Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Główne ognisko
Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.
W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.
O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.
Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Tak, taki był pokrótce plan udania się z Lestrangem na ognisko.
- Nic tylko byś się przechwalał - odpowiedział z ironicznym uśmiechem. - Lepiej pokaż, co potrafisz - dodał, aby rzucone wyzwanie nabrało mocy, było podparte kolejnymi słowami. Julius zmrużył oczy, gotowy do odkorkowania butelki, ale wtem jego towarzysz stał się czuły na czyjąś zgubę, stratę. Powinien był się pogodzić z tym, że przedmioty zmieniają właścicieli, albo obracają się w nicość, a tymczasem nim Nott się spostrzegł, tamten już zwrócił uwagę jednej z dziewcząt. Mężczyzna zmarszczył gniewnie czoło, westchnął teatralnie i zaniechał prób otwarcia butelki, obdarzając biedną dziewoję krytycznym spojrzeniem niebieskich tęczówek.
- Witam - rzucił jedynie suche ochłapy tego, co mógłby powiedzieć. Jeszcze przed wyprawdą do Grecji zachowałby się niczym szarmancki członek swej rodziny, teraz zaś był okropnym gburem stroniącym od towarzystwa, którego sam sobie nie wybrał. Inara stanowiła intruza, kogoś, kogo nie zapraszał i wcale nie chciał z nim spędzać czasu. Zupełnie, jak gdyby stracił kontrolę nad sytuacją, całkowicie ignorując fakt, że to niezobowiązujące spotkanie na festiwalu, w którym roi się od ludzi. - Zacznijmy w końcu - ponaglił Caesara, robiąc charakterystyczny ruch głową, od czasu do czasu tylko zerkając w stronę panny Carrow.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Więc co tu robił? Tak, tak, życiowy paradoks. Ale przynajmniej straszna kula schowała się za horyzontem, a zastąpił ją zdecydowanie mniej upierdliwe ognisko, które w przyjemny sposób, pieściło jego delikatną skórę, odpędzając nagły chłód nocy. Przynajmniej teraz nie musiał poddawać pod rozważanie, czy powinien spalić się czy jedynie ugotować pod fałdami materiału, który miałby go uchronić przed piekącym tyranem. Teraz już mógł odrzucić takie myśli na bok. Domyślał się, że nieformalny klimat tańców-hulańców dookoła ogniska, nie wymusza na nim wyszukanego stroju, na którego widok niejednej Parkinsonównie zaparłoby dech w płaskich piersiach. Więc ubrał się dość skromnie, jak na niego, tym razem nie krzykliwe szaty, a zwyczajne, schludne spodnie i koszula z podwiniętymi rękawami.
Jako że Mosiu nie tańczy, przynajmniej nie z przyjemnością czy aby nie dobrać się do czyjegoś wianka, to usiadł sobie na wciąż ciepłym piasku. Przypatrując się z bardzo sceptycznym wyrazem twarzy bawiącym się ludziom. Zastanawiając się jednocześnie, co ich tak cieszyło. Niekontrolowane drgawki całego ciała, wykonywane w rytm tandetnej muzyki, a to wszystko zdecydowanie zbyt blisko niezabezpieczonego ogniska. Naprawę, jeszcze tylko małych bękartów brakuje, co to biegałyby między ludźmi i wpadały do płomieni, z głośnym krzykiem rozpaczy, który byłby niczym kojący lek na rozdarte serce Amodeusa. Miał wielką ochotę na zabranie w to miejsce, dobra może nie dokładnie tutaj, ale w te okolicy, swojej słodkiej siostry, która ostatnimi czasy dziwnie się zachowywała i unikała jego towarzystwa. Jak to miał w zwyczaju, rozmyślał dużo, czasami za dużo i teraz też snuł różne hipotezy. Jedna szczególnie nie dawała mu spokoju. Czyżby Nevarel znalazła sobie kogoś?
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Jak długo przyjdzie Cassio prowadzić tę zimną wojnę z Nottem? Bo tego, iż to dopiero pierwsza bitwa, była równie pewna, co swojego nazwiska. I gorzkie słowo przeklęta samo cisnęło jej się na usta. Inne racjonalne wytłumaczenia wypaliły się po długich rozmyślaniach zainteresowanej niczym ogień pozostawiony sam sobie na wyjałowionej glebie. Choć w pewnym stopniu fakt, iż poprzednicy Notta albo ginęli w nietypowych okolicznościach albo doprowadzali do zerwania zaręczyn napawał ją chorym optymizmem. Przecież nie mogła wyjść za niego za mąż! Fruwające w powietrzu talerze byłyby wtedy na porządku dziennym. Niezbitym dowodem na taką przyszłość jest ich obecna rozmowa - wymuszone formułki, maskujące różnego rodzaju negatywne odczucia. Oczywiście, mogłaby przerwać to wszystko jedną, szczerą wypowiedzią, aczkolwiek do tego najwyraźniej jej się nie spieszyło.
- Doprawdy? - spytała kpiąco, unosząc wysoko brwi. Głośno by się do tego nie przyznała, ale zapewne jej ulżyło, że nie musi dłużej grać wzorcowej panny na wydaniu; wystarczająco już musiała babrać się w tym na co dzień.
- Co Ty możesz wiedzieć o prawdzie, Percival? Wiara we własne słowa wcale nie czyni je prawdziwymi - oznajmiła niewzruszonym tonem, choć po raz kolejny jej spojrzenie mówiło coś zupełnie innego. Każde zdanie wypowiedziane wydawało się być jak zatruta strzała, godząca w jej serce; gładko wchodząca w ciało. I choć krew niewidoczna była dla oczu, w ustach niemal czuła jej metaliczny posmak. - Niepotrzebnie. Jak widzisz, mam się bardzo dobrze, a tamto doświadczenie okazało się być pouczające - wciąż nie wypowiadała do końca swoich myśli, urywając jakby w połowie tego, co chciała przekazać. Och, o ile pewniej czułaby się mając w dłoni różdżkę! Drażniła ją pustka, jaką odczuwała. - Ach, nie znam! - zamrugała, udając niesamowicie zdziwioną. - Czyli jednak skrywasz wrażliwe wnętrze? Któż by się spodziewał, Panie Nott - skomentowała prześmiewczo, ponownie poddając wątpliwości jego słowa. - Nigdy nie dałeś mi się poznać - wypowiedziane dużo ciszej, niemal jak wyrzut, do którego tak naprawdę nie miała prawa.
Mimowolnie rozchyliła wargi na tak jawną aluzję, co do jej pechowych kandydatów. Tysiąc myśli na minutę i żadna nie była odpowiednia.
- Owszem - skwitowała, znów siląc się na uprzejmy ton, choć przyszło jej to z ogromnym trudem. - Moich ukochanych byłych już narzeczonych dotykały różnego rodzaju tragedie, nie chciałabym, abyś podzielił ich los - obdarowała go uśmiechem, który stanowił odwzorowanie jej prawdziwych myśli. A po chwili z jej ust wypłynęły szczere słowa, od kilku minut natrętnie krążące jej po głowie. Dotknęła ramienia Percivala, chcąc mieć zapewnioną jego całkowitą uwagę. - Jeszcze nie jest za późno, rozumiesz? - była przekonana, że małżeństwo z nią jawiło mu się w czarnych barwach i NA PEWNO da radę wpłynąć na nestora swojego rodu. Ona nie miała już tej możliwości, a panika coraz bardziej ją ogarniała - nie chciała z nim przebywać, żyć; umiał jedynie zadawać jej ból.
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Nie patrzyła na mijających ją czarodziei, nie dostrzegała rozbawionych, czy też zniesmaczonych spojrzeń. Cóż za dama, by się tak zachowywała? Czy przystoi, aby szlachcianka biegała tak za swoją, uciekająca zgubą? Sukienka czarnowłosej alchemiczki, okręcała się w takt jej kroków, światła płomieni ogniska, niemal naśladując Inarowe takty, błyskały po białej materii. Zupełnie, jakby ktoś urządził sobie abstrakcyjny koncert, który urwał się, gdy męska dłoń przechwyciła niesforny muślin.
Inara zatrzymała się i z westchnieniem odwróciła głowę do osoby, która zakończyła jej gonitwę.
- Głośno powiedziałabym, że niestety tak, ale zdaje się, że byłyby to słowa nie na miejscu - oczywiście, niemal od razu, jej wargi wygięły się we wdzięcznym, może nieco łobuzerskim uśmiechu - i zdaje się, że powiedziałam to na głos. Pan wybaczy - lekkie dygnięcie i podeszła dwa kroki, by przyjrzeć się arystokratom. Znała obu, choć z żadnym nie miała za wiele okazji do rozmów. Najczęściej wynikało to z uważnego czuwania ojcowskich oczu, które dbały, aby córka nie zajmowała się, bądź nie była zajmowana przez młodych paniczów. - będę wdzięczna za zwrot, z nadzieją, że tym razem nie będzie próbowała ucieczek - wyciągnęła drobną dłoń, pozwalając palcom chwycić delikatny materiał.
- Dziękuję panie Lestrange - i znowu uśmiech. Nawet jeśli na licach żadnego z mężczyzn nie dostrzegała większej radości, nie próbowała nachalnie odwracać ich zachowania. Wykazywali się zwyczajową, gentlemańską ogładą...a przynajmniej pierwszy ze szlachciców. Nieco odległe spojrzenie drugiego mężczyzny sugerowało, że albo był znudzony zaistniałą sytuacją, albo Inara była nieproszonym gościem, albo coś niezbyt przyjemnego zaprzątało jego myśli. Nie pozwoliła sobie jednak na odsłonięcie swoich skojarzeń. Złożyła dłonie przed sobą, smukłe palce zaplotła ze sobą, a głowę przechyliła na bok, obserwując.
- My się znamy panie Nott - kiwnęła głową, pozwalając, by czarne pasma rozpuszczonych włosów, spłynęły na ramiona. Nie próbowała nawet pozbywać się wesołego wygięcia ust, ani migających w jej oczach błysków - zapewne mnie pan nie pamięta, ale przyjaźnię się z pana bratem - dodała, tłumacząc uprzejmie. Nie zważała na humory swoich rozmówców. Zerknęła w stronę, w którą wskazał mężczyzna.
- Choć już to zrobiłam, może nie będę przynajmniej, przerywać dalszych planów - uniosła znacząco brwi, wskazując na butelkę. Jednak nie mogli w tonie głosu usłyszeć nagany. Byli dorośli i nie lubiła się wtrącać w nie swoje zabawy. Choć kusiła ją prezencja pana Lestrange, a Nott...w końcu był bratem Percivala - przynajmniej jeśli nie myliły ją wspomnienia. Cofnęła się dwa kroki, zwijając miękki materiał w dłoni.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 08.11.15 23:08, w całości zmieniany 1 raz
A ona najwidoczniej nie pozostawała mu dłużna; nic dziwnego, w końcu od zawsze byli siebie warci, chociaż za czasów hogwardzkich wydawało mu się, że to on był tym lepszym. A przynajmniej to chciał desperacko udowodnić, od czasu do czasu pozwalając, by szlacheckie zepsucie i syndrom bycia tym drugim przejęły nad nim kontrolę. Finalnie nie wiedział co prawda, co i komu tak właściwie wmówił, ale chora satysfakcja z odniesionego zwycięstwa utrzymywała się w jego krwioobiegu wystarczająco długo, żeby ślady po ewentualnych prawdziwych uczuciach zdążyły się zatrzeć. Zanim więc świadomość, że być może zaprzepaścił bezpowrotnie szansę na wyhodowanie czegoś dobrego dotarła do jego umysłu, on sam był o setki mil oddalony od Hogwartu, zabijając kiełkujące wyrzuty sumienia i żale w zarodku, i zatruwając je natłokiem pracy i wybujałej ambicji.
Teraz to wszystko do niego wracało, dzięki wyjątkowo długiemu rozbiegowi nabierając przerażającego rozpędu i w każdej chwili mogąc roztrzaskać jego starannie poukładaną rzeczywistość na kawałeczki. Przerażało go to i ekscytowało jednocześnie (chyba naprawdę miewał skłonności do emocjonalnego masochizmu), chociaż nawet sam przed sobą nie był w stanie się przyznać, że czasami autentycznie brakowało mu tych krzywdzących potyczek. Potrzeba prowadzenia nieustannej walki musiała nieodwracalnie tkwić w jego naturze, krążąc w żyłach jako nieodłączny składnik krótkiego nazwiska, stanowiąc jednocześnie błogosławieństwo, jak i największe przekleństwo. To, że miał ochotę rwać włosy z głowy i rzucać klątwami na prawo i lewo wcale nie oznaczało, że nie czerpał z tej konfrontacji jakiejś kalekiej satysfakcji. Musiało zresztą ciągnąć do niej ich oboje, skoro już jako niedorośli nastolatkowie bez charakteru potrafili kłócić się zaskakująco zaciekle; gdyby rany emocjonalne mogły krwawić, już dawno byliby martwi.
Roześmiał się prawie szczerze, kiedy postanowiła poczęstować go mini wykładem o prawdzie; ona, której kłamanie – przynajmniej kiedyś – przychodziło równie łatwo, co innym kobietom oddychanie. Bywało, że zastanawiał się, czy nie wypracowała przypadkiem metody polegającej na przekonywaniu o skrzywionej wersji wydarzeń samej siebie, tak długo, aż udawało jej się w nią uwierzyć. Wydawało mu się zresztą, że to właśnie od niej się tego nauczył, bo nigdy nie ukrywał, że związek z nią nauczył go wiele.
- Widzisz, a jednak oboje wyciągnęliśmy z tego coś dla siebie – powiedział, wracając do nieprzyjemnego, chłodnego i nonszalanckiego tonu, którego sam nienawidził, ale który traktował również jako swoisty system obronny. – Może to nie była wcale aż taka strata czasu – dodał po chwili, zanim zdążył się powstrzymać. Nie chciał tego powiedzieć; słowa nawet jemu samemu wydawały się obce i nie miały w sobie nic z prawdy; wyglądało na to, że mimowolnie dochodził już do tego punktu, w którym porzucił próby prowadzenia konstruktywnej rozmowy na rzecz bezsensownych przepychanek. Co gorsza, zdawał sobie z tego sprawę. I nie robił kompletnie nic, żeby temu zapobiec, milcząco godząc się na mającego nadejść później kaca moralnego.
Kolejną jej wypowiedź po prostu przemilczał, nie znajdując wystarczająco szybko godnej odpowiedzi; sprowadzanie konwersacji na jego osobę wprowadzało zawsze pewne poczucie dyskomfortu, którego wolał uniknąć, zresztą – i tym razem miała rację, twierdząc, że nigdy tak naprawdę nie pozwolił jej na spojrzenie poza tę sztuczną maskę. Inna sprawa, że niejednokrotnie zdarzało jej się zerwać mu ją siłą, właśnie w trakcie takich krótkich momentów, w których tracił nad sobą panowanie. Jak teraz – gdy bezceremonialnie ośmielała się wysuwać w jego kierunku zawoalowane groźby, by zaraz potem uchylić mu przed nosem magiczną furtkę. Na krótką desperacko czekał?
- Co to jest? – zapytał, z trudem powstrzymując wzdrygnięcie, gdy dotknęła jego ramienia. I z jeszcze większą trudnością odsuwając od siebie pierwotne odruchy, intensywnie dopraszające się o uwagę już od dobrych kilku minut. – Groźba? Obietnica? Oferta? Wszystko na raz? – Zrobił krok do przodu, niwelując odległość między nimi i nachylając się nad nią. Od trzynastu lat nie znaleźli się tak blisko siebie – z perspektywy ewentualnych gapiów musieli wyglądać jak para szepczących do siebie kochanków.
Otworzył usta, gotów rzucić kolejną kąśliwą uwagą, może nawet odwdzięczyć się pogróżką – ale zanim właściwe słowa odnalazły drogę między mózgiem, a ustami, zmienił zdanie. Westchnął, wypuszczając ciężko powietrze z płuc. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
I nie dodał już niczego więcej, bo ani kłamstwo, ani powiedzenie prawdy, nie wydawało mu się dopuszczalną możliwością.
I am not there
I do not sleep
kissing
d e a t h
and losing my breath
No właśnie – czy ten dzień skończy się tak, że dadzą sobie oboje po mordzie, aby oczyścić atmosferę jutra? Lub atmosferę nocy, zagłuszyć dokuczliwy ból głowy lub odgonić ciężar z powiek, który cisnąłby mrok do oczu i pchałby w orfeuszowe rozpostarte ojcowskie ramiona. Potrzebował widowiska, potrzebował zastrzyku energii i nie mógł też doczekać się wyścigu – potrzebował adrenaliny, chociażby niezdrowej i gorzkiej. Czyżby tęsknił za rozładowującym emocje jasnym blaskiem księżyca? Zwiastowaniem nieszczęść, które los przyniósł mu na połyskującej srebrnej tacy?
Rozkosznie.
Może potrzebował kolejnych ust, w które wpoiłby własne, aby wyssać z dziewiczej duszy ostatki niewinności?
-Słyszysz, przyjaźni się z Twoim bratem – zaśmiał się serdecznie, choć za kurtyną wesołości krył się jad, zwłaszcza w przeszywających, odbijających ogniste jęzory oczach, zwracał się naturalnie do Juliusa, tak z przekorą, tak dając niewinnie znać, że prawdziwie nie znosi niejakiego Percivala Ale zapewne Inara nie wiedziała zbyt wiele na ten temat – a może? - więc niewiele mogła wyczytać z tego pozornie obojętnego dialogu. Kiedy jednak dziewczę postanowiło się wycofać, pochwycił je może zbyt śmiało za nadgarstek, jednak nadal delikatnie, coby nie ścisnąć za mocno wyuczony na przykładzie własnej siostry, że szlachcianki bywają wyjątkowo delikatne i kruche – Ależ panienka nam nie przeszkadza, tylko mój przyjaciel jest z lekka niewychowany – znów ta beztroska, z którą opadł znów na ziemię, aby dorzucić oliwy do ognia – Zatem niech panienka z nami usiądzie, sądzę, że Julius – szturchnął przy tym Notta łokciem – nie będzie miał nic przeciwko, prawda? - ostatnie słowo niemal wysyczał mu do ucha, zachęcająco.
Czy może to zwiastun kolejnej groźby?
Lub obietnica przedniej zabawy?
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
- No, no. Widzę, Prince, że postanowiłeś dzisiaj robić za wodzireja całej zabawy - zakpił delikatnie, nawiązując do samotności młodszego mężczyzny. Krytycznym spojrzeniem obrzucił ziemię, na której spoczywał czarodziej i z cichym westchnięciem usadowił się obok niego, nie przejmując się widocznie faktem, że brak towarzystwa obok Amodeusa mogło nie być przypadkowe. Podrzucił w dłoni piersiówkę, po czym odkręcił ją i pociągnął kolejny głęboki łyk, krzywiąc się pod koniec.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Wzdrygnął się nieco, gdy coś przerwało jego wewnętrzny wywód, który coraz bardziej popadał w dygresję. Tak, kolejny problem dotykający przemyśleń, możesz gdybać o pogodzie, a skończysz na obrażaniu otyłej nauczycielki od zielarstwa, której nie widziałeś od przeszło pięciu albo sześciu lat. Musze przyznać, że Amodeus nieźle się zdziwił, kiedy zobaczył Bastiana stojącego obok siebie. Co jak co, ale tego Notta z całą pewnością nie spodziewał się zobaczyć w tym miejscu. Zerknął na lekko zakłopotaną minę mężczyzny, który najwidoczniej wyliczał wszystkie za, jak i przeciw, siadania na niezbyt szlachetnej ziemi. Prince zamierzał ustąpić, ale najwidoczniej jego ślamazarność przy wysiłku fizycznym ujawniała się nawet przy prostych czynnościach, jakim jest wstawanie. Z niemałym zakłopotaniem spoglądał na to, jak starszy mężczyzna zniża się do jego poziomu.
- Mam nadzieję, że dziennikarskie sępy nie obskoczą mnie, aby usłyszeć, co sądzę o tej wybornej rozrywce. - subtelnie podkreślił ironię wypowiedzi półuśmiechem.
Przyjrzał się z zainteresowaniem srebrnej piersiówce, nie ukrywając ciekawość oraz delikatnego rozbawienia, które miało dwojakie korzenie. Raz, domyślał się, co mogło być zawartością niewielkiego pojemnika. Dwa, był wykonany z szlachetnego srebra, a to w rękach łowcy wilkołaków wywoływało oczywiste skojarzenia. Tak, widok Bastiana okładającego bestię metalową manierką wydawał się dość zabawnym pomysłem. Ciekawe, czy takie zdarzenie miał kiedykolwiek miejsce.
- Nie ukrywam, że widok Notta na takim wydarzeniu jest całkiem... - podrapał się po policzku z lekki zakłopotaniem. - Niespodziewany.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Nawet teraz, kiedy została skazana na małżeństwo z Nottem i postrzegała to jako zło najgorsze z możliwych, nie umiała podjąć decyzji, która mogłaby w prosty sposób zrzucić z jej rąk stalowe kajdany. Nie była jedynie delikatną damą, poruszającą się z gracją tancerki – miała w sobie coś z wojowniczki, choć nieraz walczyła z tą swoją częścią natury. Powściągała myśli szamocące się z tym, co wolno, a co trzeba, wirowała między kategoriami, nie pasując tak naprawdę do żadnej z nich. Arystokratka, Wiedźmia Strażniczka oraz wolna dusza, marząca jedynie o błogosławionej ucieczce. Dlaczego nie mogła postąpić w taki sposób, jak młodsza siostrzyczka? Bo była Cassiopeią, którą ironicznie ktoś mógłby określić jako bohatera tragicznego, jednakże o wiele bardziej tchórzliwego. Nie posiadała bezpiecznej przystani; drugiego domu, gdzie mogłaby się skryć przed potępiającymi spojrzeniami, jasno mówiącymi, co ich właściciele sądzą o łamaniu konwenansów, a poza tym drżała na samą myśl, że miałaby chować się niczym szczur; ona, wywodząca się z tak znakomitego rodu, jakim są Blackowie. Schronieniem Dorei były ramiona ukochanego, którego Cassio piekielnie nienawidziła za odebranie sobie siostry – tak ślepa w swoich decyzjach, iż nawet nie przeszło jej przez myśl, że to ona tak naprawdę oddała jedyną istotę darzącą ją szczerym uczuciem. Co więc innego mogła uczynić, jak nie zgodzić się na życie w złotej klatce i na dalsze granie niezwykle zakłamanej bohaterki?
N i c.
A może nawet nie! Choć po przeszłości zostały zgliszcza; porzucone palenisko, to garść nowego, kruchego drewna była w stanie na nowo je rozpalić. I do tego właśnie dążyła Cassiopeia w tej chwili, na nowo zaczynała bawić się palącymi emocjami, roztropnie jednak uważając, aby samej nie ulec sparzeniu. Choćby znów miała się poniżyć, była w stanie ponieść tę ofiarę, byle tylko odnieść wyznaczony cel, a było nim zmuszenie Notta do odwrotu. Wierzyła, iż uda jej się odsunąć na bok wszelkie buzujące uczucia mogące zaprzepaść tę jedną jedyną szansę, aby uwolnić się z zaklętego kręgu. A jeśli przy tym mogłaby się zemścić za każdą sekundę rozczarowania, jaką jej przyniósł los? Cassio dziękowałaby za to najrozmaitszym bóstwom! Uciszyła natrętny głos, że w tym momencie zachowuje się dziecinnie, winiąc dorosłe wcielenie za błędy nastoletniego – jednak jeśli dzięki temu miałaby uniknąć bólu, jaki niewątpliwie odczułaby będąc żoną Notta, była gotowa na wszystko. Teraz musiała jedynie wybrać odpowiednią metodę, która zapewni jej osiągnięcie sukcesu – nienawiść czy może jednak coś pozytywnego, niekoniecznie dającego umieścić się w sztywne ramki?
- Mimo wszystko wolałabym tego uniknąć, poświęcając cenny czas na produktywniejsze zajęcia niż uganianie się za nieistniejącym – odparła niezrażonym tonem, pamiętając o złożonej sobie wcześniej obietnicy. Cel uświęcał środki, a w tym przypadku nie było inaczej. Co oczywiście nie zmienia faktu, iż niemal czuła się urażona tak błahym traktowaniem przeszłości. Uniosła kąciki ust w półuśmiechu po czym spojrzała na niego z wyższością, której wcale nie musiała udawać; świadomość, iż tym razem nie jest tak bezbronna dodawała jej odwagi. - Jeśli tak uważasz to niezmiernie mnie to cieszy, bycie obiektem doświadczalnym musi być fascynującym zajęciem – skomentowała lekko; czyżby w ten sposób chciała mu uświadomić, iż z jej strony uczucia były... wymyślone? Sama nie do końca była pewna, czy nie stworzyła sobie trzynaście lat temu nieegzystującego ideału. Aczkolwiek w powietrzu zawisła nuta fałszu; miała tylko nadzieję, iż włosy nie rozbłysły jaskrawym kolorem, bo całą intrygę szlag z miejsca by trafił – bycie metamorfomagiem miało niestety swoje ciemniejsze strony. Jego reakcja nieco wybiła ją pantałyku, a zbytnia bliskość budziła niepokój, gdyż powróciły mętne wspomnienia kontroli, jaką nad nią kiedyś miał. Na moment wstrzymała dech, nie będąc pewna, co zaraz nastąpi – wyciągnie różdżkę, zaatakuje, a może zada kolejny cios, acz nie fizyczny, a psychiczny?
- Może być zarówno wszystkim, jak i niczym. Sam podejmij decyzję – odrzekła pokrętnie, odważnie na niego patrząc zamiast niepewnie spuszczając wzrok. Tkwiła nieruchomo w miejscu, wymuszając, aby to on pierwszy się cofnął, pierwszy zrezygnował. Nie doceniła jednak przeciwnika, ani możliwości, iż nie przyjmie jednoznacznego stanowiska; podejrzliwie zmierzyła go wzrokiem, jednakże palec po palcu puszczała ramię stojącego przed nią mężczyzny. Znów wyczuła możliwość i byłaby skończoną maniaczką, gdyby nie spróbowała z niej skorzystać. - Zawsze pragnąłeś wolności, prawda? Możesz sobie wmawiać, co chcesz, ale to się nigdy nie zmieni. Dlaczego więc walczysz? O co? Może czas najwyższy, aby wybrać to, czego się pożąda, a nie to, co konieczne? – jej głos zmiękł, zaś spojrzenie złagodniało. Gra pozorów czy szczerość? - Albo nieuniknione – mruknęła ciszej, z niejakim smutkiem, bo słowa akurat idealnie pasowały do nie tylko jego, ale i jej obecnej sytuacji.
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Nie skomentował już w żaden sposób jej słów, nie mając ochoty na dochodzenie tego, czy były prawdziwe, czy również i one miały na celu jedynie odbicie morderczego tłuczka, którym przerzucali się od początku spotkania. Miał dość; przytłoczony nagle tą całą festiwalową otoczką, ledwie powstrzymywał tęskne spojrzenia w kierunku wyjścia z terenu Prewettów i w imię chwilowej ucieczki gotów był nawet schować dumę do kieszeni, ogłaszając otwartą kapitulację. Czy tego od niego oczekiwała? Nie wiedział, zgubił się w jej sprzecznych wypowiedziach zupełnie, wpadając w zastawioną (świadomie, bądź nie) pułapkę obiema nogami i może nawet obiecałby jej natychmiastowe zerwanie zaręczyn, które tak naprawdę nie zdążyły jeszcze dojść do skutku, gdyby… widział w tym działaniu jakikolwiek sens. Ale przecież to nie rozwiązałoby niczego; cofnęłoby ich jedynie na sam początek, wróciliby oboje do punktu zero, kolejny raz zmuszeni do nierównej gry w kości z pokrętnym losem. Jedynym prawdziwym wyjściem był otwarty bunt i ostateczne sprzeciwienie się sztywnym zasadom szlacheckiego światka, na to jednak brakowało mu motywacji. Być może jeszcze pięć, dziesięć lat temu byłby w stanie się na to zdobyć; dzisiaj zwyczajnie mu się nie chciało, bo wyśniona swoboda przestała być mu do czegokolwiek potrzebna.
