Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Boczne ognisko
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boczne ognisko
Palenisko na plaży nieco oddalone od głównego, mniejsze, nie tak okazałe i usytuowane bardziej na uboczu, lecz nie mniej tłumnie nawiedzane w okresie festiwalu lata organizowanego corocznie przez Prewettów. Przez cały rok kamienne palenisko stoi nieużywane, lecz początkiem sierpnia otula się potężnym ogniem, w okół którego przy subtelnych dźwiękach lutni po zmroku tańczą przybyli czarodzieje.
Chociaż upity alkohol mógł być liczony bardziej w kroplach niż nawet w mililitrach, Colin i tak czuł lekkie pieczenie w gardle, gdy spływał powoli ognistą ścieżką. Z pewnością nie było to wykwintne wino do kolacji, które mógł spożywać w zaciszu własnej rezydencji, ani szklaneczka szkockiej, z której alkohol ubywał w tempie nieco mniejszym, niż przewracane kartki książki. Uśmiechnął się nieco na bezpośrednie stwierdzenie Prewetta. Cóż, z pewnością w niektórych kręgach poziom alkoholowego stanu mógł być wyznacznikiem jakiegoś bogactwa; niemniej Colin wolał zachować trzeźwość umysłu w każdej matrymonialnej sytuacji. Nigdy wszak nie wiadomo, czy w chwilowym zamroczeniu, gdy każda smoczyca wydaje się niewyobrażalnie piękną niewiastą, nie zaoferuje się tejże smoczycy ożenku. A o ile zerwanie zaręczyn przez szlachcica nie było raczej niczym niezwykłym i Czarownica wręcz co chwila huczała od plotek i donosów na ten temat, to zrywanie ich każdorazowo po alkoholowym wybryku mogłoby go postawić w świetle cokolwiek wątpliwym. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zanim odpowiedział Ignatiusowi, rzucając uprzednio rozbawione spojrzenie w stronę kuzynki. O nie, nie było opcji, by się jej oświadczył nawet po największym możliwym ubzdryngoleniu się. No, chyba że najpierw zaprosiłby ją do zwiedzania lochów i piwniczych zakamarków.
- Niemniej nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy z mocnym trunkowym oddechem miałbym poszukiwać słodkich kobiecych ust - powiedział lekkim tonem, wędrując tęsknym spojrzeniem w stronę panny Carrow i po raz setny rzucając w myślach przekleństwa w stronę trolla, który ją bezczelnie porwał. - To niejako pewna obraza dla płci pięknej... jakbyśmy my, mężczyźni, nie byli w stanie na trzeźwo przebywać w ich towarzystwie - zaśmiał się cicho, znów wracając spojrzeniem do Elizabeth, jakby próbując rozszyfrować jej kobiece myśli. Cóż, jednego był raczej pewien: nie myślała o nim zbyt ciepło. Może nawet planowała jakąś wymyślną torturę... zaprosiłaby go na swoje urodziny ociekające wręcz esencją Fawleyów i zmusiła do przywitania się z każdym... a potem kazała pozować do wspólnego zdjęcia, z którego - już po wywołaniu - jego wizerunek chciałby się jak najszybciej zmyć. A może po prostu zastanawiała się nad ich cudownym potomstwem. Parsknął cicho na samą myśl, rzucając przepraszające spojrzenie towarzystwu. - Moja rodzina z pewnością nie parałaby się tak niskim zajęciem, jak prowadzenie księgarni - wyjaśnił Prewettowi, wyprowadzając go z małego błędu, unosząc brwi i starając się nie patrzeć na Elizabeth. - Dlatego z tym większą radością kupuję kolejne księgarnie, w tym Esy i Floresy, by utrzeć nosa moim kochanym krewniakom, dla których książki powinny być ozdobą gabinetu, a nie zajęciem przynoszącym zyski. - Wyzwanie brzmiące w jego głosie było aż nadto dostrzegalne, by nikt nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, kto w tym drobnym rodzinnym pojedynku wyszedł na dobre. - Oczywiście nie dla wszystkich, bo wierzę, że moja droga kuzynka potrafi jednak dostrzec ich piękno.
Jakkolwiek ród widział w jego zajęciu same minusy, poczynając od "zajęcie niegodne szlachcica" po "robisz to z czystej złośliwości", to problemy znikały, gdy w grę wchodziła niemała fortuna, jakiej Colin dorobił się na swoim złośliwym, nieszlacheckim interesie. Z pewnością jeszcze większym pstryczkiem w nos byłby kolejny planowany krok - zakupienie sieci mugolskich księgarni - ale przed tym głupstwem chronił go nie tyle strach przed reakcją rodu, co własne poglądy na temat mugolskiego świata. Póki co jednak były to plany zbyt odległe, by zajmować się nimi na festynie poświęconym przecież miłości - gdzie w tłumie osób kryła się być może dama jego serca; prawdziwa szlachcianka, z którą mógłby dzielić resztę życia - przynajmniej tę niezbędną do spłodzenia syna - i z dumą przedstawiać ją na salonach jako swoją narzeczoną i przyszłą żonę. Zastanawiał się nawet, czy nie zapytać Prewetta o to, czy nie przygotowali tu jakiegoś miłosnego kącika, gdzie szacowni kawalerowie mogliby zapoznawać się z równie szacownymi damami, ale pytanie ugrzęzło mu w porę w gardle. Nie bądź bezczelny, Colinie, to festiwal miłości, a nie stręczycielstwa.
- Niemniej nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy z mocnym trunkowym oddechem miałbym poszukiwać słodkich kobiecych ust - powiedział lekkim tonem, wędrując tęsknym spojrzeniem w stronę panny Carrow i po raz setny rzucając w myślach przekleństwa w stronę trolla, który ją bezczelnie porwał. - To niejako pewna obraza dla płci pięknej... jakbyśmy my, mężczyźni, nie byli w stanie na trzeźwo przebywać w ich towarzystwie - zaśmiał się cicho, znów wracając spojrzeniem do Elizabeth, jakby próbując rozszyfrować jej kobiece myśli. Cóż, jednego był raczej pewien: nie myślała o nim zbyt ciepło. Może nawet planowała jakąś wymyślną torturę... zaprosiłaby go na swoje urodziny ociekające wręcz esencją Fawleyów i zmusiła do przywitania się z każdym... a potem kazała pozować do wspólnego zdjęcia, z którego - już po wywołaniu - jego wizerunek chciałby się jak najszybciej zmyć. A może po prostu zastanawiała się nad ich cudownym potomstwem. Parsknął cicho na samą myśl, rzucając przepraszające spojrzenie towarzystwu. - Moja rodzina z pewnością nie parałaby się tak niskim zajęciem, jak prowadzenie księgarni - wyjaśnił Prewettowi, wyprowadzając go z małego błędu, unosząc brwi i starając się nie patrzeć na Elizabeth. - Dlatego z tym większą radością kupuję kolejne księgarnie, w tym Esy i Floresy, by utrzeć nosa moim kochanym krewniakom, dla których książki powinny być ozdobą gabinetu, a nie zajęciem przynoszącym zyski. - Wyzwanie brzmiące w jego głosie było aż nadto dostrzegalne, by nikt nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, kto w tym drobnym rodzinnym pojedynku wyszedł na dobre. - Oczywiście nie dla wszystkich, bo wierzę, że moja droga kuzynka potrafi jednak dostrzec ich piękno.
Jakkolwiek ród widział w jego zajęciu same minusy, poczynając od "zajęcie niegodne szlachcica" po "robisz to z czystej złośliwości", to problemy znikały, gdy w grę wchodziła niemała fortuna, jakiej Colin dorobił się na swoim złośliwym, nieszlacheckim interesie. Z pewnością jeszcze większym pstryczkiem w nos byłby kolejny planowany krok - zakupienie sieci mugolskich księgarni - ale przed tym głupstwem chronił go nie tyle strach przed reakcją rodu, co własne poglądy na temat mugolskiego świata. Póki co jednak były to plany zbyt odległe, by zajmować się nimi na festynie poświęconym przecież miłości - gdzie w tłumie osób kryła się być może dama jego serca; prawdziwa szlachcianka, z którą mógłby dzielić resztę życia - przynajmniej tę niezbędną do spłodzenia syna - i z dumą przedstawiać ją na salonach jako swoją narzeczoną i przyszłą żonę. Zastanawiał się nawet, czy nie zapytać Prewetta o to, czy nie przygotowali tu jakiegoś miłosnego kącika, gdzie szacowni kawalerowie mogliby zapoznawać się z równie szacownymi damami, ale pytanie ugrzęzło mu w porę w gardle. Nie bądź bezczelny, Colinie, to festiwal miłości, a nie stręczycielstwa.
Przytaknęłam, starając się wykrzesać z siebie pewny siebie uśmiech. Było ciężko. Niepotrzebnie ostatnimi czasy tyle się przejmowałam swoim życiem, które sobie leciało dalej niezależnie od tego, czy bawiłam się w sztywną szlachciankę czy siedziałam i płakałam nad swoim marnym losem. Świadomość tego już dawno powinna spowodować poprawę, podbudować mój stan psychiczny, pozbierać do kupy, sprawić, że moje życie byłoby lepsze, wygodniejsze. Powinna... Może w głębi duszy kochałam ten dramatyzm? Tę rozpacz? Nieszczęście? Ból?
Ujęłam dłoń Garretta i wstałam aż nazbyt pospiesznie. Nie było w tym gracji Diany Crouch. Tym razem byłam kimś, kto drzemał sobie głęboko we mnie i nie wychodził z ukrycia, o ile nie byliśmy sami. Teraz, nie mam pojęcia czemu, wychodził ten ktosiek ze mnie przy Leonardzie i Garretcie, jakby otrzymali ode mnie namacalne klucze do mojego serca i mogli pełnoprawnie zbadać to, co się w nim działo. Nie tylko zbadać! Zobaczyć na własne oko jak te wszystkie uczucia mieszają się tam, jak wychodzi to coś, czego nie potrafiłam do końca nazwać, a co było zapewne żalem, rozpaczą, żałobą.
Pozwoliłam odprowadzić siebie Garrettowi. Oboje milczeliśmy, oddani rozmyślaniom. Ja obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie pozwolę sobie na rozpacz w jego towarzystwie, zaś on? Nie miałam pojęcia, o czym myślał, i właściwie byłam ciekawa, co mu zaprzątało głowę.
