Zima 1941, Hogwart
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Siedzi na drewnianym łóżku w dormitorium. Opiera głowę o miękką poduszkę. Przykrywa nogi, ciężkim, wełnianym kocem, zatrzymującym upragnione ciepło. Na podsuniętych pod brodę kolanach, trzyma bordowy, skórzany pamiętnik. Pióro spoczywa w lewej dłoni, gotowe do działania. Chwilowo zagłębia się we wspomnieniach, przekładając kolejne, zapisane drobnym pismem kartki. Przekręca, do momentu znalezienia wolnej, nieco pożółkłej. Zaczyna przelewać na papier wewnętrzny monolog:
Nie cierpię poniedziałków. Przygnębiające, zabierające ochotę do życia dni, zatruwają byt niewinnym uczniakom. Pogoda nie rozpieszcza. Zimne, przesiąknięte wilgocią, kamienne mury podziemnych katakumb, wywołują we mnie paraliżujące dreszcze. Śnieg zalega na obszernych parapetach. Chodzimy ubrani w grube, mało stylowe swetry, wełniane czapki czy długie, kolorowe szaliki. Czy tak ciężko zadbać o jeden, destruktywny szczegół? Od kilku dni, targają mną skrajne emocje. Jestem naładowana energią, której nie mogę właściwie spożytkować. Rozkojarzona, nieuważna, gotowa na wszystko. Za dużo myśli, wdziera się w mój umysł. Powinnam zaprzestać ciągłych kalkulacji, rozważań, dzielenia wszystkiego na pół. Szukania dziury w całym. Zbliżają się egzaminy, trzeba wziąć się w garść, nieprawdaż? Przyłożyć do nauki. Wybrać konkretne przedmioty, które pomogą rozwinąć upragnioną karierę. Kim naprawdę, chciałabym zostać: aurorem, uzdrowicielem, znawcą magicznego prawa, cukiernikiem, może Ministrem Magii?
Ale nie o tym chciałam Ci opowiedzieć. Pamiętasz TEGO Carrowa, o którym pisałam kilkadziesiąt stronic temu? Tak, tego samego, który niemalże za każdym razem wyprowadza mnie z równowagi. W tym momencie, nie mam zamiaru oszczędzać w słowach. Drażni mnie jego bezkarność, bazowanie na reputacji starszego brata. Arystokrata z krwi i kości, bezwzględnie umykający wszelkiej odpowiedzialności. Cóż za osobowość! Lubi przejmować inicjatywę, gdy ciągnie nas do złego. Tak było i tym razem. Kręcąc się po szkolnych korytarzach, szukaliśmy wrażeń. Uwielbialiśmy siać zamęt, swego rodzaju terror. Naszej uwadze nie umknęła zagubiona, puchońska duszyczka. Chłopiec, prawdopodobnie delikatnie młodszy ode mnie. Trzymał w rękach sterty opasłych tomów oraz pojedynczych pergaminów. Bez skrupułów, popychając go bez wysiłku, wytrąciliśmy zawartość, która rozsypała się po kamiennym korytarzu. Echo głośnego, kpiącego rechotu, rozniosło się po pomieszczeniu. Nieprzyjemnościom nie było końca! Przejęliśmy kilka, bezwładnych stronic, wczytując się w ich zawartość. Z drwiącym półuśmieszkiem, towarzysz niedoli, podpalił zapisany materiał. Szybko poszłam w jego ślady, aby po niespełna chwili poczuć na swoim ramieniu mocny uścisk profesora Historii Magii. - Panno Dolohov, nie za dobrze się panna bawi? - mówi mocnym, surowym głosem. Jego oddech owiewa moją szyję. Pojawiają się dreszcze, uczucie niepokoju. Stoję jak sparaliżowana. Szukam błędnym, metalicznym wzrokiem sylwetki mego współtowarzysza, jednakże: ZNIKNĄŁ. To niemożliwe, czyżby został niezauważony? Marszczę brwi z dezaprobatą, wzdychając ciężko, mozolnie. Historia lubi się powtarzać. - Radziłbym wziąć się za naukę. Z tego co wiem, historia nie jest panny mocną stroną. - jego kpiący, rozbawiony głos wrzyna się w podświadomość. Wiedziałam co mnie czeka. - SZLABAN panno Dolohov! Minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu. Zapraszam wieczorem do mojego gabinetu. - puszcza moje ramię, a ja odczuwam przenikliwy, klujący ból, wykrzywiający mimikę mojej twarzy. Wymija mnie z gracją, zahaczając hebanową szatą o moje stopy. Zatrzymuje się, aby dodać: - Aha, radziłbym się przebrać. Mokra robota czeka! - nienawidzę tego obrzydliwego śmiechu.
Zamyka pamiętnik z widocznym zdenerwowaniem. Schodzi z łóżka gwałtownie, ciężko o mały włos nie potykając się o zalegający kufer. Zmierza na odbycie kary.
Siedziała pod klasą dysząc ze zmęczenia. Nabuzowana negatywną energią, czekała na ofiarę. Miała potargane włosy, lekko zwilżone na końcach. Twarz oraz ubranie było w opłakanym stanie. Przemoczone, ubrudzone pyłem kurzu. Pod nogami spoczywało metalowe wiadro oraz mała szczotka, ledwo mieszcząca się w zimnej dłoni. Była wściekła na cały świat. Miała ochotę krzyczeć, demolować, niszczyć. Profesor przeszedł samego siebie, każąc czyścić wszystkie łazienki, znajdujące się na piętrach. Dzisiaj odbębniła pierwszą część kary. Kręciła głową z niedowierzaniem. Chwilę wcześniej, wyczarowała małą, szarawą chmurkę burzową. Gdy ktoś przechodził korytarzem, posyłając jej współczujące, ewentualnie rozbawione spojrzenie, wysyłała za nim ów wytwór. Zjawisko atmosferyczne zlewało rzęsistym deszczem ciekawskiego uczniaka. Pioruny dopełniały efektu. Dzięki temu, co jakiś czas jej twarz wykrzywiał nikły półuśmiech.
Nie cierpię poniedziałków. Przygnębiające, zabierające ochotę do życia dni, zatruwają byt niewinnym uczniakom. Pogoda nie rozpieszcza. Zimne, przesiąknięte wilgocią, kamienne mury podziemnych katakumb, wywołują we mnie paraliżujące dreszcze. Śnieg zalega na obszernych parapetach. Chodzimy ubrani w grube, mało stylowe swetry, wełniane czapki czy długie, kolorowe szaliki. Czy tak ciężko zadbać o jeden, destruktywny szczegół? Od kilku dni, targają mną skrajne emocje. Jestem naładowana energią, której nie mogę właściwie spożytkować. Rozkojarzona, nieuważna, gotowa na wszystko. Za dużo myśli, wdziera się w mój umysł. Powinnam zaprzestać ciągłych kalkulacji, rozważań, dzielenia wszystkiego na pół. Szukania dziury w całym. Zbliżają się egzaminy, trzeba wziąć się w garść, nieprawdaż? Przyłożyć do nauki. Wybrać konkretne przedmioty, które pomogą rozwinąć upragnioną karierę. Kim naprawdę, chciałabym zostać: aurorem, uzdrowicielem, znawcą magicznego prawa, cukiernikiem, może Ministrem Magii?
Ale nie o tym chciałam Ci opowiedzieć. Pamiętasz TEGO Carrowa, o którym pisałam kilkadziesiąt stronic temu? Tak, tego samego, który niemalże za każdym razem wyprowadza mnie z równowagi. W tym momencie, nie mam zamiaru oszczędzać w słowach. Drażni mnie jego bezkarność, bazowanie na reputacji starszego brata. Arystokrata z krwi i kości, bezwzględnie umykający wszelkiej odpowiedzialności. Cóż za osobowość! Lubi przejmować inicjatywę, gdy ciągnie nas do złego. Tak było i tym razem. Kręcąc się po szkolnych korytarzach, szukaliśmy wrażeń. Uwielbialiśmy siać zamęt, swego rodzaju terror. Naszej uwadze nie umknęła zagubiona, puchońska duszyczka. Chłopiec, prawdopodobnie delikatnie młodszy ode mnie. Trzymał w rękach sterty opasłych tomów oraz pojedynczych pergaminów. Bez skrupułów, popychając go bez wysiłku, wytrąciliśmy zawartość, która rozsypała się po kamiennym korytarzu. Echo głośnego, kpiącego rechotu, rozniosło się po pomieszczeniu. Nieprzyjemnościom nie było końca! Przejęliśmy kilka, bezwładnych stronic, wczytując się w ich zawartość. Z drwiącym półuśmieszkiem, towarzysz niedoli, podpalił zapisany materiał. Szybko poszłam w jego ślady, aby po niespełna chwili poczuć na swoim ramieniu mocny uścisk profesora Historii Magii. - Panno Dolohov, nie za dobrze się panna bawi? - mówi mocnym, surowym głosem. Jego oddech owiewa moją szyję. Pojawiają się dreszcze, uczucie niepokoju. Stoję jak sparaliżowana. Szukam błędnym, metalicznym wzrokiem sylwetki mego współtowarzysza, jednakże: ZNIKNĄŁ. To niemożliwe, czyżby został niezauważony? Marszczę brwi z dezaprobatą, wzdychając ciężko, mozolnie. Historia lubi się powtarzać. - Radziłbym wziąć się za naukę. Z tego co wiem, historia nie jest panny mocną stroną. - jego kpiący, rozbawiony głos wrzyna się w podświadomość. Wiedziałam co mnie czeka. - SZLABAN panno Dolohov! Minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu. Zapraszam wieczorem do mojego gabinetu. - puszcza moje ramię, a ja odczuwam przenikliwy, klujący ból, wykrzywiający mimikę mojej twarzy. Wymija mnie z gracją, zahaczając hebanową szatą o moje stopy. Zatrzymuje się, aby dodać: - Aha, radziłbym się przebrać. Mokra robota czeka! - nienawidzę tego obrzydliwego śmiechu.
Zamyka pamiętnik z widocznym zdenerwowaniem. Schodzi z łóżka gwałtownie, ciężko o mały włos nie potykając się o zalegający kufer. Zmierza na odbycie kary.
Siedziała pod klasą dysząc ze zmęczenia. Nabuzowana negatywną energią, czekała na ofiarę. Miała potargane włosy, lekko zwilżone na końcach. Twarz oraz ubranie było w opłakanym stanie. Przemoczone, ubrudzone pyłem kurzu. Pod nogami spoczywało metalowe wiadro oraz mała szczotka, ledwo mieszcząca się w zimnej dłoni. Była wściekła na cały świat. Miała ochotę krzyczeć, demolować, niszczyć. Profesor przeszedł samego siebie, każąc czyścić wszystkie łazienki, znajdujące się na piętrach. Dzisiaj odbębniła pierwszą część kary. Kręciła głową z niedowierzaniem. Chwilę wcześniej, wyczarowała małą, szarawą chmurkę burzową. Gdy ktoś przechodził korytarzem, posyłając jej współczujące, ewentualnie rozbawione spojrzenie, wysyłała za nim ów wytwór. Zjawisko atmosferyczne zlewało rzęsistym deszczem ciekawskiego uczniaka. Pioruny dopełniały efektu. Dzięki temu, co jakiś czas jej twarz wykrzywiał nikły półuśmiech.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W czasie w którym ona załatwiała wszystkie elementy swojego mokrego szlabanu, ja porządkowałem sprawy w swoim pokoju. Wolałem nie wychylać nosa, zachowywać się jak najbardziej niewinnie i nie dawać innym powodu do podejrzeń, że mogłem mieć coś wspólnego z tym co robiła Milburga. I jakkolwiek to zachowanie powinno być bardziej zastanawiające, niż gdybym chodził ze zniesmaczoną miną po korytarzu, to najwyraźniej podziałało, bo nikt nie zapukał do drzwi mego pokoju.
Minęło już pół dnia, pomyślałem, że to już czas na koniec jej mąk i że mogę się dowiedzieć czy już jest wolna. Nie wiedziałem co ona na to, ale podejrzewałem, że się zapali do mego nowego pomysłu. Miałem już widoki na wieczorne odwiedzenie obserwatorium. Podobno gdzieś tam jest ukryta rzecz, którą musi poznać każdy Ślizgon. Nie pojmowałem, dlaczego akurat mieszkańcy lochów mieliby się wspinać na same szczyty zamku, ale do mnie nie należało roztrząsanie filozoficzne, ja dowiedziałem się tego od starszego kolegi. I postanowiłem sprawdzić, chociaż z natury nie byłem specjalnie ciekawski. Milburga wydawała się być najodpowiedniejszym kompanem, który mi do tego będzie niezbędny. Niby mógłbym posłużyć się młodszym uczniem, ale od pewnego czasu wolałem czas spędzać w jej towarzystwie, a nie z jakimiś młodzieńcami. Ponadto byłem przekonany, że to właśnie ona jest typem ciekawskim, który w razie czego posłuży się tą cechą, żeby odnaleźć tocoś.
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem spodnie. Wcześniej siedziałem na ziemi i przeglądałem listy od brata. Bardzo chciałem już wrócić do stadniny. W ostatnim liście dowiedziałem się, że urodziły się trzy konie, rzecz to piękna. Żałowałem, że muszę marnować czas w murach szkolnych, zamiast zajmować się zwierzętami. Odłożyłem listy na miejsce i ruszyłem do drzwi. Minąłem się w nich ze współlokatorem, którego po tych kilkunastu latach nawet nie pamiętam. Kim był, czy żyje? Pamiętam, że wtedy spędzał dużo czasu nad zadaniami domowymi. Gwizdałem na takie rzeczy, bo miałem zawsze Cynthię Mucliber, a ona odrabiała zadania najlepiej.
Milburgii nie szukałem zbyt długo, siedziała dokładnie tam, gdzie myślałem. Wychodzę zza rogu i widzę jak siedzi niczym jednen wielki kłębek nerwów. Przed nią chmurka ciskająca błyskawicami w głowę małego płaczącego chłopca. Zlitowałem się i machnąwszy różdżką, sprawiłem, że i chmurka i chłopiec odeszli. Chowam patyk do rękawa i unoszę brew. Rety, mogłaby się przebrać. Wyglądała jak siedem nieszczęść, a może nawet kilka więcej?
- Zmęczona? - pytam i uśmiecham się podle, bo przecież zostawiłem ją samą i sama musiała odpracowywać szlaban. Pewnie myślała, że skoro razem popełniamy zbrodnię, to i razem za nią zapłacimy. Problem polegał na tym, że ja nie lubiłem się męczyć. Taka szlachecka choroba! Dlatego sama została z problemem, a ja się teraz w suchych i pięknych szatach przyglądałem jak ona styrana robotą wychodzi z odbywanej kary. Opieram się o mur i zaczynam się niecierpliwić. - No.. wybacz, że cię nie zabrałem, ale dawałem ci znaki, ale się wkręciłaś i nie widziałaś ich - to wszystko Twoja wina, Milburgo!
Minęło już pół dnia, pomyślałem, że to już czas na koniec jej mąk i że mogę się dowiedzieć czy już jest wolna. Nie wiedziałem co ona na to, ale podejrzewałem, że się zapali do mego nowego pomysłu. Miałem już widoki na wieczorne odwiedzenie obserwatorium. Podobno gdzieś tam jest ukryta rzecz, którą musi poznać każdy Ślizgon. Nie pojmowałem, dlaczego akurat mieszkańcy lochów mieliby się wspinać na same szczyty zamku, ale do mnie nie należało roztrząsanie filozoficzne, ja dowiedziałem się tego od starszego kolegi. I postanowiłem sprawdzić, chociaż z natury nie byłem specjalnie ciekawski. Milburga wydawała się być najodpowiedniejszym kompanem, który mi do tego będzie niezbędny. Niby mógłbym posłużyć się młodszym uczniem, ale od pewnego czasu wolałem czas spędzać w jej towarzystwie, a nie z jakimiś młodzieńcami. Ponadto byłem przekonany, że to właśnie ona jest typem ciekawskim, który w razie czego posłuży się tą cechą, żeby odnaleźć tocoś.
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem spodnie. Wcześniej siedziałem na ziemi i przeglądałem listy od brata. Bardzo chciałem już wrócić do stadniny. W ostatnim liście dowiedziałem się, że urodziły się trzy konie, rzecz to piękna. Żałowałem, że muszę marnować czas w murach szkolnych, zamiast zajmować się zwierzętami. Odłożyłem listy na miejsce i ruszyłem do drzwi. Minąłem się w nich ze współlokatorem, którego po tych kilkunastu latach nawet nie pamiętam. Kim był, czy żyje? Pamiętam, że wtedy spędzał dużo czasu nad zadaniami domowymi. Gwizdałem na takie rzeczy, bo miałem zawsze Cynthię Mucliber, a ona odrabiała zadania najlepiej.
Milburgii nie szukałem zbyt długo, siedziała dokładnie tam, gdzie myślałem. Wychodzę zza rogu i widzę jak siedzi niczym jednen wielki kłębek nerwów. Przed nią chmurka ciskająca błyskawicami w głowę małego płaczącego chłopca. Zlitowałem się i machnąwszy różdżką, sprawiłem, że i chmurka i chłopiec odeszli. Chowam patyk do rękawa i unoszę brew. Rety, mogłaby się przebrać. Wyglądała jak siedem nieszczęść, a może nawet kilka więcej?
- Zmęczona? - pytam i uśmiecham się podle, bo przecież zostawiłem ją samą i sama musiała odpracowywać szlaban. Pewnie myślała, że skoro razem popełniamy zbrodnię, to i razem za nią zapłacimy. Problem polegał na tym, że ja nie lubiłem się męczyć. Taka szlachecka choroba! Dlatego sama została z problemem, a ja się teraz w suchych i pięknych szatach przyglądałem jak ona styrana robotą wychodzi z odbywanej kary. Opieram się o mur i zaczynam się niecierpliwić. - No.. wybacz, że cię nie zabrałem, ale dawałem ci znaki, ale się wkręciłaś i nie widziałaś ich - to wszystko Twoja wina, Milburgo!
Nie spodziewała się, że wspólna znajomość podziała tak destruktywnie. Pojawił się niespodziewanie, wywracając nietuzinkowy żywot o sto osiemdziesiąt stopni. Był inny niż wszyscy. Posiadał cechy, które skutecznie odpychały drugiego człowieka. Dlaczego, jednocześnie był niezwykle przyciągający, intrygujący? Zwrócił uwagę na młodszą, dziwną i hałaśliwą brunetkę, która w żadnym stopniu nie miała styczności z wyidealizowanym światem. Nie posiadała szlachetnego statusu. Pochodziła z dalekich krańców Europy. Korzenie, okazały się nieznane. Rodzina, nie miała pozycji, odpowiednich kontaktów. Nie znała panujących zasadach. Nie utożsamiała się z odrębnym światem. Często, trzymała się na uboczu obserwując wszystko krytycznym, ciekawskim okiem. Wyciągała odpowiednie wnioski. Kreowała własną opinię. Nieufność, przejawiała się utrzymywaniem kontaktu z nieliczną, wierną grupą znajomych. Czyżby, nowy towarzysz nauczył ją większej otwartości? Czym kierował się, dokonując wyboru? Dlaczego sprowokowała? Na pierwszy rzut oka, wyglądała na idealny materiał do wykorzystania. Wątłe gabaryty, ciekawska natura, wyróżnianie się z tłumu, przynoszące zgubne efekty, dobre wyniki w nauce, samowystarczalność, zawziętość i wola walki. Nie potrafiła odgadnąć jego zamiarów. Ich narodzona w dziwnych okolicznościach, nietypowa relacja wzbudzała wiele kontrowersji. Wielokrotnie, kończyła się burzliwą wymianą zdań, groźbami, różdżkami, trzymanymi w mocno zaciśniętych dłoniach; aby następnego dnia, pochłonąć się w intrygującą rozmowę. Igrać z niedozwolonym. Jakie żywiła uczucia? Mieszane. Była wściekła. Łatwo wyprowadzał ją z równowagi, reagując złośliwym, triumfalnym śmiechem. Otoczeni aurą rywalizacji, posuwali się coraz dalej. Był idealnym prowokatorem, jednakże nie pozostawała dłużna. Odczuwała wewnętrzną, nabuzowaną złość, prowadzącą do szybszego przepływu krwi. Za każdym razem, gdy pojawiał się w pobliżu, reagowała głębokim westchnięciem. Wiedziała, że wpakują się w kłopoty. Z drugiej strony, podczas spędzania czasu w samotności, braku czasu ze strony towarzysza eskapad, pojawiała się nieznośna, wykręcająca wnętrzności pustka. Uzależnienie dawało się we znaki. Brakowało fantastycznych odczuć, adrenaliny, czegoś głębszego? Wielu z targających uczuć nie potrafiła zdefiniować. Czyżby dlatego, że nigdy w życiu ich nie doznała? Emocjonalność młodej brunetki, wariowała!
Półmrok opanował korytarz nieopodal. Nikły blask świec, rzucał delikatną poświatę na kamienną posadzkę. Zimowy chłód, dawał się we znaki, czerwieniąc wystające członki ludzkiego ciała. Palce, zgrabiały od częstego zanurzania w lodowatej wodzie. Przemoczone ubranie, przywierało do ciała w niektórych miejscach, powodując dyskomfort. Zabrakło kilku chwil, aby z głębokim, zrezygnowanym westchnięciem, podniosła się z ławki, rzucając ostatnie, karcące, znienawidzone spojrzenie na gabinet profesora. Mężczyzna, odebrał jej większość cennego dnia. Mogła w tym czasie oddać się interesującym sprawunkom: zagłębianiu się w księgi zaklęć, ćwiczeniu śpiewu, odwiedzenia klubu pojedynku, sprowokowania, sponiewierania kolejnego uczniaka, który zakłócił świętą, dziękczynną aurę trzecioklasistki. Siedziała z nieco opuszczoną głową. Grube pukle włosów, przykrywały zniesmaczoną, wykrzywioną w grymasie niezadowolenia twarz. Kłąb różnorakich myśli, nie dawał jej spokoju. Chciała dokonać destrukcji. Słysząc kolejne kroki, bez wahania kieruje szarawy obłoczek w stronę intruza. Śmiał napatoczyć się na jej męczęnną drogę? Zakłócać błogi odpoczynek, akt, któremu oddawała się w danej chwili? Usłyszała jedynie zgrabny świst drewnianego patyka, rozpłynięcie w powietrzu cudownej broni. Uniosła głowę gwałtownie, pośpiesznie, wbijając wzrok w nowo przybyłego. Prychnęła z niedowierzaniem widząc rysującą się w oddali, pewną, smukłą sylwetkę. Przewróciła teatralnie oczami, aby utkwić je w szerokim sklepieniu, uniknąć wzroku pełnego politowania, rozbawienia. Rzucić w desperacji, rozdrażnieniu, pretensjonalności: - Bawi cię ten widok? Po co tu przyszedłeś? - jeszcze tego brakowało, aby dobić leżącego. Zacisnęła dłonie, powstrzymując minimalne, ledwo widoczne drżenie. Naprawdę nie miał innych obowiązków? Bez skrupułów, winy, perfidnie pojawił się w zasięgu? Postanowił podziwiać mizerny widok? Drwić? Szydzić z rozkojarzenia, chwilowej nieuwagi? Gdy rzuca swoje pytanie, brunetka puszcza je mimo uszu. Rzeczywiście, miała głęboką nadzieję, że obydwoje, staną się odpowiedzialni za swoje czyny. Co więcej, starszy ślizgon, jako pierwszy przyczynił się do karygodnego występku. Jakież zdziwienie pojawiło się na bladej twarzy, gdy jego wysoka i smukła sylwetka, rozpłynęła się pospiesznie. Zostawił ją na pastwę losu. Podnosi się do góry, powodując drżenie drewnianego podłoża. Zabiera w pośpiechu, rzeczy pozostawione pod ławką krzycząc: - Wystawiłeś mnie! - rusza do przodu, wymijając nonszalancki oparty o mur profil. Zatrzymuje się na chwilę, dodając przez ramię - Znaki? Chyba w języku migowym... - ponownie prychnęła z niedowierzaniem. - Wiesz co? Nie ośmieszaj się. - ciężkość kroków, powodowała cykliczne wylewanie wody z wiadra. Wyglądała żałośnie, a z drugiej strony niezwykle zabawnie. Kierowała się w stronę dormitorium, aby doprowadzić się do ładu. Było jej wszystko jedno, co postanowi pozostawiony w oddali, ubrany w piękne szaty kat.
Półmrok opanował korytarz nieopodal. Nikły blask świec, rzucał delikatną poświatę na kamienną posadzkę. Zimowy chłód, dawał się we znaki, czerwieniąc wystające członki ludzkiego ciała. Palce, zgrabiały od częstego zanurzania w lodowatej wodzie. Przemoczone ubranie, przywierało do ciała w niektórych miejscach, powodując dyskomfort. Zabrakło kilku chwil, aby z głębokim, zrezygnowanym westchnięciem, podniosła się z ławki, rzucając ostatnie, karcące, znienawidzone spojrzenie na gabinet profesora. Mężczyzna, odebrał jej większość cennego dnia. Mogła w tym czasie oddać się interesującym sprawunkom: zagłębianiu się w księgi zaklęć, ćwiczeniu śpiewu, odwiedzenia klubu pojedynku, sprowokowania, sponiewierania kolejnego uczniaka, który zakłócił świętą, dziękczynną aurę trzecioklasistki. Siedziała z nieco opuszczoną głową. Grube pukle włosów, przykrywały zniesmaczoną, wykrzywioną w grymasie niezadowolenia twarz. Kłąb różnorakich myśli, nie dawał jej spokoju. Chciała dokonać destrukcji. Słysząc kolejne kroki, bez wahania kieruje szarawy obłoczek w stronę intruza. Śmiał napatoczyć się na jej męczęnną drogę? Zakłócać błogi odpoczynek, akt, któremu oddawała się w danej chwili? Usłyszała jedynie zgrabny świst drewnianego patyka, rozpłynięcie w powietrzu cudownej broni. Uniosła głowę gwałtownie, pośpiesznie, wbijając wzrok w nowo przybyłego. Prychnęła z niedowierzaniem widząc rysującą się w oddali, pewną, smukłą sylwetkę. Przewróciła teatralnie oczami, aby utkwić je w szerokim sklepieniu, uniknąć wzroku pełnego politowania, rozbawienia. Rzucić w desperacji, rozdrażnieniu, pretensjonalności: - Bawi cię ten widok? Po co tu przyszedłeś? - jeszcze tego brakowało, aby dobić leżącego. Zacisnęła dłonie, powstrzymując minimalne, ledwo widoczne drżenie. Naprawdę nie miał innych obowiązków? Bez skrupułów, winy, perfidnie pojawił się w zasięgu? Postanowił podziwiać mizerny widok? Drwić? Szydzić z rozkojarzenia, chwilowej nieuwagi? Gdy rzuca swoje pytanie, brunetka puszcza je mimo uszu. Rzeczywiście, miała głęboką nadzieję, że obydwoje, staną się odpowiedzialni za swoje czyny. Co więcej, starszy ślizgon, jako pierwszy przyczynił się do karygodnego występku. Jakież zdziwienie pojawiło się na bladej twarzy, gdy jego wysoka i smukła sylwetka, rozpłynęła się pospiesznie. Zostawił ją na pastwę losu. Podnosi się do góry, powodując drżenie drewnianego podłoża. Zabiera w pośpiechu, rzeczy pozostawione pod ławką krzycząc: - Wystawiłeś mnie! - rusza do przodu, wymijając nonszalancki oparty o mur profil. Zatrzymuje się na chwilę, dodając przez ramię - Znaki? Chyba w języku migowym... - ponownie prychnęła z niedowierzaniem. - Wiesz co? Nie ośmieszaj się. - ciężkość kroków, powodowała cykliczne wylewanie wody z wiadra. Wyglądała żałośnie, a z drugiej strony niezwykle zabawnie. Kierowała się w stronę dormitorium, aby doprowadzić się do ładu. Było jej wszystko jedno, co postanowi pozostawiony w oddali, ubrany w piękne szaty kat.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Deimosowi nie podobało się, że ktoś na niego się wydziera w ciemnościach korytarzy szkolnych. To stawiało go w niezręcznej sytuacji. Jeżeli z gabinetu wychyliłaby się nauczycielska głowa, mógłby zostac oskarżony o rzeczy, których przecież nie mógł zrobić bo siedział w dormitorium. Marszczy czoło. - Przyznam, że wygladasz dość zabawnie - nie kryje się z rozbawieniem, chociaż śmiech który nastąpił, jest nieco nerwowy. Czyżby i Deimosowi dawały się we znaki te emocje targające ciałem i duszą? Jej oskarżenia komentuje wywróceniem oczu. Dramatyzuje mu Milburga, zbyt mocno się przejęła sprawą. - Wkręciłaś się i nie słyszałaś jak ci powiedziałem, że idzie belfer. To nie moja wina, że tak cię ten mały grubasek zainteresował. - wypiera się Święty Deimos Carrow, ale Milburga idzie. A on wyzdycha i obraca się wciąż opierając się o mur ściany, obraca się wodząc wzrokiem za Ślizgonką. - Mam ci do pokazania coś interesującego - tak jakby ten argument miał ją przekonać. Bo wcale nie użył identycznego dzisiaj rano, kiedy ciągnął ją w ciemny korytarz by tam dopaść małolata, kiedy ciągnął ją w korytarze ciemne, zamiast pozwolić uczestniczyć w zajęciach. Łącząca ich relacja była nie tylko dla niej wyniszczająca. Co miał powiedzieć on, Carrow, który zadawał się z przedstawicielką klasy mieszczańskiej. Tatuś nie byłby dumny, ale pocieszała Deimosa inna wieść. Bowiem brat w liście przyznał, że i on w czasach szkolnych dał się ponieść dyskretnemu urokowi tych niżej urodzonych jednostek. Deimosowi nie trzeba było innych powodów, jeżeli jego brat tego doświadczył, to nie było przeciwskazań. Już pomijając względy rodzinne, czy doprawdy umiałby się powstrzymać przed kolejnymi eskapadami z tą młodą złośnicą? Była tak niewiarygodnie różnorodna. Teraz na ten przykład, rozbawiła jego myśli. Chlup, chlup, zdołał się uśmiechnąć patrząc jak rozlewa wodę z wiadra. Nie ruszył by jej pomóc, ale dodał: - Spodoba ci się, nie chcesz tego zobaczyć?
Co tak ciekawego skrywały wieże zamkowe i dlaczego nie mógł po prostu zaprosić jej do posiedzenia w miękkich fotelach i oglądania niewinnych obrazków w książkach. - Będziesz później żałowała - postanawia skusić ją ostatni raz, przy czym już widzi jak kubeł wody w jej dłoniach ciąży i najchętniej przebrałaby się z mokrych ubrań. Deimos zawiesił wzrok przez chwilę na tym obrazie rozpaczliwym, przyznając sobie w myślach, że ta cała Milburga mimo agresywnego zachowania zachowała w sobie resztkę delikatności. Przecież widzi ją teraz taką potłuczoną, a ten widok znów sprawia, że on z kolei czuje się na pozycji pewnego siebie. Mruży oczy i używa znów różdżki. Wiadro z chlustem upadło na ziemię, a rozlana woda momentalnie wsiąka w podłoże. Carrow idzie do Milburgii i kiedy tylko znalazł się obok, oświadcza: - Teraz odstawisz wiadro do schowka i pójdziesz ze mną - i sięga do koszulki przemoczonej, którą przez chwile w dłoni trzyma niezadowolony, a później zaczyna coś mówić pod nosem i koszulka schnie tak kawałek po kawałeczku, jak zwykła topnieć jej złość w stosunku do niego.
Co tak ciekawego skrywały wieże zamkowe i dlaczego nie mógł po prostu zaprosić jej do posiedzenia w miękkich fotelach i oglądania niewinnych obrazków w książkach. - Będziesz później żałowała - postanawia skusić ją ostatni raz, przy czym już widzi jak kubeł wody w jej dłoniach ciąży i najchętniej przebrałaby się z mokrych ubrań. Deimos zawiesił wzrok przez chwilę na tym obrazie rozpaczliwym, przyznając sobie w myślach, że ta cała Milburga mimo agresywnego zachowania zachowała w sobie resztkę delikatności. Przecież widzi ją teraz taką potłuczoną, a ten widok znów sprawia, że on z kolei czuje się na pozycji pewnego siebie. Mruży oczy i używa znów różdżki. Wiadro z chlustem upadło na ziemię, a rozlana woda momentalnie wsiąka w podłoże. Carrow idzie do Milburgii i kiedy tylko znalazł się obok, oświadcza: - Teraz odstawisz wiadro do schowka i pójdziesz ze mną - i sięga do koszulki przemoczonej, którą przez chwile w dłoni trzyma niezadowolony, a później zaczyna coś mówić pod nosem i koszulka schnie tak kawałek po kawałeczku, jak zwykła topnieć jej złość w stosunku do niego.
Nie panowała nad emocjami. Roznosiły od wewnątrz, targały szczupłym, dziecięcym ciałem. Ognisty, porywczy temperament dawał we znaki szkolnym osobistościom. Biednym, narażonym na niebezpieczeństwo uczniakom. Zdenerwowanym, wyprowadzonym z równowagi profesorom, nie potrafiącym ujarzmić nadzwyczaj gorącej, dziewczęcej natury. Najbliższym, którzy z dnia na dzień, przyzwyczajali się do destruktywnych wybuchów. Piekło, mogło rozpętać się w każdej, niespodziewanej chwili, powodując dezorientację, zagubienie, zdenerwowanie. Nie myślała o skutkach, konsekwencjach. Działała instynktownie, porywczo, lekkomyślnie. Zadośćuczynienie przychodziło samo.
Podąża za wzrokiem, który z lekkim niepokojem zatrzymuje się na drewnianych drzwiach gabinetu profesora. Czyżby się obawiał? Miał lekkie wyrzuty sumienia? Nie chciał podpaść, stracić cennej reputacji, podziwu ze strony starszego brata? Przyjmuje bojową pozycję, tym razem patrząc prosto w błękit oczu roześmianego towarzysza: - Zabawnie? - unosi brew do góry. Ton głosu brzmi zaczepnie, zawadiacko. Intrygujący pomysł wdarł się niepostrzeżenie, bardzo pośpiesznie. - Też tak wyglądałeś, gdy jako p i e r w s z y, podpalałeś zeszyt temu Puchonowi! - sylaby wypowiadane jak najgłośniej. Lekki uśmiech wykrzywia blade policzki. Cofa się kilka kroków do tyłu, wiedząc, że prowokacja spowoduje zgubne skutki. Rozbawienie znika momentalnie, gdy ten odzywa się po raz kolejny. Był niekonsekwentny i nieodpowiedzialny. Umykał od odpowiedzialności zachowując dobre imię, poważanie oraz popularność. Była jedynie dodatkiem, wykazującym się niebagatelną spostrzegawczością, bystrym okiem, dziecięcym sprytem oraz zwinnością. Popadała w skrajności z niezwykłą łatwością. Działały na nią najdrobniejsze bodźce, pochodzące z otoczenia. Absorbowały uwagę, zajmowały umysł. Wzbudzały intensywną, nadludzką ciekawość. Jest już w połowie korytarza. Ciągnie za sobą ciężkie wiadro, rozlewające zimną wodę na buty oraz nogawki spodni. Zatrzymuje się, niby od niechcenia. Przeniesienia ciężkości z jednej dłoni do drugiej. Metaliczne oczy rozszerzają się w intrydze, której nie może dostrzec. Wzdycha delikatnie, czuje podryw dzikiego, żądnego przygód serca. Odwraca głowę nieznacznie, zaciska usta w minie obojętności. Niech widzi, że nadal jest bardzo niezadowolona, wręcz rozzłoszczona! - Co takiego? - pilnuje, aby ton głosu brzmiał beznamiętnie. Z marnym skutkiem. Wiedział jak ją podejść, zainteresować. Przekonać do kolejnej, niebezpiecznej eskapady w głąb tajemniczego zamku. Dlaczego tak łatwo ulegała? Sądziła, że posiada większą, potrzebniejszą wiedzę niż reszta zgromadzonych? Przegapi tajemnicę, która wywróci dotychczasowy świat? Odkryje coś niezapomnianego, nieznanego, wzbudzając zazdrość, podziw we wszystkich przedstawicielach szkoły? Będzie rozpoznawalna, lubiana. Wkręci się w najpopularniejsze grona wysoko postawionych osobistości. Stanie się kimś. A może kolejna podpucha? Psikus, stawiający w złym świetle. Narażający na kolejny szlaban, utratę punktów. Była rozbita, zdezorientowana. Ruszyła do przodu w milczeniu, marszcząc brwi. Jej mina wyrażała zastanowienie, walkę z myślami. Kalkulację, rozważanie wszystkich za i przeciw. Kolejne słowa, powodują ponowne, chwilowe zatrzymanie i rzucenie z lekkim zdenerwowaniem, rozkapryszeniem: - Niczego nie będę żałować Carrow! - niemalże w tym samym momencie, przechodzi samego siebie. Wiadro, wysuwa się z drobnej dłoni, upadając na kamienną posadzkę. Brunetka, wzdryga się momentalnie, przestraszona gwałtownością ów czynu. Kolega, zbliża się, dorównując kroku młodszej towarzyszce niedoli. Sięga za materiał wierzchniego ubioru, wywołując nadpobudliwe, złośliwe szarpanie. Jak śmie ją dotykać? Napawa widokiem, zmieniającego konturu twarzy: zdenerwowanie, zniesmaczenie, zaskoczenie, podziw, wpełzający powoli, delikatny uśmiech. - Nienawidzę cię! - nie może powstrzymać gromkiego śmiechu, targającego ciałem. Przyjemne ciepło, rozpala zziębnięte, przemoczone członki. Pozbywa się ciążących rekwizytów. Postanawia po raz kolejny zaufać. Jakie będę konsekwencje? Zobaczymy.
Podąża za wzrokiem, który z lekkim niepokojem zatrzymuje się na drewnianych drzwiach gabinetu profesora. Czyżby się obawiał? Miał lekkie wyrzuty sumienia? Nie chciał podpaść, stracić cennej reputacji, podziwu ze strony starszego brata? Przyjmuje bojową pozycję, tym razem patrząc prosto w błękit oczu roześmianego towarzysza: - Zabawnie? - unosi brew do góry. Ton głosu brzmi zaczepnie, zawadiacko. Intrygujący pomysł wdarł się niepostrzeżenie, bardzo pośpiesznie. - Też tak wyglądałeś, gdy jako p i e r w s z y, podpalałeś zeszyt temu Puchonowi! - sylaby wypowiadane jak najgłośniej. Lekki uśmiech wykrzywia blade policzki. Cofa się kilka kroków do tyłu, wiedząc, że prowokacja spowoduje zgubne skutki. Rozbawienie znika momentalnie, gdy ten odzywa się po raz kolejny. Był niekonsekwentny i nieodpowiedzialny. Umykał od odpowiedzialności zachowując dobre imię, poważanie oraz popularność. Była jedynie dodatkiem, wykazującym się niebagatelną spostrzegawczością, bystrym okiem, dziecięcym sprytem oraz zwinnością. Popadała w skrajności z niezwykłą łatwością. Działały na nią najdrobniejsze bodźce, pochodzące z otoczenia. Absorbowały uwagę, zajmowały umysł. Wzbudzały intensywną, nadludzką ciekawość. Jest już w połowie korytarza. Ciągnie za sobą ciężkie wiadro, rozlewające zimną wodę na buty oraz nogawki spodni. Zatrzymuje się, niby od niechcenia. Przeniesienia ciężkości z jednej dłoni do drugiej. Metaliczne oczy rozszerzają się w intrydze, której nie może dostrzec. Wzdycha delikatnie, czuje podryw dzikiego, żądnego przygód serca. Odwraca głowę nieznacznie, zaciska usta w minie obojętności. Niech widzi, że nadal jest bardzo niezadowolona, wręcz rozzłoszczona! - Co takiego? - pilnuje, aby ton głosu brzmiał beznamiętnie. Z marnym skutkiem. Wiedział jak ją podejść, zainteresować. Przekonać do kolejnej, niebezpiecznej eskapady w głąb tajemniczego zamku. Dlaczego tak łatwo ulegała? Sądziła, że posiada większą, potrzebniejszą wiedzę niż reszta zgromadzonych? Przegapi tajemnicę, która wywróci dotychczasowy świat? Odkryje coś niezapomnianego, nieznanego, wzbudzając zazdrość, podziw we wszystkich przedstawicielach szkoły? Będzie rozpoznawalna, lubiana. Wkręci się w najpopularniejsze grona wysoko postawionych osobistości. Stanie się kimś. A może kolejna podpucha? Psikus, stawiający w złym świetle. Narażający na kolejny szlaban, utratę punktów. Była rozbita, zdezorientowana. Ruszyła do przodu w milczeniu, marszcząc brwi. Jej mina wyrażała zastanowienie, walkę z myślami. Kalkulację, rozważanie wszystkich za i przeciw. Kolejne słowa, powodują ponowne, chwilowe zatrzymanie i rzucenie z lekkim zdenerwowaniem, rozkapryszeniem: - Niczego nie będę żałować Carrow! - niemalże w tym samym momencie, przechodzi samego siebie. Wiadro, wysuwa się z drobnej dłoni, upadając na kamienną posadzkę. Brunetka, wzdryga się momentalnie, przestraszona gwałtownością ów czynu. Kolega, zbliża się, dorównując kroku młodszej towarzyszce niedoli. Sięga za materiał wierzchniego ubioru, wywołując nadpobudliwe, złośliwe szarpanie. Jak śmie ją dotykać? Napawa widokiem, zmieniającego konturu twarzy: zdenerwowanie, zniesmaczenie, zaskoczenie, podziw, wpełzający powoli, delikatny uśmiech. - Nienawidzę cię! - nie może powstrzymać gromkiego śmiechu, targającego ciałem. Przyjemne ciepło, rozpala zziębnięte, przemoczone członki. Pozbywa się ciążących rekwizytów. Postanawia po raz kolejny zaufać. Jakie będę konsekwencje? Zobaczymy.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- C i c h o - a jednak się złamał i dał po sobie poznać, że się boi. Słabe posunięcie. Ale, już nieważne. Opowiada o atrakcjach. - Chcę pokazać ci coś na samym szczycie zamku, ale trzeba robić to w samym środku nocy, a wtedy już powinniśmy spać, dlatego pójdziemy tam już teraz i poczekamy. Podobno znajdziemy tam skarb
Milburga jest groźna i głośna, a jednocześnie tak słaba i tak uległa. W niewielu kwestiach, bo potrafi zacietrzewienie powtarzać swe jednoznaczne sądy pół nocy, potrafi trzymać Deimosa w Pokoju Wspólnym o dwie godziny za długo, potrafi się kłócić o racje, o fałsze. A jednak, kiedy przychodzi moment, w którym mogłaby wygrać ciekawość – Milburga staje się słaba. Czy o słabości ma świadczyć jej odważna odpowiedź, jej śmiech, jej błysk w oku? Deimos nie ma jej ani za zbyt łatwą, ani za skomplikowaną. Jemu odpowiada po porostu szwędanie się z nią po korytarzach. Nie musi nikt uświadamiać Carrowowi to, czego on sam już jest pewny. Kiedy spogląda w jej twarz, kiedy powoli kiwa głową, a schylając się i mamrocząc pod nosem zaklęcia oddziaływujące na jej koszulkę, uniesie spojrzenie, spotka się nim z nią. Jest to dziwne napięcie, chociaż napięciem trudno nazwać. Jest coś pomiędzy tym, a bardzo miłą wizją sielankowości, co naprawdę cieżko nazwać słowami. Niekiedy nie należy na siłę znajdywać słów, wystarczy milczenie. Milczenie może przecież zastąpić tysiąc słów. Milczy teraz, zaraz jej rozkazał, a ona się odcięła. I spoglądają na siebie gorącymi spojrzeniami, ona rozbawiona, on jeszcze bardziej. I właśnie wtedy nadeszła ta chwila, tego dziwnego napięcia, kiedy oczy spotykają się i nachylony łapie ciepło jej oddechu na policzku. Koniec. Suszenia. Odsuwa się i kiwa głowa, by szła. On idzie z nią, chociaż trochę z boku, jakby się obawiał, że z wiadra wyleje się ciecz, która go pobrudzi. Nie pomyślał, że wiadro mogłoby być ich alibi. – Pomyślałem, że moglibyśmy wziąć wiadro jako alibi. Jeżeli ktoś naz złapie, powiemy, że skończyłaś karę, a ja jako uczynny kolega przyszedłem cię odprowadzić do pokoju – dzieli się myślą ulotną. Chwilę po tych słowach prycha, szyderca własnej twarzy. - Brzmi to dość żałośnie, połóż to wiadro i chodźmy już, myślenie nie jest moją mocną stroną - takie słowa nie padają z ust szlachcica bez powodu, a jeżeli niespodziewane niezręczności momenty nie są wystarczającym powodem, to niechaj będzie nim zawstydzenie po tym, jak sie przychylał dziwnie. To już trzeci raz w tym miesiącu, sam nie mógł pojąć, co się z nim dzieje.
Wspinają się po schodach, nie rozmawiąc dużo. Dwa razy schowali się przed kimś, kto szedł z naprzeciwka, teraz jednak mogą słysześ rozmowę głosów dorosłych. Ufa Milburdze, tak jak ona ufa jemu. I nie sądzi, że ona wystawi go tak, jak on ją wystawił. Ciągnie ją w ciemną otchłań korytarza, umykają przed spojrzeniami, biorą wdech, nie mogą dać o sobie znać, a dziesięć minut później stoją już w małym pomieszczeniu na szczycie wież. Deimos wydycha powietrze i odetchnął z ulgą. Uch, cóż za ulga.
Milburga jest groźna i głośna, a jednocześnie tak słaba i tak uległa. W niewielu kwestiach, bo potrafi zacietrzewienie powtarzać swe jednoznaczne sądy pół nocy, potrafi trzymać Deimosa w Pokoju Wspólnym o dwie godziny za długo, potrafi się kłócić o racje, o fałsze. A jednak, kiedy przychodzi moment, w którym mogłaby wygrać ciekawość – Milburga staje się słaba. Czy o słabości ma świadczyć jej odważna odpowiedź, jej śmiech, jej błysk w oku? Deimos nie ma jej ani za zbyt łatwą, ani za skomplikowaną. Jemu odpowiada po porostu szwędanie się z nią po korytarzach. Nie musi nikt uświadamiać Carrowowi to, czego on sam już jest pewny. Kiedy spogląda w jej twarz, kiedy powoli kiwa głową, a schylając się i mamrocząc pod nosem zaklęcia oddziaływujące na jej koszulkę, uniesie spojrzenie, spotka się nim z nią. Jest to dziwne napięcie, chociaż napięciem trudno nazwać. Jest coś pomiędzy tym, a bardzo miłą wizją sielankowości, co naprawdę cieżko nazwać słowami. Niekiedy nie należy na siłę znajdywać słów, wystarczy milczenie. Milczenie może przecież zastąpić tysiąc słów. Milczy teraz, zaraz jej rozkazał, a ona się odcięła. I spoglądają na siebie gorącymi spojrzeniami, ona rozbawiona, on jeszcze bardziej. I właśnie wtedy nadeszła ta chwila, tego dziwnego napięcia, kiedy oczy spotykają się i nachylony łapie ciepło jej oddechu na policzku. Koniec. Suszenia. Odsuwa się i kiwa głowa, by szła. On idzie z nią, chociaż trochę z boku, jakby się obawiał, że z wiadra wyleje się ciecz, która go pobrudzi. Nie pomyślał, że wiadro mogłoby być ich alibi. – Pomyślałem, że moglibyśmy wziąć wiadro jako alibi. Jeżeli ktoś naz złapie, powiemy, że skończyłaś karę, a ja jako uczynny kolega przyszedłem cię odprowadzić do pokoju – dzieli się myślą ulotną. Chwilę po tych słowach prycha, szyderca własnej twarzy. - Brzmi to dość żałośnie, połóż to wiadro i chodźmy już, myślenie nie jest moją mocną stroną - takie słowa nie padają z ust szlachcica bez powodu, a jeżeli niespodziewane niezręczności momenty nie są wystarczającym powodem, to niechaj będzie nim zawstydzenie po tym, jak sie przychylał dziwnie. To już trzeci raz w tym miesiącu, sam nie mógł pojąć, co się z nim dzieje.
Wspinają się po schodach, nie rozmawiąc dużo. Dwa razy schowali się przed kimś, kto szedł z naprzeciwka, teraz jednak mogą słysześ rozmowę głosów dorosłych. Ufa Milburdze, tak jak ona ufa jemu. I nie sądzi, że ona wystawi go tak, jak on ją wystawił. Ciągnie ją w ciemną otchłań korytarza, umykają przed spojrzeniami, biorą wdech, nie mogą dać o sobie znać, a dziesięć minut później stoją już w małym pomieszczeniu na szczycie wież. Deimos wydycha powietrze i odetchnął z ulgą. Uch, cóż za ulga.
Rządza przygód, kiełkowała od maleńkości. Ciekawska natura, ciągnęła w nieznane. Chęć poznawania, obezwładniała dziecięce ciało. Intrygujące zjawiska pozbawiały skupienia. Rzszerzały metaliczne źrenice. Pojawiały się w nich błyszczęce ogniki, fascynacja, zauroczenie. Goniła za nimi w pośpiechu, zapominając o sprawach doczesnych. Zapomniała o zaplanowanch lekcjach, obowiązkach, umówionych spotkaniach. Skupiała uwagę na nowo odnalezionym miejscu. Tajemnicy, skrywanej w bezdennej czeluści. Inspiracji, jaką dawało odkrywanie, badanie, analiza. Ciężko było ją zatrzymać, gdy konsekwentnie dążyła do celu. Sprzeciwiała się wyższości, a przede wszystkim woli zaborczego ojca – chcącego zrobić z niej prawdziwy, oszlifowany, szlachecki wzór. Miała być dumą, obrazem do podziwiania. Przyciągania potencjalnych, przyszłych kandydatów do zamążpójścia. Kopiować wszelkie zasady, tradycje, panujące na angielskich salonach. Być przykładną, posłuszną panienką z dobrego domu. W jak wielu kwestiach, zaprzecza to buntowniczej, hałaśliwej, wiecznie sprzeciwiającej się światu naturze.
Zmarszczyła brwi, gdy opowiadał plan działania, przy okazji skutecznie zachęcając do podstępnego, zakazanego występku. Spoglądała nieco podejrzliwe, z lekko przymrożonymi oczyma. - Skąd niby masz takie informacje? - nigdy, nie słyszała podobnej historii. Skarb, ukryty w zamku? Zamknięty pod kamiennym sklepieniem wieży, z której tak często spoglądała w ukochane, usłane gwiazdami niebo? A może to kolejny psikus, próba odwagi? Wyzwanie, rzucone ciekawskiej, nieposkromionej naturze, która nie przepuści takiego wyzwania. Z drugiej jednak strony, lgnęła do ludzi, pragnąc absorbującej uwagi. Potrafiła, spędzać ze sobą większość wolnego czasu, jednakże skupianie na sobie uwagi, sprawiało nieopisaną, rozgrzewającą przyjemność. Czy mamy wyjaśnienie kontrowersyjnej kreacji wizerunku, zachowań, poglądów? Była barwną, nietuzinkową osobistością, mimo młodego wieku. Wzbudzała mieszane uczucie, agresję, zniesmaczenie? Była święcie przekonana o właściwym doborze bliskich osób. Nigdy nie pomyślałaby o bliższej zażyłości z ów szlachcicem, stojącym nieopodal. Starszym chłopcu, który uczyni ją najlepszym kompanem do wielogodzinnych, mozolnych i niebezpiecznych eskapad. Doceni dominujące, przydatne cechy charakteru. Zachwyci się rządzą poznawania, badania, zagłębiania w nieodkryte. Tak mało o sobie wiedzieli. Tak wiele musieli odkryć. Tajemnicze, nieznane uczucie dotknęło jej wnętrza. Dreszcz przewinął się po długiej, lekko wystającej linii kręgosłupa, wstrząsając ramionami. Błękit oczu, zetknął się z metaliczną szarością na kilka ulotnych, błogich chwil. Zdołała jedynie przełknąć ślinę, napiąć obolałe, zmęczone ramiona. Dostrzegła spięcie na twarzy towarzysza. Ciepły oddech owiewa nagą skórę szyi powodując lekkie łaskotanie, rozbawienie. Chce żeby przyjemność trwała jak najdłużej. Nie rozumie jej istoty. Przyjemne ciepło rozlewa się po wnętrznościach. Wtem, brunet cofa się gwałtownie, nie mogąc nad sobą zapanować. Zaskakuje ją ta nagła zmiana, wyraz twarzy szybko zmienia się w beznamiętny, niemy, zamyślony. Przez umysł przepływa tysiące nieuporządkowanych, skrajnych myśli. Codzienny stan, w którym musiała się pochłonąć. Wzdycha ciężko, stawiając mozolne kroki do przodu. Wsłuchuje się w stukot podbić, osoby stąpającej tuż za nią. Okrywa się ramionami, tworząc rodzaj dozy bezpieczeństwa. Marszczy czoło z lekkim zdziwieniem, niedowierzaniem, kpiącym rozbawieniem, nagłej zmiany zachowania. - Zadziwiasz mnie Deimosie. - rzuciła krótko, bardziej do siebie. Miała spuszczoną głowę, włosy zakrywały bladą twarz. Nic z tego nie rozumie, a może nie chce rozumieć? Poddaje się jego woli, pospiesznie udając się w wyznaczone miejsce. Cierpiętnicze klamoty, zostają w oddali. Uczucie błogiego wyswobodzenia, pozwala na szybki powrót do intrygujących, pobudzających, wytwarzających adrenalinę odczuć. Starali się być precyzyjni, bezszelestni, niedostrzegalni. Wspinanie się po marmurowych schodach, było nie lada wyzwaniem. Zdawały się pochłaniać najmniejszy szmer, aby oddać go ze zdwojoną siłą. Kilkukrotnie wstrzymali oddech, przed niechcianym odkryciem. Gdy stanęli wewnątrz niewielkiego pomieszczenia, ich ciało ogarnęła ulga. - I co teraz? - szeptała, rozglądając się po zagraconym pomieszczaniu. Blask księżyca oświetlał skrawek podłogi, odbijał się od śnieżnobiałego śniegu Zimowy chłód obejmował wystające członki. Od czego powinni zacząć poszukiwania? Może to zagadka? Czym był ów skarb? Tyle pytań, tyle niewiadomych.
Zmarszczyła brwi, gdy opowiadał plan działania, przy okazji skutecznie zachęcając do podstępnego, zakazanego występku. Spoglądała nieco podejrzliwe, z lekko przymrożonymi oczyma. - Skąd niby masz takie informacje? - nigdy, nie słyszała podobnej historii. Skarb, ukryty w zamku? Zamknięty pod kamiennym sklepieniem wieży, z której tak często spoglądała w ukochane, usłane gwiazdami niebo? A może to kolejny psikus, próba odwagi? Wyzwanie, rzucone ciekawskiej, nieposkromionej naturze, która nie przepuści takiego wyzwania. Z drugiej jednak strony, lgnęła do ludzi, pragnąc absorbującej uwagi. Potrafiła, spędzać ze sobą większość wolnego czasu, jednakże skupianie na sobie uwagi, sprawiało nieopisaną, rozgrzewającą przyjemność. Czy mamy wyjaśnienie kontrowersyjnej kreacji wizerunku, zachowań, poglądów? Była barwną, nietuzinkową osobistością, mimo młodego wieku. Wzbudzała mieszane uczucie, agresję, zniesmaczenie? Była święcie przekonana o właściwym doborze bliskich osób. Nigdy nie pomyślałaby o bliższej zażyłości z ów szlachcicem, stojącym nieopodal. Starszym chłopcu, który uczyni ją najlepszym kompanem do wielogodzinnych, mozolnych i niebezpiecznych eskapad. Doceni dominujące, przydatne cechy charakteru. Zachwyci się rządzą poznawania, badania, zagłębiania w nieodkryte. Tak mało o sobie wiedzieli. Tak wiele musieli odkryć. Tajemnicze, nieznane uczucie dotknęło jej wnętrza. Dreszcz przewinął się po długiej, lekko wystającej linii kręgosłupa, wstrząsając ramionami. Błękit oczu, zetknął się z metaliczną szarością na kilka ulotnych, błogich chwil. Zdołała jedynie przełknąć ślinę, napiąć obolałe, zmęczone ramiona. Dostrzegła spięcie na twarzy towarzysza. Ciepły oddech owiewa nagą skórę szyi powodując lekkie łaskotanie, rozbawienie. Chce żeby przyjemność trwała jak najdłużej. Nie rozumie jej istoty. Przyjemne ciepło rozlewa się po wnętrznościach. Wtem, brunet cofa się gwałtownie, nie mogąc nad sobą zapanować. Zaskakuje ją ta nagła zmiana, wyraz twarzy szybko zmienia się w beznamiętny, niemy, zamyślony. Przez umysł przepływa tysiące nieuporządkowanych, skrajnych myśli. Codzienny stan, w którym musiała się pochłonąć. Wzdycha ciężko, stawiając mozolne kroki do przodu. Wsłuchuje się w stukot podbić, osoby stąpającej tuż za nią. Okrywa się ramionami, tworząc rodzaj dozy bezpieczeństwa. Marszczy czoło z lekkim zdziwieniem, niedowierzaniem, kpiącym rozbawieniem, nagłej zmiany zachowania. - Zadziwiasz mnie Deimosie. - rzuciła krótko, bardziej do siebie. Miała spuszczoną głowę, włosy zakrywały bladą twarz. Nic z tego nie rozumie, a może nie chce rozumieć? Poddaje się jego woli, pospiesznie udając się w wyznaczone miejsce. Cierpiętnicze klamoty, zostają w oddali. Uczucie błogiego wyswobodzenia, pozwala na szybki powrót do intrygujących, pobudzających, wytwarzających adrenalinę odczuć. Starali się być precyzyjni, bezszelestni, niedostrzegalni. Wspinanie się po marmurowych schodach, było nie lada wyzwaniem. Zdawały się pochłaniać najmniejszy szmer, aby oddać go ze zdwojoną siłą. Kilkukrotnie wstrzymali oddech, przed niechcianym odkryciem. Gdy stanęli wewnątrz niewielkiego pomieszczenia, ich ciało ogarnęła ulga. - I co teraz? - szeptała, rozglądając się po zagraconym pomieszczaniu. Blask księżyca oświetlał skrawek podłogi, odbijał się od śnieżnobiałego śniegu Zimowy chłód obejmował wystające członki. Od czego powinni zacząć poszukiwania? Może to zagadka? Czym był ów skarb? Tyle pytań, tyle niewiadomych.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Od Fobosa oczywiście - wzruszam ramionami, dając ci czas na wycofanie się z planu na najdurniejszą przygodę, na która chcę cię zabrać. To nie pierwszy raz, kiedy Fobos wcisnął mi kit, a ja wierząc najmocniej, dałem się w to wkręcić. I wciągałem niejednokrotnie ciebie także, tak dla towarzystwa. Ostatnim razem wylądowaliśmy na jakiejś polanie w Zakazanym Lesie na dwa dni i dopiero gajowy znalazł nas głodnych i złych na siebie. A Fobos obiecywał, że spotkajmy małe jednorożce. Czy lubisz mego brata, Milburgo?
- Zadziwiam się sam - odpowiadamy sobie sami na swoje osobiste słowa, skierowane ni to do drugiego, ni to znów do nas. Jesteśmy sobie pisani, poprzez łączność myśli, których jednak wymienianie pozostawiamy ustnie, lubując się w wieczorach spędzanych na słownych docinkach. Czasami wolimy zmienić bowiem zainteresowanie z poniżania innych, na to skierowane wobec siebie. Ja ci mówię o mych wadach, więc je wykpisz do cna. Będę zły i obrażę cię, będziesz zła i uderzysz mnię. Później przestaniemy na chwilę, żeby znów wrócić do kłótni. Ale nie robimy sobie krzywdy, skądże. My sobie tylko nawzajem przesuwamy emocjo-czułość. Niedługo już nic nas nie wzruszy, niedługo będziemy obojętni i uniezależnieni. Kwestia czasu.
Staneliśmy na posadzce i oglądaliśmy pomieszczenie. Wcale nie było tutaj pusto. Książki ułożone aż po sufit, puchary, krzesła, stare mapy. Coś się kręci, coś wydaje odgłosy
- Um, chyba dawno nikt tutaj nie wchodził. Jestem uczulony na tego typu miejsca, więc załatwmy to szybko - burknąłem, oglądając zakurzone półki. W domu mych rodziców takie pomieszczenia nie występowały. Albo po prostu nie wiedziałem, że występowały. - Szukamy skarbu. Ale nie wiem do końca co ma być tym skarbem. Jakbyś chciała dostać coś cennego, to czego byś szukała - pytam ciebie, jesteś wszak biedną dziewczynką, która nie ma najnowszych zegarków od Cartiera, nie to co ja. Unoszę swoje brwi ciemne i mijam ciebie, gotowy odnaleźć swój skarb w tej kupie złomu. Wiem dobrze, że to bez znaczenia, wiem, że nic nie znajdę jeżeli będę tylko chodził w tę i wewte. Ale muszę odejść na moment, muszę przestać się patrzyć na Milburgę, która mi się śni już prawie codziennie. Chowam się więc za szafką i tam udaję, że szukam czegoś na półkach. Nic takiego nie robię, wszak po ciemku byłoby mi ciężko. Opieram się o mebel i spoglądam w dół na buty. - Chodź tu, chyba coś mam - rzucam udając, że odzyskałem wiarę w siebie, a mówię tak po to, by przyszła i póki jeszcze jesteśmy młodzi wskoczyła ze mną w tę odchłań. W ostatniej sekundzie panikuję i łapię w dłoń jakiś posążek brązowy z piękną smukłą kobietą. Odwracam się i znów mam to dziwne wrażenie, że nie uda mi się powstrzymać. Chociaż dotąd w końcu jakoś mi się udawało.
- Zadziwiam się sam - odpowiadamy sobie sami na swoje osobiste słowa, skierowane ni to do drugiego, ni to znów do nas. Jesteśmy sobie pisani, poprzez łączność myśli, których jednak wymienianie pozostawiamy ustnie, lubując się w wieczorach spędzanych na słownych docinkach. Czasami wolimy zmienić bowiem zainteresowanie z poniżania innych, na to skierowane wobec siebie. Ja ci mówię o mych wadach, więc je wykpisz do cna. Będę zły i obrażę cię, będziesz zła i uderzysz mnię. Później przestaniemy na chwilę, żeby znów wrócić do kłótni. Ale nie robimy sobie krzywdy, skądże. My sobie tylko nawzajem przesuwamy emocjo-czułość. Niedługo już nic nas nie wzruszy, niedługo będziemy obojętni i uniezależnieni. Kwestia czasu.
Staneliśmy na posadzce i oglądaliśmy pomieszczenie. Wcale nie było tutaj pusto. Książki ułożone aż po sufit, puchary, krzesła, stare mapy. Coś się kręci, coś wydaje odgłosy
- Um, chyba dawno nikt tutaj nie wchodził. Jestem uczulony na tego typu miejsca, więc załatwmy to szybko - burknąłem, oglądając zakurzone półki. W domu mych rodziców takie pomieszczenia nie występowały. Albo po prostu nie wiedziałem, że występowały. - Szukamy skarbu. Ale nie wiem do końca co ma być tym skarbem. Jakbyś chciała dostać coś cennego, to czego byś szukała - pytam ciebie, jesteś wszak biedną dziewczynką, która nie ma najnowszych zegarków od Cartiera, nie to co ja. Unoszę swoje brwi ciemne i mijam ciebie, gotowy odnaleźć swój skarb w tej kupie złomu. Wiem dobrze, że to bez znaczenia, wiem, że nic nie znajdę jeżeli będę tylko chodził w tę i wewte. Ale muszę odejść na moment, muszę przestać się patrzyć na Milburgę, która mi się śni już prawie codziennie. Chowam się więc za szafką i tam udaję, że szukam czegoś na półkach. Nic takiego nie robię, wszak po ciemku byłoby mi ciężko. Opieram się o mebel i spoglądam w dół na buty. - Chodź tu, chyba coś mam - rzucam udając, że odzyskałem wiarę w siebie, a mówię tak po to, by przyszła i póki jeszcze jesteśmy młodzi wskoczyła ze mną w tę odchłań. W ostatniej sekundzie panikuję i łapię w dłoń jakiś posążek brązowy z piękną smukłą kobietą. Odwracam się i znów mam to dziwne wrażenie, że nie uda mi się powstrzymać. Chociaż dotąd w końcu jakoś mi się udawało.
Zaufać, oddać się niepoznanej przygodzie? Podjąć ryzyko? Po raz kolejny zatracić się w niepodpartej propozycji. Fobos, twój jedyny, najmądrzejszy brat. Autorytet. Jednostka, za którą tak ślepo podążasz. Czy jest tego wart? Obiera właściwą ścieżką? Przeciera szlaki, dzięki którym, dzielnie radzisz sobie z codziennymi obowiązkami. Szanowany, poważany, traktowany z największą przychylnością, podczas niejednej akcji. Wykorzystujesz szeroki wachlarz kontaktów. Brylujesz, między najsławniejszymi osobistościami, przechadzającymi się długimi, krętymi korytarzami. Nie zwracasz uwagi, na wszelkie niedogodności. Drobniutkie, niewinne kłamstewka, które wplątuje cię w majestatyczne kłopoty. Ciągniesz za sobą młode, nieświadome dziewczę, które nie potrafi odmówić. Chłonie ogromnymi, metalicznymi oczyma, każdy, nowo napotkany szczegół. Wierzy bezwzględnie w dobre intencje. Marzy o odnalezieniu obiecanego. Wybacza kolejną niedogodność, za którą obrywa podwójnie. Wdrąża się w odmęty dziwnej, niepoznanej filozofii. Czy kiedykolwiek, uda jej się uwolnić?
Unosi brwi do góry, ściągając je w niezadowoleniu. Splata dłonie na klatce piersiowej. Kiwa głową z niedowierzaniem. Kolejny raz, mieliby zaufać osobie, która za każdym razem podpuszcza łatwowierne dzieciaki? - Mogłam się tego spodziewać. - odpowiada beznamiętnie, przewracając teatralnie oczami. Anielska cierpliwość wobec pewnego siebie towarzysza, chyliła się ku wyczerpaniu. Lekko wzburzona krew, pobudzała wszystkie wnętrzności. Zaciśnięte pięści, powstrzymywały kąśliwy docinek, wskazane rękoczyny. Starała się zaufać, jednej z nielicznych osób na przeklętym globie. Uczynić powiernika. Dzielić się wszelkimi, nagromadzonymi emocjami. Wymieniać poglądy. Nie było ich wielu. Powoli zagłębiała się w szkolne środowisko, z którego wyłaniała godnych kompanów. Obdarzenie bezgranicznym zaufaniem, wiązało się z całkowitym oddaniem. Otwarciem na otaczający świat. Podzieleniem najskrytszymi pragnieniami, obawami, marzeniami, planami na dalsze, przemijające życie. Doświadczenia, nauczyły ostrożności. Nakazały zachować pewien dystans. Utworzyć bariery, które z biegiem czasu, niwelowała. Wykazywała cechy, odpowiadające jedynemu dziecku w rodzinie. Niektóre postępowania, wydawały się normalne, codzienne, właściwe? Dzięki bliższej znajomości z ów jegomościem, wiele spraw wywracało się do góry nogami. Kierowały ich również ludzkie instynkty, pozwalające na długą, bezkonfliktową rozmowę. Wypicie ulubionej herbaty, przed kominkiem dormitorium. Opowieści, dotyczące spędzonego dnia. Wymiana zalegających w głowie, nurtujących myśli, z których żadne z nich nie zostanie wyśmiane. Pocieszenie, podpora, ratunek, wsparcie. Byli w stanie podjąć się tak wymagających i nietuzinkowych zachowań. Dlaczego tak rzadko?
Przemierza wzrokiem po zagraconym, zakurzonym pomieszczeniu. Kicha z ogromnym impetem, czując jak drobinki szarego pyłu, drażnią wrażliwe nozdrza. Przez chwilę traci kontrolę, krzywiąc się niemiłosiernie. Odkryta wieża, kryła w ogromie czeluści nieopisane trofea. Sterty starych, zniszczonych ksiąg o pięknych, ręcznie oprawionych okładkach. Krzesła, regały, niepotrzebne bibeloty. Puchary, trofea, rzeczy osobiste, a może zdjęcia? Ukryta w bałaganie historia, krzyczała z zasypanych odmętów. Miała ochotę ją okryć. Przepaść chociażby na kilka chwil. - Daj spokój, zobacz ile tu jest rzeczy! - odpowiada zafascynowanym, drżącym głosem, który zmienił się w jednej chwili. Szeroko otwartymi oczyma, chłonie każdy, najdrobniejszy element. Podchodzi do sterty ksiąg, odszukując najcharakterystyczniejszą. Otwiera nadgryzioną, grubą okładkę w kolorze ciemnej zieleni.Odsuwa cienką, szarawą bibułkę. Odkrywa obraz rosłego,wysokiego młodzieńca. Mocno zarysowane kości policzkowe, blond włosy. Szata, sięgająca samej ziemi. Różdżka trzymana w prawej dłoni. I ta mina, dumna, wyniosła, niepokonana. - Znalazłam coś! - przenosi wzrok na zdjęcie poniżej. Tłum ludzi, nie potrafiący ustawić się w wymaganym szeregu. Ktoś, przepycha się przyjacielsko. Ciemnowłosy chłopak, obejmuje w pasie, drobną dziewczynę. Wystrojeni w stroje do gry w ukochany przez czarodziejów sport, w błogim uśmiechu pozują do powyższego zdjęcia. Brunetka, przeciera zatarty napis, próbując doszukać się jakichkolwiek informacji. "Drużyna Slytherinu 190..." Zmarszczyła brwi. Jaką liczbę, ukrywała pożółkła stronica? W tym samym momencie, przytłumiony głos współtowarzysza niedoli rozbrzmiewał nieopodal. Westchnęła ciężko po raz kolejny. Rzuciła album na stertę ksiąg, Robiąc kilka kroków do przodu, pełna rezygnacji, krzyknęła: - Czego ty tam znów chcesz? - idzie powoli, mozolnie. Zatrzymuje się nad żałosnym obrazkiem. Druch, skąpany w złomie. Poszukujący wymarzonego skarbu. Przecież musiał tam być. Uśmiechnęła się pogardliwie, nie mogąc powstrzymać złośliwego, kpiącego komentarza: - Czyżby braciszek, po raz kolejny zrobił sobie z CIEBIE żarty? - to nie był jej pomysł. Nie przyznawała się do złego. Nie mija chwila, kiedy napięcie wzrasta. Wynalazca, zapewnia o znalezionym skarbie. Ciągnie za rękę, zdezorientowaną trzecioklasistkę, która z impetem wpada w bałaganiarski rozgardiasz. Huk, wywracanych przedmiotów, zapewne budzi połowę szkoły. Podnosi głowę do góry. Odgarnia włosy, przykrywające twarz. Miażdży wzrokiem. Znajdując się tuż przy jego twarzy, mówi wściekle: - Czy ty jesteś normalny!? - napięcie, ciepło. Czy uda się powstrzymać to co nieuniknione?
Ten gif w poście, zrobił mi dzień totalnie. Kwintesencja <3
Unosi brwi do góry, ściągając je w niezadowoleniu. Splata dłonie na klatce piersiowej. Kiwa głową z niedowierzaniem. Kolejny raz, mieliby zaufać osobie, która za każdym razem podpuszcza łatwowierne dzieciaki? - Mogłam się tego spodziewać. - odpowiada beznamiętnie, przewracając teatralnie oczami. Anielska cierpliwość wobec pewnego siebie towarzysza, chyliła się ku wyczerpaniu. Lekko wzburzona krew, pobudzała wszystkie wnętrzności. Zaciśnięte pięści, powstrzymywały kąśliwy docinek, wskazane rękoczyny. Starała się zaufać, jednej z nielicznych osób na przeklętym globie. Uczynić powiernika. Dzielić się wszelkimi, nagromadzonymi emocjami. Wymieniać poglądy. Nie było ich wielu. Powoli zagłębiała się w szkolne środowisko, z którego wyłaniała godnych kompanów. Obdarzenie bezgranicznym zaufaniem, wiązało się z całkowitym oddaniem. Otwarciem na otaczający świat. Podzieleniem najskrytszymi pragnieniami, obawami, marzeniami, planami na dalsze, przemijające życie. Doświadczenia, nauczyły ostrożności. Nakazały zachować pewien dystans. Utworzyć bariery, które z biegiem czasu, niwelowała. Wykazywała cechy, odpowiadające jedynemu dziecku w rodzinie. Niektóre postępowania, wydawały się normalne, codzienne, właściwe? Dzięki bliższej znajomości z ów jegomościem, wiele spraw wywracało się do góry nogami. Kierowały ich również ludzkie instynkty, pozwalające na długą, bezkonfliktową rozmowę. Wypicie ulubionej herbaty, przed kominkiem dormitorium. Opowieści, dotyczące spędzonego dnia. Wymiana zalegających w głowie, nurtujących myśli, z których żadne z nich nie zostanie wyśmiane. Pocieszenie, podpora, ratunek, wsparcie. Byli w stanie podjąć się tak wymagających i nietuzinkowych zachowań. Dlaczego tak rzadko?
Przemierza wzrokiem po zagraconym, zakurzonym pomieszczeniu. Kicha z ogromnym impetem, czując jak drobinki szarego pyłu, drażnią wrażliwe nozdrza. Przez chwilę traci kontrolę, krzywiąc się niemiłosiernie. Odkryta wieża, kryła w ogromie czeluści nieopisane trofea. Sterty starych, zniszczonych ksiąg o pięknych, ręcznie oprawionych okładkach. Krzesła, regały, niepotrzebne bibeloty. Puchary, trofea, rzeczy osobiste, a może zdjęcia? Ukryta w bałaganie historia, krzyczała z zasypanych odmętów. Miała ochotę ją okryć. Przepaść chociażby na kilka chwil. - Daj spokój, zobacz ile tu jest rzeczy! - odpowiada zafascynowanym, drżącym głosem, który zmienił się w jednej chwili. Szeroko otwartymi oczyma, chłonie każdy, najdrobniejszy element. Podchodzi do sterty ksiąg, odszukując najcharakterystyczniejszą. Otwiera nadgryzioną, grubą okładkę w kolorze ciemnej zieleni.Odsuwa cienką, szarawą bibułkę. Odkrywa obraz rosłego,wysokiego młodzieńca. Mocno zarysowane kości policzkowe, blond włosy. Szata, sięgająca samej ziemi. Różdżka trzymana w prawej dłoni. I ta mina, dumna, wyniosła, niepokonana. - Znalazłam coś! - przenosi wzrok na zdjęcie poniżej. Tłum ludzi, nie potrafiący ustawić się w wymaganym szeregu. Ktoś, przepycha się przyjacielsko. Ciemnowłosy chłopak, obejmuje w pasie, drobną dziewczynę. Wystrojeni w stroje do gry w ukochany przez czarodziejów sport, w błogim uśmiechu pozują do powyższego zdjęcia. Brunetka, przeciera zatarty napis, próbując doszukać się jakichkolwiek informacji. "Drużyna Slytherinu 190..." Zmarszczyła brwi. Jaką liczbę, ukrywała pożółkła stronica? W tym samym momencie, przytłumiony głos współtowarzysza niedoli rozbrzmiewał nieopodal. Westchnęła ciężko po raz kolejny. Rzuciła album na stertę ksiąg, Robiąc kilka kroków do przodu, pełna rezygnacji, krzyknęła: - Czego ty tam znów chcesz? - idzie powoli, mozolnie. Zatrzymuje się nad żałosnym obrazkiem. Druch, skąpany w złomie. Poszukujący wymarzonego skarbu. Przecież musiał tam być. Uśmiechnęła się pogardliwie, nie mogąc powstrzymać złośliwego, kpiącego komentarza: - Czyżby braciszek, po raz kolejny zrobił sobie z CIEBIE żarty? - to nie był jej pomysł. Nie przyznawała się do złego. Nie mija chwila, kiedy napięcie wzrasta. Wynalazca, zapewnia o znalezionym skarbie. Ciągnie za rękę, zdezorientowaną trzecioklasistkę, która z impetem wpada w bałaganiarski rozgardiasz. Huk, wywracanych przedmiotów, zapewne budzi połowę szkoły. Podnosi głowę do góry. Odgarnia włosy, przykrywające twarz. Miażdży wzrokiem. Znajdując się tuż przy jego twarzy, mówi wściekle: - Czy ty jesteś normalny!? - napięcie, ciepło. Czy uda się powstrzymać to co nieuniknione?
Ten gif w poście, zrobił mi dzień totalnie. Kwintesencja <3
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie narzekaj Milburga, twoja rodzina nie ma żadnych opowieści - bo już wiem, co chcesz powiedzieć i irytuje mnie to. Pochodzisz z rodu, który nic dla mnie nie znaczy. Kiedy za parę lat ktoś umrze, a ty weźmiesz mnie na pogrzeb, będą traktowali mnie tam nie jak gościa, ale jak gwiazdę wieczoru. Mnie, dwudziestoparoletniego spadkobiercę fortuny Carrow. Wcale nie umarłego, nawet nie ciebie, członkinię rodu. Mnie, bo to moje nazwisko cokolwiek znaczy. Moja rodzina zna opowieści i legendy tego zamku. Jej rodziny tutaj prawie nie było.
Zwykle nie mówiliśmy sobie przyjemnie, ale to kwesta czasu. Przez kilka lat będziemy żyli w niespotykanej symbiozie z całą masą słów które koją największe rany.
Jak to czego chce, głupia Milburga. Pod nosem mruczę niezadowolony, że jest głupia, bo jej stara była z Lovegoodów. Ale pojawia się i mam nieodpartą potrzebę by nie stała tak daleko odemnie. Pociągam ją ja, chwytając za dłoń, która niczym flak albo resztka z cienia, powiewa na wietrze. W atmosferze pokoju na samym szczycie wież.
- Fobos nie robi sobie ze mnie żartów - obruszam się i własnie wtedy nie wyczułem, że ona nie stoi pewnie na nogach. Wpadamy więc w śmieci, które nam nie ułatwiają sytuacji. Mi w każdym razie tylko ją utrudniają. Chciałem pokazać statuetkę i spytać, czy uważa, że to właśnie jest ten skarb. Ale ona na mnie patrzy swoim zdenerwowanym wzrokiem. Zawsze mnie kręciło to spojrzenie, to głównie dlatego męczyłem starszego brata o kolejne zagadki, o opowieści z których mogę nauczyć sie tak wiele. My możemy. Jej ledwie mokre od wcześniejszej pracy kosmyki zakręcają się przy twarzy, tworząc ozdobę dla odważnego spojrzenia. Wyciągam dłoń, a ona w ślad za dłonią Milburgi odsłania policzki spod tych włosów.
- Chyba nie - przerażonym spojrzeniem spoglądam w jej oczy. To nie strach przed tym, że stanie się zaraz to co nieuniknione, to strach, że poza złączeniem ust w jedność, będziemy później mieli więcej wspólnego. Na przykład duszę. Nie chciałem dzielić mego życia z nikim, cóż wiec innego robię, kiedy wtrącam się w rzeczywistość i ciągnę w nią Milburgę. My tu nie pasujemy, my tu ani trochę być nie chcemy. Spoglądamy na siebie, czy to raczej ja patrzę w nią. Ona na mnie. Później to się zmieni, wszak mężczyźni nie od dziś, jak wiadomo, zakochują się pierwej i ciężej. Mi minie ta choroba, w niej zostanie. Wtedy ona będzie patrzeć we mnie, ja zaś tylko na nią. Odrzucę jej twarz pozbawioną tej świeżej krwi, którą dziś ujmując w dłoń, mam pod palcami i czuję. Nie dziś czas na to, dziś przychylam się i daję jej świadectwo tego, co mi głowę albo raczej inną część ciała zajmowało. Chodź więc Milburgo, kładę swoje usta na twoich. Masz ty piętnaście lat, ja o trzy więcej, za dwa dni urośniesz i mnie dogonisz znów będziesz miała lat tylko dwa mniej.
Zwykle nie mówiliśmy sobie przyjemnie, ale to kwesta czasu. Przez kilka lat będziemy żyli w niespotykanej symbiozie z całą masą słów które koją największe rany.
Jak to czego chce, głupia Milburga. Pod nosem mruczę niezadowolony, że jest głupia, bo jej stara była z Lovegoodów. Ale pojawia się i mam nieodpartą potrzebę by nie stała tak daleko odemnie. Pociągam ją ja, chwytając za dłoń, która niczym flak albo resztka z cienia, powiewa na wietrze. W atmosferze pokoju na samym szczycie wież.
- Fobos nie robi sobie ze mnie żartów - obruszam się i własnie wtedy nie wyczułem, że ona nie stoi pewnie na nogach. Wpadamy więc w śmieci, które nam nie ułatwiają sytuacji. Mi w każdym razie tylko ją utrudniają. Chciałem pokazać statuetkę i spytać, czy uważa, że to właśnie jest ten skarb. Ale ona na mnie patrzy swoim zdenerwowanym wzrokiem. Zawsze mnie kręciło to spojrzenie, to głównie dlatego męczyłem starszego brata o kolejne zagadki, o opowieści z których mogę nauczyć sie tak wiele. My możemy. Jej ledwie mokre od wcześniejszej pracy kosmyki zakręcają się przy twarzy, tworząc ozdobę dla odważnego spojrzenia. Wyciągam dłoń, a ona w ślad za dłonią Milburgi odsłania policzki spod tych włosów.
- Chyba nie - przerażonym spojrzeniem spoglądam w jej oczy. To nie strach przed tym, że stanie się zaraz to co nieuniknione, to strach, że poza złączeniem ust w jedność, będziemy później mieli więcej wspólnego. Na przykład duszę. Nie chciałem dzielić mego życia z nikim, cóż wiec innego robię, kiedy wtrącam się w rzeczywistość i ciągnę w nią Milburgę. My tu nie pasujemy, my tu ani trochę być nie chcemy. Spoglądamy na siebie, czy to raczej ja patrzę w nią. Ona na mnie. Później to się zmieni, wszak mężczyźni nie od dziś, jak wiadomo, zakochują się pierwej i ciężej. Mi minie ta choroba, w niej zostanie. Wtedy ona będzie patrzeć we mnie, ja zaś tylko na nią. Odrzucę jej twarz pozbawioną tej świeżej krwi, którą dziś ujmując w dłoń, mam pod palcami i czuję. Nie dziś czas na to, dziś przychylam się i daję jej świadectwo tego, co mi głowę albo raczej inną część ciała zajmowało. Chodź więc Milburgo, kładę swoje usta na twoich. Masz ty piętnaście lat, ja o trzy więcej, za dwa dni urośniesz i mnie dogonisz znów będziesz miała lat tylko dwa mniej.
Fakt, mówiący o braku szlachetnego statusu, przekreślał dostęp do wielu udogodnień. Egzotyczne pochodzenie, wyróżniało spośród arystokratycznego tłumu. Obyczaje tradycje, zachowania, spojrzenie na istotne sprawy i zagadnienia. Inny sposób wychowania. Zwrócenie uwagi na odmienne aspekty. Chęć zachowania własnej odrębności. Byli jednym z najstarszych i najbardziej wpływowych rodów, zgromadzonych wokół Cara. Czy zdawał sobie sprawę, jak pokaźnym ogromem ziemi władał ów człowiek? Z potęgi armii, którą tak skrupulatnie zbierał? Potencjale jednostek, wychowanych w zmrożonych murach Instytutu Magii Durmstrang. Posiadali pozycję oraz wpływy. Pradziadek, obejmował pozycję doradcy samego władcy. Skąpani w złocie, przepychu oraz komforcie. Dokładni, odpowiedzialni oraz pewni siebie. Dlaczego zatracili zdobyte? Porywczość, chęć władzy, nieposkromione emocje, doprowadził do detronizującej wojny. Zapłacili za niegodne czyny. Zaborczy ojciec, nie chciał pięlęgnować odrębności. Postanowił całkowicie oddać się trendom, panującym na odległej emigracji. Zatracić wszelkie, wpajane przez lata wartości. Zaprzepaścić ogromny potencjał, drzemiący w nieskażonym sercu swej latorośli. Zapiski w bordowym pamiętniku, pozwalały poczuć drobną namiastkę, którą zamierzała pielęgnować. Po raz kolejny, spoglądała na niego gniewnym, zaostrzonym wzrokiem. Pozwalał sobie na niepodparte mądrości, które ugodziły w samo wnętrze. Irytująca uwaga, została skwitowana słowami z nutą ogromnej pretensji: - Co ty wiesz o mojej rodzinie! - zrobiła dwa korki do przodu. Nabrała powietrza, aby zminimalizować zdenerwowanie. Poprawiła włosy. Wymierzyła placem w kontrastujący profil, dodając: - Nie masz pojęcia o bogatej historii. Nie posiadasz wiedzy... - głos unosił się z każdym słowem. Ręce gestykulowały, do momentu, w którym opadły bezradnie, podparte głośnym westchnięciem rezygnacji. - Nie mam ochoty tłumaczyć tego osobie nierozumnej. - uraza? Ależ oczywiście. Przemawiała poprzez drżące, rozdrażnione ciało.
Więzy krwi. Wyznacznik kontaktów międzyludzkich, przyszłych powiązań, małżeństw, prowadzonych interesów. Dzięki nim, przesuwałeś się w pewnej, wyimaginowanej hierarchii. Czy naprawdę, są aż tak istotne? Mówią prawdę o człowieku. Wyceniają nabyte umiejętności oraz wartość. Klasyfikują do odrębnej rangi. Pozbawiają pozycji, uczestnictwa w zgromadzeniach. Ograniczają kontakty, miejsca pracy. Dyskryminują delikatniejszą płeć, mającą tyle do powiedzenia. Warto z tym walczyć, prawda? - JASNE! Podpuszcza cię, bawi się tobą! - podkręcała atmosferę. Perfidnie, specjalnie. Nie ma pojęcia, czego od niej oczekuje. Dlaczego wyrywa ze zbawiennego stanu. Otoczona ogromem inspirujących przedmiotów, pragnęła osobiście oddać się ich zgłębianiu. Powoli, krok, po kroku. Odkrywać historię, pochodzenie, wartość. Westchnęła ciężko, opornie, mozolnie zbliżając się do celu. Obdarowała go niechętnym, podirytowanym wzrokiem, podczas gdy towarzysz z nieopisaną siłą, złapał bezwładna rękę. Konsekwencje były nieuniknione. Bezwładność, otoczyła upadające ciało. Ogrom rzeczy, posypał się na wystające członki, nabijając brunetce potężnego guza. Ociera się o miękkie ciało oprawcy. Karci zdenerwowanym wzrokiem. Płoną w nim srebrzyste ogniki, świdrujące rozbawione oblicze. Trwa to dłuższą chwilę. Pojawia się dziwne, niespotykane napięcie. Atmosfera ulega zmianie. Czas delikatnie spowalnia. Serce przyspiesza bicia. Gdy dłonie, spotykają się w jednym miejscu, niepokój wykręca wnętrzności. Oddech przyspiesza. Wyraz twarzy łagodnieje. Krew uderza do mózgu, wytwarzając tak długo wyczekiwane wizje. Nieruchomieje. Co powinna zrobić? Ewakuacja, ucieczka, głupi komentarz, niekontrolowany odruch? Szorstka dłoń, ujmująca blady policzek. Przymrużenie oczu, mówiące o bezgranicznej, wyczekiwanej przyjemności. Sposób, w jakim połyka spojrzeniem każdą, najdrobniejszą reakcję. Widok zachłannych, niebieskich tęczówek, nie potrafiących powstrzymać nieuniknionego. Łagodnieje. Napawa się ów chwilą, wyczekiwaną z utęsknieniem. Pozwala nad sobą zawładnąć. Oddaje burzę skłębionych we wnętrzu, zgromadzonych przez długi czas emocji w silnym, odwzajemnionym, wręcz zachłannym pocałunku. Pragnie zatrzymać czas, na zawsze. Co powinna o tym myśleć? Czy znaczy to coś więcej? Czy był to moment przełomowy? Będą na siebie skazani, przez większość mozolnego, ale jakże burzliwego życia? Czy odwzajemnia arsenał nieposianych, wręcz skrajnych emocji? Wykorzystuje, zabawia? Ściągnął ją tu specjalnie? Nie jest mu obojętna? Tysiące pytań nasunie się w głowie brunetki, po zakończonym. W tym momencie, ogarnięta błogą pustką, oddawała się, radującej chwili. Do czasu, w którym nie przerwie go, głośne wtargnięcie...
Więzy krwi. Wyznacznik kontaktów międzyludzkich, przyszłych powiązań, małżeństw, prowadzonych interesów. Dzięki nim, przesuwałeś się w pewnej, wyimaginowanej hierarchii. Czy naprawdę, są aż tak istotne? Mówią prawdę o człowieku. Wyceniają nabyte umiejętności oraz wartość. Klasyfikują do odrębnej rangi. Pozbawiają pozycji, uczestnictwa w zgromadzeniach. Ograniczają kontakty, miejsca pracy. Dyskryminują delikatniejszą płeć, mającą tyle do powiedzenia. Warto z tym walczyć, prawda? - JASNE! Podpuszcza cię, bawi się tobą! - podkręcała atmosferę. Perfidnie, specjalnie. Nie ma pojęcia, czego od niej oczekuje. Dlaczego wyrywa ze zbawiennego stanu. Otoczona ogromem inspirujących przedmiotów, pragnęła osobiście oddać się ich zgłębianiu. Powoli, krok, po kroku. Odkrywać historię, pochodzenie, wartość. Westchnęła ciężko, opornie, mozolnie zbliżając się do celu. Obdarowała go niechętnym, podirytowanym wzrokiem, podczas gdy towarzysz z nieopisaną siłą, złapał bezwładna rękę. Konsekwencje były nieuniknione. Bezwładność, otoczyła upadające ciało. Ogrom rzeczy, posypał się na wystające członki, nabijając brunetce potężnego guza. Ociera się o miękkie ciało oprawcy. Karci zdenerwowanym wzrokiem. Płoną w nim srebrzyste ogniki, świdrujące rozbawione oblicze. Trwa to dłuższą chwilę. Pojawia się dziwne, niespotykane napięcie. Atmosfera ulega zmianie. Czas delikatnie spowalnia. Serce przyspiesza bicia. Gdy dłonie, spotykają się w jednym miejscu, niepokój wykręca wnętrzności. Oddech przyspiesza. Wyraz twarzy łagodnieje. Krew uderza do mózgu, wytwarzając tak długo wyczekiwane wizje. Nieruchomieje. Co powinna zrobić? Ewakuacja, ucieczka, głupi komentarz, niekontrolowany odruch? Szorstka dłoń, ujmująca blady policzek. Przymrużenie oczu, mówiące o bezgranicznej, wyczekiwanej przyjemności. Sposób, w jakim połyka spojrzeniem każdą, najdrobniejszą reakcję. Widok zachłannych, niebieskich tęczówek, nie potrafiących powstrzymać nieuniknionego. Łagodnieje. Napawa się ów chwilą, wyczekiwaną z utęsknieniem. Pozwala nad sobą zawładnąć. Oddaje burzę skłębionych we wnętrzu, zgromadzonych przez długi czas emocji w silnym, odwzajemnionym, wręcz zachłannym pocałunku. Pragnie zatrzymać czas, na zawsze. Co powinna o tym myśleć? Czy znaczy to coś więcej? Czy był to moment przełomowy? Będą na siebie skazani, przez większość mozolnego, ale jakże burzliwego życia? Czy odwzajemnia arsenał nieposianych, wręcz skrajnych emocji? Wykorzystuje, zabawia? Ściągnął ją tu specjalnie? Nie jest mu obojętna? Tysiące pytań nasunie się w głowie brunetki, po zakończonym. W tym momencie, ogarnięta błogą pustką, oddawała się, radującej chwili. Do czasu, w którym nie przerwie go, głośne wtargnięcie...