Dopiero wspomnienie o wolności doczekało się z jego strony jakiejś reakcji. Roześmiał się gorzko, na wpół świadomie rejestrując, że puściła jego ramię i prostując się wreszcie. Zrobił krok do tyłu, zwracając jej odebraną wcześniej przestrzeń osobistą, wciąż nie mogąc uwierzyć, że te słowa naprawdę padały z jej ust. Chyba naprawdę byli do siebie podobni, nie tylko jeśli chodziło o (auto?)destrukcyjny styl bycia, ale też ze względu na chowającą się w działaniach hipokryzję. – Mówisz do mnie, czy do siebie? – zapytał zwyczajnie, z niemal szczerym zaciekawieniem obserwując jej oświetloną płomieniami twarz. Nie przyznawał tego na głos, ale trochę dziwił go fakt, że tak trafnie go rozczytała, bo choć zapewne opierała swoją ocenę jedynie na tym pogubionym, siedemnastoletnim Ślizgonie, którego kiedyś znała, to opis nadal wydawał się niepokojąco trafny. – Oboje wiemy, że wolność nigdy nie była nam pisana – dodał po chwili, ciszej, głosem prawie zupełnie wypranym z emocji, jakby wszystkie ich pokłady wykorzystał już wcześniej, na bezcelową potyczkę, w której nie było zwycięzców.
Wziął głębszy oddech, przez kilka sekund zastanawiając się, czy na pewno się odezwać, czy może lepiej byłoby nic już nie mówić. Nie umiał jednak odejść bez słowa – nie tym razem.
– Skończyłem już z samodzielnym podejmowaniem decyzji za nas oboje – powiedział powoli, odrywając wzrok od jej twarzy i przenosząc go w nieokreśloną przestrzeń, wypełnioną jedynie oślepiającym blaskiem ognia. Mogła równie dobrze odwrócić się i odejść, a on by nie zauważył, że jego słowa trafiają w pustkę. Może nawet wolałby, żeby tak się stało, bo przyznawanie się do błędu – choćby pośrednie – nigdy nie szło mu najlepiej. – Jeżeli tego chcesz, mogę jeszcze dzisiaj powiedzieć ojcu, że z zaręczyn niczego nie będzie. Ale zastanów się, czy to faktycznie rozwiąże twoje problemy. – Ponownie przeniósł na nią spojrzenie; nie widział jej jednak wyraźnie, bo w polu jego widzenia wciąż tańczyły migające ogniki. – Nie będziemy mieć świętego spokoju, dopóki nie damy naszym rodzinom tego, czego chcą. Albo – zawahał się – dopóki nie będą myśleć, że to dostali. – Urwał na moment, upewniając się, że rozumiała, co miał na myśli. Chociaż jego głos brzmiał jasno i pewnie, jakby wszystko to wcześniej sobie przemyślał, nie planował tego; słowa zdawały się same formować w jego głowie, wypływając spomiędzy warg, zanim zdążył się nad nimi zastanowić. – Możemy się buntować, ale możemy też ogłosić zaręczyny. Pojawić się publicznie na kilku wydarzeniach, na których wypada się pojawić. Zamknąć ludziom usta. To wszystko. Przynajmniej dopóki każde z nas z osobna nie zdecyduje, co zrobić z własnym życiem, bo nie oszukujmy się, żadne z nas tego nie wie – dodał, bez śladów wesołości podciągając jeden kącik warg do góry i wzruszając ramionami.
Rozejrzał się dookoła, jakby dopiero teraz przypominając sobie o obecności pozostałych gości. Schylił się lekko, odgrywając ostatnią scenkę w arystokratycznym teatrzyku i ujmując dłoń kobiety, żeby w następnej sekundzie musnąć ją delikatnie ustami. – Zastanów się nad tym – powtórzył, prostując się i rzucając jej ostatnie spojrzenie. Nie czekał na odpowiedź – to nie była decyzja, którą można było podjąć pochopnie – zamiast tego odwracając się i ruszając powoli w stronę wyjścia, na próżno licząc na kojące uczucie ulgi.
| zt?
I am not there
I do not sleep
kissing
d e a t h
and losing my breath
Ze zrezygnowaniem podszedł bliżej, łudząc się, że zguba w końcu sama wpadnie w jego ręce. Caesar był z Julisem; ignorując Lestrange'a skinął Nottowi głową na powitanie, a mijając go, podał mu na powitanie dłoń. Dostrzegł butelki w ich rękach; być może powinien pójść w ich ślady, lecz raczej nie tutaj, nie miał najmniejszego zamiaru pić z Caesarem do jednego toastu. Dopiero po chwili dostrzegł ich towarzyszkę -Inarę.
Od tamtego pamiętnego meczu, na którym ujrzał tak wielu dawnych znajomych z Beuxbatons, minęło niewiele czasu - jak dawno to było? dwa tygodnie temu? Stając na murawie, mając wokół siebie ją, Clarissę, Selinę, nie był pewien, czy znajduje się we śnie, czy na jawie - miał jednak coraz więcej namacalnych dowodów, że tamten dzień był jak najbardziej prawdziwy. Nawet, jeśli jego znicz zniknął wraz z Venus w odmętach nie-istnienia. Nie widział się z nią od skończenia szkoły, dziewięć lat, a mimo to ją poznał; miała równie delikatną twarz, była równie filigranowa - chyba miał słabość do filigranowych kobiet - a jej twarz zdobił ten sam uroczy uśmiech. To był dobry omen - on nie potrafił się już dziś uśmiechać tak, jak kiedyś, nie, od kiedy zmarła Marianne. Pewnie nawet nie wiedziała o jej śmierci - a przecież były na jednym roku razem.
