a wręcz przeciwnie. – I w ogóle się nas nie boi. To niesamowite, prawda?
Raven zawsze lubiła zwierzęta. Nigdy nie miała własnego, gdyż ojciec z pewnością nie pozwoliłby jej na taką fanaberię. Tylko raz w życiu, będąc dzieckiem, przyniosła do domu małego, wychudzonego kociaka znalezionego w krzakach. William spoliczkował ją, a potem szybko niemal wyrwał stworzenie z jej rąk. Mogła tylko się domyślać, jaki los spotkał kotka, którego chciała przygarnąć. W okolicach domu Colina było natomiast mnóstwo kotów, których towarzystwo bardzo lubiła. Miała do nich większą śmiałość niż do ludzi.
Nie miała pojęcia, że uroczy królik, na którego patrzyła teraz z takim zachwytem, w rzeczywistości wcale nie był królikiem. W końcu Colin nie wspominał jej ani słowem o swojej małej „przygodzie” z animagiem, więc w ogóle nie brała tej opcji pod uwagę, tym bardziej, że animagów było przecież niewielu, i dlaczego jakiś miałby się zainteresować właśnie nimi?
Ścieżka w lesie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset