Klub Swing 'n' Roll
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Klub Swing 'n' Roll
Typowo mugolski klub, jakich wiele w samym centrum City of London. Mugolski alkohol, mugolskie pary, mugolska muzyka - głównie swing i rock 'n' roll grane na żywo. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że w powietrzu czuć magię - na pewno nie tą prawdziwą. Wielka sala podzielona jest na trzy części - barową, ze stolikami, gdzie można prowadzić swobodne dysputy przy żywej muzyce w tle oraz parkiet, gdzie w tańcu niejeden kawaler skradł serce wielu panien. Weekendami, podczas rock and rollowych wieczorów, można spotkać tu tłumy młodych osób, czasami i czarodziejów, zwykle mugolskiego pochodzenia lub półkrwi - może są ciekawi organizowanych tu dancingów, a może po prostu lubią to miejsce?
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:14, w całości zmieniany 2 razy
Czy miał lepszą pamięć do twarzy? Nie, raczej wątpliwe - po prostu łatwiej zapamiętywało się osoby charakterystyczne i wyróżniające się z tłumu. Alice taka była - wszyscy w Hogwarcie ją kojarzyli, a przynajmniej Sylvainowi się tak wydawało. Ślizgoni w każdym razie uważali ją za idealny obiekt kpin.
Tak, tak, Elliot właśnie. Ale kim on był? Uśmiechnął się trochę kwaśno. Pokręcił jeszcze głową na pytanie prawdziwe imię. Nie, wtedy jeszcze nikt na niego nie wołał Silver.
- Nie, i tak mnie pewnie nie pamiętasz - odparł. - Byłem rok starszym Ślizgonem - dodał. Proszę bardzo, dostała nawet swoją podpowiedź, choć Sylvain wątpił, żeby jej w jakiś sposób pomogła. No, mogła spojrzeć na niego inaczej, bo zgadywał, że za podopiecznymi Salazara nie przepadała... ale czy skojarzyłaby jego bladą, dojrzalszą już twarz z jego dawną, szlachetną facjatą? Schludnie ubranego arystokratę z jego obecnym trochę zabiedzonym i chaotycznym odpowiednikiem?
W świecie mugoli czuła się wolna? Sam się sobie dziwił, ale był w stanie to zrozumieć. W końcu sam też tu uciekał, prawda? Choć nie wytrzymałby tu dłużej niż jeden wieczór. Na dłuższą metę czuł się tu obco i... po prostu nie na miejscu.
- To kompletnie nie moja bajka - odpowiedział, choć jakby na przekór temu znów zawirował dziewczyną wśród mugoli, na mugolskim parkiecie i do mugolskiej muzyki. - Przecież oni nie mają ani krzty magii - pokręcił głową z dezaprobatą. Osobiście wprawdzie nie nadużywał czarów, ale gdyby miał się cały czas pilnować, by nie wyciągać różdżki, to chyba by go szlag trafił. Ciągłe udawanie mugola też by go tylko frustrowało.
Tak, tak, Elliot właśnie. Ale kim on był? Uśmiechnął się trochę kwaśno. Pokręcił jeszcze głową na pytanie prawdziwe imię. Nie, wtedy jeszcze nikt na niego nie wołał Silver.
- Nie, i tak mnie pewnie nie pamiętasz - odparł. - Byłem rok starszym Ślizgonem - dodał. Proszę bardzo, dostała nawet swoją podpowiedź, choć Sylvain wątpił, żeby jej w jakiś sposób pomogła. No, mogła spojrzeć na niego inaczej, bo zgadywał, że za podopiecznymi Salazara nie przepadała... ale czy skojarzyłaby jego bladą, dojrzalszą już twarz z jego dawną, szlachetną facjatą? Schludnie ubranego arystokratę z jego obecnym trochę zabiedzonym i chaotycznym odpowiednikiem?
W świecie mugoli czuła się wolna? Sam się sobie dziwił, ale był w stanie to zrozumieć. W końcu sam też tu uciekał, prawda? Choć nie wytrzymałby tu dłużej niż jeden wieczór. Na dłuższą metę czuł się tu obco i... po prostu nie na miejscu.
- To kompletnie nie moja bajka - odpowiedział, choć jakby na przekór temu znów zawirował dziewczyną wśród mugoli, na mugolskim parkiecie i do mugolskiej muzyki. - Przecież oni nie mają ani krzty magii - pokręcił głową z dezaprobatą. Osobiście wprawdzie nie nadużywał czarów, ale gdyby miał się cały czas pilnować, by nie wyciągać różdżki, to chyba by go szlag trafił. Ciągłe udawanie mugola też by go tylko frustrowało.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Alice bez wątpienia się wyróżniała na tle tych wszystkich grzecznych dziewczątek w szatach i grzecznych spódniczkach. Nie tylko pod względem wyglądu, ale i zachowania. Była energiczna i wszędobylska, i mimo kpin Ślizgonów, robiła po prostu swoje. Nie należała do osób załamujących się z powodu krzywych spojrzeń czy pogardliwych uwag, przeszła przez szkolne czasy z podniesioną głową i świadomością, że gdy tylko skończy Hogwart, będzie mogła robić, co tylko zechce. Jej nikt nie wpakuje w zaaranżowany związek ani nie zredukuje do roli salonowej ozdóbki, co spotkało wiele dziewcząt z tych starych rodów.
Nie pamiętała jego nazwiska. W końcu minęło trochę czasu i ledwo rozróżniała imiona osób ze swojego domu, a co dopiero starszych Ślizgonów. No i mężczyzna zmienił się, tej obecnej, wymizerowanej twarzy nie skojarzyłaby z osobą, którą był w czasach szkolnych.
Nie była może tyle uprzedzona do samych Ślizgonów jako takich, bo uważała domy za sztuczny, narzucony układ jedynie wzmagający podziały i różnice między uczniami już od najmłodszych lat i narzucający pewne role w szkolnej społeczności. Była raczej uprzedzona do wartości wyznawanych przez wielu spośród nich, szczególnie do bredni o wyższości czystej krwi.
- Może i nie. Ale to nie znaczy, że są gorsi od czarodziejów – powiedziała. – Oni po prostu... Żyją inaczej. Muszą poradzić sobie bez czarów, o których większość z nich nie ma zielonego pojęcia. Ale są takimi samymi ludźmi, jak ty czy ja. Spędziłam wśród nich sporą część życia, wielu członków mojej rodziny to mugole.
Tańczyli nadal. Nie była zaskoczona ani urażona jego słowami. Nie spodziewała się niczego innego po kimś, kto nawet nie wiedział, jak zachować się na ulicy i panikował na myśl o przejażdżce samochodem.
Nie pamiętała jego nazwiska. W końcu minęło trochę czasu i ledwo rozróżniała imiona osób ze swojego domu, a co dopiero starszych Ślizgonów. No i mężczyzna zmienił się, tej obecnej, wymizerowanej twarzy nie skojarzyłaby z osobą, którą był w czasach szkolnych.