Mijali się, mijali się jak sen, po meczu zniknęła z jego oczu, nim się obejrzał, na alchemicznym konkursie nie miał okazji zamienić z nią słowa. Był pewien, że widział ją jeszcze w tłumie przynajmniej kilkukrotnie, za każdym razem na wyciągnięcie ręki, a jednak zbyt daleko, by móc z nią porozmawiać. Choć przez chwilę, po prostu - przywitać się. Unikał Carrowów jak ognia, ale ona była inna, wyjątkowa. Nie pasowała do nich.
- Panno Carrow - jak dziwnie to brzmiało, choć przecież nawet nie wiedział, czy wciąż była panną. Jak dziwnie w opozycji do Inary, którą była w Beuxbatons jako dziecko. Miał wrażenie, że niewiele się zamieniła od tamtych czasów - wtedy przecież również wyróżniała się delikatnością - ale z pewnością wydoroślała, a jej uroda nabrała dojrzalszej szlachetności. Pamiętał ją piękną, a ona wciąż piękną była. Przez moment patrzył na nią bez słowa- naprawdę nie potrafił powiedzieć nic więcej? W końcu, nie bez zawahania skłonił się przed nią nieprzesadnie i wyciągnął ku niej otwartą dłoń, prosząc do tańca.
- Panowie pozwolą - Zatańczmy, Inaro, póki ognisko płonie i nikt nie uzna tego za niewłaściwe. Póki nie ma tutaj twojego ojca widzącego, że bratasz się z Rosierem. Póki nocnych mroków nie rozjaśni światło dnia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Bez urazy, ale sądzę, że mają smaczniejsze kąski do połknięcia, przetrawienia i wydalenia. Z naciskiem na to ostatnie - machnął dłonią trzymającą manierkę gdzieś w kierunku nadchodzącego Rosiera. - Z czego tylko i wyłącznie pozostaje się cieszyć.
Czy miał na myśli tylko osobę Tristana? Bynajmniej. Wokół nich tłoczyła się sama towarzyska śmietanka magicznego świata. Jedna osobowość ciekawsza od drugiej (hahaha, zabawne); wystarczyło odczekać odpowiednią chwilę, aby zaczęły się dziać rzeczy, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Tak było zawsze. Festiwal organizowany przez Prewettów nie należał do wyjątków. Nagromadzenie takiej ilości czarodziejów, alkoholu, starych waśni i urazów nie mogło skończyć się bezkonfliktowo. Któż lepiej mógłby sobie zdawać z tego sprawę jak nie Nott będący jednym z czołowych gospodarzy arystokratycznego przegniłego światka? Dziennikarze, niechybnie czyhający w pobliżu, zapewne także podzielali jego zdanie, ostrząc zęby na co ciekawsze zdarzenia mające stać się atrakcją głównego magicznego szmatławca, Czarownicy. Oczami wyobrazi widział te nagłówki... Skrzywił wargi w wyrazie niesmaku i pokręcił głową, ciesząc się w duchu że tym razem mądrze trzyma się w cieniu, nie prowokując do zainteresowania się jego osobą.
- Prawda? - mruknął w odpowiedzi na kolejne słowa Amodeusa. Przewiercił młodszego mężczyznę spojrzeniem, po czym powrócił na swego wcześniejszego zajęcia, a mianowicie wyrywania kolejnych źdźbeł trawy.
- Przyznaję z ręką na sercu, że to jeden z moich głupszych pomysłów. W tym miesiącu, żeby nie było. Pewnie gdyby nie obecność mojej młodszej siostry w ogóle bym się tu nie pojawił, obiecałem jej jednak że rzucę okiem na jej podopiecznych. Jednorożce, ech. Na co mi to było... - zawiesił głos, wpatrując się nieobecnym spojrzeniem przed siebie. Na cycki Roweny, wręcz grzeszysz dzisiaj charyzmą i polotem, Nott. Czy jedynym plusem twojego towarzystwa jest to, że nie byłeś specjalnie wymagającym rozmówcą? Być może.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Na pewno nie teraz, kiedy wokół było tyle niespokojnych dusz. Pełnych energii do tańca, gry i śpiewów, pełnych życia i radości. Gdzieś tam w środku Julius zazdościł im tej lekkości, z jaką celebrowali kolejny dzień. Gdzieś tam tliła się myśl, a nawet świadomość, że niegdyś i on mógł tak wyglądać. Jasne, mieli alkogol i całą noc przed sobą, ale to nigdy nie będzie to samo. To szczęście uzależnione od wspomagaczy. Bez nich nic by się nie udało.
Z umiarkowanym zainteresowaniem wysłuchiwał tego, co panna Carrow ma do powiedzenia Caesarowi. Zdawał się być nawet bardziej zainteresowany ogniskiem, feerią barw powodowaną przez płonące drewno. Co jakiś czas popijał też ognistą, pozwalając myślom biec swoim tempem. Z lekkiego otumanienia wyrwał go dźwięk my się znamy w połączeniu z bratem, a później śmiech Lestrange'a. Nott uniósł głowę, by spojrzeć na Inarę, ale nie odnalazł w niej niczego znajomego. Widocznie nie skupiła nigdy jego uwagi.
- Wybornie, to prawie jak rodzina! - niemalże krzyknął, spoglądając tym razem na kumpla. W oczach o dziwo czaiła się nuta rozbawienia. Nie byłoby mu tak do śmiechu, gdyby już wiedział, cóż ich rodziny im właśnie zaplanowały! Wtedy najpewniej ugryzłby się w język. Może to samospełniająca się przepowiednia?