Ujęłam dłoń Garretta i wstałam aż nazbyt pospiesznie. Nie było w tym gracji Diany Crouch. Tym razem byłam kimś, kto drzemał sobie głęboko we mnie i nie wychodził z ukrycia, o ile nie byliśmy sami. Teraz, nie mam pojęcia czemu, wychodził ten ktosiek ze mnie przy Leonardzie i Garretcie, jakby otrzymali ode mnie namacalne klucze do mojego serca i mogli pełnoprawnie zbadać to, co się w nim działo. Nie tylko zbadać! Zobaczyć na własne oko jak te wszystkie uczucia mieszają się tam, jak wychodzi to coś, czego nie potrafiłam do końca nazwać, a co było zapewne żalem, rozpaczą, żałobą.
Pozwoliłam odprowadzić siebie Garrettowi. Oboje milczeliśmy, oddani rozmyślaniom. Ja obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie pozwolę sobie na rozpacz w jego towarzystwie, zaś on? Nie miałam pojęcia, o czym myślał, i właściwie byłam ciekawa, co mu zaprzątało głowę.
[z/t]
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrafiłby wskazać na osi czasu dokładnej chwili, w której spotkali się po raz pierwszy, nawet jeśli bardzo by chciał – należała do jednej z tych nielicznych osób, zdających się przebywać w jego życiu od zawsze. Niezależnie od tego, czy akurat razem podróżowali, wymieniali teatralnie znudzone spojrzenia na sztywnych, szlacheckich przyjęciach, czy nie widzieli się od tygodni, jej obecność odznaczała się gdzieś na krawędzi jego podświadomości. Z czego nie do końca zdawał sobie sprawę; zbyt zajęty pogrążaniem się w ruchomych piaskach własnych złych decyzji, zazwyczaj nie dostrzegał nic poza tym. Mimo, że przez lata życia na własną rękę wyzbył się częściowo naleciałości arystokratycznego wychowania, to nie był w stanie całkowicie zmienić głęboko wyrytych skłonności do egocentryzmu i przesady, co w obliczu prawdziwych problemów zdecydowanie działało na jego niekorzyść, powodując, że odcinał się od wszystkich, którzy byli w stanie utrzymać go przy zdrowych zmysłach. Dobrowolnie zamykał się we własnej głowie, pozornie tylko ruszając do przodu, a w rzeczywistości w tajemnicy przed światem rozdrapując niezasklepione jeszcze rany. Metodycznie, z jakimś szaleńczym fanatyzmem karał sam siebie, z dnia na dzień stając się dokładnie tym, czym w idealistycznej młodości pogardzał – wepchniętym za biurko urzędnikiem, nieodrodnym synem swojego ojca, uwięzionym w złotej klatce, którą sam sobie wybudował, do której potulnie wszedł i przekręcił klucz w zamku.
Być może dlatego teraz uśmiechał się jedynie ustami, nie pozwalając, by gest sięgnął również i oczu. Prawdziwość i autentyzm Inary (o którym zapomniał, inaczej nie wysłałby pewnie pochopnego listu, albo zwyczajnie zwrócił jej zgubę w zabezpieczonej kopercie) zdawał się odkrywać jego własną, oszukańczą otoczkę, przypominając mu, że kiedyś to właśnie cichy bunt przeciwko konwenansom połączył ich ze sobą i sprawiając, że czuł się nagle jak zdrajca. Tchórzliwa natura, którą karmił ostatnio regularnie, namawiała go, by po prostu oddał naszyjnik i zniknął, obiecując ponowne spotkanie w nieokreślonej przeszłości, która zapewne nigdy by nie nadeszła; nie robił tego jednak, w jakimś masochistycznym odruchu? decydując się na pozostanie w miejscu, pozwalając sobie na chociażby chwilowe towarzystwo kogoś, kto nie wiedział jeszcze, jak wielką i sromotną porażkę poniósł.
- Nie wątpię – odpowiedział tak swobodnie, jak tylko był w stanie, szybko odrywając jednak wzrok od nieznajomych towarzyszy dziewczyny i koncentrując całą uwagę na jej osobie. Ostrożność, nabyty niedawno dystans i zgorzknienie powoli znikały, jakby wypalane trzaskającymi dookoła płomieniami. Wiedział, że finalnie wrócą, ale nie wypatrywał ich z tęsknotą, czując się nagle o co najmniej kilka ciężkich lat młodszy; prawie jakby ostatnie dwadzieścia cztery miesiące nigdy nie miały miejsca.
- W takim razie czuję się co najmniej zaszczycony – rzucił lekko, w odpowiedzi na jej uwagę na temat nietypowej obietnicy, z jakimś nieokreślonym zadowoleniem obserwując jej radość na widok wisiorka. Teraz był już pewien, że nie chodziło jedynie o jego wartość estetyczną; nikt nie tęsknił tak bardzo za zwyczajnym przedmiotem, nieistotne, jak bardzo cenny by nie był. To go intrygowało, dlatego tak nieostrożnie o to zapytał, zanim jeszcze przyszło mu do głowy, że wspomnienia tak drogie sercu, bywały zwykle też tymi, o których nie rozmawiało się z byle kim. Sam strzegł kilku co najmniej zazdrośnie, często chowając je również przed samym sobą.
Jej chwilowe milczenie potwierdziło tylko jego podejrzenia. Już otwierał usta, mając zamiar odwołać wszystko, co powiedział i przeprosić za wścibstwo, kiedy ponownie się odezwała, zaskakując go, jak to zresztą miała w zwyczaju.
- Przepraszam – powiedział szybko, kręcąc nieznacznie głową i uśmiechając się przepraszająco. Spojrzał na nią badawczo, w pierwszej chwili szukając w jej twarzy oznak irytacji lub złości, a w następnej upewniając się, że jej propozycja nie wynikała jedynie z poczucia obowiązku czy grzeczności. Niepotrzebnie, znów zapominał, że Inara nie należała do ludzi, kryjących się za pozorami. – Oczywiście nie musisz mi nic tłumaczyć, nie jesteś mi nic winna – dodał po chwili, pozostawiając jej otwartą furtkę, w razie, gdyby chciała zmienić zdanie, lub po prostu się rozmyślić. – Ale jeżeli chciałabyś porozmawiać… to myślę, że te ogniska będą płonąć jeszcze przynajmniej przez kilka dni. A mi nie spieszy się aż tak bardzo do powrotu do pracy.
Może tego właśnie potrzebował? Szczerej rozmowy z kimś, kto jeszcze nie miał okazji go ocenić, milcząco osądzić i postawić na nim krzyżyka? Zakołysał się na piętach.
- A tak poza tym, to dobrze cię widzieć – powiedział po paru sekundach ciszy, zaskoczony jakąś naturalną prawdziwością tych słów.
Być może dlatego teraz uśmiechał się jedynie ustami, nie pozwalając, by gest sięgnął również i oczu. Prawdziwość i autentyzm Inary (o którym zapomniał, inaczej nie wysłałby pewnie pochopnego listu, albo zwyczajnie zwrócił jej zgubę w zabezpieczonej kopercie) zdawał się odkrywać jego własną, oszukańczą otoczkę, przypominając mu, że kiedyś to właśnie cichy bunt przeciwko konwenansom połączył ich ze sobą i sprawiając, że czuł się nagle jak zdrajca. Tchórzliwa natura, którą karmił ostatnio regularnie, namawiała go, by po prostu oddał naszyjnik i zniknął, obiecując ponowne spotkanie w nieokreślonej przeszłości, która zapewne nigdy by nie nadeszła; nie robił tego jednak, w jakimś masochistycznym odruchu? decydując się na pozostanie w miejscu, pozwalając sobie na chociażby chwilowe towarzystwo kogoś, kto nie wiedział jeszcze, jak wielką i sromotną porażkę poniósł.
- Nie wątpię – odpowiedział tak swobodnie, jak tylko był w stanie, szybko odrywając jednak wzrok od nieznajomych towarzyszy dziewczyny i koncentrując całą uwagę na jej osobie. Ostrożność, nabyty niedawno dystans i zgorzknienie powoli znikały, jakby wypalane trzaskającymi dookoła płomieniami. Wiedział, że finalnie wrócą, ale nie wypatrywał ich z tęsknotą, czując się nagle o co najmniej kilka ciężkich lat młodszy; prawie jakby ostatnie dwadzieścia cztery miesiące nigdy nie miały miejsca.
- W takim razie czuję się co najmniej zaszczycony – rzucił lekko, w odpowiedzi na jej uwagę na temat nietypowej obietnicy, z jakimś nieokreślonym zadowoleniem obserwując jej radość na widok wisiorka. Teraz był już pewien, że nie chodziło jedynie o jego wartość estetyczną; nikt nie tęsknił tak bardzo za zwyczajnym przedmiotem, nieistotne, jak bardzo cenny by nie był. To go intrygowało, dlatego tak nieostrożnie o to zapytał, zanim jeszcze przyszło mu do głowy, że wspomnienia tak drogie sercu, bywały zwykle też tymi, o których nie rozmawiało się z byle kim. Sam strzegł kilku co najmniej zazdrośnie, często chowając je również przed samym sobą.
Jej chwilowe milczenie potwierdziło tylko jego podejrzenia. Już otwierał usta, mając zamiar odwołać wszystko, co powiedział i przeprosić za wścibstwo, kiedy ponownie się odezwała, zaskakując go, jak to zresztą miała w zwyczaju.
- Przepraszam – powiedział szybko, kręcąc nieznacznie głową i uśmiechając się przepraszająco. Spojrzał na nią badawczo, w pierwszej chwili szukając w jej twarzy oznak irytacji lub złości, a w następnej upewniając się, że jej propozycja nie wynikała jedynie z poczucia obowiązku czy grzeczności. Niepotrzebnie, znów zapominał, że Inara nie należała do ludzi, kryjących się za pozorami. – Oczywiście nie musisz mi nic tłumaczyć, nie jesteś mi nic winna – dodał po chwili, pozostawiając jej otwartą furtkę, w razie, gdyby chciała zmienić zdanie, lub po prostu się rozmyślić. – Ale jeżeli chciałabyś porozmawiać… to myślę, że te ogniska będą płonąć jeszcze przynajmniej przez kilka dni. A mi nie spieszy się aż tak bardzo do powrotu do pracy.
Może tego właśnie potrzebował? Szczerej rozmowy z kimś, kto jeszcze nie miał okazji go ocenić, milcząco osądzić i postawić na nim krzyżyka? Zakołysał się na piętach.
- A tak poza tym, to dobrze cię widzieć – powiedział po paru sekundach ciszy, zaskoczony jakąś naturalną prawdziwością tych słów.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Czy widziała w stojącym przed nią Percivalu, tego samego, którego pamiętała? Na pewno się zmienił, to było jasne. W końcu każdy odczuwał przepływający czas. Inara, choć wciąż zachowała niemal dziecięcą pogodę ducha, uległa nieuchronnym modyfikacjom. Więcej wiedziała, głębiej spoglądała w oczy swych rozmówców, głośniej biło też serce, do tej pory wypełnione chłodem. Jakby chciało przypomnieć krnąbrnej właścicielce, że wciąż istnieje. Swój bunt okazywała przez szczerość, naturalną beztroską, choć umalowaną świadomością, że świat wcale nie zgadzał się zbyt łatwo na jej zdanie.
