Cassandra Vablatsky
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Śmierć była jeszcze piękniejsza
Wartość żywotności: 210
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 170 - 189 |
71-80% | brak | -10 | 149 - 169 |
61-70% | brak | -15 | 128 - 148 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 107 - 127 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 86 - 106 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 65 - 85 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 44 - 64 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 43 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
- Calchas:
- Data urodzenia: 8 luty 1957 r.
Czarne włosy, zielone oczy
- Inwentarz:
- Czarny kot dachowy - Kocmołuch
Owczarek karpacki - Kozera
Troll - Umhra
Skrzat domowy - Smętek
Kozy: Areka (najbardziej towarzyska), Ożanka (najstarsza), Powojka (urodzona w czerwcu 58, córka Zwodnicy), Zwodnica (wyjada zioła) + czarny koziołek Pokrzyk
- Karty Tarota:
k100:
1 0 Głupiec
2 I Mag
3 II Kapłanka
4 III Cesarzowa
5 IV Cesarz
6 IX Eremita
7 V Arcykapłan
8 VI Kochankowie
9 VII Rydwan
10 VIII Moc
11 X Koło fortuny
12 XI Sprawiedliwość
13 XII Wisielec
14 XIII Śmierć
15 XIV Umiarkowanie
16 XIX Słońce
17 XV Diabeł
18 XVI Wieża
19 XVII Gwiazda
20 XVIII Księżyc
21 XX Sąd ostateczny (zmartwychwstanie)
22 XXI Świat
23 As Buław
24 As Denarów
25 As Mieczy
26 As Pucharów
27 Czwórka Buław
28 Czwórka Denarów
29 Czwórka Mieczy
30 Czwórka Pucharów
31 Dwójka Buław
32 Dwójka Denarów
33 Dwójka Mieczy
34 Dwójka Pucharów
35 Dziesiątka Buław
36 Dziesiątka Denarów
37 Dziesiątka Mieczy
38 Dziesiątka Pucharów
39 Dziewiątka Buław
40 Dziewiątka Denarów
41 Dziewiątka Mieczy
42 Dziewiątka Pucharów
43 Król Buław
44 Król Denarów
45 Król Mieczy
46 Król Pucharów
47 Królowa Buław
48 Królowa Denarów
49 Królowa Mieczy
50 Królowa Pucharów
51 Ósemka Buław
52 Ósemka Denarów
53 Ósemka Mieczy
54 Ósemka Pucharów
55 Paź Buław
56 Paź Denarów
57 Paź Mieczy
58 Paź Pucharów
59 Piątka Buław
60 Piątka Denarów
61 Piątka Mieczy
62 Piątka Pucharów
63 Rycerz Buław
64 Rycerz Denarów
65 Rycerz Mieczy
66 Rycerz Pucharów
67 Siódemka Buław
68 Siódemka Denarów
69 Siódemka Mieczy
70 Siódemka Pucharów
71 Szóstka Buław
72 Szóstka Denarów
73 Szóstka Mieczy
74 Szóstka Pucharów
75 Trójka Buław
76 Trójka Denarów
77 Trójka Mieczy
78 Trójka Pucharów
79-100 : powtarzamy rzut, nowa karta będzie w pozycji odwróconej
dubel: powtarzamy rzut, nowa karta będzie w pozycji odwróconej
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 1:21, w całości zmieniany 17 razy
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 04.09.17 20:12, w całości zmieniany 3 razy
14, popołudnie | Bernadette | Lecznica
Stałam tak nieopodal holu, kątem oka dostrzegając już widmo wejściowych drzwi i powoli rozumiejąc, że sama wpędziłam się w pułapkę; nie ruszałam się jednak, starając się zapamiętać każde ze słów, które padły, choć nie udawałam nawet przed samą sobą, że w pełni rozumiem ich znaczenie. Skinęłam lekko głową, niepewna, które ze słów w danej chwili byłoby odpowiednie (że tak zrobię? że rozumiem? że doskonale to wiem? że niepotrzebnie powtarza to kolejny raz?).
3, południe | Fawley, Vitalij | Zagajnik
Taktownie odwracałem wzrok i udawałem, że nic nie słyszę, kiedy Cassandra nachylając się do ucha Fawleya wyszeptała przepowiednię mogącą równie dobrze być groźbą. Kruk? Nie znałem się na symbolice, ale nie musiałem, wystarczyło mi jedno spojrzenie na nagle zbielałą twarz mężczyzny, z której w mig zniknął poprzedni dobry humor. Sztywna odpowiedź, oznaka zdenerwowania. Pożałowałem, że nie mam przy sobie różdżki. Gdybym ją miał moja dłoń na pewno by się już na niej zacisnęła, by w razie czego obronić Cassandrę i małą Lysę przed tym głupcem. Czy nie wspominałem wcześniej, że lepiej swojej przyszłości nie znać?
3 sierpnia | Burke, Rita | Lecznica I, II
Podszedł maksymalnie blisko, by móc zastukać do środka. Nie miał jednak sposobności by dostatecznie mocno walić w drzwi, kiedy na rękach nadal trzymał Ritę. Zwłaszcza, że każda kolejna próba zagrażała osunięciem się jej, a co za tym idzie, również wbijaniem się szkła, które nadal tkwiło w jej plecach. Obrócił się odpowiednio, by odepchnąć przeszkodę ramieniem. Po drugiej próbie rygiel ustąpił i drzwi stanęły otworem. Zapach zgnilizny wtargnął do jego płuc, kiedy wymijał szerokim łukiem legowisko trolla z hodowli Yaxleyów.
4 sierpnia | Vasyl, Vitalij | Wybrzeże I, II
Dlaczego czujesz zawód, Vasilly? Czy to ulga? Trudno rozróżnić. Trudno się poznać. Nic nie jest takie jak dawniej, nawet lęki, nawet euforie – nie wiedział, czy to ułuda, czy to prawdziwe. Nie wiedział nic. To go przerażało. Ta niewiedza, to rozstrojenie. Histeria odbijająca się w ciemnych, niespokojnych oczach.
Tylko idiota pomyliłby ją z prawdziwą lady, doprawdy, tylko idiota mając przed sobą wyperfumowanego, nienagannie ubranego i uczesanego mężczyznę oraz kobietę, po prostu kobietę, ubraną tak jak obierała się Cassandra – na ile było ją w gruncie rzeczy stać i na ile siliła się, aby dobrze wyglądać.
Choć strumień ognia poprzedziła fala gorącego powietrza, to jednak nie zrobił ci on krzywdy. Ba, niczym średniowieczna czarownica na stosie poczułaś jedynie przyjemne łaskotanie na skórze, gdy płomienie przez chwilę tańczyły na twym ciele. Sukienka zajęła się ogniem, lecz nie zwęgliła się. W jednej chwili żywioł zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów - ani na twej skórze, ani na ubraniu.
10 | Graves | Nokturn
Nie znosił tych nadumanych paniczyków z perfumowanymi szatami, wypomadowanymi włosami, buźkami gładkimi jak pupcia niemowlaka i gładkimi dłońmi, które nigdy nie miały do czynienia z żadną pracą. Bo przerzucania papierków za biurkiem, gryzmolenia podpisów ze swym ważnym nazwiskiem i rżnięcie sekretareczek raczej nie wiązało się z wysiłkiem. Z prawdziwą pracą.
6 | Cornelia | Lecznica
Nie powinna przychodzić, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Ale okazywało się, że składało się na to o wiele więcej czynników, niż mogłaby się spodziewać - chodziło już nie tylko o samo zasypywanie ran solą czy poszukiwanie... czego, zrozumienia? w miejscu, w którym zawsze natrafiała prędzej na specyficzny rodzaj wyższości, na ciągłe negowanie optymizmu, który pomimo wszelkich przeszkód tlił się niegdyś w Cornelii?
24 | Ramsey | Lecznica
Każdy jej ruch zawracał mu głowę. Kierował tam wzrok choć wcale nie uznawał to za istotne, a po prostu przyjemne. W jej towarzystwie czuł się hedonistą, który za kroplę egoistycznej swawoli mógłby zrobić wszystko. A przecież na co dzień był zbyt poukładany, chłodny w ocenie i pochłanianiu takich drobnych gestów i emocji.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 16.08.20 19:18, w całości zmieniany 4 razy
3 | Tilda, Lysa | Lecznica
Spoglądała więc na pająki jak zahipnotyzowana, nie kontrolując faktu, że jej usteczka zaczęły się lekko rozchylać; plotły sieci stworzone jakby ze srebra, mieniące się w słabym świetle, przejmujące swoim pięknem. Lysa nie wiedziała jeszcze, że pająków można się bać, że u niektórych wywoływały strach, u innych skrajne obrzydzenie - w jej proroczych snach były przyjaciółmi, nie stanowiły zagrożenia, symbolizowały czasem tych, którzy byli jej najbliżsi. Jej pojmowanie świata było dziwne; tak dziwne jak fakt, że po skąpanym w mroku Nokturnie błąkała się czasem drobna siedmiolatka o bladych policzkach i niecodziennie dojrzałym spojrzeniu.
24 | Ramsey | Mieszkanie Ramseya
Błękitną sakiewkę zostawił przy sobie, schowaną głęboko w sypialnianej szufladzie, pomiędzy braniami. Nie mógł się oprzeć, by nie sprawdzić jej zawartości, nie uważając, by czynił coś złego. Prawda mu się należała. To z jej powodu miał za sobą kolejną, nieprzespaną noc. Jej zawartość jednak wymagała rozmowy. Poważnej rozmowy między nimi. Dlatego nie mógł dołączyć jej do przesyłki, uznając ten rozdział za niezakończony i wymagający wspólnie spisanego epilogu.
- Ramsey - powtórzyłem jak echo. Nie był moją decyzją, nie moim wyborem było oddanie go. Nie miałem wpływu na jego wychowanie. Na nic. Przyjrzałem się Cassandrze bardzo uważnie i długo, w zupełnym milczeniu ważąc słowa, przetwarzając informacje. I nie powiedziałem zupełnie nic odwracając się znów do wędki i po raz trzeci wyciągając ją z wody.
6, poranek | Alisa | Lecznica
Burknęła coś niewyraźnie pod nosem, a jej usta wykrzywiły się w smutną podkówkę. Czasami żałowała, że brakowało jej odpowiedniego obycia towarzyskiego - zdecydowanie łatwiej byłoby jej wymyślić wówczas odpowiednią ripostę. Czas jednak płynął, a w głowie miała pustkę. Po kolejnych ciągnących się sekundach nie było już sensu nawet nad tym rozmyślać bo dziwnym byłoby komentować coś z takim opóźnieniem. Nadąsała się więc trochę nie rozumiejąc jak Cassandra i Ramsey robili to, że czuła się przy nich jak dziecko. Tak po prostu. Leżała więc chwilę w ciszy, czując, jak rzucone zaklęcie wywołuje na jej plecach uczucie swędzenia.
14, wieczór | Samuel | Czerwony Imbryk
Niedługo potem sam wędrował uliczką, daleko od pachnącego herbatą lokalu. Doki śmierdziały szlamem, ale Samuel tego nie czuł. Nad jego ramieniem unosił się szary, papierosowy dym, a ciężkie kroki kierował do dudniącego niedaleko wejścia, portowej speluny.