Nie była może tyle uprzedzona do samych Ślizgonów jako takich, bo uważała domy za sztuczny, narzucony układ jedynie wzmagający podziały i różnice między uczniami już od najmłodszych lat i narzucający pewne role w szkolnej społeczności. Była raczej uprzedzona do wartości wyznawanych przez wielu spośród nich, szczególnie do bredni o wyższości czystej krwi.
- Może i nie. Ale to nie znaczy, że są gorsi od czarodziejów – powiedziała. – Oni po prostu... Żyją inaczej. Muszą poradzić sobie bez czarów, o których większość z nich nie ma zielonego pojęcia. Ale są takimi samymi ludźmi, jak ty czy ja. Spędziłam wśród nich sporą część życia, wielu członków mojej rodziny to mugole.
Tańczyli nadal. Nie była zaskoczona ani urażona jego słowami. Nie spodziewała się niczego innego po kimś, kto nawet nie wiedział, jak zachować się na ulicy i panikował na myśl o przejażdżce samochodem.
Co do tej czystości krwi, to nawet sam by się z nią zgodził. Już w Hogwarcie patrzył na to z przymrużeniem oka i nie zwracał aż tak na to uwagi - kto w jakiej rodzinie się urodził. Świadczyć o tym mogła przecież jego pierwsza najlepsza przyjaciółka, z którą to zapuszczał się w dzikie ostępy Zakazanego Lasu. Vera przecież była półkrwi. Jego ukochana kuzynka również. Nie, z tym nie miał aż takich problemów tym bardziej, że z czasem zupełnie przestał brać tą kategorię pod uwagę, jeśli już dzielił czarodziejów na gorszych i lepszych, ale... włożył sporo wysiłku, by się nie skrzywić na jej słowa o tym, że mugole nie są gorsi od czarodziejów. Starał się! Naprawdę się starał dostrzec w mugolach... coś. Cokolwiek, co sprawiłoby, że naprawdę przestałby ich uważać za gorszych, ale... wciąż do końca nie potrafił. Byli jak upośledzeni czarodzieje. Jak ptaki nieloty! Tacy... dziwni.
Nie wypowiedziałby im wojny, nie uważał, że należy wszystkich wybić co do nogi (tym bardziej, że przecież w ich rodzinach rodzili się czarodzieje, prawda?), ale... nie do końca potrafił spojrzeć na nich jak na równych sobie.
Milczał przez chwilę nie wiedząc jak ubrać w słowa swoje myśli, żeby nie obrazić dziewczyny czy jej rodziny... im dłużej jednak się nad tym zastanawiał, tym gorzej brzmiało to w jego głowie, więc postanowił zapytać wprost bez owijania w bawełnę.
- Mówisz, że są tacy jak my... ale bez magii, czy to już samo przez się nie sugeruje, że są mimo wszystko gorsi? - nie powiedział tego złośliwie, naprawdę próbował spojrzeć na mugoli oczami Alice czy Gwinnie... ale to wcale nie było takie łatwe. O mugolach miał blade pojęcie, swoją wiedzę o nich opierał przede wszystkim na czarodziejskich stereotypach i swoim niewielkim doświadczeniu.
Nie wypowiedziałby im wojny, nie uważał, że należy wszystkich wybić co do nogi (tym bardziej, że przecież w ich rodzinach rodzili się czarodzieje, prawda?), ale... nie do końca potrafił spojrzeć na nich jak na równych sobie.
Milczał przez chwilę nie wiedząc jak ubrać w słowa swoje myśli, żeby nie obrazić dziewczyny czy jej rodziny... im dłużej jednak się nad tym zastanawiał, tym gorzej brzmiało to w jego głowie, więc postanowił zapytać wprost bez owijania w bawełnę.
- Mówisz, że są tacy jak my... ale bez magii, czy to już samo przez się nie sugeruje, że są mimo wszystko gorsi? - nie powiedział tego złośliwie, naprawdę próbował spojrzeć na mugoli oczami Alice czy Gwinnie... ale to wcale nie było takie łatwe. O mugolach miał blade pojęcie, swoją wiedzę o nich opierał przede wszystkim na czarodziejskich stereotypach i swoim niewielkim doświadczeniu.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Jeszcze długo roztrząsali kwestię swoich stosunków do mugoli i magii. Głośna, zatłoczona sala, gdzie każda para zajmowała się sobą i nie zwracała uwagi na pozostałych, sprzyjała rozmowie. Mimo wszystko jednak Alice nie była uprzedzona do mężczyzny, nawet jeśli w wielu kwestiach różnili się poglądami. A różnili się dość znacznie, bo jednak każde z nich wywodziło się z zupełnie odmiennego środowiska.
Nawet nie zauważyli, kiedy mijał im czas. Impreza trwała w najlepsze i tańczyli razem dosyć długo, ale w końcu nadszedł koniec. Inni tańczący powoli się rozchodzili, więc Alice i Silver także zaczęli się powoli zbierać.
- Może jeszcze się kiedyś spotkamy? – zagadała, odgarniając z twarzy włosy, po tańcu jeszcze bardziej potargane. – I mam nadzieję, że już w milszych okolicznościach. Bez przejeżdżania na ulicy. Swoją drogą, naprawdę powinieneś uważać w tym mugolskim świecie.
Mrugnęła do niego, po czym parsknęła krótkim śmiechem i pożegnawszy się (przy czym jeszcze raz poleciła mu, żeby uważał i nie pakował się w tarapaty), ruszyła w stronę wyjścia. Po udanej zabawie zamierzała wrócić do mieszkania i wyspać się porządnie przez kolejnym dniem.
zt. x2
Nawet nie zauważyli, kiedy mijał im czas. Impreza trwała w najlepsze i tańczyli razem dosyć długo, ale w końcu nadszedł koniec. Inni tańczący powoli się rozchodzili, więc Alice i Silver także zaczęli się powoli zbierać.
- Może jeszcze się kiedyś spotkamy? – zagadała, odgarniając z twarzy włosy, po tańcu jeszcze bardziej potargane. – I mam nadzieję, że już w milszych okolicznościach. Bez przejeżdżania na ulicy. Swoją drogą, naprawdę powinieneś uważać w tym mugolskim świecie.
Mrugnęła do niego, po czym parsknęła krótkim śmiechem i pożegnawszy się (przy czym jeszcze raz poleciła mu, żeby uważał i nie pakował się w tarapaty), ruszyła w stronę wyjścia. Po udanej zabawie zamierzała wrócić do mieszkania i wyspać się porządnie przez kolejnym dniem.
zt. x2
>>> Po wizycie w herbaciarni Czerwony Imbryk
Kiedy zmierzch powoli zapadał nad Londynem, a sierpniowy zmierzch zawsze zapada zbyt wolno dla niecierpliwych duchów, Sabine wynurzyła się ze swojego mieszkania i delikatnym ruchem różdżki przywołała magiczny autobus. Wyjechał od razu zza zakrętu, ja gdyby tam właśnie czekał cały czas i czekał tylko na nią. Jedyne takie coś, co sprawiało, że każdy mógł poczuć się ważny.
Wsiadła do niego szybko, bo (to bardzo śmieszne) choć od powrotu z herbaciarni nie miała nic ważnego do roboty, i tak wyglądało na to, że zjawi się w klubie z lekkim poślizgiem. Na całe szczęście nie musiała ze sobą wlec swojego instrumentu, bo przecież pianino zawsze na nią czekało na scenie. Wystarczyło tylko unieść klapę, przesunąć palcami po klawiszach, a już ożywało i grało wespół z innymi, dając rozrywkę i radość.
Panna Goyle szybko poprawiła na lewej dłoni rękawiczkę bez palców. Zawsze ją nosiła, kiedy występowała. Nie chciała i nie mogła znieść ciekawskich spojrzeń i uwag pełnych współczucia „to ta przeklęta wojna”. Dla mugoli wciąż pozostawała żywa w pamięciach i pewnie stan ten długo jeszcze potrwa. Zbyt straszne to obrazy, by chciały zniknąć. Mawiano wtedy często, że przydałaby się magiczna różdżka i jakieś dobre zaklęcie zapomnienia. Jakże ci mugole byli słodcy w swej naiwności. Magia była pośród nich, oni tylko jej nie dostrzegali. Nic straconego – przyjaciel alkohol robił swoje i stając się też czymś w rodzaju subsytutu magii.
- Sabi! – okrzyk przerwał jej rozmyślenia, gdy przemykała pod ścianą w stronę zaplecza. – Za pięć minut zaczynamy.
To jej kolega z bandu, który grał solówki na trąbce i zagrzewał mugolską brać do tańca tak, że szkło na stolikach podskakiwało w ten sam rytm.
- Już, tylko zostawię płaszcz! – wrzasnęła na całe gardło, mało elegancko, ale inaczej się nie dało, kiedy chciało się przebić przez głośny tłum. Klub Swing 'n' Roll może i nie był jakiś wyszukany czy elegancki, ale na pewny zdobył dużą popularność w okolicy centrum.
Sabine wskoczyła na scenę, a właściwie ktoś podał jej dłoń i wciągnął na górę.
- Coś dla ducha, drodzy państwo? – ich solistka zaintonowała melodyjnie do mikrofonu. – Upamiętnijmy wspaniałego Charlie’go Parker? Bird leć w swoje strony.
I po chwili rozbrzmiało energetyzujące „Hot House”. Sabine miała nawet małą własną wstawkę. Było miło.
Kiedy zmierzch powoli zapadał nad Londynem, a sierpniowy zmierzch zawsze zapada zbyt wolno dla niecierpliwych duchów, Sabine wynurzyła się ze swojego mieszkania i delikatnym ruchem różdżki przywołała magiczny autobus. Wyjechał od razu zza zakrętu, ja gdyby tam właśnie czekał cały czas i czekał tylko na nią. Jedyne takie coś, co sprawiało, że każdy mógł poczuć się ważny.
Wsiadła do niego szybko, bo (to bardzo śmieszne) choć od powrotu z herbaciarni nie miała nic ważnego do roboty, i tak wyglądało na to, że zjawi się w klubie z lekkim poślizgiem. Na całe szczęście nie musiała ze sobą wlec swojego instrumentu, bo przecież pianino zawsze na nią czekało na scenie. Wystarczyło tylko unieść klapę, przesunąć palcami po klawiszach, a już ożywało i grało wespół z innymi, dając rozrywkę i radość.
Panna Goyle szybko poprawiła na lewej dłoni rękawiczkę bez palców. Zawsze ją nosiła, kiedy występowała. Nie chciała i nie mogła znieść ciekawskich spojrzeń i uwag pełnych współczucia „to ta przeklęta wojna”. Dla mugoli wciąż pozostawała żywa w pamięciach i pewnie stan ten długo jeszcze potrwa. Zbyt straszne to obrazy, by chciały zniknąć. Mawiano wtedy często, że przydałaby się magiczna różdżka i jakieś dobre zaklęcie zapomnienia. Jakże ci mugole byli słodcy w swej naiwności. Magia była pośród nich, oni tylko jej nie dostrzegali. Nic straconego – przyjaciel alkohol robił swoje i stając się też czymś w rodzaju subsytutu magii.
- Sabi! – okrzyk przerwał jej rozmyślenia, gdy przemykała pod ścianą w stronę zaplecza. – Za pięć minut zaczynamy.
To jej kolega z bandu, który grał solówki na trąbce i zagrzewał mugolską brać do tańca tak, że szkło na stolikach podskakiwało w ten sam rytm.
- Już, tylko zostawię płaszcz! – wrzasnęła na całe gardło, mało elegancko, ale inaczej się nie dało, kiedy chciało się przebić przez głośny tłum. Klub Swing 'n' Roll może i nie był jakiś wyszukany czy elegancki, ale na pewny zdobył dużą popularność w okolicy centrum.
Sabine wskoczyła na scenę, a właściwie ktoś podał jej dłoń i wciągnął na górę.
- Coś dla ducha, drodzy państwo? – ich solistka zaintonowała melodyjnie do mikrofonu. – Upamiętnijmy wspaniałego Charlie’go Parker? Bird leć w swoje strony.
I po chwili rozbrzmiało energetyzujące „Hot House”. Sabine miała nawet małą własną wstawkę. Było miło.
Ostatnio zmieniony przez Sabine Goyle dnia 15.11.15 19:31, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Po raz pierwszy odwiedziłem to miejsc przypadkowo. Mój pijany przyjaciel, którego odprowadzałem do domu uparł się, że on musi koniecznie zajrzeć do środka. Jeśli chodzi zaś o dyskusję z pijanym to wiecie, jak to jest. Możesz sobie mówić, że stół to nie parkiet, że barman to nie psycholog i że wcale nie umrze, jak tam nie wejdzie, a on i tak będzie wiedział lepiej. Wlazł więc tu, a ja za nim nie mając za dużego wyboru. I cóż...okazało się być to początkiem końca dla mej duszy. Zaprzedałem ją w momencie przekraczania progu lokalu. Niby opłata za bilet, by móc wejść i chłonąć skoczne dźwięki pianina, próbować dostrzec jej palce sunące wdzięcznie po klawiszach i ten uśmiech, gdy spogląda ku swym muzycznym kompanom oraz mój smutek, gdy nie kieruje go ku mnie. Niepojęte uczucie, które po wielokroć przychodziłem zgłębiać w pojedynkę. Jak bowiem mogłem żądać by ku mnie wzrok kierowała, jak ma osoba ginęła w tłumie masy ludzkiej? Kiedy tylko mogłem przychodziłem więc tu, siadałem wśród innych i ukradkiem zerkając na jej lico, kontemplowałem nad tym smutkiem i swą niemocą. Tak, jak to czyniłem teraz. Obracałem w dłoni szklankę z drinkiem, a wzrok utknięty miałem naturalnie w jej osobie. Zwała się Sabine. Imię jej poznałem niestety nie z przyzwolenia jej ust, a tych należących do barmana. Marna była mi to pociecha, lecz nie przeszkadzało mi to. Stała się dzięki temu mi bliższa, choć dystans między nami jakkolwiek nie zmalał - jeszcze. Pracowałem nad tym wszak każdej nocy i każdej kończyło się na sięganiu po dolewkę pocieszenia. Nijak jednak nie mógł mi zarzucić, że nie pracowałem!
Gość
Gość
Nie kierowała ku niemu oczu, bo zwykle salę wypełniał taki tłum, w dodatku ruchliwy i roztańczony, że trudno było dojrzeć jakąkolwiek znajomą twarz. A twarz pana Wrońskiego do tych bliskich na pewno się nie zaliczała. Sabine go nie znała, nie kojarzyła z żadnej gazety – mugolskiej czy czarodziejskiej. Dodatków sportowych raczej unikała, zresztą w nikłym stopniu interesowało ją to, co działo się w magicznym światku.
To nie znaczy jednak, że nikt na sali nie dostrzegał twarzy młodego mężczyzny, który kolejny wieczór przesiadywał z drinkiem – jedynym towarzystwem. I słuchał muzyki, bo ani nie tańczył, ani nie spotykał się tu ze znajomymi czy dziewczyną.
- Sabine – jedna z kelnerek, wysoka Jane o żadnej wielkiej urodzie, a raczej o przyjemnych regularnych rysach podeszła bliżej sceny, na której zespół właśnie się zbierał po krótkiej przerwie. – Znasz tego młodego gościa?– wskazała nieznacznie za siebie na Józefa. – Ciemne włosy, ładne zielone oczy – pokiwała palcem i uśmiechnęła się figlarnie. – Sama widziałam, przynosząc mu drinka. Niespotykany kolor.
- Nie, nie znam – panna Goyle zmarszczyła brwi, zerkając w stronę młodego człowieka i odkaszlnęła. – A co? Chciałby jakiś specyficzny utwór?
Jane zaśmiała się lekko i wzruszyła ramieniem.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc „specyficzny”, ale on tu od jakiegoś czasu przychodzi i przygląda ci się, jak grasz. Jak nie grasz, też ci się przygląda. Może tylko mniej jawnie. Wygląda na młodzika – zachichotała sama do siebie.
- Nie wiem, nie znam – Sabine potrząsnęła głową i skrzywiła usta. – Może mnie z kimś pomylił albo… Nie, nie znam.
Mówiła prawdę, ale czarodziej pozna innego czarodzieja. Tak było i tym razem. Co tu robił ten młody przedstawiciel niedostępnego dla mugoli świata? Ktoś chciał ją kontrolować? Rodzina czy przedstawiciele prawa? Zrobiła coś nie tak, a może ktoś ją wrabiał? Albo odkrył jej sekret…
Rozejrzała się wokół siebie, wyraźnie zmieszana i chyba po raz pierwszy spojrzała prosto w oczy nieznajomego czarodzieja. Czego on chciał?
To nie znaczy jednak, że nikt na sali nie dostrzegał twarzy młodego mężczyzny, który kolejny wieczór przesiadywał z drinkiem – jedynym towarzystwem. I słuchał muzyki, bo ani nie tańczył, ani nie spotykał się tu ze znajomymi czy dziewczyną.
- Sabine – jedna z kelnerek, wysoka Jane o żadnej wielkiej urodzie, a raczej o przyjemnych regularnych rysach podeszła bliżej sceny, na której zespół właśnie się zbierał po krótkiej przerwie. – Znasz tego młodego gościa?– wskazała nieznacznie za siebie na Józefa. – Ciemne włosy, ładne zielone oczy – pokiwała palcem i uśmiechnęła się figlarnie. – Sama widziałam, przynosząc mu drinka. Niespotykany kolor.
- Nie, nie znam – panna Goyle zmarszczyła brwi, zerkając w stronę młodego człowieka i odkaszlnęła. – A co? Chciałby jakiś specyficzny utwór?
Jane zaśmiała się lekko i wzruszyła ramieniem.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc „specyficzny”, ale on tu od jakiegoś czasu przychodzi i przygląda ci się, jak grasz. Jak nie grasz, też ci się przygląda. Może tylko mniej jawnie. Wygląda na młodzika – zachichotała sama do siebie.
- Nie wiem, nie znam – Sabine potrząsnęła głową i skrzywiła usta. – Może mnie z kimś pomylił albo… Nie, nie znam.
Mówiła prawdę, ale czarodziej pozna innego czarodzieja. Tak było i tym razem. Co tu robił ten młody przedstawiciel niedostępnego dla mugoli świata? Ktoś chciał ją kontrolować? Rodzina czy przedstawiciele prawa? Zrobiła coś nie tak, a może ktoś ją wrabiał? Albo odkrył jej sekret…
Rozejrzała się wokół siebie, wyraźnie zmieszana i chyba po raz pierwszy spojrzała prosto w oczy nieznajomego czarodzieja. Czego on chciał?
Gość
Gość
Zeszła ze sceny. Odprowadziłem ją wzrokiem upijając nico towarzyszącego mi trunku. Ukradkiem obserwowałem, jak rozmawia z kelnerką, być może koleżanką bądź przyjaciółką. Zmrużyłem ślepia dając sobie sprawę z zazdrości smagającą mą dumę pokrętnym batem. Co prawda odczuwałem nieodpartą potrzebę nawiązania z nią znajomości, ale żeby do tego stopnia...? Zaskoczyło mnie to i zmieszało, lecz nie tak bardzo jak komentarz barmana.
- Masz do niej jakąś sprawę?
- Co?
- Sabine, coś od niej chcesz? Widzę przecież, że od kiedy tu przyszedłeś, świdrujesz ją wzrokiem jakbyś miał nadzieję ją tu mentalnie przyciągnąć. - Uśmiechnął się konspiracyjnie, kiedy to polerował szklankę. Spawnie mnie drań speszył. Myślałem, że moja przykrywka zwykłego klienta jest perfekcyjna. Sięgnąłem nerwowo po szklankę, chcąc dopić jej zawartość i się czym prędzej ulotnić.
- Zawołać ją? - Pytanie zadane w nieodpowiedniej chwili bo akurat wtedy, gdy udało mi się skrzyżować z nią spojrzenia. Nie mogłem zareagować inaczej więc w przypływie ogromnej fali zdumienia majestatycznie zaplułem trunkiem tak skrzętnie polerowany przed chwilą blat baru. Zaraz potem buntowniczo odstawiłem na nim szkło, troszcząc się o to by dostatecznie głośno o niego uderzyło.
- Na Boga, nie! - Równie głośna, pretensjonalna oraz przede wszystkim - wyjątkowo mało dyskretna odmowa w tym momencie brutalnie odebrała mi tytuł samozwańczo mistrza kamuflażu. A te pytające spojrzenia, kierowane ku mnie...mnożyły się jak króliki.
- To znaczy...nie trzeba. Masz, reszta dla ciebie. - Wyłożyłem na blat mugolską walutę i odszedłem w pośpiechu. Chciałem zniknąć w tłumie, nim na me lica wyjdzie rumień zażenowania.
- Masz do niej jakąś sprawę?
- Co?
- Sabine, coś od niej chcesz? Widzę przecież, że od kiedy tu przyszedłeś, świdrujesz ją wzrokiem jakbyś miał nadzieję ją tu mentalnie przyciągnąć. - Uśmiechnął się konspiracyjnie, kiedy to polerował szklankę. Spawnie mnie drań speszył. Myślałem, że moja przykrywka zwykłego klienta jest perfekcyjna. Sięgnąłem nerwowo po szklankę, chcąc dopić jej zawartość i się czym prędzej ulotnić.
- Zawołać ją? - Pytanie zadane w nieodpowiedniej chwili bo akurat wtedy, gdy udało mi się skrzyżować z nią spojrzenia. Nie mogłem zareagować inaczej więc w przypływie ogromnej fali zdumienia majestatycznie zaplułem trunkiem tak skrzętnie polerowany przed chwilą blat baru. Zaraz potem buntowniczo odstawiłem na nim szkło, troszcząc się o to by dostatecznie głośno o niego uderzyło.
- Na Boga, nie! - Równie głośna, pretensjonalna oraz przede wszystkim - wyjątkowo mało dyskretna odmowa w tym momencie brutalnie odebrała mi tytuł samozwańczo mistrza kamuflażu. A te pytające spojrzenia, kierowane ku mnie...mnożyły się jak króliki.
- To znaczy...nie trzeba. Masz, reszta dla ciebie. - Wyłożyłem na blat mugolską walutę i odszedłem w pośpiechu. Chciałem zniknąć w tłumie, nim na me lica wyjdzie rumień zażenowania.
Gość
Gość
Kiedy chłopak zniknął w roztańczonym tłumie, poczuła w sercu nieoczekiwane ukłucie żalu. Może powinna była podejść, zapytać, zagadnąć tak po prostu zupełnie niezobowiązująco? A jednak nie zrobiła tego... Ze strachu chyba, bo ostatni raz ktoś patrzył na nią z takim zainteresowaniem przed wypadkiem. Potem już nic, pustka, choć wiele razy marzyła o czymś takim. Tylko że mijały lata, nic się nie działo, a tu nagle oczy młodego człowieka wpatrzone w nią. Jeszcze jakby była kimś ważnym, śpiewała czy grała wybitnie, a ona zaliczała się do grona przeciętnych muzyków. W tańcu była najlepsza, tutaj po prostu grała. Dawno straciła swój blask i przekonanie o wielkości.
Sabine odkaszlnęła pospiesznie, ganiąc się w duchu nad duchem melancholi, który nagle ją ogarnął i czym prędzej powróciła na scenę. Myślała jeszcze trochę o nieznajomym, ale niezbyt długo. Nie chciała zaprzątać sobie uwagi czymś, co mogło stać, ale jednak się nie wydarzyło. Poza tym hałas skutecznie odciągał od głębszych refleksji. Ludzie chcieli się bawić, to się teraz liczyło. Za to jej płacicili.
Zwyczajowo klub zamykano tuż przed północą. Tym razem też.
- Wracasz z nami? Idziemy do Janet - panna Goyle usłyszała za sobą tubalny głos jednego z muzyków.
- Nie, jutro muszę wcześniej wstać. Wizyta rodziców, rozumiesz - skłamała bez mrugnięcia okiem. Co miała niby powiedzieć? Że machnie różdżką i pojawi się jej magiczny transport? Poza tym naparwdę miała zamiar spotkać się z matką, która bardzo na to nalegała. Podobno chodziło o małą robotkę na jakimś przyjęciu.
- Jasne - muzyk pstryknął palcami, pełen zrozumienia. - Jak się człowiek z nimi nie spotka, zawsze jest draka.
Racja, wszyscy młodzi chcieli być bardzo samodzielni, ale tak naparwdę często żyli uzależnieni od rodziców. Pieniądze i towarzyskie znajomości wciąż mocno ograniczały, ale czy kiedyś było inaczej?
Ostatecznie Sabine wracała sama, choć o tej porze do domów wracało sporo młodych osób. Wszyscy spieszyli się z nocnych zabaw na nocny wypoczynek. Rano zaczynał się pracowniczy kierat. Tylko panna Goyle nie miała zbyt wielu obowiązków, ale i tak szła energicznie na najbliższą przecznicę, gdzie zamierzała przywołać transport dla siebie. Co jakiś czas patrzyła w rozświetlone okna w pobliskich kamienicach. Powoli gasły, jedne po drugich, Londyn szedł spać.
Sabine odkaszlnęła pospiesznie, ganiąc się w duchu nad duchem melancholi, który nagle ją ogarnął i czym prędzej powróciła na scenę. Myślała jeszcze trochę o nieznajomym, ale niezbyt długo. Nie chciała zaprzątać sobie uwagi czymś, co mogło stać, ale jednak się nie wydarzyło. Poza tym hałas skutecznie odciągał od głębszych refleksji. Ludzie chcieli się bawić, to się teraz liczyło. Za to jej płacicili.
Zwyczajowo klub zamykano tuż przed północą. Tym razem też.
- Wracasz z nami? Idziemy do Janet - panna Goyle usłyszała za sobą tubalny głos jednego z muzyków.
- Nie, jutro muszę wcześniej wstać. Wizyta rodziców, rozumiesz - skłamała bez mrugnięcia okiem. Co miała niby powiedzieć? Że machnie różdżką i pojawi się jej magiczny transport? Poza tym naparwdę miała zamiar spotkać się z matką, która bardzo na to nalegała. Podobno chodziło o małą robotkę na jakimś przyjęciu.
- Jasne - muzyk pstryknął palcami, pełen zrozumienia. - Jak się człowiek z nimi nie spotka, zawsze jest draka.
Racja, wszyscy młodzi chcieli być bardzo samodzielni, ale tak naparwdę często żyli uzależnieni od rodziców. Pieniądze i towarzyskie znajomości wciąż mocno ograniczały, ale czy kiedyś było inaczej?
Ostatecznie Sabine wracała sama, choć o tej porze do domów wracało sporo młodych osób. Wszyscy spieszyli się z nocnych zabaw na nocny wypoczynek. Rano zaczynał się pracowniczy kierat. Tylko panna Goyle nie miała zbyt wielu obowiązków, ale i tak szła energicznie na najbliższą przecznicę, gdzie zamierzała przywołać transport dla siebie. Co jakiś czas patrzyła w rozświetlone okna w pobliskich kamienicach. Powoli gasły, jedne po drugich, Londyn szedł spać.
Gość
Gość
Spłoszony uciekłem w tłum, a gdy się już z nim stopiłem ogarnęła mnie frustracja i żałość. Czułem bowiem nieodpartą potrzebę spoglądania na jej osobę, słuchania muzyki którą otworzyła, zbliżenia się, poznania, a gdy nadarzyła się ku temu okazja uciekłem. Czemu? Nie zwykłem przeciż obawiać się konfrontacji, wyzwań, a mimo to podpierałem teraz ścianę w końcu sali, skąd nie byłem w stanie nawet dostrzec jej osoby. Brawo ja. Powiedzieć w tym momencie, że byłem zły na siebie to mało. Choć jeszcze ten barman...Wszytko popsuł! Gdyby nie on to... to wciąż bym siedział w miejscu jak kołek i nic nie robił. Maną to było pociechą. Westchnąłem.
Czas mijał szybko, a przy tym również niemiłosiernie powoli. Ja zaś próbowałem w mało wprawiony sposób go zabić kręcąc się nerwowo w cieniu uliczki. Miałem stąd idealną wizję na służbowe wyjście z klubowego przybytku. I nie - nie byłem godnym pożałowania prześladowcą, nie umiejącym zagadać. Co to to nie! Byłem rycerzem strzegącym z ukrycia bezpieczeństwa owej damy - i tego się trzymajmy wszystkimi czterema kończynami. W innym przypadku można bowiem było podpiąć mnie pod kilka paragrafów, a tego menadżerka drużyny by mi nie wybaczyła. Nie chcąc wiec kusić losu, pozwalałem sobie jedynie na odprowadzanie Sabiny do autobusu, którym kursowała. W końcu późno kończyła prace, a kto wie czy za rogiem nie czyha jakiś ponury świrus? Myśl ta po raz pierwszy nawiedziła mnie przeszło tydzień temu i od tego momentu też podjąłem się odpowiedzialności czuwania nad Sabiną dopóki ta nie zniknie w wejściu autobusu. Dzisiejszej nocy odprowadzałem ją wiec w ten sam sposób co przez kilka poprzednich - ona szła przodem ulicą, a ja paręnaście metrów za nią, kryjąc się w cieniu.
Czas mijał szybko, a przy tym również niemiłosiernie powoli. Ja zaś próbowałem w mało wprawiony sposób go zabić kręcąc się nerwowo w cieniu uliczki. Miałem stąd idealną wizję na służbowe wyjście z klubowego przybytku. I nie - nie byłem godnym pożałowania prześladowcą, nie umiejącym zagadać. Co to to nie! Byłem rycerzem strzegącym z ukrycia bezpieczeństwa owej damy - i tego się trzymajmy wszystkimi czterema kończynami. W innym przypadku można bowiem było podpiąć mnie pod kilka paragrafów, a tego menadżerka drużyny by mi nie wybaczyła. Nie chcąc wiec kusić losu, pozwalałem sobie jedynie na odprowadzanie Sabiny do autobusu, którym kursowała. W końcu późno kończyła prace, a kto wie czy za rogiem nie czyha jakiś ponury świrus? Myśl ta po raz pierwszy nawiedziła mnie przeszło tydzień temu i od tego momentu też podjąłem się odpowiedzialności czuwania nad Sabiną dopóki ta nie zniknie w wejściu autobusu. Dzisiejszej nocy odprowadzałem ją wiec w ten sam sposób co przez kilka poprzednich - ona szła przodem ulicą, a ja paręnaście metrów za nią, kryjąc się w cieniu.
Gość
Gość
Zwykle wracała zupełnie spokojna i nie zważając na innych przechodniów, których o tej porze mogła policzyć na palcach. Wysyp klubowych gości szybko się zmniejszył, ludzie powsiadali do własnych aut lub taksówek, niektórzy zniknęli pod ziemią czyli w metrze, a Sabine szła w jakieś ustronne miejsce, gdzie mogła spokojnie przywołać Błędnego Rycerza. Bardzo poetycka nazwa dla zwykłego środka transportu. Nigdy się nad nią nie zastanawiała jakoś głębiej, a przecież musiała mieć jakąś historię…
Dziś wracało się jej jakoś dziwnie. Niby ta sama droga, znana od przeszło czterech lat, a jednak panna Goyle czuła się niepewnie. Szła energicznie i nawet nieco przyspieszyła kroku. Kilka razy obejrzała się za siebie i za każdym razem nie dostrzegła niczego niepokojącego. Szła za nią tylko jakaś para, więc pozwoliła się im wyprzedzić, by nie narazić ich na widowisko nagle znikającej osoby, choć pewnie nawet nie zwróciliby na nią uwagi.
Teraz szła sama, a jednak wrażenie obecności kogoś jeszcze jej nie opuszczało. Sabine zerknęła szybko przez ramię i tym razem chyba dostrzegła jakiś cień, który szybko znikł, jakby wcale nie istniał. Nie zwolniła kroku, nie dała po sobie poznać, że coś ją niepokoiło, poprawiła tylko torbę, w której aktualnie dźwigała książki. Wizyta w bibliotece jak zwykle zaowocowała dodatkowymi ciężarami do niesienia.
Nagle Sabine zatrzymała się i zupełnie nieoczekiwanie zawróciła. Szła teraz szybko na powrót w stronę klubu. Zapomniała czegoś albo coś się jej przypomniało, albo coś jeszcze. Wydawało się, że nic jej nie zatrzyma, chyba tylko jakiś wysoki mur, który nagle wyrósłby na drodze Sabine. I niespodziewanie zniknęła w najbliższej bramie. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś ją wciągnął, ale tak naprawdę po prostu gwałtownie skręciła w ciemność.
Przystanęła w półmroku i owinąwszy zdrową dłoń oraz nadgarstek paskiem od torby z książkami, czekała aż ten ktoś, jeśli w ogóle był, zajrzy tutaj. Wtedy zamachnie się i przywali mu z całej siły, a potem ucieknie.
Dziś wracało się jej jakoś dziwnie. Niby ta sama droga, znana od przeszło czterech lat, a jednak panna Goyle czuła się niepewnie. Szła energicznie i nawet nieco przyspieszyła kroku. Kilka razy obejrzała się za siebie i za każdym razem nie dostrzegła niczego niepokojącego. Szła za nią tylko jakaś para, więc pozwoliła się im wyprzedzić, by nie narazić ich na widowisko nagle znikającej osoby, choć pewnie nawet nie zwróciliby na nią uwagi.
Teraz szła sama, a jednak wrażenie obecności kogoś jeszcze jej nie opuszczało. Sabine zerknęła szybko przez ramię i tym razem chyba dostrzegła jakiś cień, który szybko znikł, jakby wcale nie istniał. Nie zwolniła kroku, nie dała po sobie poznać, że coś ją niepokoiło, poprawiła tylko torbę, w której aktualnie dźwigała książki. Wizyta w bibliotece jak zwykle zaowocowała dodatkowymi ciężarami do niesienia.
Nagle Sabine zatrzymała się i zupełnie nieoczekiwanie zawróciła. Szła teraz szybko na powrót w stronę klubu. Zapomniała czegoś albo coś się jej przypomniało, albo coś jeszcze. Wydawało się, że nic jej nie zatrzyma, chyba tylko jakiś wysoki mur, który nagle wyrósłby na drodze Sabine. I niespodziewanie zniknęła w najbliższej bramie. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś ją wciągnął, ale tak naprawdę po prostu gwałtownie skręciła w ciemność.
Przystanęła w półmroku i owinąwszy zdrową dłoń oraz nadgarstek paskiem od torby z książkami, czekała aż ten ktoś, jeśli w ogóle był, zajrzy tutaj. Wtedy zamachnie się i przywali mu z całej siły, a potem ucieknie.
Gość
Gość
Wyszła, ja zacząłem ciągnąc się za nią. Zapewne, gdyby nie te parę wcześniejszych drinków pomysł ten wydałby mi się co najmniej absurdalny, a jednak twardo trwałem w swym postanowieniu wmawiając sobie, że to mój dżentelmeński obowiązek. Szkoda tylko, że do takiego mi w praktyce trochę brakowało. Gdybym tylko bowiem uważniej i poważniej traktował nauki etykiety mej matki oraz guwernantki zapewne było mi by bliżej, a tak czaiłem się niczym szczur po zakamarkach Londynu. Nie chcąc o tym myśleć skopiłem się na jej sylwetce. Co jakiś czas przyspieszałem kroku, by zaraz schować się w cieniu i przyglądać się jak odchodzi w samotności w sobie znanym kierunku. W bladym świetle latarni wyglądała wręcz poetycko, a przynajmniej dopóki nagle się nie zatrzymała i zawróciła. Zaskoczyło mnie to wyjątkowo. Ściągnąłem pochmurnie brwi, próbując wypatrzeć w ciemności powód tego zachowania, lecz niczego nie dostrzegłem. Może czegoś zapomniała? Nie będąc pewnym przemieszczałem się za nią i...krew mi w żyłach się zmroziła, gdy nagle jej sylwetka targnięta brutalnie w ciemność uliczki została. Serce zamarło, a nogi które stały teraz zaczęły przebierać żwawo. Obawa wymalowana na twarzy przeistoczyła się złość. Kto bowiem śmiał tak nieczysto potraktować ją na mojej warcie?! Będąc w rozbiegu chwyciłem się krawędzi budynku, coby zmieścić się w ostrym zakręcie który po czyniłem by...by dostać czymś niewyobrażalnie ciężkim i twardym po twarzy. Nie będąc przygotowanym oberwałem. Kamieniami? Gruzem w worku? Nie byłem pewien. Świat pociemniał na chwilę, a ja znalazłem się na ziemi. Pochwyciłem jednak broń, nie mając zamiaru jej pościć. Pomysł wyszarpania tego oręża zapłonął jasno w mych myślach, a przynajmniej dopóki nie dostrzegłem twarzy Sabine chcącej uciekać.
- Poczekaj, nic nic nie zrobię!
- Poczekaj, nic nic nie zrobię!
Gość
Gość
A więc nie myliła się - ktoś za nią szedł, chyba że to przypadkowy przechodzień, który właśnie chciał wejść do kamienicy. Zresztą, nieważne. W pierwszej chwili chciała zabrać torbę z książkami, ale czując zdecydowany opór, postanowiła je zostawić. A co tam! Najwyżej powie w bibliotece, że je zgubiła albo posłużyły za bardzo dobrą broń obuchową i zapłaci za wszystkie karę.
Już, już przemykała bokiem pod murem, by szybko znaleźć się w innym miejscu, kiedy dobiegł ją głos. Zupełnie nieznany, nieco przyduszony, ale cóż się dziwić, kiedy jego właściciel został powalony i pewnie nieco oszołomiony nieoczekiwanym ciosem. Co też on mówił? Że nie zrobi jej krzywdy? Ale czy tak właśnie nie mówią ci wszyscy łotrzy i dewianci, których tak wielu narobiło się po wojnie? Nie znała się oczywiście na łotrach, a tym bardziej na dewiantach, ale bujna wyobraźnia i strach kreowały w jej głowie straszne, brutalne sceny rodem z najgorszych thrillerów, które ostatnio miały wzięcie. Kto nie oglądał „M jak morderstwo” albo „Okno na podwórze” na pewno spał spokojnie.
Mimo to Sabine zatrzymała się w połowie kroku, by spojrzeć w dół na leżącego. To się źle skończy – coś mówiło jej do ucha, a jednak przystopowała wewnętrzne widmo zuchwałej ucieczki. Panna Boyle zmarszczyła brwi i patrzyła w twarz nieznajomego, a jednak jakby trochę znajomego mężczyzny. Zaraz, zaraz, czy to nie on siedział przy barze i nie o nim mówiła jej koleżanka? Chłopak o zielonych oczach. W tym świetle nie mogła oczywiście stwierdzić, czy rzeczywiście mają taki niespotykany odcień, a mimo to przyglądała mu się uparcie. I wciąż tkwiła w miejscu. Rusz się, no rusz – ponaglała się raz po raz, a zamiast tego Sabine oparła się o chłodną ścianę i odetchnęła głęboko.
- Co ty tu robisz? – zapytała w końcu niewyraźnym głosem. – I w ogóle kim jesteś? Najpierw obserwujesz mnie w klubie, a teraz to. Śledziłeś mnie?
Patrzyła na niego pełna wyrzutów, usilnie zastanawiając się nad tym, czy kiedykolwiek się poznali? Nic sensownego nie przychodziło jej w tym momencie do głowy.
Już, już przemykała bokiem pod murem, by szybko znaleźć się w innym miejscu, kiedy dobiegł ją głos. Zupełnie nieznany, nieco przyduszony, ale cóż się dziwić, kiedy jego właściciel został powalony i pewnie nieco oszołomiony nieoczekiwanym ciosem. Co też on mówił? Że nie zrobi jej krzywdy? Ale czy tak właśnie nie mówią ci wszyscy łotrzy i dewianci, których tak wielu narobiło się po wojnie? Nie znała się oczywiście na łotrach, a tym bardziej na dewiantach, ale bujna wyobraźnia i strach kreowały w jej głowie straszne, brutalne sceny rodem z najgorszych thrillerów, które ostatnio miały wzięcie. Kto nie oglądał „M jak morderstwo” albo „Okno na podwórze” na pewno spał spokojnie.
Mimo to Sabine zatrzymała się w połowie kroku, by spojrzeć w dół na leżącego. To się źle skończy – coś mówiło jej do ucha, a jednak przystopowała wewnętrzne widmo zuchwałej ucieczki. Panna Boyle zmarszczyła brwi i patrzyła w twarz nieznajomego, a jednak jakby trochę znajomego mężczyzny. Zaraz, zaraz, czy to nie on siedział przy barze i nie o nim mówiła jej koleżanka? Chłopak o zielonych oczach. W tym świetle nie mogła oczywiście stwierdzić, czy rzeczywiście mają taki niespotykany odcień, a mimo to przyglądała mu się uparcie. I wciąż tkwiła w miejscu. Rusz się, no rusz – ponaglała się raz po raz, a zamiast tego Sabine oparła się o chłodną ścianę i odetchnęła głęboko.