Niezmienny był tylko uśmiech, ten sam, którym obdarzała, jako mała dziewczynka, ten sam, który prześwietlał twarze obcych i bliskich. I na ten gest najbardziej była wrażliwa.
Pamiętała uśmiech towarzyszącego jej Notta. Pamiętała i nie raz była świadkiem, jak topiły się w nim panny na przyjęciach. Obserwowała niemal ze zdziwieniem, jak gestem, spojrzeniem i słowem docierał do ich serc. Czy był tego świadom? Czy aura jaką roztaczał, działała niezależnie od jego woli?
A teraz, to oczy Inary wpatrywały się w ten jego uśmiech. I choć był to odzew na jej śmiałość - wciąż widziała tylko uniesione kąciki ust. Tylko gest, mimiczna zmiana, bez echa odzwierciedlonego w zieleni oczu, który tak jej się podobał. Czy czas trącił w nim nieznaną ranę? czy zapomniał słów, jakie między sobą wymieniali ze śmiechem?
Nie miała w zwyczaju spuszczać wzroku, gdy rozmawiała. Dlatego bez przeszkód widział ciemnymi źrenicami po jego twarzy. Nie było w tym zwady, ani przykrej oceny. Raczej tęsknota w rozpoznaniu - trochę po omacku - dawnego towarzysza przygód. Przyjaciela?.
- Wiem, co mówię - szepnęła cicho, jakby zbita lakonicznością słów, ale iskra wróciła natychmiastowo, gdy dłoń mężczyzny odsłoniła jej zgubę, zapominając o cieniu, jaki wyczuła. A może intuicja ją zwodziła? Może jej kobieca natura wodziła się własnymi prawami, podsyłając Inarze własne wizje?
- Lepiej to zanotuj, bo kiedyś ci o tym wspomnę - zaśmiała się, z wciąż wyciągniętą dłonią nad błyszczącym błękitem. Towarzyszący jej gentleman, powinien być na nowo przyzwyczajony, do jej zachowania. Nawet, gdy chodziło o jej własne tajemnice, ciężko było jej udawać. Wystarczyło przecież nie ciągnąć nici, które przeszłość zaplatała nam w umysłach. Czasami nawet - wiążąc dłonie, jakby niewidzialne pęta.
- Nie, nie! Nie masz za co przepraszać - słowa potwierdziła spojrzeniem, uśmiechniętą czerwienią ust i dłonią, która opadła na jego rękę. Zwinęła palce, czerpiąc przez chwilę ciepło, które od niego biło - tu nie chodzi o żadne poczucie obowiązku, przecież wiesz - odjęła drobną dłoń, na granicy świadomości będąc zaskoczona nutą zakłopotania, jaka wplotła się w ton jej głosu - znasz mnie chyba na tyle, by wiedzieć, że nie rzucam słów na wiatr - raz jeszcze wyciągnęła blade palce, tym razem sięgając po wisiorek. Był ciepły, jakby zebrał odrobinę ciepła od swego znalazcy. Przysunęła pamiątkę do siebie i nieświadoma swego wyrazu, przymknęła oczy na czas kilku uderzeń serca - jutro jest konkurs alchemiczny, w którym uczestniczę, więc pewnie będzie dużo zamieszania, ale dzień kolejny, chyba przewidziany na wróżby...może po nich się spotkamy? - podniosła głowę, by wciąż zaciskając dłoń na odnalezionym błękicie, obdarzyć Percy'ego wdzięcznym wygięciem warg.
- Gdzie teraz pracujesz? - zapytała dawnego łowcę smoków - albo nie! Opowiesz mi na obiecanym spotkaniu - zamrugała czarnymi rzęsami, kolejny raz pozwalając, by radosna aura otoczyła jej osobę, tym większą, gdy usłyszała jego słowa.
- Wyobrażasz sobie, jaki zbieg okoliczności? Ja też się z tego powodu cieszę! - zaśmiała się krótko, przybierając w końcu poważniejszy ton, choć i ten, w wykonaniu panny Carrow, miał zupełnie inny wydźwięk - chyba nawet nie wiesz, jak bardzo - Cichutka myśl posyłała jej obraz, jakoby znowu mieli wybrać się na organizowaną wyprawę. Choć minął niespełna miesiąc, jak wróciła do Londynu, tęskniła do podróży, oderwania od szlacheckich gierek i nakazów. I nawet tak radosna impreza, była wyjątkową okazją dla arystokratycznych popisów. Tym bardziej kołatało się w niej pragnienie, by poświecić czas na rozmowę z Percivalem. I z lekkim zdziwieniem stwierdzając, jak tęskniła za tym.
Niezmienny był tylko uśmiech, ten sam, którym obdarzała, jako mała dziewczynka, ten sam, który prześwietlał twarze obcych i bliskich. I na ten gest najbardziej była wrażliwa.
Pamiętała uśmiech towarzyszącego jej Notta. Pamiętała i nie raz była świadkiem, jak topiły się w nim panny na przyjęciach. Obserwowała niemal ze zdziwieniem, jak gestem, spojrzeniem i słowem docierał do ich serc. Czy był tego świadom? Czy aura jaką roztaczał, działała niezależnie od jego woli?
A teraz, to oczy Inary wpatrywały się w ten jego uśmiech. I choć był to odzew na jej śmiałość - wciąż widziała tylko uniesione kąciki ust. Tylko gest, mimiczna zmiana, bez echa odzwierciedlonego w zieleni oczu, który tak jej się podobał. Czy czas trącił w nim nieznaną ranę? czy zapomniał słów, jakie między sobą wymieniali ze śmiechem?
Nie miała w zwyczaju spuszczać wzroku, gdy rozmawiała. Dlatego bez przeszkód widział ciemnymi źrenicami po jego twarzy. Nie było w tym zwady, ani przykrej oceny. Raczej tęsknota w rozpoznaniu - trochę po omacku - dawnego towarzysza przygód. Przyjaciela?.
- Wiem, co mówię - szepnęła cicho, jakby zbita lakonicznością słów, ale iskra wróciła natychmiastowo, gdy dłoń mężczyzny odsłoniła jej zgubę, zapominając o cieniu, jaki wyczuła. A może intuicja ją zwodziła? Może jej kobieca natura wodziła się własnymi prawami, podsyłając Inarze własne wizje?
- Lepiej to zanotuj, bo kiedyś ci o tym wspomnę - zaśmiała się, z wciąż wyciągniętą dłonią nad błyszczącym błękitem. Towarzyszący jej gentleman, powinien być na nowo przyzwyczajony, do jej zachowania. Nawet, gdy chodziło o jej własne tajemnice, ciężko było jej udawać. Wystarczyło przecież nie ciągnąć nici, które przeszłość zaplatała nam w umysłach. Czasami nawet - wiążąc dłonie, jakby niewidzialne pęta.
- Nie, nie! Nie masz za co przepraszać - słowa potwierdziła spojrzeniem, uśmiechniętą czerwienią ust i dłonią, która opadła na jego rękę. Zwinęła palce, czerpiąc przez chwilę ciepło, które od niego biło - tu nie chodzi o żadne poczucie obowiązku, przecież wiesz - odjęła drobną dłoń, na granicy świadomości będąc zaskoczona nutą zakłopotania, jaka wplotła się w ton jej głosu - znasz mnie chyba na tyle, by wiedzieć, że nie rzucam słów na wiatr - raz jeszcze wyciągnęła blade palce, tym razem sięgając po wisiorek. Był ciepły, jakby zebrał odrobinę ciepła od swego znalazcy. Przysunęła pamiątkę do siebie i nieświadoma swego wyrazu, przymknęła oczy na czas kilku uderzeń serca - jutro jest konkurs alchemiczny, w którym uczestniczę, więc pewnie będzie dużo zamieszania, ale dzień kolejny, chyba przewidziany na wróżby...może po nich się spotkamy? - podniosła głowę, by wciąż zaciskając dłoń na odnalezionym błękicie, obdarzyć Percy'ego wdzięcznym wygięciem warg.
- Gdzie teraz pracujesz? - zapytała dawnego łowcę smoków - albo nie! Opowiesz mi na obiecanym spotkaniu - zamrugała czarnymi rzęsami, kolejny raz pozwalając, by radosna aura otoczyła jej osobę, tym większą, gdy usłyszała jego słowa.
- Wyobrażasz sobie, jaki zbieg okoliczności? Ja też się z tego powodu cieszę! - zaśmiała się krótko, przybierając w końcu poważniejszy ton, choć i ten, w wykonaniu panny Carrow, miał zupełnie inny wydźwięk - chyba nawet nie wiesz, jak bardzo - Cichutka myśl posyłała jej obraz, jakoby znowu mieli wybrać się na organizowaną wyprawę. Choć minął niespełna miesiąc, jak wróciła do Londynu, tęskniła do podróży, oderwania od szlacheckich gierek i nakazów. I nawet tak radosna impreza, była wyjątkową okazją dla arystokratycznych popisów. Tym bardziej kołatało się w niej pragnienie, by poświecić czas na rozmowę z Percivalem. I z lekkim zdziwieniem stwierdzając, jak tęskniła za tym.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 03.11.15 13:48, w całości zmieniany 1 raz
- Prawda? O wiele łatwiej ocenić kandydata. Nie znam niestety klucza do arystokratek. Nie wypada mi analizować składu cieczy w ich czarkach... albo butelkach. Lizzy, chowają ją szybko - poganiam ją, gdy mija nas roześmiana grupka czarodziejów, którym najwyraźniej już przesunął się o spory kąt horyzont. - Masz rację, to jest dla nich obelga - mówię, zwracając się do Collina. Nie chcę pytać, lecz widzę, że między nim a Elizabeth jest coś na rzeczy. Trudno mi odgadnąć co dzieje się po między tą dwójką. - Wykupujesz księgarnie? - Pytam, żywo zainteresowany. - Mam nadzieję, że moje wcześniejsze pytanie nie uraziło cię. W Ministerstwie słyszałem, że Esy i Floresy zmieniły właściciela. Poszukuję książek o smokach, zdobyłem już te łatwo dostępne i niedawno opublikowane, teraz skupiam się na starodrukach. Te które już mam, moim zdaniem są ciekawsze, oparte na dawnych procedurach. Pozwalają szerzej spojrzeć na te dumne bestie... - rozbawiony wzrok Hazel sprawia, że ucinam w pół zdania. - Gdybyś mógł polecić mi inne miejsca poza Londynem, byłbym zobowiązany - kończę, nieco zakłopotany. - Uwielbiam smoki - wydaje mi się, że brzmi to żałośnie.
Chwilę zajmuje mi, by odpowiedzieć Lizzy. Po rodze mijały nas nowe grupki, spokojne ognisko, zamieniało się w gwarny plac. - Od dwóch tygodni siedziałem w rodzinnej bibliotece. Nie miałem pomysłu, co mam powiedzieć. Ta przemowa zmęczyła mnie bardziej, niż wszystkie raporty w pracy - zaczynam krzyczeć, hałas rozmów z każdym krokiem wzrasta. Ciężko cokolwiek usłyszeć, głosy zlewają się w jeden szum. Nie słyszę, co odpowiada mi Lizzy, widzę jedynie jak się uśmiecha. Systematycznie wspólnie przeciskamy się do przodu, dopóki nie przechodzimy do części z jedzeniem. Upominam się w duchu, by nie wypić za dużo, jutro normalnie zaczynam dyżur, muszę być wypoczęty, nawet za cenę nietaktu, jaki planuję popełnić. Obiecałem sobie, że nie zostanę do końca, by pożegnać ostatnich gości. Wieczór otwarcia zazwyczaj kończył się w okolicach 9:00 dnia następnego. Przez kilkanaście godzin żartowaliśmy i wymienialiśmy się uwagi z grupami znajomych, które co chwila przyłączały się do naszej rozbawionej kompani.
Około trzeciej wraz z Hazel zdecydowaliśmy się wracać do domu. O dziwo znalazł się Artur, który uparł się, że musi nam towarzyszyć. Na jego ramieniu opierała się nieznajoma mi brunetka. Dopiero gdy Hazel zniknęła za drzwiami swojego mieszkania, mój brat radośnie oświadczył, że pozostałe godziny do poranka, spędzi w dodatkowej sypialni. Miałem ochotę go zabić, gdy okazało się, że pakiet obejmuje jego nową dziewczynę.
/zt: Ignatius i Hazel.
Około trzeciej wraz z Hazel zdecydowaliśmy się wracać do domu. O dziwo znalazł się Artur, który uparł się, że musi nam towarzyszyć. Na jego ramieniu opierała się nieznajoma mi brunetka. Dopiero gdy Hazel zniknęła za drzwiami swojego mieszkania, mój brat radośnie oświadczył, że pozostałe godziny do poranka, spędzi w dodatkowej sypialni. Miałem ochotę go zabić, gdy okazało się, że pakiet obejmuje jego nową dziewczynę.
/zt: Ignatius i Hazel.
Gość
Gość
Czasami sam się zastanawiał, czy ta pustka, którą nieustannie czuł w środku od feralnej wyprawy, uwidaczniała się również na zewnątrz. Niemożliwym wydawało mu się, żeby wciąż był sobą; tym samym lekkomyślnym, wiecznie uśmiechniętym i czerpiącym z życia garściami mężczyzną, święcie przekonanym, że świat leżał u jego stóp, posłusznie czekając na każde jego skinienie. Z drugiej strony, przez jakiś czas po powrocie był absolutnie pewien, że teraz wszystko się zmieni – że zegary staną w miejscu, ziemia przestanie się kręcić, słońce zgaśnie, a starannie poukładana rzeczywistość wywróci się do góry nogami. To, że dni mijały dalej, ludzie chodzili do pracy, a Prorok Codzienny nadal pisał o potknięciach urzędników, wydawało mu się niewłaściwe i chore; przecież jego świat stał w płomieniach, płonąc jeszcze długo po tym, jak zgliszcza mugolskiej wioski dogasły, a swąd palonego drewna, trawy i ciał rozpłynął się w powietrzu. Długie oparzeliny na przedramionach może i zbladły, zamieniając się w niewyraźne blizny, ale odległe wrzaski przerażenia i bólu nadal dzwoniły mu w uszach tak samo wyraźnie, jak dwa lata temu, i jeszcze nie tak dawno przyłapywał się na nerwowym rozglądaniu dookoła, jakby w celu sprawdzenia, czy otaczający go ludzie również nie słyszeli zawodzącego wycia.
Czasami zastanawiał się, czy jakaś część jego samego nie spłonęła przypadkiem w tym pożarze. I nie wiedział, czy w ogóle za nią tęsknił, bo tamten mężczyzna – który bezmyślnie powiedział działamy, podczas gdy wszystko krzyczało wracajmy – budził w nim jedynie odrazę. Ben miał rację nazywając go tchórzem. Ile czasu miało minąć, zanim stojąca przed nim dziewczyna także zorientowałaby się, jakim typem człowieka był naprawdę?
- Za – nott – owane – przytaknął, celowo przeciągając sylaby, rozbawiony przypadkową grą słów chyba o wiele bardziej, niż mu wypadało. Przebywanie z dala od codzienności zdawało się odciągać go delikatnie od obezwładniającego marazmu, który ostatnio stał się jego najwierniejszym towarzyszem. Nadal było mu co prawda daleko od lekkości bijącej od czarodziejów i czarownic, tańczących boso wokół trzaskających wesoło ognisk, ale i tak nagłą łatwość w oddychaniu przywitał z wdzięcznością – choć nie bez trącącej cynizmem podejrzliwości.
Dotyk drobnych palców na jego własnej dłoni przyciągnął jego rozproszone myśli z powrotem do Weymouth, na moment jakby wyciągając je z zamierzchłej przeszłości. Wrażenie było ulotne i krótkie, przez co praktycznie go nie zarejestrował – podobnie jak jednego, brakującego uderzenia serca – ale wystarczyło, żeby zapomniał o wcześniejszych wątpliwościach. Uśmiechnął się, tym razem jedynie podciągając wyżej jeden kącik ust i obserwując nieodgadniony wyraz twarzy Inary, gdy przyciągnęła wisiorek do siebie. – W takim razie będziemy mieć podwójną okazję do spotkania, bo nie mam wątpliwości, że będziemy też świętować twoje zwycięstwo w konkursie – powiedział, cofając rękę z powrotem do kieszeni, nagle jakoś dziwnie pustą.
Kolejne pytanie rozbrzmiało w powietrzu w momencie, w którym nie był na nie przygotowany; wyrwało go z chwilowego rozluźnienia, powodując na twarzy niemożliwy do powstrzymania spazm. Trwający może ułamek sekundy i zmieniający jego rysy o milimetry, ale dla uważnego obserwatora niemożliwy do pominięcia. Otworzył usta, w myślach formując jakąś nie-żałośnie brzmiącą odpowiedź, kiedy następne słowa tymczasowo go z niej zwolniły, automatycznie wywołując uczucie ulgi. Kiwnął z uśmiechem głową, starając się zetrzeć ślady chwilowego nieprzyjemnego wrażenia.
- A podobno nie istnieje coś takiego jak zbiegi okoliczności – odpowiedział, wypowiadając pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, choć tak naprawdę nie wierzył przecież w coś tak bzdurnego jak przeznaczenie; wiedział co prawda, że w czarodziejskim świecie istnieli ludzie przypisujący sobie dar jasnowidzenia, ale traumatyczne przeżycia z hogwardzkich lekcji wróżbiarstwa wyrobiły w nim głęboko tkwiącą awersję do tego typu magii. A dorosłe życie również dorzuciło do nabytego sceptycyzmu swoje trzy knuty. – Jesteś chyba jedyną osobą, która cieszy się na mój widok – powiedział po chwili, zanim zdążył pomyśleć, jak musiało to zabrzmieć. – A skoro już przy tym jesteśmy, to chyba powinienem zwrócić cię twoim przyjaciołom, bo zaklęcie tarczy nigdy mi nie wychodziło – dodał szybko, chociaż trudno było mu ukryć niechęć, chowającą się sprytnie między sylabami.
Czasami zastanawiał się, czy jakaś część jego samego nie spłonęła przypadkiem w tym pożarze. I nie wiedział, czy w ogóle za nią tęsknił, bo tamten mężczyzna – który bezmyślnie powiedział działamy, podczas gdy wszystko krzyczało wracajmy – budził w nim jedynie odrazę. Ben miał rację nazywając go tchórzem. Ile czasu miało minąć, zanim stojąca przed nim dziewczyna także zorientowałaby się, jakim typem człowieka był naprawdę?
- Za – nott – owane – przytaknął, celowo przeciągając sylaby, rozbawiony przypadkową grą słów chyba o wiele bardziej, niż mu wypadało. Przebywanie z dala od codzienności zdawało się odciągać go delikatnie od obezwładniającego marazmu, który ostatnio stał się jego najwierniejszym towarzyszem. Nadal było mu co prawda daleko od lekkości bijącej od czarodziejów i czarownic, tańczących boso wokół trzaskających wesoło ognisk, ale i tak nagłą łatwość w oddychaniu przywitał z wdzięcznością – choć nie bez trącącej cynizmem podejrzliwości.
Dotyk drobnych palców na jego własnej dłoni przyciągnął jego rozproszone myśli z powrotem do Weymouth, na moment jakby wyciągając je z zamierzchłej przeszłości. Wrażenie było ulotne i krótkie, przez co praktycznie go nie zarejestrował – podobnie jak jednego, brakującego uderzenia serca – ale wystarczyło, żeby zapomniał o wcześniejszych wątpliwościach. Uśmiechnął się, tym razem jedynie podciągając wyżej jeden kącik ust i obserwując nieodgadniony wyraz twarzy Inary, gdy przyciągnęła wisiorek do siebie. – W takim razie będziemy mieć podwójną okazję do spotkania, bo nie mam wątpliwości, że będziemy też świętować twoje zwycięstwo w konkursie – powiedział, cofając rękę z powrotem do kieszeni, nagle jakoś dziwnie pustą.
Kolejne pytanie rozbrzmiało w powietrzu w momencie, w którym nie był na nie przygotowany; wyrwało go z chwilowego rozluźnienia, powodując na twarzy niemożliwy do powstrzymania spazm. Trwający może ułamek sekundy i zmieniający jego rysy o milimetry, ale dla uważnego obserwatora niemożliwy do pominięcia. Otworzył usta, w myślach formując jakąś nie-żałośnie brzmiącą odpowiedź, kiedy następne słowa tymczasowo go z niej zwolniły, automatycznie wywołując uczucie ulgi. Kiwnął z uśmiechem głową, starając się zetrzeć ślady chwilowego nieprzyjemnego wrażenia.
- A podobno nie istnieje coś takiego jak zbiegi okoliczności – odpowiedział, wypowiadając pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, choć tak naprawdę nie wierzył przecież w coś tak bzdurnego jak przeznaczenie; wiedział co prawda, że w czarodziejskim świecie istnieli ludzie przypisujący sobie dar jasnowidzenia, ale traumatyczne przeżycia z hogwardzkich lekcji wróżbiarstwa wyrobiły w nim głęboko tkwiącą awersję do tego typu magii. A dorosłe życie również dorzuciło do nabytego sceptycyzmu swoje trzy knuty. – Jesteś chyba jedyną osobą, która cieszy się na mój widok – powiedział po chwili, zanim zdążył pomyśleć, jak musiało to zabrzmieć. – A skoro już przy tym jesteśmy, to chyba powinienem zwrócić cię twoim przyjaciołom, bo zaklęcie tarczy nigdy mi nie wychodziło – dodał szybko, chociaż trudno było mu ukryć niechęć, chowającą się sprytnie między sylabami.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Gdybyż Inara wiedziała o demonach, które nawiedzały duszę Percivala, gdybyż mogła - odjęłaby choć część ciężaru. Czy jednak potrafiła? Mówi się, że każda kobieta ma w sobie taki dar - leczenia dusz. Jeśli jednak takowy posiadała czarnowłosa alchemiczka - nie była w pełni tego świadoma. Chyba...jak większość kobiet. Choć w pewien nieokreślony sposób wyczuwała w innych, gdy cień przecinał ich myśli. Szczególnie w przypadku mężczyzn. Może to kobieca wrażliwość, może intuicja, a może naturalna dla Inary, wciąż niezbywalna pogoda ducha, którą roztaczała?
jedni zapewne nazwaliby ją głupią, dziecinną, niepoważną, czy po prostu "nieznającą świata". Słyszała takie słowa, a jakże. Kiedyś, będąc młodszą, brała je do siebie i zdarzało się, że reagowała gniewem. Stąd...bójki, w które się wdawała w Beauxbatons. Dziś - przynajmniej w tym względzie, nauczyła się dystansu, chociaż...jakby tak, ktoś bardzo się postarał, kto wie, czy jej drobna piąstka, nie powędrowały wprost w nos delikwenta, czy delikwentki.
Patrząc na swego dawnego towarzysza przygód, musiała dostrzec męczące go cienie. Wszystko przez oczy, w których zakradał się, nieznany dotąd mrok, a może cierń? Nie był wielki, albo Percy potrafił go ukryć przed intensywną, kawową czernią źrenic. W końcu nie był byle kim. Nott, którego znała wciąż potrafił ją zaskakiwać. Odwagą, pasją, intensywnością słów i czynów. Czy odnajdzie go takiego znowu?
Nie mogła się nie uśmiechnąć do jego słów, tak zgrabnie zsylabizowaną. Drżenie ust, w które wprawiła swoje wargi, zapewne poniosło się dalej niż do uszu swego szlacheckiego rozmówcy.
Ognisko działało swoją własną magię. Płomienie buchały wysoko, wznosząc gorące ramiona ku niebu i tańcząc, zmieniały się w cienie i blaski na ich twarzach, zmieniając co chwilę swój interpretacyjny wydźwięk. Inara, mogłaby przysiąc, że twarz mężczyzny przed nią, wydawała się emanować przez tą niezidentyfikowaną, magnetyczną aurą.
Czy młoda arystokratka pozwalała sobie na zbyt wiele? Delikatne muśnięcie dłoni był dla niej naturalną reakcją, nie zastanawiała się nad jego znaczeniem. Chciała go dotknąć, niby źródła ciepła, albo siły, które - ofiarował jej wraz ze zwrotem błękitnego naszyjnika. Choć tak bardzo była szczęśliwa, że ów drobny przedmiot, wrócił w jej posiadanie, odczuła niewytłumaczalną pustkę, gdy ręka Notta zniknęła na powrót w kieszeni.
- Za wcześnie tylko nie wyciągaj żadnej butelki za to świętowanie. Widziałam, że bierze tam udział wielu wybitnych alchemików. Biorąc pod uwagę ich doświadczenie, wszystko będzie zależało nie tylko od talentu, ale i szczęścia - podniosła wzrok do góry, jak zwykle lekko zadzierając głowę. Percy był w końcu wysokim mężczyzną, co tylko potęgowało wrażenie, że Inara jest tak drobna istotą - eliksiry potrafią być równie kapryśne, co humory niektórych szlachcianek - zażartowała jeszcze, mając przekorną świadomość, że przecież sama była arystokratką.
Cisza, jaka przez kilka uderzeń serca - raziła jej serce, była równa nienaturalnie gorzkiej emocji, jaką dostrzegła na twarzy mężczyzny. Może dlatego tak śpiesznie zmieniła zdanie? czy ciernie w jego spojrzeniu były rzeczywiste, czy zniknęły porwane przez płomienny powiew?
- Wolę wierzyć, że sama jestem sobie panią losu - choć Inarę bardzo często zaskakiwał los, wolała wychodzić mu na przeciw i przynajmniej decydować, co zrobić z podesłaną sytuacją. Chciała patrzeć na rzucane przez rzeczywistość kości - by móc w odpowiedniej chwili, zmienić wynik.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale brzmienie słów Precivala, unieruchomiło ją skutecznie. Przynajmniej na tę jedną chwilę, by z uniesionymi brwiami, szukać potwierdzenia w jego spojrzeniu. Czy dostrzegł na jej licach zdradziecką czerwień?
- Przynajmniej nie muszę się dzielić tą radością - uśmiechnęła się blado, nie do końca rozumiejąc o co jej chodziło, by na kolejne słowa, odwrócić się w stronę oddalających się przyjaciół. A przynajmniej przyjaciółki i dopiero dziś poznanych osób. Colin Falwey wydawał się zainteresowany jej osobą, ale czy ktokolwiek by nie był...będąc na powitanie, uderzony butem? - Obiecałam, że zaraz wrócę - nie umiała ukryć odrobiny żalu, jaki się zakradł w ton jej głosu, choć świadomość, że zostawiła Lizkę samą, też nie był przyjemny.
Zwróciła spojrzenie na powrót do swego wybawcy. Uśmiech, który tym razem wykwitł na jej wargach, mógł stawać w szranki z jasności - z płonącymi iskrami ogniska. Zacisnęła jedną dłoń na swojej zgubie, a drugą oparła o pierś Percivala. Podciągnęła się na palcach, by bez namysłu musnąć policzek mężczyzny ustami.
- Dziękuję - zdążyła jeszcze powiedzieć, by łapiąc rąbek czerwonej sukienki, odwrócić się i pobiec w stronę pozostawionych wcześniej towarzyszy. Pozostawiła za sobą, tylko delikatny zapach bzu.
zt Percy&Inara
jedni zapewne nazwaliby ją głupią, dziecinną, niepoważną, czy po prostu "nieznającą świata". Słyszała takie słowa, a jakże. Kiedyś, będąc młodszą, brała je do siebie i zdarzało się, że reagowała gniewem. Stąd...bójki, w które się wdawała w Beauxbatons. Dziś - przynajmniej w tym względzie, nauczyła się dystansu, chociaż...jakby tak, ktoś bardzo się postarał, kto wie, czy jej drobna piąstka, nie powędrowały wprost w nos delikwenta, czy delikwentki.
Patrząc na swego dawnego towarzysza przygód, musiała dostrzec męczące go cienie. Wszystko przez oczy, w których zakradał się, nieznany dotąd mrok, a może cierń? Nie był wielki, albo Percy potrafił go ukryć przed intensywną, kawową czernią źrenic. W końcu nie był byle kim. Nott, którego znała wciąż potrafił ją zaskakiwać. Odwagą, pasją, intensywnością słów i czynów. Czy odnajdzie go takiego znowu?
Nie mogła się nie uśmiechnąć do jego słów, tak zgrabnie zsylabizowaną. Drżenie ust, w które wprawiła swoje wargi, zapewne poniosło się dalej niż do uszu swego szlacheckiego rozmówcy.
Ognisko działało swoją własną magię. Płomienie buchały wysoko, wznosząc gorące ramiona ku niebu i tańcząc, zmieniały się w cienie i blaski na ich twarzach, zmieniając co chwilę swój interpretacyjny wydźwięk. Inara, mogłaby przysiąc, że twarz mężczyzny przed nią, wydawała się emanować przez tą niezidentyfikowaną, magnetyczną aurą.
Czy młoda arystokratka pozwalała sobie na zbyt wiele? Delikatne muśnięcie dłoni był dla niej naturalną reakcją, nie zastanawiała się nad jego znaczeniem. Chciała go dotknąć, niby źródła ciepła, albo siły, które - ofiarował jej wraz ze zwrotem błękitnego naszyjnika. Choć tak bardzo była szczęśliwa, że ów drobny przedmiot, wrócił w jej posiadanie, odczuła niewytłumaczalną pustkę, gdy ręka Notta zniknęła na powrót w kieszeni.
- Za wcześnie tylko nie wyciągaj żadnej butelki za to świętowanie. Widziałam, że bierze tam udział wielu wybitnych alchemików. Biorąc pod uwagę ich doświadczenie, wszystko będzie zależało nie tylko od talentu, ale i szczęścia - podniosła wzrok do góry, jak zwykle lekko zadzierając głowę. Percy był w końcu wysokim mężczyzną, co tylko potęgowało wrażenie, że Inara jest tak drobna istotą - eliksiry potrafią być równie kapryśne, co humory niektórych szlachcianek - zażartowała jeszcze, mając przekorną świadomość, że przecież sama była arystokratką.
Cisza, jaka przez kilka uderzeń serca - raziła jej serce, była równa nienaturalnie gorzkiej emocji, jaką dostrzegła na twarzy mężczyzny. Może dlatego tak śpiesznie zmieniła zdanie? czy ciernie w jego spojrzeniu były rzeczywiste, czy zniknęły porwane przez płomienny powiew?
- Wolę wierzyć, że sama jestem sobie panią losu - choć Inarę bardzo często zaskakiwał los, wolała wychodzić mu na przeciw i przynajmniej decydować, co zrobić z podesłaną sytuacją. Chciała patrzeć na rzucane przez rzeczywistość kości - by móc w odpowiedniej chwili, zmienić wynik.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale brzmienie słów Precivala, unieruchomiło ją skutecznie. Przynajmniej na tę jedną chwilę, by z uniesionymi brwiami, szukać potwierdzenia w jego spojrzeniu. Czy dostrzegł na jej licach zdradziecką czerwień?
- Przynajmniej nie muszę się dzielić tą radością - uśmiechnęła się blado, nie do końca rozumiejąc o co jej chodziło, by na kolejne słowa, odwrócić się w stronę oddalających się przyjaciół. A przynajmniej przyjaciółki i dopiero dziś poznanych osób. Colin Falwey wydawał się zainteresowany jej osobą, ale czy ktokolwiek by nie był...będąc na powitanie, uderzony butem? - Obiecałam, że zaraz wrócę - nie umiała ukryć odrobiny żalu, jaki się zakradł w ton jej głosu, choć świadomość, że zostawiła Lizkę samą, też nie był przyjemny.
Zwróciła spojrzenie na powrót do swego wybawcy. Uśmiech, który tym razem wykwitł na jej wargach, mógł stawać w szranki z jasności - z płonącymi iskrami ogniska. Zacisnęła jedną dłoń na swojej zgubie, a drugą oparła o pierś Percivala. Podciągnęła się na palcach, by bez namysłu musnąć policzek mężczyzny ustami.
- Dziękuję - zdążyła jeszcze powiedzieć, by łapiąc rąbek czerwonej sukienki, odwrócić się i pobiec w stronę pozostawionych wcześniej towarzyszy. Pozostawiła za sobą, tylko delikatny zapach bzu.
zt Percy&Inara
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie był to najbardziej wyszukany alkohol, ale nie piło się go dla smaku. Liczył się jego wpływ na organizm, choć nie mogła dzisiaj przesadzać. Nie tylko dlatego, że towarzystwo nie pozwala na tak dużo pozbawienie się kontroli, ale i widmo jutrzejszego dnia w pracy upomniało ją. W porównaniu do wielu obecnych na festynie ona nie miała wolnego, co więcej miała więcej roboty niż zwykle. Każda duża impreza wymaga środków ostrożności i aurorzy musieli być gotowali na każdą okoliczność, w tym ataku.
- Wytrzymanie w tym miejscu na trzeźwo przez tydzień graniczy z cudem. – wymruczała cicho pod nosem na słowa kuzyna. Nie mogła się z nim nie zgodzić, samo przebywanie z osobami pianymi, gdy samemu było się trzeźwym było wymagające, a jeszcze jakby ta osoba próbowała się do ciebie przystawać. Znała z doświadczenia jak bardzo takie osoby mogą być upierdliwe, nie należała jednak do najłagodniejszych osób i szybko potrafiła sobie z nimi poradzić. Tutaj jednak wszystko przebiegało spokojnie, a ona wyjątkowo uważnie dawkowało sobie kolejne łyki alkoholu patrząc podejrzliwie na Colina, któremu nie ufała za grosz i była pewna, że jest to odwzajemnione uczucie. Wolała już nigdy nie wracać do tematu ich dzieci, narzeczeństwa i innych wstrętnych kwestii, które nigdy nie powinny zostać poruszone. Co też jej wpadło do głowy, że musiała w ogóle zapoczątkować taką rozmowę. Szybko chciała się pozbyć odpychających myśli i skupiła się na temacie księgarni. Odliczała w głowie sekundy czekając aż z ust Ignatusa padnie słowo „smoki” i nie zawiodła się. Przewróciła oczami zupełnie nie zaskoczona, w końcu sama nie jeden raz musiała wysłuchać długich monologów, bo dialogami tego nazwać nie można było, na temat tych magicznych stworzeń.
Nie wiedziała dlaczego, ale za każdym razem, gdy jej kuzyn mówił o ich rodzinie miała ochotę rzucić na niego klątwę. Może to przez ten arogancki ton, kąśliwe słowa, a może przez to, że był irytującym zgredem, który lubił ją denerwować.
- Zysków czy książek? – dopytała ignorując przychodzące jej na język ostrzejsze słowa. – Jeśli opcja druga to w końcu tak mnie wychowano, by miłować książki. A jeśli jednak to opcja pierwsza to jak ich nie kochać? – zapytała retorycznie szukając wzrokiem Inary, która miała do nich wrócić, ale chyba Pan Nott okazał się o wiele bardziej interesującą personą niż oni. – Nie wiem czemu się tym przejmowałeś, poszło Ci świetnie. I nie ma nic gorszego niż raporty, naprawdę. Wolę nie myśleć co mnie czeka, gdy jutro zajrzę do biura. – stwierdza pełnym bólu głosem topiąc swe smutki w kolejnym łyku alkoholu.
Po pewnym czasie dołączyła do nich Inara, której błyszczące oczy aż zbyt mocno ją zdradzają, ale nie komentuje tego w żaden sposób. Patrzy tylko na nią wymownie, przypominając jej, że oczekuje informacji. Spędza jeszcze kilka godzin na festynie, by w końcu wrócić do domu po zaskakująco męczącym dniu.
Zt
- Wytrzymanie w tym miejscu na trzeźwo przez tydzień graniczy z cudem. – wymruczała cicho pod nosem na słowa kuzyna. Nie mogła się z nim nie zgodzić, samo przebywanie z osobami pianymi, gdy samemu było się trzeźwym było wymagające, a jeszcze jakby ta osoba próbowała się do ciebie przystawać. Znała z doświadczenia jak bardzo takie osoby mogą być upierdliwe, nie należała jednak do najłagodniejszych osób i szybko potrafiła sobie z nimi poradzić. Tutaj jednak wszystko przebiegało spokojnie, a ona wyjątkowo uważnie dawkowało sobie kolejne łyki alkoholu patrząc podejrzliwie na Colina, któremu nie ufała za grosz i była pewna, że jest to odwzajemnione uczucie. Wolała już nigdy nie wracać do tematu ich dzieci, narzeczeństwa i innych wstrętnych kwestii, które nigdy nie powinny zostać poruszone. Co też jej wpadło do głowy, że musiała w ogóle zapoczątkować taką rozmowę. Szybko chciała się pozbyć odpychających myśli i skupiła się na temacie księgarni. Odliczała w głowie sekundy czekając aż z ust Ignatusa padnie słowo „smoki” i nie zawiodła się. Przewróciła oczami zupełnie nie zaskoczona, w końcu sama nie jeden raz musiała wysłuchać długich monologów, bo dialogami tego nazwać nie można było, na temat tych magicznych stworzeń.
Nie wiedziała dlaczego, ale za każdym razem, gdy jej kuzyn mówił o ich rodzinie miała ochotę rzucić na niego klątwę. Może to przez ten arogancki ton, kąśliwe słowa, a może przez to, że był irytującym zgredem, który lubił ją denerwować.
- Zysków czy książek? – dopytała ignorując przychodzące jej na język ostrzejsze słowa. – Jeśli opcja druga to w końcu tak mnie wychowano, by miłować książki. A jeśli jednak to opcja pierwsza to jak ich nie kochać? – zapytała retorycznie szukając wzrokiem Inary, która miała do nich wrócić, ale chyba Pan Nott okazał się o wiele bardziej interesującą personą niż oni. – Nie wiem czemu się tym przejmowałeś, poszło Ci świetnie. I nie ma nic gorszego niż raporty, naprawdę. Wolę nie myśleć co mnie czeka, gdy jutro zajrzę do biura. – stwierdza pełnym bólu głosem topiąc swe smutki w kolejnym łyku alkoholu.
Po pewnym czasie dołączyła do nich Inara, której błyszczące oczy aż zbyt mocno ją zdradzają, ale nie komentuje tego w żaden sposób. Patrzy tylko na nią wymownie, przypominając jej, że oczekuje informacji. Spędza jeszcze kilka godzin na festynie, by w końcu wrócić do domu po zaskakująco męczącym dniu.
Zt
Delikatny wiatr szarpał poły jasnej letniej sukienki zdobiącej postać małej panienki Black - dziewczynka stała nieopodal ogniska, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Dolna warga drgała jej delikatnie, a w wielkich granatowych oczach można było dostrzec ślady napływających łez. Zacisnęła dłonie w piąstki. Jak mogli ją zgubić? Przecież tylko na chwilę odeszła na bok zwabiona obecnością małego szaroburego kotka będącego zupełnym przeciwieństwem puchatego pana Mo czekającego na nią w domu. Gdy już nacieszyła się zabawą z wątpliwej urody sierściuchem i podniosła się z kucek, dostrzegła że została sama. Bez guwernantki, bez żadnego członka rodziny. Zamiast cierpliwie pozostać w miejscu, jak nakazywał zdrowy rozsądek, postanowiła samodzielnie uporać się z zaistniałym problemem. W taki właśnie sposób dotarła do wesoło trzaskającego ogniska i zdążyła w myślach przerobić każdy najmroczniejszy scenariusz. Czy zostanie już tu sama na zawsze? Zakołatało się pod ciemną czupryną rozwiewanych przez wiatr włosów. Przełknęła głośno ślinę, z trudem powstrzymując łzy cisnące się do oczu. Gdzie była mama? Albo któryś z wujków? Przy nich zawsze czuła się bezpiecznie. Nieważnie czy był to śmiesznie (czy miała tu na myśli whisky czy może coś innego?) pachnący wuj Caesar czy też najulubieńszy Tristan, dla którego niestraszne były nawet największe smoki! Jakże gorąco pragnęła by ktoś bliski nareszcie ją odnalazł. Ciepłe ramiona cioci Darcy byłyby jej w tym momencie równie miłe co czuły uścisk Druelli Black. Po prostu nie chciała być już tutaj dłużej sama, skazana na nieliczne towarzystwo zajętych sobą nieznajomych, którzy nawet nie zwracali na nią specjalnej uwagi do czego w gruncie rzeczy przyzwyczajona nie była. Gdzie się podziewał jej wierny towarzysz zabaw, Rudolf? Otarła z jasnego policzka pojedynczą łzę, powoli godząc się z beznadziejnością sytuacji.
Gość
Gość
Ten dzień był wyjątkowy, mimo, że nie był jego pierwszym, który spędzał na jarmarku. Teraz jednak pojawił się na wielkiej imprezie Prewettów w towarzystwie taty. Każde takie wspólne wyjście zachowywał na długo w pamięci i pielęgnował. Mimo, że Prewettowie mieli nieco odmienne poglądy niż te, w których on sam był wychowywany w domu i kiedy odwiedzał babcię Cedrinę, ale i tak ich prawie podziwiał i zazdrościł. Jak robili przyjęcie, to imprezowali cały tydzień z rzędu! Nie pamiętał, by ostatnio zdarzyło się to u którychkolwiek wujów Nottów. Tego dnia panie miały zaplatać wianki, by potem panowie, brodząc bohatersko w wodzie, niczym on w pogoni za uciekającym krzakiem jagód, mogli je wyłowić. Wkraczając na teren przeznaczony dla gości festiwalu, Rudolf począł rozglądać się w poszukiwaniu kogoś znajomego. Wyrósł już z wieku, w którym ściskałby kurczowo dłoń ojca, ale mimo to, maszerował dziarsko przy jego boku. Tego dnia był jak na siebie bardzo grzeczny i ktoś, kto nie znał najstarszego syna Caesara Lestrange, mógłby pokusić się o stwierdzenie, że jest on naprawdę miłym chłopcem. Nie zdając sobie sprawy, że to wszystko z powodu jarmarku ustawionego nieopodal. Niestety Caesar nie uginał się nawet pod, wyćwiczonym przed lustrem podczas mycia zębów, groźnym wzrokiem swojej latorośli. Kiedy minęli kilka budek, w końcu udało mu się namówić ojca na samodzielną wycieczkę po festiwalu. Miał tylko obiecać, że o wyznaczonej godzinie stawi się przy głównym ognisku i obiecać, że nie odejdzie poza wyznaczony teren festiwalu, ani nie wejdzie do lasu. To nie było wielkim poświęceniem dla Rudolfa, zwłaszcza, że najciekawsze rzeczy znajdowały się przecież w obrębie imprezy. Biegał od straganu do straganu, oglądając najróżniejsze rzeczy i wypytując sprzedawców o ich działanie. Nie miał jednak potrzeby błagać ojca o kupienie mu wszystkiego co się tam znajdowało. Od urodzenia niczego mu nie brakowało, ale mimo to ani on ani jego brat nie byli rozkapryszeni i nie wszczynali awantury, kiedy ojciec im czegoś odmawiał. Wreszcie, kiedy obejrzał i dotknął już każdego produktu, który go zainteresował, mógł dać spokój sprzedawcom, odpowiadających na tysiące zadanych przez niego pytań. Zajrzał jeszcze w inne miejsca, lecz kiedy na zegarku zbliżała się odpowiednia godzina, skierował się w stronę głównego ogniska. Dopiero, kiedy się zbliżył do niego, uświadomił sobie, że coś jest nie tak. To ognisko nie różniło się od tych palonych na rodzinnej wyspie. Miał jeszcze zapas czasu, by odnaleźć główne ognisko, kiedy po drugiej stronie ogniska zatrzymała się postać jeszcze niższa od niego. Kiedy rozpoznał twarz należącą do Belli, wytrzeszczył na nią oczy w zdziwieniu.
- Bellatrix? Co Ty tu robisz? – Spytał z niedowierzaniem, nienawidząc swojego głosu w tym momencie, który zawsze stawał się dziwnie piskliwy, kiedy zadawał głośniej pytanie, niż zamierzał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie może mieć głosu jak tato. Ominął ognisko i stanął obok niej. – Płakałaś? – Spytał ze strachem. Dziewczyny zawsze były dla niego stworzeniami z innej planety, ale płaczące to już w ogóle całkiem z innej galaktyki. Wreszcie wziął się w garść i odchrząknął.
– Zgubiłaś się? Nie martw się. Mój tato tu jest, jak go znajdziemy to na pewno będzie wiedział gdzie jest ciocia Drue… eee… w sensie Twoja mama. – Rzekł z przekonaniem. Tato wiedział wszystko, więc na pewno wiedział jak na to zaradzić. Dopiero po chwili, gdy pierwsze zaskoczenie go opuściło, przypomniał sobie o dzisiejszym zakupie, jakiego dokonał na jarmarku. Zdaje się jednak, że Bella dostrzegła już błękitną wiewiórkę, która mu towarzyszyła.
- Bellatrix? Co Ty tu robisz? – Spytał z niedowierzaniem, nienawidząc swojego głosu w tym momencie, który zawsze stawał się dziwnie piskliwy, kiedy zadawał głośniej pytanie, niż zamierzał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie może mieć głosu jak tato. Ominął ognisko i stanął obok niej. – Płakałaś? – Spytał ze strachem. Dziewczyny zawsze były dla niego stworzeniami z innej planety, ale płaczące to już w ogóle całkiem z innej galaktyki. Wreszcie wziął się w garść i odchrząknął.
– Zgubiłaś się? Nie martw się. Mój tato tu jest, jak go znajdziemy to na pewno będzie wiedział gdzie jest ciocia Drue… eee… w sensie Twoja mama. – Rzekł z przekonaniem. Tato wiedział wszystko, więc na pewno wiedział jak na to zaradzić. Dopiero po chwili, gdy pierwsze zaskoczenie go opuściło, przypomniał sobie o dzisiejszym zakupie, jakiego dokonał na jarmarku. Zdaje się jednak, że Bella dostrzegła już błękitną wiewiórkę, która mu towarzyszyła.
Rudolf Lestrange
Zawód : Syn Caesara Lestrange
Wiek : 6
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie macie za grosz wyobraźni,
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
Intelekt - no, szkoda mi słów.
"Rudolf, jeśli coś chcesz, to to bierz" ~Caesar Lestrange
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż, nie da się ukryć, że Julius nie znał Rosalie i jej zdolności magicznych. Słyszał o tym, że półwile wykazywały talent jeżeli chodzi o magię leczniczą i zielarstwo, lecz nie uważał, aby były w tym kierunku lepiej wykształcone od magomedyków. Dlatego też odczuwał nieokreślony strach, który nim targał podczas operacji nosa. Nie był uprzedzony do kobiety samej w sobie, a do nieudolnych prób śmiałków przekonanych o swojej nieomylności, którym los płatał figle. Kiedy jednak się wszystko dobrze skończyło, mógł odetchnąć niejako z ulgą. Złapał wianek jednej z piękniejszych kobiet na plaży, jego nos zrósł się idealnie, a w dodatku mogli wreszcie wyjść z tej wody. Absolutnie nie chciał się mieszać w te wszystkie bijatyki na wybrzeżu, obawiał się, że albo on dostanie, albo oni umrą z powodu jego gniewu. Bo jak to tak, bić się wśród tylu dam? W knajpach to co innego, to było na porządku dziennym, a nie na konkurencji poławiania wianków, bez sensu.
- Było nieprzyjemnie, ale nie bolało - wyjaśnił uczucie nastawiania nosa, ale myślami był już właśnie przy tym, aby się wysuszyć. Ponieważ nie udało mu się pozostać nieprzemoczonym podczas konkurencji. Wszystko przez te okropne kamienie!
Zabrał swoje rzeczy z brzegu, by następnie dając swoje ramię pannie Yaxley, udać się powoli w kierunku bocznego ogniska. Dzień chylił się ku końcowi, dlatego płomienie żywo tańczyły na tle ciemniejszej aury wokół. Kiedy się zbliżyli, było zdecydowanie cieplej niż tam w wodzie. Odłożył swoje buty gdzieś na bok, by po chwili pomóc Rosalie zasiąść na jednej z drewnianych ławeczek rozstawionych wokół ogniska. Dźwięki lutni dobiegające do uszu odprężały, a syk wypalanego drewna poprawiał nastrój. Niestety, nawet to nie zmusiło Notta do dalszych wypowiedzi, po prostu przysiadł gdzieś obok swej towarzyszki.
- Było nieprzyjemnie, ale nie bolało - wyjaśnił uczucie nastawiania nosa, ale myślami był już właśnie przy tym, aby się wysuszyć. Ponieważ nie udało mu się pozostać nieprzemoczonym podczas konkurencji. Wszystko przez te okropne kamienie!
Zabrał swoje rzeczy z brzegu, by następnie dając swoje ramię pannie Yaxley, udać się powoli w kierunku bocznego ogniska. Dzień chylił się ku końcowi, dlatego płomienie żywo tańczyły na tle ciemniejszej aury wokół. Kiedy się zbliżyli, było zdecydowanie cieplej niż tam w wodzie. Odłożył swoje buty gdzieś na bok, by po chwili pomóc Rosalie zasiąść na jednej z drewnianych ławeczek rozstawionych wokół ogniska. Dźwięki lutni dobiegające do uszu odprężały, a syk wypalanego drewna poprawiał nastrój. Niestety, nawet to nie zmusiło Notta do dalszych wypowiedzi, po prostu przysiadł gdzieś obok swej towarzyszki.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ruszyliśmy w stronę jednego z ognisk. Pan Nott cały przemoczony, zapewne miał w planach wysuszenie się przy cieple ogniska, do którego mnie przyprowadził. Był prawie wieczór, słońce powoli zachodziło, więc przyjemnie ciepło zapewne musiało być przy płomieniach. Pan Nott pomógł mi zasiąść na jeden z ławeczek, samemu siadając obok. Zapadła niezręczna cisza, ja wpatrzona w ognisko, na chwilę zapomniałam o całym świecie, zatapiając się w swoich rozmyślaniach. Powoli festiwal dobiegał końca, jeszcze wyścigi, na sam koniec mecz Quidditcha, który zbytnio mnie nie interesował. Już niedługo trzeba będzie wrócić na bagna, do normalnego życia. Ile bym dała, aby zostać tutaj przy tym ognisku na zawsze.
Pięknie, prawda? - zapytałam go ściszonym głosem.
Było coś urokliwego w tym miejscu, coś co sprawiało, że nie chciało mi się stąd ruszać. Ciepło bijące od tańczących płomieni otulało mnie i sprawiało, że robiłam się śpiąca i taka spokojna. Wszystkie moje zmartwienia odpłynęły gdzieś siną w dal, nawet zbytnio nie chciało mi się mówić.
- Czy bierze pan udział, panie Nott, w wyścigach konnych? - zapytałam.
Była to jedna z atrakcji, raczej skierowana w stronę mężczyzn, niż kobiet, chociaż wiedziałam, że na przykład Darcy, na pewno nie odpuści takiej okazji, aby pochwalić się swoimi umiejętnościami jeździeckimi, którymi ja niestety nie byłam obdarzona.
- Jeśli tak, to bardzo chętnie przyjdę popatrzeć i panu pokibicować - kontynuowałam, przyzwyczajona już do tego, że mój towarzysz jest mało rozmowny. - Naprawdę jestem ciekawa kto wygra, z tego co się orientuję, konkurencja będzie dosyć mocna.
Dodałam jeszcze, ale nie miałam zamiaru ciągnąć już tego tematu. Czułam, że pan Nott zbytnio nie lubi, kiedy zaczynam więcej mówić, więc postanowiłam, że postaram się go nie zanudzać. Nie chciałam zepsuć mu wieczoru.
- Pięknie tu - szepnęłam, obracając w dłoniach swój wianek.
Pięknie, prawda? - zapytałam go ściszonym głosem.