15, wieczór | Ramsey | Poddasze
Jej głos dźwięczał gdzieś za nim, cicho i niewyraźnie, choć z trudem wypowiadane słowa tworzyły się tuż gdzieś koło jego ucha. Nie słuchał, nie słyszał, nie reagował, choć doskonale wiedział o co go prosi. Nie był skupiony na niczym innym niż na niej, choć w chwili zagrożenia nie potrzebowałby czasu, by stanąć w gotowości. Nie obchodził go jej protest, ani odmowa. W tej chwili nie miała dla niego znaczenia, nawet jeśli z jej zdaniem liczył się jak z żadnej innej kobiety, którą znał. Był gotów przysiąc, że on się nie zjawi, nie dzisiaj, nie będzie zdekoncentrowany, lecz wciąż pochłonięty był czymś innym, instynktownie przeczuwając, że lada moment wszystko zniknie, pęknie jak bańka mydlana.
17, wieczór | Mulciberowie | Lecznica
Nie traktowałem jej groźby poważnie. W tym stanie nie byłaby w stanie nie tylko przegryźć mi tętnicy, ale nawet zbliżyć się do mojej szyi. Udałem jednak, że jej słowa zrobiły na mnie wrażenie i nie podszedłem bliżej. Cassandra kuliła się przede mną przerażona i zagubiona. Gdybym zbliżył się bez jej zgody, mógłbym wzbudzić w niej tylko panikę i chęć bronienia Lysandry przed zagrożeniem, które dla matki gotowej umrzeć za własne dziecko, wcale jeszcze nie minęło. Nie miałem jej za złe, że mi nie wierzy, chociaż nigdy jej nie okłamałem. Nie była sobą. Żeby dojść do siebie, musiała odpocząć. I tu zataczaliśmy koło. Nie zamierzałem wyjść, dopóki nie położy się bezpiecznie do łóżka, a ona nie zamierzała kłaść się do łóżka dopóki nie wyjdę. Z naszej dwójki to jednak ja mogłem pozwolić sobie na oczekiwanie. Byłem w dużo lepszej formie niż Cassandra, nie mdlałem z wycieńczenia. Dla odmiany.
24, popołudnie | Rodzina Lovegood | Jadalnia
Może poza wyjątkowo trafionym towarzystwem o wyjątkowo ironicznym usadzeniu. Spotkania rodzinne nie były wcale takie złe, stwierdził w duchu. Może gdyby Graham żył, Vasyl żył, a ich matka nie była sprzedajną dziwką też napelnialiby kielichy krwią swoich wrogów, choć o wiele bardziej prawdopodobne wydał mu się stojący pod ścianą Vasyl i oni rzucający nożem do jabłka w jego zębach. Cassandra mogłaby rzucać nożem i widelcem. Unosząc wzrok na Aarona pomyślał też, że mogliby tego spróbować w przyszłości. To świetnie rozluźnia atmosferę.
28, wieczór | Śmierciożercy | Lecznica
Obserwowałem jak leczy Rowle'a, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że w tym momencie jest całkowicie zdany na łaską bądź niełaskę swojej uzdrowicielki i obrażanie jej nie jest najrozsądniejszym pomysłem. Może jego niebezpieczna przygoda poturbowała go na tyle, że stracił instynkt samozachowawczy. Zachowywał się jak niecierpliwy pięciolatek, któremu mama nakleja plasterek na obdarte kolano, a on za wszelką cenę nie chce dać po sobie poznać, że go boli. Odszukałem w pomieszczeniu Lysandrę.
30, poranek | Samantha | Lecznica
Następnych swoich poczynań raczej nie będzie pamiętała. Działała raczej nieświadomie, kierowana poleceniami i pomocnymi rękami uzdrowicielki. Odpłynęła już prawie całkowicie. Podała rękę, jej mięśnie automatycznie poszły w ruch - ostatni, na więcej już nie było stać jej organizmu - i przy pomocy swojej ratowniczki trafiła na rozłożony na podłodze koc. Nie było jej niewygodnie, nie było jej zimno. Nie było jej już w ogóle.
30, popołudnie | sir Burke | Lecznica
Nie znał się na magii leczniczej, a przynajmniej nie tak dobrze jak Cassandra. Liznął jedynie podstaw podczas jednej z wielu podróży, by móc poradzić sobie z drobniejszymi ranami, które na takich wyjazdach były pewnikiem. Czasem zastanawiał się czy nie byłoby rozsądnie nauczyć się czegoś więcej, jednak magia lecznicza była na tyle skomplikowaną dziedziną, że nie dało się jej dzielić z niczym innym. A Edgar nie potrafił zrezygnować z klątw, którym poświecił spory kawałek swojego życia, i chyba wolał całą uwagę skupić na nich niż połowicznie studiować kilka rzeczy na raz. Nie lubił wielozadaniowości; wolał ustalić konkretny plan i wykonywać go krok po kroku. Nie zawsze było to możliwe, szczególnie na Nokturnie, który wolał działać w chaosie. A może po prostu inaczej nie potrafił.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 01.01.24 23:32, w całości zmieniany 4 razy
1, noc | Neala | Obrzeża Waltham
- Złe kobiety chyba nie są mamami. – zawyrokowałam kiwając głową na to, ze zgadzam się z tym, co powiedziała. Przestąpiłam sobie z nogi na nogę. – W sercu dobroć trzeba mieć, żeby postawić kogoś wyżej niż siebie samego. A to przecież chyba właśnie matki robią. – wypowiedziałam na głos myśli, właściwie często wypowiadałam na głos myśli, bo takie więzione w głowie szybko zawadzać zaczynały i pałętały się niepotrzebnie.
4, popołudnie | Deirdre | Lecznica
Była. Była piękna, była mądra, była jej opiekunką i pomogła przetrwać najcięższe chwile: a teraz przyszła kolej na to, by to ona roztoczyła nad nią prawdziwą ochronę. Palce Deirdre przesunęły się z policzka na pełne usta Cassandry, obrysowała je delikatnie, w zamyśleniu. Przetrwają tą potworną burzę razem: czyż nie były najsilniejszymi kobietami w Londynie, albo i w całym Królestwie?
9, popołudnie | Alchemia | Lecznica
Podanie choremu trucizny zamiast leku byłoby nie tylko ujmą na jej honorze - ale i zapewne gwoździem do trumny dobrej renomy tego miejsca. Była uzdrowicielką, która nie popełniała błędów. Nie zdobiąc fiolek żadną etykietką, porozstawiała na je stojaczkach znajdujących się wzdłuż regału, od razu chwytając między palce kilka mieszanek przeciwbólowych - powinna zerknąć do lazaretu i sprawdzić, jak mają się jej podopieczni.
13, popołudnie | Ramsey | Lecznica
Nie szach-mat, kochanie. Na tej planszy nie pozostał już żaden hetman, wszystkie figury zostały zbite, pozostawiając na szerokim polu dwie samotne figury, które nie mogły się zbić wzajemnie, a jedynie unikać przez wieczność. Ruch w stronę zagrożenia był zakazany gra dobiegła końca i nie miała swego zwycięzcy. Oboje stali się więc przegranymi tej rozgrywki. Zapędził się w kozi róg, pozwolił, by ta partia straciła cały sens.
15, świt | Ramsey | Pokątna
Żądał bezwględnie, popychając ją w tył, dłońmi coraz silniej przylegając do skóry, zaznaczając to, co od dawna należało do niego, a o co nigdy się nie upomniał. Kształtne biodra, gładkie uda, pomiędzy którymi nie miał oporu się znaleźć. Szaleństwo Vasyla było obłędem, nieprzemyślanym i pozbawionym ładu — zbyt emocjonalnym, by mogło zakończyć się sukcesem. Ale nim nie dyrygowały emocje. Chłodno kalkulował, a każda nieopłacalna transakcja musiała zostać dostatecznie wynagrodzona.
15, popołudnie | Petya | Lecznica
- Skończyłam - oznajmiła, odsuwając odeń dłonie, i wypluwając z zębów różdżke, na bok, ponownie odchodząc, by przemyć dłonie w czystej wodzie. - Co powiesz na to: Siergiej, muszę odpocząć, bo noszę pod sercem twoje dziecko? - Rozpostarła palce wewnątrz wiadra, wprawiając w subtelne drgania taflę wody. - Gratuluję, jesteś w ciąży. To drugi albo trzeci miesiąc, wszystko wydaje się w porządku. Dbaj o siebie, teraz to naprawdę ważne.
18, południe | Ignotus | Lecznica
Nie ruszyła się z miejsca, kiedy opuścił jej sypialnię, kątem oka śledząc ścieżkę pokonywaną przez jego blednącą w cieniu sylwetkę. Dopiero, kiedy zniknął na schodach, Cassandra podeszła bliżej okna, wyglądając na otwartą ulicę - gdzie wkrótce się pojawił, utwierdzając ją w przekonaniu, że opuścił jej dom. Bez zawahania zatrzasnęła okna razem z okiennicami, zostając w czterech ścianach zupełnie sama. Sama - jak dawno już sama nie była.
20, południe | Valerij | Lecznica
- Tędy sunie nerw - wskazała, kiedy nitka żyły opadła w misce obok zaczernionej wątroby. - Ale wygląda na czysty - chwyciła w dłoń odpowiednie narzędzie, lekko go nacinając - nie nosił śladów zarażenia. Nie powinien, sinica nie atakowała umysłu. Wzruszyła lekko ramieniem, porzucając oględziny ręki nieboszczyka - i powróciła do prawidłowo wykonanej sekcji zwłok, rozcinając klatkę piersiową, a na koniec: zaglądając do wnętrza czaszki. Mózg wydawał się nienaruszony, ale ścianki serca wyraźnie zdradzały oznaki zakażenia. Myślenie na głos pomagało, to dlatego uważnie przeprowadzała po procesach alchemika, wskazując na każdy narząd kolejno. Miała jeszcze dużo pracy - musiała obejrzeć znaleziska, dokładnie je przebadać, a na koniec przeczytać notatki Dolohova; rozstała się więc z Valerijem krótko po zakończeniu sekcji, odprowadzając go do drzwi lecznicy - obok trolla wyraźnie rozochoconego zapachem świeżego ludzkiego mięsa.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 01.01.24 23:36, w całości zmieniany 7 razy
2, popołudnie | Jayden | Port
Odwróciła się w bok - szybko, nagle, zakrywając dłonią usta. Czy była zbyt otwarta? Czy go onieśmieliła? Obraziła? Traciła pewność siebie, przecież mężczyźni, z którymi dotąd miała do czynienia, naprawdę byli inni: znacznie mniej kulturalni. Dżentelmen wymagał od kobiety klasy, czy potrafiła się nią popisać? Nieśmiało dopiero po chwili powróciła ku niemu spojrzeniem, wodząc wzrokiem wzdłuż linii jego ust, ku oczom, wciąż tak samo czysto niebieskim.
8, świt | Ramsey | Lecznica
- Nie - mruknęła ledwie dosłyszalne, wysiłek włożyła w uścisk - mówić było jej już trudno. - Nie tutaj - dodała wciąż półsłówkiem, zaciskając powieki; jeśli chciała osiągnąć swój cel, musiała wyartykułować go jasno - nawet jeśli w tym momencie wydawało się to wyzwaniem nie do przejścia. - U Lysy - Zabierz mnie do Lysandry, błagała wewnątrz, choć od zewnątrz była w stanie tylko mamrotać; łóżko jej córki nie było duże, ale materac wydawał się wystarczający, by wtulone w siebie mogły usnąć razem, chciała ją poczuć - jej bijące serce, jej oddech, jej ciepło, widzieć jej ciało, bezpieczne, zdrowe, dalekie od wizji, jakie nawiedziły ją strasznym koszmarem. Nie zamierzała pozwolić się zostawić tutaj, nie była pewna, czy będzie w stanie doczołgać się do jej łóżka. Przesunęła twarz ku jego piersi, kurczowo trzymając się przy nim - nie zostawił jej, nie zostawi i teraz. Nie pozwoli na to. - Były ładne - wymamrotała, kwiaty, wspomniał o nich, nie zamierzała ich wyrzucać - była kobietą i jak każda lubiła otrzymywać drobne podarki, nie spodziewała się, że Ramsey podaruje jej bukiet kwiatów bez okazji - to było miłe. Lubiła je.
8, wieczór| Drew i Lucinda | Nokturn
- Ostrożnie - szepnęła, kiedy Lucinda zaczęła wstawać do pozycji siedzącej, przyglądając się jej jednak ze stosownego dystansu, nie nachodząc na jej prywatność i nie usiłując nieść przesadnej pomocy. Dobrze znała ten typ - niezależny, przyjmujący pomoc wyłącznie konieczną, z wewnętrznym przymusem uregulowania długu, by nie ciągnęły się za nią zobowiązania. W jakiś pokraczny sposób - mogła poczuć do niej coś na kształt sympatii. Skinęła głową, wolnym krokiem idąc w ślad za nią i skinąwszy głową na usłyszaną kwotę. Była sprawiedliwa - Cassandra nie próbowała jej oskubać, z reguły tego nie robiła, wiedząc przecież, że zła fama mogła pociągnąć się za nią znacznie dalej, szkodząc jej w sposób znacznie przewyższający jednorazowy zysk. Dokładnie dwie garści sykli - tyle kosztował ją korzeń mandragory. Przyjęła monetę - a kiedy kobieta zakładała płaszcz, powróciła do kociołka, z którego przelała resztkę eliksiru do niedużej fiolki - po czym zakorkowała ją szczelnie i wyciągnęła pod światło. Mikstura winna mieć skuteczność tożsamą z tą, którą już podała pacjentce. Nim Lucinda wyszła, Cassandra włożyła jej fiolkę w dłoń.
10, południe | Lysandra | Lecznica
- Pokaż mi, gdzie cię podrapał - poprosiła - zajmiemy się raną, a potem wszyscy troje coś zjemy. Ten bałagan może chwilę poczekać. - Prawdopodobnie i tak nie poustawia tych szaf sama, potrzebowała pomocy kogoś silniejszego - nie miała zamiaru korzystać z magii, już nie. - Pokaż mu potem piwnicę, jakiś czas temu zalęgły się tam bahanki. - Z pewnością potrafił się nimi zająć.
13, popołudnie | Calean | Lecznica
Cisza, jaka nastała, była jak cisza przed burzą, choć Cassandra nie mogła sobie zdawać z trafności tego porównania w kontekście grzmiących myśli wilka morskego - nie wiedziała, kim był Calean, nie chciała też zadawać zbyt wielu pytań - czarodzieje w miejscu takim jak to cenili ją właśnie za to, że nie mała zwyczaju tego robić. A leżący przed nią mężczyzna i bez tego wydawał się nerwowy - jednocześnie nie wyglądał, jakby zamierzał dzielić się z nią swoimi przemyśleniami lub troskami. Kiedy ostatecznie padła z jego ust zgoda, poczuła delikatne tchnienie ulgi. Było w nim coś niepokojącego - obawiała się jego reakcji. Wydawał się zawzięty i uparty, ale to niepewność co do jego tożsamości budziła największe obawy. Tacy jak on zwykle oznaczali kłopoty. Skinęła głową na znak zawartej umowy - po czym wycofała się w cień przejścia, by moment później powrócić ze szklanką chłodnej wody. Ostrożnie stawiając kroki, obeszła pryczę i wręczyła naczynie prosto w jego rękę.
16, popołudnie | Ramsey | św. Munga
Dopiero wydawszy proste polecenia, ruszył do Cassandry, rozglądając się pobieżnie wokół. Przystanął obok niej i zerknął na jej różdżkę, a później na nią, obserwując jej zmagania z niestabilną siłą. Dobrze sobie radziła. Widział w jej twarzy determinację, siłę i wolę walki, a to czyniło go zadowolonym i usatysfakcjonowanym. Po chwili uczynił to samo. Przymknął oczy, wziął głęboki wdech. Zasady działania magii nie były mu obce, pojmował to, co się działo i wierzył, że dzięki metodzie, którą otrzymali od Czarnego Pana uda im się to zrobić bez najmniejszych przeszkód. Skoncentrował się na tym, czego chcieli i wykorzystał do tego swoją siłę.
22, popołudnie | Mulciberowie | Londyn
Brak odpowiedzi na jej słowa tak naprawdę mówił więcej, niż sama odpowiedź. Ale nie spojrzała na niego więcej, odwróciła wzrok w bok i odeszła bez pożegnania, pozostawiając ich obojga samych - samych wciśniętych w przestronne pałace własnego ego, pośród których nie było już miejsca na trzecią twierdzę. Zdawali się być zapatrzeni mocniej w siebie, niż w otaczającą ich rzeczywistość - mocniej we własną wspaniałość, niż w otaczający ich świat, a ona nie mogła dłużej znieść tego widoku, trochę zawiedziona, a trochę rozdrażniona. Zaplotła palce na lekkim materiale płaszcza i lekkim krokiem minęła próg restauracji, kilka kroków dalej przeobrażając się w czarną wronę, która wnet zniknęła gdzieś pośród koron drzew - trudnym do pochwycenia lotem kierując się w sobie tylko znanym kierunku, uciekając myślami do Alisy, Cornelii i Mii. Czy one trzy - też były przez nich zastraszane? Czy one trzy - też się wahały, czy im zaufać? Czy ich trzy - też próbowali spętać, kontrolować, ułożyć jak klacze podług własnej woli? Być może śmierć była dla nich ucieczką - wolnością - lepszą drogą. Być może nie mówili jej nawet połowy tego, o czym wiedzieli, być może powinna zapytać o to kogoś, komu ufała - i kto cenił sobie ją, Deirdre.
25, wieczór | Percival | Kornwalia
- To już - stwierdziła, przykładając dłonie do ostatniej z ran, śladem swojego poprzedniego gestu napieła skórę na jego czaszce, eksponując sobie podpaloną skórę lepiej, mając doskonały tak widok,jak i dostęp, do rany. Skierowała rózdżkę w jej stronę, raz wykonując odpowiedni gest w powietrzu, jeszcze bez inkantacji, werbalnej czy niewerbalnej, dołączając ją do ruchu dłoni dopiero za drugim razem.
25, wieczór | Magnus | Lecznica
- Twoja żona - szepnęła, powtarzając poprzednie słowa; nie poprawiła ruchem dłoni kosmyków włosów, które podarte i wzburzone opadały w nieładzie na jej twarz. W pierwszej chwili trudno było odczytać te słowa jakkolwiek, brzmiała jakby przypominała sobie poprzednią rozmowę, choć w rzeczywistości przypominała sobie wizję, która ulotna jak sen znikała z jej pamięci. - Twoja żona jest piękna - zakończyła wciąż bez emocji, ignorując stan, w którym się znalazła, ignorując oczywistą pomoc Magnusa: nie lubiła czuć słabości, zwykle stała na pozycji tej, która ogląda ją u innych. Nie lubiła się do niej przyznawać i tym bardziej nie lubiła dziękować za pomoc - nie potrafiła tego robić. Nie mogła też wiedzieć, jak wyglądała żona Magnusa - nigdy nie widziała jej na oczy, nigdy aż do dzisiaj. Skąd wiedziała, że to była ona? Czuła, czuła i widziała - strapionego Magnusa przy jej łożu, być może łożu śmierci. - Dbaj o nią.
25, wieczór | Drew i Antonia | Lecznica
Z lekkim powątpiewaniem obrzuciła Macnaira spojrzeniem, ale nie powiedziała ani słowa; mężczyźni bardzo lubili grać rolę tych silniejszych, nie zamierzała w to wchodzić ani zaburzać wyuczonej harmonii. Prawdą było, że nie było z nią już dobrze - a to od jej samopoczucia zależało zdrowie tej dwójki. Im silniejsze odczuwała zmęczenie, tym prościej było jej rozproszyć uwagę i zdekoncentrować myśli.
25, wieczór | Rycerze | Lecznica
- Przynieś im wodę - poprosiła - i zawołaj mnie, jeśli zjawi się ktoś jeszcze - ledwo stała na nogach, miała dziś naprawdę dużo pracy i słabła z sekundy na sekundę. Powoli zniknęła w czeluściach korytarza, schodząc do pracowni - musiała przygotować dla siebie odpowiedni medykament.
26, wieczór | Rycerze | Lecznica
Lubił ich spotkania. Chociaż - trzeba było przyznać - ostatnio wkradła się do nich monotonia. On zjawiał się tutaj, ledwie żywy, lub właściwie już na wpół martwy, a ona stawiała go na nogi. Czasem - tak ja w tym przypadku robiąc to ponownie, ledwie kilkanaście godzin po tym, jak opuścił jej lecznicę. Czasem pokręciła nosem, wytknęła to, co wytykały kobiety - że zbyt nierozważny, że za szybko próbujący powrócić do wcześniejszych zamiarów. Chyba wszyscy tacy byli - trochę narwani, za bardzo uparci, zbyt mocno chcący coś udowodnić. Nie różnił się tym od innych mężczyzn. Nawet nie próbował, wybierał wspólne koegzystowanie własnego jestestwa i natury. Ludzie zmieniali się niezwykle rzadko, a jemu - mimo wszystko - odpowiadało to, jakim był.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 01.01.24 23:41, w całości zmieniany 6 razy
10, popołudnie | Ramsey | Londyn
Pamiętała te mury, witryny, przejście, pamiętała specyficzny szpitalny zapach unoszący się w powietrzu, pamiętała też zapach krwi, kiedy Grindelwald prowadził swoją wojnę - historia zatoczyła mało zabawne koło, dziś wojna rozpoczęła się od nowa - a ona co gorsza brała w niej udział i to jako jedna ze stron. Wspomnienia, które budziło to miejsce, były wyraźne, ale dziś już nic nie znaczące. Gdyby jej życie kilka lat temu potoczyło się inaczej, dziś byłaby kimś innym - a los w tym czasie i tej przestrzeni chciał widzieć ją u boku Czarnego Pana. Dlaczego - tego jeszcze nie wiedziała, choć coraz mocniej zaczynała wierzyć, że miała w tym wszystkim swoją rolę do spełnienia - i że nieszczęśliwy splot wydarzeń tego właśnie dla niej chciał.
28, południe | Cadan | Lecznica
- Dziękuję - odparła, powoli odprowadzając go do drzwi, gestem prosząc pijanego dryblasa, by odczekał na swoją kolej. - Bądź zdrów i uważaj na siebie - pożegnała go u progu, powracając do lazaretu - gdzie czekał już na nią kolejny pacjent. - Cadanum nosanum - mruknęła pod nosem - cadanum brakum nosanum - mamrotała, zastanawiając się nad nazwą rzadkiego schorzenia - beznosanum - chciał przecież pozostać anonimowy...
5, wieczór | Ramsey | Weymouth
Patrzyła wciąż na niego - z powątpiewaniem; dziś nie była już tak naiwna, jak wtedy, dziś nie mogła już uwierzyć w ich słowa. Nie tak lekkomyślnie. Uczyła się powoli, ale się uczyła, nabywała doświadczenie, z którego zamierzała czerpać i nigdy, ale to nigdy nie da się po raz drugi zepchnąć poza linę, na której tańczyła. Długi czas spadała w dół, spadając, nauczyła się latać - a w przestworzach żadne z nich nie mogło jej uchwycić, bo choć potrafili przyjmować niematerialną formę, to w tej formie - pozostawali jedynie mdłymi, nieobecnymi duchami, poza których zasięgiem się znajdowała.
14-18 | Badacze Rycerzy Walpurgii | Anglia
Zaznaczył, że ich wielka wiedza i umiejętności są nieocenione i bardzo im wszystkim potrzebne. Badacze nie mogli jednak spocząć na laurach, bowiem Pan wciąż wymagał więcej. Liczył ciągłego zaangażowania i samych sukcesów. Propozycje badaczy przysłużą się w niedługim czasie. Na podstawie tego, co odkryli i czego się dowiedzieli, według ich planu Rycerze będą musieli podjąć próbę ochronienia Azkabanu. Kwestią odszukania dzieci - wciąż mieli zająć się badacze.
26, wieczór | Eir | Lecznica
– Jest zdrowa? – spytała najpierw, chcąc się upewnić. Uzdrowicielka miała ją w rękach jako pierwsza, jej sprawne oko było w stanie ocenić stan. – Moja córka – szepnęła do niej ciepłym, tak do siebie niepodobnym głosem. Usta przytknęła do malutkiej główki, do czoła, które niedługo miało pokryć się włosami koloru łanów zbóż. – Freya. Chciałam dać jej na imię Freya.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 01.01.24 23:42, w całości zmieniany 3 razy
1, poranek | Lysandra | Lecznica
Powinna już być na nogach. Mniej więcej o tej godzinie wstawała Lysandra, zaraz usłyszy tupot jej drobnych bosych stóp maszerujących po drewnianej podłodze. Będzie bolał ją brzuch, bo to czas najwyższy zjeść śniadanie - i powinno już być przygotowane, czekać na nią na talerzu. Ile było dni, w których zawiodła w podobny sposób? Niewiele - trzeba było naprawdę potężnej siły, żeby powstrzymać ją od opieki nad córką, a to wcale nie pomagało. Bo to oznaczało, że jej mała Lysa będzie się martwiła, co rozedrze serce Cassandry na dwoje. Nie chciała jej zawieść, nie chciała jej zmartwić, nie chciała, żeby wstała i była głodna. Ale dziecko Ramseya okazało się potężną siłą.
5, wieczór | Rycerze Walpurgii | Londyn
Mogła być jedynie bierną obserwatorką rozmów o politycznym szczycie, nie miała wpływów ani kontaktów, nie miała nazwiska, nie miała też wiedzy o panujących koneksjach, zawsze stała gdzieś obok - poza prawem - nieszczególnie interesując się czymkolwiek, co działo się poza jej prywatną czarną strefą. Polityczne siły rycerzy wydawały się mnogie - to dobrze wróżyło. Znalazła się pośród nich - i miała nadzieję, że odnajdzie się po stronie zwycięzców.
10, popołudnie| Ramsey | Nokturn
Na komfort miłości mogli sobie pozwolić ci, którzy mogli stracić tylko siebie, a ona była matką - nie żyła już dla siebie, żyła dla Lysy. Uczucie, nawet najbardziej destrukcyjne, nie mogło tego zrujnować. Znała swoje priorytety. Znała też swoje słabości, pośród nich wszystkich - największą była córka.
13, wieczór | Ramsey | Okolice Londynu
Zdjął oczy z nieba. Nieba, które nie było bardziej interesujące niż jej pełna myśli, pogrążona w głębokich rozważaniach twarz. Wiodła palcem z ułamanym paznokciem — dostrzegł tę niedbałość — po jednej z kart przedstawiających obraz nieboskłonu z rozkładem planet i ciał niebieskich. Przyglądał jej się przez chwilę, korzystając z okazji, że nie patrzyła — nie mogła więc dostrzec jak lustruje ją wnikliwie spojrzeniem, po raz pierwszy odkąd usiadła na krańcu kocyka. Jak odnotowuje w pamięci na zatrzymanym obrazku zmiany w odcieniu bladości jej skóry, teraz muśniętym błękitną poświatą księżyca, jak jej dotąd miękkie usta pierzchną na jego oczach, jak ułożone włosy tracą blask pomimo wyraźnego światła z nieba, jak pokryte węglem oczy męczą się, różowieją powieki. Była zmęczona. Prosił o wiele, ściągając ją na to spotkanie tutaj.
17, wieczór | Ramsey | Londyn
Znieruchomiała, słysząc słowa Ramseya, po czym uniosła ku niemu spojrzenie, nie od razu, bez pewności, bez przekonania, nie rozumiejąc, co próbowała - nie pierwszy raz - zrobić. Na co się - znów - narażała. Ramsey był potężnym sprzymierzeńcem i jeszcze potężniejszym wrogiem, a ona nie wiedziała, czy mogła mu znów zaufać, czy też nie.
18, popołudnie | Deirdre | Lecznica
Ale Deirdre pozostawała na łasce mężczyzny - łasce kruchej i chwiejnej jak chorągiew, sceptyczna Cassandra nie zamierzała walczyć z jej słowami, przyjmując je za pewność. Mężczyźni czasem zachowywali się, jakby właściwie nie wiedzieli, skąd biorą się dzieci. Nie zamierzała jej zapewniać, ani że będzie dobrze, ani że jeśli ją kocha, to na pewno ją wesprze, ani że będzie wspaniałą matką: żadne z tych stwierdzeń nie byłoby prawdziwe ani szczere, ani zapewne stojące blisko prawdy. Pozwalała jej miażdżyć własne palce, nie wyszarpując dłoni ze zbyt mocnego uścisku: doskonale znała wagę druzgoczących wieści i wiedziała, jak trudne były pierwsze kroki zaakceptowania niechcianej ciąży.
2, południe | Oscar | Londyn
- Powodzenia następnym razem - uśmiechnęła się łagodnie do chłopca. - Ja - muszę się z nim teraz rozmówić. Bywaj zdrów. - Skinęła mu spokojnie głową na pożegnanie, po czym zebrała się z trybun i odeszła, poszukując miejsca, w którym mogła spotkać zawodnika po walce.
3, popołudnie | Bottowie | Lecznica
Nie była pewna, czy przeciągłe okeej oznaczało zgodę; zwykle taki ton słyszała u swojej córki, kiedy wyraźnie nie chciała wykonać pewnego zadania. Albo kiedy zmuszona była zająć się czymś, czego bardzo nie lubiła. Ostrożnie więc badała jego twarz spojrzeniem z podejrzliwością uzdrowiciela, który nie chce stracić obiektu swoich eksperymentów, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie zostaje jej nic innego, jak tylko mu zaufać. Nie było to łatwe. Musiała jednak dać się przekonać, zwłaszcza kiedy Bertie uniósł fiolkę do ust i wypił jej zawartość; kości zostały rzucone, nie były już odwrotu - zostało monitorować tak jego stan, jak i działanie eliksiru.
6, popołudnie | Morgoth | Lecznica
- Jeśli znużenie stanie się silniejsze, niż potrafisz znieść, jeśli ogarnie cię słabość, której poczujesz, że nie będziesz w stanie zwyciężyć, jeśli poczujesz ból potężniejszy, niż będziesz mógł znieść na stojąco, wezwij mnie - poprosiła jeszcze, w pewien sposób powtarzając swoje słowa, ale uzdrowicielskich nakazów nigdy dość - musiała mieć pewność, że przyjął, dobrze zrozumiał i zapamiętał jej słowa. Zanim wydarzy się tragedia - odpowiadała za niego i za jego chorobę. I za swoją reputację jako uzdrowiciela, ponad nic o nią dbała. Po krótkim pożegnaniu odprowadziła arystokratę za próg, by bez przeszkód mógł minąć niezaznajomionego z nim trolla.
9, popołudnie | Ramsey | Londyn
- Powinieneś u mnie zostać - odpowiedziała po chwili, kiedy ruszyli już w stronę zaułka, a blada dłoń poprawiła kaptur otulający twarz - częściowo przed chłodem, częściowo przed wzrokiem postronnych. Nie lubiła rzucać się w oczy, nie lubiła też rzucać się w oczy w jego towarzystwie poza mrocznymi zaułkami Nokturnu, na których nie mógł jej dostrzec nikt, kto widzieć jej nie powinien. - Musisz odpocząć, zajmę się tobą - dodała spokojnie, gdy zniknęli w zaciemnionych mrokach kolejnych uliczek.
10, popołudnie | Rycerze | Lecznica
Skinęła lekko głową, przyjmując słowa Alpharda, korzystając z okazji, w której odjął rozmoknięty już lód od piersi, by kontrolnie obrzucić spojrzeniem jego ranę. Magia, która wydobyła się z jej różdżki jak na złość targnięta została niszczącą siłą anomalii, wiązka, która miała okazać się zaklęciem leczniczym wnet zabarwiła się mroczną nieokiełznaną magią, zupełnie zatracając swoje oblicze. Wokół Alpharda zakłębił się dym, od którego poczuła duszność - zaniosła się kaszlem, nie do końca rozumiejąc, co zrobiła i co się właśnie wydarzyło. Pociągnęła spojrzeniem ku jego twarzy, podążając za wypowiedzianym przez Craiga imieniem - z lekką obawą - i przyjrzałaby mu się dłużej, gdyby nie fakt, że druga z wiązek również zatraciła się w mocy anomalii i przybrała zupełnie inny kształt od zamierzonego.
11, popołudnie | Bottowie | Lecznica
Skinęła głową, przyjmując jego słowa - nie do końca przekonana co do jego optymizmu, a jednocześnie rada z tego, że go odczuwał. Zawsze lepiej było mówić z pacjentem, który nie miał wygórowanych oczekiwań i cieszył się małymi sukcesami, to dużo ułatwiało. Nie, żeby wyleczenie z sinicy było czymś małym: jednak nie każdy rozumiał, że przezwyciężenie tak silnych chorób wymagało krwi, potu i co najmniej kilku łez. Dobrze było - dla odmiany - kogoś takiego spotkać.
13, popołudnie | Morgoth | Lecznica
Skinęła głową, przyjmując gratulacje; pojęła ich sens, przezwyciężenie choroby nie było proste - zwłaszcza kiedy mówili o chorobie, o której jeszcze do niedawna wierzono, że nie było na nią leku. Dokonała tego, spreparowała lek, przy pomocy pozostałych badaczy i inszego wsparcia ze strony rycerzy rozpracowała sinicę, rozłożyła ją na czynniki pierwsze i wyjęła z niej to, co istotne, umożliwiając jej zniszczenie. Gratulacje były jej należne - uzdrowiciel nie mógł mieć większej satysfakcji niż wtedy, kiedy dokonywał niemożliwego i przezwyciężał niewidzialne bariery uznawane dotąd za niemożliwe do pokonania. Dziękczynnie kiwnęła głową, przejmując słoiczek wraz z zawartością - wrzucając go do kieszeni, pomiędzy poły spódnicy, by nie zatrzymać go na wierzchu.
17, świt | Ramsey | Lecznica
- To ty - wyszeptała przez bezwiednie rozchylone wargi, nie patrząc na jego twarz, a na rozmazane na jego ciele krwiste smugi. Jej szept brzmiał odkrywczo, doskonale wiedziała, o czym mówił. - Ty to zrobiłeś - Nie powinna naiwnie powtarzać tych słów, a jednak nie potrafiła powstrzymać tego żałosnego potoku. W kącikach jej oczu zalśniły łzy, które nie opadły jednak na policzki - dopiero co wyrzucała sobie lekkomyślność, znów brnęła w tę samą ślepą uliczkę. Musiała się ochronić. Siebie i dziecko. Przez krótki moment zdało jej się, że świat na zewnątrz nie istniał, słyszała tylko szum krwi we własnych oczach i przyśpieszone podwójne bicie serca, nie tylko własnego, choć to drugie musiało jej się zdawać. Nawet nie miała pewności, czy wciąż biło. - Ty zdradliwy skurwysynie - wychrypiała, po czym niepewnym i chwiejnym krokiem obeszła stół i, nie patrząc na niego, skierowała się ku schodom - nim wspięła się na pierwszy stopień ostrożnie położyła dłoń na ścianie, by w razie czego móc się podeprzeć.