- To prawda, wykarmiły mnie wilczyce w lesie. Cudem mój drogi przyjaciel mnie przed nimi uratował. Zdążył przed kolacją - odezwał się już po tym, jak oberwał łokciem w bok. Być może nawet zrobiłby gest zachęcający do tego, aby Carrow usiadła, ale tak się złożyło, że podszedł do nich Tristan. Wiedząc o napiętych relacjach z Caesarem aż sam się spiął w oczekiwaniu na to, czy zaraz nie wybuchnie jakieś powstanie. Nie mniej, Nott zdążył przywitać się z Rosierem, by ostatecznie powrócić do picia i obserwacji.
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Inara chciałaby wierzyć, że dało się złamać łapiące ich ciernie. Choć sama nazywała się szlachcianką, wyrywała się klatce, która z wciąż otwartymi, złotymi drzwiczkami, nęciła i groziła, by sama weszła za kratki.
nauczyła się jednak kilku rzeczy i...wielka była w tym zasługa ojca, który burzył obraz, który tak bardzo ją męczył. Wolała czuć, wolała patrzeć i widzieć coś więcej niż powłoka, którą każdy reprezentował. I teraz, gdy stała przy ognisku w otoczeniu dwóch mężczyzn, obserwowała teatr, który serwowano jej oczom. Domyślała się, że jako kobieta, nie była traktowana całkowicie poważnie, w końcu tak kruche z nich stworzenia, prawda? Uśmiech, który im posyłała mógł świadczyć, że rzeczywiście tak była. Drobna dziewczyna, biegająca za swoją zgubą. Obrazek tak banalny, że aż mdły. Słuchała więc ich wymiany słów, dostrzegając porozumiewawcze spojrzenia, ale absolutnie się nie przejmując kpiną? Czy tylko obojętnością? Jeśli u Caezara widziała jakieś emocje, nawet pasję, której magnetyczność tak ja kusiła, to Julius wydawał się ich pozbawiony, jakby wysuszony z nich, pozostawiając w oczach tylko ich kontury. Czy kiedyś tam były?
Jej chęć wycofania, szybko została ukrócona i zanim poruszyła ustami, została na nowo przyciągnięta, przez silne dłonie Caezara. Az dziwne, że w tym geście nie wyczuła bólu.
- Prawie - powtórzyła, za mężczyzną czując, jak to jedno słowo ciąży jej na języku. Chwilowa lawina myśli przetoczyła się przez jej głowę, na szczęście, szybko umykając przed wzrokiem mężczyzny, który mógł coś dostrzec.
- Pański przyjaciel, jak słyszę woli inne towarzystwo - spojrzała na Notta z niemym zainteresowaniem - ale niestety do wilka mi daleko - nie usiadła więc, pozostawiając w tym samym miejscu, splatając dłonie na miękkiej materii, trzymanej w dłoniach chusty.
Nie zauważyła Rosiera od razu. Obok niej wciąż przechodziło tyle postaci, że nawet, gdy ktoś nieumyślnie, szturchnął jej ramię, wirując w tańcu, nie odwróciła wzroku. Gdy jednak postać stanęła przy nich, witając się uprzejmie z Nottem, musiała się odwrócić. Tristan. Cokolwiek i ktokolwiek myślał sobie o nim, nie umiała odebrać mu swojego uśmiechu, który tym jaśniej błysnął, gdy się do niej zwrócił. Pierwszy raz od kiedy przyjechała do Londynu, mijając się już w kilku miejscach, mogli wymienić to jedno, nawet błahe powitanie.
- Panie Rosier - niepodzielnie utkwiła spojrzenie w jego przystojnej twarzy, która teraz - pozbawiona była młodzieńczych rysów, stając się bardziej męskie. To, co w szkole przyciągało w jego kierunku, rozanielone uśmiechy dziewcząt, dziś wybuchło w pełni, dając obraz szalenie przyciągające. Może brakowało mu beztroskiej iskry, która kiedyś w nim widziała, ale mogła się mylić. W końcu - wszystko się zmieniało.
Wyciągnęła rękę, kładąc chłodne palce na wyciągniętej dłoni, pozwalając, by materiał chusty utkwił w drugiej, chwiejnie kołysząc się pod wpływem poruszenia.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie odezwał się od razu. Głos boleśnie ugrzązł mu w gardle. Miło cię widzieć, Inaro? Tyle lat minęło? A może - piękna dzisiaj pogoda? Co właściwie mówi się dawno niewidzianym marom przeszłości po prawie dziesięciu latach żadnego kontaktu?
- Nic się nie zmieniłaś - zaryzykował w końcu, kącik jego ust uniósł się lekko ku górze. Nieśpiesznym gestem złożył wolną dłoń na jej wątłej talii, prowadząc pannę Carrow bliżej płomieni ogniska; słońce już zaszło, dął letni nadmorski wiatr - ciepło płomieni otulało miękkim kocem. Czy powinien powiedzieć coś więcej? Powinien, być może przeprosić, być może wyjaśnić - ale czy ich mijanie naprawdę było tylko jego winą, czy nie było jedynie... przypadkiem? Jego spojrzenie uciekło w bok, bał się wspomnienia tej dziewczyny. Bał się konfrontacji z przeszłością. A jednocześnie - tak bardzo cieszył się, że ją widział, że aż nie potrafił ująć tego w słowa. Była trochę jak część jej, część, która przepadła tak samo - jak mylnie sądził bezpowrotnie. - Byłem pewien, że zostałaś we Francji... ale wygląda na to, że jednak nie mam omamów. - Na meczu zjawiła się przecież w ostatniej chwili, choćby chciał, nie miał z nią kiedy pomówić. Rzeczywiście nie miał, czy tylko usprawiedliwiał własne tchórzostwo przed sobą samym? - Od kiedy jesteś w kraju? - Dopiero teraz powrócił ku niej wzrokiem, w jego spojrzeniu nie było iskier radości - a jedynie blado odbity blask melancholii. Wolna muzyka irlandzkiego fletu jednego z artystów pozwalała na swobodną rozmowę w trakcie tańca.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset