Sklep
Za wysoką ladą - za którą stary Joel stać musi na równie wysokim, drewnianym taborecie, by mógł obsługiwać ewentualnych chętnych - widać półki z licznymi błyszczącymi nań słoiczkami, fiolkami oraz buteleczkami. Gęste, matowe mazie, bulgoczące wywary, cuchnące eliksiry - znaleźć tu można wszystko, co przeciętny czarodziej winien trzymać w domowej apteczce. Leki na poparzenia po magicznym ogniu, zioła na łagodzenie podrażnień po źle zmówionych zaklęciach, a nawet zwykłe dropsy na przeciętne przeziębienia. Bandaże, opatrunki, rękawice ochronne; a także i całe wyposażenie niezbędne przy pracy z najbardziej popularnymi gatunkami niebezpiecznych zwierząt lub roślin. Prócz tego, w sklepie Joela można zakupić także wodę, cukierki lub batoniki, czy też ciepłe bułeczki - z myślą o tych, którzy muszą oczekiwać na informacje związane ze stanem ich bliskich długie godziny, bądź nawet całe dnie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Feralne zakończenie sabatu wciąż rzucało nieprzyjemny cień na rozpoczęcie nowego roku. I choć Lyra starała się absorbować swój umysł innymi zajęciami (których teraz, niecałe 2 tygodnie po ślubie, nie brakowało), od czasu do czasu znowu dopadał ją niepokój. Zamiast wspólnej zabawy z mężem, w sali balowej czekał na nich przerażający widok – sześć sponiewieranych ciał przygniecionych strzaskanym kryształowym żyrandolem i strugi krwi spływające po posadzce. Tamtego wieczora nikt już się nie bawił, wszyscy byli przerażeni atakiem nieznanego sprawcy na nestorów kilku rodów, w tym rodu Glaucusa. Lyra zasłabła i przebudziła się w salonie, marząc o tym, żeby to był tylko zły sen.
Bała się tego, co mogły pociągnąć za sobą tamte wydarzenia dla niej, jej męża, reszty rodziny oraz dla reszty magicznego świata. Stres nie miał najlepszego wpływu na jej samopoczucie, bo często czuła się osłabiona, czasem nawet znów mdlała, i w końcu dała się namówić mężowi, by pojawić się w Mungu w celu przepisania jej nowych dawek eliksirów, które powinna zażywać w związku ze swoimi komplikacjami poklątwowymi ciągnącymi się od czasu wypadku sprzed półtora roku, a które wciąż rzutowały na jej stan.
Zaraz po wizycie udała się na najwyższe piętro w celu odwiedzenia znajdującego się tam sklepu z leczniczymi eliksirami. Teraz, po ślubie wreszcie było ją stać na mikstury i nie musiała mozolnie odkładać na nie z sum zarobionych za obrazy. Wciąż czuła się bardzo dziwnie z tym, jak ślub zmienił jej życie nawet w tego typu aspektach. Nie była przyzwyczajona do tego, by posiadać nowe ubrania (nawet jeśli nie z najwyższej półki, bo nadal uważała to za marnotrawstwo) i móc tak po prostu wejść do sklepu i kupić to, na co miała ochotę, nawet jeśli tym razem był to po prostu zapasik eliksirów zamiast paru mizernych flaszeczek które wystarczały może na tydzień użytkowania.
Miała zamiar po prostu zrealizować receptę, a później skorzystać z sieci Fiuu w celu wrócenia do domu, jednak gdy wychodziła ze sklepiku, wkładając pakunek z eliksirami do torebki i zmierzała korytarzykiem do klatki schodowej, nagle zachwiała się i prawie na kogoś wpadła.
- Och, przepraszam! – wydyszała, łapiąc równowagę i zerkając na młodą kobietę, której wcześniej w roztargnieniu najwyraźniej nie zauważyła.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wolałaby nie musieć już dbać o siebie ani zażywać eliksirów. Jej problemy miały mniejsze nasilenie niż na początku i dawki mikstur były stopniowo zmniejszane, ale jak cudownie byłoby wreszcie całkowicie się od nich uwolnić! Czekała na ten moment z utęsknieniem, chciała móc sobie powiedzieć, że już nie potrzebuje żadnych eliksirów, żeby czuć się w pełni dobrze.
Jak przystało na artystyczną duszę, często zdarzało jej się zagapić lub zamyślić. Teraz była już tak mocno pochłonięta myślami o powrocie do domu i zaszyciu się w nowiutkiej pracowni malarskiej, którą pomógł jej urządzić Glaucus, że prawie wpadła na nieznajomą kobietę.
- Mi również nic się nie stało – odpowiedziała, machinalnie wsuwając rękę do torby, by upewnić się, czy starannie zapakowane fiolki były całe. O nie martwiła się w tej chwili bardziej niż o swoje ewentualne siniaki, przyzwyczajona do niemal chorobliwej dbałości o rzeczy, wyniesionej z przeszłości; pierwsze osiemnaście lat życia spędziła jako biedaczka i zawsze starannie wpajano jej, że marnotrawstwo jest bardzo złe. – Moje eliksiry też są całe, więc wszystko w porządku. Mam nadzieję, że u pani też.
Uśmiechnęła się nieznacznie, lustrując nieznajomą wzrokiem i mając nadzieję że faktycznie nie jest urażona tym przypadkowym zdarzeniem. Wydawało jej się, przynajmniej na podstawie do wyglądu i ubioru, że może mieć do czynienia ze szlachcianką, jednak w tej chwili nie potrafiła powiązać jej twarzy z konkretnym rodem. Nie pamiętała jej z sabatu ani wernisażu, chociaż całkiem możliwe, że kiedyś mignęła jej gdzieś jeszcze w czasach malowania na Pokątnej. Chciała ją o to zapytać, ale z onieśmielenia zawahała się, niepewna, czy nie trafiła na kogoś z rodu niechętnego Weasleyom.
- Wydaje mi się... Czy nie malowałam kiedyś dla pani obrazu? – zapytała; twarze niektórych klientów, zwłaszcza z okresu przed wernisażem, niekiedy zacierały jej się w pamięci, ale była po prostu ciekawa, skoro już obie się zatrzymały na tym korytarzu.
- W takim razem cieszę się. – Lyrze ulżyło, bo naprawdę nie chciała być przyczyną niczyich kłopotów, ani sprawiać ich sobie, gdyby tak trafiła na kogoś wrogo nastawionego. Ale kobieta póki co sprawiała raczej sympatyczne wrażenie, więc dziewczę mogło stopniowo się rozluźnić. – To zrozumiałe, sama czuję się podobnie. Też nie znoszę Munga. Gdybym tylko mogła, wolałabym w ogóle się tu nie pojawiać, ale czasami okoliczności zmuszają – dodała, dotykając dłoni torby, gdzie znajdowały się flakoniki z eliksirami, od których tak bardzo chciałaby się uwolnić, a jednak musiała jeszcze je zażywać, dopóki nie usłyszy, że może je odstawić, co podobno miało kiedyś nastąpić, ale nikt wciąż nie potrafił sprecyzować, kiedy. Wolałaby nie musieć odwiedzać uzdrowicieli, ani nie musieć doglądać bliskich, którzy wpadali w kłopoty... Jak jej brat, który jednak chyba nie chciał mieć z nią do czynienia, skoro postanowiła zostać szlachcianką i poślubić Glaucusa. – Więc może to moja pomyłka. Może to jednak był ktoś inny. Ostatnio trochę się gubię w swoich obrazach. – Czas przed ślubem i po nim był napięty, część zleceń się nawarstwiła przez to, że przez pewien okres nie miała dla nich odpowiedniej ilości czasu... – Och, mam nadzieję, że nie odciągam pani od żadnych pilnych spraw. – Nie chciała się narzucać. Może po prostu czuła się ostatnio zbyt samotna, rzadko opuszczając posiadłość męża?
Po chwili jednak także się uśmiechnęła, zadowolona, że wcale nie przeszkadzała, i w dodatku trafiła na kogoś, kto najwyraźniej interesował się sztuką! To od razu poprawiło jej humor i sprawiło, że poczuła się pewniej.
- Być może. Lubię nowe wyzwania malarskie... I równie mocno lubię rozmawiać o sztuce – rzekła, zapewniając tym samym, że nie spieszy się aż tak mocno. Glaucusa i tak pewnie nie było o tej porze w posiadłości. – Ale jestem dopiero na początku swojej twórczej drogi. W przeszłości... cóż, nie miałam zbyt wielkich możliwości rozwoju. – Cofnęła się myślami do czasów dzieciństwa, kiedy jedynym, na co mogła liczyć, to transmutowane kartki i stare, poobgryzane kredki i ołówki. Dopiero po Hogwarcie, gdy wyszła na ulicę i zaczęła zarabiać malowaniem, sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać. – Teraz jest lepiej. Przełamałam pierwsze lody i jestem ciekawa, co przyniesie przyszłość. – Znowu się uśmiechnęła, wyraźnie się rozluźniając. – Gdyby kiedyś potrzebowała pani jakiegoś obrazu, wystarczy znaleźć Lyrę We... Travers. – Zarumieniła się pod piegami, jednak była ciekawa, czy kobieta jeszcze kiedyś nawiąże kontakt, czy w ogóle się gdzieś spotkają. Póki co wywarła na młódce dość pozytywne wrażenie.
- W listopadzie można je było obejrzeć na moim debiutanckim wernisażu w galerii lady Avery. Teraz zazwyczaj można mnie znaleźć w pracowni na przedmieściach, gdzie wykonuję część zamówień – powiedziała, po czym opisała, gdzie można znaleźć to miejsce. Nie pamiętała Lucindy z wernisażu, choć przez większość jego trwania stała przy swoich obrazach, opowiadając o nich zainteresowanym, a pracownia była pod jej pieczą właśnie od listopada, Lyra wykonywała tam niektóre obrazy oraz portrety dla klientów, którzy nie wymagali, by malowała ich we własnych dworach. Obrazy niewymagające niczyjego pozowania mogła malować w swojej posiadłości w Norfolk, gdzie Glaucus pozwolił jej przeznaczyć jeden z mniejszych pokoi na domową pracownię.
- Miło mi poznać – rzekła, uśmiechając się do niej pogodnie, zupełnie jakby na moment przestała myśleć o tym, gdzie się teraz znajdują. – Zna pani może Alexandra Selwyna? – zapytała jeszcze, ciekawa, czy Lucinda Selwyn jest bliską rodziną jej przyjaciela. Nie znała zbyt wielu osób z tego rodu, Alex zresztą też nie opowiadał jej zbyt wiele o swojej rodzinie, ale była zwyczajnie zaciekawiona, czy się znają.
- W takim razie zapraszam kiedyś do mojej pracowni – powiedziała, wyraźnie ucieszona, że trafiła na kogoś zainteresowanego jej sztuką. Na pewno by się ucieszyła, gdyby Lucinda przyszła kiedyś do jej pracowni pooglądać obrazy i porozmawiać o sztuce. – Chętnie pokażę moje obrazy. Przynajmniej te, które nadal tam mam, bo większość maluję na specjalne zamówienie.
Ucieszyła ją również wieść, że Lucinda znała Alexandra. Jaki ten świat czasami okazywał się mały!
- Znamy się, poznaliśmy się właśnie tutaj jakieś półtora roku temu. Kto by pomyślał, że nawet w tak przygnębiającym miejscu może wydarzyć się coś miłego? – Tak właśnie było. Gdy Lyra trafiła do Munga, Alex, jako początkujący stażysta, niewiele starszy od niej, czasami zaglądał do jej sali i umilał jej nieprzyjemny czas rozmową. Nastolatce łatwiej było wytrzymać te trzy miesiące wiedząc, że jest tutaj ktoś, kto był jej życzliwy i z kim mogła porozmawiać o wielu rzeczach. Później została wypisana i powróciła do Hogwartu na ostatni rok nauki, a gdy już skończyła szkołę, ona i Alex znowu się spotkali, a teraz przyjaciel pomagał jej w zupełnie innej i dosyć tajemniczej sprawie, dotyczącej utraty wspomnień pewnego lipcowego dnia.
- Jeśli go pani widuje, proszę go pozdrowić – powiedziała jeszcze. Chętnie jednak spotkałaby się z nim osobiście, było trochę spraw, o których powinni porozmawiać, no i musieli ustalić termin obiecanej pierwszej sesji z użyciem hipnozy.
z.t
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Skutki rozregulowania magii były zauważalne w wielu miejscach w całym kraju. W szpitalu Św. Munga większość anomalii (lub prawie wszystkie) udało się skutecznie opanować, przywracając równowagę. Sklepik na VII piętrze był ostatnim miejscem, o którego bezpieczeństwo się obawiano. Pracujący w nim niemalże od zawsze Joel nie skarżył się na żadne dziwactwa, dalej prowadził biznes, dbając o gości jeszcze bardziej. Zauważył, że w ostatnich dniach zwiększyła się liczba odwiedzających go czarodziejów, co z pewnością miało związek z zaburzeniami w czarodziejskim świecie. Słyszał on od gości o wielu przedziwnych i trudnych przypadkach, które trafiały do Munga. Pacjentów z dnia na dzień przybywało.
Z początku wszystko było w porządku i nie zanosiło się, by nagle i bez powodu coś miało się zmienić. Niestety i w tym miejscu problemy z magią miały się dopiero ujawnić. Przez kilka dni problem był niewidoczny, anomalie niewielkie i niezauważalne. Roztrzaskane fiolki i porozrzucane przedmioty Joel zrzucał na siebie i swoją słabą pamięć. Był przekonany, że on, jako jedyna osoba mająca prawo sięgać po to wszystko mogła przyczynić się do tych przedziwnych zdarzeń. To jednak nie starzec odpowiadał za przemieszczające się przedmioty, które w końcu stały się niebezpieczne, dla przychodzących tam pacjentów i klientów. Fiolki z wywarami, słoiki z maściami, a nawet filiżanki z gorącą kawą atakowały przybyłych. Nie mogąc pojąć problemu, zdecydowano się zamknąć sklepik.
Po zamknięciu sklepiku sprawy w środku miały się znacznie gorzej. Czarodzieje, którzy zdecydowali się wejść do środka nie mogli się już cofnąć. Drzwi zatrzaskiwały się i żadne zaklęcie nie mogło ich ponownie otworzyć, rzucenie Bombardy brzmiało jak misja samobójcza — władze ministerstwa z pewnością szybko zjawiłyby się na miejscu, by zamknąć tych, którzy włamali się do środka.
Znajdujące się w sklepiku przedmioty w mgnieniu oka uaktywniły się. Za wysoką ladą wystawały czyjeś stopy. To Joel, pracownik sklepiku — był nieprzytomny, w dłoni ściskał jakiś przedmiot, który drżał, gdy kierowano na niego różdżkę.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Surgito, które ocuci Joela. Po przebudzeniu wskaże on trzymany stary medalion jako prawdopodobną przyczynę wszystkich anomalii, odczyta głośno znajdujące się w nim runy i unieszkodliwi lewitujące przedmioty - tylko Joel wie jak otworzyć medalion i ujrzeć zapisaną w nim tajemnicę.
Niepowodzenie odbierze czarodziejowi 10 punktów żywotności, w związku z atakiem jakiegoś nieszkodliwego przedmiotu, prawdopodobnie kociołka z pieguskami.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 130, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Po uregulowaniu magii w tym miejscu, temperatura w pomieszczeniu zaczęła gwałtownie rosnąć. Nie trzeba było być uzdrowicielem, aby domyślić się, że zbyt długa obecność w tym miejscu przyczyni się do powstania poparzeń i trudności z oddychaniem. Należało szybko opuścić sklepik, lecz jedyna znana czarodziejom droga wyjścia była zablokowana i nie działały na nią żadne zaklęcia. Za jednym z regałów, przy ścianie, znajdował się jednak ciąg cyfr (łatwo zauważalny). Każdy, kto znał się na numerologii, mógł z łatwością odczytać zapis, który był autorską inkantacją odblokowującą ukryte przejście pomiędzy półkami. Nawet Joel, który pracował w tym miejscu wiele lat nic o nim nie wiedział.
Wymaganie: ST odczytania inkantacji umożliwiającej wyjście ze sklepiku sekretnym przejściem wynosi 60. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości: numerologia.
Niepowodzenie będzie skutkować ugotowaniem się na miękko i odebraniem 200 punktów żywotności.
Londyn tonął w chłodnym, wilgotnym wieczorze, kiedy panna Pomfrey wręczyła monetę kierowcy Błędnego Rycerza i kilka minut później wysiadała z niego, nieopodal szpitala świętego Munga. Drobne krople mżawki natychmiast przylepiły się do piegowatych, zarumienionych od wiatru policzkach i brązowych włosach, splecionych w ciasny warkocz; od wilgoci napuszyły się i krótsze kosmyki przy czole umknęły splotowi.
- W Mungu udało się ustabilizować anomalie, tak jak w klubie pojedynków, pewnie już o tym wiesz - mówiła niemal szeptem, kiedy odnalazła już czekającego w pobliżu Brendana Weasley i po krótkiej wymianie uprzejmości podążyli w kierunku budynku szpitala. - Ostatnio zamknięto sklepik na ósmym piętrze. Moja znajoma z oddziału urazów pozaklęciowych wspomniała o tym w liście, podobno Ministerstwo zabroniło się tam zbliżać, pomyślałam więc, że mogło się tam... Wiesz pojawić kolejne ognisko.
Nie była pewna, czy zostało już poskromione przez funkcjonariuszy Ministerstwa, czy też nie sprostali - znowu - zadaniu; Poppy chciała zbadać tę energię z kilku powodów. Przypuszczała, że mogła zostać już opanowana, ze względu na bezpieczeństwo pacjentów, a jeśli tkwiła tak blisko miejsca, gdzie tak często i gęsto sięgano po magię leczniczą - czy mogła mieć z nią jakiś związek? Potrzebowała odpowiedzi na te pytania. Dla spokoju własnego sumienia i przygotowanego przez profesor Bagshot schematu naprawy anomalii; łudziła się, że nim jeszcze członkowie Zakonu Feniksa dostaną się do Azkaanu, uda im się poprawić procedurę.
Uzdrowicielka umilkła, gdy znaleźli się już na korytarzach szpitala. Zapadł już wieczór, a cisza nocna zapadała tu szybko, pacjenci potrzebowali spokoju i regeneracji, porządnego snu. W holu recepcjonistki nie zwróciły na nich uwagi, zajęte czekającymi czarodziejami i czarownicami w izbie przyjęć, przemknęli koło nich jak gdyby nigdy nic, w kierunku windy. O tej porze na korytarzach nie kręcili się już chorzy, a większość uzdrowicieli skończyła dyżur. Ci, którzy zostali na noc, czuwali w pokojach socjalnych.
Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie pulchna, kobieca dłoń wepchnięta między kraty. Rozwarły się, a oczom szkolnej pielęgniarki i aurora ukazała się okrągła, dobrotliwa twarz magomedyczki, o czym świadczyła limonkowa szata.
- Poppy? Nie spodziewałam się ciebie tutaj! Nie wróciłaś do Hogwartu? Dobry wieczór - odezwała się jowialnie, wchodząc do windy i spoglądając na młodszą koleżankę wyczekująco; pora była dość późna jak na odwiedziny.
- Przyszliśmy odwiedzić znajomego - bąknęła Poppy; kłamała naprawdę beznadziejnie i miała nadzieję, że Regina nie będzie drążyć tematu. Splotła dłonie na podołku przed sobą, ukrywając ich drżenie; starsza koleżanka pracowała na siódmym pietrze, na chorobach wewnętrznych, jeśli nie wysiądą przed nią, będzie musiała wytłumaczyć dlaczego o takiej godzinie zjeżdżają na do herbaciarni i sklepiku, który został przecież zamknięty...
Martwiła się jednak na zapas. Nim Regina zdążyła rozgadać się o swoich sprawach - bo cudze tak po prawdzie wcale jej nie interesowały - wysiadła oddziale zatruć eliksirami i pożegnała się, składając na policzku Poppy całusa. Dopiero kiedy zamknęły się kraty brunetka cicho wypuściła powietrze z ust i zerknęła na Brendana.
Znaleźli się na opustoszałym, pogrążonym w ciszy ósmym piętrze. Zamknięto już herbaciarnię, droga wiodąca do sklepiku była pusta. Poppy trzymała się za Brendanem, podążała pół kroku za nim, obawiając się nie tylko siły anomalii, która przecież mogła nie zostać uśpiona, ale i tych, którzy atakowali innych członków Zakonu Feniksa. W walce byłaby mu ciężarem, kulą u nogi.
Zdołali po cichu wemknąć cię do wnętrza sklepiku; kiedy jednak oboje przekroczyli próg, drzwi zamknęły się za nimi z hukiem, odcinając ich od drogi ucieczki. W bladym świetle sączącym się przez okiennice Poppy dostrzegła stopy wystające zza lady. Nie myśląc wiele, właściwie wcale, zerwała się do biegu i znalazła przy mężczyźnie, w którym rozpoznała Joela, pracownika sklepiku.
- Joel?! Joel, słyszysz mnie?! - mówiła gorączkowo; czarodziej nie odpowiedział. Przyłożyła koniec wierzbowej różdżki do jego klatki piersiowej i siląc się na spokój wyrzekła: - Surgito!
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Strona 1 z 2 • 1, 2