Bartie Bott
Nazwisko matki: Preston
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: pracuję w aptece ale niedługo będę wynalazcą
Wzrost: 195 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: brązowy
Kolor oczu: brązowy
Znaki szczególne: blizna na plecach, której nabawiłem się jak spadłem z miotły prosto na drzewo
11 cali, świerk i błona druzgotka
Gryfindor
mały kotek
wojna
zapach pierników, cynamonu, koszonej trawy i mięty
on sam jako starszy pan, który siedzi w fotelu popalając fajkę i spoglądając na swoje wnuki, które są dumne z tego co w życiu osiągnął ich dziadek
eliksiry, zielarstwo, cukiernictwo, sport i flirtowanie z paniami
Nietoperze z Ballycastle
bieganie, ćwiczenia siłowe i pływanie
Rock'n roll
Nathaniel Buzolic
-Bertie? Znasz przepis na idealne życie?
-Każdy z nas chciałby poznać przepis na idealne życie. Tylko, że czegoś takiego nie ma. Człowiek na starcie dostaje te same składniki. Od nas zależy co z nich przygotujemy. Z życiem jest tak jak z pieczeniem. Z odpowiednio dobranych składników, które są podstawą kształtujesz masę, czyli samego siebie. Jeżeli jednego ze składników brakuje, czujesz pustkę, ciasto nie smakuje i już sama masa prezentuje się niezbyt sympatycznie.
Urodziłem się w pełnej rodzinie, jako drugi syn państwa Bott. Ciepło rodzinne, dom i wkurzający brat, który zawsze mówił co dostanę pod choinkę. Nigdy jednak niczego mi nie brakowało. Powoli odkrywałem świat, ucząc się na własnych błędach, poprzez obserwację starszych domowników. Jednym z momentów, które utkwiły mi w pamięci były Święta Bożego Narodzenia. Czas, kiedy ta rodzinna atmosfera była najbardziej wyczuwalna. Uwielbiałem to, nawet jeżeli nie miałem niespodzianki z tego, co zobaczę pod choinką. W każdym razie już jako dziecko zaznałem cierpienia, bowiem w moim życiu pojawiły się dziewczynki. To te małe dziwne stworzenia w długich włosach, które myślą o księciu na białym koniu, magicznych, latających koniach i w dodatku lubią się całować, blee. Pamiętam, że bałem się trochę tego co będzie w Hogwarcie. Nie chodziło o tęsknotę za domem czy cokolwiek innego. A raczej o naukę i masę dziewczyn, które pewnie będą nie do zniesienia. Dlaczego na przykład nie mogło być w domu dla samych chłopców? Życie byłoby o wiele prostsze. Wierzcie mi lub nie, ale jedenaście lat zleciało jak z bicza strzelił i nim się obejrzałem już siedziałem w przedziale z rówieśnikami, którzy tak jak ja tamtego dnia mieli włożyć na głowę Tiarę Przydziału. Jakim byłem dzieckiem? Starałem się nie robić rodzicom problemów, ale widocznie oni za problem uważali moje znoszenie szkodników ogrodowych do domu. Podobno też zabawy nad stawem nie były zbyt bezpiecznie, ale ja jakoś się tym nie przejmowałem. Byłem bardzo dzielnym chłopcem, który łapał swoją siostrę za rączkę, kiedy ta bała się przejść z salonu do pokoju, ponieważ na korytarzu było ciemno. Mama zawsze mówiła, że jestem za pewny siebie i broję. W sumie nie uważałem, żeby ciągnięcie córki państwa Royce za warkocze było czymś złym, ale widocznie mama uważała inaczej.
-Bertie, jak radziłeś sobie w Hogwarcie?
-Radziłem sobie całkiem nieźle, chociaż jako syn nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią miałem przechlapane. Nie miałem co liczyć na wolność od kontroli rodzicielskiej, chociaż nigdy nie musiałem narzekać na mojego staruszka.
Pierwszy rok w Hogwarcie nie był łatwy. Już od jakiegoś czasu w gronie pedagogicznym zasiadał mój tata. Kiedyś pracował jako brygadzista, ale na jednej z akcji miał wypadek, w wyniku czego trwale uszkodził sobie nogę. Mógł zająć się wszystkim, ale wolał utrudnić życie swoim dzieciom i objąć posadę profesora w Hogwarcie. Trzeba było sobie jakoś z tym poradzić. Jednak czując spojrzenie ojca na plecach stresowałem się podwójnie. Bardzo chciałem dostać się do Gryffindoru jak rodzice. Na moje szczęście to właśnie do domu Lwa zostałem przydzielony. Z uśmiechem na twarzy ruszyłem w stronę wiwatujących gryfonów. Już pierwszego dnia szkoły musiałem podpaść i to własnemu ojcu. Mówiąc krótko zaspałem na pierwszą lekcję, którą w moim przypadku była właśnie obrona przed czarną magią. Później było już tylko lepiej i nawet obecność ojca nie bardzo mi przeszkadzała. Może nie byłem orłem, ale to chyba nie zadanie Gryfona? Od myślenia są Krukoni, Gryfoni działają i to też właśnie robiłem. Wszędzie było mnie pełno. Do spokojnych na pewno nie należałem. Niektórzy nawet twierdzili i być może do dzisiaj twierdzą, że nie wykształciłem w sobie myślenia przyczynowo-skutkowego, albo najzwyczajniej w świecie byłem lekkomyślny, a to, że jeszcze żyję zawdzięczam szczęściu głupca. No, ale każdy musi kiedyś na tyle spoważnieć i wybrać swoją drogę, prawda? Byłem całkiem niezły z eliksirów i zielarstwa. Niby egzaminy zdałem na nie najgorszym poziomie, ale nie uśmiechała mi się praca w Ministerstwie. Nie nadawałem się na aurora, brygadzistę, czy jeszcze kogoś innego. Na szczęście rodzice nie naciskali. Zresztą nigdy nie musiałem się przejmować tym, że zganią jakiś mój wybór. Z tymże musiałem sobie radzić z konsekwencjami swoich czynów. Może to nauczyło mnie brać odpowiedzialność za swoje czyny?
-Bertie, a co robiłeś później? No wiesz, skoro nie poszedłeś na staż do Munga czy ministerstwa.
-Zająłem się tym czym chciałem się zajmować. Pracowałem i do dzisiaj pracuję w aptece.
Po skończeniu szkoły od razu podjąłem pracę w aptece. Eliksiry i zielarstwo to jedne z niewielu przedmiotów, które lubiłem i z których byłem dobry. Wstyd się przyznać, ale nawet obrona przed czarną magią nie szła mi dobrze. Co innego wróżbiarstwo, zawsze miałem wybujałą wyobraźnię, więc nic dziwnego, że kręcenie, opowiadanie niestworzonych historii wyczytanych ze szklanej kuli zapierały dech w piersiach pani profesor. W każdym razie rozpocząłem staż w aptece. Mniej więcej w tym samym czasie wybuchła druga wojna światowa w mugolskim świecie. Jednakże w naszym świecie też nie było kolorowo, ponieważ na arenie pojawił się Grindelwald. Wtedy zaczęto też coraz jawniej przejawiać niechęć do mugolaków, takich jak moja mama. To ona stała się jedną z ofiar wojny. Sprawdzę dosyć szybko złapano, był nim jeden z przedstawicieli rodu Malfoy. Jego obsesja na punkcie czystej krwi przerodziła się w obłęd. Podobno sam przeżył coś strasznego i dlatego rzuciło mu się na mózg, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Śmierć mamy była straszna. Gdybym mógł już nigdy więcej nawet wspomnieniami nie wracałbym do tamtego okresu. Jednak musiałem się jakoś pozbierać. Chciałem pomóc zarówno tacie jak i młodszemu rodzeństwu. Jakoś sobie poradziliśmy z odejściem mamy, było ciężko, ale trzymaliśmy się razem. O rozłam rodziny byłoby trudno, ponieważ nasz drogi tatuś trzymał nas wszystkich w kupie, jak rozbity kubek, który nawet bez jednego kawałka jakoś się trzyma. Każdy z nas musiał jednak poradzić sobie z tym na swój własny sposób. Oczywiście, tata dbał o nas i chociaż był w pracy praktycznie cały czas, to mogliśmy liczyć na jego wsparcie, tym bardziej, że jednak większość mojego rodzeństwa była jeszcze w Hogwarcie. Poza tym nie musiał siedzieć przy mnie osobiście, żebym wiedział, że mogę na niego liczyć. Jednak mimo starań ojca to śmierć mamy odcisnęła na nas wszystkich wielkie piętno. Może dlatego trudno było mi znowu wrócić do pracy. Często wieczorami przesiadywałem w barze, a moja niechęć to tych arystokratycznych szumowin wzrosła? Zacząłem preferować spotkania na jedną noc, co w ogóle nie było w moim stylu. Jednak tylko w taki sposób umiałem poradzić sobie z odejściem bardzo ważnej dla mnie osoby. Minęło dużo czasu nim wróciłem do siebie. A powodem tego była moja obecna narzeczona. Spotkaliśmy się w jednym z barów. Podobno zrobiłem niezły syf, w wyniku czego trochę się poobijałem, a to ona pomogła mi doprowadzić się do porządku. W podziękowaniu zaprosiłem ją na kawę i tak się jakoś zaczęły coraz częstsze spotkania. Chociaż nigdy nie zrezygnowałem z niewinnego flirtu z innymi przedstawicielkami płci pięknej to czułem, że byłem zakochany. Zmieniła moje życie, wywróciła mój świat do góry nogami w dobrym tego słowa znaczeniu. A, zapomniałbym. Odkryłem w sobie talent cukierniczy. Zawsze lubiłem siedzieć w kuchni, ale przeważnie było ze mnie więcej szkody niż pożytku. Ktoś musiał zacząć piec ciastka na wspólne święta, prawda?
- Bertie? A co zamierzasz teraz robić?
- Ostatnio wpadłem na ciekawy pomysł! Zacząłem eksperymentować w kuchni, trochę się dymiło, bo do potraw dodawałem dziwnych rzeczy i nie każda z nich nadawała sie do jedzenia. Jadłeś kiedyś ciasto o smaku flegmy? Moi znajomi już tak! Straszny był ubaw, kiedy spróbowali jednego kawałka. Co prawda większość z tego deseru wylądowała na moich nowych ciuchach, bo goście nie byli zadowoleni z mojego żartu ale warto było poświęcić ubranie, by zobaczyć ich miny! Chciałbym wypróbować ile jeszcze dziwnych smaków mogę wywołać w potrawach, muszę znaleźć tylko jeszcze inny sposób, by zaserwować te smakołyki moim znajomym, bo na ciasto sie już nie nabiorą. Kto wie może kiedyś to opatentuje? Pewnie nie tylko ja chcę zrobić psikusa swoim znajomym. Muszę sie nad tym poważnie zastanowić i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jedno jest pewne, jeszcze o mnie usłyszycie! A z takich mniej spektakularnych rzeczy? Niedawno oświadczyłem się swojej dziewczynie i nadal pracuję w tej samej aptece. Jeszcze mnie nie wywalili, więc chyba muszą być w miarę zadowoleni z mojej pracy, a ja nie mam jej na razie zamiaru rzucać. Również moje relacje z ojcem są znacznie lepsze. Bo trzeba przyznać, że po śmierci mamy bywało różnie. Jednakże przeszliśmy przez to razem i cieszę się, że mamy siebie, jakkolwiek to nie brzmi. Rodzina jest naprawdę najważniejsza.
7 | |
3 | |
5 | |
7 | |
0 | |
0 | |
4 |
kociołek miedziany, różdżka
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 10.10.15 18:31, w całości zmieniany 1 raz