18, wieczór | Ramsey | Lecznica
- Wypij to - dodała szeptem, w pierwszym odruchu chcąc dać mu szklankę do ręki, w drugim - zostawiając ją we własnej dłoni, by ostrożnie napoić Mulcibera. Eliksir zawierał za mało waleriany, receptura musiała zostać poprawiona o jej ilość - to to zioło chroniło przed szaleństwem, które usiłowało dorwać tak Morgotha, jak dziś Ramseya. Podane później nie zadziała tak, jak równocześnie z eliksirem, ale złagodzi przynajmniej pewną część skutków ubocznych. I uspokoi myśli.
29, wieczór | Auror | Londyn
Musiała być ostrożna: kontakt z aurorem, choćby i pozornie najłagodniejszym, niósł ze sobą poważne ryzyko, którego nie zamierzała lekceważyć. Pozostawała jednak spokojna, ten wieczór zagwarantował wystarczająco wiele przykrych niespodzianek, ale wychodziła cało z gorszych opresji, nie musząc polegać na dzielnych mężczyznach. Chyba, że istniejących wyłącznie w wyobrażeniach, jako zaborczy, agresywni mężowie. Kłamstwo gładko spłynęło z ust wiedźmy, brzmiało prawdopodobnie i równie skutecznie wpłynęło na zaprzestanie dżentelmeńskich odruchów rosłego mężczyzny, chcącego roztoczyć nad nią swą pieczę.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 01.01.24 23:56, w całości zmieniany 5 razy
5, wieczór | Rycerze Walpurgii | Londyn
Deszcz wciąż zacinał, a burzowe chmury nieustannie zbierały się na nocnym niebie nad Londynem, przypominając nie tylko o porażce, ale i nieuchronności żywiołu, z którym usiłowali się zmierzyć. To musiało się wreszcie skończyć. To - i wszystko to, co działo się z Lysandrą. Okiełznanie anomalii było kluczem do zatrzymania jej rosnącej traumy i oderwania ją od koszmarow dzieciństwa i choć rozwiązanie znajdowało się na wyciągnięcie dłoni - zawiedli. Pragnęła końca. Dla siebie, dla Lysandry. Dla dziecka, które miało dopiero przyjść na świat. Poprawiła chustę, otulając nią włosy - chroniąc się tym samym przed deszczem.
Kiedy wtrącono ją do ciemnej i brudnej celi, zdążyła tylko wysyczeć im w twarze, że jest w ciąży i potrzebuje opieki uzdrowiciela. Widywała już to miejsce od środka, szczęśliwie nigdy na długo i za każdym razem przypominało jej wyłącznie o tych, których darzyła szczerą nienawiścią - o Vasylu i innych, z którymi nie chciała stać w jednym szeregu. Wierzyła, że nie spędzi tutaj dużo czasu, wiedziała, że musi się stąd wydostać. Dla siebie, dla Lysandry, dla dziecka, które jeszcze się nie narodziło.
12, popołudnie | Deirdre | Lecznica
Na tafli wody zebranej w misie rozeszły się kręgi, kiedy włożyła do niej smukłe dłonie, obmywając ich skórę; uniosła spojrzenie na Deirdre, uważnie lustrując jej twarz szmaragdowym spojrzeniem - bez uśmiechu, ale i bez przesadnego współczucia, które w tej sytuacji mogłoby zostać - mylnie - odebrane jako litość. Deirdre nie miała rodziny, prawda, Cassandra przecież o tym dobrze wiedziała - ale to wcale niczego nie zmieniało.
13, popołudnie | Edgar | Lecznica
- Lepszego nie znajdziesz - odparła, wierząc, że to co mówi było prawdą. Niewielu było w stanie pojąć determinację zepchniętej nad przepaść matki. Nie zamierzała się tłumaczyć, póki nie pytał wprost, być można uzna tę deklarację za wystarczającą. - Trzeba mi tylko świstoklika do Durham. - Nigdy nie miała kominka, nie ufała im, ale sieć Fiuu i tak nie działała. Nie dało się też teleportować. - Czego będziesz oczekiwał, sir? - Miała się zająć konkretną osobą? Być na bieżące potrzeby? Doglądać chorego krewnego? Była gotowa na wszystko, wierząc, że status uzdrowicielki Edgara Burke'a znacznie zmieniał jej sytuacje na tym obszarze.
16, wieczór | Dorian | Londyn
Miał rację, powietrze zdawało się czystsze - a sam ogród zieleńszy, zupełnie jakby natura wyrwana spod płachty nieprzepuszczającej ni światła ni powietrza została wreszcie zdjęta z kwitnących tu roślin. Nawet ich barwy zdały się jaskrawsze - a może to już jej wyobraźnia, której współczucie rysowało konkretne, dziś malownicze obrazy. Wyczuło to chyba nawet dziecko pod jej sercem, którego nagły zryw odczuła - czasem ją zastanawiało, czy bliskość anomalii aby na pewno nie miało na nie wpływu. Czasem ją to martwiło. Ale nie mogła zapominać o Lysandrze, robiła to też dla niej. Anomalia musiała zostać wreszcie okiełznana, a bez poświęcenia pojedynczych osób sukces nie byłby nigdy możliwy. Odetchnęła, człowiek nie powinien aż tak interweniować w naturę - aż tak jej niszczyć.
18, wieczór | Ramsey | Londyn
- Szach-mat, Ramsey - szepnęła wyzywająco, gdy skupił się na wymienianiu silnych stron królowej. Nie musiał o tym w tym momencie pamiętać, a ona nie zamierzała mu o tym przypominać, że królowa mimo wszystko zawsze ginęła razem z królem. Że jej zadaniem nie było atakować, a chronić króla. Tak naprawdę nosili przecież jedną barwę.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 0:02, w całości zmieniany 3 razy
10, południe | Deirdre | Wyspa Sheppey
Od zawsze gubiła się w tym, co czuła, stroniąc od niepewnych emocji, stąpając w zamian po pewnych faktach – po ścieżce wybrukowanej obojętną rzeczowością. Dlatego tak ceniła hierarchię, podporządkowywała się regulaminom, hołubiła zasady. Głównie te spisane, poparte bogatą bibliografią, a wbrew pozorom moralne nie stanowiły dla niej uwłaczającego żartu. Uważała się wszak za kogoś kierującego się rozsądkiem i dobrem wspólnym, o sztywnym kręgosłupie moralnym, podtrzymującym ją w chwilach zawahania. Tak jak i teraz, gdy nieporadnie trzymała w rękach ciepłe, miękkie zawiniątko, przesłaniając je w połowie kurtyną własnych włosów; pochylona nad tą nową, życiową zagadką, wpatrzona w nią tak, jak wpatrywała się w podrzucone na biurko niezbadane jeszcze kodeksy. Czyste pergaminy, gotowe do zapisania drobiazgowym pismem, do przelania na nie wizji sprawiedliwego świata, gdzie mądrość i rozwaga przeważały nad emocjami.
15, popołudnie | Ramsey, Lysandra | Lecznica
- Białe zawsze były moje - odparła, unosząc przesycone iskrą gniewu spojrzenie prosto ku jego twarzy, mówiła gorzko, szorstko, ale z przekonaniem, mrużąc szmaragdowe oczy podkrążone dziś mocniej niż zwykle. Z biegiem ciąży sińce tylko się pogłębiały - a do rozwiązania nie zostało wiele czasu. Coś ją zabolało, zakuło w łonie, zbyt dużo emocji, zbyt dużo gniewu, zbyt dużo lęku. Jej dziecko to wyczuwało. Sprzeciwiało się temu. Sądziło, że może.
12, popołudnie | Calean | Lecznica
- Nie ufam ci ani trochę - odpowiedział powoli, zgodnie z prawdą. Dalej wspierał plecy o oparcie niezbyt wygodnego kuchennego krzesła, obserwując bladą, zmęczoną uzdrowicielkę z bezpiecznej odległości. - Tak jak ty nie ufasz mi - dodał, leniwie wypowiadając kolejne zgłoski, wciąż wyginając usta w tym zamyślonym, nieco wilczym uśmiechu. Może to właśnie był ich problem, nie byli jednomyślni, nie potrafili stworzyć sprawnie działającego organizmu. On sam wciąż miotał się między ślepą wiarą w nieomylność Czarnego Pana a jadowitym krytycyzmem względem szlachetnie urodzonych, niejednokrotnie nie aż tak oddanych sprawie czarodziejów. Ilu z nich ubrudziło sobie ręce przy odbudowie Wywerny? Ilu z nich przystało do Rycerzy tylko po to, by kurczowo trzymać się silnej, wyrastającej na legendę jednostki?
25, wieczór | Zachary | Londyn
— Udało się — odpowiedział, z ulgą obserwując jak inferius potraktowany śmiertelną dawką piołunu doznaje kakofonii otaczającego rzeczywistości. Gwałtowne tłuczenie w słój nasilało się i było dla Shafiqa znakiem, że wkrótce zaklęcia mogą być niewystarczające, toteż szybko dolał kolejną dawkę Wywaru Żywej Śmierci, na pierwszy rzut oka zbyt wielką, choć zdecydowanie skuteczną. I śmiertelną dla toksyczka będącego ponurym towarzyszem czarnomagicznego stworzenia. Efekt, którego nie oczekiwał, a nasuwał kolejne wnioski co do poczynionych już kroków oraz nowe spostrzeżenia, dzięki którym mogli brnąć dalej w eksperymentowaniu aż osiągną to, czego naprawdę pożądali.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 0:06, w całości zmieniany 2 razy
1, noc | Ramsey | Lecznica
- Nazywa się Calchas - odparła w końcu, czujnie przyglądając się jego krokom, kiedy się do niej zbliżał. Ostrożnie. Uważnie. W napięciu godnym niedźwiedzicy strzegącej jaskini z miotem, wahającej się, czy przybysz jest zagrożeniem, czy też nie. Ostatecznie zdecydowała się ukazać mu twarz dziecka, rozluźniając nieznacznie uścisk, osuwając nieco w bok czarną chustę, nie na tyle mocno, by nie mogła go lada moment skryć w ciasnym uścisku ponownie. Przypominał ją, miał włosy czarne jak noc i oczy zielone jak promień avady kedavry. - A jego serce przypomina twoje - Wiedziała o tym. Czuła to. Wkrótce to zobaczy.
5, wieczór | Rycerze | Biała Wywerna
Nałożyła na ramiona, na głowę, fioletową chustę, chroniącą ją przed wiatrem, po czym skinęła głową Ramseyowi, odnajdując go po przeciwnej stronie stołu. Siedziała między kobietami, nie mogła prosić o pomoc ni Lyanny ni Sigrun, ale Mulciber mógł to dla niej przenieść do lecznicy - sama nie podoła.
10, wieczór | Veronica | Lecznica
- Wyjdziesz tym korytarzem - wskazała na właściwe drzwi, za nimi ciągnęła się sień zwieńczona wyjściem poza budynek. - Umhra - wypowiedziała spokojnie, choć podniesionym głosem, imię trolla, przystając u progu kuchni, pozwalając głosowi ponieść się dalej do budynku, aż do podziemnej pieczary. Następnie zwróciła się do niego w języku trollińskim, wskazując na to, że Veronica była gościem, nie intruzem: a to dawało jej przepustkę do wyjścia. Dopiero, kiedy opuściła jej kuchnię, Cassandra zachwiała się z przodu stóp na tył, przystając u progu, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przyglądając się jej znikającej za drzwiami sylwetce.
10-17 | Alchemia | Lecznica
Zupełnie nieświadoma nadchodzącej katastrofy przyglądała się wywarowi w napięciu, z satysfakcją obserwując, jak eliksir gęstnieje; rady starej Winnie najwyraźniej sprawdziły się świetnie... a może jednak... cofnęła się o krok, obserwując dalszy efekt - czy to na pewno powinno wyglądać w ten sposób? Pęczniejące, rosnące, zwyczajnie... brzydkie? Algi nie były najpiękniejsze, fakt, ale wywar powinien przekornie nabrać czystszej barwy, nic takiego się nie działo - czy powinna zaczekać? Wkrótce sprawy wymknęly się spod kontroli, w pierwszym porywie Cassandra ugasiła ogień - nic to jednak nie dało, wywar najwyraźniej zamierzał opuścić kocioł. Chwyciła szybko za chochlę pędząc, by go przemieszać, ale - na szczęście dla siebie - nie zdążyła i nim nachyliła się nad kociołkiem, ten wytrysnął malowniczym gejzerem.
12, popołudnie | Zachary | Lecznica
Najistotniejsze wydawało się to, że dobrany dzięki niemu specyfik zaczynał odnosić lepsze efekty, niż wcześniejsze medykamenty - maść wyraźnie reagowała z ranami, usuwając zanieczyszczenia. Pojawiła się nadzieja dla tego człowieka.
25, popołudnie | Francesca | Lecznica
- Być może wkrótce zrobisz coś, co będzie ważne. Nie śpiesz się, nie jesteś gotowa - podjęła, oddając jej filiżankę. - Znaków zawsze jest więcej, niektóre są mniej lub bardziej skryte. Przenikają się, uzupełniają, wskazują kierunek. Te płomienie odchodzą od słońca, w które przeobraża się księżyc. Aktywuje się. Odchodzi od bierności. - Odjęła spojrzenie od fusów, by zogniskować je znów na źrenicach przyjaciółki - ciekawa, czy odnajdzie w ty swoje przeznaczenie.
5, wieczór | Sigrun | Lecznicza
Przykucnęła przy Sigrun, z uwagą przyglądając się reakcji sińców na jej magię; z wolna bledły, czarownica pozostanie osłabiona, ale wyglądało na to, że żaden z kształtów nie przybierał na powadze. Obrażenia tak naprawdę nie były wcale poważne. Rozległe, owszem, dotkliwe, ale powinny zagoić się w pełni szybko. Mogła przyśpieszyć ten proces magią i dodać jej sił, które pozwolą jej na spokojny odpoczynek.
12, południe | Deirdre | Wyspa Sheppey
- Myślisz, że te małe paluszki kiedyś zacisną się na różdżce i wyłupią mugolowi gałkę oczną? - spytała cicho, prawie czułym głosem, kładąc malutką dłoń na własnej, już nie drżącej, pomimo dyskomfortu płynącego z smarowanej przez brunetkę rany.
28, wieczór | Zachary | Londyn
Poczuła, jak most się zatrząsł. Znajdowali się na samym jego początku, jeszcze nad ziemią, wydawało jej się, ze w razie zawalenia się mostu nie mogli ponieść większych szkód. Jednak byli tu nie bez powodu, most był dla miasta ważny. Chciała się nim zająć. Zachować jego strukturę.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 0:21, w całości zmieniany 2 razy
11, popołudnie | Craig | Lecznica
Z niesmakiem przewróciła oczyma, kiedy oświadczył, że zamierzał jej powiedzieć; jakie to miało znaczenie, skoro tego nie zrobił? Nie, żeby ją to zaskoczyło, mężczyźni naprawdę bywali niepoważni, a już zwłaszcza - w kwestii swojego zdrowia. Czasem wydawało jej się, że woleliby umrzeć, niż przyznać się do przewlekłej choroby, w czym tkwił pewien paradoks, bo przeziębienie potrafiło ich powalić na łopatki i przekonać, że zostały im najdalej trzy dni życia.
12, wieczór | Ramsey | Lecznica
Był naprawdę parny dzień, wilgotne mury piwnicy pozwalały przynieść ukojenie; niemowlę spało w towarzystwie Lysandry, choć wolałaby dwójkę swoich dzieci bliżej, przy sobie, nie pozwoliłaby Calchasowi wdychać oparów wiedźmiego kociołka - a obiecała Ramseyowi małą przysługę i to na niej zamierzała się skupić w pierwszej kolejności. Nie pytała, na co mu specyfik, o który prosił i pytać nie zamierzała - czasem niewiedza była błogosławieństwem.
13, wieczór | Lysandra | Lecznica
- Spojrzymy dzisiaj w przyszłość twojego brata, Lysandro - oznajmiła z powagą, badawczo przyglądając się twarzy swojej córki. Wiedziała, że mała Lysandra rozumiała powagę wróżb. Była medium jak jej matka. Posiadała dar. Potrafiła to zrobić - z małą pomocą matki. Uniosła różdżkę, by zapalić dwie świece znajdujące się od ich strony - odgradzały je od niemowlęcia, by jego drobna rączka przypadkiem nie znalazła się w ogniu. Między świecami znajdował się gliniany talerzyk, a na nim mieszanina ziół - którą również podpaliła, wypełniając powietrze ziołowym aromatem. - Ma nas, a my zapewnimy mu ochronę wronich skrzydeł. Ale dziś dowiemy się, na co będziemy musiały się przygotować naprawdę. - Była od niego osiem lat starsza. Jeszcze parę lat, cztery, może pięć, i jeśli jej zabraknie - poradzą sobie we dwójkę. Lysandra musiała być na to gotowa. - Wypowiedz nasze pytanie na głos - poprosiła, spoglądając na syna. - I wyciągnij pierwszą kartę, kładąc ją przed siebie - dodała, chwytając talię oburącz - i wysuwając ją w kierunku córki, z powagą wypisaną tak w spojrzeniu, jak na ustach i w glosie.
16, wieczór | Deirdre | Lecznica
Cicho westchnęła, ze zrezygnowaniem. Nie rozumiała, dlaczego otaczający ją ludzie potrafili być tak lekkomyślni - poddawali się największemu wojennemu ryzyku, to oczywiste, ale w swoich ryzykanckich wybrykach byli niesamowicie wręcz... dziecinni. Wydawało jej się, że była to domena raczej mężczyzn, dawać upust złości, pokaz swojej potęgi, popisywać się umiejętności, ale odkąd Deirdre tak wiele czasu zaczęła spędzać między mężczyznami, już nie im podległa, a równa, zaczynała stawać się jak oni. Pokręciła przecząco głową, zrzucanie winy na zaskakujące okoliczności nie pomoże jej przecież wyciągnąć lekcji z własnych porażek - na przykład, żeby w przyszłości nie pakować się samotnie prosto na wilkołacze kły.
28, wieczór | Elvira | Lecznica
- Nie tylko... - przytaknęła jej słowom, krótko, zdawkowo, ale wymownie; siła kobiet zbyt często bywała niedoceniana, choć wśród nich tak Deirdre jak Sigrun zdawały się przedzierać szlaki. Kąciki jej ust uniosły się nieco wyżej na zaskoczone pytanie Elviry, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu ani reszty twarzy. Przez chwilę przyglądała jej się z niekrytym zaciekawieniem, nim odpowiedziała, ostatecznie decydując się na szczerość - nie miała się czego wstydzić. Potrafiła znacznie więcej, niż niejeden dyplomowany uzdrowiciel.
3, wieczór | Ignotus | Lecznica
Chyba uwierzyła w jego śmierć, nie było go tak długo - gdzie podziewał się przez cały ten czas? Wciąż pamiętała otrzymany przez niego list - czy zaginął w pogoni za zaklinaczem, który mógłby ściągnąć z niego klątwę, czy może wciąż był pod jej działaniem - a ona dostrzeże szał w jego oczach, kiedy tylko się przebudzi? Wciąż był chory, dostrzegała to po jego ciele, jego słabości, jego ranach, jego zmęczeniu - widocznym dla niej gołym okiem nawet teraz, kiedy leżał pozbawiony przytomności. Przynieśli go do niej czarodzieje wspierający Lorda Voldemorta, nie rozpoznali jego twarzy: ale rozpoznali znak, który zdobił jego lewe przedramię, a który musiał okazać się jego gwarantem przetrwania. Znak, wobec którego szacunek żywili dziś wszyscy - niezależnie od obranej strony, bo nawet ich wrogowie wiedzieli, że ten znak - niósł śmierć. Miał liczne obrażenia. Nie wiedziała skąd, nie wiedziała od kogo mogły pochodzić, ale mimo powziętej w myślach decyzji przeszła do działania i oczyściła jego rany raz jeszcze, wzmacniając jego ciało wywarami, które wlała w jego wciąż nieprzytomną krtań. Dotykała przy tym jego policzków, szczęki i opuszczonych powiek, upewniając się, że miała przed sobą człowieka, którego nie widziała tak dawno. Może przerażona konsekwencjami, może niepewna własnej drogi i tego, co sama uczyni - nie powiedziała o nim nikomu, trzymając jego nieprzytomne ciało w cieniu, na samym końcu lazaretowej sali, raz za czas zakrywając go prześcieradłem na tyle skrupulatnie, by odnalezienie go nie było możliwe. Wciąż mogła go zabić - wystarczyła prosta trucizna wstrzyknięta w jego ciało. Wlana do gardła. Nie zrobiła tego, ale pobrała jego krew do szczelnie zamkniętej fiolki, chcąc mieć przy sobie coś, co pozwoli jej nie żałować tej decyzji. Macnair potrafił z krwią robić cuda: i nie musiał wcale wiedzieć, że zrobi je akurat ze starym Mulciberem.
23, wieczór | Ramsey | Lecznica
Lubiła czuć pod palcami życiodajną krew, ale jeszcze bardziej lubiła czuć, jak ta krew pod jej dotykiem przyśpiesza jednostajne tempo w coraz szybsze, coraz silniejsze, coraz bardziej chaotyczne. Skóra nie zmieniała barwy, ale szorstkość kusiła, by nie odejmować opuszków zbyt szybko. Przeszło jej przez myśl zabawić się nią na dłużej, ale to musiało poczekać, bo czasem przyjemniejsze było wyczekiwanie.
- Oczyść umysł z zatrutych myśli - zwróciła się do niego nieznacznie podniesionym szeptem. - Ranią umysł, utrudniają skupienie. Powinieneś być teraz skoncentrowany - dodała prowokująco, umyślnie drażniąc się z jego pragnieniami. Kusiły.
- Oczyść umysł z zatrutych myśli - zwróciła się do niego nieznacznie podniesionym szeptem. - Ranią umysł, utrudniają skupienie. Powinieneś być teraz skoncentrowany - dodała prowokująco, umyślnie drażniąc się z jego pragnieniami. Kusiły.
30, wieczór | Jayden | Lecznica
- Wierzę w przeznaczenie - odparła zatem, trochę pokrętnie, ale prawdziwie. Nie wolno jej było krytykować przelewu krwi, nawet jeśli go nie popierała. Nie wolno jej było krytykować rzezi, nawet jeśli jej nie chciała. - Czasem tylko ono decyduje o naszej ścieżce - Jej przeznaczeniem było pomóc rycerzom w ich krwawej krucjacie. Nie mogła się z niej wycofać, nie tylko dlatego, że było to związane z zagrożeniem, nie chciała tego robić. Nie mogła zostawić ich bez pomocy. Nie chciała ich zostawić, nie potrafiła tego zrobić. Ramsey, Deirdre, Sigrun, oni wszyscy byli jej tak bliscy - choć czasem tak dalecy. Jej syn. Syn Ramseya. Jego przeznaczenie było jasne, niezależnie od tego, co sądziła o nim w tym momencie. A jasność tego przeznaczenia gwarantowała mu bezpieczeństwo. Przynajmniej na razie.
20, wieczór | Ramsey | Lecznica
- Wróć do mnie - szepnęła przy jego uchu, jeszcze nim wygięła się w tył w spazmatycznej, euforycznej przyjemności, jaka słodką falą wkrótce przetoczyła się przez jej ciało - nie miała go przy sobie blisko tak długo, że niemal całkiem zapomniała, jak pachniał jego pot i jak biło jego serce, kiedy nie było osłabione. Wyrachowanie toczyło krwawy bój z pragnieniem, kiedy ciągnęła go ku sobie bliżej, chcąc poczuć go i dać mu siebie intensywniej, z wolna rozchylając wachlarz doznań i kalejdoskop wrażeń. Zamknęła oczy, słysząc brzdęk uderzających o siebie szklanych buteleczek we wciąż znajdującym się tuz obok koszu, jednak nic złego nie mogło się stać.
21, wieczór | Elvira, Sigrun | Lecznica
To była ciężka noc. Rany nie wydawały się tak poważne, jak mogłyby być, ale nagły napływ pacjentów w połączeniu z codzienną praktyką zawsze wymęczały ją do cna. Tej nocy nie spała wcale, przechodząc od jednego rycerza do drugiego, czyszcząc opatrunki i kładąc im posłania, ale między jednym a drugim czarodziejem nie powstrzymywała spojrzenia uciekającego ku drzwiom wejściowym, w których spodziewała się ujrzeć wreszcie Mulcibera. Tak się nie stało. Wiedziała, że gdyby zatrzymało go coś większego, że gdyby zatrzymało go nieuchronne, wyłapałaby to spomiędzy rozmów swoich pacjentów - ale nic podobnego nie padło. Ramsey - po prostu - nie przyszedł. Może stwierdził, że będzie dużym chłopcem i da sobie radę bez jej pomocy, a może poszedł jej poszukać... gdzieś indziej. Nie wiedziała, nie poświęcała też temu wiele więcej myśli odkąd u jej progu pojawił się Calean z Sigrun - czarownica była w dramatycznym stanie. Fizycznie nie aż tak bardzo, co... umysłowo. Miała nadzieję, że z tego wyjdzie, ale po prawdzie z podobnymi przypadkami nie miała też dużego doświadczenia; uśpiła ją tak, jak potrafiła, a potem zamknęła - bez różdżki - w suszarni wykorzystywanej okazjonalnie jako izolatka. Przeprosiła ją w myślach dobry tuzin razy, a potem jeszcze trzy razy na głos, choć nie sądziła, by Sigrun mogła usłyszeć jej słowa. Wszystko, co robiła, robiła dla jej dobra: nawet, jeśli musiała w tym celu zabezpieczyć drzwi i okna magią. Właśnie przechodziła, by oczyścić ostatnie opatrunki, gdy w drzwiach pojawiła się sylwetka Elviry; wyglądało na to, że nie tylko Rookwood straciła rozum. Otworzyła usta z zamiarem odpowiedzenia na powitanie uzdrowicielki, lecz wtedy usłyszała zza pleców donośny głos Sigrun. Przebudziła się, pięknie. Środki miały działać co najmniej do południa - czarownica była silniejsza, niż jej się wydawało. Jak należało rozmawiać z wariatem? Jak z dzieckiem?
27, wieczór | Tatiana | Lecznica
- Nie odrzucaj go, jeśli do ciebie przychodzi - Czy to naprawdę mógł być on? Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, większość uznałaby to za rojenia, charakterystyczne dla depresji, ale Graham miał przecież specyficzny dar, który mógł mu pozwolić na więcej, na zajrzenie w przyszłość z przeszłości, w której wciąż był żywy. - Może ma ci coś do powiedzenia. A może chce cię znowu zobaczyć - Odgarnęła z jej twarzy kosmyki włosów, odsłaniając oczy, przyciągając ją bliżej siebie; objęła ją ramionami ciepło, opierając o jej głowę bok własnej, dotykiem, objęciem chcąc przekazać wsparcie. Jego strata właśnie ją, młodszą siostrę, zabolała najmocniej.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 08.08.21 15:03, w całości zmieniany 2 razy
1, popołudnie | Sigrun | Lecznica
W milczeniu wysłuchała opowieści Sigrun o jej dzieciństwie, o nawiedzającej ją pladze koszmarów, na moment odwróciła spojrzenie w bok, wspominając własne dzieciństwo: nawiedzające ją od najmłodszych lat koszmary miały z tym bliskie porównanie - lecz jej niosły prawdziwe obrazy, jej nie zniknęły z pojawieniem się magii, nie istniały też żadne eliksiry, które mogły odpędzić te wizje. Starała się odseparować od tych wspomnień, zdystansować, by móc na chłodno połączyć fakty. Nadwątlone w dzieciństwie nerwy musiały mieć wpływ na to, jak Sgrun radziła sobie z podobnymi zdarzeniami teraz. Musiała być na nie bardziej wrażliwa, bardziej niż inni.
1, popołudnie | Alchemia | Lecznica
Zmieszane resztki eliksirów mogły dać efekt znacznie bardziej niebezpieczny od zmieszanch suchych komponentów. Ostatnim machnięciem różdżki przeczyściła jeszcze palenisko z sadzy - już nie poprawiając tego manualnie, nie miało to aż takiego znaczenia - po czym opuściła pracownię, kierując się do pokojów mieszkalnych. Zostawiła drzwi otwarte na ścierz - dla dopływu świeżego powietrza.
15, wieczór | Elvira, Wren | Lecznica
Uniosła spojrzenie w kierunku progu, kiedy pojawiły się u niej dwie kobiece sylwetki, Elvira i jej przyjaciółka - czarownica jej o niej wspominała. Okryła nieprzytomne ciało lekkim wyświechtanym kocem, mocząc dłonie w stojącej opodal misie z wodą, zmywając z nich krew. Drobna dziewczyna znajdująca się opodal porwała misę i wyminęła czarownice w drzwiach, znikając z nią gdzieś za ścianą. Cassandra ujęła odłożoną na bok różdżkę, wrzucając ją do kieszeni skrytej między połami kieszeni długiej spódnicy, by podejść do dwóch kobiet.
30, południe | Półolbrzym | Lecznica
- Hagrid? - zapytała, przemykając spojrzeniem po jego twarzy, szukając w jego mimice potwierdzenia lub zaprzeczenia, nie sądziła jednak, by pod próg jej lecznicy zupełnym przypadkiem zbłądził - akurat teraz - inny półolbrzym. - Jesteś spóźniony - pozwoliła sobie zauważyć, choć w jej głosie nie pobrzmiewała nuta nagany lub skargi, raczej zmartwienia. - Mam nadzieję, że nie spotkały cię problemy - dodała po chwili z zastanowieniem, dla kogoś obcego to nie był przyjazny teren. A on - on wyglądał na całkiem obcego. Czy wyglądał na takiego, który coś ostatnio przeszedł, w tym momencie trudno jej było ocenić.
31, Noc Duchów | Lysandra | Lecznica
- Czujesz ich? Słyszysz ich myśli? - pytała, kiedy jej myśli krążyły wokół nieznanego, co była w stanie zrobić? - Nie zapraszaj ich nigdy - pouczyła ją, nie wycofując jednak dłoni z okiennej framugi.- Te złe tylko na to czekają - dodała, przemykając wzrokiem po zmarłych istotach - szukając pośród nich złej woli. Żal i współczucie nagromadzone w głosie Lysandry kruszyły jej serce, mogły pomóc jednej lub dwóm z tych duszy, lecz nie każdej z nich. Nawet w Noc Duchów, kiedy te stawały się wrażliwsze i odważniejsze. Lysandra twierdziła, że nie były groźne - ale czy potrafiła to ocenić z całą pewnością? Dziewczynka była mądra i rezolutna jak na swój wiek, ale z całą pewnością brakowało jej krytycyzmu dorosłego człowieka, a duchy potrafiły być wyjątkowo przebiegłe. Co mogła zrobić? Potrafiła jedno - posłać je wszystkie w diabły i zamierzała to zrobić tylko po to, żeby dały spokój jej córce.
20, popołudnie | Lysandra | Londyn
- Weź te monety - zwróciła się do córki, kucając przy niej i wkładając w jej w palce parę knutów, dłonią wskazując trzy bliźniacze wiedźmy przy loterii. - Zobaczymy, czy dzisiaj fatum jest po naszej stronie - dodała, wysyłając córkę po los, gdy, wstając, kątem oka dostrzegła znajomą sylwetkę. Dość niespodziewaną, biorąc pod uwagę jego towarzystwo. Nieczęsto widywała mężczyzn z dziećmi, tym bardziej... z tyloma. - Jayden? - Jego imię wymknęło się spomiędzy jej ust bez pewności, jakby nie była przekonana, czy silny profil rzeczywiście należał do niego. Czy to nie tutaj spotkali się po raz pierwszy?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 0:00, w całości zmieniany 2 razy
Niewiele się zmienił. Wspomnienia uleciały z jego głowy, ale mimo to pozostał sobą, nie okazała sobą ulgi, jaką niosła ta wiadomość; gdzieś w głębi serca martwiła się o to, jaki to wszystko mogło w rzeczywistości wywierać na niego wpływ. Wspomnienia tworzyły to, kim czarodzieje w istocie byli, zadawały rany, które z czasem się zabliźniały lub pozostawiały ślady słodyczy, których wspomnienie wzmagało pragnienie. Ramsey nie pamiętał już jej. Jego myśli były bardziej nieprzeniknione niż dawniej, gdy wyraz twarzy krył się za tą samą maską, co zawsze, a jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu - że wciąż potrafi go zrozumieć.
6, południe | Primrose | Essex
- Zaraza, mowę ci odebrało?! Rusz się, dziewczyno, czekam na te zioła! Urządziliście sobie grzybobranie po drodze, ze to tyle trwało?! To nie zabawa, jesteśmy na wojnie! Tam leży nóż, przynieś mi go, tylko w podskokach! I, na słodką Morganę, oczyść go zanim mi go dasz - mruknęła zawzięcie, ostrożnie rozchylając nadszarpnięte tkanki; ściągnęła brew, gdy jej pacjent zawył z bólu. Nie mogła go uśpić, kiedy jego stan był tak niepewny. Bladość, szarość skóry zdradzała, jak wiele utracił krwi, trwał w półprzytomnych majakach, a wokół niego unosił się już zapach gnilizny. Była z nim oswojona, tak jak z cierpieniem i śmiercią, a jednak zawsze żałowała uchodzącego życia.
15, południe | Hector | Londyn
W pół otwarte usta zastygły w bezruchu, gdy badała jego twarz wzrokiem, bladość skóry wywołana była zmęczeniem, ale w tej chwili mogła pogłębić się bardziej. Trochę jak zobaczyć ducha - zaginionego przed laty, pozostawionego w przeszłości. Tam, gdzie było jego miejsce. Uciekała przed tym, co było dawniej, uciekała niezmiennie i uparcie, ale cienie doganiały ją nieustannie. Czasem niosły ulgę, czasem wręcz przeciwnie. Jak było dzisiaj? Zniknęła z jego życia jak sen, blednący wraz ze świtem, wciąż ją pamiętał? Uśmiech na jego twarzy, czym był? Tęsknotą za tym, co minęło, czy nadzieją na to, co wydarzyć się mogło? Los chyba był dla niego łaskawy, zdawał się mieć w sobie większą pogodę ducha niż wtedy - a może to było tylko mylne wrażenie, niefrasobliwa ocena pierwszego spotkania?
17, wieczór | Jayden | Londyn
Skupieni na angażującej dyskusji o rzeczach w magii jeszcze niezbadanych, nie mogliście się spodziewać, że tego wieczoru sami staniecie się ich świadkami – a jednak, podczas gdy roznoszące się w przestrzeni poddasza słowa Jaydena kreśliły obraz czarnej dziury, to ponad stołem, tuż pod sufitem, rzeczywiście zaczęła rozlewać się czerń. Najpierw ledwie dostrzegalna, niematerialna, stopniowo wysysała z pomieszczenia całe światło, wciągając je, pochłaniając; sprawiając, że przygasł wpadający przez wąskie okna blask dnia, a zamiast niego w waszych umysłach rozbrzmiał szept. Odległy, a jednocześnie dziwnie bliski, zdawał się wydobywać wprost z wnętrza czaszki, melodią nieludzkich głosów układając się w słowa obce, starożytne, dla niewprawionego ucha pozbawione zupełnie sensu. Litery wydrukowane na stronach trzymanej przez Cassandrę księgi opadły w dół, zlewając się po pergaminowych kartach jak czarna woda, skapując na podłogę i z sykiem zamieniając się w dym, gęsty, unoszący się w górę – zaczynający przed waszymi oczami przyjmować kształty przerażających stworów, długich sylwetek o wygiętych w łuk kręgosłupach i nienaturalnie wykrzywionych kończynach, których anatomiczne doświadczenie uzdrowicielki nie było w stanie przyporządkować do żadnego znanego jej stworzenia. A było ich coraz więcej – wysuwając się spomiędzy stron pozostałych książek, umykały zza okładek, coraz szczelniej wypełniając przestrzeń – aż w końcu Cassandra poczuła, jak chwytają ją za dłoń i pociągają w dół, zabierając gdzieś indziej – w miejsce (czy może – w stan), które już znała, ale do którego nie sposób było się przyzwyczaić.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 1:18, w całości zmieniany 3 razy
1, noc | Drew | Lecznica
- Dość tego - zirytowała się, zakładając ramiona na piersi. Nagle, bezdusznie i gwałtownie przekreślając pieczołowicie budowany nastrój. - Do spania - zarządziła krótko, nie patrząc nawet na Drew - a za okno, gdzie zaczynał budzić się blady świt. Myślała nad tym, co powiedział i nad tym, co powinna z tym zrobić. Wysłać mu list z gratulacjami?
5, popołudnie | Sheila | Londyn
Dostała, czego chciała. Obróciła w dłoni kryształ - z uwagą przyglądając się jego rysom, kształtowi, wyglądał jak oszlifowany, choć nie wątpiła w to, że pozostawał całkowicie naturalny. Ciekawa jego działania nie mogła się doczekać, by poddać go odpowiednim badaniom, ale póki co... Póki co to wszystko musiało poczekać. Spojrzała spode łba na właścicielkę kawiarni, potem jeszcze raz na dziewczynę, milcząc; dziewczyna była tu jej gościem, sama ją zaprosiła, kupiła jej gorącą czekoladę, ale nie zamierzała brać jej w obronę - a już na pewno nie teraz, gdy miała już wszystko, czego od niej potrzebowała. Przyznawanie się do kontaktów z małą cyganką nie było szczytem jej marzeń ani aspiracji, połączyła je tylko uczciwa transakcja. Spojrzała na drobną kobietę, kiwając jej głową w podziękowaniu za rzekomą pomoc.
6, południe | Ramsey | Londyn
Zapach miodu. Czy to było to? Spływające krople po szybie, w której malowało się jej odbicie dawało złudne wrażenie zroszonego deszczem ciała, na którym zatrzymywały się błyszczące krople z nieba. Prześlizgnął się wzrokiem na jej szyję — tę w odbiciu, odsłoniętą i bladą. To mógł być zapach. Aromat, który jej towarzyszył pobudzał w jego ciało, zupełnie tak jakby ono doskonale pamiętało to wszystko i reagowało jak zawsze. Ale nie wierzył ślepo odruchom ciała. Popędy były tylko popędami, zezwierzęcały ich.
Zaproszenie od Elviry przyjęła z zaskoczeniem, choć tliła się w tym zaskoczeniu nuta zadowolenia. Dobrze życzyła czarownicy, a wieść o tym, że urządziła się w nowym domu, wydawała jej się szczególnie niespodziewana. Zdumiewał jednak ton zaproszenia: w kręgach, w których się znały, Elvira uchodziło za dość nieokrzesaną. Zastanawiało ją, kto jeszcze mógł zostać zaproszony, spodziewała spotkać się pozostałe kobiety służące Czarnemu Panu, Deirdre, Belvinę, być może Tatianę? Jakieś było jej zdumienie, gdy po przekroczeniu progu dostrzegła lady Primrose Burke.
17, południe | Primrose | Londyn
Wystarczająco często pojawiała się w tym zamku, by znać rozkład labiryntu, lecz do komnat damy doprowadziła ją służba. Pozostawiony przy wejściu płaszcz odsłonił białą haftowaną koszulę o szerokich rękawach, wpuszczoną długą spódnicę o szerokim kroju, przewieszona przez ramię skórzana torba zawierała akcesoria niezbędne medykowi. Z dłońmi złożonymi razem z przodu przy podołku wyminęła próg komnat, skinięciem głowy dziękując za asystę. Pozwoliła sobie zamknąć drzwi, przed nimi trudne chwile, w których nikt więcej nie powinien uczestniczyć.
19, południe | Kina | Londyn
Poderwała się na tapczanie i wpiła plecy w ścianę, obnażając zęby jak zagoniony w kąt pies. Najpierw przyjrzała się kobiecie, potem łypnęła na trolla. Nie ruszył się, nie zareagował, choć kobieta ewidentnie odczuwała ból. Ale skąd, nic jej nie zrobiłam! Ciemne spojrzenie oczu wiedźmy zdało się nagle mętne, pocierała rękę, która zaczęła przesiąkać krwią. Znamię? Może to była jednak prawda co mówili na Crimson, że kobiety z Nokturna pierdolą się z demonami?
27, wieczór | Tatiana | Londyn
Przewróciła oczyma, kiedy Drew stwierdził, że Tatiana żyła, czy miał tę młodą dziewczynę za wojownika, który mógł zostać obsypany bliznami tak jak on sam? Nie była taka, Cassandra wiedziała, jak ważna była dla niej uroda, a braku doświadczenia nie nadrobi pogruchotanymi kościami. Zdaniem Cassandry nie powinna wychodzić tak blisko zagrożenia. Uniosła nieznacznie jedną brew, gdy zasugerował, że ona sama nadawała się wyłącznie do zrobienia rosołu; gdyby nie rany Tatiany, zostawiłaby ich tu samych - ale ta dziewczyna była dla niej ważniejsza od dumy urażonej słowami niedowartościowanego mężczyzny. Czy czuł się potężniejszy, gdy umniejszał jej zdolnościom? Jak świat stał światem, jednych poniżano, by drudzy mogli wstąpić na piedestał.
3, wieczór | Ramsey | Warwick
- Przeszłość zawsze wiąże się z przyszłością - odparła, sięgając spojrzeniem skóry jego szyi, by odnaleźć krawędzie blizny znikającej pod ubraniem. Znała je wszystkie. - Czasem objawia się bliznami popełnionych błędów - Nieśpiesznie uniosła wzrok znów ku niemu, pozwalając powoli wznieść się przyczernionym rzęsom. - Innym razem owocami wydanymi przez to, co zasiane - To nie był dobry moment, żeby o tym rozmawiać. Ale odpowiedni, by zaczął nad tym myśleć. - Ktoś, kto widzi przyszłość, wie, że choć lubimy upraszczać sobie pojmowanie czasu, jego istota jest znacznie bardziej skomplikowana.
10, wieczór | Ramsey | Warwick
Podążył spojrzeniem za okno, za spłoszonym gołębiem. Coś w nim drgnęło na ten dźwięk. Jej bliskość, która po nim nastąpiła przypomniała mu coś, ale nie potrafił tego określić, nazwać ani przywołać z odmętów pamięci. Czy to jej perfumy, zapach ciała, ziół — czy miejsce, a może charakterystyczny trzepot ptasich skrzydeł. Jakby już w tym miejscu był, to przeżył. Czuł rosnące w trzewiach podniecenie i oczekiwanie, słodką niecierpliwość. Czuł słodycz jej obecności, a potem w jednej chwili wszystko zniknęło, a jedyną pamiątką było czarne, krucze pióro na parapecie. Marszcząc brwi, czując jej niepewności wahanie spojrzał na parapet, ale nie znalazł tam tego, o czym pomyślał instynktownie. Bo to był tylko gołąb. Obrócił ku niej twarz, a jej dłoń dotknęła jego skóry. Utkwił w niej spojrzenie; patrzył w zielone oczy, dziwnie czując, jakby w tej jednej chwili opuszczał gardę, chociaż nawet nie drgnął. Nie dało się trzymać rąk uniesionych w nieskończoność, odgradzać się nimi od świata. Był tu już, prawda? W takiej samej chwili, przy takim samym oknie, obiecując te same rzeczy. Ześlizgnął się spojrzeniem na jej linię żuchwy, a potem ciemne jak noc włosy.
12, południe | Lysandra, Maria | Warwick
Subtelnie rzucone facere wprawiło w ruch dryfujący młotek, który przybijał przy wejściu do szpitala szyld bliźniaczy do znanego ze szpitala św. Munga: różdżka skrzyżowana z kością na tle morskiego krzyża. Nie zapytała nikogo o zgodę ani o pozwolenie, choć pewna była, że odpowiedź nadesłana z odpowiedniego miejsca nie byłaby pozytywna. Nie działała wcale z ramienia Ministerstwa Magii, pozostając persona non grata wśród angielskich magomedyków, lecz czy którykolwiek z nich będzie miał odwagę oznajmić to namiestnikowi? Jemu w zasadzie też nie powiedziała całej prawdy, ale Ramsey podążał za intuicją, której drogę widział przecież w pół otwartym trzecim okiem. A ta - w pełni ufała jej zdolnościom i tyle powinno wystarczyć, żeby zamknąć paszczę przekonanym o własnej nieomylności czarodziejom z Londynu. Szyld zamówiła tydzień temu, była zadowolona z jakości jego wykonania, dokładnie rzeźbiony i skrupulatnie wymalowany znakował to miejsce czymś, czego nigdy wcześniej tutaj nie było - lecz doskonale zdawała sobie sprawę z ogromu pracy, który jeszcze pozostał. Rozpostarła przed siebie dłonie, by ująć łagodnie opadający młotek i pchnęła drzwi szpitala, zapraszając do niego dziewczynkę.
20 kwietnia poranek | Ignotus | Lecznica
Powietrze wypełniał dym dogasających kadzideł, które tliły się nad jego siennikiem. Biała szałwia gryzła zapachem, ale dobrze mu służyła. Położyła drewnianą tacę z naczyniami na podłodze, obok niego, jednak gdy tylko ugięła plecy, zamarła w bezruchu, słysząc haust branego powietrza. Bez słowa, z szeroko otwartymi oczyma, zwróciła twarz ku niemu. Przez moment nie czuła nawet bicia własnego serca - jakby powstrzymała je przed kolejnymi uderzeniami, by nie zgubić kolejnego odgłosu mogącego świadczyć o przebudzeniu. Otworzył oczy. W dalszym ciągu nie poruszyła się nawet o cal - nie będąc w stanie się poruszyć - jej brew wzniosła się nieznacznie wyżej. Czy to możliwe? Poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, to nic. To naturalne. Kucnęła obok, powoli, kiedy testował własne ciało, poruszając jego niewielkimi fragmentami, z sukcesami. Wyciągnęła dłoń, chcąc złożyć ją na jego piersi i powstrzymać powzięty zryw.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 02.01.24 1:19, w całości zmieniany 3 razy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Cassandra Vablatsky
Szybka odpowiedź