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No nie posiadam, bo nazwisko Dolohov nic mi nie mówi - wzruszam ramionami, zupełnie nie zważając na to, że mogłem cię urazić. Jakoś nie ruszają mnie twoje rany i to, że będziesz miała po mnie wiele blizn. Przecież jeżeli nie chciałabyś się ze mną znać, to byś się nie znała. Nie jesteś ani pokorną owieczką, ani ubezwłasnowolnioną kobietą. Rozkazuję ci, ale ty robisz tylko to na co masz ochotę. Nie ciągnąłem cię tutaj. Sama przyszłaś.
Nic tu nie jest pewne. Ani ja, ani ty. Mogę ci tylko zaproponować, byś się poddała, co innego możesz w sumie zrobić? Załóżmy, że odsuniesz się na bezpieczną ogladłość, nasze stosunki ograniczą się wtedy do witania się na korytarzach - chociaż czuję, że nawet tego nie uświadczysz z mojej strony. Wszak w obecnym czasie i tak z rzadka zmuszam się by skinąć głową na powitanie. Chyba że akurat cię potrzebuję. Wtedy potrafię wstać wcześnie i siedzieć w Pokoju Wspólnym wyczekując twego zejścia po schodach z dormitorium dziewczęcego. Moje stopy wybijają wtedy rytm zniecierpliwiony i przebieram palcami - jak się denerwuje, zawsze to robię. Kiedy schodzisz, łapię już pierwsze spojrzenie, podrywam się i idę ci na spotkanie. Schodzimy na śniadanie w pośpiechu, ale idąc bocznymi alejkami, by nikt nie podsłuchał tego co mam ci do powiedzenia. Mówię o Fobosie i wieściach zza murów Hogwartu. Słuchasz mnie, a ja czekam na twoją reakcję. Otrzymuję ją, bo nie jesteś tępą dziewczyną, kolejną z wielu, które boją się wypowiedzieć. Trochę się nie zgadzamy, trochę chcesz ukierunkować moje myślenie, otworzyć mi głowę, ale ja się opieram. Potem jemy w spokoju, powoli przeżuwamy, spoglądając z wyższością na plebs, który kręci się po innych stołach. Mówię coś o potrzebie wyplenienia tej szmalowizny, ty nie odpowiadasz bo milczenie jest złotem.
Złoto, które teraz świeci z drugiego końca pokoju, to właśnie do niego chciałaś podejść zapewne, a mimo to zgadzasz się, by moje wołanie oderwało cie od znalezisk wielu w których mogłabyś - nawet odnaleźć siebie. Bo w całej swojej ekscentryczności, uwierz mi, bywasz bardzo staromodna.
Na przykład w swoich przemyśleniach. Dla mnie? To tylko pocałunek, wyrażenie czegoś niewyrażalnego, co mi leżało na wątrobie od jakiegoś czasu. Ty chcesz tutaj znaleźć obietnicę a może nawet zapowiedź. Ale to nic podobnego, myślałem, że znamy się dobrze. Powiem ci tak: jutro będzie jak każdego innego dnia. Spotkasz mnie na śniadaniu, usiądziesz obok - bądź nie usiądziesz, kto cię tam wie. Zjemy owsiankę rzucając zniesmaczone spojrzenia na prawo i lewo, żeby wszyscy gryfoni wiedzieli co o nich sądzimy. Nie wspomnę ni słowem o dzisiejszych wybrykach, nie wspomnę aż za dwa dni urwiemy się z zajęć i znów się będziemy całowali, tym razem gdzieś w lochach, żeby nikt nam nie przeszkodził.
Tak jak teraz.
Mieliśmy chyba w planach kontynuowanie pocałunków, nawet kiedy doszły nas słuchy zza drzwi. W każdym razie ja miałem i wcale Twojej twarzy puszczać nie zamierzałem, tym bardziej otwierać oczu, kto by pomyślał, że to ja będę mniej czujny na interrupcję. Urwane przyjemności, moje zachwianie i Twój policzek, wzrok przejęciem tętniący, chcę zrobić krok w tył byśmy skryli się w szafie, ale to nie szafa. To regał. Regał, który pod wpływem ciężaru niebezpiecznie zatrząsł się, spadają nam na głowy książki i papierów stos.
Nic tu nie jest pewne. Ani ja, ani ty. Mogę ci tylko zaproponować, byś się poddała, co innego możesz w sumie zrobić? Załóżmy, że odsuniesz się na bezpieczną ogladłość, nasze stosunki ograniczą się wtedy do witania się na korytarzach - chociaż czuję, że nawet tego nie uświadczysz z mojej strony. Wszak w obecnym czasie i tak z rzadka zmuszam się by skinąć głową na powitanie. Chyba że akurat cię potrzebuję. Wtedy potrafię wstać wcześnie i siedzieć w Pokoju Wspólnym wyczekując twego zejścia po schodach z dormitorium dziewczęcego. Moje stopy wybijają wtedy rytm zniecierpliwiony i przebieram palcami - jak się denerwuje, zawsze to robię. Kiedy schodzisz, łapię już pierwsze spojrzenie, podrywam się i idę ci na spotkanie. Schodzimy na śniadanie w pośpiechu, ale idąc bocznymi alejkami, by nikt nie podsłuchał tego co mam ci do powiedzenia. Mówię o Fobosie i wieściach zza murów Hogwartu. Słuchasz mnie, a ja czekam na twoją reakcję. Otrzymuję ją, bo nie jesteś tępą dziewczyną, kolejną z wielu, które boją się wypowiedzieć. Trochę się nie zgadzamy, trochę chcesz ukierunkować moje myślenie, otworzyć mi głowę, ale ja się opieram. Potem jemy w spokoju, powoli przeżuwamy, spoglądając z wyższością na plebs, który kręci się po innych stołach. Mówię coś o potrzebie wyplenienia tej szmalowizny, ty nie odpowiadasz bo milczenie jest złotem.
Złoto, które teraz świeci z drugiego końca pokoju, to właśnie do niego chciałaś podejść zapewne, a mimo to zgadzasz się, by moje wołanie oderwało cie od znalezisk wielu w których mogłabyś - nawet odnaleźć siebie. Bo w całej swojej ekscentryczności, uwierz mi, bywasz bardzo staromodna.
Na przykład w swoich przemyśleniach. Dla mnie? To tylko pocałunek, wyrażenie czegoś niewyrażalnego, co mi leżało na wątrobie od jakiegoś czasu. Ty chcesz tutaj znaleźć obietnicę a może nawet zapowiedź. Ale to nic podobnego, myślałem, że znamy się dobrze. Powiem ci tak: jutro będzie jak każdego innego dnia. Spotkasz mnie na śniadaniu, usiądziesz obok - bądź nie usiądziesz, kto cię tam wie. Zjemy owsiankę rzucając zniesmaczone spojrzenia na prawo i lewo, żeby wszyscy gryfoni wiedzieli co o nich sądzimy. Nie wspomnę ni słowem o dzisiejszych wybrykach, nie wspomnę aż za dwa dni urwiemy się z zajęć i znów się będziemy całowali, tym razem gdzieś w lochach, żeby nikt nam nie przeszkodził.
Tak jak teraz.
Mieliśmy chyba w planach kontynuowanie pocałunków, nawet kiedy doszły nas słuchy zza drzwi. W każdym razie ja miałem i wcale Twojej twarzy puszczać nie zamierzałem, tym bardziej otwierać oczu, kto by pomyślał, że to ja będę mniej czujny na interrupcję. Urwane przyjemności, moje zachwianie i Twój policzek, wzrok przejęciem tętniący, chcę zrobić krok w tył byśmy skryli się w szafie, ale to nie szafa. To regał. Regał, który pod wpływem ciężaru niebezpiecznie zatrząsł się, spadają nam na głowy książki i papierów stos.
Zamykanie we własnej strefie komfortu. Brak otwartości na zmienne, czynniki zewnętrzne. Synchronizacji z nowoczesnością. Bezwarunkowe oddanie, staroświeckim tradycjom, kolidującym z codzienną rzeczywistością. Wiele z kontrowersyjnych aspektów, wydawało się nie do zniesienia. Podlegało zmianom, innowacjom, ulepszeniom. Świat angielskiej arystokracji, darzył się wzajemną, bezgraniczną adoracją. Szeroko pojęte, wspólne więzy krwi, otwierały niebagatelna możliwości. Dlatego, tak bardzo się w nich zatracał? - Jesteś ignorantem Carrow.
Potrzeba bezgranicznej uwagi, staje się priorytetem. Poświęcenie cennego, ulotnego czasu. Czerpanie przyjemności ze wspólnego, burzliwego przebywania. Wyróżnienie. Odczucie rozgrzewającej wyjątkowości. Powolnie narastające uzależnienie. Drobne, ulotne zachowania, posiadały ogromną wartość. Interpretacja zdarzeń na własny, odrębny sposób. Analizowanie, rozkładanie na czynniki pierwsze. Wielogodzinna dedukcja, przynosząca wyjątkowe wnioski. Od pewnego czasu, nastoletnie serce, radował każdy, najmniejszy odruch bezwarunkowy. Przelotne spojrzenie, nietypowy uśmiech, szarmancki, dżentelmeński ukłon. Wyzwalały dozę przenikliwych odczuć, rozlewających się po smukłych, dziewczęcych gabarytach. Walka, stawała się uporczywa, ciężka. Bycie na przekór rzeczywistości, czyn niemożliwy. Ogromne zdumienie, wkradło się na bladą, zaspaną twarz. Mozolnie, przemierzając kolejne, zimne, kamienne stopnie, złapała ulotne spojrzenie jaskrawego błękitu. Chłód, położonego w odległym podziemiu Pokoju Wspólnego, wzmagał niesamowitą ekscytację. Zdenerwowanie na nieatrakcyjny, wygląd zewnętrzny, powoli dopadał, odziane w rozciągniętą piżamę ciało. Zajmuje najważniejsze miejsce w obszernej sali. Miękki, ozdobny fotel, ulokowany wprost wygasłego kominka. Opanowany, dostojny. W głębi duszy gotowy do kolejnego działania. Rozpętania małej rewolucji. Podzielenia się niesamowitymi informacjami. Zachęcenie do kolejnej, inspirującej, apetycznie kuszącej przygody. Wiedziała, że da wciągnąć się w kolejną, sprytnie zaplanowaną grę. Mimo wszelkich przeciwności, głośnej wymiany zdań, kilku niekontrolowanych rękoczynów, zgodna ze swą pokręconą naturą, odda się w niepoznane. Pozwoli, prowadzić okrężną drogą, trafiając na ostatki smakowitego śniadania. Zapozna się z tajemnicą, zajmującą myśli do końca, dłużącego dnia. Przestanie skupiać się na podstawowych zajęciach. Zabłądzi w otchłani wyobraźni. Czy, aby na pewno postępuje właściwie?
Masa skłębionych myśli, przenikała dziewczęcy umysł. Pytanie, pozostawione bez konkretnych odpowiedzi. Wszechobecna dezorientacja, niezrozumienie, niejasność? Pragnienie, poznania odczuć bliskiego towarzysza. Przewrót wnętrzności, spowodowany strachem, lekkim niepokojem. Chłód, owiewający szczupłe ramiona. Bajkowa, ulotność chwili, przerwana przez niezapowiedziane wtargnięcie. W jednej chwili, runął cały świat. Ostatnie muśnięcie szorstkich dłoni, na bladym policzku. Zetknięcie warg, które stawały się coraz bardziej zachłanne. Pytające spojrzenie, próbujące uzyskać najwłaściwszą odpowiedź. Próba ukrycia, za drewnianą powłoką, która okazała się niezwykle zdradliwa. Stosy książek, posypały się na głowy niewinnych uczniaków. Ciężkie, szybkie kroki zbliżyły się do nocnych rozrabiaków. Szorstki, naznaczony wieloletnim paleniem, męski głos szkolnego woźnego, rozbrzmiał echem po całym pomieszczeniu. Podniesiony, ciekawski, lekko pogardliwy: - A co się tu dzieje? - nachyla się nad zdezorientowanymi towarzyszami niedoli. - Co się tu wyprawia, czy nie wiecie, która jest godzina? - zaciera przebiegle ręce. Wykorzysta sytuację. Perfidnie, bezczelnie, cwaniacko. Rechocze ochoczo, łapiąc za kołnierz, zniesmaczoną brunetkę. - A ty... - przerywa. - młoda damo, chyba, nie wyszalałaś się na wcześniejszym szlabanie? - zwraca uwagę na intonację, każdego ze słów. Tytoniowy odór, unosi się w powietrzu. Próbuje, wyszarpnąć ramię, jednakże bez skutku. Stary, obrzydliwy mężczyzna, pociąga do przodu, nakazując dobrowolne opuszczenie pomieszczenia. - Za mną gówniarze! Już ja się postaram, aby wasze niecne wybryki, nie uszły na sucho!
Żółtawe światło, rozbudzało obszerne pomieszczenie. Szkolna kuchnia, okazała się obiektem niesamowitym, niezgłębionym, niepoznanym. Pozwalała na szaleństwo, spragnionej wyobraźni. Nawet wtedy, gdy sterta brudnych, obślizgłych naczyń, pozostawionych po kolacji, zasilała najbliższe półki. Mają, jeszcze dużo czasu, aby zmierzyć się z paskudnym wyzwaniem. Unikać spojrzeń. Obwiniać nawzajem. Prowadzić zaciętą dyskusję.
Will you catch me when I fall?
Potrzeba bezgranicznej uwagi, staje się priorytetem. Poświęcenie cennego, ulotnego czasu. Czerpanie przyjemności ze wspólnego, burzliwego przebywania. Wyróżnienie. Odczucie rozgrzewającej wyjątkowości. Powolnie narastające uzależnienie. Drobne, ulotne zachowania, posiadały ogromną wartość. Interpretacja zdarzeń na własny, odrębny sposób. Analizowanie, rozkładanie na czynniki pierwsze. Wielogodzinna dedukcja, przynosząca wyjątkowe wnioski. Od pewnego czasu, nastoletnie serce, radował każdy, najmniejszy odruch bezwarunkowy. Przelotne spojrzenie, nietypowy uśmiech, szarmancki, dżentelmeński ukłon. Wyzwalały dozę przenikliwych odczuć, rozlewających się po smukłych, dziewczęcych gabarytach. Walka, stawała się uporczywa, ciężka. Bycie na przekór rzeczywistości, czyn niemożliwy. Ogromne zdumienie, wkradło się na bladą, zaspaną twarz. Mozolnie, przemierzając kolejne, zimne, kamienne stopnie, złapała ulotne spojrzenie jaskrawego błękitu. Chłód, położonego w odległym podziemiu Pokoju Wspólnego, wzmagał niesamowitą ekscytację. Zdenerwowanie na nieatrakcyjny, wygląd zewnętrzny, powoli dopadał, odziane w rozciągniętą piżamę ciało. Zajmuje najważniejsze miejsce w obszernej sali. Miękki, ozdobny fotel, ulokowany wprost wygasłego kominka. Opanowany, dostojny. W głębi duszy gotowy do kolejnego działania. Rozpętania małej rewolucji. Podzielenia się niesamowitymi informacjami. Zachęcenie do kolejnej, inspirującej, apetycznie kuszącej przygody. Wiedziała, że da wciągnąć się w kolejną, sprytnie zaplanowaną grę. Mimo wszelkich przeciwności, głośnej wymiany zdań, kilku niekontrolowanych rękoczynów, zgodna ze swą pokręconą naturą, odda się w niepoznane. Pozwoli, prowadzić okrężną drogą, trafiając na ostatki smakowitego śniadania. Zapozna się z tajemnicą, zajmującą myśli do końca, dłużącego dnia. Przestanie skupiać się na podstawowych zajęciach. Zabłądzi w otchłani wyobraźni. Czy, aby na pewno postępuje właściwie?
Masa skłębionych myśli, przenikała dziewczęcy umysł. Pytanie, pozostawione bez konkretnych odpowiedzi. Wszechobecna dezorientacja, niezrozumienie, niejasność? Pragnienie, poznania odczuć bliskiego towarzysza. Przewrót wnętrzności, spowodowany strachem, lekkim niepokojem. Chłód, owiewający szczupłe ramiona. Bajkowa, ulotność chwili, przerwana przez niezapowiedziane wtargnięcie. W jednej chwili, runął cały świat. Ostatnie muśnięcie szorstkich dłoni, na bladym policzku. Zetknięcie warg, które stawały się coraz bardziej zachłanne. Pytające spojrzenie, próbujące uzyskać najwłaściwszą odpowiedź. Próba ukrycia, za drewnianą powłoką, która okazała się niezwykle zdradliwa. Stosy książek, posypały się na głowy niewinnych uczniaków. Ciężkie, szybkie kroki zbliżyły się do nocnych rozrabiaków. Szorstki, naznaczony wieloletnim paleniem, męski głos szkolnego woźnego, rozbrzmiał echem po całym pomieszczeniu. Podniesiony, ciekawski, lekko pogardliwy: - A co się tu dzieje? - nachyla się nad zdezorientowanymi towarzyszami niedoli. - Co się tu wyprawia, czy nie wiecie, która jest godzina? - zaciera przebiegle ręce. Wykorzysta sytuację. Perfidnie, bezczelnie, cwaniacko. Rechocze ochoczo, łapiąc za kołnierz, zniesmaczoną brunetkę. - A ty... - przerywa. - młoda damo, chyba, nie wyszalałaś się na wcześniejszym szlabanie? - zwraca uwagę na intonację, każdego ze słów. Tytoniowy odór, unosi się w powietrzu. Próbuje, wyszarpnąć ramię, jednakże bez skutku. Stary, obrzydliwy mężczyzna, pociąga do przodu, nakazując dobrowolne opuszczenie pomieszczenia. - Za mną gówniarze! Już ja się postaram, aby wasze niecne wybryki, nie uszły na sucho!
Żółtawe światło, rozbudzało obszerne pomieszczenie. Szkolna kuchnia, okazała się obiektem niesamowitym, niezgłębionym, niepoznanym. Pozwalała na szaleństwo, spragnionej wyobraźni. Nawet wtedy, gdy sterta brudnych, obślizgłych naczyń, pozostawionych po kolacji, zasilała najbliższe półki. Mają, jeszcze dużo czasu, aby zmierzyć się z paskudnym wyzwaniem. Unikać spojrzeń. Obwiniać nawzajem. Prowadzić zaciętą dyskusję.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oparty o zimne skamieniałości ścian, wędruję spojrzeniem od jej ramienia po szmatę w dloniach. Słonie są blade i palce zaczynają już puchnąć i marszczyć się od wody i czynności mycia tysiąca naczyń. Pomogłem z kilkoma, w końcu wycofałem się, zakasałem rękawy i stoję i patrzę jak Milburga macha. Szurumburum. Jej łokcie wydają mi się nagle tak mocno irytujące. Czym jest to spowodowane, przecież od urodzenia ma te same łokcie. Patrze na nie i skręca mnie w środku. Więc na czym polega mój problem. Chyba, tylko na tym, że nie chcę być tutaj.
- Dobrze ci idzie, kontynuuj - pospieszam, czy raczej zachęcam do dalszych czynności. Widzę jednak jak się na mnie patrzy. Jej wzrok zbliżony jest w mych ocenach do oceny łokci. Niech na mnie się nie patrzy wcale. Ja sie już na nią nie patrzę. Przynoszę jej naczynia, kiedy nagle spomiędzy kilku wysuwa się jeden nierówny reszcie półmisek. Spada na ziemię, a ja odskakuję i upuszczam całą resztę, więc rozwalone pokrywają połowę wielkiej kuchni. - No żesz, wampirza kostka - przeklinam, naraz uświadomiwszy sobie, że powiedziałem najniewinniejsze przekleństwo, za które mógłbym zostać uznany za... niewartego złamanego knuta czarownika, bądź jeszcze gorzej kluskowatą ciapciaję. Nie miałem ochoty by ktokolwiek tak o mnie myślał, co było też powodem tego, że zaraz zrobiłem się czerwony ze złości. - No pomóż mi, co tak stoisz
Po czym odwróciłem się i poszedłem po dwie szczotki, którymi posprzątalibyśmy ten balagan moją dłonią uczyniony. Gdyby tak łatwo dało sie posprzątać to, co uczyniłem, kiedy miast opanować się, dałem się porwać, spadłem w samą wielką przepaść i pokazałem tej malej zgryzocie , że mam.. serce czy ogólnie cokolwiek? Pytanie, czy powstrzymałbym się, czy umiałbym. Chyba nie. Już i tak robiłem to zbyt długo. Czego chciałem od niej? Sprawdzałem jej uległość i to, czy będzie się nadawala na częstsze tego rodzaju poczynania. Jeszcze wiele przed nami. Zacznijmy więc od niewinnych pocałunków.
- Dobrze ci idzie, kontynuuj - pospieszam, czy raczej zachęcam do dalszych czynności. Widzę jednak jak się na mnie patrzy. Jej wzrok zbliżony jest w mych ocenach do oceny łokci. Niech na mnie się nie patrzy wcale. Ja sie już na nią nie patrzę. Przynoszę jej naczynia, kiedy nagle spomiędzy kilku wysuwa się jeden nierówny reszcie półmisek. Spada na ziemię, a ja odskakuję i upuszczam całą resztę, więc rozwalone pokrywają połowę wielkiej kuchni. - No żesz, wampirza kostka - przeklinam, naraz uświadomiwszy sobie, że powiedziałem najniewinniejsze przekleństwo, za które mógłbym zostać uznany za... niewartego złamanego knuta czarownika, bądź jeszcze gorzej kluskowatą ciapciaję. Nie miałem ochoty by ktokolwiek tak o mnie myślał, co było też powodem tego, że zaraz zrobiłem się czerwony ze złości. - No pomóż mi, co tak stoisz
Po czym odwróciłem się i poszedłem po dwie szczotki, którymi posprzątalibyśmy ten balagan moją dłonią uczyniony. Gdyby tak łatwo dało sie posprzątać to, co uczyniłem, kiedy miast opanować się, dałem się porwać, spadłem w samą wielką przepaść i pokazałem tej malej zgryzocie , że mam.. serce czy ogólnie cokolwiek? Pytanie, czy powstrzymałbym się, czy umiałbym. Chyba nie. Już i tak robiłem to zbyt długo. Czego chciałem od niej? Sprawdzałem jej uległość i to, czy będzie się nadawala na częstsze tego rodzaju poczynania. Jeszcze wiele przed nami. Zacznijmy więc od niewinnych pocałunków.
Skazani na mozolną, cierpiętniczą karę. Zdegradowani przez, brudnego, starego łachmaniarza. Stróża, nocnego porządku. Pozbawieni przenikliwej, ulotnej chwili osobności, intymności, łagodzącego spokoju. Poznania, kolejnej części, zagadkowej historii, ukrytej na zagraconym poddaszu. Zamknięci w obszernym pomieszczeniu, przesiąkniętym niezliczoną gamą, różnorodnych zapachów. Powodowały notoryczne kichnięcia. Coraz większe zrezygnowanie. Wnętrze, przytłaczało szerokim, nieskończonym metrażem. Pięć długich, drewnianych stołów, ustawionych w sposób, symetryczny do Wielkiej Sali. Błyszczące garnki, odbijały intensywne światło, zapalonych świec. Dogasające, ceglane palenisko, zabierało ostatnie podmuchy, świeżego powietrza. Policzki, czerwieniały z wysiłku, temperatury, zdenerwowania. Ręce, po raz kolejny zanurzają się w lodowatej wodzie. Oprawca, postarał się o wszelkie niedogodności, umilające nieskończoną pracę. Rozmiękłe palce, traciły czucie. Co jakiś czas, wyciągała je z szerokiej miski, przykładając do rozgrzanej szyi. Włosy przyklejały się do czoła, sprawiając frywolne problemy. Ciężkie westchnięcia, przerywały mozolną ciszę. Dźwięk drucianej szczotki, rysującej porcelanową powłokę, białych jak ściana talerzy. Zawzięta mina, szybkość ruchów, wskazywała na zaangażowanie, zniecierpliwienie, zdenerwowanie. Mocno zaciskała zęby, próbując doczyścić, najtrudniejsze ślady dzisiejszej kolacji. Jej wiecznie wzburzone myśli, krążyły wokół zaistniałej, nieprzewidzianej sytuacji. Podczas, męczennego spaceru, spoglądała w przeciwległą stronę. Nie potrafiła, zatopić się w przenikliwym błękicie, oczu towarzysza. Wyobrażała sobie, jego odczucia, poczynania, przyszłe zamiary. Próbowała odszyfrować niepoznane, nieokreślone intencje. Po raz kolejny, zaznać tak odważnej, jedynej, jakże przyjemnej uwagi, poświęconej skromnej osobie. Dać ponieść emocjom. Rozpłynąć w przypływie chwili. Zakończyć, te bezsensowne podchody. Szklanka, o mały włos nie wyślizgnęła się z drobnych rąk. Żołądek, poskoczył do serca, powodując wewnętrzny niepokój. Rozkojarzenie, brało nad nią górę.
Nie mija chwila, dzieląca od kolejnego, wyprowadzającego z równowagi nieszczęścia. Półmisek, wysuwa się, ze sterty, niesionych talerzy, zderzając z marmurową posadzką. Kawałki, wymalowanego w podłużne kwiaty szkła, rozproszyły się po całym, obszernym pomieszczeniu. Dźwięk rozbijanego przedmiotu, przenikał, pojedyncze komórki ciała. Brunetka, nie wytrzymała, pulsującego napięcia. Miała ochotę zacisnąć niewielkie dłonie, na drżącej, ciepłej szyi młodego ślizgona. Potraktować, najpotworniejszym zaklęciem, jakie do tej pory znała. Oczy, płonęły ognistą nienawiścią. Ciało drżało niepostrzeżenie. Usta, układały w kolejną, kąśliwą, uwagę: - JESTEŚ NIENORMALNY CARROW! - krzyknęła, unosząc się na palcach, kiedy znikał w poszukiwaniu mioteł. Zdmuchnęła włosy. Wytarła ręce o materiał spodni, aby następnie, zapleść na klatce piersiowej. Srogi wyraz twarzy. Zaczerpnięte powietrze. Jeszcze nie skończyła. - Bierz się za tego drapaka i sprzątaj, KAŻDY, najmniejszy odłamek! JA, nie kiwnę palcem!- mówiła, przenikliwie. Akcentowała, każde, najmniejsze słowo. Zrobiła, wymowną pauzę. Prawdopodobnie, przypomniała sobie o jednym, istotnym elemencie, stojącym nieopodal metalowego zlewu. Złoty posążek, przypominający, ludzką sylwetkę, obserwował ów zajście. Prowokował, wyzwalał myśli. Pobudzał wyobraźnię. Spoglądała, ukradkiem. Zawieszała ciekawski, cwaniacki wzrok, aby po chwili, nieco spokojniej przenieść go na sąsiadujące oblicze: - ZAGRAJMY! - zaproponowała z widoczną satysfakcją. - Widzisz, złoty posążek? Od tej chwili... - przerwała, aby dobrze budować napięcie, wypaść wiarygodnie. - Jest mój. Dzięki temu, mam prawo, kazać Ci, wykonać zdanie, wyzwanie, obowiązek, jaki tylko sobie wymarzę. - wymowna pauza, pozwalająca na, chwilę namysłu. - Oczywiście, jeśli podołasz, robisz to samo.- uniesione brwi, przygarbiona postawa. Przenikliwy, prowokujący wzrok, namawiający do złego. Głos, prawdziwego mówcy, chcącego porwać za sobą tłumy. - Grasz? Chyba, wiesz co masz robić? - była pewna, że przyjmie oryginalne wyzwanie. - Na kolanach, kawałek, po kawałku... - Ona też go sprawdzała. Badała granice, faktyczną, ukazywaną pewność siebie. Umiejętność podejmowania ryzyka, pakowania w niebezpieczne zabawy. Oddaniu chwili. Intencje. Powiada, że jeszcze wiele przed nimi. To groźba, czy jedynie, rzucona na wiatr, obietnica?
Nie mija chwila, dzieląca od kolejnego, wyprowadzającego z równowagi nieszczęścia. Półmisek, wysuwa się, ze sterty, niesionych talerzy, zderzając z marmurową posadzką. Kawałki, wymalowanego w podłużne kwiaty szkła, rozproszyły się po całym, obszernym pomieszczeniu. Dźwięk rozbijanego przedmiotu, przenikał, pojedyncze komórki ciała. Brunetka, nie wytrzymała, pulsującego napięcia. Miała ochotę zacisnąć niewielkie dłonie, na drżącej, ciepłej szyi młodego ślizgona. Potraktować, najpotworniejszym zaklęciem, jakie do tej pory znała. Oczy, płonęły ognistą nienawiścią. Ciało drżało niepostrzeżenie. Usta, układały w kolejną, kąśliwą, uwagę: - JESTEŚ NIENORMALNY CARROW! - krzyknęła, unosząc się na palcach, kiedy znikał w poszukiwaniu mioteł. Zdmuchnęła włosy. Wytarła ręce o materiał spodni, aby następnie, zapleść na klatce piersiowej. Srogi wyraz twarzy. Zaczerpnięte powietrze. Jeszcze nie skończyła. - Bierz się za tego drapaka i sprzątaj, KAŻDY, najmniejszy odłamek! JA, nie kiwnę palcem!- mówiła, przenikliwie. Akcentowała, każde, najmniejsze słowo. Zrobiła, wymowną pauzę. Prawdopodobnie, przypomniała sobie o jednym, istotnym elemencie, stojącym nieopodal metalowego zlewu. Złoty posążek, przypominający, ludzką sylwetkę, obserwował ów zajście. Prowokował, wyzwalał myśli. Pobudzał wyobraźnię. Spoglądała, ukradkiem. Zawieszała ciekawski, cwaniacki wzrok, aby po chwili, nieco spokojniej przenieść go na sąsiadujące oblicze: - ZAGRAJMY! - zaproponowała z widoczną satysfakcją. - Widzisz, złoty posążek? Od tej chwili... - przerwała, aby dobrze budować napięcie, wypaść wiarygodnie. - Jest mój. Dzięki temu, mam prawo, kazać Ci, wykonać zdanie, wyzwanie, obowiązek, jaki tylko sobie wymarzę. - wymowna pauza, pozwalająca na, chwilę namysłu. - Oczywiście, jeśli podołasz, robisz to samo.- uniesione brwi, przygarbiona postawa. Przenikliwy, prowokujący wzrok, namawiający do złego. Głos, prawdziwego mówcy, chcącego porwać za sobą tłumy. - Grasz? Chyba, wiesz co masz robić? - była pewna, że przyjmie oryginalne wyzwanie. - Na kolanach, kawałek, po kawałku... - Ona też go sprawdzała. Badała granice, faktyczną, ukazywaną pewność siebie. Umiejętność podejmowania ryzyka, pakowania w niebezpieczne zabawy. Oddaniu chwili. Intencje. Powiada, że jeszcze wiele przed nimi. To groźba, czy jedynie, rzucona na wiatr, obietnica?
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Zima 1941, Hogwart
Szybka odpowiedź