- Co ty tu robisz? – zapytała w końcu niewyraźnym głosem. – I w ogóle kim jesteś? Najpierw obserwujesz mnie w klubie, a teraz to. Śledziłeś mnie?
Patrzyła na niego pełna wyrzutów, usilnie zastanawiając się nad tym, czy kiedykolwiek się poznali? Nic sensownego nie przychodziło jej w tym momencie do głowy.
Gość
Gość
Zatrzymała się. Właściwie zatrzymałem ją. Gestem, słowem - ale jednak. Tylko co dalej? Chwilowa ulga przerodziła się po raz kolejny w dziwne zażenowanie. Tym bardziej, że przyszło mi słyszeć pytania i choć ciemność mi to uniemożliwiała byłem pewny, że w tym momencie gromi mnie wzrokiem pełnym wyrzutów. Wszystkie moje motywacje wydały mi się nagle skrajnie bezsensowne i głupie. Co ja tu robiłem? Kim byłem? Najpierw ją obserwowałem w klubie, a teraz...teraz ciągnąłem się za nią przez miasto w ostatecznym rachunku wychodząc na prześladowcę-idiotę.
- Tak...to znaczy nie, co prawda szedłem za tobą ale...ech, to skomplikowane. - Zmieszałem się i poplątałem. Ostatecznie wypuściłem ciężko powietrze i poprawiłem nogi, siedząc teraz na bruku po turecku. Wzrok co prawda spuściłem, lecz zaraz nieśmiało podniosłem go na Sabine. Sam nie miałem zamiaru na chwilę obecnie zmieniać swej pozycji, nie chcąc jej spłoszyć.
- Jestem Joseph. Od wielu dni przychodzę by móc cie posłuchać. - I zobaczyć. - Może wydać się to głupie, lecz co noc walczę z sobą by zdecydować się na to by podejść i prosić cię byś...- Myśl, Józek, myśl. MYŚL. - ...byś nauczyła mnie grać na pianinie. - ... - Nie chciałem cię wystraszyć, a tym bardziej wyjść na prześladowcę bo wierz mi, to ostatnia rzecz potrzebna mi w moim życiorysie.
- Tak...to znaczy nie, co prawda szedłem za tobą ale...ech, to skomplikowane. - Zmieszałem się i poplątałem. Ostatecznie wypuściłem ciężko powietrze i poprawiłem nogi, siedząc teraz na bruku po turecku. Wzrok co prawda spuściłem, lecz zaraz nieśmiało podniosłem go na Sabine. Sam nie miałem zamiaru na chwilę obecnie zmieniać swej pozycji, nie chcąc jej spłoszyć.
- Jestem Joseph. Od wielu dni przychodzę by móc cie posłuchać. - I zobaczyć. - Może wydać się to głupie, lecz co noc walczę z sobą by zdecydować się na to by podejść i prosić cię byś...- Myśl, Józek, myśl. MYŚL. - ...byś nauczyła mnie grać na pianinie. - ... - Nie chciałem cię wystraszyć, a tym bardziej wyjść na prześladowcę bo wierz mi, to ostatnia rzecz potrzebna mi w moim życiorysie.
Gość
Gość
Pacnęła plecami o chłodną ścianę kamienicy i spojrzała z góry na siedzącego mężczyznę. Zaskoczył ją. Nawet nie bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć, bo właściwie spodziewała się jakiegoś zdegradowanego gościa, któremu mogłaby przywalić (właśnie to uczyniła za pośrednictwem książek), a nie nastawiała się na pogawędkę. Przestąpiła z nogi na nogę, patrząc nerwowo gdzieś w bok.
- Masz… bardzo ciekawy sposób na znajdywanie nauczycieli – odpowiedziała wreszcie i coś jakby leciutki uśmiech pojawił się na twarzy panny Goyle. – Po nocy, z odległości kilkunastu metrów.
Przykucnęła i zaczęła zabierać porozrzucane książki do torby. Przy okazji posprawdzała ich grzbiety. Na szczęście żaden nie ucierpiał.
- Nie mam za wielkich pedagogicznych zdolności – wyjaśniła z kpiącym półuśmiechem zawieszonym na ustach i wreszcie uważniej przyjrzała się Jospehowi. Był bardzo młodym człowiekiem o takim trochę poważnym, a trochę wesołym wejrzeniu. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że nawet szczere. – Złoszczę się i wtedy nie mówię miłych rzeczy, nie wiem, czy taki właśnie powinien być dobry nauczyciel. Czemu chcesz się uczyć? Zakładasz jakiś zepsuł, jesteś uczniem i potrzebne ci są korepetycje czy coś w tym stylu?
Ostatnia książka trafiła na swoje miejsce i Sabine przewiesiła torbę przez ramię. Wyglądało na to, że jest gotowa, ale jednak nie odchodziła. Wskazała uniesionym kciukiem za siebie.
- Możesz mi towarzyszyć do następnego skrzyżowania, jeśli chcesz – zaznaczyła, spoglądając na niego spod oka. - Będziemy mogli porozmawiać o twoich… lekcjach muzyki.
- Masz… bardzo ciekawy sposób na znajdywanie nauczycieli – odpowiedziała wreszcie i coś jakby leciutki uśmiech pojawił się na twarzy panny Goyle. – Po nocy, z odległości kilkunastu metrów.
Przykucnęła i zaczęła zabierać porozrzucane książki do torby. Przy okazji posprawdzała ich grzbiety. Na szczęście żaden nie ucierpiał.
- Nie mam za wielkich pedagogicznych zdolności – wyjaśniła z kpiącym półuśmiechem zawieszonym na ustach i wreszcie uważniej przyjrzała się Jospehowi. Był bardzo młodym człowiekiem o takim trochę poważnym, a trochę wesołym wejrzeniu. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że nawet szczere. – Złoszczę się i wtedy nie mówię miłych rzeczy, nie wiem, czy taki właśnie powinien być dobry nauczyciel. Czemu chcesz się uczyć? Zakładasz jakiś zepsuł, jesteś uczniem i potrzebne ci są korepetycje czy coś w tym stylu?
Ostatnia książka trafiła na swoje miejsce i Sabine przewiesiła torbę przez ramię. Wyglądało na to, że jest gotowa, ale jednak nie odchodziła. Wskazała uniesionym kciukiem za siebie.
- Możesz mi towarzyszyć do następnego skrzyżowania, jeśli chcesz – zaznaczyła, spoglądając na niego spod oka. - Będziemy mogli porozmawiać o twoich… lekcjach muzyki.
Gość
Gość
Klub Swing 'n' Roll
Szybka odpowiedź