Było coś urokliwego w tym miejscu, coś co sprawiało, że nie chciało mi się stąd ruszać. Ciepło bijące od tańczących płomieni otulało mnie i sprawiało, że robiłam się śpiąca i taka spokojna. Wszystkie moje zmartwienia odpłynęły gdzieś siną w dal, nawet zbytnio nie chciało mi się mówić.
- Czy bierze pan udział, panie Nott, w wyścigach konnych? - zapytałam.
Była to jedna z atrakcji, raczej skierowana w stronę mężczyzn, niż kobiet, chociaż wiedziałam, że na przykład Darcy, na pewno nie odpuści takiej okazji, aby pochwalić się swoimi umiejętnościami jeździeckimi, którymi ja niestety nie byłam obdarzona.
- Jeśli tak, to bardzo chętnie przyjdę popatrzeć i panu pokibicować - kontynuowałam, przyzwyczajona już do tego, że mój towarzysz jest mało rozmowny. - Naprawdę jestem ciekawa kto wygra, z tego co się orientuję, konkurencja będzie dosyć mocna.
Dodałam jeszcze, ale nie miałam zamiaru ciągnąć już tego tematu. Czułam, że pan Nott zbytnio nie lubi, kiedy zaczynam więcej mówić, więc postanowiłam, że postaram się go nie zanudzać. Nie chciałam zepsuć mu wieczoru.
- Pięknie tu - szepnęłam, obracając w dłoniach swój wianek.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Julius myślał o tym, czy nie użyć zaklęcia osuszającego, ale bał się trochę, że nie jest w formie. Różdżka także była mokra, wydawała się być niezdatna do rzucania zaklęć. W swojej karierze łamacza klątw zwracał uwagę na wszelakie aspekty mogące mieć wpływ na kondycję magiczną. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł przypłacić życiem. Raz prawie się tak stało, wylądował aż w szpitalu. Gdyby nie błyskawiczna reakcja kumpli z pracy, możliwe, że już by nie żył. Te same problemy objawiały się w przypadku rozbrajania paskudnych klątw. Jednej z nich nabawił się zresztą, co nie wpływało dobrze na żaden aspekt jego życia. I był zdania, że nawet najprostsze uroki rzucane niewłaściwie o niedogodnej porze mogą być przyczyną zguby. No, a na dokładkę, cóż to byłby za wstyd przed Rosalie, gdyby tylko mu się nie udało!
Szczęśliwie mógł o tym nie myśleć, bo w pobliżu znajdowało się ognisko. Przy którym mógł się wysuszyć i ogrzać, zupełnie bez wpadania w łaskę i niełaskę w oczach innych. Za to nie bardzo wiedział, co miałby mówić. Żaden temat, który przewijał się w jego umyśle, nie nadawał się do poruszania w towarzystwie kobiety. Znów, korzystając z łutu szczęścia, okazało się, że to ponownie panna Yaxley ma coś do powiedzenia.
- Tak, zamierzam wziąć w nim udział - odpowiedział, nie przestając wpatrywać się w taniec ogniskowych płomieni. Najpewniej dopnie swego, bo jak się uprze... chociaż, kiedy ojciec znów wyraziłby swój sprzeciw, musiałby się zapewne ugiąć. Dobrze, że niczego mu nie mówił.
- Będzie mi miło - odparł, bo tak mu się zdawało, że powinien był powiedzieć. - Obstawiam, że będzie to któryś pan Carrow - dodał później, z kwaśną miną. Oczywistym było, że chciał wygrać, nie mógł jednak porównywać swojego obycia z końmi do obycia Carrowów, jakkolwiek smutne by to nie było.
Z kolei na ostatnie stwierdzenie Rosalie, pokiwał jedynie głową, po raz pierwszy w zasadzie podejmując trud rozejrzenia się wokół. Nawet, jeżeli było ładnie, to były tereny P r e w e t t ó w, nigdy nie przyzna, że coś należące do nich jest ładne czy chociażby w porządku.
Szczęśliwie mógł o tym nie myśleć, bo w pobliżu znajdowało się ognisko. Przy którym mógł się wysuszyć i ogrzać, zupełnie bez wpadania w łaskę i niełaskę w oczach innych. Za to nie bardzo wiedział, co miałby mówić. Żaden temat, który przewijał się w jego umyśle, nie nadawał się do poruszania w towarzystwie kobiety. Znów, korzystając z łutu szczęścia, okazało się, że to ponownie panna Yaxley ma coś do powiedzenia.
- Tak, zamierzam wziąć w nim udział - odpowiedział, nie przestając wpatrywać się w taniec ogniskowych płomieni. Najpewniej dopnie swego, bo jak się uprze... chociaż, kiedy ojciec znów wyraziłby swój sprzeciw, musiałby się zapewne ugiąć. Dobrze, że niczego mu nie mówił.
- Będzie mi miło - odparł, bo tak mu się zdawało, że powinien był powiedzieć. - Obstawiam, że będzie to któryś pan Carrow - dodał później, z kwaśną miną. Oczywistym było, że chciał wygrać, nie mógł jednak porównywać swojego obycia z końmi do obycia Carrowów, jakkolwiek smutne by to nie było.
Z kolei na ostatnie stwierdzenie Rosalie, pokiwał jedynie głową, po raz pierwszy w zasadzie podejmując trud rozejrzenia się wokół. Nawet, jeżeli było ładnie, to były tereny P r e w e t t ó w, nigdy nie przyzna, że coś należące do nich jest ładne czy chociażby w porządku.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwila w czasie, której była pozostawiona sama sobie urosła w oczach zagubionej dziewczynki do rangi wieczności. Tracąc powoli nadzieję na samodzielne odnalezienie rodziny usłyszała znajomy głos na dźwięk, którego jej nienaturalnie blada buzia rozpromieniła się w radosnym uśmiechu. Zatrzepotała szybko powiekami chcąc pozbyć się śladów łez zdradzających strach. Nie chciała żeby kuzyn wiedział, że płakała. Zacisnęła piąstki na obrąbku białej sukienki, czekając cierpliwie aż Rudolf do niej podejdzie. Jej nastrój uległ diametralnej zmianie. Mając przy swoim boku panicza Lestrange czuła się bezpieczna i wcale już nie tak skora do odnalezienia rodziców. Cóż złego mogło jej się stać skoro był tutaj razem z nią? Nigdy nie mogła zrozumieć tych opinii (oczywiście podsłuchanych), które mówiły, że najstarszy syn wuja Caesara to diabeł wcielony. Był jej rycerzem, obrońcą i najlepszym przyjacielem. Odkąd tylko pamiętała, gdy tylko była okazja znajdował się gdzieś w jej pobliżu.
- Nie, nie płakałam - skłamała (wstydząc się tego w duchu), potrząsając przy tym ciemnowłosą główką.
Bystre spojrzenie granatowych oczu przesunęło się z osoby kuzyna na znacznie mniejszą postać skaczącą u jego boku. Bella rozwarła delikatnie różane usteczka, nie mogąc nadziwić się duszkowi towarzyszącemu chłopcu. Czy to wiewiórka? Skąd Rudolf wziął takie cudo? Nieobecność rodziców i opiekunki, jakby całkowicie odeszła w niepamięć. Zmarszczyła ciemną brew, patrząc na Rudolfa pytająco, puszczając przy tym całkowicie pomimo uszu jego propozycję. Nie chciała szukać ani wuja, ani mamy. Chciała dowiedzieć się cóż to za stworzenie podfruwało wokół nich i skąd je można wziąć.
- Skąd TO wziąłeś? - zapytała, kucając i przypatrując się duszkowi z bliska.
- Nie, nie płakałam - skłamała (wstydząc się tego w duchu), potrząsając przy tym ciemnowłosą główką.
Bystre spojrzenie granatowych oczu przesunęło się z osoby kuzyna na znacznie mniejszą postać skaczącą u jego boku. Bella rozwarła delikatnie różane usteczka, nie mogąc nadziwić się duszkowi towarzyszącemu chłopcu. Czy to wiewiórka? Skąd Rudolf wziął takie cudo? Nieobecność rodziców i opiekunki, jakby całkowicie odeszła w niepamięć. Zmarszczyła ciemną brew, patrząc na Rudolfa pytająco, puszczając przy tym całkowicie pomimo uszu jego propozycję. Nie chciała szukać ani wuja, ani mamy. Chciała dowiedzieć się cóż to za stworzenie podfruwało wokół nich i skąd je można wziąć.
- Skąd TO wziąłeś? - zapytała, kucając i przypatrując się duszkowi z bliska.
Gość
Gość
Pokiwałam głową na odpowiedzi Juliusa. Zdecydowanie się z nim zgadzałam, że ten tytuł na pewno trafi w ręce któregoś z panów Carrow. Nie byłoby w tym nic dziwnego, zajmują się końmi od dawna, sama przecież miałam nawet okazję je sprawdzić pół roku temu i wyglądały cudownie. Jak i cudownie się je prowadziło. Znów zapadła między nami chwila ciszy, przerwałam ją swoim kolejnym pytaniem.
- Jest pan niezwykle małomówny, panie Nott - powiedziałam uprzejmie. - Nie żeby mi to przeszkadzało, jednak jestem ciekawa, czym jest to spowodowane.
Odwróciłam głowę w jego kierunku i uważnie mu się przyjrzałam. Wyglądał na człowieka zmęczonego, ale nie tak fizycznie, tylko psychicznie, jak gdyby coś go trapiło od środka. A mnie aż skręcało od środka, tak byłam ciekawa, co siedzi w głowie mężczyzny. Dałam mu chwilę na przetworzenie moich słów odwracając się ponownie w stronę ogniska. Piękne tańczące ogniki sprawiały, że w powietrzu unosiła się atmosfera spokoju, może to pozwoli się mu otworzyć?
- Może zechciałby pan o tym porozmawiać? Może mogłabym jakoś pomóc? - zapytałam, nie patrząc na niego.
- Jest pan niezwykle małomówny, panie Nott - powiedziałam uprzejmie. - Nie żeby mi to przeszkadzało, jednak jestem ciekawa, czym jest to spowodowane.
Odwróciłam głowę w jego kierunku i uważnie mu się przyjrzałam. Wyglądał na człowieka zmęczonego, ale nie tak fizycznie, tylko psychicznie, jak gdyby coś go trapiło od środka. A mnie aż skręcało od środka, tak byłam ciekawa, co siedzi w głowie mężczyzny. Dałam mu chwilę na przetworzenie moich słów odwracając się ponownie w stronę ogniska. Piękne tańczące ogniki sprawiały, że w powietrzu unosiła się atmosfera spokoju, może to pozwoli się mu otworzyć?
- Może zechciałby pan o tym porozmawiać? Może mogłabym jakoś pomóc? - zapytałam, nie patrząc na niego.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Boczne ognisko
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset